Przyjaźń – według Arystotelesa, jedna z cnót, chociaż, w przeciwieństwie do cnót kardynalnych, nie jest ona cnotą normatywną
Definicja równie skomplikowana, co same zjawisko, które opisuje :)
***
Istnieją w naszym życiu pewne nazwy i frazy, które pomimo swojej niepozorności, wpływają bardzo na nasze zachowanie. Chociaż składają się jedynie z liter oddzielonych spacjami i przecinkami, układają się w naszym grafiku codziennym w pewną łamigłówkę, bez której możemy żyć, ale nie potrafimy o niej zapomnieć. Tylko słowa, a mają tak silne znaczenie i wpływają na nasze zachowanie tak mocno.
W moim życiu także występowała
jedna z takich nurtujących nazw, której znaczenie było dla mnie białą kartką
lub Tabula rasą, jak określiłby to profesor Cognet. Słowo, które pomimo tego,
że usłyszałam je w swoim życiu może kilka razy, tak bardzo wbiło się w moją
pamięć i stało się jednym z ukrytych puzzli układanki.
Nie stanowiło ono dla mnie
zagadki bez powodu. Ilekroć rozmawiałam z kimś, kto wydawał się w to bardziej
wtajemniczony, miałam wrażenie, że jest to niezwykle istotny fakt mojej
historii, która także stanowiła dla mnie niewiadomą.
Wiedziałam co jest tu i teraz.
Wiedziałam, że Snape nie odpuści mi żadnego wykroczenia, a Dumbledore będzie
traktował z przymrużeniem oka moje poczynania. Nie mogłam jednak rozwikłać
sprawy, będącej jakąś cząstką mojej przeszłości. Przeszłości, która była do
mnie bardzo skrupulatnie zdystansowana.
"Huncwoci" - ten ośmioliterowy
wyraz wplątywał mnie w coraz dłuższe wędrówki po moim umyśle, pełnym zamazanych
wspomnień. Wiedziałam o nich bardzo niewiele, co można było przyrównać do zera.
Słowo, określające czterech chłopaków, będących przyjaciółmi w latach
szkolnych. Jednym z nich był Remus, mój brat, który, podobnie do Huncwotów,
zachowywał w swojej osobie nutkę tajemniczości.
Ta intrygująca grupka chłopaków,
uczęszczająca do Hogwartu w latach 70., była dla mnie nie wiadomą. Robili
dowcipy i prowadzili życie jak każdy inny. Lecz skoro tak było, to dlaczego ich
historia skrywała się pod wielką tajemnicą? Dlaczego czwórka nastolatków pełna
życia, energii i pasji została nagle rozdzielona i nie utrzymuje już ze sobą
kontaktu? Remus mówił, że działali oni jak trzej muszkieterowie: jeden za
wszystkich, a wszyscy za jednego. Opanowali dla Remusa animagię, by towarzyszyć
mu w księżycowej wędrówce, mieli plany na przyszłość i marzenia... a być może
wojna wszystko zniszczyła.
Westchnęłam cicho, starając się
przywołać z przeszłości choćby zarysy ich postaci. Wujkowie, którzy uczyli mnie
Quidditcha... to byli oni. Ale jak się nazywali i co się z nimi stało? Czyżby
zginęli. Czyżby byli żniwem śmiercionośnej wojny przeciwko... Sama wiem komu.
Wzdrygnęłam się na samą myśl o
bestialstwie tego czarodzieja. Odepchnęłam straszne myśli, chociaż jedna cały
czas kołatała w głowie.
"Remus miał plany na
przyszłość i marzenia. Na jego liście z pewnością nigdy nie widniało
opiekowanie się mną i moje wychowanie. Ale kto byłby w stanie przewidzieć,
że... rodzice..."
Pociągnęłam nosem i zacisnęłam
mocniej powieki, starając się odepchnąć łzy.
Nie wiedząc co innego mogę
zrobić, bo spanie uznałam za niemożliwe przez kłębiące się myśli w mojej
głowie, wstałam z łóżka, chwyciłam różdżkę i, rzucając ostatnie wrogie
spojrzenie Paskudzie, który jak zwykle patrzył na mnie z niechęcią, wyszłam z
dormitorium i skierowałam się do Pokoju Wspólnego.
Pokonałam schody prawie że jednym
krokiem i ruszyłam do przejścia.
Pomieszczenie rysowało się w
brunatnych barwach i tylko dogasające iskry ognia dawały jakieś poczucie
bezpieczeństwa. Przyspieszyłam kroku w celu szybszego dotarcia do Pokoju Życzeń
i, kiedy znajdowałam się na długość ręki od obrazu Grubej Damy, usłyszałam
cichy skrzyp podłogi. Odwróciłam się momentalnie w tamtą stronę, ale napotkałam
jedynie ciemność, powoli ogarniającą pomieszczenie.
- Jesteś tchórzem. - mruknęłam do
siebie pod nosem i zniknęłam za obrazem.
- A gdzie się panienka wybiera? -
Parpocia spojrzała na mnie groźnie.
- Nie mogę spać. - odparłam
łamiącym głosem, który zawsze budził współczucie w kobiecie.
- To nie jest powód, by pałętać
się w nocy po szkole. - Przewróciłam oczami, za co kobieta spiorunowała mnie
wzrokiem. - Ostrzegam, że jeżeli zaraz nie wrócisz do pokoju to...
- To co mi pani zrobi? -
rzuciłam, wykrzywiając usta w najbardziej ironiczny uśmiech, na jaki tylko było
mnie stać.
- Pójdę do profesor McGonagall. -
zagroziła.
- A czy inne obrazy będą chciały,
byś je odwiedzała w środku nocy? - spytałam teatralnie.
- Ostrzegam cię młoda panno, że
jeżeli... - Dalszej wypowiedzi nie usłyszałam, ponieważ po prostu odwróciłam
się na pięcie i odeszłam.
Miałam na tyle beznadziejny
humor, więc mogłam sobie na to pozwolić. Najwyżej później będę musiała ją
przeprosić za swoje "karygodne" zachowanie.
Korytarze Hogwartu, podobnie jak
nasz Pokój Wspólny, były pogrążone we śnie oraz nieskazitelnej ciszy i tylko
moje kroki psuły całą tę harmonię. Za dźwiękiem moich działań kilka postaci z
obrazów zwracało mi uwagę, że o tej porze można jedynie tylko spać. Nie
słuchałam ich. Dalej szłam w zaparte przez plątaniny korytarzy, choć tak na
prawdę od VII piętra dzieliło mnie już zaledwie kilka kroków. Zeszłam schodami
jedną kondygnację i wreszcie dostałam się do celu.
Na korytarzu paliła się jedynie
jedna pochodnia, której blask rozpraszał wstydliwy cień. Podeszłam do ściany i
przeszłam wzdłuż niej trzy razy, wyobrażając sobie miejsce w jakim bym chciała
teraz być. Chwilę później w murze pojawiły się mosiężne drzwi z szalenie
wykręconą klamką. Pchnęłam je lekko i oto znów znajdowałam się w Pokoju Życzeń,
by ćwiczyć animagię, która jak dotąd szła mi bardzo opornie.
Śnieg już dawno przykrył błonia
szkolne, a mi co najwyżej udawało się dostać silnych bóli głowy od nadmiernego
treningu. Irytujące, jak czasem nic nie idzie po twojej myśli. Choć musiałam
przyznać, że i tak miałam już sporo szczęścia w tej sprawie.
- Może byś tak zaczęła ćwiczyć. -
skarciłam siebie. To była jedna z wad mojego treningu. Zaczynałam gadać do
siebie pojedyncze zdania, które dla osoby obserwującej mnie były oznaką
rozdwojenia jaźni z mojej strony.
Wzięłam głęboki wdech i usiadłam
na zimnej podłodze. W pomieszczeniu było słychać mój oddech oraz delikatny szum
drzew z magicznymi właściwościami.
Zanurzyłam się w umysł.
Wyobraziłam sobie las. Następnie pełnię i brata po przemianie. Tak bardzo nie
przypominał siebie, był taki dziki i agresywny, jakby pozbył się
człowieczeństwa. Jednak wiedziałam, że tam głęboko w jego piersi znajduje się
Remus, który walczy... walczy i nie ma zamiaru się poddać.
Biegłam za bratem, podążałam za
nim krok w krok, a każdy jego ruch stawał się moim ruchem. Las gęstniał i
zaczynał przypominać Mroczą Puszczę z Hobbita, a ja zachowywałam nadzieję, że
nie zaatakuje mnie zaraz jakiś walnięty elf.
Granica pomiędzy rzeczywistością,
a fikcją zamazała się. Poczułam jak moje zmysły wyostrzyły się, a ciało
zmieniło kształt. Czułam pod sobą każdą gałązkę, która była miażdżona przez
moje łapy. Moja forma animaga nadal była niewidoczna, ale uczucie nie bycia
sobą przeszywało mnie na wskroś. Instynkty chyba wzięły nade mną górę.
Przyspieszyłam bieg i z zawrotną prędkością przemierzałam las, mając Remusa na
ogonie. Czułam nieopisaną obojętność. Niby wolność wypełniała mnie całą, ale z
tyłu głowy wciąż pozostawała myśl, że jestem człowiek.
Rozejrzałam się po gęstym lesie
za Remusem. Zniknął mi z oczu, a wokół mnie rozległo się przeraźliwe wycie.
Przekręciłam głowę w tamtą stronę i ujrzałam go. Remus wyglądał jak wilk, lekko
zgarbiony i poruszający się na dwóch nogach. Jednak jego zachowanie zmieniło
się od tego sprzed chwili.
- Remusie, wszystko będzie
dobrze. - wydałam z siebie, lecz nie był to ludzki dźwięk.
Jego oczy przypatrywały mi się
niezwykle uważnie. Po chwili Remus wyszczerzył zęby i zaczął się do mnie
zbliżać. Mój oddech nagle przyspieszył, a ja zaczęłam się cofać, gdy nagle...
Poczułam jak brat podbiega do mnie i obwąchuje mnie uważnie. Uspokoiłam się,
przecież jestem w animagicznej postaci. Nie jest dla mnie zagrożeniem.
Jak bardzo się pomyliłam.
Remus nagle skrzywił pysk i z
wściekłością zamachnął się łapą w moją stronę. Nie zdążyłam odskoczyć. Poczułam
jedynie jego pazury zaciskające się na moim karku. Potworny ból wypełnił mnie w
całości.
Wyrwałam się i, utykając,
doczołgałam się do pobliskiego drzewa. Upadłam przy jego pniu i starałam się
zapomnieć... o bólu, cierpieniu i o spojrzeniu brata, kiedy nieświadomie zrobił
mi krzywdę.
Wtedy otworzyłam oczy.
Znajdowałam się na środku Pokoju Życzeń, zlana potem. Oddychałam niemiarowo, a
przez ciało przechodziły ostatnie fale bólu.
To był tylko sen, przywidzenie o
dziwnej, wręcz niemożliwej do opisania strukturze. Zjawa nie mająca prawa bytu.
Ale tak realistyczna. Tak prawdziwa, a jednak tylko sen...
Poczułam silny skurcz na
ramieniu. Złapałam się za nie i poczułam na ręce delikatną ciesz o dziwnym
zapachu. Przeszła mnie fala gorąca. Spojrzałam na rękę i ujrzałam stróżkę
czerwonej krwi, spływającą po mojej ręce. Moje ramię było lekko draśnięte, ale
przecież... Był to sen, którego skutki widziałam w prawdziwym życiu.
Wstałam z podłogi i poszłam do
pobliskiego drzewa. Zerwałam jedną z jego gałązek i skropiłam sobie ramię
eliksirem. Ból momentalnie przeszedł, a po wypadku nie było śladu. Odetchnęłam
z ulgą i nagle zdałam sobie sprawę, że musiałam tu przebywać przez kilka
godzin.
Gdy tylko wyobraziłam sobie
wyjście, w jednej ze ścian pojawiły się drzwi. Opuściłam Pokój Życzeń i wolnym
krokiem ruszyłam w kierunku Wieży Gryffindoru. To była męcząca noc.
Kolejny korytarz, kolejny zakręt,
następne schody i jeszcze kilka przejść. Nocą zamek wydawał się być dużo
większym niż w rzeczywistości. Kroki niesione echem także były przerażające.
Przyspieszyłam, by nie musieć się konfrontować z Filchem.
"Jeszcze dwa zakręty" -
pocieszałam siebie.
Przy samym rogu przyspieszyłam
jeszcze bardziej, ponieważ usłyszałam dźwięk czyichś kroków, zbliżających się
do mnie i nagle poczułam jak wpadam na kogoś i upadam na podłogę. Podniosłam
wzrok i napotkałam brązowe oczy, przypatrujące mi się z troską.
- Suzanne? - Usłyszałam głos
Georga i odetchnęłam z ulgą.
- To tylko ty. - westchnęłam,
uśmiechając się lekko, a wtedy chłopak pomógł mi wstać.
- Co ty tu robisz w środku nocy? - spytał sceptycznie. - I do tego sama.
- Mogłabym cię zapytać o to samo.
- zauważyłam, a chłopak posłał mi pobłażliwe spojrzenie.
- Nie mogłem spać - powiedział. -
Więc przeglądałem Mapę - wskazał na Mapę Huncwotów. - z nudów. Nagle pojawiła
się kropka z napisem Suzanne Lupin, więc postanowiłem ci potowarzyszyć.
"Wiedziałam, że czegoś nie
zrobiłam." - skarciłam się w myślach, gdyż jeszcze kilka takich wpadek, a
ktoś dowie się co takiego planuję.
- Suz... - Dotknął mnie lekko w
ramię. - Wszytko gra? - zapytał, przypatrując mi się uważnie.
- Chyba tak. - Kiwnęłam głową
niepewnie. - Idziemy się przejść? Skoro i tak oboje nie możemy spać. - Chłopak
zgodził się natychmiast.
Spacer po Hogwarcie w
towarzystwie był zdecydowanie przyjemniejszą rzeczą. Nie musiałam się
przynajmniej martwić, że zaraz zaatakuje mnie dziki elf.
- Trzeba częściej robić sobie
takie wycieczki. - zaproponował George, a ja uśmiechnęłam się jedynie. - Suz... -
Zatrzymał się. - Na pewno wszystko okey?
- Zastanawiam się nad czymś. -
wyjaśniłam, wymuszając uśmiech, ale George nie dał się nabrać.
- Możesz mi powiedzieć wszystko. -
zadeklarował.
- Wiem o tym - przytaknęłam.
- To czemu nie korzystasz z tego
przywileju? - zadrwił.
- Bo jakoś tak nie przywykłam do
ułatwiania sobie życia. - westchnęłam ciężko.
"Może animagia faktycznie
stawała się moją obsesją?"
- Zauważyłeś, że od dłuższego
czasu nie mamy już szlabanów? - rzuciłam po chwili, zmieniając temat.
- Możemy to zmienić. Wystarczy,
że któreś z nas wydrze się na połowę szkoły. - zażartował.
- Chyba wolę nie ryzykować. -
sprostowałam i szliśmy dalej, rozprawiając o wszystkim i o niczym.
Kiedy pierwsze promienie słońca
zaczęły otaczać Hogwart, a my dziękowaliśmy Merlinowi, że dzisiaj jest sobota,
usłyszeliśmy krótki huk, jakby jakaś szklanka uderzała o podłogę.
- Irytek - mruknęliśmy
równocześnie i zawróciliśmy biegiem, modląc się w duchu, by...
- A co porabia moja ulubiona
dwójka gryfonów. - spytał złośliwie poltergeist, pojawiając się ni stąd ni
zowąd przed nami.
Zatrzymaliśmy się momentalnie i z
lekkim strachem przypatrywaliśmy się duchowi. Co tu dużo mówić, był bardzo
nieobliczalny.
- Mamy chyba inne definicje
sympatii. - burknął George, starając się brzmieć jak najbardziej spokojnie,
chociaż sam widok Irytka podnosił mu ciśnienie w żyłach.
- Och, Fred. - Zacmokał sztucznie
duch, a George ścisnął dłonie w pięści, kiedy ten pomylił go z bratem. - Nadaj
jesteś na mnie zły za tamten malutki szlaban u Snape'a?
- Za tamtej szlaban, za ten u
Filcha oraz ten u McGonagall. - wtrąciłam z irytacją.
- Och, doprawdy bardzo mi
przykro. - Duch teatralnie złapał się za serce, udając łkanie. - Ale... -
"Chyba humor mu wrócił" - Skoro dostaliście przeze mnie już tyle
szlabanów to... - Udał, że się zastanawia. - To jeden więcej nie zrobi różnicy,
czyż nie? - podrzucił radośnie.
- Nie ośmielisz się.
Irytek w odpowiedzi posłał nam
pobłażliwe spojrzenie, po czym wydarł się na ile tylko starczyło mu sił w
płucach: "Filch! Ty stary zgredzie, może chciałbyś zobaczyć występek
gryfonów!".
- Ośmieliłem się. - cmoknął
sarkastycznie, a następnie zniknął.
Wymieniliśmy z Georgem
spojrzenia. Znając życie, Filch biegł z dzikością w oczach i językiem na
brodzie, by tylko nas złapać.
Nie kłopocząc się nawet z
zerknięciem na Mapę, pognaliśmy przed siebie, prosząc w duchu jedynie o
możliwość schronienia. Biegliśmy ile tylko sił w nogach i znajdowaliśmy się już
na VII piętrze. Głos Filcha stawał się coraz wyraźniejszy, a mi zdawało się
wręcz, że już widzę wściekłość w jego oczach. "Lupin, Weasley" -
wydzierał się w niebogłosy, a mnie za każdym razem przechodziły ciarki.
Zatrzymaliśmy się nagle,
znajdując się w ślepej uliczce.
- Szlag - George zaklął pod
nosem, za co posłałam mu sójkę w bok. - Minęliśmy przejście. - warknął.
Kroki i wrzaski woźnego
przybierały na sile. Słyszałam każdy jego oddech, lecz cały czas miałam
nadzieję cudownego ocalenia. Chłopak zaczął chodzić nerwowo po korytarzu, a
woźny zbliżał się do nas w zastraszającym tempie.
Wtedy wyrosły przed nami małe
drzwiczki. Ja wytrzeszczyłam na to oczy, zaś George, nie myśląc wiele, otworzył
je szybko i wepchnął mnie do środka. Po chwili sam znalazł się obok mnie i
zamknął za nami drzwi, na co tamte momentalnie zniknęły.
- Składzik na miotły? - rzuciłam
z irytacją, uspokajając się w duchu, że Pokój Życzeń przybrał formę komórki. -
Mógłbyś wymyśleć coś romantyczniejszego. - zażartowałam.
- Przynajmniej jestem oryginalny.
- podłapał George. - Mam gest, czyż nie?
Zignorowałam pytanie chłopaka i
przyglądałam się z niepokojem kropce z napisem Argus Filch. Woźny szedł
powolnym krokiem w towarzystwie pani Norris po korytarzu, w którego ścianie
przebywaliśmy.
- Nie odpuści nam. - powiedział
George. - Wie, że to byliśmy my. Wlepią nam szlaban jak nic.
- Nie mają dowodów. -
podrzuciłam.
- Co z tego. Założę się, że jutro
Dumbledore zrobi przesłuchanie na śniadaniu kto biegał w nocy po korytarzu. -
Westchnął ciężko. - Zarezerwuj sobie jutrzejszy wieczór. - dokończył z
rezygnacją.
...
Następnego dnia stwierdziłam, że
George powinien zostać wróżbitą o szczególnej specjalizacji. Wykrakał nasz
szlaban i ogłoszenie Dumbledore'a, choć nie przewidział, że zostanie to powiedziane
jeszcze na śniadaniu. Na rozporządzenie dyrektora, woźny popadł w tak wielki
entuzjazm, że jeszcze chwilę, a zaczął by latać ze szczęścia.
- Ostatni raz mu daję taką
satysfakcję. - zwróciłam się do Georga. - Następnym razem po prostu wyskoczę na
niego z siekierą i nie będzie miał czasu nawet się spocić. - zagroziłam.
- Ale drastycznie. - Jordan
skarcił mnie wzrokiem. - To jego praca, dziwisz mu się? - wyjaśnił, kiedy
posłałam mu drwiące spojrzenie.
- Jeżeli polega ona na gnębieniu
gryfonów... - mruknęłam, nie spuszczając wzroku z woźnego.
- Daruj sobie, Suz. - upomniał
mnie i wrócił do napoczętej kanapki.
Filch patrzył w naszym kierunku z
niemałą chęcią mordu. Aż chciało by się powiedzieć, żeby sobie wziął krzesło i
się nie męczył staniem, ponieważ jak zamierza się na nas tak długo gapić, to ja
będę długo jeść posiłek. Wszystko byle przedłużyć czas do szlabanu.
W tej samej chwili woźny obrócił
się na pięcie i odszedł, siać terror w innych zakątkach szkoły. Westchnęłam z
ulgą i odwróciłam się do przyjaciół. Chłopcy z wytęsknieniem przyglądali się
miejscu, przez które codziennie wlatywały sowy z pocztą. Musiałam przyznać, że
ja także chciałam jak najszybciej ujrzeć Rufusa, niosącego odpowiedź od mojego
brata.
- Spójrzcie na to... - Angelina
wskazała na Proroka Codziennego, którego czytała nieprzerwalnie już od pięciu
minut. - Wybrano nowego Ministra Magii. - sprecyzowała.
- A cóż to się stało z Milicentą
Bagnold? Czyżby zorientowali się o jej nietakcie dopiero po dziesięciu latach
piastowania urzędu. - zadrwił George.
- Jaki z ciebie znawca. -
rzuciłam ze śmiechem. - A o jakim nietakcie mówisz? - spytałam po chwili
zastanowienia.
- No wiesz, po tym jak... -
Rozejrzał się po sali. - Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać zginął - mówił
ściszonym głosem. - prasa zarzuciła ministerstwu zaniedbanie w sprawie
morderstwa Potterów. Bagnold tłumaczyła się wtedy słowami: "Zapewniam nam
niezbywalne prawo do zabawy". - wyjaśniał z zniesmaczeniem.
- Niezbywalne prawo do... zabawy?
- powtórzyłam, jakby z myślą, że w mojej głowie te słowa brzmią po prostu
niedorzecznie.
- Chodziło wtedy o to -
powiedział Fred. - że gdy Potterowie zginęli, w ministerstwie były pustki, a
sprawą tak poważną zajęli się nieodpowiedni ludzie. Z resztą, ta kobieta ma
niewyparzony język. - skomentował. - A tak w ogóle, kto został nowym ministrem?
- Próbuję to powiedzieć. -
odparła Angelina. - Korneliusz Knot. - I wyprostowała gazetę, by przeczytać
artykuł. - Zatem... 10 grudnia rolę Brytyjskiego Ministra Magii przejął pan
Korneliusz Knot, zajmujący wcześniej stanowisko w Departamencie Magicznych
Wypadków i Katastrof jako zastępca dyrektora. Pan Knot jest bardzo rad ze
sprawowania nowego stanowiska i postara się zrobić wszystko, by Czarodziejski
Świat był jeszcze lepszy. Artykuł napisała Rita Skeeter.
- Zastanawiające - skomentowałam,
a przyjaciele posłali mi zdziwione spojrzenia. - Ta dziennikarka nie napisała
żadnego złego słowa na nowego Ministra.
- Napisała - zaprzeczyła
Angelina. - Ale nie wiem czy jest to warte przeczytania.
- Pokaż - Machnęłam ręką, by
dziewczyna podała mi gazetę.
Czy ten niski, korpulentny mężczyzna o siwej czuprynie będzie w stanie przejąć tak odpowiedzialne stanowisko, jakim jest urząd Ministra Magii? Tego nie wiemy, ale możemy się spodziewać, że jego dotychczasowa kariera nie wydaje się dawać mu jakichkolwiek predyspozycji na tak poważny urząd. Zadania, jakie posiada zastępca dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof, nie dają mu dużego doświadczenia. Jedyną akcją, jaką ten człowiek może się pochwalić, to dotarcie na czas w miejsce zabicia dwunastu mugoli i dwóch czarodziei czystej krwi, w dzień następujący po tym pamiętnym Halloween 1981. Ten mężczyzna wywodzący się z rodziny czystej krwi oraz domu Salazara Slytherina stanowi dla nas zagadkę, lecz postaram się wyciągnąć od niego wszelkich informacji dotyczących jego życia.
Czy ten niski, korpulentny mężczyzna o siwej czuprynie będzie w stanie przejąć tak odpowiedzialne stanowisko, jakim jest urząd Ministra Magii? Tego nie wiemy, ale możemy się spodziewać, że jego dotychczasowa kariera nie wydaje się dawać mu jakichkolwiek predyspozycji na tak poważny urząd. Zadania, jakie posiada zastępca dyrektora Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof, nie dają mu dużego doświadczenia. Jedyną akcją, jaką ten człowiek może się pochwalić, to dotarcie na czas w miejsce zabicia dwunastu mugoli i dwóch czarodziei czystej krwi, w dzień następujący po tym pamiętnym Halloween 1981. Ten mężczyzna wywodzący się z rodziny czystej krwi oraz domu Salazara Slytherina stanowi dla nas zagadkę, lecz postaram się wyciągnąć od niego wszelkich informacji dotyczących jego życia.
- Szlachetnie z jej strony. -
skomentowałam, oddając dziewczynie gazetę. - Ale jednego nie rozumiem. Od kiedy
bycie w Slytherinie jest brane jako wadę?
- Dla Skeeter wszystko jest brano jako
wadę. Samego Merlina zmieszała by z błotem. - prychnął Jordan.
...
Wychodząc z Wielkiej Sali,
kierowałam swoje myśli na pracę domową z transmutacji i, kompletnie zapominając
o szlabanie za wczorajszy spacerek, ruszyłam w kierunku schodów, prowadzących
na dalsze piętra.
Gdy zbliżałam się do pierwszego
stopnia, usłyszałam za sobą niecierpliwe chrząknięcie, które należało
niewątpliwie do Filcha. Odwróciłam się wraz z Georgem w jego stronę, a
mężczyzna, chwilę się nam przypatrując, wydał z siebie lodowatym tonem:
- O dwudziestej przed moim
gabinetem. Każda minuta spóźnienia to kolejna godzina szlabanu. - I odszedł
posuwistym krokiem.
- A jak spóźnimy się dziesięć
sekund? - spytałam złudnie, wiedząc, że Filch nie odpuści nam nawet chwili.
...
- Co powiecie na partyjkę Eksplodującego
Durnia? - zaproponował Fred i wskazał na talię kart, trzymaną w dłoniach.
Przytaknęliśmy na pomysł chłopaka i chwilę później zaczęliśmy okupować miejsca
wokół kominka.
Jordan zaczął pierwsze rozdanie
kart. Jednak zanim postanowił podzielić się z nami talią, wymyślił sobie, że
pochwali się przed nami bardzo wątpliwymi umiejętnościami tasowania kart.
Początkowo szło mu całkiem dobrze, jednak, kiedy wypadł mu Dżoker, całość
zaczęła się sypać. Lee lekko poczerwieniał, lecz ruchem różdżki przywołał do siebie
porozrzucane karty i rozpoczęło się ponowne rozdanie.
- Żądam wymiany kart. -
poskarżyła się Angelina, lustrując krytycznie swoje możliwości.
- Wybacz koleżanko, ale nie tym
razem. - odparł chytrze Jordan i, jakby mianował się głównym prowadzącym gry,
zastosował wyjście.
- Dlaczego ty zaczynasz? -
spytałam Jordana w nadziei, że ktoś inny rozpocznie grę i tym razem będzie to
pasująca karta do mojej.
- Ponieważ tak wyszło. - wyjaśnił
George i uśmiechnął się chytrze. - Dureń - krzyknął i zagarnął kartę.
- Niesprawiedliwość. - jęknęłam
jedynie i starałam się nie przejmować niesprawiedliwością ich zagrywek.
Kilka minut później po Pokoju
Wspólnym rozchodziły się echem dźwięki naszych śmiechów i przyjacielskich
obelg, zgłaszających swoją dezaprobatę. Uczniowie starsi od nas, wchodzący do
pomieszczenia, posyłali nam zdziwione spojrzenia, jakby nigdy nie słyszeli
śmiechu, a pierwszoroczni, udając, że nic nie słyszą, zawieszali dłużej na nas
oko w ciekawości.
- Dureń - zawołałam, jednak w tym
samym momencie talia kart wybuchła, a wokół nas pojawił się tuman kurzu,
przysłaniający lekko widoczność. - A nie mówiłam. - dodałam po chwili. - Jak
zaczynam wygrywać, to karty ustawiają się przeciwko mnie.
- Wygrałem - Usłyszałam jedynie
zaaferowany głos Freda, wynikający zapewne z tego, że chłopak zebrał największą
ilość kart.
- Popieram cię, Suz, w stu
procentach. - skomentowała Angelina i krzyżując ręce na piersi, rzuciła się na
pobliski fotel z chęcią zabicia chłopaka.
- Och, nie przejmuj się. Ja
tylko... WYGRAŁEM! - Fred wykrzyczał to ostatnie do dziewczyny i zaczął biegać
po pokoju jak szaleniec.
- Dojrzałe zachowanie
charakteryzuje niepokornych gryfonów. - powiedziałam, kiedy Angelina zrobiła
zniesmaczoną minę.
- Aż mi się zachciało pouczyć.
- Nie wygłupiaj się. - wtrącił
George. - Snape nie musi być na pierwszym miejscu podczas weekendu.
- Powiedz jej to prosto w twarz.
- zwróciłam się do chłopaka, kiedy dziewczyna zniknęła na schodach do
dormitorium.
- Nie, dzięki. Krzyczenie do jej
pleców jest bezpieczniejsze. - Przewróciłam oczami.
W tej samej chwili do
pomieszczenia weszła Katy Bell wraz z jej przyjaciółką z pokoju - Alicją
Spinnet. Pierwszoklasistki zerkały w naszą stronę z niemałym zainteresowaniem,
a następnie wymieniły ze sobą parę zdań i zaśmiały się cicho. Chwilę później
już ich nie było, a Fred raczył wreszcie przestać biegać i usiadł obok nas.
- Ja też bardzo chętnie bym się
pośmiała. - powiedziałam, udając, że zwracam się do dziewczyn.
- Ta popularność nas wykończy. -
wydyszał Fred. - Przynajmniej mnie, bo ciągle czuję się obserwowany.
- Żałuj, że nie widziałeś Bell i
Spinnet jak przeszły koło nas. - rzuciłam, zerkając w stronę damskiego
dormitorium.
- Widziałem. - odparł beztrosko.
- I dlatego nie wiem, czy chcę jeszcze rezygnować z bycia obserwowanym.
- Nie rozumiem cię. A udało mi
się przestudiować męską psychikę przez jedenaście lat.
- Każdy z nas jest inny. - Fred
puścił mi oczko. - A z resztą, ich zachowanie ma też swoje plusy.
- Jakie?
- Od byle jakiego żartu stajemy
się dla nich bohaterami. - powiedział dumnie.
- Co także oznacza, że spada nam
poziom publiki. - zauważył George.
- Wcale nie, cały Hogwart czeka
na nasze popisy. - Uśmiechnął się chytrze.
...
O umówionej godzinie, i ani
sekundy dłużej, zjawiłam się z Georgem w biurze Filcha, którego widok
przyprawiał o ciarki.
Na twarzy woźnego dało się
wypatrzeć pewne rozczarowanie, spowodowane zapewne naszym niespóźnieniem, ale
zaraz później zostało ono schowane pod maską nienawiści i grozy, która była
zarezerwowana przede wszystkim dla nas i innych nieposłusznych gryfonów.
Przebywając dłużej z tym mężczyznom w jednym pomieszczeniu nabierało się
przeświadczenia, że nasz koniec jest bliski i zbliża się wielkimi krokami.
Nastąpi on w miejscu naszej egzekucji - paradoksalne?
Woźny, chwilę lustrując nas wzrokiem,
rozkazał ruchem ręki, byśmy ruszyli za nim. Starałam się zlekceważyć gulę w
gardle, która zawsze wytwarza się, kiedy miałam styczność z tym człowiekiem.
Mężczyzna szedł oddalony od nas o
około pięć stóp. Jego kroki były powolne, ale zdecydowane, a skrzypiące
podeszwy budowały narastający efekt grozy. Obok nas pałętała się dodatkowo pani
Norris, skutecznie utrudniając nam tym samym godne dojście do miejsca skazania.
Zajęta obserwowaniem poczynań kota, nie poświęcałam kompletnie uwagi gdzie
idziemy. Starałam się jedynie wymierzyć temu zwierzęciu sprawiedliwość za
pomocą mojego przenikliwego spojrzenia, które w tamtym momencie nie wiele mogło
dokonać.
Nagle poczułam, jak Georga trąca
mnie lekko łokciem. Spojrzałam w jego stronę, a ten wskazał ledwo zauważalnie
gdzie zmierzamy. - Wielka Sala.
- To są jakieś żarty. - wydałam z
siebie, czego na szczęście woźny nie usłyszał. "Znowu szlaban w tym
pomieszczeniu".
Jednakże, kiedy weszliśmy do
środka, woźny wcale się nie zatrzymał. Przez chwilę prowadzona myślą, że może
pomieszały mu się zmysły, starałam się dostrzec jakieś otwarte okno, przez
które moglibyśmy uciec.
Wtedy Filch minął stół
nauczycielski i pchnął drzwi znajdujące się po bocznej części sali. Weszliśmy
za nim niepewnie do środka, a wtedy naszym oczom ukazało się przestronne
pomieszczenie, którego sklepienie było przytrzymywane przez masywne filary.
Przez wysokie okna dostawały się do środka delikatne smugi księżyca i
oświetlały szklane gabloty, w których to znajdowały się przeróżne medale i
nagrody.
- To jest Izba Pamięci. - mruknął
Filch. - Wasz szlaban będzie polegał na jej całkowitym wypucowaniu. Jeden
nieodkurzony puchar, a nie wyjdziecie stąd do śniadania. Zrozumiano!? A teraz
dawać różdżki i do roboty. - Wyrwał nam nasze skarby. - Zachciało się spacerów
po nocy. - zaśmiał się ochryple i wyszedł.
Przez chwilę wymieniałam się z
Georgem spojrzeniami, w którym kotłowała się wściekłość.
- Dobra, już pomijam fakt, że
mogliśmy dojść do tej Izby przez czwarte piętro, a nie spacerować po całym
Hogwarcie. Ale rozumiem, to w końcu Filch i trzeba było się tego po nim
spodziewać. - Wstałam i chwyciłam za ścierkę. - Lecz, żeby za wyjście z
dormitorium szlabanem było sprzątanie tej hurtowni kurzu to już przegięcie. -
Rzuciłam przedmiotem o pobliską ściankę, a ten plasnął w nią z cichym
chlupnięciem.
Z twarzy Georga momentalnie
znikła wściekłość. Pojawiło się za to rozbawienie, a chłopak, nie mogąc dłużej
tego ukrywać, parsknął śmiechem, który rozniósł się po całej sali.
- Co cię tak bawi? - spytałam,
uważnie lustrując go wzrokiem.
- Ty - odparł momentalnie i
wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem.
- Weź ścierkę i zacznij ścierać
kurze. Potem sobie pochichoczesz. - Rzuciłam w niego szmatką, a chłopak złapał
ją zręcznie.
- Jak chcesz, ale to nie ja
narzekam na nasz szlaban.
- Ja wyrażałam jedynie własną
opinię. - broniłam się i chwyciłam za pierwszy medal. - Nagroda Specjalna za
Zasługi dla Szkoły dla... niejakiego Tildena Tootsa za utworzenie szkolnego
radiowęzła wraz z... Ritą Skeeter. - zatrzymała się na chwilę. - Nie dałabym
tej ropusze nawet trucizny w butelce.
- Nadal przeżywasz wybranie
nowego ministra?
- Nie, ale to kolejny artykuł, w
którym ta kobieta więcej papla jęzorem niż miałaby powiedzieć prawdziwych
informacji.
- Jak się ma zły humor, to można
przeczytać sobie taką gazetkę.- uargumentował.
- Jeżeli masz ochotę ogłupieć. -
odparłam pewna swego. - A po za tym, dla rozrywki można sobie porozwiązywać
krzyżówkę lub posłuchać Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej.
- Niby tak, ale to nie to samo. -
zgodził się.
- Fajnie poczytać o kimś w samych
negatywach? - spytałam sceptycznie.
- Nie przesadzaj. O Milicencie
Bagnold pisała w samych superlatywach. - zakpił.
- Nie, o nie niej pisała prawdę.
Tej kobiety w bardziej krzywym zwierciadle nie dało się już przedstawić.
- Czyli coś tam interesujesz się
Ministerstwem. - podchwycił.
- Coś tam podłapię od Remusa. -
wytłumaczyłam i zajęłam się czyszczeniem medali.
Praca szła nam stosunkowo szybko.
Przynajmniej mieliśmy takie wrażenie, gdyż cały czas rozmawialiśmy.
- Suz - zagadnął po dłuższej
chwili George. - Właściwie skąd ty się wzięłaś na tym korytarzu? - Spojrzałam
na niego zaskoczona. - Nie chcę być wścibski, ale... zauważyłem, że wychodzisz
na taki "spacer" - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - przynajmniej kilka
razy w tygodniu. Po prostu zastanawiam się... po co?
- Nie mogę spać. - skłamałam
szybko, czując jak opływa mnie fala zażenowania moją postawą.
- Dlatego szwendasz się po
korytarzach w środku nocy? Nie jestem ślepy, widzę, że coś cię gryzie. -
Podszedł do mnie bliżej. - Jesteś zmęczona na lekcjach, zamyślasz się często,
nie słuchasz...
- Gorszy czas - oznajmiłam,
czując jak moje sumienie krzyczy, by powiedzieć mu prawdę. "Ale w sumie,
dlaczego?".
- Niech będzie. - przyznał, ale
było po nim widać, że nie cieszy się z mojej odpowiedzi. - Pamiętaj tylko, że
jeśli masz jakiś problem to... wiesz, że możesz zwrócić się do mnie i Freda po
pomoc. - Przytaknęłam, uśmiechając się lekko do chłopaka. - Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
- zapewnił.
- ...A przyjaciele pragną twojego
dobra. - zacytowałam Freda. - Skąd wy bierzecie takie teksty?
- Wśród siódemki rodzeństwa
trzeba na sobie polegać. - Wzruszył beztrosko ramionami, a ja kiwnęłam głową.
Następnie powróciliśmy do
przerwanej kary. W milczeniu zbliżaliśmy się już prawie do końca i tak naprawdę
liczyłam, że wreszcie ten medal będzie tym ostatnim.
Chwyciłam za kolejny puchar i
przetarłam go szmatką, a warstwa kurzu, jaka się na nim osadziła, była dosyć
gruba. Wycierając go z pyłu, ujrzałam tabliczkę z napisem, który był wyjątkowo nieczytelny.
Usunęłam pozostały bród i przez chwilę nie mogłam uwierzyć w swoje znalezisko.
"Dla Lily Evans oraz Remusa Lupina za wybitne osiągnięcia w nauce
i wzorowe wykonywanie obowiązków Prefekta w roku szkolnym: 1977-1978"
- jak głosił napis na pozłacanej tabliczce.
- Lily Evans? - spytałam samą
siebie. "Kto to jest?".
- Suz - Z zamyślenia wytrącił
mnie głos chłopaka. - Co tam znalazłaś? - spytał z zainteresowaniem. - Dla Lily
Evans oraz Remusa Lupina za... - przeczytał cicho.
- Niezłe, co? - podrzuciłam.
- Brat postawił ci wysoką
poprzeczkę. - skomentował. - A ta dziewczyna...
- Nie wiem kim jest. - odparłam
szybko. - Być może to jego jakaś przyjaciółka.
"Ale znając życie, pewnie
już dawno nie żyje" - pomyślałam.
- Może dałoby się ją znaleźć w starych
rocznikach?
Posłałam chłopakowi zdziwione
spojrzenie.
- Po twojej minie wnioskuje, że
nie wiedziałaś o dziale absolwentów w bibliotece? - Pokręciłam głową. - To
teraz już wiesz. - Chłopak uśmiechnął się pogodnie.
...
Nazajutrz po śniadaniu poszłam
wraz z Georgem do biblioteki, dowiedzieć się kim jest tajemnicza panna Evans.
Weszliśmy cicho do pomieszczenia, przez chwilę niszcząc idealną ciszę tego
miejsca, a następnie podążyłam za chłopakiem, który zdawał się wiedzieć
świetnie dokąd iść.
- Tutaj - wskazał na długi ciąg
starych książek. - Cała społeczność Hogwartu znajduje się na tych półkach. -
oznajmił z dumą.
- Są tutaj wszyscy uczniowie? -
spytałam dla pewności, ponieważ w mojej głowie zapaliła się kolejna lampka.
- Absolutnie wszyscy. -
potwierdził i zaczął przyglądać się półkom. - Którego rocznika szukamy? -
zapytał po chwili.
- Remus jest z sześćdziesiątego,
ale... Sprawdźmy pięćdziesiąty dziewiąty i sześćdziesiąty. - "Może
natrafimy na wzmiankę o Huncwotach".
George przytaknął głową i
przeszedł kilka kroków do jakichś półek. Przejechał palcem po książkach, które
o dziwo nie były zakurzone i zaczął przyglądać się ich grzbietom w poszukiwaniu
upragnionych numerów. Natychmiastowo dołączyłam do niego i moment później przez
moją głowę zaczęły przebiegać dziesiątki liczb, różniących się jedną cyfrą.
- To dziwne. - stwierdził George
po dłuższych poszukiwaniach.
- Ostatnio szczęście mi nie
sprzyja. - powiedziałam, siadając na podłodze.
- Ale to nie ma nic do rzeczy.
Dlaczego nie ma tego rocznika?
- Może ktoś wypożyczył. -
podsunęłam posępnie.
- Niby po co? Rzadko kto tutaj
przychodzi.
- Mówi się trudno. - Podniosłam
się z ziemi. - Muszę się na razie zadowolić myślą, że to jego przyjaciółka.
- A może spróbujesz go zapytać?
"Remus nie będzie chciał
udzielić mi odpowiedzi w takim stopniu, w jakim ja chciałabym poznać jej
historię" - pomyślałam, lecz nie odpowiedziałam na pytanie chłopaka.
George westchnął głęboko i
lustrował mnie chwilę wzrokiem. Następnie posłał mi pocieszające spojrzenie i
wyszliśmy z biblioteki.
Szybko znaleźliśmy się w Wieży
Gryffindoru, a tam pożegnaliśmy się i wróciliśmy do dormitoriów. Weszłam
pośpiesznie do pokoju i ogarniając go szybko wzrokiem, i stwierdzając, że
Angeliny nie ma, rzuciłam się na łóżko z rezygnacją.
"Nie było rocznika, którego
akurat szukałam. Czyżby to nie było podejrzane? Ależ skąd." - przemknęło
mi przez głowę, dławiąc mnie sarkazmem. - "Ale dlaczego? Czyżby nikt nie
zarejestrował tych uczniów? Czyżby dano sobie spokój z klasyfikacją podczas
walki. Nie, to niemożliwe. Wtedy była wojna, może to przez nią zaniedbano
obowiązki? Ale przecież... Te księgi są uzupełniane przez magię. Nie ma mowy
tutaj o błędzie. Jedno pozostaje pewne. Przeszłość mojego brata pozostawia
więcej pytań niż odpowiedzi" - zasnęłam.
Obudziło mnie lekkie stukanie w
szkło. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Rufusa, który z niezadowoleniem
pukał w okno. Zaśmiałam się lekko na grymas jego dzioba, a następnie
niezgrabnie zsunęłam się w łóżka i podeszłam do szyby. Wpuściłam ptaka do środka,
a on, nadal solidnie na mnie obrażony za zwlekanie z wpuszczeniem go, wystawił
nóżkę z listem w zielonej kopercie.
- Remus - powiadomiłam siebie o
nadawcy listu.
Wtedy Rufus szczypnął mnie w
rękę, upominając się nagrody.
- Co? Chcesz ciastko za to, że
doleciałeś. - zakpiłam, lecz ptak wziął sobie moje słowa na poważnie. -
Trzymaj. - Podałam mu sucharka, a sama oparłam się o framugę łóżka, chcąc jak
najszybciej poznać treść listu.
Witaj Suzanne,
Remus Lupin
PS. Obiecuję Ci, że za rok Święta spędzimy razem.
Odłożyłam list na pobliską szafkę. Starałam się pozbierać różnorakie myśli, rozbijające się z hukiem po mojej czaszce. "Jak to spędzić je 'oddzielnie', przecież... Święta powinno spędzać się razem, a nie oddzielnie. Ochrona, ochroną, ale nie chcę, żeby mój brat przebywał w tym czasie w samotności" - Założyłam pasmo włosów za ucho.
Nie masz pojęcia, jak bardzo ucieszyłem się z
Twojego listu. To dobrze, że radzisz sobie w szkole i pogłębiasz swoją więź z przyjaciółmi.
Nie wiem natomiast, co mam sądzić o Twoich ciągłych szlabanach i potyczkach z
Filchem. Powiem tylko tyle, byś nie nadwyrężała jego starych kości, bo, jakby
nie patrzeć, woźny już swoje lata ma. Natomiast, nie tym razem będę cię karcić
za nieodpowiednie zachowanie, choć mam rozumieć, że McGonagall częściowo
podkolorowuje Wasze dowcipy i osiągnięcia (jak Wy to nazywacie). Piszę,
ponieważ za zaledwie tydzień rozpoczyna się przerwa świąteczna. Wybacz, ale nie
będziesz mogła przyjechać do domu na ten czas, ponieważ nie będę w stanie się
Tobą zająć (zapewne wiesz, kiedy nastąpi pełnia). Gwiazdkę spędzisz w Hogwarcie
i nie martw się. Zobaczymy się w wakacje, to już niedługo.
Całuję Cię mocno i życzę Wesołych Świąt.Remus Lupin
PS. Obiecuję Ci, że za rok Święta spędzimy razem.
Odłożyłam list na pobliską szafkę. Starałam się pozbierać różnorakie myśli, rozbijające się z hukiem po mojej czaszce. "Jak to spędzić je 'oddzielnie', przecież... Święta powinno spędzać się razem, a nie oddzielnie. Ochrona, ochroną, ale nie chcę, żeby mój brat przebywał w tym czasie w samotności" - Założyłam pasmo włosów za ucho.
"Z tym człowiekiem nie da się
negocjować" - westchnęłam, podnosząc się z podłogi. - "Zawsze
wszystko chyba wie najlepiej, co wychodzi na dobre każdemu... tylko nie jemu.
Powinien zaangażować się w wolontariat lub coś podobnego, ale faktem jest, że
od czasu do czasu powinien myśleć także o sobie"
To miały być nasze pierwsze święta
spędzone oddzielnie.
Przywołałam Rufusa ręką, pociągając
nosem.
- Przekaż bratu, że to przedświąteczny
prezent ode mnie. - Podałam mu paczkę, cały czas bijąc się z myślami.
...
W świąteczny poranek obudziły
mnie delikatne promienie słońca. Mój humor był stosunkowo lepszy niż kilka dni
temu, choć nadal odczuwałam pewną pustkę. Wstałam, ziewając lekko i spojrzałam
na łóżko Angeliny, które było puste, bo jego właścicielka wyjechała. Z
Gryffindoru zostałam jedynie ja oraz bliźniacy wraz z braćmi.
Wtedy mój wzrok powędrował na
kufer, stojący przy moim łóżku. Na jego klapie znajdowało się kilka prezentów.
Większość była opakowana w fikuśne papiery do pakowania. Tylko jeden wyróżniał
się wśród nich szarą skromnością.
Wzięłam najpierw jedną z kolorowych
toreb. Odwiązałam długą wstążkę, składającą się z kilku krótszych tasiemek, i
wtedy ujrzałam zielony materiał zrobiony z ciepłej wełny. Wyciągnęłam go z
paczki i przyjrzałam się mu dokładniej. Był to sweter o soczystej barwie
zieleni. Na środku widniała złota litera "S", a rękawy ubrania były
dziwnie przydługie.
Uśmiechnęłam się na jego widok i
momentalnie założyłam polar.
"Trzeba podziękować pani
Weasley" - przemknęło mi przez głowę.
Następna paczka była opakowana dosyć
niezgrabnie i widać było, że została ona
zrobiona w pośpiechu. Otworzyłam ją szybko i nagle ze środka wyskoczyło na mnie
małe urządzono - rozdymacz.
"Niewątpliwie się przyda.
Dzięki, chłopaki".
Kolejny prezent był ozdobiony
pismem Hagrida, którego ciężka ręka zrobiła kilka dziur w delikatnym papierze.
W paczce znajdowały się łamacze szczęk lub inaczej ciastka wykonane przez
olbrzyma.
"A gdzie rabat na
uzdrowiciela dla moich bolących zębów". - zaśmiałam się.
Została ostatnia. Wzięłam niczym
nie wyróżniającą się paczkę i uchyliłam lekko jej wieko.
W środku znajdowało się zdjęcie.
Lekko stare - było na nim widać ślady zaniedbania.
Fotografia była oprawiona w
solidną, intensywnie brązową ramkę o zielonych smugach. Przedstawiała ona
młodego chłopaka z lekkimi ranami na twarzy, drobną kobietę w średnim wieku,
trzymającą na rękach jakiegoś uroczego brzdąca oraz wysokiego mężczyznę, z
lekko siwiejącą czupryną, która była oznaką zbliżającej się starości.
Kobieta była... bardzo ładna.
Obcięte do ramion, brązowe włosy opatulały lekko jej smukłą twarz. Jej pełne
życia, niebieskie oczy skrzyły się radością. Uśmiechała się ona do osoby
stojącej za aparatem. Mężczyzna był nieco poważniejszy, ale w jego zielonych
oczach także dostrzegałam miłość. Spoglądał on z ukosa na śpiące dziecko oraz
chłopaka i uśmiechał się delikatnie. Dziecko było kołysane na rękach matki, a
chłopak stał obok. Na jego ramionach spoczywały ręce ojca, które dziwnym
sposobem okazywały mu dumę.
Wyglądali na szczęśliwych -
prawdziwa rodzina. Ten mężczyzna był całkiem podobny do chłopaka, nie licząc koloru
włosów, które Remus odziedziczył po tej kobiecie ze zdjęcia. Ich oczy były
niemal identyczne, wyrażały tę samą powagę, zaciętość, ale i nieśmiałość. Ja
chyba bardziej wdałam się w mamę. Miałam jej uśmiech, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Moje włosy były dłuższe i jedynie lekko jaśniejsze, wpadające w
ciemny blond, ale moja twarz była jej całkowitym odzwierciedleniem. Posiadałam
oczy mężczyzny, jednak kryła się w nich łagodność kobiety.
Przebywali oni w ogrodzie,
będącym prawie w całości wypełnionym przez róże. Czerwone kwiaty skradały serca
niejednego przechodnia. Kobieta je uwielbiała, poświęcała im znaczną część
swojej uwagi. Dlatego dała mi na drugie imię Rose.
Zdjęcie przedstawiało mamę, tatę
oraz mnie i brata w ogrodzie naszego starego domu, po którym dziś została tylko
ruina. Pokazywało Lyalla i Hope Lupin jako osoby pełne życia, z planami na
przyszłość i marzeniami. Nie pamiętałam, kiedy dokładnie zrobiono to zdjęcie,
ale czułam, że w moim życiu miał miejsce taki moment.
Wtedy z pudełka wyskoczył
niewielki zwitek papieru. Rozprostował się szybko, a wtedy chwyciłam go w ręce.
Pewnie zastanawiasz się dlaczego taki prezent, prawda?
Pewnie zastanawiasz się dlaczego taki prezent, prawda?
Chciałem, żebyś zawsze miała ich wizerunek przy
sobie, i, żebyś pamiętała, że takie osoby żyły naprawdę. To nasza jedyna
wspólna fotografia, która została zrobiona dokładnie miesiąc przed ich śmiercią,
dlatego jest szczególnie cenna. Uważaj na nią i pamiętaj, że rodzice bardzo Cię
kochają. Ramka także nie jest przypadkowa: została wykonana z olchy. Tata miał
różdżkę z tego drzewa i sprawdzała się ona znakomicie. Potrafiła wyczarować
naprawdę świetne zaklęcia ochronne. Pierwszy patronus, jakiego zobaczyłem,
należał do naszego ojca. Przedstawiał on borsuka.
Dla najlepszej siostry na świecie - Suzanny Rose Lupin.
Dla najlepszej siostry na świecie - Suzanny Rose Lupin.
Przycisnęła zdjęcie do piersi i
uśmiechnęłam się w kierunku okna, jakby mając nadzieję, zobaczyć tam brata.
- Dziękuję - szepnęłam, a
pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
***
Co myślicie? Podzielcie się tym ze mną w komentarzu :)
Autorka :)