niedziela, 1 kwietnia 2018

Rozdział 67

IV część Maratonu

I jak na razie Wam się podoba?
...
W kominku powoli dogasały ostatnie ciepłe płomyki ognia. Na pobliskim zegarku dochodziła druga w nocy, ale moje oczy nie miały ochoty na sen. Pragnęły jedynie patrzeć się na rozżarzone węgielki w kominku i cieszyć się nimi. Pomimo tego, że następnego dnia McGonagall zapowiedziała nam bardzo ważne zajęcia, nie chciałam kłaść się jeszcze spać. To i tak nie miałoby najmniejszego sensu.
Peter Pettigrew pomimo tego, że znajdował się w ciele ohydnego szczura, był bardzo trudny do schwytania i namierzenia. Już dzisiejszego popołudnia zrobiłam z siebie idiotkę na cały Gryffindor, rzucając się na tego głupiego gryzonia i upadając finalnie na stolik, który niespodziewanie pojawił się między mną a spłoszonym szczurem.
Glizdogon wiedział, że wiem. Wiedział, że już odkryłam tajemnicę i tylko czekam na odpowiedni moment pochwycenia go. Na moich kolanach znajdował się kot Hermiony wydający z siebie ciche pomrukiwania zadowolenia. Był bardzo przyjemnym ustrojstwem. Głaskałam go nieśpiesznie za uchem, na co on odpłacał mi się grzaniem mnie oraz przynoszeniu mi względnego spokoju. Wbrew pozorom było to bardzo pożyteczne zwierzę. Krzywołap także spiskował z Blackiem. Nie wiedzieć czemu, ale zapałałam zarówno do Blacka jak i rudego kocura dziwną dozą sympatii, której nigdy bym się po sobie nie spodziewała.
Pettigrew był zdesperowany. Już od dawna znajdował się prawie pod ścianą, ale teraz był już przyciskany do muru. Nie miał jak się bronić. To po mojej stronie leżała decyzja, kiedy zamierzam to skończyć. I chociaż od razu mogłam pójść z tym do Dumbledore'a, obawiałam się, że przez to także Black dostanie po głowie. A tego jak najbardziej chciałam uniknąć.
Usłyszałam za sobą dźwięk otwieranego przejścia. Nie kłopocząc się jakąkolwiek reakcją (byłam pewna, że to McGonagall) wydałam z siebie jedynie krótki pomruk.
- Dobry wieczór.
Odpowiedź jednak nie należała do damskiego głosu.
- Możemy porozmawiać? - rzucił mój brat z nadzieją, a na tembr tego dźwięku aż podskoczyłam. Spojrzałam z zaskoczeniem w jego kierunku, spostrzegając na jego zszarganej nerwami twarzy ślady podenerwowania.
- Co ja znowu zrobiłam? - jęknęłam, nieświadomie wstając z fotela.
- Muszę cię o coś zapytać, Suzanne.
...
Gdy Remus znalazł się w swoim gabinecie, usiadł momentalnie na krześle. Ja jednak postanowiłam się tym nie kłopotać i nadal stałam. Zielone oczy brata spoczęły na mnie, a malował się w nich niepokój.
- Proszę cię, nie strasz mnie tak - dopomniałam się w końcu. - Powiedz po prostu, co jest grane?
- Suzanne - wydał z siebie, a te słowa z trudem wyrwały się z jego gardła. - Harry pałętał się dzisiaj po korytarzu i przyłapał go Snape.
- A co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
- Akurat patrolowałem korytarz niedaleko nich i zdążyłem odebrać im to... - Nagle urwał i sięgnął po coś do otwartej szuflady. Wyjął z niej pożółkłą kartkę pergaminu.
Na jej widok zamarłam na chwilę. To była Mapa Huncwotów! Remusowi udało się ją odebrać Potterowi. Wiedziałam, że to był debilny pomysł, ponieważ Harry zawsze był dla mnie ofiarą, ale...
- Co to takiego? - postanowiłam grać na zwłokę.
- To jest Mapa Huncwotów, Suzanne - odparł. - Ale jestem przekonany, że ty doskonale o tym wiesz, prawda?
- Niby skąd miałabym wiedzieć? - brnęłam w to dalej.
- Harry powiedział mi, że dostał ją od bliźniaków Weasley. Nie sądzę jednak, aby tak istotny szczegół, jakim bez wątpienia jest mapa całego Hogwartu, mógł umknąć waszym rozmową, mam rację?
Nie zareagowałam.
- Od kiedy byłaś w jej posiadaniu?
- Jesteś zły - zauważyłam.
- To nie ma nic do rzeczy.
- Jesteś zły, dlatego ci nie powiem, bo wściekniesz się jeszcze bardziej.
- Suzanne!
- Pierwsza klasa - Spuściłam głowę.
- Od pierwszej klasy? Niby gdzie ją znaleźliście?
- W biurze Filcha - przyznałam, oddalając się od brata o krok. - Ale to był zbieg okoliczności, nie szukaliśmy jej celowo!
- Skąd wiedzieliście, jak ją aktywować? Przecież nigdy ci nawet o niej nie wspomniałem?
- Twój podręcznik od Transmutacji.
- Co?
- No po prostu. Na jednej z pierwszych lekcji z McGonagall natrafiłam na kartkę, gdzie pisałeś z Blackiem o jakiejś tam mapie, co można ją aktywować...
- Rozpoznałaś styl pisma Blacka? - zdziwił się.
- Przecież nie od razu! - skarciłam go. - Po prostu teraz jakoś tak wyszło, że...
- Suzanne, czy zdajesz sobie sprawę, że dając Harry'emu tę mapę, naraziliście go na niebezpieczeństwo?
- Na jakie konkretnie? Że Syriusz Black go zabije? Błagam cię, to niedorzeczne! - fuknęłam.
- Suzanne, Black jest zbiegłym mordercą! To nie są przelewki!
- Tak, Black jest zbiegłym mordercą - przyznałam niechętnie. - A Peter Pettigrew jest zmartwychwstałym kim? - spytałam sarkastycznie.
Mój brat na moje słowa podniósł się powolnie z miejsca.
- Widziałaś Pettigrew na mapie? - spytał.
- Widziałam - stwierdziłam lekko. - Widziałam i to nie raz. Jest bardzo ruchliwy jak na trupa! Zwłaszcza, że trupów ta mapa nie pokazuje!
Mój brat zacisnął mocno szczękę. Wziął głęboki wdech i podszedł do mnie. Pod wpływem jego silnego spojrzenia, usiadłam w pobliskiej ławce. Remus uklęknął przy mnie i przejechał dłońmi swoją zmęczoną twarz.
- Posłuchaj mnie, Suz. Nie wiem, co Peter robi na mapie, ale nie sądzę by było to błędem. Harry chciał mnie przekonać, że mapa jest wadliwa, ale tak nie jest. Części rzeczy po prostu nie pojmuję wystarczająco.
- Remusie - rzuciłam niepewnie. - Powiedz mi tylko, czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, co zrobiono z Syriuszem Blackiem? Nie myślałeś, że może padł ofiarą ogromnej niesprawiedliwości?
- Uwierz mi, siostrzyczko - Westchnął ponownie. - Myślałem o tym nie raz, nie dwa. Do tej pory zadaję sobie to pytanie, ale fakty są jasne. Syriusz Black...
- Nie zamordował Petera Pettigrew, ponieważ ten pałęta się po Hogwarcie! - przerwałam mu.
- Nie wiem, ale...
- Skoro to nie jest prawdą, to może cała ta historia jest jednym, wielkim kłamstwem? - zaproponowałam.
- Suzanne, nawet nie próbuj usprawiedliwiać Blacka. To, co on zrobił, sprawiło...
- Jeżeli to zrobił.
- Chciałbym wierzyć, że Syriusz jest niewinny - powiedział mój brat. - Ale to, co ci zrobił ostatniej pełni stawia go w jednoznacznym świetle.
Kłamstwo było najgorszą rzeczą, jaka mnie spotkała. W tamtej chwili należało mu chyba powiedzieć prawdę.
- A jeżeli powiem, że to nie Syriusz Black mnie napadł tamtej nocy? - spytałam złudnie. - Jeżeli ci powiem, że to właśnie Syriusz Black uratował mnie przed śmiercią? Jeżeli ci powiem, że jestem głupia, bo chciałam ci pomóc podczas pełni i gdyby Syriusz nie odciągnął cię do lasu, zapewne teraz byłabym martwa?  - Przełknęłam ślinę. - Czy wtedy byłbyś w stanie uwierzyć, że Black jest niewinny? - Patrzyłam w jego zielone oczy, w których kryło się teraz wiele. Zbyt wiele, aby można było to określić jednym słowem.
- Nie jestem w stanie udzielić ci na to teraz odpowiedzi - odparł po długiej chwili milczenia, a ja przytuliłam się do niego mocno. Był jedyną osobą na tym świecie, dla której mogłam poświęcić wszystko.
...
Nazajutrz nie mogłam już czekać. Wiedząc, że Black jest osobą wielce niepoczytalną, wzięłam lusterko dwukierunkowe i poszłam do łazienki. Zamknęłam się w pomieszczeniu i rzuciłam na nie zaklęcie wyciszające - dla przezorności, jakby Angelina zechciała się obudzić przez mój podniesiony głos.
- Black, do jasnej cholery, błagam cię, żebyś tym razem odebrał! - szeptałam w kierunku lusterka.
- Coś się stało? - dobiegł do mnie jego spokojny, chrapliwy głos.
- Syriusz? - Oddaliłam się od lusterka, a na widok stalowych oczu, poczułam ulgę. - Posłuchaj mnie, błagam cię i nie rób niczego głupiego.
- Spokojnie, Suzanne. Uspokój się i mów od początku.
- Mapa Huncwotów dostała się w ręce Remusa. Teraz Remus będzie miał widoczną całą szkołę i jej tereny. Zaklinam cię, nie zbliżaj się do zamku!
- Niby dlaczego nie? - Black wyraźnie poczuł się oburzony.
- Remus nie wierzy w twoją niewinność i...
- Zaraz, zaraz... - przerwał mi. - Mam rozumieć, że powiedziałaś mu, że "nękam" cię od września? Zważając na to, że mamy kwiecień, to niezbyt kusząca perspektywa!
- Powiedziałam mu tylko, że widziałam na mapie Petera Pettigrew. Nie wydawał się jednak zbytnio zdziwiony tym faktem. - Oparłam niezdarnie głowę o umywalkę.
- Może zaczął oswajać się z myślą... że jestem niewinny - stwierdził z nadzieją Black.
- No nie wiem. Podczas wakacji opowiadał o tobie z ogromną niechęcią. Zważając na fakt, że jedynym dowodem na twoją niewinność jest Peter Pettigrew, nie sądzę, aby pokusił się na tak nagłe przebaczenie.
- Mówił ci o mnie wcześniej? - zdziwił się Black.
- O twoim istnieniu dowiedziałam się dopiero w wakacje. Mówili o tobie w radiu, więc Remus nie miał innego wyboru.
- No cóż... Nie dziwię mu się. Remus nigdy nie chciałby powracać do przeszłości bez potrzeby. Nie chciałby cię narażać. - Westchnął ciężko.
- Powiedział, że w obliczu niebezpieczeństwa należy się zabezpieczać przed wszystkim.
- Myślisz, że powiedziałby ci o mnie tylko dlatego, że uciekłem? - W głosie Syriusza nagle dosłyszałam olśnienie. -  Nie ryzykowałby aż tak bardzo. Wiedział, że będziesz chciała mnie szukać, zapewne chciał, żebyś wiedziała z kim masz do czynienia.
- Na nic to się nie zdało. - odparłam, podświadomie czując, że Black właśnie chce przekazać mi myśl, że Remus posłużył się mną, abym uniewinniła w jego oczach Blacka! - Przez jego wyjaśnienia tym bardziej chciałam do ciebie dotrzeć i bardzo dobrze, że się tak stało. - Syriusz jednak dopiął swego.
- Jasne - skwitował po chwili. - Dobrze, obiecuję, że będę grzecznym pieskiem. - przyrzekł. - Ale ty też nie pchaj się w kłopoty.
- Dobrze wiesz, że tak nie będzie - stwierdziłam, uśmiechając się słabo.
- Ty także dobrze wiesz, że nie odpuszczę temu pokurczowi!
Westchnęłam ciężko.
- Do zobaczenia, Syriuszu - powiedziałam, rozłączając się.
Spojrzałam wymownie na prysznic. Nie mając nic lepszego do roboty, podniosłam się z ziemi i pozbyłam się ubrań. Czując, jak moje ciało przechodzi lekki dreszcz zimna, szybko znalazłam się pod metalową słuchawką.
Po chwili wypłynął z niej delikatny strumień letniej wody, opatulający szczelnie całe moje ciało. Dostałam gęsiej skórki i po raz kolejny przebiegły mnie delikatne ciarki - jednak nie te nieprzyjemne, jak sprzed chwili, ale kompletnie inne. Kochałam to uczucie. Odprężające, a zarazem na wskroś przeszywające drobne krople wody. Błękitna ciecz niemalże przenikała moją skórę, pozwalając wszystkim złym myślom odpłynąć. Z letniej wody stała się nagle niebezpiecznie zimna, aby już po chwili znów przybrać upragnioną temperaturę.
Wzięłam z niedalekiej półeczki płyn pod prysznic o zapachu kokosa. Kiedy zaczynałam rozprowadzać go po swoim mokrym ciele, jego aromatyczny zapach nagle dotarł do moich nozdrzy. Kokos był najcudowniejszym zapachem na ziemi.
Jednak wtedy znów nawiedziła mnie zmora tych męskich perfum. Innych niż te pozostałe. Miały w sobie coś tak pociągającego, że nie mogłam dojść do ich właściciela. Z pewnością były mi bliskie, czułam to całą sobą.
Ich woń zamiast kokosa wlała się w moje nozdrza. Były to jednak tylko figle moich zmysłów. Tak naprawdę żadnych perfum obok mnie nie było, a otaczała mnie jedynie aromatyczna kokosowa piana.
...
Kiedy po lekcjach postanowiłam wybrać się do Vincenta, aby po raz kolejny ochrzanić go za jego nieodpowiedzialność i posłuchać jego niepoprawnie doskonałych wywodów na temat ludzkiego istnienia, nagle usłyszałam jego głos dochodzący zza pobliskiego rogu.
- Isaac, proszę cię, nie bądź jak ojciec i daj mi święty spokój - powiedział spokojnym tonem.
- Wysłał mnie tutaj mój przełożony, a nie nasz ojciec! - odparł męski głos, w którym słychać było doświadczenie. Mężczyzna musiał być starszy od chłopaka. - Jako przewodniczący Amerykańskiego Departamentu Edukacji nie mogę pozwolić na to, aby mój własny brat miał oceny gorsze, niż jakiś mugol! - stwierdził rozeźlony.
Wychyliłam ostrożnie głowę zza zakrętu. Na korytarzu ujrzałam Vincenta, patrzącego z zaciśniętymi pięściami na mężczyznę, który był nieco masywniejszej postury, a jego włosy były krótsze, sięgały do ramion i miały kolor ciemnego blondu.
- Nie obrażaj w moim towarzystwie mugoli! - postawił się czarnowłosy.
- Po prostu uświadamiam cię, że twoje lenistwo nie przyniesie ci żadnych korzyści - odparł już spokojnie Isaac. - Twoje filozofowanie wkrótce ci się znudzi, a wtedy twój brak elementarnej wiedzy z pewnością ci zaszkodzi!
- Wiem, kiedy coś mi się nudzi, a kiedy nie - wydało się z ust chłopaka. - I wierz mi, że to moje filozofowanie nie jest tylko etapem przejściowym.
- Marnujesz się, Vincencie. - Isaac położył dłoń na ramieniu brata. - Masz ogromny talent magiczny, a ciebie pochłaniają pospolici mugole.
- Nie wasz się tak o nich mówić! - warknął czarnowłosy, ściskając brata za nadgarstek. Pierwszy raz słyszałam, jak podnosi głos. - Jeden mugol jest warty więcej niż to twoje całe Ministerstwo.
Mężczyzna parsknął drwiąco.
- Rozumiem, że tamta szlama zawróciła ci w głowie, ale nie musisz jej oddawać całego życia - zakpił, a wtedy pięść Vincenta trafiła wprost w jego żuchwę. Mężczyzna z zaskoczeniem upadł na podłogę i złapał się za bolącą twarz. Otarł rękawem stróżkę brunatnej cieczy.
- Nie zasługujesz na to, aby wymawiać imię Clary, a co dopiero, aby ją obrażać!
- Jest już martwa. Ani jej to nie zaszkodzi, ani jej nie zbawi - prychnął mężczyzna, na co Vincent kopnął go z całej siły w brzuch.
- Zabiła się przez takich jak ty! - Spojrzał z nienawiścią na brata. - Gdybyś wykazał się jedynie większą dozą empatii... - Nagle urwał, dostrzegając mnie na końcu korytarza. - Suzanne - Uśmiechnął się na mój widok. Jego głos momentalnie zmienił barwę na przyjazną. - Jak mniemam, zmierzasz do mnie. Wspaniale, przejdziemy się razem. - I posyłając wstającemu Isaacowi chłodne spojrzenie, ruszył w moim kierunku.
...
- Wybacz mi wścibstwo, ale muszę zapytać... - zaczęłam koślawo, gdy znaleźliśmy się w dormitorium chłopaka.
- Ten facet był moim niepożałowanym, nadętym bratem - stwierdził melodyjnym głosem. - Ten sukinsyn przyjechał tutaj, aby wypomnieć mi moje jestestwo idioty.
- Wspominał coś o jakiejś...
- Clarze - Westchnął ciężko. - Przyjaźniłem się z nią w Ilvermorny, ale miesiąc przed tym, jak tu trafiłem, powiesiła się. Była tak zwanej brudnej krwi, a nasze społeczeństwo, ci słynni Amerykanie, nie uznają mieszańców. Boją się mugoli i gardzą nimi. - Zamyślił się na chwilę.
- Przykro mi. - Wstałam, aby przytulić chłopaka, jednak ten odsunął się ode mnie gwałtownie.
- I nie potrzebnie. Przynajmniej nie musi już uczestniczyć w tym ziemskim burdelu! Być może niedługo do nie dołączę.
- Chcesz się zabić? - zaniepokoiłam się.
- Nie, oczywiście, że nie. Moja rodzina chce mnie wprowadzić do grobu. Tylko matka stara się mnie wspierać. Niestety mieszka teraz w Czechach i niezwykle rzadko się widujemy. Rozwiodła się z moim ojcem z pięć lat temu, a ja niefortunnie zostałem z nim.
- To od niej dostałeś tą gablotkę z motylami? - Wskazałam na pobliską kolekcję, wspominając naszą wcześniejszą rozmowę.
- Tak - przytaknął. - Ona mnie rozumie. - Rozchmurzył się trochę i podszedł do zaszklonych owadów. - Widzisz te dwa okazy? - Wskazał na pazia królowej oraz jakiegoś innego motyla o fioletowo-szarych skrzydłach.
Skinęłam delikatnie głową.
- To Marek Antoniusz i Kleopatra - powiedział. - Romansują ze sobą, chociaż otwarcie się do tego nigdy nie przyznają - szepnął teatralnie, a wtedy dostrzegłam na jego ramieniu zielonego kameleona.
- Motyle bardzo interesujące - przyznałam. - A Brutus zawsze jest twoim towarzyszem?
- Zdradzieckim kompanem - poprawił, biorąc gada na ręce. - Chciałabyś go potrzymać?
- Nie wiem, czy posiadam kompetencje - broniłam się, ale Brutus sam wdrapał się na moje dłonie.
Jego delikatne łuski lekko łaskotały moje nagie przedramiona.
- Cześć, mały. Mogę zostać twoim Kasjuszem? - spytałam przymilnie.
- Tylko go nie podrywaj! - skarcił mnie Vincent. - Bo mnie zabije i to wy przejmiecie władzę nad Cesarstwem.
- Lubisz historię starożytną, co? - zagaiłam, spoglądając czule na kameleona, który przybrał kolor moich oczu.
- Brutus, Kleopatra, Marek Antoniusz - wymienił. - Tak, to wiele tłumaczy. Wiesz, wydaje mi się, że w tamtych czasach ludzie byli mniej zakłamani. - Posłałam mu zadziorny uśmiech. - Zdaję sobie sprawę, że to brzmi ironicznie, bo Brutus i Gajusz Kasjusz spiskowali przeciwko Cezarowi, a jednak wtedy wszystko zdawało się rozgrywać na otwartym polu.
...
Przyglądałam się z zacięciem mapie bliźniaków, na której to w Pokoju Wspólnym znajdował się Pettigrew. Szczur był sam i najwidoczniej spał, co było oznaką kompletnej głupoty z jego strony. Nie namyślając się nad tym długo, wyszłam pośpiesznie z dormitorium z różdżką wyciągniętą przed siebie.
Dostrzegłam go, gdy tylko weszłam do pomieszczenia. Szczur leżał spokojnie na jednym z foteli, a jego klatka piersiowa poruszała się delikatnie. Zaraz cię dorwę, przemknęło mi przez głowę.
- Facie revelare! - rzuciłam szeptem zaklęcie, które miało jedno, bardzo praktyczne zastosowanie. Sprawiało, że animag wracał do swojej ludzkiej postaci.
Już chwilę później ujrzałam, jak jego ciało zaczyna się powiększać, lecz wtedy Pettigrew obudził się i widząc, co się z nim dzieje, schował się za jednym z foteli.
Zagryzłam wargę, częściowo nie mogąc uwierzyć w to, że tak szybko udało mi się go rozbroić.
Jednak wtedy ciało mężczyzny rozpłynęło się, a z innej części pokoju wyskoczył na mnie szczur. Pettigrew skoczył na mnie i przywarł całym szczurzym ciałem do mojej różdżki, lecz zanim zdążyłam się o tym zorientować, patyk został wytrącony z mojej ręki. Szczur zaczął uciekać z nim w kierunku męskiego dormitorium.
Ruszyłam za nim pędem.
Rzucałam w jego kierunku różnymi zaklęciami, ale każdy chybiało.
Już myślałam, że gryzoń zniknie mi z oczu, gdy nagle znikąd wyskoczył Krzywołap łapiący podłego zdrajcę za kark. Kot prychnął groźnie, a ja szybko dopadłam do niego.
Wyrwałam różdżkę szczurowi i wcelowałam ją wprost w jego oślizgły brzuch, szukając w głowie jakiegoś zaklęcia.
- Dręt... - zaczęłam w chwili, gdy jakieś drzwi otworzyły się za mną.
Zdezorientowana odskoczyłam od zwierząt, spoglądając ze strachem w  tamtą stronę.
- Suzanne, dobrze się czujesz? - spytał mnie Fred z zaspaniem, a ja na widok chłopaka odczułam ulgę.
Krzywołap był jednakże zmuszony do odstawienia gryzonia, który uciekł w mrok korytarza.






...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz