niedziela, 25 lutego 2018

Rozdział 54


Pomimo deszczowej pogody całe trybuny były wręcz oblegane przez rozwrzeszczanych uczniów, a boisko spowijały czerwone i żółte barwy, których zawodnicy już od dłuższego czasu latali zaciekle nad murawą.
Zapowiadało się nieciekawie.
Gołym okiem można było dostrzec złą energię, jaką wzbudzali dookoła zgromadzeni dementorzy. Oczywiście nie było ich widać. Wtapiali się zręcznie w tło i tylko czekali, aby rzucić się na któregoś zawodnika. Pozostawało tylko prosić, aby taki atak nastąpił jak najpóźniej.
Bliźniacy dawali dzisiaj z siebie wszystko. Przez ich zarozumiałe umysły przelatywała tylko jedna myśl. "Nie dać się pokonać Puchonom". Dzisiaj, jak jeszcze w żadnym innym meczu, posyłali tłuczki w każdego możliwego zawodnika z wrogiej drużyny. Mieli zamiar wygrać. Musieli wygrać. Nie mogli pozwolić na to, aby grupka głupich puchonów wygrała.
Tym bardziej, że wśród tej grupki znajdował Cedrik, którego bliźniacy znienawidzili całym sercem już wiele miesięcy temu. Fakt, że chłopak był dobrym szukającym, jeszcze bardziej pogłębiał to uczucie.
Kolejny tłuczek uderzył w niespodziewającego się tego zawodnika. Chłopak zsunął się z miotły i z pomocą drużynowych kolegów udało mu się wylądować na ziemi. Do katastrofy bardzo mało brakowało. A najgorsze było to, że bliźniakom nie można było nic zrobić! Takie były zasady tej brutalnej gry, a komentarze Jordana, łechcące ich przerośnięte ego, tym bardziej ich nakręcały.
- Maureen podaje do Johnson, która z zawrotną szybkością kieruje się do pętli przeciwnika. Robi rozmach i rzuca, a kafel leci wprost w środkową pętlę... - Chwila ciszy. - Niestety obrońca puchonów obronił ten doskonały rzut, co oczywiście nie oznacza, że jest dobrym zawodnikiem!
- Jordan! - Strzeliłam chłopaka w ramię. Ten nawet tego nie poczuł. Uodpornił się po pięciu latach.
- Puchoni przejmują piłkę! Ścigający podają między sobą kafle... Ups, wygląda na to, że jeden z nich dostał tłuczkiem bliźniaków... Zbliżają się do Olivera Wooda, biorą zamach i... nie trafiają, a ja bardzo się z tego cieszę! - wydał z siebie.
- Mógłbyś przynajmniej udawać, że starasz się być obiektywny? - warknęłam, mając złudną nadzieję, że posłucha.
- Nie - odparł zdawkowo. - Kafel ponownie znalazł się w rękach gryfonów. Oni was rozgromią, pamiętajcie!
Przewróciłam oczami, odsuwając się od chłopaka. Przejechałam wzrokiem po widowni.
Wśród uczniów były wszystkie domy. Ślizgoni przyszli tylko dlatego, aby zobaczyć porażkę gryfonów. Ktoś z ich domu wywróżył, że przegramy.
"Byłaby to bardzo ciekawa opcja" - przeleciała mi taka myśl przez głowę.
Na następnych trybunach siedzieli krukoni, potem puchoni. Gryffindor siedział na najbardziej oddalonym trybunie. Z dala od innych domów, ostatnimi czasy niewiele osób pałało do nas sympatią.
Przy szatniach zawodników nikogo nie było. A raczej nikogo nie było, dopóki się temu lepiej nie przyjrzałam. W cieniu znajdował się czarny, duży pies, wyglądający trochę jak ponurak. Zdziwiłam się na jego widok.
Do tej pory nie wiem, jakim cudem go tam wypatrzyłam, ale w tamtym momencie mnie to nie obchodziło. Pies patrzył swoimi ślepiami na zawodników. Po chwili zrozumiałam, że w szczególności obserwuje Pottera i Maureen. Czyżby to był jakiś nowy znajomy Hagrida?
Pies nie wyglądał na dzikiego. Siedział grzecznie, nie robiąc przy tym żadnych problemów.
Nie wiem też, dlaczego to zrobiłam, ale wstałam z miejsca i niepostrzeżenie wymknęłam się z trybun. Skierowałam swoje kroki pod szatnię Gryfonów. Bezpańskie psy były niezwykle rzadkie w Hogwarcie, a poza tym ten nie mógłby mi nic zrobić. Miałam ze sobą różdżkę, która sprawowała się ostatnimi czasy wyjątkowo dobrze.
Od psa dzieliło mnie jakieś kilkanaście metrów, jednak on mnie nie zauważył. Patrzył swoimi jasnymi oczami w zawodników jak zaklęty. Dopiero gdy poślizgnęłam się na błocie i wykonałam jeden silniejszy krok, pies zwrócił na mnie uwagę, podnosząc się z miejsca.
- Spokojnie, mały - odparłam jedynie, a moje określenie w żaden sposób nie pasowało do wielkości zwierzęcia. Zrobiłam jeszcze kilka kroków w jego kierunku, lecz pies za każdym razem odsuwał się ode mnie. Parsknęłam drwiąco. - Czyżbyś był fanem Quidditcha?
Pies lustrował mnie uważnie wzrokiem.
- Och, przestań, przecież nic ci nie zrobię! - Spojrzałam na niego drwiąco. - Jestem małą dziewczynką, jakbyś chciał, mógłbyś mi skręcić kark zębami!
Pies jedynie wyszczerzył się. Kształt jego "uśmiechu" był podobny do tego, w jaki sposób robił czasami Remus.
- Co tutaj robisz? - rzuciłam, nagle zdając sobie sprawę z mojej głupoty. Ponownie parsknęłam. - Wybacz, normalnie trochę inaczej wyglądają moi rozmówcy. - Usiadłam na schodkach do szatni gryfonów.
Pies przez chwilę nadal wpatrywał się we mnie. Po tym czasie stwierdził, że może to nie aż tak głupi pomysł, aby obok mnie usiąść. Zrobił to jednak bardzo niepewnie.
- Co taki sztywny? - zadrwiłam. - Nie jestem niebezpieczna!
Pies przechylił pytająco łbem.
- Nie wierzysz mi? - spytałam, przewracając oczami. - Gadam z obcym psem. To wydaje się trochę niebezpieczne. - Parsknęłam znowu.
Pies spojrzał na boisko. Jego jasne oczy utkwiły w Potterze. Po chwili posłał mi pytający wzrok.
- Jesteś detektywem? - spytałam po chwili. - To jest Harry Potter, nasz ścigający. Zauważyłam, że przyglądasz się mu bardzo intensywnie.
Pies naprężył się nieco.
- I w sumie nie tylko jemu - kontynuowałam. - Obserwowałeś także Maureen. To zabawne, ale na nią także często gapię się na meczach. Jak biedaczka spadnie z miotły, to zostanę otoczona samymi wariatami! - Zachichotałam nieco. - A fakt, że gadam z tobą daje mi prawo sądzić, że także się do nich zaliczam.
Pies na dźwięk imienia Maureen poruszył się niespokojnie. Jakby coś sobie uświadamiając lub gdyby nawiedziła go jakaś myśl. Podniósł się ze schodka, na którym przed chwilą razem siedzieliśmy, a następnie, posyłając mi ostatni raz to swoje spojrzenie, uciekł.
To był początek wszystkiego.
...
Przegraliśmy mecz. Harry został napadnięty przez dementorów, co skończyło się jego wizytą w Skrzydle Szpitalnym. Po meczu podbiegł do nas Cedrik, który złapał znicza.
- Cześć, Suzanne - przywitał się, muskając mój policzek. Jego humor wskazywał na to, że nie był jednak zbytnio zadowolony z wyniku.
- Coś się stało?
- Nic tylko... Uważam, że wygraliśmy trochę niesprawiedliwie!
- Co? - przez chwilę nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. - Przecież graliście uczciwie, to raczej gryfoni powinni mieś wyrzuty sumienia!
- Nie wiem, czy to...
- Ej, Cedrik, co robisz? Chwalisz się swojej dziewczynie wygraną? Ona jest z Gryffindoru! Raczej nie pogratuluje ci zwycięstwa! - George warknął w kierunku bruneta.
Puchon zbył jego uwagę. Niestety ja nie miałam tego w zwyczaju.
- Wiesz co, George? - stwierdziłam, podchodząc do rudzielca gwałtownie. Musiałam ostro zadzierać głowę, bo znajdowałam się prawie przy torsie chłopaka. - Cieszę się, że puchoni wygrali! Tacy, jak wy, nie mieli prawa wygrać!
- A czy ty wiesz, że zdrada podlega karze? - odwarknął, zniżając głowę w moją stronę.
- Kretyn - wydałam przez zęby.
- Musisz uciekać się do obelg, bo nie masz argumentów? - zadrwił. - Co się z tobą stało, Suz?
- Zmądrzałam - prychnęłam, nie odsuwając się od niego ani o krok.
- Chodź, Fred, nic tu po nas - zwrócił się George do brata i odszedł w kierunku zamku.
- Jak ja was nie cierpię... - mruknęłam pod nosem, czując jak palce Cedrika splatają się z moją dłonią.
- Suzanne - rzucił z nadzieją. - Wiem, że to nieodpowiedni moment, ale... Organizujemy imprezę w Pokoju Wspólnym. Wpadłabyś?
- A mogę przyjść z Angeliną?
- Jasne.
- A zatem przyjdziemy - stwierdziłam, uśmiechając się.
...
Na moim ramieniu zostały jeszcze delikatne ślady po bliskim spotkaniu mojego ciała z kłami brata. Z pomocą magii udało mi się lekko zasłonić rany pudrem, a dla lepszego zabezpieczenia, założyłam sukienkę Angeliny, która jako jedyna miała rękawy takiej długości, by moje szramy nie wystawały za materiał.
Przejrzałam się w lustrze.
Miałam na sobie białą sukienkę o gładkiej górze z długimi rękawami i z rozkloszowanym dołem sięgającym lekko przed kolano. Talia została podkreślona złotym paskiem wykonanym z czegoś, przypominającego metal. Obróciłam się wokół własnej osi.
Po ponownym zatrzymaniu się, moje włosy wróciły do swojego pierwotnego stanu i znów subtelnie okalały moją szczupłą twarz. Ich pasma były dłuższe niż przed kilkoma minutami, bo Angelina sztucznie wydłużyła je magią, aby moje, teraz lokowane włosy sięgały lekko za łopatki.
Wyszłam z łazienki. Tuż po wyjściu zauważyłam Angelinę, która patrzyła na mnie okiem eksperta.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Suz - powiedziała w końcu, nadal krytycznie lustrując mnie wzrokiem. - Dobrze wyglądasz w tej sukience. Leży na tobie w porządku.
- Szkoda, że absolutnie się tak nie czuję! - jęknęłam, poprawiając napuszone falbany, które nie istniały.
- Znasz takie przysłowie: "chcesz być piękna, musisz cierpieć"?
- Jakoś przez ostatnie piętnaście lat mojego życia nie przykuwałam do niego zbytniej uwagi! - prychnęłam, a dziewczyna pokręciła karcąco głową.
- Gdzieś ty się chowała, dziewczyno?
- U brata. On raczej nie zaraził mnie zamiłowanie do mody.
- Nie mody, tylko do spódnic i sukienek! Od pięciu lat, jak z tobą żyję, widzę cię bez spodni chyba pierwszy raz! Nawet na ceremonii przydziału w pierwszej klasie miałaś spodnie!
- Nie musiałam się przynajmniej martwić, że podwinie mi się spódnica lub coś. Poza tym, przecież jeansy dobrze na mnie leżą, nie jestem jakimś grubaskiem, którego nogi nadają się jedynie do wsadzenia w worek.
- Ale raz na jakiś czas mogłabyś "się poświęcić".
- Dzisiaj jest ten wyjątkowy dzień, niech zabiją dzwony! - zawołałam, wykonując obrót, by falbanki ładniej się ułożyły.
- Współczuję twojemu mężowi, założę się, że na ślubie pojawisz się w dresach!
- Wypraszam sobie, nigdy nie miałam na sobie dresów.
- Oczywiście. - Zachichotała drwiąco i rozejrzała się po pokoju. - Powinnyśmy już wychodzić - mruknęła i w tej samej chwili spojrzała na moje buty. - Ani mi się waż, zmieniaj te trampy na normalne buty!
- Od kiedy normalne buty powodują haluksy i problemy ze stawami? - zadrwiłam, ale pod wpływem silnego wzroku dziewczyny posłusznie zmieniłam obuwie.
...
Schodząc na szpilkach w miarę stabilnym krokiem, starałam się trzymać głowę wysoko w górze. Angelina patrzyła na mnie karcąco i od czasu do czasu posyłała mi drwiące uwagi dotyczące mojego ogólnego stylu bycia.
Ostatnią przeszkodą do wyjścia z wieży Gryffindoru były schody do damskiego dormitorium.
Widząc je, poczułam, jak kręci mi się w głowie, a kiedy tylko się przy nich znalazłam, złapałam się usilnie za barierkę i zaczęłam krok po kroczku kierować się na dół, gdzie czekał mnie brak ryzyka do posiadania połamanych kości.
Gdy znajdowałam się gdzieś w połowie drogi, a Angelina czekała na mnie na dole z karcącą miną, usłyszałam, jak do pomieszczenia zbliżają się dwie góry lodowe.
- Cześć, Angelina! - przywitali najpierw dziewczynę, szczęśliwie mnie jeszcze nie zauważając. - A jednak udajesz się na tę zdradziecką potańcówkę z największymi sierotami w Hogwarcie?
- A żebyście wiedzieli! - burknęła.
- A towarzyszyć jej będzie kolejna sierota Hogwartu! - Zeszłam z ostatniego schodka, czując lekką ulgę.
Bliźniacy przez chwilę patrzyli na mnie skrępowani. Mnie jakoś ten fakt nie obszedł. Nie posiadanie rodziców jakoś wybitnie nie wpływało obecnie na moje życie.
- Ale się wystroiłaś! - rzucił po chwili George, lustrując mnie uważnie wzrokiem. Przez jedną chwilę dostrzegłam w jego oczach... Ale być może mi się przywidziało.
- Suzanne czasem też potrafi wyglądać jak człowiek! - stwierdziła przez zęby Angelina, chwytając mnie za ramię.
- Co to ma znaczyć? - spytałam w jej kierunku, na co ona jedynie obdarzyła mnie uśmiechem.
- Nic nie znaczy. Chodź, zaraz się spóźnimy. - Pociągnęła mnie za rękę.
- Oczywiście - przytaknęłam. - Cześć, chłopaki. Miłego nudzenia się, podczas gdy my będziemy się dobrze bawić!
- My będziemy się nudzić? - zadrwili w momencie, gdy opuściłyśmy pokój wspólny.
...
- Miło, że nas zaprosili - powiedziała Angelina. - Trochę odreagujemy od tych gburów! A jednak zastanawiam się, czemu nie zaprosili innych gryfonów?
- Bo na tej imprezie będą tylko roczniki od piątego roku w wyż, bliźniacy zostali pominięci, a Wood uznał to za zdradę stanu z naszej strony, więc jasne jest, że sam nie mógł się jej dopuścić.
- Logiczne - stwierdziła spokojnie, gdy chodziłyśmy po piwnicach Hogwartu. - Em, Suz. Na pewno wiesz, gdzie idziemy?
- Jasne, byłam tu już z milion razy! - powiedziałam i w tej samej chwili zderzyłam się z kimś, a moja równowaga została zachwiana.
Poleciałam do tyłu i gdyby nie silne ręce tego kogoś, już dawno zderzyłabym się z posadzką.
- Witaj, Suzanne - powiedział Cedrik, a ja dopiero wtedy odważyłam się otworzyć oczy.
Brunet wyglądał bardzo schludnie. Miał na sobie ciemne spodnie i białą koszulę wpuszczoną do środka.
- Ładnie wyglądasz. - Zlustrował mnie wzrokiem, przez co momentalnie oblałam się rumieńcem.
- Nie mówiłbyś tak, gdybyś wiedział, co musiałam zrobić, aby włożyła tę sukienkę - wtrąciła Angelina, na co chłopak uśmiechnął się promiennie.
- Dlaczego jesteś tutaj? - spytałam, gdy stałam już pionowo.
- Poszedłem po was. Ale jak widzę, świetnie sobie radzicie beze mnie - stwierdził.
- Świetnie? - powtórzyła dziewczyna. - Suzanne udaje, że wie gdzie jesteśmy i kręcimy się po piwnicach Hogwartu!
- Doskonale wie. - Zaśmiał się chłopak. - Idziecie w drugą stronę.
- Co?
- Tak, nasze dormitoria są tam, skąd przed chwilę przyszłyście.
Aż do dostania się do pokoju wspólnego Huffleputhu Cedrik śmiał się z mojej miny. Ponoć przypominała ona obrażonego kota, który nie załapał się na obiad. Samo przyrównanie do kota wywołało u mnie niesmak.
Po kilku minutach dotarliśmy do ściany, gdzie zostało ułożone kilka rzędów beczek. Cedrik podszedł do jednej z nich i wystukał w niej jakieś dźwięki, które najprawdopodobniej były hasłem.
Po chwili wieko beczki uchyliło się i pojawił się przed nami długi, okrągły korytarz kierujący się w górę.
Cedrik ruszył pewnie w górę, co po chwili także uczyniłam z Angeliną. Gdy wydostałyśmy się z korytarza, naszym oczom ukazało się okrągłe, przestronne i przytulne pomieszczenie o nisko podwieszonym suficie, którego ściany pokryte były żywymi barwami: żółci. Ściany posiadały zaokrąglone, dopasowane do ich kształtu wypolerowane i okrągłe meble. Na półkach wiszących pod sufitem na długich łańcuchach znajdowały się różne kolorowe kwiaty: kaktusy, paprocie i bluszcz pnący się po ścianach. Niewielkie, okrągłe okna miały swoje miejsce tuż nad ziemią, pozwalając z bliska dostrzec kwitnące kwiaty i zieleń traw na błoniach. Dzięki nim (i temu, że umieszczone były tak nisko), do środka wpadało wiele światła i pomieszczenie było bardzo dobrze oświetlone. Nad drewnianym kominkiem w Pokoju Wspólnym wisiał portret Helgi Hufflepuff, trzymającej w dłoni swój symbol: puchar z dwoma uszkami. Do dormitoriów chłopców i dziewcząt, prowadziły okrągłe drewniane drzwi, znajdujące się po prawej i lewej stronie od kominka.
- Przytulnie tutaj - stwierdziłam, rozglądając się po pomieszczeniu. - A gdzie ta impreza?
Cedrik po raz kolejny się uśmiechnął.
- W innym miejscu - stwierdził, podchodząc do jednej z półek. Złapał za jej brzeg i pociągnął w sposób, że ta wygięła się wpół i otworzyła przed nami tajemne przejście.
Nowe pomieszczenie było bardzo podobne do poprzedniego. Z tą różnicą, że tutaj znajdowało się mnóstwo tańczących już osób, a światło nie było światłem słonecznym, a wydobywającym się z lampek powieszonych pod sufitem. Atmosfera panowała jak w prawdziwym klubie.
- Mogę prosić? - spytał Cedrik z uśmiechem.
Chciałam powiedzieć, że nie zostawię przecież Angeliny samej, ale gdy spojrzałam w miejsce gdzie przed chwilę stała, nie zastałam jej. Moja przyjaciółka już dawno tańczyła na parkiecie.
- Chyba nie mam wyboru - stwierdziłam, podając mu dłoń.
...
Taki sposób spędzania czasu okazał się bardzo przyjemny. Bawiłam się świetnie w towarzystwie Cedrika i jego przyjaciół, których do tej pory zdążyłam poznać tylko powierzchownie.
W pewnym momencie imprezy poczułam lekkie zawroty głowy. Ręka także zaczęła lekko mnie boleć.
- Cedrik, na chwilę wyjdę, okey? Chyba źle się czuję - stwierdziłam, podnosząc się z miejsca.
- Idę z tobą, zaczekaj - powiedział, zmierzając za mną.
W milczeniu opuściliśmy pomieszczenie. Usiadłam na jednym z żółtych foteli i złapałam się za pulsujące ramię. Tańczenie było najwidoczniej wysiłkiem, którego nie powinnam podejmować. Zrośnięcie się ran wymagało spokoju.
Czytałam kiedyś o czymś takim.
Aby zarazić się likantropią, znaczna ilość zarażonej śliny musi zetknąć się z otwartą raną. W moim wypadku to nie mogło się zdarzyć, bo eliksir animagiczny dał mojemu organizmowi pewne przeciwciała, które choć w kilku procentach chroniły mnie przed zakażeniem.
Jednak toksyna w ślinie przemienionego brata nie mogła dostać się do rany bez echa.
Przez to, że dostała się dosyć głęboko, odczuwałam ból już drugi tydzień po pełni. Sposób był tylko jeden. Teraz zacisnąć zęby, a podczas następnej pełni zacząć uważać.
- Suzanne - wydało się z ust chłopaka.
- Zmęczyłam się trochę - stwierdziłam, starając się przybrać na twarz radosny uśmiech.
Brunet pokiwał ze zrozumieniem.
W tej samej chwili usłyszałam kroki, zbliżające się w naszą stronę. Spojrzałam w stronę tunelu, z którego po chwili wyłoniły się dwie rude czupryny moich tak zwanych przyjaciół.
Ich oczy nieco zdziwiły się na nasz widok.
- Co tutaj robicie? - Cedrik podniósł się z podłogi i skierował swe kroki ku rudzielcom.
- Przyszliśmy po Suzanne, Remus ją woła - stwierdzili pewnie, na co zmarszczyłam nosem.
- Czego chciał? - spytałam z lekkim strachem.
Chyba się nie zorientował? Nie mógł tego zauważyć!
Podniosłam się niepewnie z fotela.
- Musisz iść? - rzucił Cedrik w moim kierunku.
- Tak, musi! To pilna sprawa! - stwierdzili bliźniacy, a ich zachowanie nie znosiło odmowy.
- Muszę - odparłam brunetowi i składając na jego ustach przelotny pocałunek, skierowałam się za bliźniakami.
Już po chwili wyszliśmy na korytarz. Wtedy poczułam, jak jeden z nich łapie mnie mocno za nadgarstek i przyspiesza tempo naszego marszu. Fred nas wyprzedził i po chwili zniknął za zakrętem, a kiedy go dogoniliśmy, okazało się, że otworzył wejście do Kuchni.
Zostałam tam wepchnięta siłą.
George kazał usiąść mi na krześle, a następnie sam ukucnął przy mnie. Fred opierał się o blat jednego z czterech stołów i lustrował mnie wzrokiem.
- Mniemam, że Remus wcale mnie nie wołał - prychnęłam pogardliwie.
- Jakbyś zgadła.
- Po co po mnie przyszliście? - rzuciłam z rosnącą irytacją.
- Skończyliśmy II Mapę Huncwotów - odparł Fred przyciszonym głosem.
- I przez ten fakt postanowiliście mnie wyprowadzić z imprezy?
- Nie rozumiesz - stwierdził kpiąco George, cały czas mocno trzymając mój nadgarstek. - II Mapa jest ulepszeniem pierwszej. Widać na niej każdego bez różnicy czy rzucił na siebie zaklęcie nienanoszalności czy też jest martwy! Wszystkich!
- I co z tego? - spytałam, po chwili jakby rozumiejąc. - Widzieliście na mapie Blacka? - rzuciłam z nadzieją.
- Nie Blacka! Widzieliśmy ciebie - odparł chłopak.
- Cóż za osiągnięcie.
- Nadal nie rozumiesz - stwierdził. - Ulepszyliśmy ją. Dzięki niej widać, czy ktoś teraz siedzi, leży, biegnie... wszystko! Dzięki niej widzimy, jak kto się teraz czuje w Hogwarcie!
- Obserwowaliście mnie... - zaczęłam z zaskoczeniem.
- Twoje imię zmieniło kolor na czerwień. Według naszej legendy to oznacza ból i cierpienie. Suzanne, co się z tobą dzieje ostatnio? - spytał z troską.
- Nic się nie dzieje. - Wyrwałam się z jego uścisku i wstałam. Gdy zaczęłam zmierzać w kierunku wyjścia, jego brat złapał mnie za lewe ramię. Syknęłam z bólu, przez co Fred momentalnie mnie puścił.
Odwróciłam się niepewnie do bliźniaków. Jak dziecko złapane na kradzieży lizaka.
- Co się dzieje, Suzanne? - spytał George, a w jego oczach krzątała się troska. - Może i kłócimy się ostatnimi czasy, ale cały czas jesteś dla nas ważna!
Nie miałam odwagi im powiedzieć prawdy. Jednak wtedy dotarł do mnie metaliczny zapach krwi.
Spojrzałam instynktownie na swoje ramię. Przez biały rękaw sukienki Angeliny przebijała się szkarłatna stróżka krwi.
- Wiecie, co się dzieje? - rzuciłam wrogo. - Wszystko się pieprzy! - warknęłam i trzymając się za ramię, wybiegłam z pomieszczenia.
Nie byłam goniona przez bliźniaków. Pewnie uznali, że byłoby to bezsensowne. Nie powiedziałabym im niczego więcej, a poza tym wszystko widzieli na tej cholernej mapie!

piątek, 23 lutego 2018

Rozdział 53

Siedziałam na zimnej trawie jak zaklęta i w milczeniu przypatrywałam się budynkowi, z którego od czasu do czasu wychodziły różne, nierzadko mrożące krew w żyłach dźwięki. Patrzyłam ze zniecierpliwieniem w rozklekotane deski tworzące ściany chałupy oraz na malachitowe liście bluszczu porastające jedynie jej dolne partie. Z frustracją wyczekiwałam wschodu księżyca zwiastującego tak wiele.
Za kilka minut miała rozpocząć się pełnia o kolorze brudnego srebra.
Podrapałam się za uchem, by jakoś produktywniej spędzić czas, jaki został mi do spotkania z bratem. Jaki został mu do rozpoczęcia przemiany.
Trawy i zioła rosnące na pobliskiej łące poddawały się gwałtownym ruchom wiatru, a kilka ich pyłków opuściło kielichy. Jedno czy dwa ziarnka niefortunnie wpadło mi do nosa, co wywołało u mnie chwilowy atak kichnięć. Dopiero po czwartym parsknięciu udało mi się to przerwać.
Lekko załzawionymi oczami spojrzałam na zarys budynku. Wiele jego dachówek już dawno opuściło dach, dziurawiąc go i spadając na ziemię, gdzie rozbiło się na kilkanaście drobnych, ostrych jak brzytwy cząsteczek.
Westchnęłam ze zniecierpliwieniem. Brat kazał mi tyle na siebie czekać!
Winiłam go za to, dobrze wiedząc, że wschód księżyca nie jest zależny od niego, ani od żadnej innej żywej istoty na tej planecie. Być może ktoś kiedyś pozna sekret tkwiący w tej jasnej kuli, której epitet był usiany kłamstwem. Nawet światło padające od księżyca nie było jego, a zostało jedynie skradzione ze słońca, którego świtanie zawsze przynosiło ludziom nowe nadzieje.
To także były czyste brednie.
Nie mając innego wyboru, podniosłam się z trawy i przeszłam kilka kroków w kierunku lasu, gdy z Wrzeszczącej Chaty wydobyło się przeraźliwe wycie.
Już chwilę później usłyszałam dźwięk łamanego krzesła, a po sekundzie rozwścieczony Remus w ciele wilkołaka wyłamał drzwi i wypadł rozeźlony na "podwórko" przed domem.
Teraz zaczyna się prawdziwa zabawa! - stwierdziłam, gdy w czarnych oczach Remusa pojawił się cień radości. Pomachałam ogonem w jego stronę i udałam się w dziką gonitwę w kierunku boru, czując za sobą sapiący oddech brata.
Mijaliśmy w biegu masywne drzewa oraz drobne krzewy i w krzykach radości rozrywających ciszę wrześniowej nocy, przemierzaliśmy kolejne zapomniane drogi Zakazanego Lasu. Nie zwracałam uwagi na nasze otoczenie. Na wysokie, pokraczne rośliny w zgniłozielonych i herbacianych barwach. Jedynie pojawienie się nagłego punktu światła z naszej którejś strony świadczyło o tym, że znajdowaliśmy się za blisko granicy z ludźmi, dlatego zbaczaliśmy w głąb puszczy.
Chłodny, lecz delikatny wiatr smagał kokieteryjnie nasze ciała, pozwalając tym samym na jeszcze większy wysiłek. Promienie księżyca stanowiły dla nas naturalne lampiony rozjaśniające drogę, a suche, opadnięte na ziemię liście szeleściły nadając wszystkiemu baśniowy klimat. Ich szelesty brzmiały jak ciche szepty, które były uwalniane przez martwe rośliny, nie mogące powiedzieć niczego więcej poza niezrozumiałymi frazami.
Zatrzymaliśmy się tradycyjnie na polanie w głębi lasu przebijającej swoim pięknem wszystkie inne.
Porastały ją czarodziejskie mchy, które swoją strukturą sprawiały, że tworzył się wokół nich mikroklimat niemogący zostać zburzony przez obecne zjawiska pogodowe. Kiedy słońce powodowało za dużą suszę, drzewa rosnące wokół polany splatały ze sobą swoje liście i tworzyły z nich ochraniającą kopułę. Kiedy ulewa była za obfita, magia mchów teleportowała krople wody w inne miejsca, gdzie w danym momencie było sucho. Nie wiedziałam, co wydarzało się na polanie, gdy padał zimny śnieg, ale już wkrótce miałam się o tym przekonać
Dziś mchy nie ingerowały, gdyż pogoda była idealna.
Nad butelkowozieloną roślinnością unosiły się złote pyłki, które w rzeczywistości były cząsteczkami magii unoszącymi się nad łodyżkami i listkami mchów. Pomiędzy nimi rosły gromadnie śnieżnobiałe przebiśniegi oraz drobne kwiaty o śliwkowych płatkach, występujące tutaj pomimo wczesnej jesieni. Czarodziejski świat zaskakiwał mnie z każdym dniem - ingerował on tak intensywnie nawet w siły matki natury. Niedaleko nas znajdowało się drobne źródełko, gdzie woda była zawsze przeraźliwie zimna i momentalnie gasząca pragnienie.
Mój brat na ten widok rzucił się w kierunku środka polany i położył się w miękkich roślinach, których faktura przypominała kocie futro.
Westchnęłam ciężko, patrząc z ulgą na brata. Eliksir, który dał mu do zażycia Snape faktycznie działał i sprawiał, że wilkołacza postać mojego brata była dużo łagodniejsza niż zazwyczaj i dużo łatwiej można było przekonać ją do swoich zamiarów.
A w pierwszej chwili, gdy zobaczyłam fiolkę z eliksirem, pomyślałam, że to jakiś niesmaczny żart.
Snape wszedł po kolacji do gabinetu Remusa, gdzie akurat przebywałam, a na jego twarzy gościł krnąbrny uśmieszek. Powiedział coś o poważnych skutkach ubocznych i podał mojemu bratu fiolkę, w której znajdowała się pomarańczowa breja z czarnymi ziarenkami. Remus podziękował mu za ten wynalazek pomimo gburowatości profesora.
Gdy czarnowłosy wyszedł z pomieszczenia, Remus obrzucił mnie srogim spojrzeniem.
- Suzanne, wiem o czym myślisz! I nawet nie próbuj udać się dzisiaj za mną!
- To byłoby jak samobójstwo - odparłam niewinnie dodając w myślach: "gdybym poszła za tobą w ciele człowieka. Na szczęście taka animagia..."
Nagle zdałam sobie sprawę, że czuję na sobie czyjeś palące spojrzenie. Przez chwilę bojąc się odwrócić, odrzuciłam z głowy ostatki wspomnień sprzed kilku godzin i rozejrzałam się niepewnie wokół.
Nigdzie nikogo nie było, chociaż przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w pobliskich zaroślach pobłyskuje para żółtych oczu. Szybko jednak zbyłam tę myśl, wmawiając sobie, że to zapewne pyłki z mchów.
Palące uczucie obserwowania jednak dalej nie minęło. Przeniosłam wzrok na dalszą część polany i dopiero gdy moje oczy z powrotem wylądowały na moim bracie, zdałam sobie sprawę, że wilkołak patrzy na mnie drażliwie.
Posłałam mu pytający wyraz twarzy - o ile wilki tak potrafią.
Już w następnej chwili w czarnych oczach Remusa pojawił się błysk podniecenia i dzikości, a wtedy dotarło do mnie, że zaczął mnie gonić. Nie mając innego wyboru także wyrwałam się w pogoń. I gdy już mi się wydawało, że zdołałam uciec, poczułam jak na moim ramieniu odznaczają się kły Remusa.
Momentalnie przestałam biec i zatrzymałam się na pograniczu z błoniami. Brat był kilka metrów przede mną, a na jego pysku ujrzałam lekką stróżkę krwi. Mojej krwi.
Spojrzałam na niego karcąco, a następnie na swoje ramię. Nie wyglądało tak źle, jak mi się wydawało. Ale co spowodowało u Remusa tak nagły napad agresji?
...
Gdy nazajutrz obudziłam się w swoim łóżku, poczułam okropny ból w lewej ręce. Uniosłam kołdrę, aby ją zobaczyć, ale wtedy ujrzałam, że część prześcieradła pokryta jest brunatną, metaliczną cieczą, która swoje ujście miała z mojego ramienia.
Syknęłam, zdając sobie sprawę z nagle łapiącego skurczu.
Na swoim ramieniu ujrzałam głęboką ranę, w której ledwo co krew zasklepiła się. Szrama sięgała kilku centymetrów i zahaczała lekko o mój obojczyk. W pośpiechu, czy Angelina przypadkiem mnie nie widzi usunęłam ruchem ręki plamę krwi ze swojej pościeli, a następnie zakrywając poharataną skórę, udałam się do łazienki.
Zamknęłam się w niej szczelnie, a następnie zdjęłam delikatnie podkoszulek, który jako jedyny, poza jeszcze parą krótkich spodenek, dzielił mnie od nagości.
Draśnięcie sięgało od obojczyka do połowy mojego ramienia i posiadało jeszcze kilka, krwawych rozgałęzień. Pewnie obrażenia pogłębiły się po tym, jak przemieniłam się w siebie. Nie poczułam ich przez nadmiar adrenaliny, ale teraz odczuwałam jej obecność podwójnie.
Palący bój wydobywający się ze środka, paraliżujący każdy ruch ręką.
Nie mając innego wyboru, sięgnęłam do szafki pod zlewem, gdzie była przechowywana czarodziejska apteczka. W środku znajdował się między innymi łagodny eliksir na okaleczenia oraz bandaż.
Zanim rana znikła choćby w połowie, zdążyłam zużyć trzy buteleczki specyfiku. I tak nie prezentowało się to najlepiej. Nie mając innego wyboru, pozostałe rany obwiązałam dokładnym bandażem, który dodatkowo ulepszyłam czarami, aby przypadkiem nie zsunął się w trakcie lekcji.
Spojrzałam na to krytycznie. Nie wyglądało to jakoś najlepiej, ale nic złego raczej nie mogło mnie po tym spotkać. Przez tak krótki moment Remus nie zdołałby zarazić mnie likantropią.
...
Bliźniacy szeptali coś między sobą, Angelina rozmawiała zawzięcie z jakąś krukonką, a Jordan gdzieś zniknął. Siedziałam sama w ostatniej ławce w kącie sali od eliksirów, gdzie Snape usadził mnie na początku tego roku szkolnego wraz z Georgem. Cóż, chłopak na razie przebywał w towarzystwie brata w pierwszej ławce, więc nawet go nie miałam do rozmowy.
W sumie i dobrze.
Ranna ręka coraz mocniej dawała o sobie znaki. I nie były one tak bardzo subtelne, jak mogłoby się wydawać. Silny skurcz łapał mnie na chwilę, a następnie puszczał na minutę czy dwie tylko po to, aby znów złapać ze zdwojoną siłą. George by mi się na nic nie przydał. Zadawałby jedynie zbędne pytania.
Przez pulsujące ramię nie mogłam wydać z siebie żadnego dźwięku poza cichym jękiem oraz chwilą płytkich oddechów. Zapowiadał się dla mnie bardzo długi dzień.
Próbowałam się skupić na tym, co zostało napisane na tablicy. Staranne pismo Snape'a powinno mi w tym pomóc, a jednak nie mogłam się skupić na przepisaniu notatek z lekcji. Nie z ranną ręką, która bolała mnie przy każdej próbie wzięcia pióra w rękę.
Że to nie mogła być prawa! - stwierdziłam w myślach, chwytając pióro do wspomnianej dłoni.
Niestety litery wychodziły mi krzywe i niestaranne, co tym bardziej nie pomogłoby mi polepszyć mojej sytuacji. Profesor za źle zrobione notatki obciąłby punkty mojemu domowi, a mnie umieścił na szlabanie, którego i tak bym nie była zdolna wykonać.
Pozostało mi tylko gapić się w sufit.
W zasadzie był bardzo interesujący. Nisko sklepiony, wykonany z bazaltowych brył w kształcie sześciokąta. W miejscach łączenia się z ścianą występowały na nim dorodne pajęczyny, których mieszkańcy zapewne wynieśli się stąd przed wiekami. Odznaczyła się na nim funkcja klasy od eliksirów. Na poniektórych fragmentach można było dostrzec ślady po licznych eksplozjach.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
Stanął w nich Snape, a jego haczykowaty nos i brudne włosy ponownie sprawiły, że na twarzach uczniów pojawiło się przerażenie. Pojedyncze osoby wróciły do swoich ławek.
- Cześć, Suz - szepnął George w moim kierunku, siadając obok. - Jak minęła przerwa?
- Wybornie - wydusiłam z siebie, czując jak kolejna fala gorąca oblewa moje zabandażowane ramię.
- Nie przejmuj się, będzie lepiej. Zobaczysz - stwierdził i żeby okazać mi swoje wsparcie, położył mi dłoń na ramieniu. Momentalnie syknęłam, jednak odrobinę głośniej, niż powinnam.
- Lupin! - warknął Snape w moim kierunku, a po zlustrowaniu mnie wzrokiem, uśmiechnął się kpiąco i puścił mój jęk mimo uszu.
- Wszystko w porządku? - spytał chłopak ze zmieszaniem, czym prędzej zabierając rękę. Po jego twarzy błąkało się zdziwienie i ciekawość.
- Jest okey - mruknęłam, starając się skupić na lekcji.
- ...tak więc na dzisiejszych zajęciach będziecie wykonywać eliksir postarzający - zagrzmiał głos profesora w sali. - Wszystkie potrzebne składniki macie na zapleczu, a więc... - Na chwilę zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiając, a następnie znów zabrał głos. - Ale najpierw poproszę jedną osobę do odpowiedzi.
Wszystkim uczniom włosy stanęły dęba.
- Kogo by tu dzisiaj spytać? - rzucił mężczyzna w kierunku klasy, omiatając swoim szydzącym wzrokiem każdego ze zgromadzonych.
- Lupin - szepnęła pod nosem Olivia Yaxley, siedząca w jednej z pierwszych ławek.
- Lupin - Zabrzmiało bardziej jak pytanie. Snape spojrzał na mnie krytycznie.  - Nie! - W jego ustach było to jak wyrok ułaskawiający. - Lupin ma już dość problemów na swojej przemądrzałej główce. Za to ty, Yaxley, wstań i podejdź proszę do tablicy! Równanie na eliksir postarzający to...
Przez chwilę część osób wpatrywała się w profesora, jak w nowo odnalezionego mesjasza. Pierwszy raz od kiedy uczyłam się w Hogwarcie, Snape mi odpuścił i wziął na moje zastępstwo Yaxley!
Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Wreszcie jakaś krzyna sprawiedliwości w tej szkole!
...
Następną lekcją była Opieka nad Magicznym Stworzeniami z Hagridem. Niestety podejście gajowego do zwierząt ostro zmieniło się po wypadku z hipogryfem, którego my nawet nie mieliśmy okazji poznać, przez co naszym jedynym zajęciem na lekcjach przez ostatni miesiąc było poszukiwanie gnomów, skrytych gdzieś w gęstwinie leśnej pobliskiego boru.
Hagrid ogrodził kilka metrów Zakazanego Lasu drucianą siatką i kazał nam poszukiwać w jej okręgu małych, rozwydrzonych stworków, których jakaś przypadkowa trójka osób przywiozła ze sobą do Hogwartu.
Zachichotałam, gdy kolejny gnom wpadł mi ze zdezorientowaniem wprost w nogi. Podniosłam małego delikwenta z lekkim wysiłkiem (głupia lewa ręka!) a następnie spojrzałam w jego guziczkowate oczka wielkości mugolskiego pensa.
Kartofel jedynie uśmiechnął się do mnie, pokazując mi wnętrze swojej buzi, gdzie znajdowały się jedynie para zębów oraz zielony język wyglądający jak stara deska do prasowania.
- Co tam znalazłaś, Suz? - rzucili w moim kierunku bliźniacy.
Wskazałam im na małego gnoma.
- Spójrz, George. Widzisz to samo, co ja?
- Jasne, Fred, to na pewno on.
- On? To niemożliwe! Przecież zostawiliśmy go w domu.
- A może ten gnom jest jego bratankiem?
- O co wam chodzi? - spytałam z rosnącą irytacją, w znacznym stopniu spowodowaną przez pulsującą rękę.
- Suz! Spójrz na tego gnoma, kogo ci przypomina? - spytali z nadzieją.
- Yyy - Wydałam z siebie jęk namysłu. - Was, kiedy byliście mali, ale były z was przystojniaczki.
- Nie! - zaperzył się Fred. - To Rex! Pamiętasz Rexa? Przemycaliśmy go z naszego pokoju do ogrodu...
- Ale mama nas złapała. A Rex zżarł mój sweter - poskarżył się George.
- Nadal masz mu to za złe? - Zaśmiałam się.
- Lubiłem ten sweter, poza tym takich rzeczy się nie zapomina! - oświadczył w momencie, gdy z naszej lewej strony doszedł nas głośny krzyk.
- Jordan, odczep się ode mnie! Czy nie rozumiesz, że taki bezużyteczny gryfon jak ty... - Olivia Yaxley wydzierała się już na dobre, a my wiedzieliśmy, że teraz musimy zareagować.
- Ej, ej, ej, spokojnie, Yaxley. Co ci się dzieje? Pryszcz ci znów wyskoczył na nosie? - zadrwił George, a Fred chwycił Lee za ramiona. Ja starałam się mu w tym pomóc.
- Weź swojego kumpla, ty ...ty zdrajco krwi!
- Mój kumpel może chodzić, gdzie mu się żywnie podoba. Nie jest jednym z twoich półgłówków, którzy bez twojego słowa kroku nie zrobią!
- Jak śmiesz, ty... - zaczęła dziewczyna, ale w tej samej chwili do ich sprzeczki dołączył się Hagrid.
- Dzieciaki, spokój! Spokój mówię! George, idź do swoich przyjaciół! Panno Yaxley, proszę się opanować z językiem i nie stosować tych swoich rasistowskich żartów na moich zajęciach! - wtrącił się gajowy, który do tej pory przyglądał się jedynie korom pni pobliskich drzew.
- Tak jest, panie profesorze - syknęła Yaxley, mówiąc to z takim jadem, jakby chciała Hagrida zabić. I nie tylko niego.
- Chodź, George - poprosiłam, ciągnąc chłopaka za rękę. Rudzielec nie zareagował. Cały czas wpatrywał się we wstrętną twarz ślizgonki.
- Wredna...
- George! - powiedziałam trochę głośniej, w dalszym ciągu ciągnąc go za dłoń. - Chodź!
Niechętnie wykonał moje polecenie.
Kiedy stanęliśmy w bezpiecznej odległości, a Jordan mógł stać o własnych siłach, Fred wydał z siebie z irytacją.
- Lee? Czy ty gustu nie masz! Nie może ci się chociaż raz jakaś normalna dziewczyna spodobać? - jęknął ciężko.
Nasz przyjaciel jedynie zaprzeczył głową.
- Dlaczego nie? Czy nie widzisz, że te twoje romanse cię wykańczają?
Ponownie pokręcił głową.
- Przejdzie mu - stwierdziłam po chwili, jakby Jordana wcale nie było w naszym towarzystwie. - Przeszło mu z Angeliną, to z Yaxley też musi!
- Tak, a pamiętasz w jaki sposób mu przeszło? - zadrwił ze mnie George, a następnie dodał oskarżycielskim tonem. - Starał się wywołać w niej zazdrość, wciągając w to ciebie! - Wetknął mi palec w lewe ramię.
- Poradziłam sobie - odparłam spokojnie, powstrzymując się od syku bólu przez silny dotyk chłopaka.
- Poradziłaś sobie? - spytał z kpiną. - Nie wytrzymywałaś już! Robiłaś wszystko, aby się od ciebie odczepił.
- Wcale tak nie było!
- Było tak!
- Nie!
- Tak! Wpadłaś w ramiona Cedrika, żeby tylko uświadomić Jordanowi, żeby dał ci spokój!
- Cedrik był dużo później po tej całej akcji. - Zrobiłam cudzysłów w powietrzu. - Poza tym, czy to jakaś sugestia?
- Ależ skąd, po prostu mówię, że kiedy Jordan dał ci spokój, to ty przestałaś spędzać z Cedrikiem wiele czasu. Czyżby jakiś kryzysik?
- Coś w tym rodzaju! - odparłam, mrużąc oczy. - Ale sądzę, że ty doskonale orientujesz się w tych sprawach! Przecież Katy także ma... wybuchowy charakter!
- Da się znieść, w przeciwieństwie do ciebie! Nie wiem, jak Cedrik z tobą jeszcze wytrzymuje!
- Przestańcie! - wtrącił się Fred, widząc, że to zaszło już za daleko. Odsunął mnie od swojego brata. - Nie musicie i wy się wykłócać. Poza tym, Jordan stoi obok!
- George, jesteś idiotą! - warknęłam, nie zważając na słowa Freda, a następnie odsuwając się od chłopaków, zaczęłam zmierzać w kierunku Hogwartu.
...
Mijając drzwi biblioteki, ruszyłam w stronę działu, w którym nigdy nikogo nie było. Tym razem jednak się przeliczyłam i natknęłam się na pewnego bruneta z Huffleputhu. Zupełnie go ignorując, usiadłam przy innym stole i otworzyłam książkę, która leżała najbliżej.
...Kiedy do pociągu wsiadło kilku pasażerów, zawiadowca podniósł rękę, dając sygnał odjazdu. W tej chwili zobaczył, że z ostatniego wagonu wyskoczył jakiś pies.
Pociąg odjechał, a pies podbiegł do zawiadowcy i zaczął się łasić. Potem pokiwał ogonem i rozejrzał się dookoła. Tusz przy torze stała pompa stacyjna.
Pies podbiegł do kamiennego zbiornika na wodę, który stał obok pompy, i jednym susem wskoczył na cembrowinę. Kolejarz patrzył, jak psiak chłepcze wodę, wreszcie obrócił się na pięcie i wrócił do biura...
Poczułam, jak obok mnie przesuwa się krzesło, a następnie ktoś na nim siada. Czyjaś dłoń wylądowała na jednej z moich nóg ubranych w ciemny jeans. Podniosłam niechętnie głowę.
Oczy Cedrika patrzyły na mnie z nieukrywanym niezrozumieniem.
- Suz... - zaczął miękko, lecz ja momentalnie mu przerwałam.
- Nic mi nie jest. Po prostu wkurzył mnie George! On jest taki... głupi, nieodpowiedzialny, wścibski i...
- To twój przyjaciel.
- Jak widać nie mam gustu do przyjaciół.
- To nie prawda - pocieszył, całując mnie w policzek. - Będzie lepiej.
- Jasne. - Skrzywiłam się nieco.
Ostatnimi czasy moje życie tak cudownie się układało.
Nie wiedziałam właściwie, dlaczego George mnie zdenerwował. Czułam jednak, że było to spowodowane tym, że musiałam po prostu na kogoś nawrzeszczeć, a chłopak... cóż, świetnie się do tego nadawał. Ostatnio coraz częściej się kłóciliśmy. O Bell, Cedrika, odmienne zdania. Wszystko było dobrym pretekstem do sprzeczki.
- Suzanne, przecież George nie doprowadziłby cię do takiej złości - upierał się puchon.
I niby co miałam odrzec? Że ktoś znów podesłał mi kartkę z pogróżką, a mój brat się na mnie rzucił, bo źle na niego spojrzałam? Błagam!
- Jak widać był w stanie to osiągnąć! - odburknęłam, znów zagłębiając się w treść książki.
Książki, którą czytałam wielokrotnie.
...
Następnego dnia Remus wrócił do szkoły. Dlatego też ja, korzystając z posiadania dłuższego czasu wolnego, wyszłam z dormitorium i znając drogę do jego gabinetu praktycznie na pamięć, dotarłam pod jego drzwi w szybkim czasie.
Już miałam zapukać, aby po nieusłyszeniu proszę wejść do środka, jednak w tym czynie przeszkodził mi dźwięk, jaki wydobył się w następnej chwili z pomieszczenia.
- Widziano ponownie Blacka, Remusie - rozległ się spokojny głos dyrektora.
- Gdzie znowu?
- W pobliżu południowej części Zakazanego Lasu. Między godziną drugą a trzecią w nocy.
- Paradował sobie tak po prostu przy granicy lasu? - rzucił z nieprzekonaniem mój brat.
- Na to wygląda. Niedaleko tamtego miejsca znajduje się źródełko sprawiające, że twoje życzenia mogą się urzeczywistnić - stwierdził Dumbledore rzeczowym tonem.
Zapewne mówił o polanie, którą przedwczorajszej nocy odwiedziłam z bratem.
- Myślisz, że Black wiedziałby o jego istnieniu, Dumbledorze?
- Jestem tego pewny. Z jego pomocą może nie udałoby mu się dorwać Harry'ego ani dziewczynek, ale z pewnością rozwiązałby dzięki niemu jakieś inne cele.
Nie zrozumiałam tego zdania dyrektora.
- Co takiego na przykład?
- Nie wiem, w głowie Blacka z pewnością kryją się różne plany, dotyczące przyszłości.
Postanowiłam się oddalić, zanim dowiedziałabym się czegoś, czego nie chciałabym wiedzieć. Już nie teraz!

niedziela, 18 lutego 2018

Rozdział 52


Do moich uszu dobiegały tylko pojedyncze głosy, na które tak naprawdę nie zwracałam jakoś wybitnie uwagi. Jedynie, co parę chwil moje usta otwierały się, żeby powiedzieć bliźniakom położenie jakiegoś korytarza. Moje oczy od kilkunastu minut patrzyły się tępo w Mapę Huncwotów i wypatrywały na niej dwóch charakterystycznych nazw. Syriusz Black.
To imię od kilku nocy spędzało mi sen z powiek i chociaż zarzekałam się przed bratem, że nie będę próbowała go znaleźć, jakaś dziwna siła kierowała mnie w kierunku tego człowieka.
Jego historia była dostatecznym powodem, aby porzucić wszystko i spróbować znaleźć cokolwiek na jego temat. Sam Black był powodem samym w sobie, aby porzucić wszystko. Jego zamiary wydawały mi się takie niejasne, że nie w sposób było o nich zapomnieć.
Posiadał idealne życie jako Huncwot. Potem rozpoczęła się wojna i nie wiadomo kiedy przystąpił do armii Czarnego Pana, a następnie bez mrugnięcia okiem wydał na śmierć najlepszych przyjaciół. Nazajutrz zaś zabił jeszcze czternaście osób! Niby dlaczego to zrobił?
Idee jakie przyświecały mu przez całe życie, nagle zostały obalone przez jednego człowieka? Rozumiałam, że Sam Wiesz Kto mógł okazać się bardzo przekonującym przeciwnikiem, ale żeby zdradzić najbliższych i przystąpić do ich wroga!
Niedorzeczność!
- Suzanne, czy po lewej stronie korytarza na trzecim piętrze są trzy czy cztery pary drzwi? - spytał George.
- Bez tajemnego przejścia trzy - odparłam nieświadomie, ponownie tonąc w mapie.
Jej kremowa barwa była bardzo przyjemna dla oka, co absolutnie nie ułatwiało mi w namierzeniu mężczyzny. Czyżby rzucił na siebie zaklęcie nienanoszalności? Lub może gazety kłamały, a Black nie znajduje się jeszcze w okolicach Hogwartu. Jednak według niektórych szmatławców widziano go na początku września niedaleko Hogsmeade.
Dlaczego w takim razie był aż tak nieostrożny?
Granica Zakazanego Lasu z błoniami wskazywała na to, że nikt się wokół niej nie kręci. Nie ucieszyła mnie jednak ta wiadomość. Dużo łatwiej byłoby mi namierzać Blacka i rozszyfrować jego zamiary, gdyby chociaż na chwilę opuściłby głębiny puszczy, których Mapa Huncwotów już nie obejmowała.
- Suzanne, a na piątym piętrze są w końcu dwie czy trzy łazienki? - rzucił Fred.
- A ile płci mamy w Hogwarcie? - odparłam pytaniem, na co chłopak zrobił zaskoczoną minę.
Jaki jednak miałam plan? Znaleźć Blacka i co dalej? Porozmawiać z nim o pogodzie?
Powiedzieć: "cześć Syriusz!? Jak życie? Słyszałam, że ostatnie dwanaście lat życia spędziłeś w Azkabanie! Jak tam się bawiłeś?".
Black był przecież zwykłym mordercą. Nie miałam pewności, że gdy mnie zobaczy, to nie sprzeda mi pierwszej lepszej Avady i ucieknie! Nie miałam też pojęcia, czy nie wybuchnie płaczem na mój widok i nie krzyknie: "Kiedy cię ostatnio widziałem, miałaś zaledwie trzy lata! Pamiętasz mnie? To ja, wujek Syriusz! Zmieniałem ci pieluchy!".
Poruszyłam się przez nieprzyjemny dreszcz na plecach.
Właśnie do mnie dotarło, że ja przecież kiedyś miałam do czynienia z tym człowiekiem! Całe dwanaście lat temu Syriusz był normalnym, tak przynajmniej się wszystkim zdawało, młodym człowiekiem, któremu zależało na wygraniu wojny. Nie powiedział tylko, po której stronie oficjalnie się opowiedział.
I to zgubiło wiele innych kobiet i mężczyzn.
- Suzanne, daruj, że przerywamy ci kontemplację, ale mamy zadanie do wykonania, pamiętasz? - Na swoim ramieniu poczułam silny uścisk.
Podniosłam zdziwiona głowę, a wtedy natrafiłam na parę brązowych oczu, które spoglądały na mnie z drwiną.
- Tak? - spytałam naiwnie, na co George podniósł swoją lewą brew.
- Miałaś nam pomóc w zrobieniu drugiej Mapy! - zaperzył się.
- Przecież pomagam!
- Tak, to o co przed chwilą zapytałem?
- Suzanne, coś tam, coś tam, coś tam, ale mamy zadanie do wykonania! - powiedziałam z wrednym uśmiechem, na co chłopak jedynie westchnął z irytacją.
- Pytaliśmy cię o to, ile znajduje się toalet w damskiej łazience na piątym piętrze! - uniósł się Fred.
- Po co wam takie szczegółowe informacje?
- To przecież zawsze może się przydać. - George posłał mi dwuznaczny uśmiech.
- Idioci! - skarciłam ich, słysząc, jak drzwi do ich pokoju otwierają się z hukiem.
Do środka wpadł zdyszany Parszywek, a tuż za nim znajdował się Krzywołap. W tej konfiguracji zaczęłam kibicować kocurowi.
Szczur wskoczył na łóżko George'a, na którym właśnie siedziałam i władował mi się na kolana. Niechętnie odłożyłam na bok Mapę Huncwotów, aby nie daj Merlinie, szczur jej nie porwał.
- Idź stąd, kocie! - powiedziałam do Krzywołapa. - Ostrzegam cię, że jeżeli zjesz Parszywka to zdechniesz! - uprzedziłam, a kot jedynie syknął w stronę gryzonia. - Ma gust do zwierząt - zwróciłam się do bliźniaków. - A wracając, w damskiej łazience jest sześć toalet, ale coś czuję, że wkrótce zacznę tego żałować.
Na moje słowa szczur zwrócił na mnie uwagę.
- Idź sobie, szczurze! Tego sierściucha już nie ma! - warknęłam w jego kierunku.
- Rzeczywiście twoim patronusem może być kot - powiedział Fred. - Masz podejrzaną niechęć do wszelkich gryzoni.
- I wszystkiego co się rusza - dodał George z niesmakiem.
...
- Witaj Remusie, czy nie przeszkadzam? - Wsadziłam niepewnie głowę do gabinetu brata.
Mężczyzna siedział przy biurku, gdzie w zeszłym roku znajdowały się sterty książek Lockharta. W tym roku nie można wręcz było porównać ze sobą tych dwóch gabinetów.
W pomieszczeniu wreszcie odsłonięto ściany, które w tamtym roku były obwieszone plakatami z podobizną blondyna. Na półkach na pobliskim regale znajdowały się sprzęty stojące dotychczasowo na naszym strychu. Służyły one do badania magii, lecz nie były aż tak rygorystyczne jak klamoty Prospectora.
- Ty nigdy nie przeszkadzasz - odparł mój brat z uśmiechem, odkładając na blat sprawdzane przed chwilą papiery.
- Co to takiego? - zainteresowałam się stertą kartek.
- To? - zdziwił się. - To wasze testy z przedwczoraj, postanowiłem sprawdzić je jak najszybciej.
- Sprawdziłeś już mój? - Zerknęłam na kartki. - Co dostałam? - spytałam z nadzieją.
- Dowiesz się za tydzień w poniedziałek. - Przelewitował klasówki na wysoką półkę.
- Czy to jakaś aluzja? Że niby nie dosięgnę do dwumetrowej szafki?
- Ty niska? - zadrwił ze mnie brat. - Czasem mam wrażenie, że niedługo mnie jeszcze przegonisz!
- Zobaczysz, że tak się stanie - uprzedziłam. - Ile ty masz wzrostu? Coś około metra dziewięćdziesięciu, tak na oko patrząc. Czyli brakuje mi jeszcze... - Przeliczyłam szybko w głowie. - dwudziestu kilku centymetrów!
- Oczywiście - prychnął mój brat, wstając od biurka i podchodząc do okna, za którym rozciągała się panorama Zakazanego Lasu.
- Co tak się przyglądasz? - Podeszłam do niego i oparłam się o jego ramię.
- Nie sądziłem, że znajdę się w tym miejscu po raz kolejny - przyznał z ciężkim westchnieniem. - Za moich czasów to miejsce wydawało mi się jednak bardziej beztroskie.
- Beztroskie?
- Kiedyś sama to dostrzeżesz. Będąc w murach tego zamku masz wrażenie, że żyjesz poza światem, a potem kończysz szkołę i wszystkie problemy nagle zaczynają cię osaczać ze wszystkich stron.
- Żałujesz, że przyjąłeś tu posadę? - spytałam.
- Nie, po prostu zrozumiałem, że to za czym goniłem przez tyle lat, wcale nie miało racji bytu i było jedynie moim wymysłem sprzed lat. Iluzją.
- Głębokie - podsumowałam, kompletnie psując nastrój.
Mój brat zaniósł się głośnym śmiechem.
- O co chodzi? - rzuciłam, marszcząc brwi.
- Wiesz, Suz, ty to potrafisz schrzanić atmosferę!
- Profesorze Lupin! Proszę się wyrażać, jak na nauczyciela przystało! - zganiłam go, przybierając głos McGonagall.
- Zabawne, ostatnio właśnie profesorka zganiła mnie tymi samymi słowami! - Uśmiechnął się szeroko.
- Co takiego zrobiłeś?
- Rozmawiałem z Harrym o jego rodzicach - powiedział. - To straszne uczucie, kiedy nie zna się swoich bliskich, niestety ten chłopak miał takiego pecha.
- Co mu powiedziałeś?
- Że ma oczy po Lily, właśnie po tym go poznałem w pociągu. Siedzieliśmy razem w jednym przedziale! Kiedy zobaczyłem go w drzwiach, pomyślałem, że mam zwidy i że James wrócił z martwych. Kiedyś żartowaliśmy, że najpewniej wyląduję jako nauczyciel w Hogwarcie.
- Nie popełniaj z nim tego samego błędu, co ze mną - stwierdziłam poważnie, spoglądając na twarz brata, która w jednym momencie stała się zupełnie inna. - Wiem, potrafię świetnie schrzanić nastrój.
- Co masz na myśli, mówiąc...
- Powiedz mu wszystko, co wiesz o Jamesie i Lily. Z własnego doświadczenia wiem, że to później zawsze prędzej czy później do nas dociera, więc dlaczego mamy przedłużać czyjeś tkwienie w kłamstwie?
- Czy to jakaś aluzja? - Mężczyzna powtórzył teraz moje słowa.
- Nie, po prostu pokaż mu obraz rodziców w pełni takim, jakim go zapamiętałeś - odparłam, odrywając się od brata i kierując się w kierunku wyjścia.
- A ty dokąd? - zawołał za mną.
- Muszę jeszcze coś załatwić w bibliotece.
...
Weszłam cicho do biblioteki szkolnej i instynktownie udałam się w kierunku działu historii rodów czarodziejskich. Przy jego regałach siedziało kilku zaczytanych uczniów, więc aby im nie przeszkadzać, robiłam bardzo ostrożne kroki.
Litera "B": znajdowała się wyjątkowo blisko. Przejechałam po grzbietach książek i już po chwili wydostałam z półek kilka opasłych tomów dotyczących rodziny Black.
"Czas na małą lekcję historii" - pomyślałam, zajmując jedno z ustronniejszych miejsc w bibliotece.
Toujours pur: widniało na pierwszej stronie książki i oznaczało "zawsze czyści".
Toujours pur to rodowe motto Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków inaczej zwanego Rodem Black. Jest to rodzina czarodziejów czystej krwi, której początki sięgają XVI stulecia, kiedy to Wirginia Malfoy poślubiła bogatego kamienicznika - sir. Michaela Black.
Następne kilka stron dotyczyło materiałów źródłowych, na podstawie których napisano tę książkę.
Sir. Michael Black i jego żona Wirginia Black (zd. Malfoy) posiadali piątkę dzieci, z czego dwójka z nich okazała się charłakami i została wydziedziczona.
Spadkobiercami została trójka potomstwa założyciela rodu:
Lycorus Black
Lucretia Crouch (zd. Black)
Walerian Black
Ponownie przesunęłam o kilka stron do przodu.
Członkowie rodziny Blacków są opisywani, jako ludzie mający „dobry wygląd”. Są oni uważani za ludzi pięknych, wysokich, szczupłych i będących atrakcyjnymi. Tradycyjny wygląd członków rodziny składa się z czarnych włosów i czarnych oczu. Posiadają oni również arystokratyczną elegancję, która odzwierciedla ich osobowość, ponieważ uważają się za „praktycznie królewskich”.
Większość imion członków rodziny pochodzi od nazw gwiazd i konstelacji. Na przykład imię Syriusz zostało zaczerpnięte z gwiazdozbioru Wielkiego Psa. Innym przykładem jest Bellatriks, trzecia najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Oriona, który jest również imieniem często występującym w tej rodzinie. Cygnus, Andromeda i Cassiopeia są również konstelacjami, a Regulus, Alphard i Arcturus to gwiazdy.
Jeśli jednak jakiś członek rodziny zostanie wydziedziczony lub wyparł się bycia członkiem rodziny Blacków, żaden potomek nie zostanie nazwany jego imieniem
Przełożyłam kilkanaście stron do przodu.
Żyjący obecnie członkowie rodu:
Walburgia Black
Orion Black
Alphard Black
Bellatriks Black
Syriusz Black II
Przerwałam czytanie, widząc pożądane nazwisko. Obok imienia mężczyzny była napisana także strona, na której więcej było napisane o jego postaci. Pośpiesznie przesunęłam się na odpowiednią stronę.
Syriusz Black II - urodzony w 1899 roku...
- Co? - wydało się z moich ust i zerknęłam na datę wydania tej książki.
1950 rok
Zaklęłam pod nosem, zamykając ją.
- Z takiego źródła niczego się o nich nie dowiem - stwierdziłam, czując jak senność bierze nade mną kontrolę. Wstałam z miejsca i udałam się w kierunku dormitorium, nawet nie zawracając sobie głowy odłożeniem albumów na miejsce.
...
- Suzanne, nareszcie jesteś - przywitała mnie Angelina. - Maureen szukała cię wszędzie, ale nie mogła cię znaleźć. Gdzie byłaś?
- W bibliotece - rzuciłam obojętnie, wlokąc się ze zmęczeniem na łóżko.
Kiedy usiadłam niezgrabnie na materacu i rozglądnęłam się za swoją piżamą, w oko wpadła mi mała kartka, wyglądająca jakby ktoś pośpiesznie wyrywał ją z zeszytu.
Wzięłam ją niepewnie do ręki i odwróciłam literami do góry.
Na jej środku koślawymi literami było napisane:
Nie pakuj się w to! Po co ci więcej problemów?
Przez chwilę wpatrywałam się w zwitek z niedowierzaniem.
- Suzanne, wszystko okey? - zagadnęła mnie Johnson.
- Tak, tylko... Czy ktoś odwiedzał cię dzisiaj w dormitorium? - spytałam niepewnie.
- Raczej nie, od obiadu odrabiałam lekcje. A czemu pytasz?
- Po prostu chciałabym wiedzieć - odparłam, przyglądając się z przerażeniem karteczce.
...
W nocy nie mogłam spać. Co chwilę odkręcałam się na drugi bok, by sprawdzić, czy nikt przypadkiem za mną nie stoi i mnie nie obserwuje. Po raz kolejny dzisiejszej nocy poprawiłam zrolowaną kołdrę na łóżku i przysunęłam się bliżej krawędzi.
Po chwili bicia się z myślami, otworzyłam szufladę szafki nocnej i wyciągnęłam ze środka małą karteczkę.
"Nie pakuj się w to! Po co ci więcej problemów! - zakołatał mi w głowie napis na niej.
Czyżby osoba, która podrzuciła mi w zeszłym roku ten artykuł, zrobiła to samo dzisiaj? Tylko po co? I co takiego zrobiłam, że postanowiła mnie nastraszyć? Spojrzałam na pergamin.
Litery wyglądały dziwnie znajomo, ale to byłoby niemożliwe.
Po chwili wyciągnęłam spod poduszki Mapę Huncwotów.
- Odsłoń swój sekret! - powiedziałam, a wtedy na pergaminie zaczęły pojawiać się kolejne frazy.
Obserwowałam wzrokiem każdą najdrobniejszą literę w poszukiwaniu tego właściwego napisu i w końcu znalazłam go. Tym samym charakterem pisma była napisana ostatnia wiadomość od Huncwotów.
Pozostawało tak wiele pytań bez odpowiedzi. Jakim cudem Black dostał się do Hogwartu i nie został zauważonym przez nikogo? Jakim cudem dowiedział się, że pragnę się do niego dostać? Czy wiedział, że byłam dzisiaj w bibliotece i szukałam jakichś informacji na jego temat?
Być może dostał się tutaj przez teleportację za pomocą jakichś czarnomagicznych sztuczek, ale skąd wiedział, że mieszkam akurat w tym pokoju? I jak właściwie udało mu się ominąć Angelinę?
To nie było logiczne.
A jednak ta pogróżka utwierdziła mnie w przekonaniu, że coś w historii Syriusza Blacka się nie zgadzało. Tylko pytanie co?

piątek, 16 lutego 2018

Rozdział 51


Wpatrywałam się w wysoki, postawiony przede mną przedmiot. Był przykryty czarnym prześcieradłem co nieznacznie uniemożliwiało mi jego identyfikację, a wychodzące z niego osobliwe dźwięki zdecydowanie mi tego nie ułatwiały. Spod płachty wystawała jedynie hebanowa nóżka, która niestety nie kojarzyła mi się z niczym konkretnym.
- Co to może być? - szeptały osoby zgromadzone w sali i posyłały mojemu brata pytające spojrzenia.
Remus brylował w tym momencie przy katedrze nauczycielskiej i zachęcał nas do udzielania odpowiedzi. Posyłał każdemu z nas wesoły uśmiech, patrząc na nas wyczekująco.
- Jeszcze jakieś pomysły? - rzucił z rozbawieniem, a gdy odpowiedziała mu cisza, przewrócił jedynie oczami i zsunął czarną płachtę, ukazując nam wysoką, zgrabną szafę. - W środku znajduje się bogin!
Jego słowa rozjaśniły większości osobom postrzeganie wnętrza szafki.
- Dla niedoinformowanych, bogin to stwór o bezkształtnej postaci, który przybiera obraz najgorszego lęku swojej ofiary. Teraz rozumiecie? - Przytaknęliśmy zgodnie. - Wybornie, ponieważ jest do dla was powtórka z trzeciej klasy, gdy boginy były omawiane na tych zajęciach.
- Panie profesorze - Ręka jakiejś puchonki wystrzeliła w górę. - Obawiam się, że profesor Quirrell nie był najlepszym materiałem na nauczyciela przez co...
- Tak, tak, zostałem solidnie poinformowany o jakości waszej wiedzy dotyczącej Obrony. Dlatego dzisiaj pozwolę sobie ją przetestować. Kto wie jak pokonać bogina?
- Śmiech - wyrwało się z ust Angeliny.
- Bardzo dobrze, panno Johnson! - Ucieszył się. - A czy zna pani formułę zaklęcia.
- Riddikulus - odparła po chwili namysłu.
- Dokładnie, a zatem zapraszam cię do pierwszego rozprawienia się z boginem! Jest on już po rozgrzewce z trzecioklasistami, dlatego uważaj! - stwierdził, a Angelina podniosła się z miejsca i stanęła naprzeciwko szafy z wyciągniętą różdżką.
- Na trzy otworzę szafę, a ty zobaczysz swój największy lęk. Pomyśl, jak go zniszczyć i zrób to! Na trzy - powiedział Remus, chwytając za klamkę. - Raz ...Dwa... Trzy!
Pociągnął za drzwi szafy i ze środka wyleciała siwa chmura dymu zamieniająca się po chwili w tarantulę Jordana! Angelina wytrzeszczyła oczy na jej widok.
- Angelino, umówisz się ze mną! - zawył pajęczak, a dziewczyna jednym ruchem sprawiła, że język pająka wydłużył się i oplótł jego pajęcze nogi. Bogin został pokonany i wrócił do środka.
- Znakomicie - Uśmiechnął się mój brat. - A teraz ustawcie się w kolejce i zaczynamy prawdziwą zabawę!
Nie trzeba nam było dwa razy powtarzać. Już chwilę później wszyscy ustawiliśmy się w długim rzędzie, na którego początku stanął Jordan.
- Pokaż, co tam dla mnie masz! - zawołał bojowo w kierunku szafy.
Remus jak na rozkaz otworzył drzwiczki szafy i ze środka wypadł megafon chłopaka. Upadł z łoskotem na podłogę, a następnie zaczął się toczyć po posadzce, a z jego wylotu leciała piana.
- Gryffindor! - Wydobył się z niego głos chłopaka. - Przegrał ze Slytherinem! Wszyscy zawiedli! Puchar Quidditcha ląduje u Ślizgonów!
- O nie! - zaprotestował Jordan i wystrzelił w kierunku zbuntowanego ustrojstwa zaklęcie. - Riddikulus!
I ze zbuntowanego megafonu została kupka cekinów. Wszyscy zachichotali dźwięcznie, ale wtedy przyszła pora na mnie.
Gdy tylko pojawiłam się przed boginem, ten zaczął zwijać się i przemieniać, aż stanęła przede mną wysoka, zakapturzona postać w czarnym płaszczu. Zmarszczyłam lekko brwiami na jej widok. Nie czułam wobec niej lęku. Bardziej rosnącą niechęć.
- Avada Kedavra! - wrzasnął w moim kierunku lodowaty, męski głos, a wtedy ja szybko zamachnęłam się różdżką, sprawiając, że zielony promień skierował się w stronę mężczyzny, oplatając go niczym kiełbasę i finalnie zamieniając mojego napastnika w otłuszczony baleron.
Uczniowie zebrani w sali ponownie zanieśli się śmiechem. Nie śmiał się tylko mój brat, który przyglądał mi się teraz z rosnącym zdziwieniem. Zbyłam to jednak, tłumacząc to sobie swoim szybkim rozprawieniem się z boginem.
Następni byli bliźniacy.
Fred stanął naprzeciw szafy, a wtedy ze środka wydobył się rozgniewany głos jego matki.
- Fredzie Weasley! - wrzasnęłam Molly i nawet mnie przeszły ciarki po plecach. Bogin pod postacią kobiety opuścił szafę i spojrzał na rudzielca groźnie. - Kara cię nie ominie!
- Riddikulus! - krzyknął chłopak, a jego matka złapała się za gardło. Straciła głos.
George wymienił się z bratem. Bogin spojrzał na niego krytycznie, a następnie zniknął.
Chwilę później w pomieszczeniu rozległ się płaczliwy głos niedający się zlokalizować. Chłopak przez chwilę rozglądał się wokół, a następnie postanowił uderzyć zaklęciem w sufit.
Był to bardzo dobry chwyt, gdyż bogin upadł na ziemię, a następnie w popłochu skrył się w szafie.
- Następny! - rozkazał mój brat, kiedy ja znalazłam się wraz z bliźniakami na końcu tej kolejki.
- Podoba mi się to - stwierdził Lee. - Wykorzystanie zaklęcia w praktyce może nas wiele nauczyć, nie to co te bzdurne przechwałki Lockharta!
Przytaknęliśmy zgodnie przyjacielowi.
- Czy tylko ja nie wiedziałam, czego boję się najbardziej? - rzuciłam po chwili namysłu.
- Sam nie wiem - odparł George. - Ja wahałem się pomiędzy tym głosem, a mamą.
- Co takiego przeraża cię w tym głosie?
- Sam fakt, że nie widać, kto go wydaje. Jego właściciel jest nieosiągalny i przez to czuję się nieswojo. A ty, Suz, czemu akurat ten zakapturzony facet?
- Nie mam pojęcia - przyznałam szczerze. - Nigdy nie widziałam nawet czegoś podobnego do niego! Kiedy bogin się w niego przemienił,  nie czułam lęku, a bardziej irytację lub ...nawet rządzę zemsty - dodałam z przerażeniem.
- Co ty mówisz, dziewczyno? Praktyczne zajęcia chyba źle wpływają na twoją wyobraźnię.
...
Gdy zadzwonił dzwonek, mój brat umieścił bogina w szafie, którą po chwili przykrył czarnym materiałem.
- Dziękuję, uczniowie. To była naprawdę dobra lekcja - stwierdził, pozwalając nam tym samym opuścić salę.
Chwyciłam za torbę i z powrotem umieszczając różdżkę w kieszeni swoich spodnie, skierowałam się do wyjścia.
- Suzanne! - Zatrzymał mnie jego głos. - Mogę cię prosić na słówko?
Posłałam mu zaskoczone spojrzenie. Wymijając uczniów, którzy chcieli opuścić klasę i udać się na obiad, podeszłam niepewnie do biurka brata.
- Tak? Panie profesorze. - Nie mogłam się powstrzymać przez użyciem tego tytułu na mężczyźnie. Ten jedynie uśmiechnął się do mnie drwiąco, a następnie ruchem ręki zamknął drzwi za ostatnim uczniem.
 - Jak się czujesz? - spytał jakby od niechcenia, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
- Zwyczajnie - odparłam, ale wzrok Remusa kazał mi rozwinąć tę myśl. - O dziwo dobrze, jak sobie pomyślę, że wczoraj stoczyłam pojedynek z dementorem.
- McGonagall powiedziała mi, że była pod wielkim wrażeniem twoich umiejętności. Nie sądziła, że opanowałaś już tak zaawansowane zaklęcie.
Wykrzywiłam usta w półuśmiechu.
- Zawołałeś mnie do siebie tylko po to, by przekazać mi słowa profesorki? - rzuciłam, poprawiając torbę na ramieniu.
- Suzanne - wydało się z jego gardła. - Jestem w Hogwarcie, aby cię pilnować...
- Niestety zdążyłam się już o tym przekonać.
- Chciałbym cię po prostu przestrzec przed Blackiem.
- Niby po co?
- Znam cię, Suzanne, a twoja ciekawość niestety często bierze górę nad rozsądkiem ...którego i tak ci poskąpiono.
- Słucham? - oburzyłam się teatralnie.
- Po prostu nie próbuj szukać Blacka! Nie próbuj podejmować jakichkolwiek działań, które chciałyby go znaleźć lub...
- Niby dlaczego miałabym to robić? Przecież to morderca!
- Po prostu nie rób tego, dobrze?
- Okey, zgoda. Ale i tak nie miałam zamiaru podkładać się człowiekowi, który chce mnie zabić dla zemsty!
...
- Nad czym tak żywo debatujecie? - spytałam, dosiadając się do przyjaciół, którzy kilka minut temu rozpoczęli posiłek.
- O tobie, Suzanne - odparła Maureen. - A raczej o twoim patronusie.
- I co wywnioskowaliście? - rzuciłam prześmiewczo.
- Dlaczego nie rozwinęłaś w pełni jego formy? - spytał prosto z mostu George. - Przecież chyba potrafisz wyczarować jego pełną postać?
- Istotnie, potrafię, ale...
- Jaką formę przybiera? - przerwała mi podekscytowana Maureen.
- A czy to ma jakieś znaczenie?
- Nawet nie wiesz, jak ogromne! - uniosła się Angelina. - To zwierzę to zbiór twoich wewnętrznych cech, dlatego też debatujemy nad tym...
- Co to za zwierzę - dokończyłam niechętnie, na co przyjaciele obdarzyli mnie proszącymi spojrzeniami. - A jak myślicie? - spytałam, złudnie wierząc, że to odciągnie ich od dalszych prób wyciągnięcia ze mnie tej tajemnicy.
- Ty, Suzanne, wyglądasz trochę jak leniwiec! - powiedział z zachwytem Fred. - Też jesteś leniem i masz mnóstwo włosów na głowie!
- Mnóstwo? - powtórzyłam, chwytając pukiel swoich jasnych włosów.
- Albo panda! - stwierdziła po namyśle Angelina. - W pierwszej klasie miałaś taką słodką, okrągłą buzię... a teraz to nie wiadomo co z ciebie wyrosło!
- Okrągła buzia? - zachichotałam, wydymając policzki.
- Wiem, to chomik! - wydarł się Jordan, przez co kilka najbliżej siedzących nas osób spojrzało na nas karcąco. - No spójrzcie. Chomiki też mają takie poliki jak ona! - I z całej siły dotknął kciukami mojej twarzy, przez co wstrzymywane w ustach powietrze, wydostało się stamtąd z gwizdem.
- Albo struś - zaproponował George. - Też ma takie długie nogi, jak ty.
- Dziękuję. Wreszcie otrzymałam jakiś prawdziwy komplement! - Zaklaskałam w dłonie, aby powinszować rudzielcowi.
- Nie! - zaprotestował jego brat. - To na pewno coś, czego nigdy byśmy się po niej nie spodziewali. Patrzcie na nią, ona wyraźnie z nas drwi!
- Wcale nie! - zakpiłam.
- To będzie coś kompletnie do ciebie nie pasującego! Jak na przykład... - Zastanawiał się przez chwilę. - Może koń?
- W horoskopie chińskim nasz rocznik faktycznie jest koniem - przyznałam.
- Suzanne, ty jesteś psem! Dam sobie rękę odciąć! - wydał z siebie George. - Na pewno!
Spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym, że właśnie stracił kończynę.
- Nie daj się dłużej prosić. Proszę, powiedz! - namawiała Angelina.
- Ale nie będziecie się śmiać? - spytałam w końcu. Towarzystwo tylko zaprzeczyło głowami. - Kuguchar.
Po ich minach wywnioskowałam, że niewiele im dała moja odpowiedź.
- Kuguchar? - powtórzyła Maureen, zagłębiając się w swoje odmęty pamięci. - A czy to nie jest przypadkiem rodzaj kota magicznego?
Przytaknęłam niepewnie, a na twarzach bliźniaków ujrzałam ogromne niedowierzanie.
- Czekaj, czekaj. Kuguchar, tak? A czy ty przypadkiem... Nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale na lekcjach z Cognetem  mówiliśmy o wiązach naszych różdżek. Ty miałaś wąs kuguchara! - zauważył George, a jego dobra pamięć zrobiła na mnie wrażenie.
- Zbieg okoliczności? - odparłam, czemu towarzyszył mój zdenerwowany śmiech.
...
- Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy już na piątym roku! - powiedział Cedrik, stając na brzegu jeziora.
- Jest wiele rzeczy, w które nie możesz uwierzyć - odparłam kąśliwie. - Na przykład to, że zostałam prefektem! - zachichotałam dźwięcznie.
- Bo to jest nie do pojęcia! - oburzył się brunet i podniósł z ziemi płaski kamień. - Ale chodzi mi o to, że bardzo szybko minęły mi te cztery klasy. - Rzucił kamieniem w kierunku wody, lecz ten od razu utonął. Ced zrobił zniecierpliwioną minę.
- Czyżbyś nie umiał puszczać kaczek na wodzie? - Zaniosłam się głośnym śmiechem.
- Skoro jesteś taka mądra, to sama to zrób!
- Proszę cię bardzo - podniosłam się z ziemi i podeszłam pewnie do chłopaka. Chwilę przyglądałam się brzegowi w poszukiwaniu odpowiedniego kamienia, a następnie podniosłam go i podrzuciłam go kilkakrotnie nad głową.
- Co ty robisz? - spytał Cedrik.
- Próbuję go wyczuć - odparłam poważnie i zacisnęłam mocno dłoń na skale. Spojrzałam krytycznie na taflę wody, a następnie rzuciłam płaskim kamykiem.
Jego ciężar przez chwilę zakłócał spokojny stan wody, a kiedy wykonał pięć uroczych kaczek, zniknął w toni wodnej.
- Nic prostszego. - Zatarłam ręce i spojrzałam na Cedrika ironicznie.
- Czy ty właśnie... - zaczął.
- Użycie magii jeszcze nikomu nie zaszkodziło - powiedziałam spokojnie, na co chłopak pokręcił karcąco głową, a następnie chwycił mnie w pasie i przebiegł ze mną kilka metrów.
Zatrzymał się dopiero na samym końcu pomostu.
- Nie, nie, proszę! Woda jest zimna! - krzyczałam, zanosząc się śmiechem, próbując wyrwać się z objęć chłopaka.
- Za późno, Lupin! Zasłużyła panienka na karę! - zagroził, a następnie poczułam jak opadam w dół.
Przymknęłam oczy, lecz gdy je znów otworzyłam, znajdowałam się w ramionach chłopaka, stojąc bezpiecznie na drewnianych deskach.
- Orientuj się - uprzedził mnie Cedrik i pstryknął mnie lekko w noc.
- Okropnie śmieszne - fuknęłam, a chłopak w tej samej chwili złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Jego dłonie powędrowały na moje biodra. - Już jest lepiej - stwierdziłam, odrywając się od chłopaka i po chwili wyrywając się z jego objęć.
Rzuciłam się do ucieczki, lecz puchon biegł tuż za mną.
- Jestem od ciebie szybszy! - zagroził.
- Nie tym razem! - odkrzyknęłam, rzucając w jego stronę Aquamenti.
Brunet osunął się z zaskoczenia na trawę, a jego cały mundurek był przemoczony.
- Ciesz się, że jest ciepło! - pocieszyłam go.
- To ty się ciesz! Nie będziesz musiała mi jeszcze wyprawiać pogrzebu!
- Nigdy ci go nie wyprawię! - odparłam, podchodząc zdyszana do chłopaka, który nadal leżał na ziemi. - Pomóc ci wstać?
- Byłoby miło - powiedział, a kiedy podałam mu rękę, ten chwycił mnie za nią i przyciągnął do siebie. - Teraz to ty będziesz mokra. - Przytulił mnie mocno, a ja zaczęłam wierzgać nogami.
Może faktycznie miałam coś z konia.
- To nie jest fajne! - oburzyłam się, czując, że staję się coraz bardziej mokra.
Dopiero, gdy Cedrik utwierdził się w tym przekonaniu, zdecydował się mnie wypuścić.
- Wysusz! - Przyłożyłam różdżkę do mokrych ubrań. Po chwili byłam już sucha.
- A ja?
- Ty będziesz chodził mokry! - bąknęłam. - Wysusz! - Cedrik z szerokim uśmiechem podniósł się z ziemi. - Żeby nie było, zrobiłam to tylko dlatego, żebyś nie mógł mnie zmoczyć!
- Ja wiem, Suz. Ja zdaję sobie świetnie z tego sprawę - odparł, a wtedy usłyszałam szelest w pobliskich zaroślach.
Momentalnie spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Zdawało mi się, że coś tam było i patrzyło się na nas swoimi żółtymi ślepiami, gdy nagle...
Wrzasnęłam z przerażenia i odskoczyłam od granicy z lasem.
Z tych przeklętych krzaków wyskoczył rudy kot Hermiony i posłał mi drwiący uśmiech.
- Lupin! Spokojnie, to tylko kot! - skarcił mnie Cedrik.
- Wyjątkowo durny! - warknęłam w kierunku sierściucha. Kot prychnął na moją uwagę. - Uważaj, Krzywołap, bo powiem Hermionie, że szwendasz się po Zakazanym Lesie już drugiego dnia szkoły!
- Ty niby tego nie robisz? - zadrwił ze mnie Cedrik.
- Ja zachowuję pozory i robię to dopiero po zmierzchu! - stwierdziłam i wtedy odczułam dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Zbyłam to jednak szybko i uśmiechnęłam się do chłopaka.
Nagle dobiegł do nas dźwięk wybuchających łajnobomb. Odwróciliśmy się szybko w tamtym kierunku, a wtedy ujrzałam trzy sylwetki swoich nadpobudliwych przyjaciół.
- Czy oni właśnie... - zaczął Ced.
- Nie wiem, ale coś czuję, że to się źle skończy - powiedziałam spokojnie, dalej obserwując przebieg wydarzeń.
George, Fred i Jordan zbiegali właśnie ze wzgórza w towarzystwie toczących się za nimi i wybuchającymi łajnobombami. Kilka metrów za nimi biegł Filch z wysoko podniesioną miotłą, odgrażając się im.
- Weasleye, Jordan! - krzyczał jak opętany, na co zaśmiałam się lekko.
Cedrik jednak przypatrywał się temu zdarzeniu obojętnie.
- Coś się stało? - rzuciłam.
- Nie wiem, po prostu Fred i George od pewnego czasu działają mi na nerwy.
...
Spojrzałam na pracę domową, jaką zadał nam Snape.
- Czy on już kompletnie zdurniał! - stwierdziłam pewnie. - Zadał nam dziesięć zadań, z czego osiem z nich musimy zrobić na jutrzejszą lekcję. Nigdy się z tym nie uwinę! - Przejrzałam notatki.
- Zróbmy tak, Suz. Ty zrobisz pierwsze cztery zadania, a ja pozostałą połowę - zaproponowała Angelina. - Te dwa ostatnie zadania są zadane na za tydzień. Możemy je odrobić w weekend.
- Ty to masz łeb, dziewczyno - zgodziłam się, przekręcając podręcznik na stronę trzecią. - Mogę ja zrobić twoją połowę? - poprosiłam. - Jesteś ode mnie lepsza w eliksirach, a moje zadania są trudniejsze!
Brązowooka jedynie pokręciła głową, a następnie zabrała się za zadania.
- Dziękuję - szepnęłam w jej stronę, wczytując się w treść zadania.
Mniszek Góralski jest kwiatem trującym, jednak jego trucizna staje się nieszkodliwa przy wywarze z żeńszenia...
Moje powieki stały się ciężkie i opadły, przymykając oczy. Otworzyłam je gwałtownie. Nie mogłam zasnąć. Musiałam odrobić lekcje.
Czy w proporcji 2/9 Mniszka Góralskiego na żeńszeń jego trucizna zdoła się dostać do eliksiru?
"Czy mi się to kiedykolwiek przyda?" - rzuciłam z irytacją.
Pamiętam, że gdy chodziłam jeszcze do mugolskiej szkoły, to uczyliśmy się w niej liczyć, poznawaliśmy teksty kultury i historię, która dotyczyła czegoś więcej niż 10. powstania goblinów w XVI wieku! Mugole mieli lepiej. Uczyli się rzeczy przydatnych później w życiu, a my wystukiwaliśmy na pamięć kolejnych receptur eliksirów.
- Suzanne - Usłyszałam czyjś głos nad głową.
- C-co? Nie śpię! - powiedziałam sennie, zamykając przypadkowo książkę, która stoczyła się na podłogę.
- Suzanne, mogę ci zabrać chwilkę? - spytała Hermiona, a jej brązowe oczy zaczęły świdrować mnie niepokojącym spojrzeniem.
- Jasne - odparłam powoli, podnosząc z ziemi książkę.
- Profesor Remus Lupin to twój brat, mam rację? - spytała z przejęciem dziewczyna.
- O ile się orientuję, to jeszcze tak. - Podrapałam się po głowie, ziewając.
- Posłuchaj, bo dzisiaj mieliśmy z nim zajęcia i...
- Jeżeli chcesz zgłosić reklamację, to nie do mnie a do Dumbledore'a. To on go wybrał nauczycielem! - przerwałam.
- Nie, chodzi mi tylko o to, że zdarzył się u nas taki mały wypadek i przez to twój brat sprawił, że bogin zamienił się w pełnię księżyca. - W moim gardle pojawiła się ogromna gula. - I moje pytanie brzmi: dlaczego? Boi się księżyca w pełni, czy o co w tym chodzi?
- Jego boginem jest pełnia księżyca - powtórzyłam spokojnie, starając się, aby mój głos brzmiał mądrze. Oczywiście wiedziałam jak było naprawdę. Mój brat nie bał się pełni, tylko zjawiska jakie za jej pośrednictwem występowało. Ale przecież nie mogłam tego powiedzieć Hermionie! - ponieważ... ponieważ  tutaj chodzi o noc. Remus potwornie boi się ciemności! Bardzo, wręcz nie może spać po nocach! - Złapałam się mojej wersji, jak tonący brzytwy. - W swoim pokoju w domu ma specjalną lampkę nocną. O taką dużą! - Podniosłam się z kanapy, żeby pokazać jej rozmiary.
- Ale dlaczego pełnia? Nie powinno mu się pokazać po prostu czarne niebo?
- Zapewne czarne niebo nie oddałoby tak bardzo grozy nocy - stwierdziłam, pukając się wewnętrznie w głowę. - Bo widzisz, to ma głębszy sens. Pełnia księżyca jest jasna, a pokazana na ciemnym tle nieba jeszcze bardziej wzmogła u mojego brata ten lęk. Rozumiesz?
- Tak mi się zdaje - odparła dziewczyna, kiwając niepewnie głową.
Kiedy odeszła w kierunku dormitorium, spojrzałam w stronę iskrzących się płomieni ognia. Ułożyły się one przez chwilę w coś na kształt jakiejś znajomej postaci, ale szybko wyzbyłam się tego wrażenia.

poniedziałek, 12 lutego 2018

Rozdział 50

Witam serdecznie! Energia rozpiera mnie od samego ranka, a mamy przecież poniedziałek. Zgodnie z umową... wstawiam rozdział rankiem pierwszego dnia tygodnia.

***

Od samego ranka krzątałam się z zapałem po pokoju i starałam spakować się do swojego szkolnego kufra, który był spakowany na sztywno, kiedy zaczęłam do niego wkładać ubrania, a to, co działo się z nim teraz, wchodziło już na inny poziom moich możliwości. Co miałam go zamknąć i przelewitować do przedpokoju, to znajdowałam kolejny przedmiot, który warto by było zabrać ze sobą na swój piąty rok edukacji w Hogwarcie.
- To powinno być wszystko! - stwierdziłam, z westchnieniem zamykając wieko kufra. Dla przezorności nie rozejrzałam się już po pokoju, tylko wyszłam z latającym bagażem na korytarzyk. Opuściłam go na ziemię z lekkim hukiem.
"Żeby się Remus nie obudził" - dwa dni temu była pełnia, w której niestety ja nie mogłam uczestniczyć. Nadszarpnęła jednak ona mocno wewnętrzne siły mojego brata.
Jego mała walizeczka stała podparta o stojak z kurtkami. Spojrzałam na jej lewy bok, gdzie ujrzałam małą plakietkę z napisem:

Prof. Remus J. Lupin

Zerknęłam na litery krytycznie. I w zasadzie nie wiedząc dlaczego, wyciągnęłam różdżkę ze spodni i nakleiłam z jej pomocą czarną tasiemkę, która przysłoniła owe rażące mnie znaki. Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Nie chciałam, aby już pierwszego dnia uczniowie powiązywali Remusa z moją osobą. Jeszcze będzie miał złą reputację, a tego bardzo chciałam uniknąć.
...
Gdy opuszczałam dom, była godzina za kwadrans jedenasta, co oznaczało, że musiałam szybko przedostać się za pomocą sieci Fiuu na peron. Remus udał się na niego dużo wcześniej, mówiąc, że ma do załatwienia jeszcze coś ważnego po drodze, dlatego teraz na moje barki spadła odpowiedzialność bezpiecznego transportowania się na pociąg.
Na szczęście wylądowałam bez szwanku. Ze zmniejszoną walizką do niedorzecznie małych rozmiarów i hałasującym w niebogłosy Rufusem w klatce, minęłam ścianę z napisem: peron 9 i ¾, czemu towarzyszyło mi zabawne gilgotanie i weszłam pośpiesznie do pociągu.
Kiedy tylko minęłam jego próg, moja walizka zmieniła swoje rozmiary i znów stała się wielką dwutonową torbą o rozmiarach średniej wielkości ciężarówki - w przybliżeniu oczywiście.
Ruszyłam niezatłoczonym korytarzem, taszcząc za sobą walizkę, do dobrze znanego mi wagonu, gdzie pod jednym z siedzeń ukrywał się składzik na cukierki. Kierowana swoją genialną nieomylnością w parę chwil dobiłam do drzwi przedziału. Pewnie szarpnęłam za klamkę i otwierając przejście na oścież, ujrzałam cztery roześmiane twarze.
- Witam serdecznie! - przywitałam się z nimi, jak na piątoklasistę, który ma przyjaciół, przystało i władowałam się do środka.
- Suzanne! No, no, no, muszę przyznać, że wyładniałaś przez te wakacje! - pochwaliła mnie Angelina, której sylwetka także nabrała walorów. Uśmiechnęłam się do niej głupkowato.
- Tak, tak, tak, Suz wygląda jak zawsze obłędnie. - ziewnął znudzenie Fred. - Ja mam jednak do naszej kochanej przyjaciółki zasadnicze pytanie!
- Powiedz prosto z mostu, zniosę wszystko! - obiecałam, a wtedy jego bliźniak jak na komendę chwycił mnie w pasie i wyniósł z przedziału w kierunku nieznanego mi miejsca.
- Kto to jest? - spytał Fred z pretensją, gdy jego brat postawił mnie pod jakimiś drzwiami.
- Drzwi? - rzuciłam prześmiewczo, na co bliźniacy przewrócili oczami i wskazali na wnętrze wagonu.
W środku znajdowała się jedna osoba, siedząca w rogu przedziału. Po bliższym przypatrzeniu się jej, błyskotliwie stwierdziłam, że to musiał być mój brat, gdyż nikt poza nim nie nosił tak wyświechtanych skarpet, które wystawały z jego eleganckich mokasynów. Dodatkowym argumentem potwierdzającym tożsamość mężczyzny, była jego brązowa aktówka, na której boku widniała kartka z napisem:
Prof. Remus J. Lupin
Najwyraźniej musiał odkleić z niej moją małą próbę sabotażu.
- Wychodzi na to, że mój brat! - zaśmiałam się nerwowo, co bliźniacy skomentowali charakterystycznym dla siebie podniesieniem brwi.
- Co on tutaj robi? - dopytywali się.
- Pracuje.
- Pracuje?
- Tak, jest tegorocznym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią. - Uśmiechnęłam się cwaniacko.
- Żartujesz? - pytali jeden przez drugiego.
- Nie mam takiego zamiaru. Dumbledore odwiedził nas w wakacje i poprosił go o zostanie nauczycielem, a Remus się zgodził.
- Fajnie, będzie ci zawyżał oceny.
- Powiem lepiej, będzie mi je zaniżał o połowę!
Wracając do naszego przedziału, w którym zostawiliśmy Angelinę i Jordana, bliźniacy cały czas zamęczali mnie pytaniami dotyczącymi mojego brata.
- A dobry jest?
- Jakie będzie prowadził lekcje?
- Myślisz, że będzie wzorował się na Lockharcie? - Każde z nich było bardziej wymyślne od poprzedniego.
Kiedy znajdowaliśmy się już prawie pod naszym przedziałem, pociąg nagle zatrząsnął się niepokojąco, przez co ja i George wywróciliśmy się na ziemię. Upadek ten był o tyle niefortunny, że wylądowaliśmy na sobie w poprzek.
- Ej, ja rozumiem, że na siebie lecicie, ale żeby tak przy wszystkich? - prychnął Fred pogardliwie, a ja wtedy zarumieniłam się jak burak. George zrobił dokładnie to samo i w ramach dezaprobaty, co do tego pomysłu, podniósł się ze mnie i pomógł wstać.
- Wypraszam sobie - mruknęłam, stojąc już o własnych siłach. - A poza tym pragnę przypomnieć ci, Fred, że my już jesteśmy zajęci!
- Niewinna zdrada z przyjacielem jeszcze nikomu nie zaszkodziła! - rzekł pewny swego, wchodząc do przedziału.
- Chyba drwisz! - powiedziałam z Georgem w tym samym czasie, na co jego brat bliźniak zarechotał wrednie ze środka kabiny.
...
- Lee, która jest godzina? - spytałam ze zniecierpliwieniem, mając z tyłu głowy, że o wpół do pierwszej rozpoczyna się spotkanie prefektów w przedziale nr. 2.
- Taka sama, jak pięć minut temu, tyle, że dodaj sobie piątkę - odparł George za Jordana, przez co zrobiłam naburmuszoną minę. - Dlaczego co chwilę pytasz o tę godzinę? Masz coś odebrać, czy co? - zadrwił ze mnie.
- Pewnie umówiła się na randkę z Cedrikiem i nie ma zamiaru się spóźnić! - Fred wybuchł głośnym śmiechem. - Tylko uważaj, Suzanne, bo George może być zazdrosny!
- Zamknij się! - warknęłam równo z jego bratem, co rozbawiło już całe towarzystwo.
- Za piętnaście wpół do - Lee jako pierwszy się uspokoił i podał mi godzinę.
- Wpół do pierwszej? - rzuciłam. - Okey, w takim razie ja muszę się zbierać.
- Spokojnie, miłość cierpliwa jest! - zachichotał Fred. - Miłość łaskawa jest. Możesz się chwilę spóźnić.
- George, bardzo cię proszę, zmieniaj Fredowi pieluszkę co kwadrans. On bardzo często moczy spodnie - rzuciłam do chłopaka, przez co on, Angelina i Lee wybuchli nieopanowanym śmiechem.
Nie śmiał się tylko Fred.
- Uważaj, Suzanne, bo między wagonem naszym, a Cedrika jest mały uskok. Twoje ego może się tam nie zmieścić! - odgryzł się rudzielec, na co ja zamknęłam drzwi wagonu.
- Świetnie, teraz pozostaje nam jeszcze kwestia trafienia - powiedziałam do siebie, ruszając w stronę końca korytarza.
Mniej więcej w połowie drogi do przedziału prefektów, jakieś drzwi otworzyły się wprost przede mną i wypadł z nich Cedrik w towarzystwie ogromnych salw śmiechu.
- Suzanne! - Ucieszył się na mój widok, po czym zamknął drzwi od kabiny i cmoknął mnie przelotnie w policzek. - Jak minęły wakacje?
- Jeżeli miałabym ci powiedzieć coś, czego ci nie napisałam w listach, to to, że mój brat został nauczycielem Obrony. Resztę powinieneś wiedzieć. - Puściłam mu oczko.
- To nie fair, będziesz faworyzowana! - oburzył się. - A tak z ciekawości, gdzie się wybierasz?
- Spotkanie prefektów! - wyszczerzyłam zęby.
- To niedorzeczne. Przecież uczestniczą w nim sami prefekci! - zauważył, a ja posłałam mu ironiczny uśmiech. - Serio, wybrali cię?
- Jak widać, ale podejrzewam, że zrobili to ze względu na to, że zadaję się z bliźniakami. Pewnie uważają, że będę ich powstrzymywać przed robieniem dowcipów.
- W takim razie McGonagall ostro się przeliczyła, wybierając ciebie. Idziemy? - Podsunął mi ramię, które bardzo chętnie ujęłam.
...
- ...dlatego też, gdy Dumbledore skończy swoje przemówienie kończące ucztę powitalną, zabieracie pierwszoroczniaków i oprowadzacie ich wstępnie po szkole. Tylko nie róbcie zbyt długich spacerów, dzieciaki po tym czasie robią się zbyt pełne energii i później trudno nad nimi zapanować! - upomniał nas Prefekt Naczelny, który z charakteru przypominał mi młodszą wersję Percy'ego. - Zrozumiano?
- Tak jest! - przytaknęliśmy wszyscy.
- Znakomicie - pochwalił, zerkając na kartkę trzymaną przez jakąś dziewczynę. - A racja... i byłbym zapomniał. Jakiekolwiek pytania pierwszoroczniaków dotyczące Syriusza Blacka nie mogą zostać zignorowane, ale proszę też nie zmyślać o nim nie wiadomo jakich bajeczek. Wyobraźnia pierwszorocznych często działa cuda i niestety bardzo łatwo ją nakierować na nieodpowiednie tory. Dlatego też przestrzegam przed niestraszeniem ich. Prefekci Gryffindoru? - Uniosłam niepewnie dłoń wraz z Matheew Rogersem z mojego rocznika, oraz czwórką innych uczniów z szóstego i siódmego roku. - Pilnujcie bliźniaków Weasley, aby nie mieli dostępu do pierwszorocznych! Ich niebywałe pomysły troszeczkę nie przystają do dzisiejszej sytuacji. Spotkanie uważam za zakończone! - poinformował i powoli zaczęliśmy się udawać do swoich przedziałów.
- Suzanne, widzimy się na powitalnej uczcie? - spytał z nadzieją Cedrik.
- Jasne, a jakby co to jutro na Obronie. Remus zdradził mi, że w tym roku z wami mamy ten przedmiot. - Posłałam mu zalotny uśmiech, a następnie wyminęłam kilka osób i już po chwili znajdowałam się w kabinie wraz z przyjaciółmi.
- Długo cię nie było! - zauważył Fred. - Jest dokładnie... Kwadrans po trzeciej! A więc zdradzisz nam, co takiego robiłaś ...z Cedrikiem... przez sto sześćdziesiąt pięć minut?
- Nie obijałam się, to na pewno - stwierdziłam spokojnie, na co bliźniacy posłali mi spojrzenia pełne trwogi.
Przed ich dziwnymi minami uratowała mnie drobna czarnowłosa dziewczyna, która wpadła do naszego przedziału w tej samej chwili.
- Suzanne! - spojrzała na mnie z pretensją. "A jednak z deszczu pod rynnę". - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że twój brat będzie nauczycielem Obrony?
- Jak się dowiedziałaś?
- Cały pociąg mówi o tym, że niejaki Remus J. Lupin będzie zastępcą Lockharta!
- A więc plotki szybko się rozchodzą - przytaknęłam, na co Maureen usiadła na fotelu obok mnie i posłała mi karcące spojrzenie.
- Plotki? To prawda! Ale czemu mi nie powiedziałaś, że go wzięli na to stanowisko! Miałaś całe trzy tygodnie, aby mi o tym...
- Ponieważ mój brat dowiedział się o tym półtora tygodnia temu, a nie było okazji, aby cię powiadomić listownie - wyjaśniłam.
- Półtora tygodnia? - powtórzyła Angelina z niedowierzaniem. - To bardzo niewiele czasu! Czy Dumbledore jest niepoważny? Zostawia na ostatnią chwilę podjęcie tak ważnej decyzji?
- Miał być Snape, ale przez ostatnie okoliczności Dumbledore postanowił inaczej.
- Co to znaczy: "Przez ostatnie okoliczności"? - dopytywali bliźniacy, a ja już miałam zamiar im na to udzielić odpowiedzi, gdy nagle pociąg zaczął się zatrzymywać.
- Co się dzieje? Jesteśmy już w Hogsmeade? - spytała Maureen.
- Niemożliwe! Do Hogwartu przecież jeszcze mnóstwo drogi! - zaprzeczył George i wtedy w przedziale zrobiło się okropnie chłodno, a szyby wraz ze ścianami naszły szronem.
Po chwili zgasło światło!
- Co się dzieje? - spytałam, a z moich ust wydobył się kłąb pary.
- Nie podoba mi się to! - spanikowała Angelina.
Podniosłam się z miejsca, ale przez lodowatą temperaturę momentalnie opadłam na fotel. Zamrugałam kilkakrotnie oczami, zdając sobie nagle sprawę z tego, jakie zagrożenie może w tej chwili nam grozić. Spojrzałam ze strachem na przyjaciół. Ci zdawali się już wiedzieć o wszystkim. Jedynie Maureen patrzyła na szron z wielkim znakiem zapytania na twarzy.
Niestety nie zdążyłam jej już tego wyjaśnić. W tej samej chwili klamka w drzwiach poruszyła się, a następnie przedział został otwarty przez dłoń wyglądającą jak zlepek wciąż gnijących korzeni. Ręka była widoczna do oślizgłego nadgarstka, ponieważ upiór ubrany był w czarny kaftan z kapturem opadającym na jego bezkształtną głowę. Bił od niego smutek wymieszany z lękiem, a jego postać przypominała mi gorzki obraz kostuchy.
Dementor rozejrzał się po nas. Na każdym koncentrował się niezwykle intensywnie, chcąc wyssać z nas jak najwięcej szczęśliwych wspomnień. Jednak finalnie swój bestialski wzrok zatrzymał na Maureen i nie czekając na nic, rzucił się na nią, przez co dziewczyna wydała z siebie jedynie ciche piśnięcie.
Wiedziałam, że muszę działać szybko, bo inaczej ten stwór wyssie jej duszę. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni spodni, a następnie wyszukując swoich najszczęśliwszych wspomnieć z odłamów pamięci, krzyknęłam:
- Expecto Patronum! - wydobyło się z mojego gardła, przeszywając narastający dźwięk grozy.
Z końca mojej różdżki wydobył się jasny słup światła, zamieniający się po chwili w białą tarczę, która momentalnie odsunęła dementora od Maureen. Ten jednak był nieustępliwy. Po raz kolejny przywarł swoim zbrodniczym obliczem do dziewczyny i wykradał z niej to, co najlepsze. Starałam się przywołać kolejne, jeszcze silniejsze wspomnienia, które zdołałyby go przepędzić na dobre.
Ten był jednak niezwykle silny. Opierał się moim atakom i jawnie z nich drwił, coraz mocniej zagłębiając się w drobną postać dziewczyny.
Jej twarz była spowita szarą mgłą wydobywającą się z paszczy potwora. Nie mogłam na to pozwolić!
Pierwszy pocałunek z Cedrikiem! Dementor przez moment odsunął się od dziewczyny.
Pierwsza pełnia z Remusem! Upiór zdawał się być nieustępliwym. Jego palce coraz mocniej zaciskały się na krzyczącej Maureen.
Pierwsze przybranie pełnej formy animagicznej!
Zdawało mi się, że potwór wieki opierał się moim wspomnieniom. Ale wtedy bliźniacy w błękitnym Fordzie Anglia przybyli mi na ratunek i wygnali upiora.
Dementor zniknął! Zniknął na dobre!
Upadłam ze zmęczenia na podłogę, czując jednak, że znajduję się w czyichś ramionach. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzałam, była sylwetka Freda, wybiegająca z przedziału i wołająca o pomoc.
...
Coraz wyraźniejsze głosy dobiegały do moich uszu. Czułam ich rozmowy między sobą, aż wreszcie... Otworzyłam szeroko oczy i oślepiło mnie rażące światło żarówki.
- Suzanne! - krzyknął jakiś dziewczęcy głos i przytulił mnie mocno.
- Co... co się dzieje? - spytałam koślawo, lecz już po chwili sobie przypomniałam. - Dementor! - Wyrwałam się z objęć dziewczyny i wstałam na nogi. Po chwili jednak okazało się, że moje kończyny były za słabe, co skończyło się szybkim upadkiem na podłogę.
- Suz, bez takich gwałtownych ruchów - skarcił mnie George, a jego głos był taki melodyjny i przyjemny dla ucha.
Po chwili znów siedziałam na fotelu.
- Remusie... - zaczęłam, ale nie umiałam zebrać myśli.
- Gratuluję, Suzanne, pierwszego w życiu pełnoprawnego użycia zaklęcia patronusa! - powiedział mężczyzna. - Poszło ci zaskakująco dobrze, zwłaszcza zważając na fakt, że z dementorem miałaś do czynienia pierwszy raz w życiu!
- Zaskakująco dobrze? - zdziwiła się Maureen. - Gdyby nie ona, już dawno zostałabym zjedzona przez tego potwora! - Spojrzała na Remusa z pretensją.
- Poszłoby jej wzorowo, gdyby po wszystkim nie zemdlała! - Posłał mi rozbawiony uśmiech. - Upadać to ty, Suz, umiesz akurat w widowiskowym stylu.
- Jak upadłam?
- Złapana przeze mnie. - George spojrzał na mnie z troską. Na jego słowa przytaknęłam lekko.
- Ale nie licz, że ci się odpłacę! - stwierdziłam. - Nie obraź się, ale jesteś ciężki, więc...
- Tak, tak, rozumiem. - Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Czyli rozumiem, Suzanne, że nic ci już nie jest? - Remus wolał się dopytać.
Pokręciłam głową.
- Świetnie, bardzo się cieszę - powiedział, klękając przy mnie. - Profesor McGonagall będzie chciała o tym porozmawiać. Masz się do niej zgłosić przed kolacją - szepnął do mnie, czego nie mogła usłyszeć żadna inna osoba w tym pomieszczeniu.
Skinęłam głową rozumiejąc, a on wyszedł z przedziału.
...
Gdy dotarliśmy bezpiecznie do Hogwartu, stanęłam w jego progu, a wtedy w oczy rzuciła mi się poważnie wyglądająca sylwetka profesor McGonagall. Skinęłam głową w jej kierunku, na co ona przywołała mnie ruchem ręki.
- Zaraz do was dołączę - powiedziałam do przyjaciół, którzy od czasu, gdy się ocknęłam, obchodzili się ze mną jak z jajkiem.
- Witaj, Suzanne - przywitała mnie kobieta, gdy do niej podeszłam. - Nie rozmawiajmy o tym tutaj, chodźmy do mojego gabinetu.
Po kilku minutach kluczenia po rozległych korytarzach zamku, znalazłam się wraz z McGonagall w jej gabinecie. Poleciła mi ona usiąść przy jej biurku, co z nieukrywaną ulgą bardzo szybko zrobiłam. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie i ruchem ręki sprawiła, że na blacie pojawiły się dwie filiżanki.
Nie miałam jednak nastroju na picie herbaty, przez co pokręciłam szybko głową.
- Posłuchaj mnie, Suzanne - zaczęła kobieta. - To, co wydarzyło się w pociągu... Mam tutaj na myśli wyczarowanie przez ciebie patronusa oraz pokonanie dementora... nie obejdzie się bez echa w naszej szkole. Dlatego zaklinam cię, moja droga, abyś nie mówiła nikomu więcej, niż to konieczne. Dlatego jest ta rozmowa. My, jako szkoła, musimy wykonać wiele papierkowej roboty, aby dzisiejsze zajście w pociągu nie niosło za tobą konsekwencji.
- Niby jakich konsekwencji?
- Ujmę to tak: wiesz, Suzanne, kto ostatnio zbiegł z Azkabanu, prawda? - Skinęłam głową. - Ministerstwo wysłało w pogoń za nim dementorów, którzy moszczą sobie prawo do robienia rzeczy, o jakich nam nawet jest strach pomyśleć. Jednak Knot, z całym szacunkiem do pana Ministra, nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia, jakie te... stworzenia za sobą niosą. Bez twoich szczegółowych wyjaśnień mogą nam nie uwierzyć, co nie skończy się dobrze ani dla nas ani dla ciebie.
- Rozumiem - powiedziałam, tak naprawdę bardzo niewiele z tego rozumiejąc.
- Dobrze, a więc zacznijmy od początku. Suzanne, powiedz mi, kiedy dokładnie nauczyłaś się zaklęcia patronusa?
- Wakacje, po zakończeniu drugiego roku - odparłam instynktownie, jakbym się tego wyuczyła na pamięć, a McGonagall zapisała to na pergaminie.
- Kto cię nauczył tego zaklęcia?
- Mój brat.
- Dokładniej!
- Mój brat, Remus Lupin.
- Jaką przybiera formę?
- Średniej wielkości kuguchara, ale dzisiaj nie rozwinęłam go w pełni. - McGonagall posłała mi pytające spojrzenie. - Wyczarowałam zaklęcie patronusa w formie tarczy, ale teraz myślę, że było to bardzo głupie posunięcie, bo tarcza nie daje tak wielu możliwości do manewrów.
Następnie kobieta zadała mi następne pytanie. I jeszcze wiele innych, które były wpisane w procedury. Kiedy odpowiedziałam na ostatnie, wstałam z ulgą z krzesła i czym prędzej dopadłam do drzwi, otwierając je z łoskotem.
Na zewnątrz siedziała Hermiona.
- Suzanne, jeszcze jedno - zawołała za mną profesorka, na co ja niechętnie odwróciłam się w jej stronę. - Mam nadzieję, że potraktujesz obowiązki prefekta poważnie i zapanujesz nad tymi dwoma orangutanami!
Uśmiechnęłam się na jej uwagę.
- Proszę pani, im to nawet Merlin nie pomoże.
...
Weszłam do Wielkiej Sali, gdzie już na dobre rozpoczęła się uczta. Niczym cichociemny, zakradłam się do miejsca siedzenia moich przyjaciół i usiadłam obok nich, przywdziewając na twarz radosny uśmiech.
- Czego od ciebie chciała McGonagall? - spytał z rezerwą Lee, obrzucając mnie zdystansowanym spojrzeniem.
- Pytała o patronusa - odparłam zdawkowo, na co towarzystwo od razu się ożywiło.
- A właśnie! - zakrzyknął Fred, a ja uciszyłam go wzrokiem. - Dlaczego nam nie powiedziałaś, że potrafisz wyczarować patronusa? Myślałem, że nie mamy przed sobą tajemnic!
- Właśnie dlatego. Żeby uniknąć waszych wścibskich pytań!
- Wścibskich, my tylko się chcemy dowiedzieć, czemu masz przed nami sekrety! - stwierdził George.
- Ja nie mam przed wami... żadnych sekretów! - dokończyłam koślawo, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo moja odpowiedź odbiega od prawdy. - Po prostu jestem teraz zmęczona. McGonagall zasypała mnie toną pytań, żeby uzupełnić jakieś papiery dla Ministerstwa. - Nałożyłam sobie makaronowej sałatki.
- Biedactwo - podsumowała Angelina, a ja posłałam jej nikły uśmiech.
- Suz! - Usłyszałam za sowimi plecami. - Gratuluję zostania prefektem! - Hermiona złapała mnie od tyłu i uściskała serdecznie.
- Prefektem? - powtórzyli bliźniacy z taką zgrozą, jakby dowiedzieli się, że od jutra Snape zostanie opiekunem Gryffindoru.
- To też jakoś tak wyszło - wyjaśniłam, napełniając sobie usta warzywami.
- Suzanne, czy ty wiesz, co to znaczy? Idziesz w ślady Percy'ego! - przelękli się rudzielce, jak gdyby bycie jak ich starszy brat było czymś złym. Po uświadomieniu sobie tej myśli, także i mnie przeszły ciarki.
Kilka minut później jedzenie zniknęło ze stołów, a Dumbledore podszedł do mównicy.
- Dzień dobry, uczniowie! Z niektórymi witam się zapewne po raz kolejny, a niektórych przywitam dzisiaj dopiero pierwszy raz - rozpoczął uroczyście. - Przykro mi, że na samym początku obwieszczam takie nowiny, ale Świat Magii od ostatnich kilku dni żyje wyłącznie tą wiadomością, a więc trudno, żeby inaczej było z Hogwartem. Jak pewnie wszyscy już wiecie, z Azkabanu uciekł Syriusz Black. Dlatego też nasza szkoła zostanie poddana wielu nowym zaklęciom ochronnym, które nie pozwolą na zaatakowanie. Poza tym, Ministerstwo zabezpieczyło naszą szkołę w kilka chroniących nas od dzisiaj dementorów, sam nie jestem tym faktem zachwycony. - Mężczyzna odkaszlnął przez wszczęte przez uczniów nagłe rozmowy. Gdy ponownie zapadła cisza, kontynuował. - Przez obecność dementorów zostaną odrobinę zmienione zasady. Od dzisiaj każde wyjście do Hogsmeade będzie uważnie nadzorowane przez aurorów, którzy objęli już swe posterunki wokół szkoły. I radzę wam, drodzy uczniowie, nie wchodzić dementorom w drogę. W ich naturze nie leży wyrozumiałość i łaska. - Przez chwilę w pomieszczeniu zrobiło się bardzo ponuro. - A wracając do przyjemniejszych rzeczy. Mam zaszczyt powiadomić was, że profesor Silwanus Kettleburn udał się na zasłużoną emeryturę, aby cieszyć się tym, co mu jeszcze z ciała pozostało - część uczniów, w tym ja i bliźniacy, wydało z siebie pomruki zawiedzenia. Czego by nie mówić o tym mężczyźnie, był on naprawdę fajnym nauczycielem. - A zastąpi go profesor... Hagrid. - Ta wiadomość sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się drobny uśmiech. - Zaś nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią zostanie... - Chwila milczenia. - Profesor Remus Lupin!
Kiedy usłyszałam nazwisko brata, zaczęłam głośno klaskać, czemu po krótkiej chwili poddali się też inni uczniowie siedzący w sali. Oczywiście poza Slytherinem, choć i tam zdarzały się występować wyjątki.

***

Bardzo zachęcam do pozostawienia po sobie komentarzy :)