niedziela, 1 kwietnia 2018

Rozdział 71


Zielononiebieskie oczy dziewczyny wpatrywały się z niemałym zaskoczeniem w ptaka, który wylądował tuż przed nią na werandzie w tylnej części ogrodu. Złote ślepia zwierzęcia lustrowały nieprzyjemnie ciało Suzanne, przeszywając je na wskroś.
W swoich niewielkich szponach trzymał rolkę pergaminu. Dziewczyna jednak nie miała pewności, czy kiedy po nią sięgnie, nie zostanie zaatakowana masywnym dziobem stworzenia.
Ptak zdecydowanie nie był stąd. Miał puchate pióra w kolorze morskiego błękitu nakrapiane przez złociste plamki. Na czubku jego głowy rosła bujna czupryna wściekle zielonego upierzenia, a wokół jego złotych ślepi wędrowały pomarańczowe smugi zlewające się z ogonem.
Przełknęła ślinę.
- Remusie - zawołała w kierunku mężczyzny będącego w kuchni. Po chwili usłyszała głośny dźwięk tłuczonego szkła. Zacisnęła lekko wargi. Ptak jednak nie zareagował na nagły hałas.
- Co się stało? - rzucił brat w jej stronę z irytacją. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, które na widok osobliwego stworzenia ustąpiło miejsca zaskoczeniu. - Emm... - wydał z siebie.
- Spodziewasz się od kogoś listu? - mruknęła Suzanne z lekką obawą w głosie. Ostatnimi czasy wokół ich domu zaczęły coraz częściej pojawiać się ptaki z pocztą, ale jeszcze nigdy nie natrafili na tak wyróżniające się zwierzę.
- Nie wiem, ale to z pewnością nie może być list od kogoś z Zakonu. Ten ptak jest zbyt charakterystyczny. - Westchnął ciężko, podchodząc do zwierzęcia.
Wyczarowując mały krążek sera, zabrał ze szponów wiadomość. - Ten ktoś zapewne ma gdzieś konsekwencje wynikające z tego, że... - Nagle zamilkł. W jego oczach pojawiła się drwina, gdy tylko otworzył kopertę. - Powinienem się domyślić. - Rozwinął list.
- Od Syriusza? - rzuciła naiwnie dziewczyna, dobrze znając odpowiedz. Tylko jedna osoba z ich otoczenia zdobyłaby się na tak ogromną nieostrożność. - Czy on już kompletnie oszalał?
- Zawsze balansował po tej cienkiej granicy. - Zagłębił się w treść listu.


Tu John B. Sullivan.
Moja wyprawa jest cudowna. Sądzę, że nie szybko do was wrócę. Dowiedziałem się od swojego duchowego przewodnika, że moje wnętrze jest podatne na spokój. Nie tęsknijcie, bo Merlin nad wami czuwa. Moje plany są blisko osadzone grobów.
Wiatry wznoszą się w kierunku północnym!


Remus patrzył z zainteresowaniem na wpół zgniecioną kartkę. Jego siostra nie podzielała tego zdania. Przejeżdżała wzrokiem po linijkach, starając się zrozumieć, co one właściwie znaczą.
- Może jestem niedomyślna, ale... co to ma być? - rzuciła zirytowana.
Zielonooki posłał jej drwiący uśmiech.
- Wejdźmy do środka - rozkazał, wchodząc do zastawionego pudłami pomieszczenia. Kiedy znaleźli się w środku, Suzanne zamknęła za sobą szklane drzwi. - Ta kartka jest przykładem jednego z lepszych wynalazków moich i Syriusza - stwierdził mężczyzna, podając jej kartkę. - W czasie I wojny wymyśliliśmy szyfr, którego nie jest w stanie złamać żadne zaklęcie.
- Szyfr? - podchwyciła dziewczyna. - a zatem, zaczynając od początku, John B. Sullivan to zapewne pseudonim Blacka?
- Jednorazowy - przytaknął Remus. - Syriusz zawsze wybierał sobie imiona bokserów. Jak widać tutaj, pokusił się jeszcze do napisania pierwszej litery nazwiska, aby to było bardziej oczywiste. - Skinęła głową.
- To w takim razie, co tam jest napisane?
Mężczyzna zerknął na kartkę. Po chwili intensywnego lustrowania jej wzrokiem, zgniótł ją pośpiesznie i wyszeptał: Illuminare.
Na twarzy Suzanne pojawiło się jeszcze większe niedowierzanie.
- Własne zaklęcie ujawniające? - zadrwiła, uśmiechając się.
- Coś w tym rodzaju. Piszesz na zaczarowanej kartce to, co chcesz przekazać, a specjalne zaklęcie zmienia te wyrazy we wcześniej ustalony szyfr. Spójrz na kartkę.
Suzanne wzięła ją w dłonie.

Tu John B. (Jak Black) Sullivan (pierwsza litera S - jak Syriusz)
Moja próba ucieczki się powiodła, Ministerstwo powoli daje sobie spokój z szukaniem mnie. Już niedługo się zobaczymy. Grimmauld Place będzie potrzebowało ogromnego nakładu prac, jeżeli chcemy utworzyć tam siedzibę Zakonu. Uważajcie, bo doszły mnie słuchy, że część śmierciożerców zaczęło już przygotowywać się do nadejścia. Nie dłużej, jak za miesiąc, powinniście wprowadzić się do Kwatery.
Śmierciożercy przedostają się do Hogwartu i Ministerstwa.

Po chwili litery znów ułożyły się we wcześniejsze, niezrozumiałe zdania.
- Sam Wiesz Kto jest już tak blisko? - spytała dziewczyna z nutą desperacji w głosie. - Nie zdążymy się przygotować na jego ataki!
- Zakon został reaktywowany - stwierdził Remus, zabierając dziewczynie kartkę i zamieniając ją w popiół, który po chwili zniknął. - Przynajmniej jego najważniejsi członkowie znów znajdują się blisko informacji. Lada dzień odbędzie się kolejne zebranie. Wszystko się ułoży.
- A do tego czasu co ja będę robić? Nie mogę stać z założonym rękoma!
- Twoja osoba bardzo nam się przyda. Poza tym nie będziesz nic nie robiła, a pod okiem członków Zakonu w Kwaterze będziesz bezpieczniejsza, niż gdziekolwiek indziej.
- Mam taką nadzieję.
...
Szklane oko Moody'ego rozglądało się z dystansem po pomieszczeniu, którego wnętrze przypominało stary magazyn. Cały salon zastawiały kremowe, kwadratowe pudła ustawione jedno na drugim,  tworząc coś w rodzaju małej warowni.
- Przygotowania do przeprowadzki trwają - zagaił w końcu mężczyzna, gdy jego wzrok znów spoczął na zielonookim.
- Niestety tak - przytaknął Remus, wykonując krótki ruch różdżką. Na ten gest poblisko stojące puste pudełka w jednej chwili napełniły się pozostałościami książek stojących na niewielkim regale.
- Mieliście spakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy! - warknął Alastor, patrząc krytycznie na lewitujący tuż przed nim stalowy dzbanek.
Remus złapał go pośpiesznie w dłonie i postawił na kuchennym blacie.
- Mieszkaliśmy tu z Suzanne prawie piętnaście lat. Nie licz na to, że zadowolimy się tylko najpotrzebniejszymi rzeczami.
- Tak będą wyglądały nadchodzące czasy. - Westchnął Moody. - Tylko płaszcz, którego jedna kieszeń będzie potraktowana zaklęciem bez dna. A i tak wiele rzeczy nie będzie mogło znajdować się w środku.
- Miejmy nadzieję, że do takich czasów nie dojdzie.
- Mówisz to, jakbyś już zapomniał, co się działo podczas I wojny. Ukrywanie się w starych, opuszczonych domach z dala od informacji lecz tak blisko zagrożenia.
Nagle do pomieszczenia wtargnęła Suzanne. Jej obecność sprawiła, że mężczyźni momentalnie zamilkli, co spowodowało w głowie dziewczyny niepokój.
Jaki mieli sens w tym, aby ukrywać przed nią nieuniknione i oczywiste? Co chcieli zyskać na tym, że powiedzą o te dwa słowa za mało? Tak czy siak wszyscy podzielą podobny los. Wewnętrzny głosik podpowiadał jej, że wojna będzie nieunikniona. Choćby Zakon działał jeszcze skuteczniej niż za pierwszej wojny, to przecież Voldemort nie był głupcem. Wróci potężniejszy, będzie miał o wiele więcej zwolenników.
- Suzanne - odkaszlnął Moody na jej widok. Jakby starał się wypluć z ust ostatnie słowa dotyczące wojny. - Jesteś już gotowa?
- To ostatnie pudełko - stwierdziła bezbarwnym głosem, wskazując na paczkę w dłoniach.
- Znakomicie - Moody spojrzał szklanym okiem na zegarek. Prawdziwe cały czas wpatrywało się w rodzeństwo. - Naprawdę powinniśmy się już zbierać.
- Gdzie teraz będziemy? - rzuciła dziewczyna, spoglądając na mężczyzn. Obaj posłali jej czujne spojrzenia.
- Zatrzymacie się w domu Store'ów. - wyjaśnił Moody, dodając po chwili. - Na bardzo krótki czas.
- Store'ów? - powtórzyła dziewczyna. - Będę mogła zobaczyć się z Maureen? - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Maureen udaje się w tym czasie do Weasleyów - powiedział Remus. - Nie będziecie mogły się spotkać.
- Ona w ogóle wie, że Store'owie są w Zakonie. W ogóle wie, że nie są jej prawdziwymi rodzicami? - rzuciła z wyrzutem Suzanne.
Nie spodobała jej się usłyszana odpowiedź.
- Na razie nie może wiedzieć. - stwierdził Moody. - Takie informacje mogłyby jej zaszkodzić.
- Dlaczego w ogóle musimy się wyprowadzać? - dopytywała dziewczyna. Ostatnie wydarzenia mogły być niecodzienne, ale jej życie tak nagle stanęło na głowie. Nie mogła się z tym pogodzić. - Przecież Śmierciożercy nie napadną nas przed powrotem Sami Wiecie Kogo! Jaki by mieli w tym cel?
- To samo było z Woodcraftem, moja droga - warknął Moody. - Niby tylko pogłoski, aż tu nagle dwóch ludzi poszło w piach! Wybacz Remusie, nie potrafię tego inaczej nazwać.
Zielonooki posłał mu jedynie nikły uśmiech.
- A przynajmniej... - zastanowiła się przez chwilę. - wiecie już może, kto będzie mnie uczył tej całej Obrony? Tak tylko chciałabym wiedzieć.
- Jack na razie się zgłosił, jednak nie sądzę, aby finalnie do tego doszło. Emily z pewnością mu nie pozwoli.
- Dlaczego oni w ogóle są w Zakonie?
- Przysłużyli się podczas I wojny. To wybitni czarodzieje, a to że Emily jest jaka jest, niczego nie zmienia.
- Ta kobieta nasłała na nas Ministerstwo, aby znalazło tu Blacka! - uniosła się dziewczyna. Jej brat posłał jej minę mówiąca, że ta sprawa jest już wyjaśniona.
- Za szybko wysuwasz wnioski, Suzanne - skarcił ją Moody. - To nie Emily nasłała na was Ministerstwo, tylko ja. Musiałem mieć pewność że Blacka na pewno z wami nie ma. Nie może za długo przebywać w jednym miejscu.
- Ale...
- Czujność ponad wszystko, moi drodzy! - zawołał. - A teraz bierzcie ten wasz dobytek i zwijamy się stąd. Ramusie, mam nadzieję, że nie zapomniałeś jeszcze o starych dobrych teleportacjach Zakonnych!
...
Emily w milczeniu przypatrywała się nieokreślonej przestrzeni przed sobą. Na jej twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek, które znów dodały jej lat. Siedziała w zamszowym fotelu, a w dłoniach trzymała szklaneczkę z Whisky. Nie wychodziła z gabinetu męża już którąś godzinę.
Bała się. Nigdy nie należała do bojaźliwych osób, ale teraz bała się nadchodzących dni. Przerażała ją ta niepewność. Ucieczka Blacka z Azkabanu wystarczająco stargała jej nadszarpnięte nerwy.
Przez ostatnie trzynaście lat wychowywała córkę, która nigdy nie należała do niej. Kochała tą małą. Miała w sobie tyle radości przenikającej w te stare pomieszczenia. Kobieta nie wyobrażała sobie jej stracić. Traktowała ją jak własne dziecko i przez ostatnie lata ta myśl tylko mocniej zakorzeniła się w jej sercu.
Emily starała się zastąpić Maureen matkę. Była naiwna, że próbowała tego dokonać. Ona i Dorcas były dwiema różnymi konstelacjami, które nigdy nie miały podobnych gwiazd. Bardzo brakowało jej siostry. Dorcas miała w sobie niepoprawny entuzjazm, którego Emily zawsze jej zazdrościła. Ona nie potrafiła cieszyć się z małych rzeczy. Nie umiała dostrzegać jasnych stron, bo w jej głowie zawsze przeważały konsekwencje danego czynu.
Pewnie dlatego Emily jeszcze żyła.
Dorcas była impulsywna jak Black (typowy temperament Gryfona - zaś Emily zawsze starała się kierować rozsądkiem. Nigdy nie podejmowała pochopnych decyzji). W oczach kobiety pojawiły się łzy. Gdyby tylko powstrzymała Dor przed pogonią za Blackiem.
Po śmierci siostry wiele razy kobieta budziła się z krzykiem, a dziecko śpiące w niedalekiej kołysce tylko pogłębiało ten stan. Westchnęła ciężko.
Jakby to było wczoraj, pamiętała jak Dorcas wpadła zziajana do jej domu. Podała jej Maureen ze słowami: "Zaopiekuj się nią, błagam". Następnie teleportowała się, a Emily nie wiedziała wtedy, że były to ostatnie słowa, jakie dane jej będzie usłyszeć z ust żywej Dor. Wtedy kobieta myślała, że siostra daje jej dziecko tylko na kilka dni, że Zakon przydzielił jej jakieś zadanie.
Bardzo się przeliczyła.
Gdy nad ranem włączyła konspiracyjną rozgłośnię, usłyszała z głośnika te kilka słów, przez które straciła przez chwilę dech w piersiach. "Dzisiejszej nocy Sami Wiecie Kto zabił Jamesa i Lily Potter. Syriusz Black został wtrącony do Azkabanu przez morderstwo popełnione na dwunastu mugolach oraz dwóch czarodziejach czystej krwi: Dorcas Meadowes i Peter Pettigrew".
Odrzuciła pośpiesznie tragiczne myśli. Zerknęła z wyrzutem na zegarek. Piętnaście po jedenastej. Znając Moody'ego, zaraz pojawią się w jej salonie siejąc spustoszenie.
Kiedy opuściła gabinet męża, skierowała się w stronę pokoju dziennego. Stając w jego progu, dostrzegła, że jej mąż jest podobnie zamyślony do niej sprzed kilku minut.
- Jack - rzuciła, na co mężczyzna spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Byli od siebie tak różni, a wciąż dogadywali się jak w pierwszych tygodniach związku.
- Dobrze robimy, nie martw się - stwierdził szatyn, podnosząc się z kanapy. Podszedł do kobiety i oparł usta na jej czole. Pocałował je czule.
- Nie jestem przekonana, czy przygarnięcie wilkołaka pod dach jest dobrym pomysłem. - Zagryzła wargę.
- Wiesz przecież, że pełnia była kilka dni temu. Remus nie zrobi nam krzywdy.
- Przez to, że Remus z siostrą zamieszkają tutaj, musieliśmy wysłać Maureen do Weasleyów. Nie jestem przekonana.
- Artur powiedział mi, że wybierają się na mistrzostwa Quidditcha. Nie będzie się nudzić - dodał Jack.
- Nie o to mi chodziło - fuknęła. - Fred i George byli blisko z Suzanne. Z pewnością przekonają Maureen do jakiegoś głupiego pomysłu. - Mężczyzna zrobił zdziwioną minę. - Nie wiem, namówią ją do znalezienia jej lub czegoś jeszcze gorszego.
- Niby czego takiego?
- Suzanne wie, że nie jesteśmy prawdziwymi rodzicami Maureen. Może powiedziała o tym chłopakom, a oni "przypadkowo" się wygadają. - Westchnęła ciężko.
- Ona nic nie powiedziała. Dumbledore zapewnił mnie o tym.
- Ufasz mu?
- Jest jedną z nielicznych osób, którym ufam jeszcze bezgranicznie - stwierdził mężczyzna w momencie, w którym w pomieszczeniu rozbłysło czerwone światło.
Po chwili na środku salonu pojawił się ognisty portal od którego biło delikatne zimno. Z wnętrza bramy zaczęły uciekać płomienie i pojawił się obraz innego pokoju.
- Witam - warknął Moody jak zwykle nieprzyjemnym tonem, przechodząc do nich. W dłoniach miał dwa pudełka.
- Portale zostały odblokowane? - spytał z zaskoczeniem Jack, a Moody potaknął jedynie.
- Dlaczego nie użyłeś zwyczajnej teleportacji? - rzuciła Emily z irytacją.
- Nasze rodzeństwo nie potrafiło się spakować i... - Nagle urwał, bo jak na potwierdzenie jego słów, przez czerwone przejście przeszła Suzanne z kilkoma szpargałami.
- Rozumiem - Skinęła kobieta. - Chodź za mną, dziecko. Wasze rzeczy będziecie mogli przetrzymać w pokoju na półpiętrze. Do tej pory był używany jako siłownia Jacka, ale jak widać nie przyjęło się to zbytnio. - Skierowała się w kierunku schodów.
W pokoju pojawił się Remus.
- Cześć, Jack - przywitał się, podając dłoń mężczyźnie. - Jeszcze raz dziękujemy, że zechcieliście nas przetrzymać.
...
Dumbledore pojawił się w budynku kilka minut temu. Na spotkaniu znajdowali się wszyscy poza Blackiem oraz Alastorem Moody, który miał przyprowadzić kolejnego członka Zakonu.
Suzanne nieświadomie huśtała się na krześle przy stole, od czasu do czasu mieszając kakao, na którego wierzchniej warstwie powstawały kożuchy mleka. Atmosfera była raczej spokojna. McGonagall wraz ze Snapem i Remusem rozmawiali na tematy Hogwartu (Severus i Lupin udawali, że nie gardzą sobą i zachowywali się jak na dorosłych przystało). Zastanawiali się nad osobą, która w tym roku przejmie stanowisko nauczyciela Obrony. Snape chciał zaproponować swoją kandydaturę, ale ilekroć otwierał usta, Dumbledore wtrącał się do rozmowy, mówiąc o nowych miętówkach. Store'owie nakrywali do stołu - zbliżała się pora kolacji, a Emily stwierdziła, że nie pozwoli zagłodzić Zakonu we własnym domu.
Czekano cierpliwie na Alastora. Niejednokrotnie spóźniał się na spotkania Zakonu podczas pierwszej wojny, ale w duchu karcono go teraz za to. To miało być dopiero trzecie spotkanie, przynajmniej do piątego razu powinien udawać, że zależy mu na czasie kolegów.
Suzanne upiła łyk napoju. Niestety ten już dawno zdążył wystygnąć, więc chłodne mleko oblało nieprzyjemnie jej gardło. Wzdrygnęła się nieco.
Z sąsiedniego pokoju dobiegł do wszystkich dźwięk teleportacji. Po chwili rozległ się drugi, a wtedy groźny głos Alastora stwierdził.
- Tylko zachowuj się jak człowiek, Alex!
Krótkie sekundy wypełnione krokami przemieszczających się ludzi, w których zgromadzeni w pomieszczeniu zdążyli zamilknąć i skierować wzrok w stronę progu.
Nagle w drzwiach stanął Alastor, mierzący wszystkich krytycznym spojrzeniem. Zmrużył oczy na widok Suzanne i złapał stojącego obok siebie chłopaka za ramię.
Ponieważ Moody nie stał sam w przejściu. Obok jego upiornej sylwetki znajdował się młody mężczyzna, któremu Suzanne nie dawała więcej jak dwadzieścia sześć lat.
Miał blond włosy, których długość wystawała nieco za linię dobrze zarysowanej żuchwy. Jego kości policzkowe wyraziście prezentowały się na jego podłużnej twarzy, której największym atutem były niewątpliwie oczy w kolorze ciemnego nieba. Ich granat zdawał się tak niedosięgniony i odległy. Jakby nikt nigdy nie był w stanie się przez niego przedrzeć i odkryć mrocznej duszy mężczyzny. Miał na sobie czerwony T-shirt oraz czarną marynarkę, którą nosił z tak ogromną niedbałością, że dodawało mu to jedynie uroku.
Suzanne momentalnie zganiła się za taką myśl i odwróciła wzrok od nowoprzybyłych.
Jednak kiedy mężczyźni usiedli, nie mogła pozbyć się wrażenia, że granatowe oczy przeszywają ją na wskroś.
- Dumbledorze - zaczęła Emily z niepokojem. Blondwłosy mężczyzna nie został przedstawiony zgromadzonym. - Obawiam się, że możemy odnotować pierwszą osobę, która padła ofiarą Sam Wiesz Kogo. Berta Jorkins uważana jest przez Ministerstwo od kilku tygodni za zaginioną.
Część osób zrobiło strapiony wyraz twarzy.
- Wiem, słyszałem o tym. - Skinął starzec. - Artur powiedział mi, że wyjechała do Albanii na początku czerwca.
- Patrząc na to, że mamy prawie sierpień - wtrącił Moody z drwiną. - Nie sądzę, aby udała się na wakacje. Nikt nie pozwoliłby jej na tak długi urlop.
- Wyjechała do Albanii i słuch po niej zaginął? - spytał Remus.
- Niestety tak. - Westchnął Dumbledore. - Jej koleżanka twierdzi, że Berta miała wrócić miesiąc temu!
- Macie jeszcze jakieś dobre wiadomości? - prychnął Moody, łypiąc na wszystkich groźnie. - Nie, wspaniale. Bo moim zdaniem mamy większy powód do niepokoju. Za dwa tygodnie do Anglii przybędą czarodzieje z całego świata! Jestem pewny, że zbliżające się mistrzostwa są celem niektórych śmierciożerców.
- Część z nich już się zebrała - stwierdził Snape. - Jednak mroczne znaki jeszcze się nie pokazały. - Wskazał na swoje przedramię. Suzanne spięła się w sobie. Niby wiedziała, że Snape kiedyś był za Voldemortem, ale myśl, że mogła z kimś takim przebywać w jednym pomieszczeniu...
- Zapewne jeszcze się nie odrodził - skwitował dyrektor. - Ale zbiera siły, czuję to.
- Co robimy z Hogwartem, Albusie? - spytała po chwili McGonagall. - Przecież w tym roku będzie... - Nagle zamilkła, spoglądając na Suzanne.
- Turniej Trójmagiczny - dokończył za nią dyrektor, posyłając nastolatce delikatny uśmiech. Dziewczyna chciała zapytać, co to takiego jest, ale starzec szybko zabrał jej tę niewiedzę. - To zawody pomiędzy Hogwartem, Durmstrangiem oraz Beauxbatons, Suzanne - zwrócił się do niej. - Postanowiłem zorganizować go w tym roku szkolnym, aby nasze szkoły zintegrowały się ze sobą. Powrót Sama Wiesz Kogo jest zbyt prawdopodobny, abyśmy nadal trwali w dawnych sporach.
Dziewczyna jedynie skinęła głową. Nie miała odwagi zabrać głosu, kiedy ten blondyn patrzył się na nią tak uporczywie.
- A co z nauczycielem Obrony? - zagaił Severus z nutą nadziei w głosie.
- To stanowisko zajmę ja, Snape - warknął Moody w jego stronę.
Remus, Suzanne i McGonagall zmarszczyli brwi.
- Ty? - powtórzył czarnowłosy z urazą, kierując wzrok na Dumbledore'a, jakby chcąc usłyszeć z jego ust prawdziwą wersję.
- Alastor przyjął tę posadę - powiedział starzec. - Nie mogę ci dać tego urzędu, Severusie. Jeszcze nie teraz.
Snape zacisnął szczękę i skinął głową. W jego czarnych oczach rozbłysła gorycz.
- Albusie - Głos zabrał Remus, którego twarz wyrażała ogromne zmęczenie. - Wiem z listów Syriusza, że już niedługo wróci. Powinniśmy jak najszybciej przystosować Kwaterę Zakonu.
- Dlaczego nie możemy już teraz? - spytała Suzanne, ignorując palące uczucie w żołądku.
- Nie dostaniemy się do domu Blacków bez jednego z ich przedstawicieli - odrzekł zielonooki.
- Pozostaje jeszcze jedna kwestia - wtrącił dyrektor. - Suzanne. - Spojrzał wymownie na dziewczynę.
W jej zielononiebieskich oczach kryła się pustka. Tak jakby rzuciła na siebie zaklęcie, które pozwala na ukrycie emocji. Jednak dziewczyna nie potrzebowała go. W tamtej chwili rzucały nią tak sprzeczne uczucia, powodując wewnętrzną równowagę.
- Tak? - rzuciła w końcu, domyślając się, że dyrektor tego właśnie od niej oczekuje.
- Oddaj lusterko dwukierunkowe.
Wyprostowała się momentalnie.
- Słucham? - spytała z niedowierzaniem.
- Musisz, Suzanne - nalegał starzec. - To zbyt wielka pokusa dla ciebie. Nie możesz kontaktować się z żadnym z bliźniaków.
- A z profesorem Snape'em? - spytała drwiąco.
- Oddaj lusterko. Później je odzyskasz.
Suzanne westchnęła niezauważalnie. Podniosła się lekko z krzesła i wyjęła powolnie małe lusterko z tylnej kieszeni spodni. Przelewitowała je do dyrektora za pomocą jednego ruchu palca.
Poczuła palący wzrok granatowookiego. Przeszedł ją niezauważalny dreszcz.
- Mam pytanie - stwierdziła siadając. - Kto będzie moim nauczycielem?
- Suzanne - skarcił ją brat.
- Zapewne Alex. - Wskazał dyrektor na blondyna. - Jednak póki co Alastor się na to nie zgadza.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł - Poprawił Szalonooki. - Alex jest zbyt narwany i ekscentryczny. Ma to po matce, Tamara byłą równie narwana co on. - Popatrzył z drwiną na blondyna.
- Pozwól jednak, że nie zgodzę się z tobą, wuju - odparł Alex, puszczając oko w kierunku mężczyzny, a jego głos zabrzmiał dla dziewczyny niezwykle pociągająco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz