Mała zmiana planów...
WAŻNE!!!
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił, wracam pełna energii i z głową buchającą nowymi pomysłami. Przez ten czas zdążyłam sobie bardzo wyraźnie przemyśleć sposób funkcjonowania strony i wyciągnęłam pewne wnioski, które wdrożę... od dzisiejszego dnia.
Zacznę od tego, że pojawiła się zakładka Myślodsiewnia, zawierająca rozdziały, które pojawiły się już na stronie. Ułatwi to Wam z pewnością wyszukiwanie notek.
Drugą zmianą będzie dzień tygodnia, w którym pojawiają się posty. Poniedziałki okazały się być pechowe, jak dla każdego mieszkańca tej planety, dlatego od dzisiaj rozdziały będą wstawiane się w niedziele.
Trzecia zmiana dotyczy częstotliwości wpisów. Rozdziały będą pojawiały się w co drugą niedzielę ze względu na to, że prowadzenie bloga pochłonęło za dużą część mojego wolnego czasu, a częste pojawianie się wpisów wpłynęło (tak mi się przynajmniej wydaje) na obniżenie jakości. Wynika to także z nagłego przybycia kilku "drobnych" obowiązków :-( .
A wracając... Przeczytajcie dzisiejszy wpis, oceńcie, może skomentujcie. Zapraszam serdecznie!
Autorka :-)
PS. Z okazji 10. rozdziału powinnam zrobić jakąś rocznicę, czy coś w tym stylu, ale z tym jeszcze trochę poczekamy. Pozdrawiam.
***
Wytrwałość popłaca, więc i tym
razem nie mogło być inaczej. Starannie żute przeze mnie, w ciągu ostatniego
miesiąca, liście mandragory leżały teraz w małym pojemniku i z utęsknieniem
wyczekiwały chwili, aż wrzucę je do skwierczącego kociołka.
Od kilku godzin znajdowałam się w
łazience na V piętrze i w eskorcie Jęczącej Marty, która prawiła mi mądrości o
każdym moim oddechu, starałam się uwarzyć przyzwoity eliksir animagiczny,
pozwalający kontynuować moje poczynania z przemianą w zwierzę.
- Dodawaj wolniej, bo wyjdzie ci
obślizgła breja. - marudziła Marta, zajmując się wszystkim, tylko nie tym czym
powinna.
Dla spokoju kiwnęłam głową na
znak, że jej zdanie jest dla mnie święte i z należytą uwagą rozpoczęłam
dodawanie kolejnego składnika. Gdy tylko Ostrokrzew Brunatny zniknął w oleistej
cieczy, ta momentalnie przybrała kolor ciemnego błękitu o zielonkawych smugach.
- Teraz skrzek Żaby Pylnej. - usłyszałam
chropowaty głos Marty, wskazującej z wielkim entuzjazmem na sproszkowany już
składnik.
Wzdrygnęłam się na nazwę płaza,
lecz po chwilowym oporze mojego organizmu, wzięłam do ręki słoiczek ze
skrzekiem i nie obdarzając go nawet krótkim spojrzeniem, wrzuciłam zawartość do
kociołka, gdzie partoląca się ciecz coraz bardziej zaczęła przypominać eliksir.
Zamieszałam kilkukrotnie powstałą
miksturę, której intensywnie nieprzyjemny zapach zaczynał rozprzestrzeniać się
po pomieszczeniu.
- Lepiej się pośpiesz -
zachichotała Marta. - bo będzie trzeba ewakuować cały Hogwart.
- Pośpiech jest złym doradcą w
tej sytuacji. - powiedziałam bez emocji, starając się jak najstaranniej przelać
płynną żywicę wrzosu, mając w pamięci, że ani jedna kropla nie może spaść na
posadzkę.
- Ale wspaniale. - znów z Marty
wybuchła nagromadzona euforia, spowodowana zapewne wyleceniem z kociołka gęstej
płachty fioletowego dymu.
Starając się odgonić kłęby pyłów,
sięgnęłam po jeden ze składników, którego zdobycie przysporzyło mi wiele
trudności. Pieczarka Prawdomówka Kropkowana była produktem niezwykle rzadkim,
dla którego zdobycia musiałam złamać nieliczne punkty szkolnego regulaminu,
m.in. wyjście z dormitorium po ciszy nocnej, korzystanie z niedozwolonych
skrótów średniowiecznych oraz nielegalnych przedmiotów - Mapy Huncwotów -
używanie czarów przez niepełnoletnich czarodziejów, wejście do sali od
eliksirów bez zgody - i wiedzy - nauczyciela oraz wtargnięcia na teren zaplecza
tamtej sali i wyniesienia z niego kilku nieistotnych trudnodostępnych
produktów.
Starannie dodałam grzybki do
eliksiru, a wtedy ten znowu drastycznie zmienił barwę na brudną żółć i przestał
bulgotać.
- Ostatni składnik - mruknęłam
pod nosem, co nie uszło uwadze Marty, która od pewnego czasu siedziała na
pobliskim zlewie machając półprzezroczystymi nogami.
Utkwiłam wzrok w liściach mandragory
i rzucając do ducha półżartem, półserio: "Jak zginę, powiedz wszystkim, że
robiłam pracę domową na eliksiry", dodałam je i wymieszałam substancję.
Przez chwilę zawartość kociołka
zdawała się być nieco wzburzoną, lecz w miarę coraz większej przyswajalności
mandragor, bulgotania ustąpiły. Odetchnęłam z ulgą i siadając na podłodze
posłałam Marcie wesoły uśmiech i oparłam się o zimną ścianę, na której były
osadzone liczne rury.
W tym samym czasie zamglona
postać dziewczyny z utęsknieniem wpatrywała się w kociołek, oczekując
fajerwerków lub wielkiej eksplozji, jednak takie zjawiska na szczęście nie
nastąpiły, ale kto wie, czy ich rezultatem nie była by konieczność Marty do
odstąpienia mi jednej ze swoich toalet.
- Czyli? - spytała mocno zbita z
tropu i podleciała do mnie. - Nie będzie wybuchu? - poskarżyła się na moją
niekompetencję, według jej zdania.
- Udało się... - odparłam z
dziecinną nadzieją, jakbym sama nie mogła w to uwierzyć. Marta spojrzała na
mnie z oburzeniem i krzyżując ręce na piersi, odwróciła się na pięcie, znikając
za ścianą toalety.
Kiedy udało mi się opanować
emocje, a chęć wykrzyczenia się minęła, z szerokim uśmiechem, którego jak na
razie nie mogłam sobie odmówić, podeszłam do kociołka i z precyzją przelałam
jego zawartość do niezwykle pojemnej fiolki, a chwilę później znajdował się w
niej cały eliksir, o błękitnej, lekko pobłyskującej barwie. Zatkałam korkiem
buteleczkę, a następnie włożyłam do torby.
- Dziękuję ci za pomoc, Marto -
zawołałam do ducha na odchodne i wyszłam z łazienki, starając się nie wyglądać
podejrzanie.
Od czasu do czasu poprawiając
torbę na ramieniu przechodziłam przez kolejne korytarze, a mijając nauczycieli
i postaci na obrazach witałam się z nimi grzecznie, nie stwarzając podejrzeń do
posiadania nielegalnej substancji.
Wszystko rozgrywało się po mojej
myśli, gdy obok grupki posępnych zakonnic przyspieszyłam kroku i niefortunnie
zderzyłam się ze... Snape'em. Mój wzrok obserwujący dotychczas wszystko
dookoła, wbiłam w podłogę i z głupim wyrazem twarzy bąknęłam przepraszam,
czekając na dalszy obrót wydarzeń.
- Gdzie się tak spieszysz, Lupin?
- spytał mnie mrożącym krew w żyłach głosem.
Odważyłam się podnieść głowę w
kierunku profesora, czego od razu pożałowałam po napotkania jego wściekłego
wzroku.
- Eee... - udało mi się wybąkać.
- Ma panna, jak widzę, bardzo
poważny powód i twarde argumenty. - zakpił z podłym uśmieszkiem.
- Nie nazwałabym tego poważnym
arg... - zaczęłam, lecz moja uwaga, która nie ujrzała jeszcze światła
dziennego, została odtrącona.
- Nie próbuj kręcić, Lupin. Wiem,
że coś kombinujesz, a już moja w tym głowa, by dowiedzieć się... co! -
oświadczył, a następnie odszedł zarzucając za siebie czarną peleryną.
Słowa profesora bardzo mnie
zaniepokoiły, a kiedy jego kroki zostały zastąpione cichym echem śpiewanych
przez zakonnice pieśni żałobnych, skierowałam się do Wieży Gryffindoru.
Kiedy weszłam przez otwór w
ścianie i znalazłam się w Pokoju Wspólnym zastałam bliźniaków i Jordana
siedzących w kącie pomieszczenia przy stoliku i... uczących się.
Podeszłam do nich bliżej i jak
wzrok mnie nie mylił, chłopcy ze spojrzeniami pełnymi chęci zdobycia wiedzy i
mądrości, kartkowali kolejne tematy podręczników od transmutacji i historii
magii.
- Cześć, Suz - przywitał mnie
George nie odrywając się od zaklęć.
- Hej - odparłam, utkwiwszy wzrok
w okładce jakiejś książki.
- Chcesz się pouczyć? - spytał
nagle Jordan, zdejmując nogi z kanapy i robiąc mi miejsce, lecz ja zaprzeczyłam
głową.
- Uwaga, przechodzę! - usłyszałam
głos Angeliny, a gdy spojrzałam w stronę jego źródła, dostrzegłam jedynie dłonie
dziewczyny utrzymujące z trudem przybory naukowe.
- Może ci pomóc? - spytałam,
uważnie przyglądając się stercie niebezpiecznie kołyszących się książek w
objęciach mojej współlokatorki.
- Nie dzięki. - odparła kładąc
podręczniki na stoliku, pod których ciężarem jego nogi nieznacznie się ugięły.
Wydałam cichy jęk i z niesmakiem
chwyciłam okładkę eliksirów, pokazując język, by wyrazić swoją dezaprobatę co
do tego przedmiotu. Przekartkowałam parę razy podręcznik, a uznając, że
poszczególne tematy zapadły mi już wcześniej w pamięci, odłożyłam go, dzięki
czemu stół przechylił się jeszcze bardziej.
- Mówiłam, uczyć się z lekcji na
lekcję. - wtrąciła Angelina, na co ja posłałam jej zdziwione spojrzenie
pomieszane z drwiną.
- Kto to mówi... - odparłam z
politowaniem, a następnie zwróciłam się już do całej grupki przyjaciół. - Jak
wypadniecie z tego transu wyślijcie mi sowę lub coś w tym guście, okey? - A nie
otrzymując odpowiedzi, poprawiłam torbę na ramieniu i uśmiechając się pod nosem
poszłam do pokoju.
Wchodząc do dormitorium obiła mi
się pewna nieprawidłowość, która bardzo mnie zirytowała. Pomieszczenie
wyglądało jak pierwszego dnia, kiedy przyjechałam do Hogwartu: bez śladów
różnorakich substancji na ścianach, licznych książek porozwalanych na półkach
lub walających się bezwładnie po podłodze kartek. Było za czysto.
Położyłam torbę na krześle obok
biurka i wyjęłam z niej delikatnie pojemną fiolkę. Przyjrzałam się uważnie
płynowi w środku i mogłam śmiało stwierdzić, że zmienił się jego kolor.
Przypominał teraz zgniłozieloną murawę boiska lub krawaty ślizgonów.
- Nie możesz leżeć na wierzchu -
powiedziałam do siebie.
Otworzyłam swój masywny kufer, w
którym większość moich rzeczy była już starannie poskładana i poukładana.
Westchnęłam zrezygnowana i robiąc miejsce pomiędzy skarpetami, wepchnęłam tam
butelkę. Po upewnieniu się, że eliksir nie jest zauważalny zatrzasnęłam wieko i
położyłam się na łóżku, zrzucając uprzednio Pokrzywa, kota Angeliny, jak
zwykłam go nazywać, ponieważ Nieśmiałek nie pasował do tego diabła
tasmańskiego.
Sporządzony
eliksir należy wypić pierwszego dnia po wystąpieniu pełni, poprzedzając słowami:
Animato, Animanu, Animate, Animagus. Po ukończeniu tego kroku należy rozpocząć
przygotowania fizyczne organizmu. Maścią Usticową należy smarować kark każdego
wieczora, zaczynając od drugiego dnia po zażyciu eliksiru.
- Maść Usticowa? - spytałam samą siebie. - Co to może... być?
Standardowo odłożyłam książkę pod łóżko. Usadowiłam się ponownie
w gąszczu poduszek i zaczęłam lustrować wszystko wzrokiem. Postanowiłam
nakierować myśli na temat, który teoretycznie powinien mnie interesować - jutro
miały odbyć się tak długo przez wszystkich wyczekiwane egzaminy.
Od przeszło tygodnia wraz z bliźniakami spędzałam każdą wolną
chwilę w bibliotece na zakuwaniu ksiąg, o których tematyce nikt nie miał
bladego pojęcia.
Ucząc się do egzaminów zostaliśmy zdrajcami swojej własnej
zasady o nieuczeniu się i... i potem pogrążyłam się w myślach głęboko, niczym w
oceanie i zasnęłam.
...
Nazajutrz obudził mnie cichy pomruk. Otworzyłam leniwie prawe
oko, a kiedy sierść Pokrzywa wypełniła moje całe pole widzenia zerwałam się z
łóżka jak poparzona.
- Angelina, bierz stąd tego głupiego sierściucha. - krzyknęłam,
budząc tym samym wszystkich gryfonów.
- Chodź, Nieśmiałku. Suz jest dla ciebie niedobra, prawda? -
mówiła Angelina tuląc tego sierściucha w ramionach.
- To chyba jakiś żart, gdzie jest ukryta Rita Skeeter? -
wspomniałam główną dziennikarkę Proroka Codziennego, żaląc się samej sobie.
Pokrzywa posłał mi jedynie głupie spojrzenie, do którego zdolny był tylko taki
kocur jak on.
Wydałam z siebie jeszcze krótki dźwięk irytacji, a następnie
szybko się ogarniając, wraz z przyjaciółką poszłyśmy na śniadanie.
Jak zawsze zastałyśmy przy stoliku uśmiechniętych chłopaków,
których głośne śmiechy słyszała cała sala. Przysiadłyśmy się do nich
niepostrzeżenie, starając się nie popsuć Fredowi monologu na temat tutejszego
dżemu.
Kilka minut później całe pomieszczenie wypełniło się wesołym
gwarem i urywkami uczniowskich rozmów. Pomimo dnia egzaminacyjnego większość
osób wydawała się opanowana, chociaż możliwe, że były to tylko i wyłącznie
pozory.
W pewnym momencie trwania posiłku, gdzieś pomiędzy moim drugim,
a trzecim naleśnikiem, Dumbledore podniósł się z krzesła i podszedł do mównicy otoczonej
przez liczne świece, których knoty już dawno zostały osamotnione przez
stopniały wosk.
- Czas rozpocząć egzaminy. - rozpoczął, a na jego słowa
większość uczniów upuścił entuzjazm. - Zapraszam wszystkich pierwszorocznych za
profesor McGonagal. - ogłosił.
Zgodnie z instrukcją dyrektora ruszyliśmy zwartym krokiem za
profesorką. Zostawiliśmy pozostałych uczniów w sali i teraz przemierzaliśmy
kolejne labirynty hogwardzkich korytarzy. Jej, jak zawsze szybkie, tempo było
dla nas problematyczne i tym razem. Kiedy zdawało się, że idziemy w
nieskończoność, minęliśmy obraz starego Thomasa Veterisa, a wtedy znaleźliśmy
się w sali do transmutacji.
Zajęłam miejsce w rzędzie od okna, mając możliwość spoglądania
na błonia w czasie pisania. Chwilę później McGonagal zamachnęła się różdżką, a
przed nami pojawiły się obszerne arkusze egzaminacyjne.
- W tym roku forma testów została odrobinę zmieniona. -
wyjaśniła. - Życzę powodzenia. - posłała nam blady uśmiech, a następnie
usiadła.
Przejrzałam wstępnie sprawdzian. Wszystkie przedmioty zostały w
nim zawarte - "super".
Pierwsze
pytanie: Zaklęcie
służące do podnoszenia przedmiotów to...
Drugie
pytanie: W którym
roku wybuchło III powstanie goblinów: A) 465 B) 564 C) 162
Trzecie
pytanie: Do
właściwości maści pokrzywowej (inaczej Usticowej) należy...
I jeszcze kilkadziesiąt pytań...
Odłożyłam pergamin na róg ławki i
utkwiłam wzrok w Zakazanym Lesie, gdy nagle mnie olśniło. Z impetem złapałam za
kartkę, jakby od jej dostania zależało całe moje życie i przeczytałam jeszcze
raz: maści pokrzywowej, inaczej Usticowej...
- Maść pokrzywowa. - szepnęłam
uradowana.
- Koniec czasu. - zarządziła
profesorka i wszystkie pergaminy znalazły się równo ułożone na biurku
nauczycielki. - Jesteście wolni. - dodała z uśmiechem.
Nie czekając na większą zachętę
wybiegliśmy z klasy, jakby z obawy, że nie zostaniemy z niej wypuszczeni.
- Jak wam poszło? - zagaił wesoło
George.
- W miarę. - odparliśmy
jednomyślnie, a następnie utkwiliśmy we własnych myślach.
"Maść pokrzywowa. Jeżeli Remus
nie zrobił generalnych porządków w mieszkaniu, to być może jest jeszcze w tej
szufladzie w kuchni". - Przeszło mi przez głowę.
Wtem z zamyślenia wybudził mnie
głośny trzask, brzmiący niczym talerze w orkiestrze perkusyjnej. Korytarz
spowił niezwykle przenikliwy śmiech, którego właścicielem mógł być tylko jeden
duch.
W naszym kierunku, jak zawsze z
chytrym uśmiechem na twarzy i złośliwymi ognikami w oczach, zmierzał Irytek -
szkolny poltergeist, dla którego zasady liczyły się w życiu tak samo jak
rzodkiewka dla lamparta.
- Witam, moich gryfonów. - zawołał
wrednie, wykrzywiając usta w uśmiech i robiąc imponujący obrót w powietrzu.
- Chyba w snach. - odparła Angelina,
a wtem na korytarzu zabrzmiały czyjeś kroki.
Poltergeist posłał woźnemu
zdegustowane spojrzenie i pokiwał palcem w sposób bardzo denerwujący, w skutek,
którego Filch zrobił się czerwony niczym dojrzały pomidor.
- Irytek! - wydarł się w niebogłosy,
goniąc ducha z wysoko uniesioną miotłą. - Jak cię dorwę... - odgrażał się i nim
spostrzegliśmy obydwaj zniknęli za zakrętem, gonieni przez głośne echa ich
ostrej wymiany zdań.
- Nawet nie zdążyłem się przywitać.
- pożalił się George i ze śmiechem ruszyliśmy na dwór.
...
Słońce tego dnia świeciło wyjątkowo mocno, ale na szczęście
pobliskie drzewa dawały ukajający cień. Tego dnia szkolne łąki przyciągały do
siebie bardzo liczne grono hogwardzkiej społeczności i podczas, gdy my
zajęliśmy naszą ulubioną brzozę, inni wylegiwali się na brzegu jeziora, nie
wiedząc, że jego stały bywalec - kraken, ogląda ich z wielką ciekawością.
Niektórzy zawodnicy Quidditcha z wielkim entuzjazmem rozmawiali o nadchodzących
Mistrzostwach Świata, a taki na przykład Percy-prefekt starał się nonszalancko
poderwać Penelopę Clearwater, chociaż wychodziło mu to przekomicznie przez jego
wieczne machanie głową na prawo i lewo.
- Koniec roku szkolnego już za pasem. - powiedział nagle Fred.
- Czy ty coś proponujesz? - spytałam, z niechęcią odrywając
wzrok od zalotów Percy'ego.
- Trzeba zostać zapamiętanym. - wstał i uniósł pięść ku niebu,
co wyglądało jakby się na kimś odgrażał.
Przewróciłam oczami i znów położyłam się na trawie, kiedy w oczy
rzuciła mi się pewna bardzo irytująca mnie postać. Zmrużyłam oczy, żeby pokazać
jak bardzo jej nienawidzę, jednak ona, podobnie do pani Pompfrey, nie potrafiła
patrzeć plecami.
Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę, co zdecydowanie dostrzegli
bliźniacy.
- Co robisz? - spytali, kładąc się obok mnie.
Wskazałam głową na Olivię Yeaxley, która wraz ze swymi
"psiapsiółkami" chichotała ze wszystkiego wokół. Chłopcom
najwyraźniej bardzo spodobał się ten pomysł, a ja nie widząc żadnych
przeciwskazań zamachnęłam się różdżką i szepnęłam: Aquamenti.
W tej samej chwili na dziewczynę spadła ogromna kula wodna,
rozbryzgująca się na wszystko wkoło. Incydent ten z pewnością nie obił się
tylko echem wśród bywalców błoni. Na widok dziewczyny większość osób wybuchła
gromkim śmiechem, w tym także i nasza piątka, lecz Olivia nie przejęła się tym
zbytnio i wstając, zaczęła lustrować błonia w poszukiwaniu napastnika. Utkwiła
wzrok we mnie i bliźniakach - chyba przez nasz niezwykle donośny śmiech. Jej
oczy zamieniły się w milimetrowe szparki i z mordem ruszyła w naszym kierunku.
Kiedy ona zmierzała w naszą stronę, my tarzaliśmy się ze
śmiechu, co zdecydowanie tylko ją wzburzyło. Usłyszeliśmy głośne kaszlnięcie i
podnieśliśmy wzrok na wkurzoną dziewczynę.
- Witaj, Olivio. Czego potrzebujesz? - spytał z drwiną Fred.
- Czy wasza trójka nie ma niczego lepszego do roboty? - odparła
z jadem. - Jesteście aż tak głupi, że nie możecie zając się czymś pożytecznym.
- Yeaxley, Yeaxley, Yeaxley. - powiedział George, którego nie
zraził ton ślizgonki i wstał. - Akurat ty nie jesteś najlepszą osobą do
komentowania głupoty. - dodał. - Rozumiem, że się na tym znasz, lecz czasem
trzymaj język po prostu za zębami. To proste, spójrz.
Chłopak zrobił zeza i szczelnie zamknął usta udając, że się
dusi. Olivia zrobiła obrażoną minę, jak gdyby nigdy wcześniej nie usłyszała
obelgi i już miała to jakoś skomentować, kiedy George wtrącił:
- Wiemy, że to trudna sztuka, ale jak się przyłożysz, może ci
się udać. Tak więc, powodzenia. - dokończył, a następnie wstał, poklepał ją po
ramieniu i parskając śmiechem na wyraz jej twarzy i skinął na nas byśmy się
ruszyli. Wymieniłam spojrzenie z Angeliną i Jordanem, którzy nie specjalnie
brali udział w wydarzeniach, a kiedy zrozumiałam, że oni jeszcze zostaną,
ruszyłam wraz z Fredem za Georgem. Chłopak szedł szybkim krokiem odprowadzany
do zamku oczami pełnymi podziwu, a ja wraz z Fredem uśmiechałam się pod nosem
na ich zszokowane miny.
Wpadliśmy do zamku, przybijając sobie piątki.
- Może się czegoś nauczy. - powiedział Fred.
- Nie bądź śmieszny, ona? - odparłam, opierając się o ścianę.
Na moje słowa chłopcy wzruszyli jedynie ramionami i znów się
zaśmialiśmy.
...
Każdemu prawidłowo myślącemu czarodziejowi zdawało by się
pewnie, że skoro egzaminy mieliśmy już za sobą, a materiał został zrealizowany
to należy nam się chwila odpoczynku. Nic bardziej mylnego, ponieważ nasi
wyrozumiali nauczyciele, dla których miłosierdzie znane jest tylko i wyłącznie
pod słownikową definicją, dzień po testach sprawdzających zachowywali się tak,
jakbyśmy ich nie pisali i dalej kontynuowali wykładanie swych jakże interesujących
nas przedmiotów, zwłaszcza, że na dworze ukrop lał się z nieba, a rtęć w
termometrach już dawno była w gazowym stanie skupienia.
Przebywaliśmy właśnie na zajęciach z Obrony Przed Czarną Magią,
gdzie nasze uszy były raczone kolejnym interesującym wykładem, jednakże nie
przez profesor Montgomery. Nasza kochana, przeurocza i lubiana profesorka miała
niewielki wypadeczek na szkolnych "ruchomych" schodach, czym
potwierdziła swoją głupotę.
Zdarzyło się to po pewnej kolacji: profesor Montgomery w
towarzystwie nauczycielki astronomii, której jeszcze nie mieliśmy przyjemności
poznać, urządziła sobie spacer po wspomnianym wcześniej elemencie budynku i z
zawziętością prawiła biednej Aurorze Sinistrze o cudownym zastosowaniu zaklęcia
Drętwoty na bezbronnych krowach należących do mugoli. Biedaczka tak się
zagadała, że umknął jej drobiazg w zmieniającym się co i rusz ukształtowaniu
terenu, a kiedy się już zorientowała było za późno i z łoskotem poszybowała w
nieznane łamiąc sobie kilka żeber, nabawiając się jeszcze większych omamów niż
miała i dostając wstrząsu mózgu.
A co do lekcji z Severusem Snape'em, to była lepsza niż się
spodziewaliśmy. Nareszcie mieliśmy cień szansy na wykazanie się i przećwiczeniu
praktyki, gdyż patrząc na teorię byliśmy mistrzami. Sposób w jaki pani
Montgomery nauczała naszą grupę był porównywalny do osadzenia nas w roli
średniowiecznych mnichów w kożuchach przepisujących księgi, ponieważ jeszcze
nie wynaleziono druku, a ktoś musiał to robić!
- W porównaniu do Montgomery jest niezły, chyba w swoim żywiole.
- stwierdził George, stukając mnie piórem w szyję.
- Potwierdzam, ale...
I w tej samej chwili usłyszałam nad sobą głośne chrząknięcie.
- Czy panna Lupin chciałaby się z nami podzielić tą złotą myślą.
- zażądał.
Ze strachem spojrzałam w czarne oczy profesora, z których
kompletnie nie dało się wyczytać nic. Z klasy dobiegły do mnie ciche szepty i
śmiechy ze strony ślizgonów, lecz nie chcąc dać nauczycielowi satysfakcji,
odparłam:
- Niekoniecznie, panie profesorze. - "Ach, ta odwaga wobec
nauczyciela".
- Nalegam jednak by...
- Rozmawialiśmy z Suzanne o tym, że nadaje się pan do nauczania
Obrony. - doszedł do mnie pewny głos Georga, a kiedy spojrzałam w jego stronę,
chłopak posłał mi uśmiech, wstał z krzesła, tym samym sięgając profesorowi do
ramion i kontynuował:
- Jestem pewny, że ma pan wielkie doświadczenie, ponieważ
opowiada pan w taki sposób jakby... Pewnie lata praktyki?
- Dość! - uciął profesor i rozejrzał się po klasie. - Minus 5
punktów dla Gryffindoru. Koniec lekcji. - oznajmił i zniknął za drzwiami.
Na słowa nauczyciela większość uczniów momentalnie opuściła
klasę, zostaliśmy w niej tylko ja z Georgem.
- Dziękuję ci... - powiedziałam z wdzięcznością.
- Po to są przyjaciele. - odparł z uśmiechem i razem wyszliśmy z
sali z myślą, że należało by poszukać zbiegłą trójkę.
...
- Cześć wam. - przywitaliśmy się dziarsko, kiedy po długich
poszukiwaniach wpadliśmy na pomysł użycia Mapy Huncwotów i namierzenia Freda,
Jordana i Angeliny w bibliotece.
Przywitali nas niemym "hej", a my z racji braku innych
opcji na spędzenie czasu, przyłączyliśmy się do czytania książek. Szybko jednak
to pozorne zainteresowanie magiczną literaturą okazało się iluzją, ponieważ
Fred bazgrał wszystkie możliwe sposoby na wysadzenie ślizgońskich lochów w
zeszycie podłożonym na jakimś obszernym tomie. Jordan z kolei opierał się o
pionowo położoną księgę i lustrował dokładnie pobliską lampę, która co parę
chwil migotała irytująco. Angelina, którą jako jedyną można było posądzić o
chęć zdobycia wiedzy, czytała magazyn młodej czarownicy, kamuflujący się pod
opasłą książkę z runami. Ja i George staraliśmy się jedynie nadążyć nad
przenośnymi znaczeniami nauki naszych przyjaciół. Podsumowując nasza piątka
wyglądała niezwykle kujonowato z boku, a całe pierwsze wrażenie mijało niczym
balonik trafiony gwoździem.
W pewnym momencie Jordan podskoczył na krześle, jakby go ugryzł
wampir, a następnie zerwał się z siedzenia i pobiegł do jakiegoś działu obok.
Po chwili wrócił z dumnym wyrazem twarzy taszcząc w dłoniach ogromną książkę o
interesującym tytule: "Zaklęcia".
Położył księgę na stole, czemu towarzyszyło ciche skrzypnięcie,
a następnie znowu usadowił się wygodnie i zaczął kartkować poszczególne
rozdziały. Studiował każdą napotkaną literkę z wielką uwagą, a kiedy znaki
łączyły się w wyrazy, a te z kolei w zdania robił bardzo zaskoczoną minę. Nagle
potrząsnął dynamicznie głową, chyba orientując się, że nie znalazł tego czego
szukał, więc kolejny raz przewrócił ze sto stron do przodu. Tym razem
pogratulował sobie mądrości, a jego palec zaczął śledzić kolejno napotkane
wytłuszczone wyrazy.
Zatrzymał się w pewnym momencie i zagłębił się w treść
paragrafu, najwyraźniej nie orientując się, że od dłuższego czasu wraz z
Georgem śledziłam każdy jego ruch.
- Suzanne, George - szepnął, wskazując na nas ręką i zdając
sobie sprawą, że gapiliśmy się na niego jak cielęta w malowane wrota.
- O co chodzi? - spytaliśmy wyraźnie zaintrygowani i lekko
speszeni.
Chłopak wskazał jedynie na pogrubiony tekst i utkwił w nas spojrzenie.
Permuto Musate - zaklęcie podchodzące pod
pewien rodzaj transmutacji, sprawiające, że wybrane przez nas przedmioty
zamieniają się w gryzonia. Efekt ten trwa najwyżej kilka sekund (zanim ofiara
zorientuje się o wykonaniu czaru) a następnie przybiera pierwotną formę. Skutki
zaklęcia urzeczywistniają się do piętnastu minut po rzuceniu zaklęcia. Finalnym
efektem jest trwała zamiana danego przedmiotu w gryzonia. Ewentualnie czar
można przerwać zaklęciem: Reditum.
Posłałam
chłopakowi zdziwione spojrzenie.
- Ciekawe. - podsumowałam. - Czy masz jakąś ciekawą okazję na
wypróbowanie?
- Na wykonie. - sprostował z cwaniackim uśmiechem, a wtedy Fred
zaprzestał swych psychopatycznych knowań pięciolatka.
- Coś mnie ominęło? - rzucił ospałym tonem.
- Później - zignorował prośbę brata George.
- Na ceremonii zakończenia roku. - wyjaśnił Jordan, a wtedy
uśmiechnęliśmy się jeszcze szerzej.
- Wyjaśnijcie mi. - marudził nadal Fred, a na jego słowa podsunęłam mu
pod nos książkę z zaklęciem. - Wchodzę w to.
- Nawet nie wiesz co planujemy, ba... My tego nie wiemy. - sprostowałam.
- I co? - odparł beztrosko, kładąc nogi na stoliku. Nie zdążyliśmy
odpowiedzieć chłopakowi na to pytanie, ponieważ w tej samej chwili pani Bloop
dziwnym trafem opuściła swoje odwieczne stanowisko i z wściekłością ruszyła na
niego, dzięki czemu musieliśmy szybko ewakuować się z pomieszczenia.
...
Zanim jednak nadszedł tak długo wyczekiwany przez nas dzień zakończenia
szkoły oraz oczywiście dowcipu, McGonagal na transmutacji zagadnęła nas
podstępnie na temat egzaminów końcowych i wynikach. Zdradziła, że napisaliśmy w
porządku, ale niektórych stać na więcej i posyłając mi groźne spojrzenie znów
zaczęła kontynuować lekcję.
Kiedy zabrzmiał dzwonek wraz z przyjaciółmi wyszłam z klasy, a przez
nogi jak z waty musiałam być lekko przytrzymywana przez bliźniaków.
- Widzieliście jej minę, kiedy mówiła, że ktoś zawalił? Mówiła to o
mnie! - histeryzowałam na obiedzie.
- Nie widzieliśmy, ponieważ ona nic takiego nie mówiła. - tłumaczyła mi
Angelina.
- Ale to nie zmienia faktu, że zawiodła się na mnie. - brnęłam dalej.
- Nie pierwszy raz, nie ostatni. - pocieszył Jordan, a wtedy Angelina
zmroziła go spojrzeniem.
- A tam nie słuchaj tej dwójki. - wtrącił się Fred. - Mieliśmy podobne
odpowiedzi, tak? ...Właśnie, więc jakby co, to nie zawaliłaś sama.
Mimowolnie uśmiechnęłam się na uwagę chłopaka, a następnie bliźniacy
starali się przywrócić mi dobry humor. Właśnie George zaczął robić kulki
ziemniaczane, by rozpocząć dziki szturm na bliźniaka, który źle wyraził się o
jakimś czarodzieju z kart, kiedy z korytarza prowadzącego do Wielkiej Sali dało
usłyszeć jakieś pohukiwania i dźwięk odpychających się od powietrza skrzydeł.
Spojrzeliśmy w tamtą stronę, a wtedy do sali wleciały roje sów, które
planowały najwyraźniej to natarcie od dawna. Ptaki także kręciły głowami w
każdą stronę, by namierzyć swego właściciela. Chwilę później Rufus najwyraźniej
spostrzegł mnie, ponieważ zaczął kierować się w moją stronę. Już chciał
wylądować, kiedy jakaś barbarzyńska sowa z podrobionymi papierami na latanie
dosłownie go potrąciła i razem wpadli do czekoladowego budyniu.
- Rufus! - powiedziałam imię sowy, kiedy bliźniacy zawołali: Errol.
Wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami, podczas, gdy nasze
pocztdonosicielki starały się otrzepać z jedzenia.
- Ten pirat drogowy jest wasz? - spytałam, dokładnie lustrując Errola,
który niezdarnie zaczął człapać do chłopaków, co parę kroków niebezpiecznie się
przechylając.
- Niestety - odparli łapiąc swoją sowę i odczepiając od jej nóżki
koperty. Nagle zamarli.
- Co się stało? - rzuciłam, na co wskazali na bordową pieczęć znajdującą
się na środku przesyłki. - Powiedzcie, że są to dokumenty na eksmisje ze
szkoły...
- Nie wyrzucili by całej szkoły. - odparli wskazując na pozostałych
uczniów.
Machnęłam do Rufusa ręką, żeby podszedł. Odpięłam kopertę i podając mu
krakersa, utkwiłam wzrok w przedmiocie. "Mówi się trudno" - przeszło
mi przez głowę. Nie zważając już na inne czynniki zewnętrzne otworzyłam list i
rozwinęłam.
Suzanne Rose Lupin otrzymała następujące stopnie
z końcowych egzaminów podsumowujących I rok
w
Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie:
Skala ocen:
- Pozytywne
Wybitny [W]
Powyżej Oczekiwań [P]
Zadowalający [Z]
- Negatywne
Nędzny [N]
Okropny [O]
Troll [T]
Obrona Przed Czarną Magią: [P]
Zaklęcia: [W]
Transmutacja: [W]
Eliksiry: [P]
Zielarstwo: [Z]
Historia Magii: [Z]
Zatwierdził zastępca
dyrektora Hogwartu
Minerva McGonagal
Minerva McGonagal
Po
kilkukrotnym przeczytaniu otrzymanych ocen mogłam w zupełności stwierdzić, że
nie rozumiem tego przedziwnego gatunku nauczycieli - nawet jak dobrze zrobisz, to w ich oczach i tak zawaliłeś.
Przeniosłam wzrok na bliźniaków, którzy nadal bardzo
subtelnie wymieniali się wynikami. Po ich minach nie mogłam niczego wyczytać,
więc biorąc głęboki wdech, przybliżyłam się do nich, na co oni momentalnie
schowali kartki.
- Przecież wiem, że i tak mi powiecie. - Uśmiechnęłam się
cwanie.
Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a następnie
podali mi swoje kartki. Zapoznałam się z ich treścią, a następnie oddałam.
- Nawet nie macie co liczyć na wyrzucenie. - powiedziałam. -
Gratuluję dwóch wybitnych. - dodałam po chwili i wymieniłam z chłopakami uścisk
podziwu, który od pewnego czasu był wyrazem naszej genialności.
- A ty? - zauważyli z wyrzutem. Niechętnie podałam kartkę i
teraz to ja patrzyłam na nich jak starannie oglądają pergamin. Także odłożyli
go na stół i pokiwali z uznaniem głowami:
- Też nie cierpimy Historii Magii. - podsumowali, na co
parsknęłam śmiechem.
...
Końcowo zawsze występuje ogromne zamieszanie. Uczniowie zamieszkujący
Wieżę Gryffindoru latali po całej jej powierzchni wykrzykując co i róż:
"Czy ktoś widział moje spodnie" albo "Gdzie jesteś, Nufcio".
Jako świadek tego wydarzenia, wszystko wydawało się być dla mnie zabawne,
jednakże, kiedy samą mnie dotknął problem bawienia się w pirata poszukującego
garnka ze złotem, a w tym wypadku książki, cały komizm, jak dla mnie, zniknął.
Ogólna krzątanina była także źródłem niektórych sporów o zgubione
sznurówki czy wysuwania teorii spiskowych. Tak więc ogólny rozgardiasz był
zjawiskiem bardzo nieprzyjemnym, w którym jak na złość czas płynął z zawrotną
szybkością.
Podczas swojej krzątaniny po pokoju, gratulowałam sobie posłuchania się
Angeliny, która kazała mi spakowanie kufra dwa tygodnie przed zakończeniem.
- To co, chyba mamy wszystko? - spytała dziewczyna.
Jeszcze raz ogarnęłam wzrokiem pokój i wzruszyłam ramionami.
- Jakby co, wrócimy tu za dwa miesiące. - uspokoiłam i wyszłyśmy z
pomieszczenia, taszcząc za sobą ciężkie kufry, których waga podniosła się chyba
dwukrotnie.
Kiedy przeciągnęłam moją walizeczkę przez cały korytarz, moją przeszkodą
do sukcesu stały się schody.
- O! Czekaj Suzanne, pomogę ci. - zaoferował się Charlie z racji, że był
prefektem naczelnym i mógł wchodzić do żeńskiego dormitorium.
- Nie trzeba. - Machnęłam niedbale ręką i, żeby udowodnić chłopakowi
swoją rację, ustawiłam kufer na granicy schodów i pchnęłam do przodu.
Następnie wszystko rozegrało się dość szybko, jak partia magicznych
szachów pomiędzy wykwalifikowanymi graczami. Kufer zaczął ociężale osuwać się
ze stopni, robiąc przy każdym ruchu okropny, aczkolwiek widowiskowy, hałas.
Osoby zebrane w Pokoju Wspólnym zaczęły się wpatrywać w ten genialny czyn i
kiedy zdawało by się, że walizka uderzy jak grom z jasnego nieba w podłogę i,
nie daj Odysie, zrobi w niej dziurę, zamachnęłam się szybko różdżką, dzięki
czemu ustawiła się ospale przy innych pakunkach gryfonów.
- Suzanne, na litość. - odezwał się Charlie, który nie do końca ogarnął
sytuację. - Idźcie już lepiej na śniadanie. - pogonił nas, kiedy chciałam swój
czyn powtórzyć z kufrem Angeliny.
Jednak my, jako solidarne koleżanki, zamiast do Wielkiej Sali ruszyłyśmy
do pokoju chłopaków. Stanęłyśmy pod drzwiami z imionami naszych przyjaciół i na
trzy weszłyśmy do pomieszczenia robiąc wielkie: "Co!".
Jak się szczęśliwie okazało, chłopcy nie do końca orientowali się w
obsłudze budzika, a czas dla nich był zjawiskiem względnym. Westchnęłam z
irytacją, a następnie podeszłam do okna i ostentacyjnie rozsunęłam firanki w
oknie, wpuszczając tym samym do pomieszczenia odrobinę słońca.
- Khem, khem... - chrząknęłam. - Wstawajcie! Chyba, że marzą wam się
wakacje u boku Filcha.
- Cicho bądź. - bąknął George i przewrócił się na drugi bok.
Przewróciłam oczami i podeszłam do łóżka chłopaka, a następnie szybkim
ruchem zrzuciłam z niego kołdrę.
- Ej! - zawołał oskarżycielsko.
- Nie ma "ej". - odparłam. - Spójrz na to pomieszczenie.
Jeżeli się ogarniecie w pół godziny... będzie cud.
- Wcale, nie. - odparł spokojnie i poszedł do łazienki, by po chwili
wrócić ubranym ze szczoteczką w zębach. - Patrz uważnie. - rzucił i złapał za
różdżkę mówiąc: "Sarcina Accipere".
Na słowa chłopaka przedmioty w pokoju zaczęły zmieniać swoje położenie,
aż wszystkie trzy kufry zapełniły się w całości i nie było śladów jakiejkolwiek
użytkowości, a przynajmniej śladów zamieszkania tego pomieszczenia przez trzy
prosiaki.
- Nie tylko ty potrafisz czarować. - Wyszczerzył zęby i powrócił do
szorowania ich.
- A co z tymi królewiczami? - spytała Angelina, lecz George posłał jej
jedynie drwiący uśmiech.
- Jak nie chcesz, to ja bardzo chętnie... - powiedziałam wyciągając
różdżkę, lecz dziewczyna momentalnie się zreflektowała i wymierzając patykiem w
śpiących chłopców zawołała: "Aquamenti".
W tej samej chwili potok wody spłynął po ich twarzach, a Jordan tak
przestraszył się tym wydarzeniem, ze spadł z materaca.
- Wstajemy... - przywitała ich Angelina.
Fred, choć niechętnie, zwlókł się z łóżka i pomaszerował do łazienki.
Siedział tam chyba ze dwadzieścia minut, a kiedy wyszedł zorientował się, że
czekamy już tylko na niego, bo Lee okazał się być kreatywnym i przebrał się pod
łóżkiem, a twarz przemył sobie wodą z butelki.
Z chłopakami zniesienie kufrów nie było już tak zabawne. Z racji, że
byli od nas trochę silniejsi, zejście z pudłami ze schodów było dla nich pestką,
a dodatkową energią dla tej czynności, był z pewnością wzrok mój i Angeliny,
który złudnie przypominał ten, jakbyśmy zobaczyły samego Merlina.
...
Kiedy wtargnęliśmy do Wielkiej Sali od razu rzucił się nam w oczy
szkarłatny zielony kolor. Cała sala została przystrojona w barwy Slytherina, a
węże dosłownie wyłaziły zewsząd. Usiedliśmy przy stole z kwaśnymi minami z
myślą, że tylko i wyłącznie dowcip może nam osłodzić myśli.
- Wszyscy - powiedziałam, kiedy spostrzegłam wchodzących do
pomieszczenia prefektów naczelnych poszczególnych domów, którzy byli dowodem na
zebranie się wszystkich uczniów w sali.
- Zaczekaj chwilę. - rzucił Fred, dokładnie lustrując grono
pedagogiczne. - Teraz.
Różdżka, obrót, machnięcie, trach i "Permuto Musate". Kiwnęłam
głową i znów schowałam przedmiot do kieszeni. Rozejrzałam się po pomieszczeniu
i upewniając się, że zrobiłam to w miarę niepostrzeżenie, powróciłam do
słuchania przemówienia Dumbledore 'a, które trwało już od dłuższego czasu.
- Ten rok szkolny był dla nas wszystkich nowym zbiorem obfitującym w
doświadczenie i przygody. Wyniki egzaminów także w większości wypadły bardzo
pomyślnie i gratuluję wszystkim uczniom i każdemu z osobna, że daliście radę i
nie poddawaliście się w nawet największych przeciwnościach życiowych. - Dyrektor
zrobił krótką przerwę, by pozbierać myśli, a w czasie tej przerwy świąteczna
tiara Wooda zamieniła się w czarnego szczura, lecz zanim chłopak sięgnął do
głowy, na jego włosach znów spoczywało nakrycie.
- Mam zaszczyt także obwieścić, że Puchar Domów zdobywają, już piąty raz
z rzędu, Ślizgoni. Gratuluję. - poinformował Dyrektor, lecz informacja ta nie
spotkała się z wielkim uznaniem.
Kiedy prefekci Slytherinu poszli odebrać od dyrektora puchar, kolejne
tiary rozpoczęły transmutację w gryzonie. Efekt ten trwał jednak na tyle
krótko, by tylko nieliczne osoby orientowały się o występowaniu tego zjawiska,
w tym także i Snape, którego szyja wydłużała się z każdym kolejnym skutkiem
zaklęcia.
W miarę jak ślizgońscy prefekci zbliżali się do dyrektora, epidemia gryzoni
rosła w siłę i coraz więcej tiar dało się przyłapać na magicznych
właściwościach. Ku naszej ogromnej radości, tiara Olivii Yeaxley zamieniła się
w tłustego królika, którego niezdarne kształty sprowadziły go na stół
ślizgonów.
- Aaa, królik. - usłyszałam nagle, lecz kiedy osoby zainteresowane
przywidzeniem dziewczyny spojrzały w tamtą stronę, zobaczyły jedynie tiarę.
Nasza piątka parsknęła cichym śmiechem i w tym samym momencie moja tiara, która
była i tak ledwo nasunięta na moja głowę, przemieniła się w uroczą białą
myszkę.
- Ale super. - zawołała jakaś dziewczyna ze stołu obok, a w tej samej
chwili mysz wróciła do poprzedniej postaci.
- Moje gratulacje. - powiedział nagle Dumbledore do przybyłych
prefektów, a kiedy chciał uścisnąć im rękę, jego nakrycie głowy zamieniło się w
świnkę morską. - A cóż to? - spytał i zdjął z głowy tłustego gryzonia.
Teraz już wszystkie tiary zamieniły się w gryzonie, a te w ramach odwetu
rozpoczęły wspólną ucieczkę. W sali wybuchło wielkie poruszenie, a kilka osób
zaczęło wrzeszczeć, jakby te myszki były zbiegami z Azkabanu. Wielki harmider i
poryw emocji na szczęście nie poniósł nauczycieli, którzy rozpoczęli akcję
ewakuacyjną.
- Pomóc im? - spytałam Freda, którego śmiech wybijał się ponad przerażone
jęki uczniów.
- Niech się jeszcze trochę pomęczą. - odparł.
W tej samej chwili Dumbledore skoncentrował się na wielkiej skali
wydarzenia, a jego głos zabrzmiał w całym pomieszczeniu, wypełniając każdą
wolną przestrzeń: "Reditum!".
Wtem po całej szerokości sali zaczęły biegać kapelusze, które stopniowo
traciły na prędkości.
- Bardzo dziękuję za ten pokaz adrenaliny. - oznajmił dyrektor. -
zapraszam na ucztę. - I w tej samej chwili stoły wypełniły się jedzeniem, a
zagubione tiary znów zostały usadowione na głowach uczniów.
- Wspaniała zabawa - powiedział Lee, któremu jak zwykle apetycik
dopisywał.
- Z przytupem skończyliśmy I rok w Hogwarcie. - oznajmił Fred. -
Spełniłem swój cel życiowy.
- Kawał pod koniec roku był twoim celem życiowym?
- Nie, Jordanie. Dotrwanie do kawału pod koniec roku był moim celem
życiowym. - rozjaśnił.
- Ambitnie - poparłam.
- Jak zawsze. Stworzono mnie do wyższych celów. - rozmarzył się chłopak
i dopiero wsadzenie łokcia w kartofle przywróciło go na ziemie.
George zaśmiał się z brata, a następnie przybrał wyraz twarzy, jakby o
czymś zapomniał.
- Co robicie w wakacje?
Przez chwilę wraz z Lee i Angeliną zastanowiłam się nad odpowiedzią.
- Ja jadę do siostry. - oświadczył Jordan. - żeni się biedactwo i musi
jej ktoś zepsuć światopogląd. - zaśmialiśmy się na wypowiedź chłopaka.
- Zostaję w domu. - Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę. - Ale rodzice
powiedzieli, że być może pojedziemy do Francji.
- A ty, Suz? - spytał z zaciekawieniem Fred z ustami pełnymi ziemniaków.
- Ja? Chyba podobnie do Angeliny... Zostanę w domu i... - Przed oczami
stanął mi obraz Remusa w czasie przemiany i mojej nauki animagii. - Wymyśli się
coś. - odparłam, starając się brzmieć beztrosko.
Bliźniacy przytaknęli, a wtedy dyrektor podniósł się z miejsca i znów
zabrał głos:
- Liczę, ze brzuchy macie napełnione, a plany na wakacje wspaniałe.
Zapraszam za gajowym Rubeusem Hagridem, który zaprowadzi was do pociągu.
Na słowa Dumbledore 'a w sali znów się
zakotłowało i wszyscy uczniowie powoli opuszczali pomieszczenie w towarzystwie
gwarnych rozmów. Nie mogłam jednak zaliczać się do tej grupy, ponieważ pomiędzy
moimi myślami o wakacjach kotłowała się informacja o ponownym odebraniu mnie
przez panią Julię i złym stanie Remusa.
***
Zapraszam do wyrażenia własnej opinii ;-)