sobota, 7 kwietnia 2018

Rozdział 72

Rozdział spóźniony ale jest ;) 
Życzę miłego czytania.
...
Po wygranym meczu przez Irlandię, wokół boiska, gdzie zgromadzili się czarodzieje, rozbrzmiewały radosne, śpiewające głosy oraz wybuchy fajerwerków. W tym tłumie rozemocjonowanych dusz szli dwaj wysocy rudzielce i krzyczeli: Wygraliśmy, wygraliśmy pieniądze u Bagmana!
Radość spowijała te tereny jeszcze przez dłuższą część wieczora. Ten czas wystarczył, aby wszyscy Weasleye i osoby im towarzyszące dotarli do własnego namiotu na obrzeżach obozowiska. Każdy z nich wspominał z zapałem akcje, jakie rozegrały się na tym meczu oraz z zachwytem opowiadał o osobach, które spotkał dzisiejszego wieczoru.
Ta beztroska była zbyt spokojna. Na mistrzostwach pojawiło się zbyt wielu czarodziei. Ministerstwo zbyt mało przyłożyło się do ochrony tego wydarzenia. Musiały wystąpić zamieszki.
W pewnym momencie z jednego z namiotów wyszła wysoka postać w czarnym płaszczu, którego kaptur był mocno nasunięty na jej głowę. To i tak było niepotrzebne, gdyż na jej twarzy znajdowała się złota, wstrętna maska ujawniająca przynależność do śmierciożerców.
Nad pobliskim lasem pojawił się zielony błysk. Smuga szmaragdowego światła utworzyła osobliwy znak, który po chwili był rozpoznany przez wszystkich. Na niebie ukształtowała się oślizgła czaszka, z której ust wydobywał się wąż. Mroczny Znak był symbolem Voldemorta.
- Co tam się dzieje? - warknął Bill Weasley, wychodząc z namiotu.
Gdy tylko znalazł się na dworze, ujrzał nad lasem symbol Czarnego Pana, a wokół siebie terror.
 Śmierciożerców pojawiło się więcej. Rzucali w napotykanych ludzi urokami, które powalały przeciwników na murawę. Nie były to jednak zaklęcia niewybaczalne.
Jeszcze nie teraz! - myśleli niektórzy zwolennicy Voldemorta. - Niech w ich sercach pojawi się strach przed nadchodzącymi czasami.
Artur także wyszedł z namiotu, gdzie zastał ten sam widok, co jego najstarszy syn przed chwilą. Instynktownie wyciągnął różdżkę. Wymienił jeden list z Remusem Lupinem - wiedział, że są to śmierciożercy.
- Bill, weź dzieciaki i uciekajcie w kierunku lasu! - rozkazał, nie wiedząc, że to stamtąd wyłonił się Mroczny Znak. - Tam jest Świstoklik! Zabierze was stąd!
Rudy mężczyzna jedynie skinął głową. Artur pobiegł w kierunku pojedynkujących się ludzi, a Bill po chwili zniknął za wejściem do namiotu i zaczął popędzać towarzystwo do ucieczki.
- Co się dzieje? - rzucił George, podnosząc prawą brew.
- Musimy uciekać! - warknął jego brat, łapiąc Charlie'ego za ramię. - Fred, George! Bierzcie Ginny i uciekajcie z nią do lasu nieopodal! Potem się znajdziemy!
Rozkazał, podążając wraz z bratem za ojcem. Bliźniacy wymienili między sobą spojrzenia.
- Szybciej, Ginny! - skarcił ją Fred, a nie mogąc doczekać się reakcji, wziął ją wraz z bratem za ramię i pociągnął we właściwymi kierunku.
- A co z Harrym? Hermioną, Maureen, Ronem? - warknęła dziewczyna, wyrywając się z ich objęć.
- Słyszałaś Billa, tak! - odparł George, ponownie łapiąc ją za rękę. - Musimy się stąd wydostać!
Ginny niechętnie skierowała się za braćmi. Gdy znaleźli się w lesie, bliźniacy złapali za niedaleki Świstoklik i przenieśli się w bezpieczniejsze miejsce.
- Ile będziemy tutaj siedzieć? - rzuciła ruda z irytacją.
- Tyle ile będzie potrzeba - odparł George, zaciskając zęby.
- Powinniśmy pomóc tym, co zostali! - upierała się.
- Nie wkurzaj się, Ginny, ale jesteś naszą młodszą siostrą i nie pozwolimy ci ryzykować życia! - rzekł Fred poważnie. - Tam roiło się od Śmierciożerców! Kto wie, czy nie zaczęliby zaraz rzucać zaklęć niewybaczalnych!?
- Mi nie pozwalacie - fuknęła dziewczyna. - A Suzanne byście zapewne jeszcze przytaknęli! - dodała z goryczą. Na twarzach chłopaków wkradło się chwilowe zaskoczenie.
Po chwili jednak zamaskowali to uczucie drwiną, ale w ich głowach zakołatała się myśl o pewnej dziewczynie, której nie widzieli przez ostatnie dwa i pół miesiąca.
...
PANIKA PODCZAS MISTRZOSTW ŚWIATA W QUIDDITCHU
Koroną Mistrzostw Świata w Quidditchu miała być uroczysta gala poprowadzona przez Ministra Magii Korneliusza Knota. Jednakże przez niedopełnienie formalności i nieudolne działanie Ministerstwa, owo wydarzenie zakończyło się pogromem czarodziei i mugoli przez nieznanych sprawców.
Około godziny dwudziestej trzeciej nad pobliskim lasem pojawił się Mroczny Znak, który sprowokował nieznanych członków sekt zgromadzonych na tym wydarzeniu do rozpoczęcia ataku na uczestnikach imprezy. Po całym incydencie, sprawcy zniknęli i nic nie wskazuje na to, aby mieli być rozpoznani.
Wpadka na tak poważną skalę naszego rządu jest hańbą na honorze całej naszej magicznej społeczności. Nie było żadnych śmiertelnych ofiar, ale część osób biorąca udział w pojedynkach z czarnoksiężnikami została ranna. Co istotne, osoby, którym udało się uciec, czekali przez parę godzin na jakąś interwencję Ministerstwa (które oczywiście nic nie robiło), co doprowadziło do wzięcia sprawy w ręce przypadkowych przechodniów. Jeśli przerażeni czarodzieje i czarownice czekali na skraju lasu, aby otrzymać należyte informacje na temat tego wydarzenia, to srodze się zawiedli. W jakiś czas po ukazaniu się na niebie Mrocznego Znaku, z lasu wyszedł pewien urzędnik z Ministerstwa i oświadczył, że wszyscy są cali, ale odmówił składanie dłuższych wyjaśnień.
Wkrótce się dowiemy, czy to oświadczenie uspokoi pogłoski o kilku ciałach wyniesionych z tamtego obszaru godzinę później.
Rita Skeeter
Suzanne spojrzała z niepokojem na brata.
- Jak myślisz, ile z tego jest prawdą? - rzuciła po chwili, ponownie podając mu gazetę.
- Nie sądzę, aby ktoś zginął - stwierdził. - Nie zrobiliby tego teraz. Jest zdecydowanie za wcześnie, ale powinniśmy się obawiać najgorszego.
Dziewczyna skinęła głową.
- Kontaktowałeś się z Weasleyami? - zapytała. - Przynajmniej przezornie, aby upewnić się, że nic im się nie stało.
- Nie ma takiej potrzeby - Remus starał się ją uspokoić. - Jestem pewien, że, gdyby się coś stało, Molly już dawno poinformowałaby Dumbledore'a.
- Dlaczego Molly i Artur nie są w Zakonie? Nie byli tak samo waleczni jak Emily i Jack? - zadrwiła Suzanne, zerkając przez ramię brata. Drzwi ich pokoju nadal były ciasno zamknięte.
- Oni nie należeli do Zakonu podczas pierwszej wojny - odparł mężczyzna. - Mieli małe dzieci na głowie.
- Ty też miałeś - wtrąciła.
- Tak, ale ty jesteś jednym dzieckiem. Oni mieli ich aż sześć!
...
Syriusz Black pojawił się w salonie Store'ów wraz z Szalonookim. Moody wyglądał jak ktoś, kto sprawuje rolę ochroniarza. Istotnie Syriuszowi w tamtym momencie opieka była potrzebna, gdyż Emily łypała na niego groźnym wzrokiem.
Remus wraz z kobietą i Jackiem wymieniali między sobą uprzejmości, a Suzanne korzystając z okazji, podeszła do Blacka.
- Naprawdę? - zadrwiła, uśmiechając się na jego widok. Mężczyzna znów wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Wybacz, że wyglądam jak bezdomny, ale ostatnimi czasy prowadziłem raczej ...koczowniczy tryb życia - rzekł, dokładniej lustrując dziewczynę. - Jest coś, o czym powinienem wiedzieć? - spytał z zaciekawieniem.
- Nie wiem - odparła szybko. Zbyt szybko, co w Blacku wywołało pozytywne wątpliwości. Kilka minut temu miał przyjemność rozmawiać z Moody'm oraz jego siostrzeńcem. Chłopak wydał się mu idealnym powodem dobrego samopoczucia Suzanne.
Parsknął pod nosem siarczystym śmiechem. Tym samym zwrócił na siebie uwagę zgromadzonych.
- Och, przepraszam - burknął wyzywającą do Store'ów. - Właśnie sobie coś uświadomiłem. - Posłał nastolatce znaczące spojrzenie.
Dziewczyna jednak postanowiła udać, że niczego nie dostrzegła. Wpatrzona w podłogę oraz w buty, czekała, aż Remus powie te cztery magiczne słowa.
- Okey, możemy się zbierać - stwierdził nagle Remus, przez co Suz zawtórowała sobie z satysfakcją.
Moody jak na zawołanie utworzył za pomocą różdżki czerwony portal, przez który po chwili przeszła cała czwórka wraz z kilkoma pudełkami Lupinów. Część szpargałów Dumbledore polecił im zostawić, gdyż dom na Grimmauld Place był już dostatecznie zawalony.
Kiedy dziewczyna przeszła przez chłodny portal, ujrzała przed sobą dosyć wysokie kamienice





Moody oraz Black stali przed domami numer jedenaście oraz trzynaście.
- Który to dom? - spytała Suzanne, rozglądając się po pobliskich budynkach.
- Ten z numerem dwanaście - odparł chytrze Black, na co zmarszczyła brwi.
- Przecież tutaj nie ma... - zaczęła, ale w tej samej chwili Black dobył różdżki i rzucił jakieś zaklęcie w kierunku granicy pomiędzy dwoma domami.
Po chwili pomiędzy numerami 11 i 13 pojawiły się znikąd poobtłukiwane drzwi, a z obu ich stron brudne ściany i ponure okna. Jakby między domami rozdął się nowy dom, rozpychając sąsiednie domostwa.
- ...dwunastki - dokończyła z zaskoczeniem, rozglądając po okolicy. Mugole nadal spacerowali nieśpiesznie po chodniku, jakby nie zauważyli, że tuż pod ich nosem wyrósł kolejny budynek! - Nie widzą nas? - spytała, nie będąc pozytywnie nastawiona do tego pomysłu.
- Na szczęście nie - warknął Moody i ruszył przodem w kierunku wejścia.
Pozostała trójka skierowała się za nim.
Ganek był ozdobiony zużytymi kamiennymi schodami. Czarne drzwi wejściowe poobijano, a w wielu miejscach czarna farba złuszczyła się i poodpadała. Klamka miała srebrny kolor i przypominała kształtem wijącego się węża. W drzwiach nie było dziurki od klucza i skrzynki na listy.
Ponownie wątpliwości dziewczyny zostały rozwiane. Black sięgnął do klamki i przejechał po niej dłonią, wykrzywiając przy tym usta z pogardą. Już po chwili drzwi uskoczyły, a towarzyszyło im przy tym nieprzyjemne skrzypienie zawiasów.
Kiedy weszli do środka, przywitała ich ciemność.
Okno po równoległej stronie korytarza było zakryte grubymi, czarnym kotarami, przez które światło nie miało szansy się przedostać. Nagle rozbrzmiało krótkie kaszlnięcie, przez które pobliski kandelabr zaczął odbijać światło pobliskich, przestarzałych lamp naftowych ukazujących ten ponury, szary korytarz.
Dźwięk ten został wydany przez brzydkiego skrzata stojącego w progu kuchni. Stworzenie patrzyło z pogardą na przybyłe osoby.
- Dom szlachetnej rodziny Black został splamiony przez zdrajców krwi i wilkołaki - wycharczał skrzat. Zarówno Suzanne jak i jej brat zrobili zaskoczone miny.
- Idź stąd, Stworku - rzekł do niego Syriusz. - I nie mam zamiaru się powtarzać.
- Gdyby to moja pani widziała... - powtarzał Stworek. - ...z żałości pękłoby jej serce.
- Ona go nigdy nie miała - prychnął pod nosem czarnowłosy mężczyzna, gdy stworzenie zamknęło się w kuchni. - Przepraszam za niego, ale przez tak długie mieszkanie z moją matką, Stworek ma wyprany mózg. - Popukał się w głowę.
- Rozumiem - przytaknęła Suzanne, rozglądając się wokół.
Z holu na półpiętro prowadziły schody, nad którymi w szklanych gablotach znajdowały się głowy martwych skrzatów domowych.
- Co do wystroju nic nie poradzę - powiedział Black, widząc na twarzy dziewczyny niepokój. - Moja rodzina nigdy nie miała dobrego smaku.
- Dobrze, to w takim razie ja was zostawiam - wtrącił się Moody.
- Już idziesz? - spytała Suzanne.
- Moim zadaniem było jedynie dostarczenie was tutaj - odparł tym swoim agresywnym tonem i wyszedł drzwiami, które zapiszczały groźnie.
- Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi - mruknął Black, a jego twarz była dziwnie zachwycona.
- Coś taki radosny? - rzuciła dziewczyna, gdy znaleźli się na trzecim piętrze.
- Doświadczenie - odparł zdawkowo, otwierając jakiś pokój.
Oczom nastolatki ukazało się przestronne pomieszczenie, w którego dwóch kątach stały: łóżko, biurko i hebanowa komoda.
- Minimalistyczne wnętrze, wiem - potaknął Syriusz. - Ale liczę na to, że uda ci się tutaj zadomowić. - Posłał jej oko.
- Dziękuję - stwierdziła szesnastolatka, uśmiechając się szerzej.
- Remusie, ty masz pokój piętro wyżej - rzekł Black do zielonookiego i zamykając drzwi, ruszyli z powrotem w kierunku schodów.
Suzanne jeszcze raz przyjrzała się pomieszczeniu. Na ścianach i suficie znajdowała się świeża warstwa białej farby, a dowodem malowania była folia pozostawiona na podłodze. Dziewczyna ruchem ręki poskładała tworzywa i ułożyła przy drzwiach. Drewniana posadzka była czysta.
Suz westchnęła ciężko. Od dzisiaj to pomieszczenie miało sprawować rolę jej pokoju. To będzie dosyć trudne, zwłaszcza zważając na to, że miała ze sobą tylko trzy pudełka.
Otworzyła jedno z nich i wyciągnęła ze środka swój kufer z Hogwartu. Dzięki rzuceniu na paczki zaklęcia, zdołała do tych niewielkich pakunków wcisnąć więcej niż normalnie. Po chwili bagaż znalazł się pod oknem - pomiędzy łóżkiem, a komodą. Kolejny czar sprawił, że ubrania z kufra pojawiły się w szufladach mebla. Jeśli miała tutaj żyć, musiała nie mieć wszystkiego w walizce.
Na biurku przy łóżku postawiła zdjęcie w ramce.
Przedstawiało ono trzech gryfonów z czwartego roku, kiedy to ona, Fred i George byli beztroskimi dzieciakami. Od tamtego czasu zmieniło się tak wiele, że nie mogła nawet wskazać, co konkretnie.
Miała jednak nadzieję, że przez nadchodzący czas nie ulegnie to jeszcze większej ewolucji.
...
Kiedy przyszła pora kolacji, dziewczyna skierowała się trzeszczącymi schodami w kierunku kuchni. Nie było mowy o zrobieniu tutaj niespodzianki. Każdy oddech odbijał się echem po ciemnych korytarzach.
- Cześć - przywitała się, wchodząc do obszernej jadalni. Na jednej ze ścian pomieszczenia stał szeroki kredens, w którym znajdowało się mnóstwo drogocennej porcelany.
- Genialny czas - skwitował Black i wyczarował na stole pizzę. Suzanne parsknęła lekkim śmiechem. - No co? - zdziwił się. - Mugolskie dania są najlepsze. - Ugryzł pierwszy kawałek.
- Często będziemy wyczarowywać jedzenie? - spytała, siadając przy długim stole. Aby usiąść przy mężczyznach, musiała spędzić kilkanaście sekund na przemierzenie kuchni.
- Dopóki pizza nie sprawi, że Syriusz nie będzie się mieścił w drzwiach - podrzucił Remus.
- Bardzo zabawne - prychnął Black, nagle sobie coś przypominając. - Poznaliście już Alexa? - spytał, przyglądając się uważnie Suzanne.
- Był na zebraniu Zakonu - odparła, biorąc kawałek fast-fooda.
- Ale rozmawiałaś z nim? - dopytywał się.
- Nie było okazji. - Dziewczyna poczuła, jak na jej policzki wkradają się lekkie rumieńce. Syriusz parsknął śmiechem.
- Remusie, uważaj na nią. Bo się jeszcze zakocha we własnym nauczycielu!
- Nie wiadomo, czy będzie mnie uczył! - oburzyła się.
- Nie znajdą nikogo lepszego.
- Tak? A co on niby takiego zrobił?
- Jest absolwentem Durmstrangu. To daje mu już wystarczające doświadczenie.
- Skończyć szkołę, też mi osiągnięcie - zadrwiła.
- Nie słyszałaś o Durmstrangu? - skarcił ją Syriusz. - Przecież tam kładą ogromny nacisk na naukę czarnej magii! Alex ma ją w małym palcu.
- Ile on tak właściwie ma lat? - zapytał Remus.
- Dwadzieścia trzy, cztery. Coś koło tego, ale jak z nim rozmawiałem, to śmiem stwierdzić, że zna się na rzeczy.
- Co rozumiemy przez "zna się na rzeczy"?
- Nie wiem. Na przykład oklumencja, zaklęcia niewybaczalne, kurs Aurora z wyróżnieniem.
- Moody z jakichś powodów nie chce, aby on uczył Suzanne. - Remus zmrużył lekko oczy.
- Znasz Moody'ego, Remusie. On osobiście nie zatrudniałby nikogo, bo on przecież wszystkich ma za wroga. Własnemu siostrzeńcowi nie chce dać szansy.
...
Alex pośpiesznie przemierzał kolejne metry chodnika, które dzieliły go od domu Alastora. Musiał się z nim jak najprędzej spotkać, aby wymusić na nim pozwolenie na uczenie tej młodej Lupin.
Dziewczyna od razu przykuła jego uwagę. Siedziała przy tym stole, gdzie powinni znajdować się sami dorośli ludzie. Jednak ona też tam siedziała, pomimo swojego młodego wieku. Musiała być dobra. Ba, najlepsza. Nie wzięliby dziecka do walki przeciw Voldemortowi! Jego wuj by się na to nie zgodził. Oprócz ładnej buźki musiała mieć też coś więcej. A on, Alex Moody, miał zamiar dowiedzieć się, co to konkretnie było.
Chciał przeniknąć przez te jej ładne oczy i poznać ją. Niewątpliwie była bardzo intrygująca.
Z tą myślą zapukał do drzwi Alastora. Wokół tego budynku rosła jedynie zimno-zielona trawa. Nie mogło być w okolicy przecież niczego o wysokości przekraczającej piętnaście centymetrów. Za tymi krzakami mógł czaić się wróg - była to jedna z głupot, jakie prawił mu Alastor od kilku lat.
Bodajże ośmiu, gdy jego matka umarła, a nim nie miał się kto zająć. Alastor przygarnął go do siebie, ale przez fakt, że chłopak miał już wtedy siedemnaście lat, niewiele nauk czarodzieja zostało wchłonięte przez jego umysł. Alex był jednak wdzięczny wujkowi za te trzy lata opieki i siedem lat znoszenia jego humorków. Miał się za osobę dość wybuchową, potrafiącą postawić na swoim.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich nie kto inny jak Alastor.
- Witaj, wujaszku! - Chłopak wykrzywił usta w ironiczny uśmiech i minął mężczyznę w przejściu. Skierował się wprost do kuchni, aby w arogancki sposób wyjąć z lodówki mugolski napój.
Alastor wiedział co dobre i nabywał każdej soboty kolejne mugolskie napoje gazowane - teraz był to Sprite, ale Alex nie chciał już marudzić. Z cichym pyknięciem otworzył puszkę i upił z niej soczystego łyka.
W tym samym czasie Szalonooki patrzył na niego spod byka.
- Co tak na mnie patrzysz? - rzucił z rozbawieniem Alex. - Jeszcze wczoraj awanturowałeś się, ze za rzadko cię odwiedzam, a dzisiaj co? - Mężczyzna zlustrował go uważnie wzrokiem. - W Proroku pisali, że zostałeś napadnięty we własnym domu, to prawda? - Posłał wujkowi uśmiech oznaczający, ze w to nie wierzy.
- W Proroku piszą wiele bzdet. Powinieneś się już tego nauczyć - warknął Alastor.
- Humorek dopisuje - zakpił blondyn. - Znakomicie, bo mam dla ciebie kolejną dobrą nawinę.
- A kim ja jestem? Matką Boską, żebyś mi przynosił dobre nowiny?
- Ty jesteś Jezusem, wujaszku - zadrwił Alex, jednak stary Moody się nie roześmiał. - A tak - odkaszlnął speszony. - Przychodzę do ciebie, ponieważ...
- Tylko mi nie mów, że będziesz miał dziecko - przerwał mu mężczyzna.
- Nie, no... aż tak źle nie jest. - Podrapał się po karku. - Czy zgodzisz się w końcu, abym zaczął uczyć Lupin tej całej Obrony? - W jego granatowych oczach pojawiła się łatwopalna iskra.
- Czemu nie - stwierdził Moody.
Alex momentalnie zmarszczył brwi.
- Tak szybko? - spytał zdziwiony. - Zgodziłeś się tak szybko? Przecież suszę ci o to głowę od kilku tygodni!
- Właśnie dlatego się zgodziłem. - Westchnął Moody. - Mam dość twojego denerwującego gadania.
Na twarzy blondyna znów pojawił się uśmiech.
- Wiesz, że nie pożałujesz, wujaszku. - Podszedł do Szalonookiego i poklepał go po ramieniu.
- Już zaczynam żałować, lepiej zejdź mi z drogi - odwarknął Moody, a Alexowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Nadal trzymając puszkę w dłoni, teleportował się do swojego mieszkania na przedmieściach Londynu.
- Przygotuj się, Lupin - mruknął zadowolony. - To będzie najlepszy okres twojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz