Witam serdecznie!
Ostatnimi czasy przechodzę jakiś kryzys twórczy i gdyby nie motywowanie mnie przez pewną osobę najpewniej do ukończenia tego rozdziału by nie doszło ;)
***
- Wierzyć mi się nie chcę, że
Snape już pierwszego tygodnia po świętach zadał mi prawie pięć tematów do
omówienia po lekcjach - poskarżyła się Maureen, wyglądając od niechcenia przez
okno w moim pokoju.
- Dostrzegł w tobie potencjał.
- Nawet tak nie żartuj -
prychnęła. - Niby czemu? Bo mało nie dostałam się do Slytherinu... też coś!
- Na szczęście tiara w ostatnim
momencie opamiętała się i wykrzyknęła: Gryffindor! - zawołałam ze śmiechem.
- Tak, a Snape co i rusz daje mi
powód do tego, że powinnam z sobą coś zrobić. Cytuję: "Postępuj tak dalej,
a zobaczysz jak się zmarnujesz, Store".
- Ostatnio tryska humorem -
zgodziłam się. - Ale tak naprawdę nie ma co się nim przejmować, pogada i
przestanie.
- Czy w waszym roczniku także
wyżywa się na kimś? - rzuciła z goryczą.
- Zależy przez co rozumiemy
słowo: "Wyżywać" - powiedziałam. - Jeżeli przez rzucanie przytykami,
to toleruje jedynie Slytherin! A jeśli przez natrętność tylko do kilku osób, to
ja, Angelina, bliźniacy i Jordan jesteśmy jego nemezis numer 2.
- Dwa? A kto jest jedynką?
- Potter - prychnęłam od
niechcenia i usiadłam na podłodze.
- Na Harry'ego Snape znalazł już
inną kategorię nienawiści... Współczuję mu... w sensie Harry'emu, na eliksirach
ma prawdziwe piekło.
- Może w następnym roku Snape mu
odpuści - podsunęłam, a w tej samej chwili z rąk dziewczyny wyrwał się jej
szczur.
- Erebus! - krzyknęła, rzucając
się w pogoń za białym szczurem w czarne i brązowe łatki.
- Lepiej złap go szybko. Zanim
Pokrzywa wróci z łowów! - zaśmiałam się serdecznie.
- Kot Angeliny?! - Maureen
najwidoczniej nie spodziewała się takiego obrotu spraw. - Erebus, wracaj!
- Nie rozumiem, co ty z Ronem
masz do tych szczurów! - rzuciłam, lecz dziewczyna zbyła mnie ręką i dalej
ganiała po pokoju za gryzoniem. - Erebus, chcesz ser? - Wyrwało się z moich
ust, a szczur w radosnych wręcz podskokach przyszedł do mnie z błagalną miną.
Pośpiesznie chwyciłam za jedną z
fasolek wszystkich smaków, a następnie przemieniając ją w ser, podałam ją
szczurowi. Ten złapał go łapczywie w swoje różowe łapki i położyć się wygodnie
obok mojej stopy, zaczynając pałaszować zdobycz.
- Nie mogłaś tak od razu? - spytała
Maureen z pretensją i tak samo jak ja, usiadła na podłodze. - A co do twojego zarzutu - Zrobiła cudzysłów w powietrzu.
- Szczury są fajne i nie sprawiają zbyt wielu kłopotów.
- Jasne, bo ten maraton po moim
pokoju wcale nie był kłopotem - zaśmiałam się, wskazując na przestrzeń wokół
siebie.
- Najczęściej są bezproblemowe -
upierała się przy swoim. - Mama powiedziała mi, że Erebus będzie moją ochroną w
Hogwarcie, czyli jakby takim odejściem od problemów.
- To zabawne, bo takie imię nosił
bóg ciemności, syn Chaosu. - Parsknęłam śmiechem. - A właśnie, twoja mama...
Puściła cię po świętach do Hogwartu.
- To był jedynie głupi zbieg
okoliczności. Z resztą tata się za mną wstawił - rzekła z otuchą. - Powiedział
mamie, że to będzie wielka strata dla mnie i dla całego magicznego świata. Po
za tym kazał mi robić notatki wszystkiego, co okaże mi się choćby odrobinę
interesujące.
- Twój ojciec jest mugolem -
stwierdziłam pewnie.
- Nie, mugolakiem - poprawiła. -
Ale dla niego ten świat zawsze będzie zaskakujący i niesamowity. Całe święta
wręcz poświęciłam na to, aby opowiedzieć mu, co też się wydarzyło w tym
semestrze.
- Mnie brat pyta już tylko o
oceny.
- A co z resztą?
- McGonagall pod koniec każdego
miesiąca przysyła mu sowę z listą, co też jego kochana siostrzyczka zmalowała w ostatnim czasie. Pisze w nich, że
ona nie wie, co to dalej ze mną będzie, jeśli tak będę zmierzać w jego ślady.
Oczywiście mówi to z przymrużeniem oka.
- A czy to takie złe, że idziesz
śladami brata?
- Czy ja wiem... Mój brat był podobnym
dowcipnisiem, co bliźniacy teraz, a ja czasami się do nich podpinam. -
Wzruszyłam ramionami.
- Wcale nie podpinasz!
Uczestniczysz prawie w każdym żarcie!
- Tak i nie! Ostatnio
postanowiłam bardziej skupić się wraz z Angeliną na nauce, a robienie żartów
zostawiłam chłopakom. Lee świetnie sprawdza się w roli pomocnika. - Dziewczyna
parsknęłam śmiechem. - A ty z Deanem i Seamus'em co robisz po lekcjach? Nie
mów, że zajmujecie się jedynie nauką.
- Oczywiście, że nie! Od tego mam
Hermionę! - zaprotestowała ze śmiechem. - W większości rozmawiamy. Akurat tak
się zabawnie złożyło, że jeden z naszych rodziców jest czarodziejem czystej
krwi, a drugi mugolem lub mugolakiem. Najczęściej są to tematy o niemagicznych
rzeczach, jak piłka nożna. - Przekręciłam głową ze zdziwieniem. - To taka gra,
gdzie są dwie bramki i trzeba do nich kopnąć piłkę, nie używając rąk. I są tam
kartki: żółte i czerwone.
- Kartki? Mugole ich używają, aby
wypisać gratulacje z okazji wygrania meczu?
- Nie - zachichotała. - Jak ktoś
popełni faul to dostaje taką kartkę.
- Cóż, dziwna ta gra... ale
musimy kiedyś w nią zagrać - stwierdziłam pewnie.
- Jeżeli odwiedzisz mnie w
wakacje, to mogłybyśmy grać w nią całe lato - zaproponowała.
- A twoja mama nie byłaby zła?
- Niby czemu? To źle, że zaprosiłabym
kilku przyjaciół na czas wakacji?
- Mnie nie pytaj, nie znam twojej
mamy - wzbroniłam się.
- Raczej nie byłoby problemu...
Mieszkam z rodzicami w takim domu nieopodal lasu i jeziora... Tam z pewnością
nie jest nudno! - stwierdziła z przekonaniem, a w tej samej chwili drzwi mojego
dormitorium otworzyły się z trzaskiem, a w progu stanęli dwaj piegowaci
rudzielce, uśmiechający się od ucha do ucha. Nie był to dla mnie widok jakoś
specjalnie zaskakujący, lecz na dziewczynie zrobiło to piorunujące wrażenie.
- Fred, George! Co wy tu robicie?
- spytała z niemałym zaskoczeniem Maureen, lustrując uważnie chłopaków. - I
czemu jesteście tacy... brudni? - dodała nieco zrażona.
- Wpadliśmy na zwiady, tylko nie
mów Filchowi - powiedział ku przestrodze George, a Fred przyłożył palec do ust.
- Myślałam, że chłopcy nie mogą
wchodzić do damskiego dormitorium - rzekła, odrobinę zbita z tropu.
- Cóż za niesprawiedliwość,
prawda? - odparł Fred z udawanym smutkiem, a następnie zajął wraz z bratem
miejsce obok nas na podłodze.
- Niby kobiety muszą walczyć o
swoje prawa na strajkach głodowych, a to tak naprawdę mężczyźni są prawdziwymi
ofiarami! - podchwycił George z przekonaniem.
Przewróciłam oczami na głupie
opowiastki bliźniaków, a następnie biorąc Erebusa na ręce, zwróciłam się do
Maureen.
- A tak na serio to chłopcy
faktycznie NIE MOGĄ tu przebywać - specjalnie podkreśliłam to słowo. - ale te
dwa obiboki wraz ze mną znalazły kiedyś tajemne przejście, prowadzące aż na
korytarz damskiego dormitorium i od tamtego czasu regularnie wpadają do mnie na
ploteczki.
- Na tajne członkowskie zebranie,
podsumowujące nasze dokonania! - poprawił Fred z mocą, a ja uciszyłam go
mimochodem.
- Jeżeli nie chcecie oberwać
szlabanu stulecia, to radzę wam siedzieć cicho! - zagroziłam im. - Kto jak kto,
ale McGonagall szczyci się dziwnie wyczulonym instynktem!
- Zwłaszcza, kiedy wychodzi jej
kłaczek - szepnął teatralnie George, nawiązując do animagicznej formy
profesorki.
- Odkryliście tajemne przejście - zastanowiła
się Maureen przez chwilę. - W jaki sposób? - rzuciła, a jej wzrok nie znosił
odmowy.
- Wybacz, mała, ale jest to
sprawa nad wyraz tajna, więc nic ci nie możemy powiedzieć! - oświadczył Fred, a
w tym samym czasie drzwi od dormitorium otworzyły się ponownie.
Bliźniacy momentalnie zniknęli z
miejsc, gdzie przed chwilą się znajdowali i ukryli się za kotarą mojego łóżka.
- Kurzycie - mruknęłam pod nosem,
a Maureen zaśmiała się dźwięcznie, chociaż chłopcy właśnie przeżywali zawał.
- Coś się stało? - spytała
Angelina, która była sprawcą całego wydarzenia, uprzednio posyłając Maureen
miłe spojrzenie na przywitanie, a następnie zamknęła za sobą drzwi i przysiadła
się do naszego kręgu.
- Angelina! - zawołał Fred zza
kotarki i wystawił swoją rudą czuprynę za materiał. - Jak ci mija dzień?
- Chyba w porządku... A co wy tu
w ogóle wyprawiacie? - spytała podejrzliwe, gdy bliźniacy wyszli z mojego
łóżka. Niestety byli już otrzepani z brudu.
- Mówiliśmy już. Czy nie można
odwiedzić znajomych? - Zaśmiali się, co bardziej przypominało rechot.
Nagle nasze drzwi otworzyły się
po raz trzeci, ale zostały zamknięte równie szybko, jak ktoś je otworzył.
- Nikt mnie nie widział -
powiedział bojowo Jordan, a po chwili rozejrzał się po pokoju. - Więcej was tu
nie było? - rzucił chwilę później i przysiadł się do nas.
- Możemy jeszcze zaprosić
Nieśmiałka, ale wtedy Suzanne musiałaby wyjść - stwierdził George, a ja
spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Nie patrz tak na mnie. On cię
ewidentnie nie lubi, a przecież nie chcemy, aby kochanemu Pokrzywie było
niekomfortowo we własnym pokoju!
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale
ja także tu mieszkam! - oburzyłam się.
- Ma się rozumieć. - Skinął
George, rozumiejąc. - Jednakże Pokrzywa został do tego niejako zmuszony, zaś ty
dobrowolnie tu przyszłaś. To on jest ofiarą tego toksycznego związku.
Uniosłam ręce w ramach
bezradności i rozejrzałam się po towarzystwie.
- Przepraszam, Suz. Argumenty są
po jego stronie - Maureen wskazała na chłopaka, przez co ten uśmiechnął się
dumnie.
- A ja ci pomogłam złapać
szczura. - Westchnęłam ciężko.
- A ja pytam poważnie - upierał
się Lee. - Czy ktoś tu jeszcze ma zamiar przyjść?
- O ile wiemy, to nie -
zaprzeczyłam. - Ale z naszej wiedzy wynikało też tyle, że wy - Wskazałam na
chłopaków. - robicie dowcip Filchowi, a ty - spojrzałam na Angelinę. - jesteś w
bibliotece... ty jednak tu mieszkasz, więc tobie darujemy - dodałam pod wpływem
silnego spojrzenia dziewczyny.
- Nie chcę nikogo martwić... -
mruknął Lee, a ja dopiero teraz spostrzegłam, że trzyma on w dłoniach Mapę
Huncwotów, a Maureen przygląda się jej z ciekawością. - ale McGonagall właśnie
zmierza w naszą stronę! - wydusił z siebie, a dosłownie parę chwil później
klamka od naszych drzwi poruszyła się, a w przejściu stanęła dobrze znana nam
profesorka.
- Dzień dobry - powiedziałyśmy
chórem, a kobieta posłała nam wnikliwe spojrzenie. Następnie rozejrzała się po
pokoju, co my bardzo prawilnie uczyniłyśmy razem z nią.
Pokój wyglądał dość normalnie. Nieliczne
papierki od cukierków czy skarpetki znajdowały się na podłodze, a krzesła przy
naszych biurkach były wsunięte aż z nadmierną dbałością. Drzwi od łazienki były,
zgodnie ze zwyczajem, przymknięte, a wisząca na nich tabliczka, wskazująca w
magiczny sposób czy ktoś jest w pomieszczeniu, czy też obecnie nikt z niego nie
korzysta, wisiała lekko przechylona w kierunku prawego boku.
Informowała ona o ewentualnym
stanie łazienki następującymi napisami:
Wolne / Zajęte / Lepiej nie wchodzić.
Nasze łóżka także prezentowały
się dosyć solidnie, pomijając fakt, że przy moim znajdowały się ślady kurzu, a
kotara była w nienaturalny sposób wygięta. Były to zapewne pozostałości po
wcześniejszej kryjówce bliźniaków.
Wtedy do głowy uderzyła mi
szalona myśl: Gdzie są chłopaki!
Drzwi od naszej szafy były
szczelnie zamknięte, czego z pewnością nie udałoby się im dokonać przez i tak
już zbyt gruntowne jej przeładownie. Pod naszymi łóżkami było pusto, a nasze
kufry stały jak zwykle niewzruszone.
Jedyną nieprawidłowością okazało
się być jedynie otwarte okno, znajdujące się naprzeciw drzwi. McGonagall przez
chwilę patrzyła na nie, a następnie
przeniosła wzrok na nas, a w jej oczach panował pewnego rodzaju
rozgardiasz.
- Słyszałam w waszym pokoju
śmiechy Weasleyów - poinformowała, a nam trzem gule stanęły w gardłach. -
Sądząc po waszych minach, zapewne nic o tym nie wiecie? - zdziwiła się
profesorka, a my zgodnie pokręciłyśmy głowami. - Cóż... nie mam zamiaru
przeszukiwać wam całego pokoju, aby sprawdzać, czy ich tu nie ma. - powiedziała
z lekkim zrezygnowaniem. - Lecz to, że nie są teraz obecni w swoim dormitorium, daje mi powody sądzić,
że są tutaj. Dlatego się pytam, czy oni tutaj są? - spytała pewnie, zapewne
domyślając się odpowiedzi.
- Nie - oświadczyła Angelina, a
kobieta rozglądnęła się powtórnie po pokoju.
- Pewnie ukryli się dojrzale w
szafie... albo wyszli przez okno i podziwiają błonia nocą - prychnęła Maureen,
kiedy wzrok McGonagall znów spoczął na nas. - Zwłaszcza, że ten dach biegnie
pod kątem prostym do ścian budynku - dodała pośpiesznie, a ja mimowolnie
parsknęłam śmiechem.
- Rozumiem. - McGonagall skinęła na
nas głową. - Dobrej nocy, dziewczynki. - Opuściła pomieszczenie.
Gdy drzwi zamknęły się na dobre,
Angelina i Maureen westchnęły z wyraźną ulgą, ale ja pospiesznie wstałam z
podłogi. Podeszłam szybkim krokiem do okna i wyjrzałam szybko przez nie, ale ku
mojemu zdziwieniu, a może i uldze, nie zastałam tam trzech twarzy swoich
przyjaciół.
- Chłopaki, wyłaźcie już,
McGonagall wyszła - powiedziała Maureen, ale w pokoju cały czas panowała cisza.
- Chyba nie myślicie, że oni
naprawdę wyleźli przez to okno... Nie byliby chyba aż tak głupi! - dodałam po
chwili i ponownie wyjrzałam przez nie. Rozglądałam się na wszystkie strony, ale
chłopaków nie było ani śladu.
- Suz, spokojnie - rzekła
Angelina, która wraz z Maureen nawet nie ruszyła się z miejsca. - Wydurniają
się tylko, zaraz na ciebie wyskoczą i powiedzą, że się nabrałaś. To pewnie jest
ten ich dowcip na Filchu! - dodała pewna swego.
- Chłopaki, to przestaje być
zabawne... Wyłaźcie, już! - rozkazałam, a w moim głosie dało się wyczuć strach.
- To nie jest zabawne, pokarzcie się!
Po raz kolejny wyjrzałam na dwór.
Dach był z jednej strony pozbawiony śniegu, a w tamtym miejscu dało się
spostrzec delikatne zabrudzenia od czyichś podeszw! Ale oni nie mogli spaść z
dachu szkoły... nie w ciszy! Z pewnością byśmy coś usłyszały, ale...
- Angelina, tu są ślady butów...
wydają się być świeże!
- Ale z ciebie Sherlock Holmes,
Suzanne - zadrwiła ze mnie.
- Suz, uspokój się - dodała
Maureen. - Oni nie są tak nieodpowiedzialni, żeby spaść z dachu... Chociaż to w
istocie w ich stylu. - Udała, że się nad czymś zastanawia. - W sumie ciekawe
jakie to uczucie zlecieć z ósmego piętra Hogwartu? - spytała ze śmiechem, a ja
wybałuszyłam oczy.
- Proszę was, to nie jest
zabawne! George... Fred, Lee! Wyjdźcie natychmiast! - powiedziałam, a po
kolejnym braku odpowiedzi dopadłam do swojego biurka. Wzięłam z niego swoją
różdżkę i chwilę wpatrując się w nią niepewnie, zaczęłam myśleć nad zaklęciem.
- Suzanne, przestań! - Maureen
wreszcie podniosła się z podłogi. - Co ty właściwie chcesz zrobić?
- Accio - wyszeptałam.
- Żartujesz sobie? Przecież to
nie działa na ludzi! - stwierdziła Maureen, a Angelina także się podniosła.
- Działa, ale muszą znajdować się
w pobliżu. Jeżeli tutaj są to ich przywoła, jednakże współczuję im połamanych
gnatów. To będzie dla nich dosyć bolesne - zaprzeczyła ciemnoskóra.
- Mniej bolesne niż upadek z
ósmego piętra i śmierć. - stwierdziłam i wystawiłam różdżkę przed siebie. Nim
dziewczyny zdążyły mnie powstrzymać, rzuciłam zaklęcie. - Accio George!
Ta chwila była najgorsza. Nic się
nie działo, a ja i tak czekałam niepewnie na to, aby jakaś szafka uległa
dewastacji, ponieważ chłopak schował się w środku. Nic takiego jednak nie
nastąpiło. Po prostu zero reakcji.
- Może źle mówisz zaklęcie?
- Ja... Accio Fred! - Znów chwila
niepewności i rozczarowanie. - Accio Jordan! - Powtórka z rozrywki.
W końcu zaczęłam rzucać zaklęcia
jedno po drugim, aż w końcu wszystkie wyrazy zlały mi się w jedno, a ja opadłam
zmęczona na podłogę.
- Może są pod wpływem czaru
odpornego na tego typu zaklęcia - przytoczyła Maureen.
Wtedy spojrzałam na nią z
zaskoczeniem.
- No pewnie! Maureen, jesteś
geniuszem! Użyli zaklęcia albo... - zawahałam się przez chwilę. Podeszłam do
kawałka pergaminu i jedną frazą sprawiłam, że znów stał się Mapą Huncwotów.
- Panowie Lunatyk, Glizdogon,
Łapa i Rogacz, zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników, mają zaszczyt
przedstawić... - przeczytała Maureen. - Co to są ci Huncwoci? - spytała ze
zdziwieniem.
- Nie wiemy - odparła za mnie
Angelina, gdyż ja z uporem maniaka starałam się znaleźć trzy znajome kropki. -
Chyba nie szukasz ich jako nieboszczyków? - spytała po chwili, chyba nadal nie
wierząc w moje obawy.
- Na tej mapie nie widać trupów -
zaprzeczyłam dobitnie, co wystarczająco zamknęło dziewczynie usta... na moment.
- Ale nie widać ich - stwierdziłam, a mój głos brzmiał jakbym... płakała.
- Fred, George, Jordan! - wydarła
się Angelina, podchodząc do okna. - Jeżeli się okaże, że nie jesteście martwi
to was zabiję!
- Zdajesz sobie sprawę, że to nie
ma sensu? - rzuciła Maureen, której nadal udzielał się dobry humor.
- Nie rozumiem was -
powiedziałam, odwracając się od mapy. - Wasi przyjaciele mogą być martwi, a
wy...
- To jest jedynie dowcip, Suz.
Dam sobie rękę uciąć. Nie wierzę, że jesteś taka naiwna i dałaś się w niego
wkręcić - przerwała mi Angelina. - Po za tym... tak nie zachowują się
przyjaciele!
Po raz kolejny rozejrzałam się po
pokoju. I po raz kolejny nie napotkałam w nim nic godnego uwagi.
- Nie - rzekłam pewnie, a
następnie założyłam w pośpiechu szalik w barwach Gryffindoru i chwyciłam w dłoń
różdżkę.
- Chyba nie masz zamiaru teraz
iść na dół i ich szukać?
- Nie - zaprzeczyłam. - Wyjdę
oknem! - Skierowałam się w jego kierunku.
- Oszalałaś! - Czy ty myślisz, że
tak po prostu cię wypuścimy! - wydało się z ich ust, lecz ja zbyłam ich
machnięciem ręki.
- Suzanne, a jak ci się coś
stanie? Nie ma mowy, nigdzie nie idziesz! - powiedziała Angelina.
- Akurat to nie ty o tym
decydujesz! - odparłam jedynie, a następnie jednym susem znalazłam się na dachu
szkoły.
Dziewczyny nie mogły nic zrobić -
"kiedy one były zajęte wysnuwaniem jakichś teorii spiskowych, ja ukryłam
ich różdżki w kufrze, przez co dziewczyny długo ich nie znajdą".
- Suzanne, wracaj! - usłyszałam
po raz ostatni, gdyż zimowy wiatr całkowicie przeszkadzał mi w odbieraniu
bodźców.
Wdrapałam się odrobinę wyżej i
niepewnie zaczęłam iść w prawą stronę, ostrożnie stawiając kroki na oblowaconym
gzymsie. Wiatr niezwykle mocno smagał moje włosy, ale na szczęście śnieg nie
padał tego dnia aż tak obficie, przez co wszystko było dla mnie w miarę
widoczne. Przytrzymując się poniektórych dachówek, podążałam ścieżką, jaką
wyznaczała mi linia dachu. Rozejrzałam się wokół.
- Fred, George, Lee! To nie jest
zabawne! Wiem, że tu jesteście! - zawołałam, a mój głos okazał się taki słaby.
Poczułam się nagle dziwnie drobna
przy tak masywnej budowli, jaką był Hogwart. Spojrzałam w dół, a wtedy ujrzałam
za sobą jedynie ogromną przepaść. Momentalnie przytuliłam się do ściany.
- Chłopaki, nie wygłupiajcie się!
- wydałam z siebie po raz kolejny i zrobiłam jeszcze kilka kroków w bok.
Moje serce zaczęło bić coraz
szybciej, a wiatr wzmagał we mnie uczucie niepokoju. Zaczęłam się
najzwyczajniej w świecie bać.
- Lee... - Długa przerwa. -
Fred... - Chwila oczekiwania. - George, proszę!
Nic to nie dało. Nie odzywali
się. Czyżby naprawdę spadli? Może przez pośpiech poślizgnęli się na gzymsie i
spadli w tę przepaść. Co jeżeli jutro Dumbledore na śniadaniu ogłosi, że trójka
Gryfonów zginęła, spadając z dachu? Co zrobię, wiedząc, że ci trzej martwi
Gryfoni to moi najlepsi przyjaciele? Poczułam, jak w moich oczach pojawiają się
łzy.
- Tylko nie becz - mruknęłam do
siebie. - To im z pewnością nie pomoże.
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego,
jaka jestem nieodpowiedzialna. Wyszłam w ciemną noc z pokoju przez okno i
urządzam sobie jakieś wyprawy poszukiwawcze po oblodzonym dachu. Najgorsza była
myśl, mówiąca, że mój jeden zły ruch przypłacę życiem.
Zacisnęłam mocno powieki i znów
ruszyłam parę kroków na przód.
- George! Odezwij się... Lee! -
Ani śladu.
Postawiłam jeszcze jeden krok,
wmawiając sobie, że jak teraz się nie odezwą to wracam i mówię wszystko
McGonagall.
- Chłopaki! - krzyknęłam, ale
jedynie wiatr zawiał mocniej.
Wzdrygnęłam się z zimna i
postanowiłam wracać. Jednak droga powrotna okazała się cięższa, niż
przypuszczałam.
Stawiałam powoli jeden krok za
drugim na oblodzonym gzymsie, podczas gdy śnieg i wiatr uderzały mnie kolejną
falą chłodu. Czułam, że zaraz przemarznę na kość, ale nadal silnie
przytrzymywałam się dachu za pomocą rąk.
- Fred! Jordan! Odezwijcie się! -
krzyknęłam po raz ostatni. - George...
I nagle poczułam, jak kamień pode
mną właśnie zaczął się obrywać. Spojrzałam szybko na swoje stopy, a pod nimi
faktycznie znajdowała się ledwo trzymająca się bryła. Serce waliło mi jak
oszalałe, a mój mózg zaczął sporządzać testament, którego nikt nie miał prawa
już odczytać.
- Proszę, nie - wyszeptałam w
momencie, w którym skała oderwała się od swojego dotychczasowego miejsca. Moje
nogi osunęły się w dół i zawisłam nad przepaścią.
"Tylko się nie puść, nie
puść się" - powtarzałam w głowie.
Moje ręce zaczęły się trząść od
ciężaru jaki miały udźwignąć. Nie byłam atletą, nie potrafiłam wisieć na rękach
przez dłuższy okres czasu.
Przymknęłam ze strachem oczy,
czując, że jest to jedna z ostatnich chwil mojego życia. Nagle moja ręka
puściła, a wtedy zawisłam już tylko na jednej.
- To już koniec - wyszeptałam, a
wtedy dachówka oderwała się od swojego podłoża.
Zaczęłam spadać.
***
Napiszcie, co o tym sądzicie?