czwartek, 12 kwietnia 2018

Rozdział 74


W sobotni poranek Syriusz teleportował się do Wrzeszczącej Chaty. Rozejrzał się po opuszczonym budynku i z zadowoleniem przyznał, że nie zmieniło się wiele od czasu, gdy znajdował się w nim w ubiegłym roku szkolnym. Przemienił się w czarnego psa.
Spokojnym krokiem wyszedł na pobliską polanę i ruszył jedną z leśnych dróg, które prowadziły na drugi skraj lasu. Już po kilku minutach dotarł do celu. Przed nim rozciągały się zielone błonia, których zapach przywodził na myśl wspomnienia z czasów szkolnych. Wyszczerzył pysk z radości. Od jeziora bił przyjemny chłód, a z zamku dobiegały głosy uczniów. Wesołym krokiem potruchtał nad brzeg jeziora. Zamoczył język w zimnej wodzie, co przyniosło mu ukojenie. Podniósł głowę na nagły ruch za sobą. Z opóźnieniem spojrzał w tamtym kierunku.
Poczuł, jak jego ciało nagle przechodzi dreszcz niepokoju. Znajdowała się tuż przed nim czarnowłosa dziewczynka o stalowych oczach. Patrzyła na niego drwiąco, dyskretnie lustrując go wzrokiem. Odsunął się od niej, bojąc się, że dziewczynka przestraszy się go. Maureen jedynie uniosła z przekąsem brwi.
- Jestem aż tak straszna? - rzuciła melodyjnym głosem, siadając na pieńku ściętego drzewa. Tym samym, na którym kilka miesięcy temu siedziała Suzanne.
Czarnowłosa niespiesznie wyjęła z torby blok rysunkowy i ołówek, a następnie położyła kartki na kolanach. Ponownie spojrzała na czarnego psa. Zdawało jej się, że wygląda bardzo znajomo, jednak szybko odrzuciła tę myśl. Co znajomego mogła dojrzeć w jakimś kundelku?
- Pomóc ci w czymś? - spytała po chwili, na co pies odsunął się jeszcze na krok. - Czyli będziesz się tak na mnie patrzeć bez celu - dopowiedziała sobie i zabrała się za gryzmolenie czegoś na pergaminie.
W głowie Blacka zrodziła się chęć do zobaczenia tego, co jego córka właśnie robiła. Podszedł do niej niepewnie, chociaż w duchu cieszył się jak dziecko, ponieważ szczęście dopisało mu dzisiaj ponownie.
Spojrzał na białą kartkę, na której powolnie kształtował się jakiś obraz.
- Mógłbyś się nie ruszać? - poprosiła Maureen, patrząc na psa krytycznie. Black zmarszczył brwi. - Kiedy się wiercisz, nie mogę cię naszkicować! - stwierdziła.
Black usiadł pośpiesznie na trawie, a wtedy zaległa między nimi cisza przerywana od czasu do czasu głośniejszym oddechem Syriusza. Ołówek cały czas krążył po arkuszu, a jego linie coraz bardziej przypominały rysunek.
Maureen była podobna do matki. Gdyby nie czarne włosy i oczy, byłyby jak dwie krople wody. Dostrzegał w niej jednak swoją nutę. Miała w sobie jego zapalczywość i pewność siebie. Wszystko, co robiła, wykonywała z tak ogromną nonszalancją, jakby cały świat się dla niej nie liczył. Przeklęte brzemię rodu Black. Każdy z nich miał wysokie mniemanie o sobie i chociaż Syriusz starał się odrzucić rodzinny temperament, jak widać nie udało się mu to w pełni.
Przechylił z czułością łeb. 
- Gotowe - stwierdziła dziewczynka, na co Black poczuł się uprawniony do podejścia do córki. 
Pierwszy raz od trzynastu lat mógł stanąć obok niej. Nie mógł się powstrzymać przed oparciem się o jej rękę, przez co do jego nosa wpadła słodka miodowa nuta. Westchnął z ulgą - ostatni raz czuł ten zapach, kiedy był z Dorcas. Spojrzał na rysunek.
Przedstawiał jego! Jego, Syriusza Blacka w ciele psa! Wyglądał całkiem realistycznie.
Przeniósł zaskoczony wzrok na Maureen.
- Co sądzisz? - spytała z nadzieją. - Bo chyba skiepściłam światłocień. - Westchnęła ciężko.
Pokręcił dynamicznie głową i jęknął cicho. 
"Ładnie, Maureen, prześlicznie!" - chciał powiedzieć, ale z jego ust wydobyło się jedynie ciche szczeknięcie.
- Dzięki. - Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. - Ale sądzę, że potrafię lepiej. - Wskazała krytycznie na rysunek. Przez chwilę biła się uporczywie z myślami, a po chwili spytała z entuzjazmem. - Jesteś tu często? - rzuciła. - Bo wiesz ...mógłbyś zostać moim modelem.
Black wyszczerzył zęby. 
Bóg, być może, istniał na prawdę i właśnie dał mu szansę na poznanie swojej własnej córki!
...
To zdjęcie przypominało jakąś Myślodsiewnię. Postaci na niej poruszały się i przeżywały tę chwilę, jakby działa się teraz. Prawda była taka, że to tylko wspomnienie. Znajdowała się na niej trójka gryfonów. Trójka czternastolatków zaczepiona przez pierwszoklasistę w celu zrobienia zdjęcia. Jak to Collin powiedział: Jesteście szkolną legendą!
Może i miał rację. Ale Suzanne bała się, że jednak odejdą w zapomnienie. W wakacje nie odczuła tego aż tak mocno. To były kolejne ferie z nadprogramowym wolnym czasem w czerwcu, które mogła spożytkować na nic nie robieniu. Chociaż... może właśnie nie do końca.
Część Zakonu Feniksa została reaktywowana i czekano tak naprawdę tylko na przyjście Voldemorta. Dopiero po wakacjach dziewczyna odczuła ten dziwny smutek na wspomnienie o bliźniakach. Tęskniła za nimi i chociaż nie przyznawała się do tego sama przed sobą, chciała znów ujrzeć ich wesołe twarze.
Drzwi pomieszczenia otworzyły się nagle. Suzanne była jednak tak pochłonięta myślami o rudzielcach, że tego nie usłyszała. Alex to należycie wykorzystał i rozejrzał się z uśmiechem po pokoju. Parsknął śmiechem na widok porozrzucanych skarpet w kącie. 
Dziewczyna podniosła głowę ze dziwieniem.
- Co tutaj robisz? - warknęła, podnosząc się z łóżka.
- Mamy lekcje, zapomniałaś? - zadrwił, podchodząc bliżej niej.
- Miałam nadzieję, że ty zapomnisz - odgryzła się, odkładając na biurko ruchomą fotografię.
- Mam za dobrą pamięć. Poza tym, nie darowałbym sobie, gdybym opuścił nasze zajęcia.
- Oczywiście - prychnęła, biorąc głęboki wdech. 
- Może już zaczniemy. - Alex wykrzywił usta w drwiący uśmiech i sięgnął po różdżkę do tylnej kieszeni. - Kojarzysz Oklumencję?
- Wpychasz mnie na głębokie wody - zadrwiła Suzanne.
- Czyli kojarzysz, znakomicie. - przytaknął. - Spróbujemy dzisiaj czegoś z jej udziałem.
- To znaczy?
- Poznamy się - stwierdził. - Chociaż nie do końca. Będziesz starała się odeprzeć moje ataki siłą woli, abym nie dostał się do twojej głowy. Rozumiesz? - Dziewczyna skinęła głową. - Jeśli odpowiednio opanujesz oklumencję, obroni cię ona przed uleganiem cudzym wpływom. Na naszych najbliższych lekcjach będę próbował głęboko wniknąć w twoje myśli, a ty będziesz próbować się bronić. Przygotuj się, Legilimens! - warknął, a Suzanne poczuła, jakby jakaś dłoń wdarła się do jej myśli i próbowała je ukraść.
Ujrzała tiarę przydziału, bliźniaków, pierwszy dowcip w Hogwarcie, Cedrika oraz... pustkę. Zemdlała. 
...
Po kilku minutach Alexowi udało się obudzić dziewczynę. 
- Jak się czujesz? - spytał z troską, a jego dłoń mocno ściskała jej nadgarstek.
- Teraz lepiej - odparła niepewnie. - Puszczaj mnie! - Wyrwała się z jego objęć, bo nagle wszystkie wspomnienia wróciły. - Jak mogłeś? - spytała, wstając.
- Mówiłem przecież, że będę próbował...
- Dlaczego od razu tak gwałtownie? - rzuciła zirytowana. - Nie możesz wdrażać tego powoli?
- Ach, przepraszam. - Chłopak zmarszczył brwi. - Zapomniałem, że Voldemort będzie cię oszczędzał i kiedy zechce wydusić od ciebie jakieś informacje, najpierw uderzy spokojnym zaklęciem! A na samym początku zapyta cię jeszcze o zgodę! - zadrwił.
Suzanne zacisnęła szczękę.
- Spróbujmy jeszcze raz - rozkazał, rzucając czar. - Legilimens!
Po raz kolejny myśli zaczęły układać się w sceny jakiegoś filmu. Było to o tyle irytujące uczucie, że Alex bestialsko penetrował wszystkie rejony jej umysłu.
"Dość" - warknęła Suzanne w myślach, które za chwilę miały zostać doszczętnie obnażone.
Moc chłopaka zaczęła wycofywać się z jej głowy. Dziewczyna cały czas starała się wyprzeć obce wpływy z siebie. Chciała wyrzucić wszelkie myśli, aby nikt nie mógł się do nich dostać. Nagle moc ustała.
- Lepiej, dużo lepiej - pochwalił chłopak. - Ale poważnie, spałaś z misiem do dziewiątego roku życia? - zakpił.
- Spadaj - warknęła.
- Legilimens! - Kolejna fala mocy przedostająca się do jej bezbronnego umysłu.
Tak jak wcześniej, Suzanne postanowiła wyprzeć wszystkie myśli. Lecz teraz Alex nie ustępował. Jego czary coraz zachłanniej okradały jej umysł.
Maureen, bliźniacy, związek z... Przerwała łącze i ponownie zemdlała.
Alex westchnął ciężko i spojrzał z drwiną na nieprzytomną dziewczynę. Zabawna postawa. Wolała pozbawić się świadomości, niż aby dowiedział się o jej przeszłości. Podszedł do niej i delikatnie podniósł z podłogi. Ułożył ją na łóżku i pogładził po czole.
- Lupin, Lupin, Lupin - stwierdził karcąco, a wtedy dziewczyna otworzyła oczy.
Kryła się w nich ogromna niechęć. Ponownie zaśmiał się w duchu.
- Wiesz co jest Twoją największą słabością? - podrzucił, siadając przy niej na łóżku. - Desperacja, która zmusza cię do podjęcia decyzji, których normalnie byś nie podjęła. - Suzanne zacisnęła pięści. Ta cała Lupin bawiła go coraz bardziej. - Nic nie doda ci odwagi, jeżeli nie zaczniesz nad sobą panować. Przypomnij sobie, kiedy ostatnio poczułaś się bezsilna?
- Gdy Angelina zjadła moja ostatnią czekoladkę - stwierdziła Suzanne, posyłając chłopakowi ironiczny uśmiech.
- Nieźle jak na początek - mruknął pod nosem, stając z wyciągniętą różdżką naprzeciwko niej.
- Już nie - zaprotestowała. - Już wystarczająco mnie wykończyłeś.
- Ile twoim zdaniem powinna trwać normalna lekcja Obrony?
- Ja wiem? Godzinę, półtorej. 
- Siedzimy tu trzydzieści minut. - Alex podniósł się z łóżka. - Chodź, ostatni raz. Potem spróbujemy zaklęcia patronusa.
- Potrafię go wyczarować! - zaprotestowała.
- W to nie wątpię, ale mam wątpliwości, co do twojej techniki. - Posłał jej drwiący uśmiech.
Dziewczyna podniosła się z łóżka. Posłała chłopakowi zawziętą minę i stanęła prosto. 
- Legilimens! - warknął, a myśli zaczęły uciekać. 
Postawiła się mu - na pozorny moment. Później fala była za silna, a Suzanne upadła na podłogę. Alex przerwał łączę.
- Jednak nie dam rady - jęknęła, podnosząc się na przedramionach. - To jest po prostu za trudne.
- Z patronusem też sobie dzisiaj nie poradzisz - stwierdził chłopak, kucając obok mnie. - Posłuchaj mnie, Lupin. Prześpij się z tym, a jutro do tego wrócimy. I tak w kółko. Puki nie opanujesz tego do idealnej perfekcji, rozumiemy się? - Wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Aha, i jeszcze jedno. - Zatrzymał się. - Myśl o tym, jak o wyłączeniu emocji. Kiedy nic nie czujesz, nie masz prawa też o niczym myśleć. Tak to mniej więcej działa. Zwykła biologia. - Opuścił pomieszczenie.
- Oczywiście... - prychnęła. - panie profesorze.
...
Syriusz i Suzanne stali przed pokojem Remusa i posyłali sobie zaniepokojone spojrzenia.
- Remus, otwieraj w tej chwili! Słyszysz mnie? - warknął Black po raz kolejny i walnął w drzwi.
- Czyżby wyszedł? - zaproponowała Suzanne.
- Bez nas? - oburzył się Black. - Chyba sobie żartujesz? Remus nie poszedłby beze mnie! - oburzył się. - Remusie, otwieraj te cholerne...
- Co się dzieje? - rzucił Remus, wychodząc z pobliskiej łazienki. Black wyraźnie speszył się na jego widok.
- Czemu zamknąłeś drzwi? - spytał z pretensją.
- Są otwarte - stwierdził Remus, podchodząc do nich i przekręcając gałkę, przez co pokój się otworzył.
- Ty to robisz specjalnie - jęknął Syriusz, wchodząc do sypialni przyjaciela i rozwalił się na jego łóżku.
Ten pokój był mniejszy niż jego siostry, ale miał w sobie swój urok. Dywan i dwa fotele sprawiały, że pomieszczenie wydawało się bardziej przytulne.
- Coś się stało, że wy tak... - Zielonooki wskazał na nich niepewnie.
- Za kilka godzin zaczyna się pełnia - obwieścił Black z drwiną. - Co zamierzasz z tym fantem zrobić?
- Zamierzam przeżyć - odparł spokojnie.
- Idziemy z tobą, przyjacielu!
- Nie idziecie - powiedział Remus, siadając na jednym z foteli.
- Daj mi choć jeden rozsądny powód.
- To niebezpieczne.
- Rozsądny, Remusie. A nie bezpodstawny!
- Przypominasz sobie, co się stało tobie i Suzanne podczas naszej ostatniej pełni w Hogwarcie? - podrzucił.
- Wyleciało mi z głowy - jęknął Black, odwracając głowę.
- To ja ci bardzo chętnie przypomnę - uniósł się Remus. - Twoja dusza mało co nie została wyssana przez dementorów, a Suzanne...
- Nic mi się wtedy nie stało - stwierdziła dziewczyna. - Podczas błękitnej pełni tak, ale później już mi nic nie zrobiłeś.
- Jesteście bardzo rozsądni - zakpił Remus. - I wybaczcie, ale nie możecie iść ze mną. Nie potrzebuję waszej opieki. Nauczyłem się już radzić sobie sam.
- Ale Remusie... - zaczął Black widocznie zawiedziony wynikiem dyskusji. 
- Może kiedyś, ale dzisiaj jest na to za wcześnie. - Teleportował się w odludne miejsce.
...
Black miał na sobie szeroką bluzę z kapturem, który opadał mu na połowę twarzy. Swoje czarne włosy związał w niski kucyk, a całym wyglądem przypominał jakiegoś hipstera wybierającego się na spacer po Londynie. Suzanne szła tuż obok niego, trzymając go niepewnie za rękę.
Wiedziała, że ten człowiek jest niepoczytalny, ale w jej rozumowaniu zemsta wyglądałaby o wiele inaczej.
- Pójdzie mu w pięty, zobaczysz, Suz - mruczał Black pod nosem, co parę chwil rozglądając się po okolicy. Jeżeli zostałby przez kogoś rozpoznany, wtrącono by go do Azkabanu na lata.
Suzanne westchnęła głośno.
- Uważam, że to bardzo ale to bardzo nierozsądne - przyznała, gdy minęli kolejną osobę, która ewidentnie była czarodziejem.
- Spokojnie, Suz. Zachowuj się jak mugol, a zaczną cię za niego brać.
- Powiedział hipster z różdżką w kieszeni - mruknęła. - Skąd ty ją w ogóle wytrzasnąłeś.
- Dumbledore mi załatwił - stwierdził, zatrzymując się przed wysokim budynkiem.
- Nadal nie jestem przekonana. - Spojrzała na szyld kina. - Tutaj będzie roiło się od ludzi - jęknęła. - Nie ma szans, aby nikt nas nie przyuważył.
- A niby czym różnimy się od mugoli?
- Sam fakt, że mówimy o nich mugole, powinien dać ci do myślenia.
- Będzie dobrze. - te słowa jednak nie uspokoiły dziewczyny. - Poza tym muszę zobaczyć ten film. Miał bardzo dobre recenzje w mugolskim dzienniku. Gra tam jakiś Arnold Schwarzenegger, może jesteśmy spokrewnieni?
- Jesteś Austriakiem? - zadrwiła Suz, a wtedy znaleźli się przy kasie.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - spytała uprzejmie młoda kobieta.
- Dwa bilety na Prawdziwe Kłamstwa Jamesa Camerona. Wie pani, ten najnowszy film. - Uśmiechnął się krzywo.
Brunetka zmarszczyła nieco brwi, ale wydrukowała bilety.
- Dwadzieścia funtów - stwierdziła szybko.
- Ile? - zdziwił się Black, zaglądając do portfela, gdzie było tylko dziesięć. - Ile, przepraszam?
- Dwadzieścia funtów - powtórzyła z rozdrażnieniem.
- Zdzierstwo - podsumował. - Suz, masz może pożyczyć dziesięć funtów? - zwrócił się z nadzieją do swojej towarzyszki.
- Masz szczęście - odparła, wyjmując z kieszeni banknot.
Black przyjął go z wdzięcznością i wręczył kobiecie przy kasie.
- Do widzenia - pożegnał się hardym tonem pełnym oburzenia. - Wybacz, ale z nachosów dzisiaj zrezygnujemy. Strasznie podrożało w ciągu tych dwunastu lat. - mruknął w kierunku dziewczyny, na co ona parsknęła śmiechem.
Przez kilka chwil starał się namierzyć salę numer cztery. Było to jednak bardzo utrudnione przez kaptur nasunięty na oczy.
- Może zapytajmy kogoś o drogę? - podrzuciła Suzanne.
- Żartujesz? - fuknął. - Wezmą nas za jakichś wieśniaków. Kto to widział, żeby zgubić się w kinie?
- Ja nigdy nie była w kinie - przyznała dziewczyna.
- Żartujesz po raz drugi? - powtórzył mężczyzna, na co Suzanne pokręciła głową. - Ech, ty nic nie wiesz o życiu. Co z tobą robił Remus podczas tych ostatnich lat? Graliście w brydża?
- W szachy - przyznała z uśmiechem. - No nie, ale na kino jakoś nie było okazji. W ground school nie było takich wycieczek.
- A chociaż teatr widziałaś? - dopytywał się Syriusz.
- Teatr tak. Mówię, że nie byłam tylko w kinie.
- A cyrk? Wesołe miasteczko, zoo?
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Bodajże tak - stwierdziła niepewnie. 
- Na Merlina, co ty robisz ze swoim życiem - jęknął w momencie, gdy w oczy wpadł mu wielki napis z numerem czwartym. - To tam! - zachwycił się, wskazując palcem w tamtym kierunku.
Pośpiesznie ruszyli w stronę sali.
- Dzień dobry. - Na ich drodze stanął mężczyzna w szykownym uniformie.
- Tak? - rzucił Black z irytacją. Kolejna osoba przeszkodziła mu w szybkim dotarciu na salę kinową, a przecież każda minuta była dla nich na wagę złota!
- Poproszę bilety - powiedział, wystawiając rękę w stronę Syriusza.
- Moje bilety? - zapytał Black. - Wydałem na nie dwadzieścia funtów! Kup sobie własne, człowieku.
Suzanne parsknęła śmiechem.
- Nie, nie, nie, pan mnie źle zrozumiał... - zaczął przyjaźnie mężczyzna.
- I jeszcze jestem głupi? - dopytywał, a na części jego nieprzykrytej twarzy Suz ujrzała wyraźną irytację.
- Proszę pana, proszę się uspokoić. Nie wejdzie pan na salę, jeżeli nie skasuję panu biletów. - wytłumaczył w końcu.
Syriusz nagle zrozumiał całą sytuację.
- Emm, tak, tak, oczywiście. - Przekazał mu je. Pracownik urwał właściwą ich część i pośpiesznie oddał bilety.
- Życzę miłego seansu. - Uśmiechnął się w kierunku Suzanne, która posłała mu przepraszające spojrzenie.
Po chwili zrównała się z Blackiem i spojrzała na niego krytycznie.
- I to ja nigdy nie byłam w kinie? - zakpiła.
- Przez tyle lat wszystko się pozmieniało - usprawiedliwiał się mężczyzna, uważnie obserwując salę. - Chodźmy na sam koniec. - Wskazał na ostatnie miejsca.
Dziewczyna skinęła lekko i ruszyła w tamtym kierunku.
Kiedy usiedli na właściwych fotelach, na sali zgaszono światło, a na wielkim ekranie wyświetlono film. Seans się rozpoczął. Suzanne nieświadomie otworzyła z wrażenia usta. Przyglądała się z zainteresowaniem wszystkiemu, co znajdowało się obok niej. 
Widownia była otoczona mrokiem, a z jakiegoś zabawnego okienka nad nią wydobywały się smugi bladego światła, które w magiczny sposób tworzyły obraz na ekranie. Mugole nie mieli magii! Ale posiadali coś o wiele lepszego. Mieli wyobraźnie i zaradność, której czarodziejom brakowało.
W niesamowity sposób zawładnęli elektrycznością, światłem i stworzyli z nich rozrywkę.  Zawładnęli nawet czasem, tworząc filmy, na których pokazywano sceny z dalekiej przeszłości. Zawładnęli życiem i śmiercią, mogąc o wiele więcej niż zwyczajny czarodziej.
Mogąc więcej, ponieważ czarodzieje otrzymali magię. Mugole musieli sami ją stworzyć. Musieli sami ją opanować i ustalić jej zasady, które później we wspaniały sposób łamali. To przecież oni mogli słuchać muzyki, kiedy tylko mieli na to ochotę i to właśnie oni budowali budynki, które bez użycia magii górowały nad architekturą czarodziejów.
Rozpoczęła się pierwsza scena, a Suzanne była coraz bardziej zachwycona ich światem. Vincent miał rację - czarodzieje okiełznali magię, ale to tak naprawdę mugole byli jej niezaprzeczalnym twórcą.

...
https://i.pinimg.com/originals/18/2c/78/182c78eb444b9a4596e6161ecc6a4612.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz