poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rozdział 3



Witam Was bardzo serdecznie.
Dzisiaj ostatni dzień Świąt, lecz i tak życzę Wesołych. Według kalendarza, nie zdążę już w tym roku wstawić kolejnego rozdziału, ale tym lepiej dla 2017. Życzę Wam wszystkiego dobrego, pomyślności w nadchodzących 365 dniach oraz optymizmu, który przyda się także i mnie.
Bardzo zachęcam do odwiedzenia zakładki Dormitorium, która pojawiła się na blogu niedawno, macie w niej zawarte informacje dotyczące bohaterów.
Serdecznie zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam.
Autorka :-)
PS. Miłego czytania
***
Przed lekcją zielarstwa założyliśmy kaftany i rękawice ze smoczej skóry. Tak opancerzeni, weszliśmy do jednej z cieplarni, a tam naszym oczom ukazała się niska, przysadzista kobieta o rozwianych siwych włosach, wystających spod połatanego kapelusza. Pani Sprout przywitała nas ciepłym uśmiechem, a gdy wszyscy zajęliśmy swoje miejsca przy "korytach" z roślinami, powiedziała: "Witam, na dzisiejszej lekcji nauczymy się nawozić Filiówki Skąpopyłne". Na tę uwagę uśmiechnęłam się pod nosem, co najwyraźniej zauważyli bliźniacy, gdyż wymienili znaczące spojrzenia. Jak poleciła nauczycielka, dobraliśmy się w 3-os. grupy, a następnie każdy wziął po jednym nasionku. Według pani Sprout rośliny te bardzo wyrastały, dziczały i stawały się agresywne po nadmiernym nawożeniu, więc grzechem było by nie potwierdzić tego faktu.
- Ile tego dodać? - rzuciłam w eter.
- Pół małego słoiczka. - odpowiedziała Angelina.
- OK... - spojrzałam z diabelskim uśmiechem na chłopaków, biorąc mały słoiczek. - Jeden za mnie, jeden za Georga i jeden za Freda. - powiedziałam wlewając trzy słoiczki specyfiku do nasionek, na co bliźniacy zaśmiali się.
- Gotowe! - zawołał Fred, tak, by nauczycielka usłyszała.
- Jak ktoś już skończył proszę o podpisanie doniczki z rośliną i… - i tego zdania nauczycielka nie zdążyła już dokończyć, ponieważ nasza rządna przygód roślinka zaczęła kiełkować.
Wszyscy uczniowie wpadli w panikę i dosłownie taranowali się na wzajem, a nasza sadzonka rosła coraz owocniej. Jednak trzeba przyznać, że była nieznacznie większa niż się spodziewaliśmy. Filiówka Skąpopyłna-Gigant otworzyła kwiat, z którego wypadło mnóstwo wściekle-żółtego pyłku wpadającego dosłownie wszędzie, tak, że Fred i George z swojego ciemnorudego koloru włosów zrezygnowali, na rzecz intensywnego blondu, co w rezultacie wyglądało komicznie.
- Nie wiem skąd ta nazwa im się wzięła. - powiedziałam do chłopaków, starając się strzepać żółty osad z ich włosów. - Nasze maleństwo udowadnia wszystkim, że pyłku mu nie brakuje. – dodałam.
Kiedy roślinka miała zaatakować jednego z ślizgonów, uderzył w nią niebieski promień, zamieniający ją w proszek. Następnie Sprout, która była sprawcą dokonanego przed chwileczką mordu machnęła różdżką i cały ambaras zniknął.
- Cała trójka... - Wskazała na nas palcem. - -50 punktów dla Gryffindoru. - powiedziała wściekła profesorka i wyszła, co równało się z końcem lekcji.
Kiedy zniknęła za wyjściem wszyscy ślizgoni zaczęli wiwatować, lecz taki humor nie udzielił się gryfonom, na co my wzruszyliśmy tylko ramionami.
...
- Co następne? - spytałam, gdy zmierzaliśmy na następną lekcję.
- Transmutacja - odparli obojętnie.
- Nie przesadzajcie, nie jest tak źle. – pocieszyłam. - Mogły być to eliksiry.
- Nie martw się, i je mamy dzisiaj. - powiedział George ze smutnym uśmiechem.
Nagle usłyszeliśmy dzwonek na lekcje, więc pędem ruszyliśmy w kierunku klasy. Wpadliśmy z impetem do okrągłej sali, lecz na nasze szczęście nie było w niej jeszcze McGonagal. Część uczniów posłała nam smutne spojrzenia, a kot siedzący na katedrze zlustrował nas wzrokiem bardzo intensywnie.
- Dobrze, że McGonagal nie ma. - powiedział Fred w celu dodania nam otuchy, kiedy usiedliśmy w jednej z ławek.
I właśnie w tej samej chwili kot zeskoczył z biurka i przybrał postać... Profesorki.
- Witam, panie Weasley. - rzuciła na przywitanie, a następnie zajęła się prowadzeniem lekcji.
Kolejnym punktem programu okazała się, długo wyczekiwana przez wszystkich uczniów, pierwsza lekcja latania. Byliśmy ustawieni w dwóch rzędach na błoniach szkolnych, a w naszym kierunku zmierzała już, jak zawsze z lekkim uśmiechem na twarzy, stalowych włosach i dużych oczach o przerażającym żółtym kolorze, pani Hooch - nauczycielka tego wspaniałego przedmiotu.
- Witam uczniowie na naszej pierwszej wspólnej lekcji latania. Na początek coś prostego: skierujcie dłoń nad miotłę i powiedzcie "do mnie!".
Na dźwięk tych słów wszyscy uczniowie zaczęli wołać miotły. Bliźniakom poszło to niezwykle sprawnie, jednak ja nie miałam tyle szczęścia i talentu. Przywołanie kija szło mi dość opornie, a wyglądało na to, że byłam jedną z ostatnich, którym ta czynność nie szła jak po maśle. W końcu przy nieznacznej pomocy chłopaków udało mi się. Po czym wsiedliśmy na miotły i lekko oderwaliśmy się od ziemi. Wbrew pozorom, co bardzo mnie zaskoczyło, utrzymanie się na niej i balansowanie nią było prostsze, jednakże i tak miałam z tym problem, a po lekcji, moją nieumiejętność przywołania miotły, usprawiedliwiłam tym, że schylenie się po nią sprawia mi przyjemność i będzie moim nowym hobby.
Następnie ruszyliśmy na lekcję eliksirów, która miała przerwać naszą passę dotyczącą dobrego humoru i pogłębić zdołowanie pozostałych uczniów. Całą grupą weszliśmy sprawnie do sali, gdzie czekał już na nas wiecznie "radosny" Snape.
- Otwórzcie podręcznik na stronie 276, gdzie czeka na was eliksir leczący czyraki. – zarządził.
W raz z bliźniakami udałam się na zaplecze poszukać odpowiednich składników.
Po chwili wróciliśmy na swoje stanowisko i zaczęliśmy dokładnie studiować nasze produkty. Uznaliśmy, że jedna osoba będzie czytać, a dwie pozostałe będą wykonywać, i tak oto Fred dorwał się do przepisu.
- OK, macie? To teraz pył z rogu dwurożca. – dyrygował.
- Chyba spodobało ci się rozkazywanie. - rzuciłam kąśliwie.
- Zawsze mi się podobało - odparł beztrosko.
- Co następne? - spytał George po dodaniu rogu, a następnie utkwił wzrok w substancji znajdującej się w kociołku, która zaczęła niepokojąco bulgotać. - To chyba nie powinno tak… - I w tej samej chwili z naszego kociołka wyleciała wielka, zielona maź oblepiająca przy tym wszystko.
- Być. - dokończył George, próbując nieudolnie odkleić maziowaty klej od swojej szaty.
- Co wyście zrobili?! - zagrzmiał Snape, który swoją drogą wyglądał przekomicznie w zielonym, a jego włosy stały się chyba jeszcze brudniejsze niż zwykle.
- Fred? - powiedziałam razem z Georgem odwracając wzrok na chłopaka.
- Ja nie rozumiem, wszystko było poprawnie i nagle… - tłumaczył się, lustrując dokładnie przepis. - Aha - dodał po chwili z rezygnacją.
- Co? - spytałam. Nie miałam najmniejszej ochoty narażać się Snape'owi, a owa sytuacja niestety równała się z tym jednoznacznie.
- Sproszkowany róg jednorożca. - Zaśmiał się nerwowo. - Nie dwurożca, od taka głupia pomyłka. – sprecyzował, coraz bardziej się rumieniąc, na co my zaśmialiśmy się.
- Dość tego! - powiedział ostro Snape. - -50 punktów dla Gryffindoru. I niech to was nauczy pokory.
Po zajęciach udaliśmy się wraz z resztą gryfonów na obiad, gdzie nie spotkaliśmy się z wielką euforią na nasz widok. Kiedy usiedliśmy przy stole, momentalnie zostaliśmy zaszczyceni towarzystwem prefekcika Percy'ego Wesleya.
- Możemy ci w czymś pomóc? - zapytał beztrosko Fred pokazując łyżką do zupy na naszą trójkę.
- Przez was… - Pokazał na nas oskarżycielsko palcem. - Gryffindor stracił 100 punktów, a nie minęło jeszcze południe.
- Umiemy liczyć, Percy. - wtrącił George.
- Macie pojęcie, że przez wasze nieodpowiedzialne zachowanie… - wydarł się na nas , ale mu przerwałam: "Jeśli tylko tyle masz nam do powiedzenia, to możesz już iść."
Chłopak zrobił się cały czerwony na tę uwagę, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Spojrzałam nerwowo na chłopaków, po czym wstałam i skierowałam się do wyjścia z sali. Jakoś nie byłam szczególnie w nastroju na dalszy posiłek, a tym bardziej na cenny wykład Percy'ego i oglądanie jego czerwonej gęby.
- Suzanne, czekaj… - usłyszałam za sobą dwa głosy.
- Jeśli chcecie towarzyszyć mi w drodze do dormitorium to zapraszam. - powiedziałam z rezygnacją, na co chłopcy ochoczo ruszyli za mną, starając się mnie rozśmieszyć, więc zaczęli opowiadać kawały.
- Podchodzi Snape do gryfona i mówi… - zaczął Fred.
- W twoim eliksirze jest mucha… - parodiował George głos profesora.
- Więc uczeń mu odpowiada: ależ spokojnie panie profesorze, ona dużo nie wypije… - odparł dziewczęcym głosikiem Fred.
Z całych sił starałam się zdusić uśmiech, lecz komiczne miny bliźniaków mi wcale nie ułatwiały zadania. Zaśmiałam się głośno nie widząc wyjścia z tej sytuacji i nawet nie spostrzegłam kiedy dotarliśmy do dormitorium.
- Widzimy się później. - rzuciłam do chłopaków i ruszyłam do pokoju w dobrym humorze. Miałam właśnie wolną chwilę, więc postanowiłam napisać zaległy list do Remusa, który tak bardzo mu obiecałam.
- "Biedaczek tam pewnie usycha z tęsknoty" - Zaśmiałam się na tę myśl.
Złapałam za kawałek pergaminu i pióro, a po chwili namysłu nabazgrałam parę słów.
Cześć kochany braciszku,
wybacz, że wcześniej nie napisałam, ale wiele rzeczy wydarzyło się podczas ostatnich dwóch tygodni. Dostałam się do Gryffindoru, a z resztą, gdyby było inaczej, nie doczekałbyś się listu ode mnie. Hogwart jest naprawdę wspaniałym miejscem. Przez ten krótki czas spędzony tutaj zdążyłam już, nad czym bardzo ubolewam, zdobyć kilku wrogów. Np. taki jeden Percy strasznie doprowadza mnie do szału!!! A zarówno Filch jak i Snape zbytnio za mną nie przepadają, z resztą całkowicie nie słusznie, ponieważ nie daję im powodów, przynajmniej świadomie, do niechęci do mojej osoby. Uspokoję Cię nadto, że nie dostałam jeszcze szlabanu, miałam dostać, ale dzięki Ci Merlinie za Dumbledora, nie dostałam. Znalazłam sobie przyjaciół jak radziłeś i po za tym wszystko chyba w porządku.
Całuję, Suzanne

PS. Gdybyś przypadkiem dostał wyjca od McGonagal w sprawie Eliksirów, to wiedz, że to było całkowicie przypadkowe zdarzenie, którego nie planowaliśmy. W przeciwieństwie do Zielarstwa i Mordujących Filiówek, które prosiły się o to.
PS2. Jesteś NAJLEPSZYM bratem na świecie

Przeczytałam list w skupieniu, a po wychwyceniu w nim małych błędów, których nie chciało mi się i tak poprawiać, przywołałam moją sowę Rufusa i kazałam mu dostarczyć wiadomość. Wypuściłam go, a po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Bez zastanowienia krzyknęłam proszę, a moim oczom ukazała mi się drobna sylwetka jakiejś dziewczyny z drugiej klasy, którą pierwszy raz widziałam na oczy.
- Hej... - zaczęła niepewnie, co ja starałam się odwzajemnić lekkim uśmiechem. - Bliźniacy proszą cię, żebyś zeszła do nich do pokoju wspólnego. - wypaliła na jednym wydechu i z prędkością światła zniknęła za drzwiami.
Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam ostatni raz za okno, gdzie na popołudniowym niebie znajdował się coraz bardziej niewidoczny punkt, który chwilę temu był świetnie widoczną sową.
- Aż tak się za mną stęskniliście? - spytałam z rozbawieniem, schodząc ze schodów.
- To aż tak widać - odparł ironicznie George.
- Bardzo śmieszne. - zaśmiałam się, po czym zmierzyłam ich wzrokiem w skupieniu. - Coś się stało?
Chłopcy na dźwięk tych słów rozejrzeli się po pomieszczeniu, a po upewnieniu się, że byliśmy w nim sami wyciągnęli mapę huncwotów. George przybliżył różdżkę do niej, powiedział dobrze znaną mi frazę, po czym wspólnie z Fredem pokazał na jeden punkt. Przysiadłam się do nich, a ich palce wskazywały na duże pomieszczenie położone centralnie pod wielką salą. Posłałam im pytające spojrzenie, na co oni wywrócili oczami i ruchem ręki kazali podążać za sobą. Mijaliśmy kolejno następne piętra Hogwartu, aż natrafiliśmy na klatkę schodową prowadzącą, według mapy, do piwnicy Hufflepuffu. Przemierzyliśmy kilka schodów, a wtedy naszym oczom ukazał się niewielki korytarz z lekko oświetlonym obrazem na jednej ze ścian.
- Po co mnie tu zaprowadziliście? - spytałam po chwili, zdając sobie sprawę, że przeszłam całą szkołę z niewiadomej przyczyny. Oni posłali mi tylko te swoje uśmieszki mówiące coś w stylu: "wszystko jest w największym porządku", a następnie podeszli do wyżej wymienionego malowidła.
- Za tym obrazem - zaczął George. - znajduje się magiczne miejsce...
- ...Zwane kuchnią - wtrącił drugi.
- Tak - kontynuował pierwszy. - To pomieszczenie pokazaliśmy ci na mapie i teraz pozostaje jedno pytanie...
- ...Jak się tam dostać? - znowu wtrącił się Fred.
- I ten obraz jest niby sekretnym wejściem? - powiedziałam znudzona, na co bliźniacy uśmiechnęli się pod nosem.
- Jakieś sugestie jak tam się wchodzi? - przełamałam narastającą ciszę, a nie doczekując się żadnej reakcji ze strony bliźniaków, z wyjątkiem cichego westchnięcia, podeszłam z dezaprobatą do obrazu, przedstawiającego owoce i przyjrzałam się mu badawczo.
Wywnioskowałam, że jest on wielkości drzwi, a klamka powinna znajdować się w miejscu gruszki. Lekko pacnęłam ją mapą, którą uprzednio wyrwałam Fredowi, a owoc lekko się poruszył. Powtórzyłam tę czynność bardziej intensywnie, czemu z zainteresowaniem przyglądali się bliźniacy. W miejscu spoczynku gruszki znalazła się mosiężna klamka, więc chwyciłam ją pewnie i pociągnęłam do siebie. Obraz jakby wyskoczył z jednej strony z zawiasów, a naszym oczom ukazało się duże pomieszczenie, można by nawet śmiało powiedzieć, że zbliżone wielkością do Wielkiej Sali. Lekko zaskoczeni weszliśmy do środka, a tam napotkaliśmy kilka zdezorientowanych par oczu, należących niewątpliwie do skrzatów. Stworzenia chwilę przyglądały się nam, po czym złapały nas za ręce i posadziły przy blacie, niedaleko zlewu, i podały nam herbaty.
Miałam teraz okazję lepiej przyjrzeć się pomieszczeniu. Niewątpliwie najbardziej wyróżniało się w nim pięć, długich stołów, na których, jak potem wytłumaczyły nam skrzaty, były ustawiane nasze posiłki i w magiczny sposób przenosiły się one na stoły w powyższej sali. Nad sklepieniem sufitu wisiały miedziane garnki i kociołki, które pobrzękiwały co jakiś czas, uderzając w siebie. W kuchni panował duży ruch, spowodowany zapewne zbliżającą się kolacją.
- Niezły widok. - przerwał milczenie któryś z bliźniaków.
- Oj tak... - odpowiedziałam i nagle mnie olśniło. - Czy jeśli potrawy położone na stole tutaj, pokazują się na stole tam... - Pokazałam na sufit. - to gdyby trochę je czymś umaić, np. papryczką, czy większą ilością soli niż w przepisie, to stało by się coś ciekawego.
- Trzeba pomóc naszym małym przyjaciołom w kolacji. - zawołał radośnie Fred i zerwał się z krzesła w kierunku jednego ze skrzatów, który znajdował się przy ogromnym piecu, by po chwili wrócić do nas z dobrymi wieściami.
Całą trójką ochoczo zabraliśmy się do wypełniania naszych nowopowstałych, za naszą prośbą, obowiązków. Chcieliśmy jak najszybciej zobaczyć efekty naszej pracy kiedy to jakiś prefekt, lub co lepsze nauczyciel, lub co jeszcze lepsze Percy, dostanie ataku duszności przez "niewielką" ilość czerwonej, podłużnej papryczki, pospolicie nazywanej chili. Ciekawe czy w rzeczywistości daje takiego kopa jak mówią.
Do posiłku zostało niewiele czasu, więc ubolewając nad tym, ale jednak z zadowoleniem, że skończyliśmy na czas, opuściliśmy kuchnię, by po chwili udać się do Wielkiej Sali. Weszliśmy do niej jako jedni z ostatnich, z cichą nadzieją, że nie wywoła to podejrzeń i dosiedliśmy się do Lee i Angeliny, którzy nawet nie zauważyli naszego pojawienia się w towarzystwie. Po chwili na stołach pojawiło się oczekiwane tak niecierpliwie przez nas jedzenie i wszyscy uczniowie zaczęli konsumować nasze z lekka doprawione potrawy. My oszczędziliśmy siebie, więc zabraliśmy się za pałaszowanie pieczywa, którego nie uraczyliśmy pikanterią.
Efektów naszego dowcipu nie trzeba było długo wyczekiwać, ponieważ po krótkim czasie już większość zebranych w sali osób dostała dzikiego ataku kaszlu i błagała o choćby jedną kroplę wody. Ach, piękny widok. Gdy już prawie wszyscy byli czerwoniusieńcy na twarzach, a gwaru, który był głośniejszy niż zazwyczaj, nie dało się opanować, jakiś uczeń z 6 roku, chyba krukon, rzucił na salę Aquamenti, co poskutkowało potopem godnym tego za czasów Noego i jak można się domyślać stoły, jedzenie, grono pedagogiczne i co najważniejsze uczniowie, dosłownie wypłynęli na korytarz, gdzie woda zalała dalsze części zamku. Dzięki Merlinie za tego inteligentnego krukona, który w Ravenclove znalazł się tylko w wyniku ponagleń McGonagal, ponieważ dzięki jego osobie wyszło jeszcze lepiej, a wina nie spadnie na nas!
Oczywiście "Hogwarcki Rwący Potok" nie mógł nie zostać skomentowany przez Filcha, którego słów nie powtórzę, bo takich mówić mi nie wolno. Ale tak czy inaczej sprzątnięcie tego bałaganu spadło na jego barki, co zaprocentowało u nas jeszcze większą satysfakcją i jeszcze szerszymi uśmiechami, jeżeli to było możliwe.
Nagle usłyszeliśmy za sobą głos Snape'a, który wzbierał na agresywności z każdym, dosłownie wyrzucanym, słowem.
- Chyba pora się zmywać, nie sądzicie? - zaproponowałam.
- Mamy przecież sprawdzian z zaklęć... - podchwycił George.
- Musimy się pouczyć. - kontynuował Fred, po czym pędem pobiegliśmy do dormitorium.
***
Zapraszam do komentowania :-)

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 2

Witam wszystkich znowu bardzo serdecznie!
Zgodnie z planem, jaki sobie nieoficjalnie założyłam, wstawiam jakże bardzo oczekiwany drugi rozdział. Przed rozpoczęciem czytania zachęcam serdecznie do komentowania postów oraz do wzięcia udziału w anonimowej ankiecie, która, przynajmniej powinna, znajdować się obok.
Autorka :-)
PS. Dla niepoinformowanych, rozdziały będą pojawiać się w każdy poniedziałek
(w zeszłym tygodniu wystąpiło odstępstwo, za które bardzo przepraszam)
Nie przedłużając dłużej, zapraszam do czytania.
***
Obudziłam się rano z błogą świadomością, że budzik jeszcze nie dzwonił. Spojrzałam leniwie na zegarek, który ku mojemu zaskoczeniu wskazywał 8:20, co jednoznacznie równało się z pierwszą lekcją za 10 minut.
- Świetnie - powiedziałam sama do siebie. - Pierwszy dzień, a ja już zaspałam!
Mimo braku czasu mozolnie zwlekłam się z łóżka i spojrzałam nieobecnym wzrokiem na pokój, starając się wybudzić z jeszcze nie do końca skończonego snu. Potrząsnęłam gwałtownie głową, po czym w zawrotnym tempie doleciałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, a tam ujrzałam moją twarz, otoczoną burzą włosów w kolorze ciemnego blondu i zaspane zielone oczy, ze śpiochami w kącikach. Czym prędzej chwyciłam za różdżkę i jednym ruchem doprowadziłam się do stanu używalności, po czym nałożyłam mundurek i łapiąc torbę z książkami pobiegłam w stronę lochów. Zziajana wbiegłam do sali, robiąc przy tym niemały hałas, i sprawiając, że zwróciłam uwagę wszystkich na swoją skromną osobę. Profesor Snape spojrzał na mnie z pogardą.
- O Lupin, dlaczego mnie to nie dziwi - zwrócił się do mnie mężczyzna, nie odrywając wzroku od tablicy.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie, ale…
- Siadaj do ławki Lupin - rozkazał, przypatrując mi się bardzo uważnie. - i nie stosuj tych swoich żałosnych wymówek. Minus 10 punktów dla Gryffindoru. - powiedział, a od strony ślizgonów wybuchło pewne poruszenie, jednak skutecznie przerwane wzrokiem Snape, który wrócił do zapisywania wzorów. Usiadłam pomiędzy bliźniakami, którzy zerkali na mnie współczująco, ale zbyłam ich machnięciem ręki i zaczęłam przepisywać zapiski nauczyciela.
- Kiepski dzień - zagaił George po lekcji.
- Jak widać - odpowiedziałam z rezygnacją.
- Mamy dla ciebie coś... na poprawę humoru.
- Hmmm - bąknęłam bez ciekawości.
- Nie chciałabyś może pomóc nam w obmyślaniu kawału na... Panią Norris? - Na te słowa przestałam patrzeć w podłogę i podniosłam wzrok.
- Mianowicie? - wypaliłam po chwili, ale starałam się brzmieć względnie obojętnie.
- Mamy pomysł, ale brakuje sposobu realizacji.
- Czyli? - spytałam wyczekująco, czemu oni nie mogą powiedzieć czegoś prosto z mostu?
- Chcemy zafarbować Panią Norris na zielono
- I zmienić nieznacznie - Bardzo podkreślił to słowo. - rodzaj wydawanych przez nią dźwięków.
- Pochrumkiwanie?
- Nie, mamy zdepka inną sugestię.
- To znaczy?
- Rżenie, wiesz jak osioł. - Na tę odpowiedź parsknęłam się.
Mieliśmy plan działania, a pierwszym punktem było zdobycie zaklęcia zmieniającego kolor, a na nasze nieszczęście zmiana koloru należała do zakresu zainteresowań McGonagal. Poprawka, na moje nieszczęście, gdyż to ja miałam zająć się tą częścią kawału.
- Dzień dobry, pani profesor - przywitałam się pogodnie wchodząc do jej gabinetu.
- Witaj Suzanne, co cię do mnie sprowadza? - powiedziała jak zwykle dumnym tonem głosu.
- Pani profesor… - Wzięłam głęboki wdech. - czy istnieje jakieś zaklęcie do zmiany koloru? - spytałam dobrze znając twierdzącą odpowiedź.
Profesorka uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na mnie: "A mogę wiedzieć, do czego jest pannie potrzebna ta informacja?".
- Chcę zgłębiać swoją wiedzę magiczną, po prostu. - skłamałam gładko.
- Cóż, jeśli tak. Colovaria, jest to zaklęcie z…
- "Colovaria" - powtórzyłam w myślach, nie za bardzo interesując się cennymi radami nauczycielki, ale przytaknęłam grzecznie głową i udałam się pędem do bliźniaków.
- Colovaria - wysapałam, wpadając do dormitorium chłopaków i zastając ich nad kociołkiem.
- Colovaria - powtórzył Fred.
- OK, my też jesteśmy gotowi. - dodał George, a po tych słowach przelał eliksir do małej fiolki.
- Świetnie, teraz trzeba znaleźć Panią Norris – zadecydowałam.
Staliśmy ukryci za kotarą w głównym korytarzu, czekając, na kotkę Filcha. Nagle usłyszeliśmy głośne miauknięcie i lekkie kroki w naszą stronę, a gdy zwierzę minęło nas, rzuciliśmy się na nie i zaciągnęliśmy do najbliższej sali. Fred i George przytrzymywali wyrywającą się kotkę i próbowali ją uciszyć, a ja wyciągnęłam różdżkę i skierowałam w jej kierunku, a następnie powiedziałam pewnie:
- Colovaria
W tej samej chwili sierść kotki przybrała kolor zgniłej zieleni, a następnie bliźniacy szybko podali jej eliksir. Nie trzeba było długo czekać na skutki substancji, gdyż dosłownie parę sekund później kot zaczął wydawać dzikie porykiwania. Słysząc wrzaski Filcha, które cudem przedarły się przez odgłosy "miss osiołka", jak później skomentowali wygląd kotki bliźniacy, pędem pobiegliśmy do dormitorium.
Znajdując się w bezpiecznym miejscu zaczęliśmy się niekontrolowanie śmiać, a wtedy do pokoju wpadł współlokator bliźniaków Lee oraz Angelina.
- O! Cześć Suzanne - przywitał się, na co ja skierowałam rękę ku górze, a gdy Angelina usiadła obok mnie, kontynuował - Słyszeliście o tym kawale zrobionym Pani Norris. Filch jest wściekły, a osoba, która to wymyśliła genialna. Dosłownie wie o tym cała szkoła - ekscytował się Lee. Na jego uwagę wymieniliśmy się spojrzeniami, po czym wybuchliśmy śmiechem. Czarnoskóry chłopak spojrzał na nas z niemałym szokiem i wrzasnął:
- To byliście wy!
- Cicho Lee - Zatkaliśmy mu usta.
- Masz nikomu o tym nie mówić, rozumiesz? - Zagroziłam mu palcem, a gdy ten pokiwał głową, puściliśmy go.
- I tak uważam, że ten żart był niesamowity - powiedział po chwili chłopak, krzyżując ręce na piersi, na co zaśmialiśmy się.
...
- Suzanne, Suzanne gdzie jesteś?! - Usłyszałam nawoływania dochodzące zza wejścia do pokoju wspólnego.
Podniosłam głowę z książki i zaczęłam wpatrywać się w potencjalne miejsce powstania dźwięku. Chwilę później w przejściu stanęły dwie sylwetki moich roześmianych rudych przyjaciół. Nim się spostrzegłam chłopcy podbiegli do mnie i zaczęli dynamicznie machać rękami oraz dopełniać te zachowanie głośnymi okrzykami. Mówili jeden przez drugiego jakieś nie zrozumiałe frazy, chociaż z tego tłumu bezużytecznych wyrazów udało mi się wydobyć: Quidditch, eliminacje i, i nic więcej.
- Możecie powtórzyć? - poprosiłam.
- Dzisiaj będą eliminacje do drużyny Quidditcha. - powiedzieli na jednym wydechu.
- Nie słyszałam. - Pokręciłam głową.
- Idziesz z nami?
- Do drużyny? - spytałam z niedowierzaniem. - Nie mam zamiaru. Ale mogę potowarzyszyć na treningach.
- Dlaczego? - mruknęli z pretensją.
- Nie wiem czy zauważyliście, ale mój talent do latania na miotle kończy się na zdjęciu jej ze stojaka. - wytłumaczyłam, lecz po chwili dodałam - I to też nie zawsze.
- Suzanne - jęknęli, na co ja westchnęłam.
- Mogę iść sobie popatrzeć - Zrobiłam znak cudzysłowia w powietrzu, na co bliźniacy ochoczo pokiwali głowami.
...
- A czy pierwszoroczni mają w ogóle szansę na dostanie się do drużyny? – zapytałam, ledwo nadążając za bliźniakami, kiedy szliśmy w stronę środka boiska.
- Zawsze warto spróbować. - odpowiedzieli wzruszając ramionami.
- Witam was wszystkich na eliminacjach do Domowej Drużyny Quidditcha. - Wszedł mi w słowo Charlie, który, jak się okazało, został w tym roku mianowany trenerem drużyny. - Przypominam, że do Reprezentacji Gryffindoru mogą zostać przyjęci tylko gryfoni, także innym uczniom już podziękujemy - Na dźwięk tych słów odeszło kilku uczniów z naszej, i tak już pokaźnej, gromadki. - Dziękuję, a teraz podzielcie się na grupy: ścigający tutaj, pałkarze tam, a obrońcy na pole wokół obręczy. - Bliźniacy udali się w miejsce, gdzie stali kandydaci na pałkarzy - Szukającego już mamy, więc też się nam nie przydacie. - Kolejna fala uczniów odeszła mrucząc pod nosem z rozczarowaniem.
Z racji tego, że za chwilę miał rozpocząć się trening, chciałam zejść z boiska i skierować się na ławkę rezerwowych.
- Suzanne, czekaj! - Usłyszałam za sobą krzyk Charliego, więc odwróciłam się w jego stronę. - Nie bierzesz udziału w eliminacjach?
- A widziałeś mnie na miotle? - zapytałam rozbawiona, na co chłopak zaprzeczył głową.
- Nie chciałabyś… - Udał, że się zastanawia. - Nie chciałabyś pomóc mi w eliminacjach, chyba potrafisz rozróżnić dobrego gracza od beztalencia?
- Mogę pomóc, ale ostrzegam, że z moim sędziowaniem nikt nie dostanie się do drużyny - Zaśmiałam się.
Siedziałam znudzona w centralnej części boiska i przyglądałam się tym "uzdolnionym" graczom. Lubiłam tę grę, jednak oglądanie jej już czwartą godzinę musiało wprawić człowieka w lekki stan otępienia.
- Charlie - jęknęłam. - Ile jeszcze?
Chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakbym przybyła do niego przynajmniej z Marsa, a gdy doszedł do niego sens moich słów, spojrzał na zegarek.
- Jeszcze chwilę.
Za nim minęło to dziesięć minut, wydało mi się, że minęło dwadzieścia. Wreszcie Merlin zlitował się nade mną i nadszedł koniec.
- Okey, wszyscy mnie słyszą? - spytał Charlie. - To dobrze, a więc. Dziękuję za poświęcony czas. Wszyscy byliście naprawdę świetni, ale tylko, jak pozwala nam ilość wolnych miejsc w drużynie, dostało się pięć osób.
Na słowa kapitana podniosłam się z impetem i stanęłam pomiędzy bliźniakami chwytając ich za ręce.
- Będzie dobrze. - powiedziałam, spoglądając na nich z ukosa, na co oni uśmiechnęli się blado.
- A więc… - kontynuował Charlie. - Na ścigających dostali się Tom White, Amy Trumpet i Simon Sayre. - W tej samej chwili wśród kandydatów wybuchło poruszenie i wszyscy niedoszli ścigający odeszli. - Obrońcą zostaje Oliver Wood, zaś na pozycji bramkarzy będą grać - Dramatyczna pauza. - Fred Smith i Julie Surgens.
Przyglądałam się Charliemu z niedowierzaniem, a po chwili znowu usiadłam na trawie, i podparłam brodę rękami. Wyczekująco czekałam na jakąkolwiek reakcję trenera, lecz ten nie zaszczycił mnie nawet krótkim spojrzeniem. Odwróciłam głowę w kierunku bliźniaków, ale ku mojemu zaskoczeniu ich twarze nie wyrażały żadnych emocji. Westchnęłam cicho, a po chwili poczułam jak bliźniacy znajdują obok mnie.
- Jak nie w tym roku, to w następnym. - Próbowałam ich pocieszyć.
- Nie przejmuj się nami Suz. - odparł Fred.
- Mówi się trudno. Byli lepsi niż my. - powiedział George. - A na razie musimy zająć się czymś pożyteczniejszym.
...
Pod wieczór, jak większość uczniów Hogwartu, udaliśmy się na kolację. Jednak ku naszemu zaskoczeniu zamiast pełnych od jedzenia stołów, zastaliśmy lekko zdenerwowane grono pedagogiczne. Kiedy wszyscy hogwartczycy zebrali się na posiłku Dumbledore wstał i ruszył do mównicy. Początkowo lustrował każdego ucznia wzrokiem, zatrzymując się dłużej na naszej trójce.
- Drodzy uczniowie! - zagrzmiał po chwili. - Chciałbym was powiadomić o dzisiejszym występku pewnej grupy uczniów, ale zapewne większość z was doskonale wie o co mi chodzi.
Na tę uwagę wymieniłam z bliźniakami znaczące spojrzenia.
- Otóż lekkim popołudniem – kontynuował. - ktoś, nie wiemy jeszcze kto, zafarbował Panią Norris na zielono zaklęciem Colovaria i sprawił by wydawała ryki osła - Na te słowa większość uczniów zaczęła się śmiać, ale została uciszona przez wzrok Dumbledora.
- Czy on powiedział Colovaria? – spytałam.
- Szybko na rozgryźli. - podsumowali bliźniacy, na co ja tylko pokiwałam głową.
- Bardzo proszę - dodał dyrektor. - By uczniowie odpowiedzialni za ten kawał zgłosili się do mojego gabinetu dobrowolnie. A teraz życzę smacznego.
Kiedy wszyscy uczniowie zajęli się jedzeniem i żywym komentowaniem obecnych wydarzeń, my patrzyliśmy na siebie tępo i z niepokojem.
- Przynajmniej będziemy sławni. - Rozchmurzył się Fred, czemu przytaknęliśmy.
- Wiecie co - powiedziałam po chwili namysłu - Ja myślę, że on wie. Nie jest głupi, a znają już zaklęcie. Zapewne McGonagal powiedziała mu o wszystkim. - Oparłam twarz o stół.
- Zawsze można ogolić się na łyso i skoczyć z mostu. - pocieszył Fred.
- Ciekawa perspektywa - odparłam równo z Georgem.
Następnego dnia, po zakończeniu lekcji, razem z bliźniakami wracałam do dormitorium w o niebo lepszym humorze. Z braku jakichś konkretnych zajęć, bo nauka nie była najważniejsza, skierowaliśmy się na błonia. Przechadzaliśmy się polną dróżką w kierunku jeziora, kiedy w oczy rzuciła mi się kamienna chatka na skraju zakazanego lasu. Był to zapewne dom Hagrida, w którym uczniowie byli bardzo mile widziani. Tak przynajmniej opowiadał mi brat.
- Idziemy do Hagrida? - spytałam z błyskiem w oku. Bliźniacy popatrzyli po sobie, a następnie z entuzjazmem pokiwali głowami. Uśmiechnęłam się do nich, po czym ruszyliśmy do wcześniej wspomnianego miejsca. Przed domem, ku naszej satysfakcji, siedział na schodach Hagrid i w towarzystwie wielkiego psa wygrywał przeróżne melodie na fujarce. Kiedy nas zauważył odłożył instrument i uśmiechnął się na przywitanie.
- Witaj Hagridzie! - przywitaliśmy się.
- Hej dzieciaki, macie może ochotę na herbatę i ciastka, właśnie upiekłem. - powiedział wstając i znikając w progu chatki.
Ruszyliśmy za nim, a naszym oczom ukazała się duża, przytulna izba z drewnianym stołem po środku i stołeczkami wokół. Z sufitu zwisały szynki i bażanty, a nad otwartym  paleniskiem kołysał się miedziany kociołek. Pół olbrzym zachęcił nas ruchem ręki do usadowienia się na krzesłach, a sam zniknął za ścianą, by po chwili pojawić się z ciastkami. Postawił je na blacie, po czym zaczął krzątaninę wokół paleniska.
- No śmiało, częstujcie się! - zawołał Hagrid z głową w kominku.
Ugryzłam ciastko i momentalnie odsunęłam je od ust. Spojrzałam ze zdziwieniem na chłopaków, którzy też byli nieco zdezorientowani. Nie dziwię im się, ponieważ ciastka były  twarde jak skała, a jakiekolwiek spotkanie wypieku ze zgryzem, skończyłoby się zapewne pobytem w Mungu.
Hagrid chwycił za garnek z gotującą się wodą, zaparzył herbatę, a następnie przysiadł się do nas, podając ją. Uśmiechnęliśmy się w ramach "dziękuję" i chwilę przyglądaliśmy się olbrzymowi.
- No - zaczął Hagrid. - Jak wam się podoba w Hogwarcie po pierwszym dniu?
- Jest okey, ale… - Zastanowiłam się chwilę. - Kojarzysz wczorajsze ogłoszenie na kolacji?
- Tak, holibka. Dawno nie było takich rzeczy w Hogwarcie. Brakowało tu takich kawałów - powiedział i zaśmiał się poczciwie, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Nie mów Suzanne, że nic nie wiesz? Jak usłyszałem o tym kawale od razu przypomniały mi się czasy Huncwotów. Na pewno Remus opowiadał ci o nich?
- Tylko przelotnie.
Hagrid pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym na czymś zaczął intensywnie myśleć.
- Remus zapewne… - Znowu się zamyślił, zapewne dobierając słowa. - Kiedy byli w pierwszej klasie wykonali oni podobny dowcip i… - Znów się zasępił, a bliźniacy słuchali tego wszystkiego z coraz większym zainteresowaniem.
- I co?- dopytywałam.
- No i robili oni wszelakie psikusy w szkole i… - Znowu dramatyczna przerwa. – Hej! Holibka, czy to nie była wasza robota?
- Możliwe. - wtrącił Fred, na co lekko zaśmiałam się z Georgem.
- Tak coś przeczuwałem, że było to w waszym stylu. I co zamierzacie z tym zrobić?
- Skoczyć z mostu. - podsunęłam ze śmiechem, czemu zawtórowali bliźniacy cichym parsknięciem.
- Ach tak... - udał zdziwienie Hagrid. - Mieliście już eliksiry?
- Niestety. – westchnęłam.
- Ale my już się z profesorem bardzo polubiliśmy. - dodał Fred.
- A Suzanne zdążyła już nawet zostać jego pupilkiem. - dokończył George.
- Uwziął się na mnie. – jęknęłam. - Całą lekcję tylko się na mnie patrzył tym swoim nienawistnym wzrokiem, a ja przecież się tylko spóźniłam na lekcję.
- Chyba nie tylko. - wtrącił Hagrid, a po głębszym zastanowieniu dodał: - Raczej nie przepada za tobą przez wzgląd Remusa.
- Ile można chować urazę? - poskarżyłam się.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami półolbrzym.
Późniejsza część rozmowy zeszła na temat bardziej przyjemny i nawet nie spostrzegliśmy, kiedy zrobiło się ciemno.
- No cóż, będziemy musieli się zbierać. – powiedziałam. - Także dziękujemy Hagridzie za gościnę i obiecujemy, że jeszcze tu wpadniemy.
Ruszyliśmy w kierunku Hogwartu. Niepostrzeżenie przeszliśmy przez główną bramę i prędko przebiegliśmy na boczny korytarz.
- Nie powinno nas tu być. – szepnęłam.
- A mówisz nam to ponieważ?
- Ponieważ, tym razem nie uchroni nas przed szlabanem Dumbledore.
- Dlatego musimy przejść szybko i niepostrzeżenie, a teraz chodźmy.
Co i rusz mijaliśmy nowe korytarze, które jakoś szczególnie nie zapadały nam w pamięci. Nagle usłyszeliśmy zza rogu czyjeś kroki, więc, żeby umknąć, gwałtownie odwróciliśmy się w drugą stronę w celu ucieczki, kiedy zderzyliśmy się z kimś. Spojrzeliśmy w górę, a tam napotkaliśmy wściekły wzrok Snape.
- Możecie mi powiedzieć, co wy tu robicie? - zapytał zdecydowanym tonem, kiedy my nadal siedzieliśmy na podłodze.
- Kto tam jest? - Doszedł zza naszych pleców drugi głos, na dźwięk którego momentalnie byliśmy w pozycji stojącej. – WY! - wysyczał z nienawiścią Filch.
- O! Panie Filch. - zawołał z "radością?" Snape. - proszę zaopiekować się tą grupą gryfonów - Spojrzał na nas z dumnym uśmieszkiem i dodał: - w odpowiedni sposób.
Woźny uśmiechnął się chytrze, a następnie zaprowadził nas do swojego biura. Wprowadził nas siłą do pomieszczenia, a następnie zakomunikował:
- Zaraz wrócę, Pani Norris będzie was pilnować. - Na te słowa kotka prychnęła i z niechęcią wskoczyła na blat stolika i zaczęła mordować nas wzrokiem. Kiedy kroki Filcha ucichły, my wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenie i ja wraz z George rzuciliśmy się na pupilkę woźnego. Kiedy została unieszkodliwiona zaczęliśmy rozglądać się po pomieszczeniu.
- Czy tylko dla mnie ten człowiek jest nienormalny. – rzuciłam, pokazując głową na kajdany i sznury wiszące na ścianach.
- Dzięki Merlinowi, że nie może tego używać. - powiedział George a po chwili z śmiertelną powagą dodał - Bo nie może, prawda?
Poczułam jak przelatuje mnie delikatny dreszcz, a moje ciało zaczęło się trząść.
- Hej Suzanne! Spokojnie, ja tylko żartowałem. - Złapał mnie George za ramiona.
W tym samym czasie Fred bardzo zainteresował się szufladą z napisem "Skonfiskowane i wysoce niebezpieczne" i po wnikliwych poszukiwaniach wyciągnął kawałek pergaminu. Po chwili obserwacji schował go w jedną z kieszeni spodni.
- Dobra czas się ulotnić. - powiedział Fred słysząc miauczenie coraz bardziej wściekłej Pani Norris.
Wystawiłam głowę przez drzwi, a nie widząc niebezpieczeństwa machnęłam do chłopaków ręką i pędem pobiegliśmy do dormitorium. Wpadliśmy zdyszani do pokoju chłopców, a po chwili wybuchliśmy gromkim śmiechem.
Usiedliśmy na jednym z łóżek, chyba Georga, a wtedy Fred wyciągnął znaleziony pergamin.
- Jak myślicie co to jest?
- Kartka papieru. - odparłam ze śmiechem, ale po chwili dokładniejszego obejrzenia, wytrzeszczyłam oczy.
- Co? - Wiesz co to jest? - mówili jeden przez drugiego, a ja kiwnęłam lekko głową.
- Co to? - powtórzyli razem.
- Daj. - Wzięłam papier do ręki, a następnie przyjrzałam mu się jeszcze dogłębniej.
- Jeśli jest to, tym o czym myślę to... - Zatrzymałam się robiąc dramatyczną pauzę. - Jesteśmy ustawieni. - powiedziałam zakładając ręce za głowę i opierając się o stertę poduszek. Chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a ja widząc ich minę zaśmiałam się. Wyciągnęłam różdżkę i przyłożyłam ją do pergaminu.
- Osobiście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - wyszeptałam i w tej samej chwili na kartce zaczęły pojawiać się czarne linię, łączące się w korytarze, a po chwili powstała...
- Mapa Hogwartu! – powiedzieli.
- Mapa Huncwotów - sprecyzowałam, a oni popatrzyli się na mnie z ciekawością. - Pokazuje ona każdą osobę na zamku i większość miejsc.
- To, co teraz? - zapytał Fred z błyskiem w oku.
- Trzeba ją dobrze wykorzystać. – dokończyłam.
Nazajutrz siedzieliśmy w bibliotece i powtarzaliśmy do nieuchronnego sprawdzianu z zaklęć. Przynajmniej ja powtarzałam, ponieważ chłopaki woleli sobie trochę ponarzekać na biednego profesora Flitwicha.
- To jest nie do wyobrażenia. - lamentował Fred z nogami na stoliku - Jeszcze szkoła się dobrze nie zaczęła, a nauczyciele już robią sprawdziany.
- Mogło być gorzej. - mruknęłam, starając skupić się na treści.
- Jasne - odburknął, na co ja zamknęłam z trzaskiem książkę i położyłam ją na stole.
- Sami się uczcie, a ja idę do siebie. - powiedziałam stanowczo, po czym odwróciłam się z zamiarem odejścia.
- Nie Suzanne proszę - Już przestaniemy - mówili jeden przez drugiego.
Usiadłam ponownie na krześle i zajęłam się nauką, lecz po chwili znowu odłożyłam książkę, a bliźniacy spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- Przecież byliśmy cicho. - oburzył się George, a ja zaśmiałam się na tą uwagę.
- Tak, tak. Wiem, ale nie o to chodzi. - odparłam - Co robimy z tym kawałem?
- A co możemy zrobić? - spytał Fred
- Trzeba się zgłosić do Dumbledora. – wyjaśniłam.
- Ale my nawet nie wiemy gdzie jest jego gabinet.
- Jest pewna osoba, która może nam pomóc. - powiedział po zastanowieniu George.
...
- Nie mówiliście, że wasz brat jest prefektem naczelnym. - powiedziałam z pretensją.
- Bo nie pytałaś. - odparli bliźniacy z rozbawieniem, na co ja przewróciłam oczami.
Staliśmy przed brązowymi drzwiami prowadzącymi do pokoju Charliego. Zapukałam pewnie w drewno, a po chwili w progu stanął wysoki, chudy chłopak o rudych włosach. 
- Cześć maluchy - przywitał się, otwierając szerzej drzwi byśmy mogli wejść. Usiedliśmy na jednym z łóżek, a po chwili dobierania słów pierwszy odezwał się George:
- Musisz nam pomóc.
- Zawsze jestem chętny - odparł z szerokim uśmiechem, odsłaniając rządek białych zębów.
- Pamiętasz ten kawał z Panią Norris? - spytałam, na co uśmiech momentalnie zszedł z jego twarzy.
- To byliście wy! - zawołał z niedowierzaniem.
- Tak i ciszej. – przestrzegł go Fred.
- Musicie się przyznać jak najszybciej. Dlaczego wcześniej mi nie powiedzieliście? - Z jego ust wydobył się potok słów, a chłopak złapał się za głowę.
- Dopiero dzisiaj nam się przypomniało. - powiedziałam spuszczając głowę.
- Jak można o takiej rzeczy zapomnieć? No nie ważne, po co przyszliście? Mam wam pomóc? W czym?
- Nie, tylko... - George zastanowił się chwilę. - My nie wiemy gdzie jest ten gabinet.
Po tych słowach chłopak spojrzał na nas trochę łagodniej i dał znak ręką byśmy ruszyli za nim. Po kilku minutach długiego przemierzania szkoły, znajdowaliśmy się na drugim piętrze Hogwartu i niepewnie kroczyliśmy po Korytarzu Gargulca, lecz nie wiedzieliśmy tylko dlaczego, ponieważ według mapy nie było tam żadnych pomieszczeń, ani innych korytarzy.  Charlie zatrzymał się  przed dużym pomnikiem chimery i szepnął :Kajmakowe eklerki.  Na dźwięk tych słów rzeźba jakby ożyła i przesunęła się ukazując schody, które prowadziły prawdopodobnie do Gabinetu Dyrektora. Chłopak uśmiechnął się do nas pokrzepiająco i odszedł, a my weszliśmy po schodach. Znaleźliśmy się w pięknym, okrągłym pomieszczeniu, pełnym dziwnych odgłosów. Na stoliku o wrzecionowatych nogach stały liczne, srebrne przedmioty, a półki uginały się pod ilością książek ustawionych na nich. Na ścianach znajdowały się portrety jakichś ludzi, prawdopodobnie byli do starzy dyrektorzy Hogwartu, a za biurkiem siedział, nie kto inny jak, Dumbledore i patrzył się na nas serdecznie.
- Czym zawdzięczam tak miłe towarzystwo? - przywitał się dyrektor miłym tonem.
- My… - Zawahałam się.
- To wszystko nasza wina. - wypalił Fred, na co zmroziłam go wzrokiem.
- Ach tak? - odparł ciepło mężczyzna. - Wiedziałem od początku.
Chciałam już zacząć się bronić, kiedy dotarł do mnie sens jego słów.
- Ale... – wyjąkałam.
- Nie martw się Suzanne, tym razem wam odpuszczę. - powiedział poczciwie. - Ale, żeby mi to było ostatni raz, dobrze? - Popatrzył na nas w skupieniu, na co my entuzjastycznie pokiwaliśmy głowami.
- To dobrze - kontynuował - a teraz zmykajcie, już, już, już.
W dobrych nastrojach, że upiekło nam się kolejny raz, wróciliśmy do Wieży Gryffindoru. Postanowiliśmy, że będziemy odrabiać lekcje w pokoju wspólnym, ponieważ porządek w pokoju chłopaków, a raczej jego brak, zwyczajnie nie pozwalał nam na tę czynność, a u mnie zwyczajnie nie mogliśmy przystąpić do lekcji.
***
Zapraszam do komentowania :-)
Ps. Jak myślicie, czy Suzanne, Fred i George będą dobrze korzystać ze znalezionej Mapy?

wtorek, 13 grudnia 2016

Rozdział 1


***
Siedziałam na parapecie, opierając się plecami o ścianę i obracałam różdżkę w dłoniach. Jak zaczarowana wpatrywałam się w księżyc, którego blask rozpraszał ciemność w moim pokoju. Pomimo pełni nie odczuwałam strachu. Można nawet śmiało powiedzieć, że nie odczuwałam nic. Nagle usłyszałam kroki na korytarzu, a po chwili drzwi pomieszczenia otworzyły się. W przejściu stanął Remus. Patrzył na mnie zamglonym wzrokiem, a po chwili przemienił się w wilkołaka. Rzucił się na mnie - wtedy otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w swoim pokoju na podłodze. Serce waliło mi jak szalone i miałam nierówny oddech. Patrzyłam ślepo w ścianę i zastanawiałam, jak bym się zachowała w takiej sytuacji. Jego nieobecny wzrok, agresja. A najgorsze było to, że nie byłam w stanie mu pomóc i uchronić siebie przed atakiem. Skuliłam się w sobie na samą myśl.
Nagle zadzwonił budzik, na którego dźwięk aż podskoczyłam. Spojrzałam na niego, a następnie na kalendarz. Momentalnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Otóż, dzisiejszego dnia, miałam rozpocząć swoją historię w Hogwarcie. Poruszyłam dynamicznie głową, w celu pozbycia się ostatków dramatycznych myśli, po czym złapałam za ręcznik i pobiegłam do łazienki się ogarnąć.
Po kilku ekspresowych minutach stanęłam przed lustrem przyglądając się sobie bardzo uważnie. Jasnobrązowe włosy spływały lekko po moich plecach, zasłaniając łopatki i opatulały lekko moją szczupłą twarz, na której malował się nieśmiały uśmiech. Moje zielone oczy błyszczały delikatnie i zdawało mi się, że pasują do moich starych jeansów, w tym samym kolorze. Znawczynią mody nie byłam, a więc nie wiedziałam, czy to na pewno było dobre połączenie. Liczyłam na to, że tak.
Poprawiłam znowu białą koszulę i ponownie rozwiązałam sznurówki, by zawiązać je po raz kolejny. Popatrzyłam na swoje lazurowe, wysłużone trampki z pewnego rodzaju niechęcią w oczach. Może nie chciałam iść do szkoły? Może wolałam zostać w domu i spędzać czas z bratem? Jednak chyba nikt nie miał zamiaru pytać mnie o zdanie.
Wstałam z ociągnięciem i spojrzałam w lustro.
- W takim stanie mogę pokazać się ludziom. - Pokiwałam z uznaniem głową, wymuszając na twarzy uśmiech.
Teraz byłam gotowa do wyjścia, z małym „ale”. Popatrzyłam z bezradnością na pole bitwy jakie rozegrało się w tym pomieszczeniu poprzedniego wieczora. Ubrania walały się po podłodze, a różne nieciekawe przedmioty wychylały się ze swoich dotychczasowych kryjówek. Gdybym była mugolem z pewnością spędziłabym na sprzątaniu tego rozgardiaszu 10 lat. Ale dzięki moim zdolnościom wystarczyło jedynie wyciągnięcie różdżki i wyszeptanie: "chłoszczyść". Następnie chwyciłam za rączkę od kufra oraz klatkę z sową i zeszłam na dół.
Na dole zastałam Remusa, który bezradnie krzątał się po kuchni, próbując udawać dobrego kucharza.
- Jak ty sobie beze mnie poradzisz, braciszku? - przywitałam się, odbierając od niego patelnię z doszczętnie spalonym naleśnikiem. - Taki wspaniały czarodziej, a nie daje sobie rady z marnym naleśnikiem - zaśmiałam się.
- Mnie też cię miło widzieć, Suzanne - odparł Lupin, siadając przy stole, a po chwili zapytał: Jak samopoczucie?
- A dziękuję, bardzo dobrze - odparłam beztrosko, kończąc pierwszego naleśnika i podając go Remusowi.
Po chwili zrobiłam jeszcze kilka i przysiadłam się naprzeciwko niego, zajadając się dopiero co sporządzonym posiłkiem. Śniadanie zjedliśmy w miarę sprawnie, a potem zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Remus chwycił mój kufer, wszedł do kominka, a następnie rzucił wcześniej wzięty proszek Fiu o ziemię i przeniósł się na  Kings Cross. Kiedy zniknął w płomieniach, wzięłam delikatnie klatkę z sową, po czym teleportowałam się tak jak Lupin na dworzec. Po znalezieniu się na miejscu chwilę zajęło mi odnalezienie wzrokiem Remusa, a następnie udałam się w jego kierunku, co skutecznie uniemożliwiały mi tłumy mugoli. Część z mijanych przeze mnie osób posyłała mi gardzące lub zdezorientowane spojrzenia. Zdawałam sobie sprawę, że jedenastolatka z sową jest dość osobliwym widokiem w Londynie, ale starałam się to ignorować i całkowicie pochłonęło mnie podążanie za bratem.
Remus zatrzymał się przed ceglaną ścianą, a ja zaraz za nim. Spojrzałam hardo na mur, a następnie na brata. Ten posłał mi pokrzepiające spojrzenie i dał znak  głową, bym ruszyła.
- Raz się żyje - powiedziałam pewnie i choć Remus stał za mną, mogłam założyć się o 100 galeonów, że na jego twarzy zagościł uśmiech. Ruszyłam prosto w twardą przestrzeń zamykając oczy przed ewentualnym zderzeniem. Przechodząc przez nią, poczułam lekkie łaskotanie. Nagle wszystko ustało, a do moich uszu dotarł zgiełk panujący na peronie. Przyglądałam się wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. Co chwilę wybuchała tutaj nowa salwa śmiechu, strachu lub po prostu kumkania żaby. Poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłam się i spojrzałam w zatroskane oczy Remusa. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i mocno się do niego przytuliłam.
- Będę tęsknić - bąknęłam cicho, tak, żeby nie usłyszał.
- Wiem - niestety usłyszał. - Napisz do mnie, jak znajdziesz trochę czasu, okey?
- Na starego braciszka zawsze znajdę czas - powiedziałam ze śmiechem, po czym wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
W tamtej chwili nie chciałam jechać do Hogwartu, chciałam zostać tu z Remusem. Nie wyobrażałam sobie nie widzieć go przez pół roku. Poczułam, jak łzy napływały mi do oczu. Mój kochany braciszek jakby to wyczuł, bo odsunął się ode mnie, popatrzył na mnie z troską i pocałował w czoło.
- Poradzisz sobie mała. Jesteś dzielna i poradzisz sobie - powtarzał - Jesteś przecież z Lupinów. Ty zawsze dasz sobie radę. I pamiętaj - zagroził mi palcem - nie chodź za McGonagal z...
- Z pytaniem „Czy pamięta pani mojego brata?” – dokończyłam. – Tak, pamiętam, mówiłeś mi to chyba już z 10 razy. - rozchmurzyłam się
- Cieszę się, że sobie poradzisz. No, a teraz idź do pociągu, znajdź przyjaciół i nie narażaj się Filchowi - doradził, po czym pocałował mnie w czoło i teleportował się, teoretycznie, do domu.
Patrzyłam się tępo w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stał Remus. Nagle poczułam silne odepchnięcie i wylądowałam na posadzce.
- Uważaj jak ładzisz, dzieciaku - usłyszałam nad sobą wredny ton głosu. Podniosłam głowę i spojrzałam na rudego chłopaka zdziwiona. Oczywiście nie obyło się od mojej cennej mowy obronnej, która obeszła go, niczym zeszłoroczny śnieg.
- Z całym szacunkiem, ale to ty na mnie wpadłeś. - powiedziałam oskarżająco, kierując swój palec w jego klatkę piersiową.
- Czy ty pyskujesz do prefekta - zawołał oskarżycielskim tonem, który spowodował u mnie rozbawienie. Nie mogłam wyjść z tej wymiany zdań przegraną, więc bez chwili namysłu wypaliłam:
- Prefekt, jesteś prefektem - odparłam kpiąco. - Nie wiedziałam, że za bycie idiotą jest tak wysokie stanowisko.
W tej samej chwili usłyszałam za sobą ciche parsknięcie. Odwróciłam się, a wtedy moim oczom ukazała się całkiem spora gromadka rudych ludzi.
- "Kurcze" - pomyślałam - "tak bardzo zaaferowałam się rozmową, że nie zauważyłam świadków tego, w sumie jakże widowiskowego, wydarzenia. Taka wpadka i to pierwszego dnia".
Patrzyłam na nich zdezorientowana, nie wiedząc, jak mam się zachować. Czekałam na reakcję kogokolwiek, jednak na próżno. Czułam na sobie bardzo wnikliwe spojrzenie ojca wrednego rudzielca. Mężczyzna ze zdziwieniem lustrował mnie wzrokiem. Ponadto coraz trudniej przychodziło mi zachowanie obojętnej twarzy, przez bardzo zaraźliwy śmiech dwóch identycznych chłopców, których, podobnie jak mnie, coraz bardziej bawiła ta sytuacja. Wiedziałam, że byłoby nietaktownym zaśmiać się w takim momencie, więc dzielnie zachowywałam kamienną minę, a chociaż czułam całą sobą, jak moja twarz rumieni się na coraz bardziej purpurowy kolor. Spodziewałam się dużej awantury i w miarę, jak wyraz twarzy sprawcy całego wydarzenia, czyli tego "Prefekcika", stawał się coraz bardziej dumny, tak moja pewność siebie momentalnie spadła. Nie miałam już nic do stracenia, jak tylko przeprosić, odejść, a następnie unikać tego wariata do końca jego szkolnej kadencji.
- Ja tylko - i w tej samej chwili ruda kobieta uciszyła mnie ręką i podeszła do syna ze złością i zaczęła się na niego wydzierać. Oczy rozszerzyły mi się na kształt 5 sykli, co z pewnością musiało wyglądać bardzo zabawnie.
Korzystając z sytuacji, że rudowłosa kobieta zwracała na siebie uwagę całego dworca, a moja skromna postać zeszła na drugi plan, postanowiłam się oddalić. Wtedy ojciec Prefekcika najwyraźniej przypomniał sobie o mnie i z  przepraszającym wyrazem twarzy powiedział:
- Nie przejmuj się, on tak zawsze. - Po czym wskazał ręką na chłopaka.
Spojrzałam na niego podejrzliwie i skinęłam lekko głową. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, po czym odszedł „opanować sytuację rodzinną”, na co ja tylko wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku pociągu.
Spacerowałam pomiędzy przedziałami, ale w każdym, albo nie było miejsc, albo nie chcieli nikogo nowego. Pomyślałam, że spędzę tę podróż na korytarzu, ale nagle znalazłam pusty przedział. Ochoczo weszłam do niego, postawiłam kufer na półeczce, wyciągnęłam książkę z torby i zabrałam się do czytania.
Usłyszałam gwizd lokomotywy, pociąg ruszył, a ja dzieliłam przedział jedynie z powietrzem. Miałam nadzieję, że ktoś się do mnie przysiądzie, gdyż nie chciałam spędzić najbliższych kilku godzin w samotności. Jednak mówi się: trudno, wzięłam książkę i zagłębiłam się w jej treść. To znaczy chciałam się skupić na treści, lecz przerwało mi dość głośne otwarcie drzwi do przedziału. W przejściu stanęli dwaj rudzi chłopcy uśmiechnięci od ucha do ucha na mój widok.
Tak, byli to roześmiani bracia naszego prefekta.
- Możemy się przysiąść? - spytał jeden z nich wesołym tonem.
- Jasne - odpowiedziałam z uśmiechem, odkładając książkę i lustrując ich wzrokiem. Kiedy usiedli, spytałam:
- Jak się nazywacie?
- Fred. – George - odpowiedzieli z uśmiechem.
- A ja Suzanne.
- A tak w ogóle Suzanne to - Pięknie załatwiłaś Percy'ego - Dawno jego twarz nie przybrała tak soczystego - Koloru pomidorów jak dzisiaj - mówili jeden przez drugiego.
Zaśmiałam się na myśl o tym widoku.
- Szkoda, że się mu nie przyjrzałam - stwierdziłam z wyrzutem - ale myślę, że jego mina nie będzie warta powtórzenia tej akcji.
- Żartujesz - Ona była wspaniała - Musimy przywrócić - na jego szanowaną twarz - ten kolor.
- Tak - przytaknęłam - myślę, że kolor jego twarzy idealnie wkomponowałby się w kolor jego włosów. - Zaśmiałam się, czemu chłopcy zawtórowali
- Do jakiego domu chcielibyście trafić? - spytałam po chwili.
- Gryffindor - odpowiedzieli równocześnie. - A ty?
- Nie mam pojęcia.
- Chodź z nami do Gryffindoru - zawołał George.
- Będzie zabawnie - zawtórował mu brat.
- Och, w to nie wątpię - zaśmiałam się.
Dalsza część podróży minęła nam na śmianiu się, wygłupach, graniu w Eksplodującego Durnia i na "pożytecznym spędzaniu czasu” jak, nazwał Fred nic nierobienie.
Pociąg zaczął zwalniać, a po chwili zatrzymał się na stacji Hogsmeade. Wyszliśmy na peron, a tam powitał nas donośny, a zarazem wesoły głos, należący do półolbrzyma Hagrida - Pirszoroczni za mną.
Wszyscy poszliśmy grzecznie jego śladem. Środkiem transportu, który miał przewieść nas do Hogwartu okazały się łodzie, na których wykazałam się wysokim poziomem szaleństwa, ponieważ wylądowałam w jednej z nich z bliźniakami, przez których to mało nie wpadłam do lodowatej wody.
Ujrzeliśmy wielki zamek z licznymi wieżami. Zostaliśmy wprowadzeni do niego przez, dobrze znanego mi z opowieści, woźnego Filcha przez wielkie, dębowe drzwi. Weszliśmy do sali wejściowej zamku. Było to pomieszczenie o kamiennych ścianach z licznymi pochodniami i obrazami oraz z wysoko osadzonym sklepieniem. Na jednej ze ścian były umieszczone cztery klepsydry, które, jak nam później wytłumaczono, wskazywały liczbę punktów każdego z domów. W centralnej części pomieszczenia znajdowały się wysokie, marmurowe schody prowadzące do wyższych pięter zamku. Wchodziliśmy właśnie po nich, kiedy naszym oczom ukazała się wysoka, szczupła kobieta o poważnym wyrazie twarzy, czarnych włosach z siwymi pasmami i zielonych oczach. Miała na sobie czarną pelerynę oraz kapelusz tego samego kolor. Była to wicedyrektorka Hogwartu - profesor Minerva McGonagal. W tym punkcie programu nauczycielka uraczyła nas bardzo "interesującym" i "niezbędnym" monologiem o domach Hogwartu, cechach, jakie powinni reprezentować uczniowie tych domów, oraz przebiegu Ceremonii Przydziału.
- Witam w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart - powiedziała i nie czekając, aż uczniowie się uspokoją, kontynuowała. - Za chwilę przekroczycie ten próg, aby dołączyć do reszty uczniów. Ale zanim usiądziecie, przydzielimy was do waszych domów. Zwą się Gryffindor, Huffleputhu, Ravenclaw i Slytherin. - Nazwę ostatniego domu wymówiła z lekką odrazą. - Za przestrzeganie zasad otrzymujecie punkty, za złamanie zasad tracicie je. Punkty dodaje się, a dom, który ma ich najwięcej, otrzymuje Puchar Domów.
Po zakończeniu tego co miała powiedzieć, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się.
Pomieszczenie było największym w całym zamku oraz bardzo zdumiewającym. Najbardziej rzucającą się rzeczą było z pewnością zaczarowane sklepienie, które zastępowało sufit i przedstawiało pogodę jaka panowała obecnie na zewnątrz. Dech w piersiach wstrzymywały też miliony świec, oświetlających pomieszczenie. Jej wyposażeniem były głównie cztery podłużne stoły przeznaczone dla uczniów oraz jeden dla nauczycieli.
Wkroczyliśmy pewnym krokiem do pomieszczenia, lecz nasza pewność siebie miała najwidoczniej słomiany zapał, bo szybko minęła. Odległość od wejścia do Tiary pokonaliśmy telepiąc się jak galarety, a zbliżanie się do Tiary jeszcze wzmagało ten efekt. Wszyscy byliśmy bardzo zestresowani, a ciekawe spojrzenia dotychczasowych uczniów Hogwartu raczej nie ułatwiały zbagatelizowania strachu. McGonagal stanęła na podwyższeniu obok Tiary, która jakby obudziła się, otworzyła usta i zaczęła śpiewać:

Widzę, że was jest tu sporo,
Lecz dla mnie nie jest to problem,
Gdyż oto przyszła nam pora,
By obdarować was domem.
Domów mamy tu cztery,
Każdy ma wady, zalety,
Od waszych manier zależy,
Gdzie odtąd przynależeć będziecie.
Slytherin dla braci jest sprytnych,
Ravenclaw przyjmuje uczonych,
Gryffindor chce mężnych w nim ludzi,
A Huffleputh w pracy się trudzi.
Więc śmiało, dzielna młodzieży, na głowy mnie wkładajcie,
By moja dana mi mądrość wskazała gdzie zamieszkacie...

- Kiedy wyczytam imię i nazwisko dana osoba nakłada Tiarę i siada na stołku - zagrzmiał w sali twardy głos McGonagal, gdy czapka wyśpiewała ostatnią linijkę. - Olivia Yeaxley
Blond włosa dziewczynka z wysoko podniesioną głową wdrapała się na stołek, a Tiara po chwili krzyknęła "Slytherin". Przy stole ślizgonów wybuchła salwa braw, którą skutecznie stłumił wzrok Profesorki. Następnymi osobami byli: Lee Jordan, Angelina Johnson, Kenneth Towler, Roger Davies i Cedrik Diggory. Kiedy ten ostatni zmierzał do swojego stołu, przyszła kolej na Georga. Chłopak niepewnie usiadł na stołku, lecz gdy tylko Tiara dotknęła jego głowy, wykrzyknęła: "Gryffindor!". Następnie przyszła kolej na jego barta. Fred ruszył w kierunku Tiary w jeszcze większym stresie  niż jego poprzednik, lecz ta szybko rozwiała jego wątpliwości i od razu po zetknięciu się z jego rudą czupryną powiedziała: "Gryffindor!". Chłopakowi wyraźnie ulżyło, posłał mi pokrzepiający uśmiech, po czym ruszył w stronę stołu gryfonów.
- Suzanne Lupin - wyczytała mnie McGonagal, a na dźwięk mojego imienia Dumbledore ożywił się trochę, podobnie z resztą jak czarnowłosy mężczyzna siedzący po bocznej stronie stołu, ale on wyrażał raczej negatywne emocje.
Usiadłam nieśmiało na krześle, a wtedy poczułam na swojej głowie Tiarę.
- Och, Lupin - zawołała Tiara, na co ja podskoczyłam. - Pamiętam twojego brata, uroczy chłopak. A co tam u niego?
- A dziękuję, Remus ma się całkiem dobrze. - Lekko się rozluźniłam.  - Ale ostatnio...
- Khem, khem - przerwała McGonagal. - To nie pora na ploteczki.
- Racja - znów krzyknęła Tiara - hmmm, niech pomyślę. Jesteś bardzo podobna do brata, a on zasiedlał szyki Gryffindoru, ale... Jest w tobie coś jeszcze. Lojalność i... NIE !!! Zmarnujesz się tam, a może... nie. Nie pasujesz tam. No cóż, ogromna odwaga i inteligencja, ale myślę, że wśród gryfonów bardziej się przydasz. Tak więc niech będzie: Gryffindor!
Nagle poczułam ogromną ulgę. Wypuściłam wstrzymane powietrze i ruszyłam w kierunku stołu gryfonów, u których wiwaty nie ustawały. Usiadłam pomiędzy bliźniakami, witając się z częścią uczniów siedzących najbliżej i starając się zapamiętać ich imiona.
Kiedy ostatnia osoba skierowała się do swojego stołu, Dumbledore wstał i wygłosił cudowną mowę.
- Witam Was uczniowie, w nowym roku szkolnym w Hogwarcie. Jak co roku jest parę spraw na które kładę nacisk. Pierwszoroczni niech wiedzą, że do lasu wstęp jest absolutnie niedozwolony. Dalej przypominam, że po ciszy nocnej zabrania się opuszczania pokojów wspólnych. Zrozumiano? Niewywiązywanie się z tych próśb będzie grozić szlabanem. A teraz - czas zacząć biesiadę!
Stoły napełniły się jedzeniem i dosłownie ugięły się pod jego ciężarem, a my zabraliśmy się do pałaszowania. Sala wypełniła się życiem, a ze ścian zaczęły wyłaniać się zamglone postaci.
- Witaj sir Nicolasie - powiedział Charlie Weasley do jednego z duchów.
- Witam cię - odparł serdecznie.
- Och, to Prawie Bezgłowy Nick - zawołała Angelina Johnson, na co ja spojrzałam na nią pytająco.
- Dlaczego prawie bezgłowy?
- Dlatego - odpowiedział duch, chwytając za głowę i odczepiając ją w pewnym stopniu, na co część uczniów wzdrygnęła się.
-Ekstra - skwitowali bliźniacy.
- Blee – dokończyłam.
Po skończonym posiłku prefekci naczelni zaprowadzili nas do wieży Gryffindoru. Podczas drogi cały czas się śmiałam i żartowałam z bliźniakami. Wielkim zaskoczeniem były dla nas uciekające schody, które swoją przebiegłością doprowadziły do uszczerbku na zdrowiu niejednego krukona czy gryfona. Nagle zatrzymaliśmy się przed portretem jakiejś kobiety, której przydałoby się stracić kilka kilogramów. Prefekt powiedział nam, że jest to portret Grubej Damy, a zarazem wejście do naszego pokoju wspólnego. Żeby się w nim znaleźć, należało powiedzieć Grubej Damie hasło, które było zmieniane co jakiś czas, a obecnym, jak się później okazało, były: "Fasolki Wszystkich Smaków".
Całą grupą weszliśmy do pomieszczenia. Był to przestronny pokój w ciepłych barwach, w którym znajdowały się: kominek, dwie kanapy, fotele i stoliki. W głębi pomieszczenia były schody, prowadzące do dormitoriów uczniów, chłopców na lewo i dziewczyn na prawo. Nadmieniając, chłopcy nie mogli odwiedzać dziewczyn w ich dormitoriach, ponieważ schody jakimś magicznym cudem wyczuwały nieproszonego gościa i zmieniały się w zjeżdżalnie, uniemożliwiając tym samym wtargnięcie, lecz dziewczyny mogły robić to bez skrępowania.
Zamierzałam udać się do swojego pokoju, kiedy poczułam czyjąś dłoń na nadgarstku. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym odwróciłam do "tajemniczych osobników".
- Za półgodziny tutaj - powiedziałam, po czym puściłam chłopcom oczko i poszłam do pokoju. Czułam na sobie ich wzrok oraz usłyszałam jak jeden z nich szepnął do drugiego:
- Spryciula, niezła jest.
Weszłam do pokoju, po którym krzątała się już moja współlokatorka.
- Cześć, jestem Suzanne i wychodzi na to - spojrzałam na kartkę zawieszoną na drzwiach - że będziemy razem mieszkać.
- A ja Angelina - powiedziała i wyciągnęła rękę. Uścisnęłam ją lekko i tak jakoś od słowa do słowa znalazłyśmy wspólny język i nim się obejrzałam, pół godziny minęło.
Na paluszkach zeszłam cichutko ze schodów i znalazłam się w dormitorium. Byłam trochę przed czasem, więc nie zdziwiłam się, że bliźniaków jeszcze nie było. Usiadłam przed kominkiem, w którym dogasały wesołe ogniki. Patrzyłam się w niego jak zaczarowana, kiedy nagle usłyszałam za sobą szept. Odwróciłam gwałtownie głowę, jednak tam niczego nie było. Wstałam i zaczęłam nerwowo się rozglądać za przyczyną tego dźwięku. Przeszłam kilka kroków w kierunku dormitorium chłopaków, ale sparaliżował mnie nagły skrzyp podłogi. Odwróciłam się w tamtą stronę, a wtedy moim oczom ukazała się bardzo wysoka postać, która zaczęła iść w moim kierunku bardzo powolnym krokiem wydając przy tym pochrumkiwania i dziwne szepty. Nie wiedziałam, czy bardziej się boję, czy jestem zafascynowana tym stworem. Ale chyba i jedno, i drugie. Kiedy podszedł on do mnie na odległość metra, przy świetle kominka zobaczyłam bose stopy wychylające się z pod peleryny. Podbiegłam do kreatury i szybkim ruchem zerwałam z niej płachtę. Wraz z nią, na podłogę polecieli także moi rudzi przyjaciele. Zaśmiałam się głośno, po czym wskazałam głową na drzwi i wyszliśmy z pokoju wspólnego.
- Ale przyznaj, że chociaż trochę się przestraszyłaś - powiedział George z nadzieją, kiedy przechodziliśmy przez któryś korytarz.
- Była taka chwila - odparłam ze śmiechem. - Jak myślicie, w której części zamku jesteśmy?
- Nie mam pojęcia - przyznał ten drugi - ale znając Hogwart, znajdujemy się już blisko lochów ślizgonów.
- Ale myśmy wcale nie schodzili z żadnych schodów – zauważyłam.
- Na tym właśnie polega magia tego miejsca - odpowiedział George.
- Nigdy nie wiesz, gdzie się znajdujesz - dokończył Fred
Nagle z drugiego końca korytarza dobiegło nas głośne miauknięcie, a zaraz po nim pojawiło się przybierające na sile światło, za którym krył się przerażający woźny Hogwartu - Filch. Zerwaliśmy się do ucieczki, a za nami dało się słyszeć:
- Wy wredni chuligani, zachciało się wam nocnych spacerów urządzać, już ja wam dam, nicponie!
Starając się stłumić śmiech, ukryliśmy się za filarem.
- Jak was złapię, przywieszę do łańcuchów i powieszę na ścianie – odgrażał się Filch, co wprawiało nas w jeszcze lepszy nastrój.
Nasza sielanka za filarem została jednak szybko zburzona.
- Panie Filch, co pan wyprawia? - zabrzmiał głos Dumledora.
- Och, panie dyrektorze. Ci nicponie, chuligani, Weasleye, pałętają się teraz po szkole, szargając ciszę nocną - tłumaczył się woźny lekko zdenerwowany.
- Jestem pewien, że daleko nie uciekli, a chowają się nieudolnie za filarem.- powiedział trafnie Dumbledore. Nasze twarze skamieniały, a ręce nieznacznie zaczęły się trząść. Wtedy koło swojej nogi poczułam miękką sierść. Spojrzałam w dół, a tam pani Norris siedziała z chytrym wyrazem twarzy, jeżeli można tak powiedzieć o kocie. Pchnęłam lekko chłopaków łokciem, a ci w mig załapali, o co mi chodzi. Fred w przypływie adrenaliny kopnął kotkę w brzuch, a ta w ramach protestu za nieludzkie traktowanie zaczęła miauczeć tak, że nawet inferiusy by usłyszały. Tym bardziej zwróciło to uwagę rozmawiających nieopodal osobistości. Odwrócili się w naszą stronę, a gdy Filch tylko nas zauważył, dosłownie rzucił się na nas. Powstrzymał go, na szczęście, przed tym okropnym czynem Dumbledore. Odesłał on Filcha do dalszego patrolowania korytarzy, a gdy tylko tamten zniknął w ciemności zakrętu, spojrzał dobrodusznie na naszą trójkę.
- Żeby mi to było ostatni raz - powiedział udając grozę, a widząc nasze skołowane spojrzenia, dodał - No zmykajcie już do dormitorium. Ale najkrótszą drogą – podkreślił, po czym odgonił nas ruchem ręki.
W dobrych nastrojach, że nam się upiekło, wróciliśmy do dormitorium. Położyłam się na łóżku i wtuliłam w poduszkę, ale nie mogłam spać. Rozmyślałam nad tym wredny kotem, który pokrzyżował nam plany dalszej wędrówki.

***

Witam!
To jak na razie mój drugi wpis tutaj i szczerze mówiąc trochę się denerwuję. Dziękuje za komentarze, które tak bardzo podnoszą na duchu i liczę, że inni czytelnicy mojego bloga też się przełamią i napiszą. Bo naprawdę, uwierzcie mi , że pozytywny odzew z waszej strony sprawia mi wiele radości oraz daje motywację do dalszego działania.
Pozdrawiam Serdecznie
Autorka

PS. Jak potoczą się dalsze losy Suzanne i bliźniaków?
Zapraszam do komentowania :-)