sobota, 31 marca 2018

Rozdział 66

III część Maratonu

Figlowania ciąg dalszy ;D
...
Powolnym krokiem, którego dynamika dawała niektórym osobom wiele do życzenia, przemierzałam ośnieżone polany Zakazanego Lasu z torbą w pysku. Miałam nadzieję, że Syriusz Black przebywał akurat w swojej kryjówce, gdyż w innym wypadku nie uśmiechało mi się szukać go po całym borze. Póki co miałam jednak jeszcze wiele do przejścia, gdyż torba przy każdym bardziej niewyważonym kroku otwierała się i wysypywały się z jej środka różne klamoty, mające mi pomóc.
Pomóc mi albo, bardziej konkretnie, Blackowi. Niosłam do jego jaskini nożyczki, ciepłe palto, jedzenie i wrzątek w termosie bez dna. Oprócz tego miałam przy sobie dwie poduszki i koc oraz całą pulę innych mniej lub bardziej niezbędnych przedmiotów, które mogłyby pomóc mu w przetrwaniu.
Miałam zamiar doprowadzić go do porządku. Jego rozczochrane i nieumyte, długie włosy wyglądały ohydnie, co nie pomagało mi w zaufaniu mu. Ufałam mu, ale bałam się do niego podejść przez strach przed możliwością zamieszkiwania jego włosów przez jakieś mole lub coś o wiele gorszego.
Rozejrzałam się dookoła i zewsząd uderzył mnie widok ośnieżonych drzew o czarnej korze. Gdyby nie specyficzny zapach prowadzący w kierunku ukrycia mężczyzny, już dawno nie wiedziałabym, gdzie jestem. Dalej wykonując nieporadne kroki w wysokich zaspach śniegu, ruszyłam naprzód.
- Witaj, mała! - Doszedł do mnie nagle wesoły głos gajowego.
Momentalnie się zatrzymałam i niepewnie odwróciłam się w stronę mężczyzny.
- Co tam zwinęłaś, mała? - spytał ze śmiechem, lustrując uważnie, zbyt uważnie jak na mój gust, moją torbę. - Czy mi się wydaje, czy łupnęłaś komuś kawał szynki! - Wskazał z rozbawieniem na kawałek wystającego mięsa. - Czyżbyś już nie była wegetarianką?
Warknęłam instynktownie w jego kierunku. Nie miałam ochoty na zwierzęce przymilanie się do tego człowieka. Męczyła mnie ta ciągła uległość wilka wobec niego. Minus tego wcielenia. Nie mogłam przejść obojętnie.
- O, przepraszam! - zarzekł się Hagrid, na którego twarzy malował się uśmiech. - Biegnij sobie dalej, już nie przeszkadzam.
Taki właśnie miałam zamiar. Jak najszybciej dotrzeć do kryjówki Blacka.
...
- Jesteś tu? - rzuciłam, wchodząc z torbą na ramieniu do wnętrza jaskini.
- Jestem - odparł nieporadnie Syriusz, siedzący skulony w kącie pod ścianą.
- Co ci się znów stało? - spytałam, podchodząc do niego bliżej. Zatrzymałam się jakieś dwa metry przed mężczyzną, nauczona, że jego przestrzeń osobista zaczyna się dużo wcześniej niż moja.
- Myślę - warknął rozeźlony. - O dziwo, ostatnio mam na to wiele czasu!
- Na fryzjera już go nie starczyło? - zadrwiłam, zaczynając od rzeczy, którą chciałam zrobić najpierw.
- Jestem poszukiwanym zbiegiem! Mam w dupie to, jak wyglądam!
- Na szczęście ja nie mam tego gdzieś i przyniosłam kilka rzeczy, które pomogą ci się ogarnąć.
Mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Na potwierdzenie swoich słów, położyłam torbę na podłodze i wyjęłam z niej w pierwszej kolejności nożyczki. Black momentalnie odskoczył od mnie na kolejny metr.
- Nie zachowuj się jak dziecko! - żachnęłam się.
- Po co ci te nożyczki?
- A jak myślisz? Chcę ci obciąć te brudne włosy! - Zrobiłam krok w jego stronę.
- Nie widzę takiej konieczności! - Ponownie się cofnął na mój następny krok.
- Właśnie, nie widzisz! Te kłaki zasłaniają ci oczy!
- Nie rób tego, Suzanne. Będziesz żałować! - nastraszył mnie.
- Nie ja jedna - stwierdziłam, ruchem ręki sprawiając, że jeden z pukli Blacka opadł ciężko na ziemię.
Mężczyzna spojrzał na swoje stopy, przy których walały się jego włosy. Po chwili podniósł głowę i zmarszczył czoło.
- Dasz się ostrzyc? - rzuciłam jeszcze. - Bo następnym razem mogę nie trafić i zamiast włosów, obetnę ci łeb! - zagroziłam.
Black po chwili dedukowania sytuacji, westchnął ciężko i podszedł bliżej. Usiadł tyłem do mnie.
- Tylko błagam, zrób to szybko! - poprosił.
- Grzeczny Łapcio. - Zachichotałam. - Zaraz pozbędziesz się tej osobliwej pamiątki po Azkabanie - powiedziałam, biorąc w dłoń nożyczki.
Przez chwilę pozbywałam się pierwszych warstw jego kudłów w milczeniu. Jednak Blackowi już najwidoczniej sprzykrzył się taki stan. Z jego gardła wydobył się ciepły, zachrypnięty głos.
- Pamiętam, że będąc w Hogwarcie, miałem włosy do ramion.
- Czy to jakaś aluzja? - zakpiłam. - Zapomnij o niej. Pchły już na dobre zamieszkały na twojej głowie.
- Pcheł można się pozbyć.
- Jasne, Pchlarzu, że można, ale nie sądzę, aby rozsądnym było zostawiać te pęcły. Nawet jeżeli miałyby sięgać tylko do ramion.
- Pchlarz - stwierdził z rozmarzeniem. - Wiesz, że Remus mnie tak nazywał. Pies za animaga nie jest za praktyczną rzeczą. Ogon bym jeszcze zniósł, ale pchły nie dają mi spokoju.
- Ja jako wilk nie mam pcheł.
- Ja jako młody pies także ich nie miałem. Pojawiają się wraz z wiekiem. - Westchnął ciężko. - Pojawiają się wraz z doświadczeniem...
- Powiedz mi, Syriuszu - przerwałam mu, a mężczyzna na dźwięk swojego imienia drgnął lekko.
- Od dwunastu lat nikt mnie tak nie nazywał - powiedział przepraszająco.
Spojrzałam na niego ze współczuciem, na chwilę przerywając zabawę we fryzjera.
- Teraz będzie tylko lepiej - pocieszyłam, gładząc go po policzku. - Zawsze będzie lepiej.
- Jesteś taka podobna do brata - powtórzył mężczyzna. Zawsze tak mówił.
- Cieszę się. - Wróciłam do ścinania włosów. - Powiedz mi, jak wiele czasu zabrała ci nauka animagii?
- Pamiętam, że na piątym roku już ją opanowałem. Wcześniej ćwiczyłem ją wraz z Jamesem i tym pieprzonym zdrajcą! Remus nas nadzorował.
- Łatwo się dowiedzieliście? - spytałam. - O przypadłości Remusa - wyjaśniłam.
- Tego trudno było nie przeoczyć - odparł. - Raz w miesiącu w czasie pełni znikał i udawał się do domu, aby pomóc "chorej matce".
- Nawet zgrabna wymówka - podsumowałam.
- Nawet zgrabna. Jednak nie spodziewałem się, że Remus pozwoli tobie stać się animagiem! - Zagryzłam lekko wargę. - My musieliśmy go przekonywać tygodniami, a i tak przed każdą pełnią zasłaniał się rękami i nogami, że nie potrzebuje naszej pomocy. Jak udało ci się go przekonać?
- Cóż... - zaczęłam koślawo, ucinając ostatnie z długich pasm. Teraz włosy Blacka były długości około siedmiu centymetrów. - On nic nie wie - umilkłam po chwili.
- Żartujesz? - dopytywał, a w jego głosie wyczułam uznanie. - Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że to cholernie niebezpieczne?
- Nie zorientowałam się jeszcze - stwierdziłam ironicznie. - Podczas ostatniej pełni przecież nic mi się nie stało.
- Obawiam się, że zachowanie Remusa podczas pełni było moją winą - przyznał Black ze skruchą. - Podczas pierwszej pełni w tym roku szkolnym postanowiłem wam towarzyszyć, ale wtedy Remus się na ciebie rzucić. Stwierdziłem więc wtedy, że nie powinienem się więcej w to wtrącać.
- Aż do niebieskiej pełni - podrzuciłam.
- Tak. Nie przyszło mi do głowy, że Remus przyjmuje leki. W czasach szkolnych przeżyłem z Remusem błękitną pełnię. Trafiłem wraz z Rogaczem do Skrzydła Szpitalnego na prawie cały miesiąc! Nie chciałem, aby zrobił ci krzywdę.
- Rogacz był jeleniem, prawda? - spytałam, na co Black skinął głową. - A Glizdogon szczurem?
- Pieprzonym i zdradzieckim - wysyczał przez zęby.
- Wasz patronusy miały tę samą postać, co postaci animagiczne?
- Tak, a co? - zdziwił się.
- Bo widzisz, Syriuszu - powiedziałam, siadając obok niego. - Mój animag jest wilkiem... ale mój patronus przyjmuje postać kota, kuguchara.
- Żartujesz? - powtórzył znowu.
- Jestem poważna - odparłam, odkładając nożyczki do torby. - I przy okazji, jesteś już obcięty. - Wskazałam na jego głowę.
- Jasne, jasne - przytaknął, przejeżdżając dłonią po świeżo ściętych włosach.
- Zostawiłam ci ich trochę. Abyś nie poczuł się nazbyt nagi! - zachichotałam.
- Zaczekaj, bo mnie zaintrygowałaś - przerwał mi. - Wilk animag, a patronus kot. Te zwierzęta nie mają ze sobą nic wspólnego!
- Remus ma wilka patronusa. Chyba jednak nie jestem z nim kompatybilna.
- Właśnie, ale... słyszałem kiedyś o czymś podobnym, ale to dziwne i rzadkie zjawisko.
Nagle urwał, a ja nie miałam ochoty drążyć. Wstałam i podeszłam do swojej torby, wyciągając z jej środka sporych rozmiarów worek.
Black posłał mi zaskoczone spojrzenie.
- Przecież nie dam ci umrzeć z głodu - wyjaśniłam, wyciągając ze środka kanapkę. - Trzymaj. - Mężczyzna złapał ją łapczywie, ale gdy już miał ją ugryźć, nagle się powstrzymał. - No co? Przecież nie wlałam ci arszeniku do środka. - Przewróciłam oczami.
Mężczyzna wziął gryza z bułki.
- Skrzaty są niezwykle pomocnymi stworzeniami - ciągnęłam dalej, próbując umieścić worek na tyłach jaskini. - Nie wiem, jak samej udałoby mi się zrobić ten stos kanapek.
- Wiesz, gdzie leży kuchnia? - zdziwił się mężczyzna.
- Była na waszej mapie - przypomniałam.
- Racja. Czasem już zapominam, co robiłem w czasach szkolnych - przyznał, a ja wyciągnęłam z torby płaszcz, który świsnęłam ze szkolnej garderoby.
...
Weszłam nieśpiesznie przez tajne przejście na korytarz dormitoriów ślizgonów. Akurat przechodził nim jakiś wysoki chłopak, a na kolor mojej szaty skrzywił się nieznacznie.
- Mi także miło cię widzieć - odparłam gorzko, kierując się w przeciwnym kierunku. Na hebanowych drzwiach szukałam napisu: Vincent Crowe.
Karteczka szybko wpadła mi w oko. Była ubrudzona jakąś czarną mazią, spod której wystawała jakaś czerwona wiadomość. Nie zawracałam sobie głowy jej przeczytaniem. Nacisnęłam na srebrną klamkę, uprzednio nawet nie trudząc się pukaniem, a następnie weszłam do pokoju, który spowiła ciemność. Jedynym przedmiotem choć trochę rozpraszającym mrok była świeca, której knot był otoczony przez strumienie wosku. Musiała palić się długo.
Zmarszczyłam lekko czoło. Chłopaka najwidoczniej nie było w dormitorium, które spowijał także lekki dym wydobywający się z niedopalonego papierosa. Już miałam zgasić doszczętnie niedopałek, ale wtedy usłyszałam tuż za sobą delikatny oddech.
Momentalnie się odwróciłam. W pierwszej chwili niczego nie dostrzegłam, jednak to były tylko pozory.
Kiedy uniosłam wzrok, dostrzegłam, że w rogu pomieszczenia, gdzie ściany spotykały się z sufitem, znajdowała się mroczna postać o bladej twarzy otoczonej przez czarne pukle włosów. Krzywiła się do mnie, układając swoje usta na kształt uśmiechu Jokera. Miała czerwone, lśniące oczy, w których krążyła pustka. Pustka - ogromna otchłań z wydobywającym się ze środka złem. Jej ramiona wyglądały jak skrzydła - porastały je gęste, smoliste pióra, zamieniające się we włosy upiora. Przytrzymywał się on ścian za pomocą ogromnych szponów w kolorze brudnej ziemi. Jego nogi były zgięte i lekko opierały się o wyżłobienia w murze.
Na mój widok naprężył się nieznacznie i zrobił powolny ruch szyją. Odsłonił swoje ogromne kły, po których spływała czarna maź.
Moje serce stanęło. A ja już w następnej chwili wydałam z siebie głośny wrzask, który sprawił, że stwór przestał się uśmiechać. Wygiął usta w wyrazie odrazy i syknął, wystawiając z jamy ustnej zielony język węża.
Instynktownie cofnęłam się do tyłu, na co demon zaczął schodzić za pomocą powolnych ruchów spod sufitu. Stanął na podłodze na dwóch nogach, a swoimi skrzydłami zamachnął się nieco do tyłu, przez co świeca nagle zgasła. Widziałam przed sobą jedynie parę piekielnych oczu, który zbliżały się do mnie coraz bardziej.
Rzuciłam w stronę zmory jakimś nieistotnym zaklęciem, trafiając ją w blady policzek. Ponownie syk rozdarł ciszę w pomieszczeniu. Upiór zdawał się rozeźlić. Pióra na jego ramionach napuszyły się, a szpony rozwarły. Nie wiedząc, co innego mogę zrobić, znów trafiłam go Drętwotą.
Demon był na nią odporny!
Zaczął zbliżać się do mnie swoim spokojnym, diabelskim krokiem, a ja starałam się od niego oddalić. Nagle jednak poczułam, jak moje ciało przywarło do lodowatej ściany. Nie było innej drogi ucieczki, a stwór znajdował się tuż przede mną. Przejechał swoim ostrym jak brzytwa szponem po moim policzku. Poczułam na nim lekkie pieczenie.
Demon mocniej przydusił mnie do ściany.
Jego prawy szpon wylądował na moim ramieniu i stykał się lekko z moją naprężoną skórą. Miałam niestabilny oddech. Skrzydła potwora otoczyły mnie z każdej strony, a drugim szponem upiór złapał mnie za szyję, przyciskając mnie do muru i napierając na mnie całym ciałem. Wydałam z siebie cichy jęk, czując jak jeden z pazurów wbił się zbyt głęboko w moją skórę. Mimowolnie skuliłam się w sobie.
Nagle twarz demona zaczęła się do mnie przybliżać, a usta rozchyliły się, ukazując mi ostre kły.
Jedna chwila i będę martwa - pomyślałam, gdy lodowaty oddech dotarł do mojego policzka. Zacisnęłam szczękę, spoglądając ostrożnie w czerwone ślepia potwora. Kiedy spojrzałam w ich stronę, te patrzyły wprost we mnie. Biła od nich nieprzenikniona pustka.
Jego kły ponownie przysunęły się do mojej szyi. Gdy chłodny ruch powietrza smagnął ponownie płatek mojego ucha, spięłam się w sobie, słysząc obok siebie cichy szept.
- Jesteś bardzo naiwna. - Nagle rozerwało ciszę. - Zabawna także ...Suzy!
Przymknęłam oczy, przygotowując się na starcie. Jednak wtedy poczułam, jak moja twarz jest odwracana w miejsce, gdzie stała ta kreatura.
- Otwórz oczy! - rozkazał spokojnym głosem.
Pokręciłam głową ze strachu.
- No weź, Suzy! Nie upokarzaj się! - dobiegł do mnie kolejny głos. Ten był jednak melodyjny i przyjemny dla ucha.
Podniosłam powieki, dostrzegając zielonkawe oczy Vincenta. Chłopak przyciskał mnie do ściany, a po jego twarzy błąkał się uśmiech.
- Vincent! - wydzierając się z przerażenia, wtuliłam się w chłopaka niespokojnie. Po chwili poczułam, jak jego dłonie delikatnie obejmują moje ciało.
Ślizgon podniósł mnie i przez chwilę znajdowałam się w górze. Posadził mnie na swoim biurku. Odszedł ode mnie i stojąc prosto, nadal lustrował mnie rozbawionym wzrokiem. Przez chwilę ja także go lustrowałam. Dopóki nie dotarło do mnie to, co przed chwilą miało miejsce. Ten upiór był tylko wcieleniem Vincenta, który przez cały czas podle mnie nabierał.
- Jak mogłeś? - warknęłam, starając się przywrócić sobie równy oddech.
- Twoja reakcja była warta wszystkich klejnotów świata. - Zaśmiał się dźwięcznie.
- Moja reakcja? - powtórzyłam. - Nie boisz się, że zaraz ktoś tu wpadnie?
- Na pokój zostało rzucone zaklęcie wyciszające. Mógłbym cię nawet zabić, a nikomu nie przyszłoby do głowy to, co się tutaj wyprawia. - wyjaśnił.
Niedbałość, z jaką wypowiedział te dwa zdania, przyprawiła mnie o dreszcze.
- Po jaką cholerę, żeś tam wlazł!? - Wskazałam z pretensją w kąt pokoju. Nie miałam jednak odwagi tam spojrzeć.
- Pod sufitem czuję się bezpieczniej - stwierdził zdawkowo, całkowicie ignorując fakt, jakim była przed chwilą widziana przeze mnie osobliwość.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Zdawało mi się, że w całym moim życiu nie czułam tak wszechogarniającego uczucia zachwiania bezpieczeństwa i niepokoju.
- Uważasz za normalne ...no nie wiem... zamienianie się w jakiegoś demona i siedzenie nad drzwiami?
- Ty masz swoje dziwactwa, ja mam swoje.
- Dziwactwo? - powtórzyłam, a mój głos zabrzmiał wręcz szyderczo. - Zamienianie się w jakiegoś upiora uważasz za zwykłe dziwactwo?
- Mam inne poczucie estetyki niż ty.
- Przestań podchodzić do wszystkiego tak bardzo drwiąco! Nie nazywaj czegoś takiego kwestią gustu!
- Przepraszam, że Richard cię przestraszył, ale on nie mógł się opanować. Kiedy widzi ofiarę, musi się nią zabawić.
- Richard? - powtórzyłam, wstając. - Nazwałeś tego demona? A z resztą... jaką ofiarę, co chciałeś ze mną zrobić?
- Nie stałaby ci się krzywda, spokojnie. - Zaśmiał się ponownie.
- Rozciąłeś mi policzek! - warknęłam, wskazując na czerwoną ranę na twarzy.
- Się zagoi - mruknął, ruchem ręki zasklepiając ją.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło! - oburzyłam się, a chłopak podszedł bliżej mnie. Przez chwilę myślałam, że Vincent chce mnie ponownie podnieść, jednak on nachylił się nade mną, posłał mi rozbawione spojrzenie i sięgnął po coś za mną.
Ponownie ode mnie odszedł. Przez chwilę przyglądając mi się z kpiną, przemienił swoje oczy w czerwone, bezgraniczne ślepia. Wzdrygnęłam się na ich widok, lecz wtedy znów przybrały kolor zieleni.
- Uspokój się. - Założył na nos czarne okulary.
- Kolejny gadżet do perfekcyjnego imagu? - zadrwiłam. - Nie wystarczają ci glany, koszulki rockowych zespołów? Potrzebujesz jeszcze okularów, aby prezentować się mądrzej?
- Na co dzień noszę soczewki, ale po zmianie moje oczy się przesuszają. Daruj, jeżeli cię to razi, ale nie mam zamiaru być ślepym - Posłał mi drwiący uśmiech.
- Doprawdy? - zadrwiłam, czując w sobie rosnącą niechęć do tego człowieka.
- Nie kłamałbym w takiej sprawie. Zdrowie ponad wszystko - stwierdził, wybuchając śmiechem.
Vincent był szalony. Szalony, niepoczytalny i inteligentny. Na wszystko miał wyrobione własne zdanie. Człowiek, którego cechy były wybuchową mieszanką. Cóż mogłam na to poradzić, że właśnie do kogoś takiego mnie ciągnęło.

Rozdział 65

II część Maratonu

Figlowania Freda i George'a ciąg dalszy. Ciekawe co takiego zdążyli już zmajstrować?
...
Weszłam przez tajne przejście do dormitorium Vincenta. Tylko w tym jedynym pomieszczeniu w Hogwarcie spotykałam się z chłopakiem, bo ten twierdził, że wszędzie indziej znajduje się zbyt wiele niepotrzebnej magii, która razi go po oczach.
Nie miałam zamiaru się z nim sprzeczać. I tak prędzej czy później poddałabym się lub, co gorsza, przyznałabym mu rację, a ostatnią rzeczą jaką chciałam zrobić, było uznanie świata czarów za nudny i zbyteczny.
- Czemu zawdzięczam wizytę? - rzucił Vincent spokojnym tonem, nie posyłając mi przy tym nawet zalążka uśmiechu.
- Przecież powiedziałeś mi, abym przyszła. - Zmarszczyłam brwi.
- Masz szybki czas reakcji - kontynuował dalej, nie dając mi nawet rozpocząć kolejnego zdania. - Ale wróćmy do rzeczy. Twój bogin jest... wyjątkowy. - podsumował bezbarwnie, chociaż w jego oczach dostrzegłam delikatną iskrę.
- Co to znaczy?
- Niedomyślna - fuknął pod nosem i po chwili zwrócił się do mnie. - Jest wyjątkowy pod wieloma względami. Na przykład dlatego że przedstawia osobę, której nie znasz i nigdy nie widziałaś - powiedział, siadając przy swoim biurku. Otworzył jedną z szuflad i wyciągnął z niej paczkę papierosów i szklaną papierośnicę.
Po chwili odpalił jednego i zaciągnął się, wypuszczając z ust drobny kłąb dymu.
- Nie jesteś za młody? - zadrwiłam, patrząc na chłopaka z zaskoczeniem.
- Wiek nie ma istotnego znaczenia - odparł jedynie. - Ale jeżeli aż tak bardzo ci to przeszkadza, to wiedz, że w miejscu, z którego pochodzę, szesnastolatkowie mogą już palić.
- Ty masz piętnaście - stwierdziłam, na co chłopak pokręcił głową z rozbawieniem.
Wypuścił z ust kłąb dymu, który przez chwilę przysłonił jego twarz.
- Jestem z rocznika osiemdziesiątego siódmego. Ze stycznia. A zatem mogę palić. - Ponownie się zaciągnął. Jego twarz przez chwilę wyrażała błogość. - Patrzysz na mnie, jakbyś nigdy nie widziała, jak ktoś pali. - zakpił.
- Dlaczego nie jesteś na roku wyżej? - spytałam, ignorując jego uwagę.
- Bo poszedłem do szkoły rok za późno - stwierdził. - Zagapiłem się i nie zdążyłem w pełni nauczyć się posługiwania angielskim. Ale teraz idzie mi to już sprawnie.
Vincent już nie po raz kolejny dał mi do zrozumienia, że nie jest tylko krnąbrnym chłopakiem. Ta niedbałość była sposobem na wszystko i stała się cząstką jego egzystencji. Jego niesumienność wyrażała się nawet w najważniejszych czynnościach, np. takich jak nauczenie się mówić!
- Wróćmy jednak do konkretów - ponownie starał się zagaić temat. Wcisnął papierosa do szklanego pojemnika i dogasił go szybko. Podniósł się z miejsca i w jednej chwili znów przemienił się w czarną, zakapturzoną postać.
- To nie jest normalne - stwierdziłam, instynktownie odsuwając się do tyłu.
- Normalne bardziej niż sądzisz. - Zza maski wydał się chłodny dźwięk.
- To zabawne, ale... - Zastanowiłam się chwilę. - wydaje mi się, że poznałam kiedyś osobę mówiącą podobnym głosem. On brzmi naprawdę znajomo... tyle, że...
- To znaczy, że nasza terapia działa. - Zdjął z twarzy maskę. Ukazała mi się wtedy szczupła twarz chłopaka otoczona białymi puklami prostych włosów. - Czytałem, że boginy wnikają do naszej podświadomości, która jest dużo bardziej skomplikowana niż nam się zdaje. Być może w czasie dzieciństwa spotkałaś się z jakimś traumatycznym przeżyciem. - Wykrzywił usta w uśmiech.
Posłałam mu zaniepokojone spojrzenie.
- Pamiętałabym coś takiego?
- Specem nie jestem, ale uważam, że mogłabyś to zrobić.
- A jeśli nie widziałam tej postaci bezpośrednio?
- Nie wiem, może ktoś inny także ma wspomnienia z tym czymś. - Wrócił do swojej normalnej postaci.
- Być może... - zamilkłam na chwilę. - Masz teraz trochę czasu wolnego? - rzuciłam z nadzieją.
- Ja zawsze mam czas - odparł spokojnie. - Oferujesz coś interesującego do roboty?
...
- Na takie rzeczy nie mam czasu! - warknął, gdy znajdowaliśmy się pod obrazem Grubej Damy.
- Daj spokój, musisz mieć ludzi wokół siebie. Wszyscy ślizgoni boją się do ciebie podejść.
- Gryffindor ma mnie ocalić od samotności? - zadrwił. - Nie to, że coś sugeruję, chociaż tak jest, ale czy nasze domy się przypadkiem nienawidzą?
- Jak najbardziej, ale ciebie nie można brać za typowego ślizgona.
- Jestem milszy? - zakpił.
- Raczej bardziej arogancki, niż ktokolwiek inny - odparłam. - Ale potrafisz wstawić się za innymi, miło z twojej strony, że pomagasz mi z boginem.
- To mój obywatelski obowiązek - powiedział poważnym tonem, a wtedy obraz uskoczył.
Przeszliśmy krótkim korytarzem w stronę salonu, a wtedy chłopak zamilkł na chwilę.
Jednak jego zielonkawe oczy nie krążyły z zaciekawieniem po pomieszczeniu. Jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że, być może, jest pierwszym ślizgonem przekraczającym próg Pokoju Wspólnego gryfonów.
Dopiero później zrozumiałam, że nie był to wyraz braku zainteresowania, a jedynie kaprys jego ograniczonej do minimum natury niepozwalającej mu przyglądać się czemuś z zainteresowaniem. Jego wzrok, jak zawsze, wyrażał tylko ogromne skupienie i znudzenie otaczającą go otoczką magicznego świata, która nie stanowiła już dla niego rozrywki.
- Mam zacząć płakać ze wzruszenia? - zadrwił. - Pomieszczenie, jak każde inne.
Jednak wizytacja ślizgona w Wieży Gryffindoru wywołała duże poruszenie wśród uczniów. Od razu wszystkie rozmowy zanikły, a wszystkie pary oczu utkwiły się w nowoprzybyłym. Nurtującą ciszę zdającą się trwać całą wieczność nagle przerwał jeden głośny krzyk.
- Vincent Crowe! - Bliźniacy poderwali się z foteli przy kominku i stanęli tuż przy nas. - Wiesz co? - zaczęli. - Nasza Suzanne ostatnio spędza z tobą wiele czasu, możesz nam wyjaśnić dlaczego? - spytali na wstępie.
Ślizgon podsumował ich pytanie cichym śmiechem.
- To co dzieje się w ślizgońskim dormitorium, zostaje w ślizgońskim dormitorium - stwierdził, a bliźniacy podnieśli jedną brew. Po chwili obdarzyli mnie pytającym spojrzeniem.
- Chciałam mu pokazać sami wiecie co - powiedziałam, usprawiedliwiając się.
- Chyba żartujesz? - warknął George. - To znaczy... - Zmieszał się. - Możemy cię prosić na słówko?
Już chwilę później znalazłam się na drugim końcu Pokoju Wspólnego.
- Co ci do głowy przyszło? - spytali urażeni.
- Ufam mu - odparłam spokojnie.
- To ślizgon!
- Ale on jest inny. Można mu zaufać.
- Wąż na jego piersi mnie nie przekonuje.
- Ale mnie przekonuje! Można mu zaufać.
- A jeżeli wygada komukolwiek? To miała być tajemnica.
- Tajemnice można rozpowszechniać.
- Właśnie nie, Suzanne. Nie powinniśmy.
- Dlaczego nie?
- Bo komuś wygada!
- Wtedy udamy, że nie wiemy, o co chodzi. Wymyślimy coś, a poza tym, co ja gadam. On nie wygada!
- Bierzesz to na własną odpowiedzialność? - spytał George niepewnie.
- Obiecuję - stwierdziłam, posyłając im wdzięczny uśmiech.
Rudzielce skinęli głowami, ale chyba nadal nie byli przekonani. To będzie dobra decyzja, czułam to w środku. Zaprowadziłam Vincenta do dormitorium, gdzie przebywały rozpromienione Angelina i Maureen. Na nasz widok wytrzeszczyły oczy.
- Suzanne... - zaczęła niemrawo Angelina.
- Vincent Crowe - przedstawił się, mrugając do nich okiem. To chyba wystarczyło, aby wkupić się w łaski czarnoskórej. Maureen jednak nadal patrzyła na chłopaka z pewnego rodzaju wyrzutem.
...
Chłopak przyglądał się przedmiotowi z nieukrywaną drwiną. Po chwili ten sam wzrok przeniósł na mnie, tyle że jeszcze uniósł brwi.
- To chciałaś mi pokazać? - zakpił, podnosząc mapę.
- Tak - odparłam pewna swego. Inaczej nie można było z nim postępować, jak tylko narzucić mu swoje zdanie.
- Nie rozumiem cię - stwierdził po chwili.
- Jak to nie rozumiesz? Ten przedmiot pokazuje każdego, kto znajduje się teraz w Hogwarcie!
- Zbyteczna wiedza - podsumował.
- To w takim razie ja ciebie nie rozumiem.
- Mało osób to robi. Nie jesteś jakimś wyjątkiem. - Posłał mi drwiący uśmiech.
- Pokazałam ci najcenniejszą rzecz w tym zamku, a ty tak po prostu uważasz ją za niepotrzebną?
- Nie widziałaś cennych rzeczy, Suzy - powiedział, a ja zmarszczyłam nosem. - Ujmę to tak, wiesz na czym polega istota magii?
- Z pewnością pojmuję ją inaczej, niż ty to robisz - prychnęłam.
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy - Uśmiechnął się. - Magia jest nieposkromiona i tak rozległa, że żadna istota naszego pokroju nie jest w stanie jej pojąć. - Skinęłam głową. - O tym, że ta moc jest taka potężna wiedziałem od zawsze, Suzy. Dlatego też przyświeca mi pewna zasada w życiu. Nie pakuj się w coś, czego nie będziesz mógł opanować do perfekcji. I, przykro to mówić, ale podczas naszego marnego żywota nie uda nam się pojąć nawet promila mocy, jaką dysponuje ten świat.
- Można przynajmniej spróbować to zrobić.
- Nie zadowoliłbym się tak mizerną cząstką. Dlatego trzymam się na uboczu tego bajzlu. Metamorfomagii wyuczyłem się tylko dlatego, że jest przydatną sztuczką, ale nic poza tym.
- Ta mapa też jest przydatną sztuczką - broniłam się.
- Przydatną sztuczką, o ile nie znasz zaklęcia na wykrywanie ciał wokół siebie. Oczywiście ja go nie opanowałem, ale w odnalezieniu się w tym zamku pomaga mi intuicja. To dzięki niej potrafię wyselekcjonować dobrych przyjaciół. - Spojrzał na mnie znacząco.
- Przyjaciół?
- Tak, przyjaciół. Jesteś naiwną osóbką, Suzy, i zbyt łatwo wierzysz w ludzką dobroć, ale to nie przeszkadza mi w zadawaniu się z tobą.
- Mam to traktować jako zaszczyt?
- Coś w tym rodzaju - stwierdził. - Moja macocha, chociaż na co dzień cholernie pusta, powiedziała mi kiedyś takie zdanie: Zaszczytem jest posiadanie obok siebie drugiego człowieka, człowieka, który nie boi się nazwać ciebie swoim przyjacielem.
- Myślałam, że nie wierzysz w relacje międzyludzkie.
- Wiara jest bardzo niestałą wartością. Jednego dnia znajduje się w Australii, a drugiego wspina się po Himalajach.
...
Vincent wrócił do swojego dormitorium. Ja usiadłam zbita z tropu na łóżku i spojrzałam na tę nieszczęsną mapę. Peter Pettigrew znajdował się teraz wraz z Ronem w jego dormitorium.
Ten głupi zdrajca!
- Pst, Suzanne, słyszysz mnie!? - Nagle po pokoju rozległ się cichy głos Syriusza.
- Black! - warknęłam, łapiąc za lusterko dwukierunkowe. Przy tej czynności niestety stoczyłam się na podłogę. - Mówiłam ci, żebyś się ze mną nie kontaktował.
- No tak, tak, przepraszam, ale... - Zastanowił się przez chwilę. - Obserwowałaś Pettigrew od czasu naszej ostatniej rozmowy?
- Nigdy nie jestem z nim sam na sam - wyjaśniłam. - W innych przypadkach to wyglądałoby to zbyt podejrzanie.
- Niby czemu?
- Bliźniacy mnie obserwują! Od czasu pełni nie spuszczają wręcz ze mnie oczu. Martwią się, wtedy to nie była pierwsza taka sytuacja.
- Jaka sytuacja? Zaraz, co?
- Och, po prostu. Poza tym chcę złapać Pettigrew na gorącym uczynku. Kiedy znów przyjdzie mu do głowy wpadać do mojego dormitorium jako człowiek albo gdy ponownie przyśle mi jakąś pogróżkę.
- Czyli już wierzysz, że to nie byłem ja? - W głosie Blacka wyczułam ulgę.
- Wierzę ci, wierzę. Nie miałeś warunków do przeprowadzenia tych akcji. Zaś Pettigrew miał je i to idealne. Ten artykuł oraz pogróżki były przeprowadzone w bardzo podobnym stylu.
...
Od kilku dni Remus spotykał się z Harrym, aby nauczyć go zaklęcia patronusa. Potter robił to dlatego, że chciał w sytuacji zagrożenia obronić się przed dementorami.
Po kolejnej nieudanej próbie chłopak usiadł na kamiennych schodach i westchnął ciężko.
- Jestem beznadziejny! - warknął do siebie.
Remus posłał mu pokrzepiający uśmiech.
- Jesteś początkującym, Harry. Ludzie o bardziej zaawansowanych zdolnościach mają problem z wyczarowaniem cielesnej formy patronusa.
- Ale są też tacy, którym przychodzi to łatwo od samego początku - jęknął. - Suzanne, po jakim czasie udało ci się wyczarować swojego?
- Dwa miesiące. Ale tylko dlatego, że po drugim roku poświęciłam na to całe wakacje.
- Uff - wetchnął. - Nigdy się tego nie nauczę!
- Wcale nie, Harry. Mi się to udało w tak szybkim czasie tylko dlatego, że nie robiłam nic oprócz tego! - pocieszyłam go.
- Może wystarczy wybrać jedynie bardziej szczęśliwe wspomnienie? - zaproponował Remus.
- To nie jest wystarczająco dobre?
- Posiadasz z pewnością lepsze przeżycia, niż lot na miotle - odparł mój brat. - Pomyśl nad tym przez chwilę. Suz, chciałaś ze mną porozmawiać - zwrócił się do mnie.
- Yyy - wydałam z siebie jęk namysłu. - A tak, myślisz, że byłoby możliwe, abym zapamiętała człowieka, którego nigdy nie widziałam?
- Co masz konkretnie na myśli? - dopytał się.
- O swoim boginie. Przybiera on kształt jakiejś czarnej postaci w kapturze rzucającej na mnie Avadę. Widziałeś go z resztą.
- Cóż... - zaczął Remus, odciągając mnie w kąt pomieszczenia i ściszając głos. - Nie ukrywam, że jego kształt także we mnie wzbudził pewne wątpliwości.
- Bo... może to zabrzmi głupio, ale mam dziwne wrażenie, że to ta postać była odpowiedzialna za... Za morderstwo rodziców.
- Myślałem o tym, Suz. Jednak nie sądzę, aby to była ona. Nie zapamiętałabyś takich szczegółów.
- A może moja głowa ułożyła sobie jej obraz i tym oto sposobem...
- Obawiam się jednak, że to tylko jakiś przypadkowy śmierciożerca. Nie przejmuj się, boginy wielu osób przybierają ich formę.
- Ale ja nie mam powodu, aby się bać sług Sam Wiesz Kogo.
- Zadecydowało o tym sumienie, wyobraźnia. Kształt tej postaci może mieć wiele wyjaśnień.
- A ty nic nie zapamiętałeś? W sensie nie pamiętasz tego śmierciożercy, co...
- Wtedy zadziałała adrenalina - Przerwał mi. - Nie zwracałem wtedy uwagi na jego głos. Starałem się tylko go pokonać, a poza tym cała ta tragedia odbyła się niezwykle szybko. Zanim się spostrzegłem, ten człowiek się teleportował. - Zamyślił się chwilę. - Oczywiście próbowałem go później znaleźć, ale stwierdziłem, że takie poszukiwania nie mają najmniejszego sensu. Śmierciożercy w swoich mundurach wyglądają identycznie. Nie da się odróżnić kobiety od mężczyzny.
- Ale on miał męski głos - powiedziałam. - Zimny, wyprany z emocji. Mam dziwne wrażenie, że kiedyś go słyszałam ...i to stosunkowo niedawno.
- Na razie nie powinnaś sobie zaprzątać tym głowy - Westchnął Remus.
- Panie profesorze, znalazłem wspomnienie! - Dobiegł do mnie głos Pottera z drugiego końca sali.


Rozdział 64 + Szklana Kula

I część maratonu

Życzmy bliźniakom wszystkiego najlepszego z okazji ich święta

...
Siedziałam w pokoju wspólnym i kątem oka obserwowałam Rona i Harry'ego, którzy siedzieli przy kominku z Parszywkiem na kolanach. Byli zbyt zajęci rozmową, aby dostrzec, że ktoś ich obserwuje.
- Suzanne, co tak sama siedzisz? - Usłyszałam nagle nad głową radosny głos pewnego rudzielca.
- Siedzę sama, George. Myślę, czasami mam taką potrzebę - odparłam, kierując wzrok na chłopaka.
Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech, a piegi były podkreślone przez wydatne rumieńce.
- Co się takiego stało? - zadrwiłam.
- Idę na randkę - Wyszczerzył zęby, na co ja poczułam drobne ukłucie w  żołądku. Zmarszczyłam lekko brwi.
- Co to za szczęściara? - rzuciłam, a mój głos przybrał drwiącą barwę.
- Katy - stwierdził, gdy nagle coś za mną przykuło jego uwagę. Ruszył szybko w tamtym kierunku.
Zanim jednak ponownie zdążyłam nacieszyć się samotnością, na tym samym fotelu przysiadł drugi brat bliźniak.
- Zazdrosna? - zakpił.
- O kogo? - odparłam, nie rozumiejąc. - Mówisz o Bell? Daj spokój, przecież to śmieszne.
- Mówię o George'u. Chociaż tak, sens pozostaje ten sam. - Posłał mi drwiący uśmiech.
- Oczywiście, oczywiście. - Machnęłam ręką. - Przydaj mi się lepiej na coś i powiedz mi, jak długo twoja rodzina ma Parszywka?
- Parszywka? - powtórzył z zastanowieniem. - W tym roku będzie ze dwanaście lat! - stwierdził z zachwytem. - Chociaż szczerze mówiąc, modlimy się już z George'em, aby zdechł. To wyjątkowo głupi i nieporęczny gryzoń.
- Wiesz, to zabawne, bo... - Zaśmiałam się nerwowo. - Znam kogoś, kto zginął dwanaście lat temu. A przynajmniej wszystkim się tak wydaje...
...
Kolor nieba przypominał delikatny błękit, jednak chmury na nim zgromadzone przybierały barwy feniksa. Na swoich krawędziach gościły ciemne, karminowe odcienie, które bledły wraz z gęstnięciem obłoku, dosięgając różu czy nawet bieli. Ich faktura przypominała mi strzępki skrzydeł i puchate góry, oplatające cały nieboskłon.
Poruszały się one powolnie, nigdzie się nie spiesząc, bo i nie miały dokąd. Omiatały swoją objętością czubki najwyższych drzew, a swoim pięknem zaczepiały niezdarnego przechodnia.
Od czasu do czasu ten monumentalny spokój przerywał czarny ptak, który sam nie wiedział, gdzie zmierza. Trzepotał swoimi małymi skrzydełkami, pobudzającym tym samym leniwe cząsteczki powietrza do ruchu.
Chciałam już nigdy nie móc oderwać oczu od tego widoku. Zakazany Las na tle popołudniowego nieba wyglądał imponująco, a fałdy śniegu okalające jego najbardziej odległe punkty przywodziły na myśl stabilność emocjonalną.
Nie chciałam już patrzeć na cokolwiek innego. Nie teraz. Nie tutaj, gdzie mapa bliźniaków leżała zaledwie kilka cali od mojej dłoni. Otworzyłam ją z dwa kwadranse temu i od momentu, w którym ujrzałam tę czarną kropkę, nie byłam w stanie spojrzeć tam drugi raz.
Dlatego, że się bałam. Zarówno tego, co tam zobaczę, jak i tego, że będę musiała przyznać się do błędu. Przyznać się do wiary w głupie pogłoski, którym ulegli wszyscy. Między innymi dlatego nie powinnam się wstydzić. Nie tylko ja się nabrałam. Nabrali się wszyscy i  uwierzyli w tę propagandę! A jednak nie mogłam sobie wybaczyć.
Skreśliłam Blacka tak po prostu! Chociaż mój wewnętrzny instynkt podpowiadał mi jego niewinność. Jego brak winy - to i tak synonimy. Tylko słowa!
Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Syriusz Black nie byłby zdolny do czegoś takiego. Nie mógłby tego zrobić. A jego przyjaciel mógł.
Czarna kropka Peter Pettigrew znajdowała się teraz w dormitorium Harry'ego i Rona i wskazywała na to, że szczur śpi. Podły, pieprzony zdrajca! Black miał rację go tak nazywając. Ten człowiek miał czelność przebywać w pomieszczeniu z chłopcem, którego rodzice zostali zamordowani właśnie przez niego.
Glizdogon. Podły robak.
Nadal nie rozumiałam jeszcze wielu elementów. Wiedziałam jednak, że Peter Pettigrew żył, miał się dobrze i tylko czekał. Na co? Tylko on był w stanie to wiedzieć!
Poczułam obok siebie niespokojny ruch. Niechętnie odwróciłam wzrok, spodziewając się tam bliźniaków lub jakiegoś innego ucznia.
Natknęłam się wtedy na czarnego psa - Syriusza Blacka.
Przez chwilę lustrowałam go niepewnym spojrzeniem. Po chwili jednak stwierdziłam, że takie zachowanie nie ma najmniejszego sensu.
- Przyszedłeś - zadrwiłam, odwracając wzrok w kierunku jeziora.
Ono także stało niewzruszone, a jego słodki obraz nadal mógłby cieszyć moje oczy, gdyby zwierzę nie usiadło tuż przede mną. Pies wskazał wymownie na mapę.
- Co? - warknęłam, rzucając w przedmiot zaklęciem. - Nie szukaj problemów, gdzie ich nie ma!
Posłał mi ironiczne spojrzenie. Westchnęłam ciężko.
- Co mogę ci powiedzieć? - rzuciłam, wstając z pieńka ściętego drzewa, na którym dotychczas siedziałam. Stanęłam naprzeciw zbiornika wody. - Współczuję, że Peter Pettigrew żyje, ale nic nie możesz z tym zrobić. Wkrótce i tak zostaniesz pojmany. - powiedziałam niewzruszona.
Black posłał mi zdziwione spojrzenie i podszedł do mnie, trącając moją dłoń pyskiem.
- Nie mam ochoty na zabawę - skarciłam, zaplatając dłonie na piersi. Pies wydał z siebie cichy pomruk. Nie wiedzieć czemu, zrozumiałam, co do mnie powiedział. - Nie powiedziałam o tobie nikomu. Chociaż bardzo bym chciała. Nie powiem, co Remus z chęcią by z tobą zrobił. Pasujesz idealnie na dywanik pod łóżko! - fuknęłam.
Pies, chwilę lustrując mnie wzrokiem, przybrał nagle postać człowieka. Wytrzeszczyłam lekko oczy.
- Black, co ty, do cholery wyrabiasz!? - warknęłam w jego kierunku. - Gdyby ktoś cię zobaczył...
- Odwróciłabyś ode mnie uwagę swoimi wrzaskami. - przerwał mi spokojnym tonem, a w jego głosie wyczułam arystokratyczną dumę.
Nie przeczyłam, mężczyzna wyglądał lepiej, niż poprzedniego dnia.
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam.
- Spotkać się na neutralnym gruncie.
- Po co?
- Czy to ma teraz znaczenie?
- Ogromne - odparłam, mężczyzna jedynie skinął ze zrozumieniem.
- Potrzebuję cię, Suz. Wiesz o tym, że cię potrzebuję.
- Dlaczego ja?
- Znasz osobę, która jest tak samo nieodpowiedzialna jak ty! - skarcił mnie. - Nikt inny nie ośmieliłby się na spotkanie z seryjnym mordercą w nawiedzonym domu.
- Zadziałały emocje. - Próbowałam się usprawiedliwić.
- Jak tak dalej będziesz się kierować emocjami, to zginiesz. Wiem coś o tym, a przestrzegając cię przed tym, wykazuję się dużą dozą hipokryzji.
...
Nie wiedząc, w co tak naprawdę się pakuje, postanowiłam zaufać Blackowi i przemieniając się w wilka, popędziłam za nim w miejsce jego dotychczasowej kryjówki. Z torbą w pysku było mi biec niezwykle trudno, ale w końcu dotarliśmy.
Black znów przekształcił się w człowieka. Po chwili zrobiłam to samo.
- Zacna dziura - stwierdziłam, rozglądając się po jaskini, w której to mężczyzna mieszkał od kilku miesięcy.
- Ciasne, ale własne - podsumował, siadając na lodowatej ziemi. Już wyjmowałam różdżkę z torby, aby wyczarować chociażby ognisko, jednak mężczyzna pokręcił szybko głową. - Wyczują użycie magii. Ministerstwo monitoruje użyte zaklęcia na tym obszarze.
Po tych zaskakujących słowach, szarooki wyjął z kieszeni płaszcza drobne krzesiwo i chwilę się z nim szamocząc, wykrzesał kilka iskier ognia, które podpaliły drobne patyki.
- A dym? - rzuciłam jeszcze. - Skoro jesteś taki ostrożny, to nie pomyślałeś o tym, że ktoś może ujrzeć dym wydobywający się ze skał?
- Mieszkańcy wioski nie zwracają na to uwagi. Poza tym znajdujemy się na terenach wyjątkowo szybko poddających się parowaniu śniegu. Będą myśleli, że to woda. - Wzruszył ramionami.
- Jasne... - odparłam niepewnie, siadając bliżej ognia. - A więc... - zaczęłam, gdy zaległa między nami cisza, a mężczyzna silnie unikał patrzenia na mnie. - Jesteś zbiegiem z Azkabanu? - Uniosłam w górę brwi.
- Na to wygląda.
- Jak ci się udało uciec? - pytałam dalej, widząc, że mężczyzna tego oczekuje. Sama tego oczekiwałam.
- Jestem wychudzony. - Wskazał na siebie. - Pod postacią psa byłem jeszcze szczuplejszy. Przecisnąłem się przez kraty i uciekłem. Nie byłem w drugim wcieleniu przez dwanaście lat.
- A potem przepłynąłeś morze? - zadrwiłam.
- Udało mi się teleportować, kiedy tylko wypłynąłem poza strefę antyteleportacyjną. Użyłem do tego jedynie siły woli. Ciało i umysł mi na to już nie pozwalały.
Przez chwilę zamilkliśmy wspólnie. Nie wiedziałam, czy mam ochotę pytać dalej.
- I mówisz... że to nie ty zdradziłeś Potterów?
- Nie pomieszały mi się zmysły! - Black nagle podniósł głos. Po chwili jednak starał się uspokoić. - Posłuchaj mnie, Suzanne! - Zbliżył się do mnie. - Przez ostatnie dwanaście lat czekałem jedynie na dzień, gdy wyrównam stare rachunki. To nie mogło mi się przewidzieć, bo to nie była jakaś pieprzona zjawa! - Patrzył na mnie złowrogo, a jego szare oczy wyrażały desperację. - Przez dwanaście lat myśl o zemście na tym grubym pokurczu tak wrosło mi w umysł i duszę, że nie potrafię myśleć o czymś innym! - prawie, że szeptał. - Zemsta jest jedynym rozwiązaniem, kiedy go zabiję, ja także będę mógł umrzeć. Umrzeć spokojnie i bez wyrzutów sumienia, że zabójca Jamesa i Lily odkupił swoje czyny! - Ostatnią sylabę wymówił prawie bezgłośnie.
Przełknęłam ślinę.
- Przecież to ty byłeś Strażnikiem Tajemnicy Potterów? - zauważyłam, czując, jak wracają mi racjonalne myśli. - To ty jedyny miałeś rzeczywistą władzę nad ich życiem! Mogłeś z nimi zrobić wszystko!
- Suzanne, jesteś taka podobna do brata - powiedział z rozczuleniem. - I masz rację, gdyby nie ja, Lily i Rogacz nadal byliby z nami. Śmialiby się, byliby rodzicami Harry'ego! Ale ja to spieprzyłem! - Zaniósł się histerycznym śmiechem, opierając się o pobliską skałę.
- Black - rzuciłam niepewnie.
- Tak, dobrze słyszysz! - warknął. - Każdej nocy zasypiam z widokiem martwej twarzy Rogacza! A to wszystko moja wina!
- Przecież powiedziałeś, że nie jesteś zdrajcą!?
- Jestem głupcem, Suz! Jestem idiotą, kretynem, debilem! Zawsze tak było, że ja, Syriusz Black, musiałem mieć dobre pomysły! - Splunął na ziemię.
Czułam, że moja klatka piersiowa unosi się szybciej niż zwykle.
- Nie dostrzegasz tego? - zakpił ze mnie. - Nadal? - dopytywał się. - A więc wiedz, że ja nie byłem Strażnikiem Tajemnicy! Miałem nim zostać, ale wpadłem na cudowny pomysł! Wtedy jeszcze myślałem, że był to błyskotliwy plan, a okazał się być jedynie gwoździem do trumny!
- Peter Pettigrew został mianowany na Strażnika Tajemnicy, bo ty mógłbyś się okazać zbyt oczywistym wyborem! - Olśniło mnie, a Black znów zaniósł się śmiechem.
- Nie wyobrażasz sobie, jak ta zdradziecka szuja musiała się czuć, gdy dowiedziała się o tym! - powiedział. - Ja miałem być torturowany przez Śmierciożerców, aby tylko James i Lily byli bezpieczni! Jednak taki Peter Pettigrew postanowił nas wszystkich oszukać i polecieć, jak wierny pies, do swojego zasranego pana! Sama Wiesz Kogo!
- A jak było z Peterem? - rzuciłam jeszcze. - Przecież wszystkie gazety rozpisywały się, że go zabiłeś!
- To on zabił mnie! - odparł mężczyzna. - Zniszczył wszystkie ideały, które wyznawałem! Zamordował Dorcas! Wydał Potterów! Zdradził nas wszystkich! Mnie, Remusa, Dorcas, cały Zakon, Jamesa, Lily - obłęd z jakim wypowiedział imiona zmarłych przyjaciół nie pozwolił mi zapytać, o jaki dokładnie Zakon mu chodziło. - Ale jeżeli chcesz wiedzieć... Powiem ci. - Odchrząknął lekko. - Tej nocy, gdy dowiedziałem się o śmierci Potterów, postanowiłem znaleźć Pettigrew i zabić go. Jednak kiedy spotkałem go na ulicy, ta mała Glizda wywołała u mnie wahanie. Tylko ten moment wystarczył, aby rzucił w Dorcas zaklęciem uśmiercającym. Po chwili wysadził też pół ulicy i odgryzł sobie palca, aby wszyscy myśleli, że nie żyje! Tak naprawdę on wcale nie zginął! ...Zamienił się w szczura i uciekł kanałami, zatrzymując się u Weasleyów, jako ich zwierzątko domowe - dodał z goryczą.
Nie śmiałam się odezwać. Black poczuł się zirytowany narastającą ciszą.
- Mogę cię mieć za sojusznika? - spytał w końcu.
Momentalnie poderwałam się z miejsca.
- Hola, hola, Black! - warknęłam, oddalając się od jego cały czas siedzącej postaci. - Dobrze, może i powiedziałeś mi tą swoją rzewną historyjkę, ale nie myśl, że jestem ci skłonna od tak zaufać! Jeszcze tak bardzo nie oszalałam!
- Masz więcej powodów, aby bardziej nie ufać Snape'owi niż mnie.
- Snape'a do tego nie mieszaj, chociaż prawda jest taka, że gardzę nim bardziej niż więźniami z Azkabanu!
Na moje słowa Syriusz lekko zmrużył oczy.
- Może jednak nie jesteś spokrewniona z Remusem - myślał na głos. - Zbyt pośpiesznie zdobyłem się na porównanie waszej dwójki.
- Nie znam ludzi bardziej podobnych od nas - zaprotestowałam. - Nie licząc oczywiście dwóch zidiociałych bałwanów, którzy zapewne teraz podrywają dziewczyny z roku niżej.
- Jakbym słyszał opis siebie i Jamesa. - Mężczyzna parsknął śmiechem, jednak imię martwego przyjaciela wypowiedział ze smutkiem. Remus w podobny sposób opowiadał o Potterach. - Kiedy byliśmy na piątym roku, podrywaliśmy wszystko, co się ruszało. McGonagall przyłapała nas kiedyś na obściskiwaniu się z jakimiś krukonkami pod Bijącą Wierzbą. To były czasy.
- Były. Sam sobie zgotowałeś taki los, trzeba przestać żyć przeszłością!
- Ty nadal mi nie wierzysz? - prychnął. - Myślisz, że siedzenie przez dwanaście lat było dla mnie rozrywką? - Podniósł się z ziemi. - Dzień po zamordowaniu mojej żony trafiłem do tego gówna bez procesu, gdzie przebywali najgorsi z najgorszych.
- Żony? - powtórzyłam. - Dorcas Meadowes była twoją żoną?
- Była - powtórzył gorzko. - Za jej śmierć wsadzili mnie do Azkabanu. Codziennie wmawiano mi coś, czego nie popełniłem! Wmawiali mi zabójstwo mojej Dor!
Mężczyzna stał tuż przede mną, a w jego oczach znów pojawiły się łzy.
- Muszę to przemyśleć - stwierdziłam po chwili, kierując się do wyjścia z jaskini.
- Zaczekaj! - zawołał za mną Black. - Maureen... Jaka ona jest? - spytał z nadzieją. - Widziałem ją, grającą na meczu. Jest znakomita.
- Jest znakomita - powiedziałam. - I nie zasłużyła na to, aby jej ojciec był uważany za mordercę.
Black posłał mi zaskoczone spojrzenie.
- Co to znaczy? - spytał z niepokojem.
- Jeżeli mnie okłamujesz, to wyjdę na idiotkę zamordowaną przez Syriusza Blacka. Jednak jeśli mówisz prawdę, będę miała szansę ci pomóc.
Przemieniłam się w wilka i skierowałam się w kierunku zamku.
Przyrzekłam, że wrócę jeszcze do niego i mu pomogę, jednak nie miałam zamiaru robić tego przed początkiem roku. Ta sprawa była dużo bardziej skomplikowana, niż mi się wydawało. Musiałam się nad nią dobrze zastanowić.
...
Zanim Maureen wyjechała na święta, podrzuciłam jej do kufra jej album rodzinny. Mnie i tak już bardziej by się nie przydał, a dziewczyna miała jeszcze wiele do odkrycia z jego pomocą.
Założyłam białą koszulę ze srebrnym kołnierzem i rękawami do połowy ręki oraz czarne, skórzane spodnie. Tak oto się prezentując, zeszłam na dół do Wielkiej Sali, gdzie świętowano Boże Narodzenie. W tym roku zostałam wraz z Remusem w Hogwarcie. Nie było sensu wracać do domu, bo przecież chodziło o to, aby święta były spędzone wspólnie.
Podczas świątecznego posiłku profesor Trelawney wywróżyła nam kolejną przepowiednię.
"Tam, gdzie zbierze się trzynaście osób, pierwsza, która wstanie, umrze najprędzej"
Tak jakoś wyszło przypadkowo, ale podniosłam się z miejsca, by na chwilę wrócić do pokoju po prezent dla brata. Tym samym skazałam siebie na przedwczesną śmierć.
...
Szklana Kula #3
...
Po przestronnym pomieszczeniu, które zdawało się być pokojem dziecka, krzątała się drobna czarnowłosa nastolatka o bojowej minie. Chodząc wśród różowych lalek ułożonych na półkach oraz wśród pluszowych misiów nie prezentowała się dosyć dystyngowanie. Jedynie granatowy, luźny strój sprawiał, że nie można jej było pomylić z otoczeniem. Włosy miała związane w luźny warkocz, a na jej łóżku znajdował się album o bordowej okładce. Album, w którym były zdjęcia.
Dziewczyna przez pierwszych kilka sekund nie mogła zrozumieć potęgi swojego znaleziska. Dopiero wtedy, gdy zaczęła go przeglądać, dotarło do niej, co tak naprawdę się stało. Ów zbiór należał niewątpliwie do uczniów z rocznika Remusa Lupina - nauczyciela Obrony oraz brata jej przyjaciółki. Nie miała jednak dotąd pojęcia, że ten człowiek przyjaźnił się z Syriuszem Blackiem - seryjnym mordercą, przez którego to, jak wyjaśnił jej ojciec, jej matka sporo schudła ostatnimi czasy.
Maureen nie do końca przejmowała się stanem zdrowia rodzicielki. Tak naprawdę w ogóle jej to nie obchodziło. Pochoruje i przestanie, może w między czasie zgubi też tę deprawującą chęć do trzymania swojej jedynaczki pod kloszem.
Maureen zawsze miała silne poczucie własnej niezależności, idąc do Hogwartu zyskała z powrotem wolność, której wcześniej nie otrzymała przez nadwrażliwą matkę. Ta kobieta zawsze działała jej na nerwy. Dziewczyna nie wiedziała czemu, ale zawsze głęboko w sobie czuła do niej niechęć. Tak, jakby Emily zrobiła jej jakąś krzywdę. Chociaż dziewczyna nazywała ją matką, absolutnie jej za taką nie miała. Kiedyś chciała z tym walczyć i pokochać ją na siłę, ale w końcu się poddała. Na świecie są matki niekochające swoich dzieci, dlatego też czasem zdarzają się dzieci, które nie darzą swoich mam  miłością. A jedynie wzmagającą się niechęcią.
Z ojcem tak nie miała. Był wesołym duchem z szalonymi pomysłami, które niestety nigdy nie zostały spełnione. Nigdy nie potrafiła sobie wytłumaczyć, jak taki fajny facet jak Jack mógł poślubić tak toksyczną kobietę. Wszyscy Meadowes'owie byli nudni. A z racji tego, że jej matka wywodziła się z tego rodu, odziedziczyła to po nich.
Jedno ze zdjęć szczególnie ją zaintrygowało.
Znajdowała się na nim dwójka pięknych, młodych ludzi, patrzących na siebie z zachwytem. Byli wolni i dostrzegała między nimi miłość. Jedynie podpis pod spodem wzbudził w dziewczynie wątpliwości.
Dorcas Meadowes i Syriusz Black
Dziewczyna ze zdjęcia nieznacznie przypominała jej matkę - Emily. Dorcas była jednak radosna i nie miała w sobie tego kołka, który ograniczał każdy jej ruch.
Przez chwilę Maureen bardzo mocno nie chciała iść do rodziców zapytać o tę dziewczynę, ale czuła, że inaczej nie zaśnie. A przynajmniej, że przez kilka najbliższych dni nie będzie mogła przestać o tym myśleć.
Wzięła album w dłonie i pewnym krokiem wyszła z pokoju. Stanęła w progu biblioteki, gdzie jej matka już po raz trzeci czytała artykuł z Proroka Codziennego. Chrząknęła znacząco, co w okamgnieniu zwróciło na nią wzrok matki.
Kobieta uśmiechnęła się do niej swoim sztucznym uśmiechem, a w jej oczach nadal panował chłód. Maureen nie dziwiła się już, dlaczego Suzanne nie lubiła kobiety. Sama za matką zbytnio nie przepadała.
- Mamo, mam pytanie - powiedziała na wstępie. Na tę wypowiedź przy kącikach ust kobiety pojawiły się zmarszczki. - Co to za dziewczyna? - rzuciła, pokazując matce fotografię z albumem.
Kobieta momentalnie się wyprostowała. Wzięła do rąk bordowy album, a następnie spojrzała z przerażeniem na córkę.
To było niemożliwe! Jakim cudem album dostał się w ręce dziewczynki? - pytała siebie.
- Skąd to masz? - zdobyła się jedynie na obojętny ton.
- To nieistotne. Kim jest Dorcas Meadowes? - powtórzyła dziewczyna stoicko.
- Nikim, skarbie. - powiedziała kobieta, przenosząc przedmiot czarami na najwyższą z półek w bibliotece. - Idź do pokoju i poukładaj puzzle.
- Słucham? - rzuciła. - Każesz mi układać puzzle, bo zadałam ci niewygodne pytanie? Przecież nie jestem już małą dziewczynką - uniosła się dziewczynka, doskonale wiedząc, że tym sposobem niczego nie ugra.
- Dorosła także nie jesteś!
- Co nie zmienia faktu, że chcę wiedzieć, kim jest Dorcas Meadowes. - Ponownie zdobyła się na spokój.
Nagle tajne przejście w jednym z regałów otworzyło się. Zwabiony dźwiękami kłótni Jack postanowił sprawdzić, co się dzieje.
- Skarbie, idź do pokoju! - Jego żona powiedziała stanowczo do Maureen.
- Tato! - Maureen utkwiła swoje stalowe tęczówki w mężczyznę. Ich kolor go przerażał. Tak samo jak jego żonę. Przerażała ich osoba, która była odpowiedzialna za ten kolor. - Przynajmniej ty mógłbyś mi powiedzieć? - poprosiła.
- Dorcas Meadowes - powtórzył mężczyzna, posyłając swojej małżonce znaczące spojrzenie. Było to jednak o tyle niesubtelne, że ich przybrana córka momentalnie to wyłapała.
- Macie mnie za głupią? - prychnęła, jedynie ruchem ręki sprawiając, że album znów znalazł się w jej dłoniach. Otworzyła go na właściwej stronie. - Powiedzcie kim jest ta dziewczyna?
Emily westchnęła głośno. Czując w sobie ogromną bezsilność, usiadła bezradnie na fotelu.
- Kto to? - dopytywała córka.
- To moja siostra, skarbie - powiedziała w końcu. - Moja młodsza siostra. Porzuciła nas od razu po szkole i uciekła z Syriuszem Blackiem. Dziadkowie ją wydziedziczyli.
- To dlatego o niej nie wspominacie? - spytała Maureen.
- Została przez niego zamordowana zaledwie rok po tym, jak nas zostawiła - Kobieta pociągnęła nosem.
- Byli małżeństwem? - Emily skinęła głową. - A zatem Syriusz Black, ten seryjny morderca, który ostatnio uciekł z Azkabanu, jest członkiem naszej rodziny? - Maureen wytrzeszczyła oczy.
- Był, kochanie - wyszeptała. - Był, dopóki nie zabił mojej siostry. - Położyła nacisk na te słowa.
Kobieta musiała mieć pewność, że Maureen nigdy nie dowie się prawdy. Nigdy nie dowie się o tym, że nie jest ich prawdziwą córką i o tym, że Black wcale nie był mordercą. Był po prostu niewinny.

czwartek, 29 marca 2018

Rozdział 63

Przypominam o maratonie, który odbędzie się w niedzielę ;)

...
Kolejna para skarpet została zrzucona na podłogę i stała się towarzyszem leżących na dywanie zeszytów.
- Gdzie ja podziałam tę paczkę? - W mojej głowie od kilku minut kotłowała się jedynie ta myśl.
Gwiazdka przecież miała odbyć się za kilka dni, a ja nie zamierzałam poszukiwać prezentu dla brata w ostatniej chwili. To nie uchodziłoby młodej damie - cytując kogoś tam z jakiejś książki. Obrzuciłam pokój skupionym spojrzeniem. Pakunek nie mógł znajdować się daleko, czułam to w kościach!
Jednakże jak na złość nie dawał się zlokalizować, nawet pomimo tego, że te nieszczęsne skarpety zostały opakowane świecącym zielonkawo papierem, który powinien wyróżniać się na tle pokoju.
Gdy już wszystkie książki znalazły się na podłodze, a moje półki świeciły pustkami, ruchem ręki sprawiłam, że skontrolowane przedmioty wróciły na swoje prawowite miejsca. A prezentu nadal ani śladu. Użycie zaklęcia na przywołanie go odpadało, ale wtedy wpadł mi w oczy kufer, którego monumentalizm przykuwał wzrok.
"Jeżeli tam go nie znajdę, to nie ma opcji, aby gdzie indziej można było go szukać".
Uchyliłam z nadzieją ciężkie wieko bagażu, gdzie zastałam całe legiony zniewolonych klamotów, które poskładane w kostki lub potraktowane zaklęciem zmniejszającym zapełniały wnętrze kufra. Rozejrzałam się krytycznie po wierzchniej warstwie. Pióra, kilka rolek pergaminów, książki po bracie, drugi krawat. Neonowej zieleni brak!
Wyjęłam te rzeczy ze środka i ostrożnie położyłam na podłodze.
Kolejna warstwa nie była o wiele bardziej zachwycająca. Kilka par białych skarpet, lazurowe trampki, których nie nosiłam już od bardzo dawna oraz trzy swetry w kolorach będących połączeniem trzech barw podstawowych. Pozbyłam się ich szybko.
Ukazały mi się wtedy dwa podręczniki od numerologii, na którą nie uczęszczałam już w tym roku z wiadomych przyczyn i plecak. O ile dobrze pamiętałam, zabrałam go do domu Maureen. Od tamtego czasu nie miałam okazji użyć go po raz kolejny.
Wyjęłam go z kufra, a pod nim, ku mojej ogromnej radości, dostrzegłam neonowy pakunek.
"Nareszcie!"
Przelewitowałam prezent na biurko. Następnym zaklęciem sprawiłam, że wyjęte przedmioty znalazły się ponownie w kufrze. W moich dłoniach nadal spoczywał skórzany, brązowy plecak. Po chwili namysłu postanowiłam jednak go otworzyć, aby sprawdzić, czy nie ma w nim ukrytych żadnych interesujących mnie klamotów.
Zanim jednak zdążyłam dotrzeć do zaginionych koszulek czy spodni, ujrzałam bordową okładkę okalającą jakieś białe stronice.
Wyjęłam je, czemu towarzyszyło lekkie mruknięcie, a następnie oparłam się o kant łóżka, aby wygodniej było mi oglądać przedmiot.
Pierwszy raz w życiu go widziałam. Czyżbym nieświadomie zabrała go z domu Maureen? Być może dziewczyna zrobiła mi psikusa, wrzucając mi do torby książkę o Quidditchu lub mugoloznastwie.
Otworzyłam książkę, a na pierwszej stronie w kolorze okładki widniały eleganckie litery układające się w złoty napis.
Odwaga to wyjątkowa cnota w naszych czasach, jednak niewiele nią zostanie ugrane, gdy będzie działała w osamotnieniu i odłączy się ją od mądrości, troski i braterstwa.
Nie zapominajcie o tym dzisiaj, bo świat staje się złym miejscem!
W zasadzie mądre słowa. Z pewnością nie była to książka o Mugoloznastwie - pomyślałam, przewracając kartkę.
Rocznik Gryfonów 1970-1978
Momentalnie przygryzłam wargę. Te lata były czasem, gdy Remus uczęszczał do Hogwartu. Nie ulegało wątpliwości, że ta książka nie znalazła się u mnie przez Maureen. Jednak bezprecedensowo miałam ją właśnie z domu dziewczyny. Jakim cudem...
Przeszłam na kolejną stronę. Było tam zdjęcie.
Znajdowała się na nim grupka młodych ludzi szczerzących się dziecinnie do aparatu. Wśród nich rozpoznałam między innymi Remusa i Jamesa. Black stał za nimi, robiąc im różki za pomocą palców. Na uboczu stał niski, gruby chłopak, którego wodniste oczy były otoczone przez zsiniałą skórę. Wyglądał mizernie.
Huncwotom towarzyszyło także kilka dziewczyn i trójka innych chłopaków, jednak nie rozpoznałam twarzy żadnego z nich.
Na następnej kartce była kolejna magiczna fotografia. Tym razem pozowali do niej tylko Huncwoci w swoich szkolnych strojach. Remus patrzył z powagą w obiektyw i starał się zachować kamienny wyraz twarzy, podczas gdy Black szeptał mu coś do ucha, łapiąc go prowokacyjnie za tyłek. Po chwili Remus nie wytrzymał i odwracając się szybko, zdzielił Syriusza po głowie, co wywołało na twarzy jednego i drugiego uśmiech. Spostrzegłam, jak usta brata wykrzywiają się w słowa: Odwal się ode mnie, Łapo!
Parsknęłam śmiechem na jego reakcję i z żalem odwróciłam stronę, gdzie czekały już na mnie dwie kolejne ruchome fotografie.
Na pierwszej z nich znajdował się James Potter z jakąś rudowłosą dziewczyną - prawdopodobnie była to Lily Evans.
Poniżej zaś zostało przyklejone drugie zdjęcie. Był na nim Syriusz Black, a na jego barkach siedziała śliczna blondynka o błękitnych, roześmianych oczach. Oboje nie patrzyli w obiektyw, lecz spoglądali na siebie z zainteresowaniem. Dziewczyna przeczesywała swoją szczupłą dłonią włosy chłopaka, który robił przy tym obrażoną minę.
- Nie dotykaj moich loków - w następnej chwili wydęły się jego usta.
Zdawało mi się, że swoją osobą Syriusz wywoływał rozgardiasz na fotografii.
A ta dziewczyna przypominała mi kogoś.
W pierwszej chwili nie mogłam w to uwierzyć, lecz Maureen miała ten sam kształt nosa i uśmiech, co dziewczyna na zdjęciu.
Pod nim był napis: "Zawsze silni i wieczni". Obok znajdował się ślad szminki. Nie miałam wątpliwości, że Black wraz z blondynką dorwali się do tego albumu.
Dorcas Meadowes. Syriusz Black.
Prawdziwi rodzice Maureen byli uwiecznieni na tej niepozornej fotografii. W czasach, gdy jej matka żyła, a ojciec nie był mordercą zbiegłym z Azkabanu!
Dorcas Meadowes była siostrą Emily Store. Wskazywało na to panieńskie nazwisko i kolor włosów.
Następna strona kryła za sobą inne fotografie. Na jednej z nich Remus siedział na parapecie na korytarzu i opierając się lewą nogą o ziemię, czytał jakąś książkę, czemu towarzyszyło lekkie potakiwanie oraz przeczesywanie swoich włosów. Na jego czole znajdowała się świeża blizna, która dzisiaj była już wyblaknięta. Jego oczu krążyły z zaangażowaniem po stronicach.
Nagle przysiadł się do niego James i wskazał w stronę aparatu. Remus niechętnie odwrócił wzrok w tamtym kierunku. Gdy tylko dostrzegł obiektyw, poderwał się jak oparzony z miejsca i zaczął biec w tamtym kierunku. Wtedy scenka się powtórzyła.
Za aparatem z pewnością znajdował się Syriusz Black. Ten z dawnych lat szkolnych, gdy jeszcze był tylko krnąbrnym chłopakiem. Na wszystkich zdjęciach wydawał się być osobą szczęśliwą. Oddaną przyjaciołom i młodości. Chcącą dobra i zwycięstwa nad Voldemortem. Czyżby okazał się jednak aż tak dobrym aktorem? W jego oczach dostrzegałam iskry szczęścia, które nie mogły tak po prostu przepaść. Wojna i Voldemort nie mogły go tak bardzo zmienić!
Następne zdjęcia mogłam przeglądać jeszcze przez długie godziny, lecz w pewnej chwili usłyszałam cichy szept rozchodzący się po pomieszczeniu.
- Pst, Suzanne... - Poruszyłam się niespokojnie.
- Black - wycedziłam przez zęby, podnosząc się z ziemi. Lusterko dwukierunkowe znów zanosiło się blaskiem. Mężczyzna aktywował je ponownie!
- Suzanne, słyszysz mnie? - kolejny złowrogi szept.
- Słyszę cię... I to bardzo wyraźnie! - Moje dłonie złożyły się nagle w pięści. W tamtej chwili nie wiedziałam dokładnie, co robię oraz nie odczuwałam strachu. Rosła we mnie jedynie irytacja.
Głos zamilkł, a w tafli dostrzegłam wnętrze Wrzeszczącej Chaty.
Chwilę później dobiegł do mnie dźwięk rozbijanego szkła, a wtedy połączenie zostało zerwane.
Patrzyłam się w tafle lusterka z niepokojem. Oraz z niestety nieukrywaną nadzieją na to, że Black pokaże się tam po raz kolejny.
Przedmiot jednak milczał.
Przez to też zrobiłam jedyną rzecz, która w tamtym momencie wydała mi się słuszną.
...
Black przebywał w domu niedaleko Hogsmeade. Wiedziałam, że to tam. Nigdzie indziej nie mogłyby panować aż tak straszne warunki.
Nie miałam właściwie pojęcia, co takiego robię, ale szłam przed siebie, byleby tylko znaleźć się jak najbliżej tej jednej kropki. Gdy byłam już na granicy z Zakazanym Lasem, przemieniłam się w wilka i popędziłam w kierunku człowieka, będącego kiedyś tak bliski wielu sercom.
Czy była to pułapka z jego strony? Czy przewidział moją reakcję i zaplanował na mnie atak? W tamtym momencie takie drobnostki wydawały się dla mnie nieistotne. Liczyło się jedynie wyrównanie rachunków. Liczyło się to, że Black poczuł się zbyt pewny siebie i dał mi zaproszenie na konfrontację.
...
W ciele zwierzęcia wpadłam zziajana do budynku, gdzie kryła się ciemność.
Nie mając innego wyboru, bo na parterze nie znajdowało się nic godnego uwagi, ruszyłam w górę schodów, a pod każdym moim krokiem stare deski wydawały z siebie jęki. Serce waliło mi jak oszalałe, a od tego mordercy dzieliły mnie jedynie cienkie drzwi.
Nie myśląc zbyt wiele, pchnęłam je przednią łapą, a wtedy ustąpiły przymilnie.
W środku pomieszczenia zastałam Blacka.
Jego ciało było jednak w formie animagicznej, więc jak na razie miałam przed sobą czarnego kundla, przypominającego w znacznym stopniu ponuraka. Pies szczerzył do mnie zęby, jakby zaraz miał pozować do zdjęcia, a z jego pyska zwisała ślina. Warknęłam w jego kierunku, pokazując szereg swoich także ostrych kłów. Może i ten pies był większy ode mnie, ale ja byłam od niego zwinniejsza. Zawsze mogłam też wyskoczyć przez wyłamane okno. Ponownie warknęłam w jego stronę. Jednak ten jedynie posłał mi zaintrygowane spojrzenie i usiadł na pobliskiej bluzie. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Moje serce waliło jak oszalałe, a świadomość, że naprzeciwko mnie siedzi Syriusz Black, powodowała napływ adrenaliny.
Wtem postura psa zaczęła się przekształcać i już chwilę później znajdował się przede mną wysoki mężczyzna o czarnych długich włosach. Tak podobnych do włosów...
- A myślałem, że stchórzysz - rzucił w moim kierunku, a ja wbrew sobie cofnęłam się do tyłu.
"Świetnie, niech wie, że ma nade mną przewagę".
W odpowiedzi mężczyzna otrzymał jedynie mój krótki syk. Czułam jak wszystkie moje mięśnie nagle się naprężają.
- Moja matka z pewnością nie pochwalałaby takiej postawy - powiedział znów tym hardym tonem. - Młoda dama bawiąca się na podłodze w jakiegoś pchlarza. Żenujące.
Warknęłam, co bardziej przypominało kpiące prychnięcie.
- Powiedziałaby: przestań się wygłupiać, to nie uchodzi osobie twojego statusu - mówił dalej, a ja coraz bardziej nabierałam przeświadczenia, że mężczyzna nabija się ze mnie.
Warknęłam znowu, ale tym razem dużo groźniej i pokazałam w całej okazałości kły. Osoba zdrowa na umyśle zapewne uciekłaby przed takim widokiem. Mężczyzna jednak siedział niewzruszony, wykrzywiając usta w szerokim uśmiechu.
- Wystarczy, Suzanne. Nie musisz się już tak upokarzać - zwrócił się do mnie, a ja słysząc swoje imię skamieniałam. Mężczyzna zaśmiał się głośno, co bardziej przypominało szczeknięcie psa.
Usiadłam na podłodze zdezorientowana i z coraz większym pragnieniem poznania zamiarów mężczyzny. Wyglądał jak typowy łotr, morderca. Czy gdybym go teraz zagryzła, stałoby się cos złego? Wsadziliby mnie do Azkabanu za zabicie zabójcy? Wykfalifikowanego i doświadczonego zabójcy.
Sam Voldemort zapewne nauczył go takich czarów.
Postanowiłam zaryzykować. Mężczyzna nie miał różdżki. Ja też niestety nie. Ale nic gorszego od śmierci raczej nie spotkałoby mnie dzisiejszego popołudnia.
W jednej chwili znów stałam się sobą.
Siedziałam na podłodze, starając się powtórzyć spokój mężczyzny, który zdawał się być bardzo zaskoczony moim ruchem.
- Czyś ty zgłupiała, dziewczyno? - prychnął na mnie, lecz ja utrzymywałam kamienny wyraz twarzy. Nie wiem, co ja sobie wyobrażałam. - A co jeżeli rzuciłbym na cienie teraz Avadę? Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa...
- Gdybyś chciał mnie zabić, zrobiłbyś to już dawno - odrzekłam pewnie, zbyt pewnie, a na tembr mojego głosu mężczyzna drgnął lekko.
- A może po prostu czekałem na to, kiedy będziemy sam na sam? - zaproponował
- W takim razie jesteś głupszy, niż myślałam - odparłam. - Mogłeś zrobić to samo podczas ostatniej pełni, miałeś idealny dostęp do mojej tchawicy! Wina spadłaby na Remusa i to on otrzymałby za to proces. Nie obroniłby się, bo w trakcie pełni nad sobą nie panuje i nie pamięta niczego! - Ze spokojnego tonu mój głos stał się dziwnie agresywny.
Mężczyzna nie odpowiedział. Zlustrował mnie uważnie wzrokiem a następnie przekręcił głowę, jak to miały w zwyczaju robić psy.
- Co się tak gapisz? - warknęłam, a mężczyzna parsknął śmiechem.
- Cholernie jesteś podobna do rodziców. Cholernie - powtórzył, a ja zacisnęłam pięści.
- To miał być komplement czy obraza? Dla ciebie podobieństwo do matki jest przecież prawdziwa skazą na honorze! - zadrwiłam.
- Moja matka była skazą. Chorą i niepoczytalną.
- Wychowanie mordercy faktycznie sprawia, że można ją za taką brać - odgryzłam się.
- To twoja wersja - powiedział z błyskiem w oku.
- A jaka jest twoja? - podchwyciłam. - Niekochany chłopiec ma przyjaciół, ale dawne zadry sprawiają, że chce się zemścić i popiera swojego największego wroga? Niedorzeczność!
- Ciekawa hipoteza. - mężczyzna powolnym ruchem podniósł się z ziemi i podszedł do mnie bliżej.
Zmrużył delikatnie oczy i uklęknął tak, że nasze spojrzenia znajdowały się teraz w jednej linii. Mimowolnie skrzywiłam się na ten widok. Ta stalowa barwa tak bardzo przypominająca beztroskie oczy Maureen. Niewinne i nieświadome.
- Nie tak sobie wyobrażałem nasze pierwsze spotkanie - Westchnął ciężko, przerywając w końcu tą nurtującą ciszę. Usiadł z pewną bezradnością jakiś metr ode mnie na podłodze i oparł się plecami o ścianę.
- A co myślałeś? Że będę wrzeszczeć? - Prychnęłam. - A może, że w ogóle do niego nie dojdzie?
- Myślałem, że... będziesz pytać. Będziesz chciała się dowiedzieć... - Jego głos brzmiał teraz dziwnie przygnębiająco.
- Czegoś konkretnego? - zadrwiłam. - Czekaj, zastanowię się. Zamordowałeś Petera Pettigrew, Dorcas Meadowes oraz Potterów? - rzuciłam jedynie i przyjrzałam się jego bladej twarzy. Reakcja była natychmiastowa. W jego szarych oczach dostrzegłam ból i poczucie winy. - Czyżby wyrzuty sumienia? - rzuciłam. - Daruj, ale księdzem nie jestem, win ci nie odpuszczę. Żadnego też nie znam, więc nie polecę, za to także daruj. Ale mam radę... dla takich jak ty jest psychiatryk. Azkaban!
Podniosłam się momentalnie z miejsca z zamiarem podejścia do drzwi.
Lecz wtedy Black także wstał i zagrodził je ciałem.
- Nawet nie próbuj!
- Bedę krzyczeć. - zagroziłam.
- Nikt cię nie usłyszy!
- Czyżby? - zadrwiłam, czując, że mężczyzna ma nade mną przewagę. - A to mi nie pomoże? - dodałam, wyciągając z kieszeni spodni małe lusterko.
Black przez chwilę dokładnie przyglądał się przedmiotowi.
- Jedno słowo, a moi przyjaciele... - nagle urwałam, zdając sobie sprawę, że kiedy Fred i George tutaj przyjdą, zobaczą tu tylko moje zwłoki. Przełknęłam ślinę i spojrzałam ze strachem na Blacka. - Mam pytanie. - powiedziałam nagle, a Black drgnął. - Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego po tylu latach przyjaźni...
Wtedy w jego oczach zakotłowały się łzy. Mężczyzna otarł je momentalnie rękawem wyświechtanego kaftana, a następnie kilkakrotnie zamrugał powiekami. Łzy na chwilę ustąpiły.
- Nie masz pojęcia... nie wiesz jaki to ból po stracie bliskich. Ta trójka była dla mnie całym światem. Nie miałem nikogo poza nimi i Remusem. - Załkał w końcu.
Spojrzałam z pewnego rodzaju współczuciem na te ludzką powłokę. Ten człowiek po tylu latach Azkabanu stał w miejscu, gdzie był przed laty z przyjaciółmi, których zabił na własne życzenie. Jak powiedział kiedyś mój sąsiad - wredny pan Thomas: aż żal dupę ściska, gdy się na was patrzy! Teraz czułam się podobnie. Black był żałosny. A teraz łkał jak dziecko, klęcząc na posadzce tuż przede mną. Jak Gollum, który szukał tego przeklętego pierścienia. Tyle lat w więzieniu, wojna. Miał zapewne poważne problemy psychiczne. A teraz próbował nakłonić mnie do odpuszczenia jego win.
- Mówisz, że ta trójka była dla ciebie całym światem! Ta trójka i Remus! Niby kto to jest? James i Lily, to jasne. Remus, okey. A ta ostatnia osoba?
- Dor-Dorcas - wystękał.
- To w takim razie gdzie jest Peter Pettigrew?!
- To wszystko jego wina.
- Jesteś chory. Jesteś chory. - W jednym z kryminałów bliźniaków, była opisana sprawa, gdzie znany prawnik zgłasza morderstwo siostry. Potem okazuje się, że to właśnie on ją zabił. Przez wyrzuty sumienia zgłosił się do tajnego detektywa, żeby ten odkrył, kto jest prawdziwym winowajcą. Ten mężczyzna był chory psychicznie, a Black niestety był taki sam!
- Suzanne - Mężczyzna podniósł się z ziemi i spojrzał na mnie z boleścią.
- Wypuść mnie, słyszysz? Bo jak nie...
- Jak nie, to co mi zrobisz? Nie masz przecież różdżki! - wystękał.
- Magia bezróżdżkowa - prawie że wyszeptałam, lecz w następnej chwili Black rzucił się na mnie.
...
Rzucił. Tak mi się wtedy wydawało. Już po sekundzie ponownie otworzyłam oczy i ujrzałam czarną postać nieszczęścia. Black siedział w kącie pokoju i trząsł się ze strachu i bezradności.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? - spytałam, przygryzając wargę. Coś nie pozwalało mi opuścić pomieszczenia.
Black jedynie jęknął z bólu, ocierając z policzka swoje wstrętne łzy.
Praktycznie nie widziałam jego twarzy. Zakryły ją doszczętnie czarne, długie włosy splątane ze sobą ciasno.
- Niby w czym jestem ci potrzebna? - powtórzyłam. Teraz to ja zaczęłam zbliżać się do mężczyzny.
Nie otrzymując odpowiedzi, uklęknęłam przy nim i nie chcąc go dotykać, ruchem dłoni odsłoniłam włosy z jego twarzy. Znów stalowy wzrok spoczął na mnie. Jego załzawione oczy wyrażały rozpacz. Syriusz wpadł w nią już dawno, ale dopiero dzisiaj zaczął się topić.
- Black - powiedziałam, starając się o bezbarwny ton. - Powiedz mi, czego chcesz albo zaraz zajmą się tobą... dementorzy - Na wspomnienie tych istot głos lekko mi zadrżał.
Black doskonale to wyczuł, jednak nie zamierzał niczego z tym zrobić. Chlipnął ciężko i niezdarnie oparł się o zatęchłą ścianę.
- Jesteś tak cholernie podobna... I do Remusa, i do rodziców! - Uniósł swoją brudną dłoń i dotknął nią mojego policzka. Instynktownie odsunęłam się od niego. - Wyglądasz jak damska kopia Remusa - kontynuował, nie przejmując się moją reakcją. - Od razu cię poznałem, tam na błoniach. Byłaś z jakimś chłopakiem i przypominałaś mi Remusa.
Skinęłam zdawkowo głową. Obserwował mnie już od dawna!
- Powtarzam ostatni raz, dlaczego się ze mną kontaktowałeś? Po co te listy z pogróżkami? Ten artykuł? Nie wiem, jak mi go podrzuciłeś, ale musisz mieć swoich ludzi w Hogwarcie! - warknęłam.
Black patrzył na mnie niepewnie.
- Taka jak Remus. - W jego oczach znów pojawiły się łzy. - Rozsądna, poważna... Ale to, że postanowiłaś tu przyjść, jest kompletną głupotą. - Zaśmiał się histerycznym śmiechem.
- Powinnam już iść - zapewniłam, podnosząc się. Zanim jednak zdążyłam w pełni wstać, mężczyzna złapał mnie gwałtownie za rękę.
- Nie idź! - błagał. - Nie zostawiaj mnie tutaj... samego! Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy cały świat jest przeciwko tobie! - Załkał.
- Jesteś mordercą - stwierdziłam, starając się wyrwać dłoń. Uścisk mężczyzny był za silny. - Chyba nie myślałeś, że społeczeństwo przyjmie cię z otwartymi ramionami?
- Nikt mi nie wierzył! Nikt... nawet twój bart! Remus... - Załkał głośno. - Nikt! Zamknęli mnie w Azkabanie, niewinnego, pragnącego zemsty! - W jego oczach zatańczyła furia.
- Puszczaj mnie! - Podniosłam głos. - Pragnącego zemsty rozumiem. Ale niewinnego? - zadrwiłam. - Grindelwald i Slytherin byli bardziej prawymi ludźmi niż ty!
- Byłem niewinny! - Pociągnął mnie za rękę, dzięki czemu moja twarz znalazła się tuż przed jego szalonymi oczami. - A on mi odebrał wszystko!
- Co ty mówisz...
- Zdradził mnie! Zdradził twojego brata! Zdradził nas wszystkich!
- O czym ty bredzisz? - Kręciłam głową.
- O czym? - prychnął. - O podłej szumowinie, pieprzonym, zdradzieckim szczurze!
- Ty nie mówisz poważnie? - Nie wierzyłam w żadne słowo padające z jego ust. Ten człowiek był pomylony i opowiadał o czymś, co nie miało nigdy miejsca. Wykreował sobie drugą rzeczywistość.
- Mówię prawdę! Podły, cholerny zdrajca!
- KTO?! - warknęłam w końcu.
- Peter Pettigrew! - zagrzmiał Black. - Ty myślisz, że on nie żyje. Wszyscy tak myślą! Tym czasem to właśnie on zdradził nas wszystkich!
- Puszczaj mnie, Black! - Wyrwałam się z jego uścisku. - On nie żyje! Od dwunastu lat jest martwy! Nie szargaj czci martwych! To ty jesteś cholernym zdrajcą! - Dysząc, dopadłam do drzwi pomieszczenia.
- Nie jestem zdrajcą. Peter Pettigrew uciekł tamtego dnia, kiedy mnie złapali! Uciekł, zamienił się w szczura i żyje teraz tutaj, w Hogwarcie. W rodzinie tego rudego chłopaka! - wydało się z ust mężczyzny, lecz ja wypadłam już z pomieszczenia.
Wybiegając przed chatę, przemieniłam się w wilka i ruszyłam przed siebie. Prosto w kierunku zamku. Nie chciałam mieć z tym człowiekiem już więcej nic wspólnego!

poniedziałek, 26 marca 2018

Rozdział 62


...
Otworzyłam oczy, a wtedy doszedł do mnie ostry ból wypełniający niektóre części mojego ciała. Spojrzałam z dezorientacją w pobliskie okno, a w jego odbiciu ujrzałam swoją pokaleczoną postać. Wokół mojej głowy był poprowadzony biały bandaż. Na dłoniach znajdowały się liczne fioletowe punkty, które były pozostałościami po maści na regeneracje. Przeciwstawiając się bólowi, usiadłam delikatnie na łóżku, czemu towarzyszył mój cichy jęk i podniosłam pościel. Moja prawa noga była zabandażowana białym materiałem, przez który przebijała się powoli szkarłatna ciecz. Kiedy spróbowałam ruszyć kończyną, rozeszło się od niej tępe uczucie mrowienia, przeradzające się po chwili w ostre pieczeniu.
Oparłam się ponownie na poduszce. Dlaczego się tu znalazłam? I czemu jestem taka obolała?
Moją głowę wypełniała potworna pustka. Ponownie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Tuż przy swoim łóżku zauważyłam zmizerniałą sylwetkę Remusa opierającego się bezwiednie na stelażu pobliskiego wózka. Wyglądał na przemęczonego. Nic dziwnego, przecież wczoraj była pełnia.
 Poczułam, że ta myśl rozjaśniła odrobinę mój umysł. Pełnia - ale mnie na niej nie było. Potem była błękitna pełnia. Tak, to zdecydowanie na niej musiałam dostać tylu obrażeń, ale jakim cudem?
Spojrzałam w stronę niedaleko stojącego kalendarza. Zaznaczona była na nim data: 5 grudnia.
Niemożliwe! Przecież błękitna pełnia była trzeciego. A zatem czy to możliwe, aby spędziła we śnie ponad dzień? Zapewne było to prawdopodobne.
W takim razie pozostawało jeszcze jedno pytanie. Co takiego wydarzyło się podczas ostatniego księżyca? Być może Remus mnie napadł albo... zrobił to Black! Na wspomnienie imienia tego mordercy na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Pozbyłam się go natychmiast. To było bardzo nierozsądne z mojej strony! Uganiać się za bratem podczas pełni też nie należało do posunięć wybitnych!
Black. Syriusz Black. Jego stalowe oczy patrzące na mnie z troską.
Nagle dotarły do mnie wszystkie wspomnienia z minionej nocy! Jedna prędkość, z jaką obłożyły mój umysł, spowodowała u mnie silny ból głowy. Remus mnie zaatakował, a Black ruszył mi z pomocą. Gdyby nie on, zapewne byłabym teraz martwa. Moje oczy krążyły bez celu po pomieszczeniu.
Dopiero, gdy poczułam na swojej dłoni czyjś dotyk, spięłam się w sobie i skierowałam wzrok w kierunku ręki. Na niej także znajdowały się ślady po fioletowej maści. Podniosłam wzrok na brata.
- Suzanne - powiedział miękko, uważnie lustrując moją twarz. - Dziecko, w co ty się wpakowałaś?
...
Kiedy pani Pompfrey zmieniła mi bandaże i rozprowadziła po moim ciele nowe ilości maści, Remus oczekiwał ode mnie szczegółowych wyjaśnień. Widział po moich oczach, że psychicznie byłam gotowa na tę rozmowę, ale ja tak bardzo nie chciałam mówić mu prawdy.
- Nie jestem zły - stwierdził, ulegając moim smutnym oczom.
- Ale mi ulżyło. - Westchnęłam z irytacją. - Lepiej miejmy to już za sobą. Pytaj, o co tylko chcesz!
- Najpierw chciałbym ci powiedzieć, że wczoraj przyszli cię odwiedzić bliźniacy. Pani Pompfrey nie wpuściła ich, bo byłaś nieprzytomna, ale sądzę, że jeszcze dziś mogłabyś się z nimi zobaczyć.
Przytaknęłam niepewnie głową.
- Co do twojego stanu zdrowia, to... Pielęgniarka mówi, że daje on wiele do życzenia, ale, że jesteś silna, na pewno dasz sobie radę. Nauczyciele zostali poinformowani o twoim wypadku, lecz całe to zajście nie będzie zbyt rozpowszechniane przed uczniami. Będą wiedzieć tylko najbliżsi... A szczegóły pozna dyrekcja i ja.
- Szczegóły - parsknęłam. - Zabawne, że o nie pytasz, bo niewiele pamiętam. - To oczywiście było kłamstwem. Wydarzenia z pełni bardzo szybko wróciły do mojej głowy i szybko ułożyły układankę.
- Ja także nie potrzebuję wiele - przytaknął. - Powiedz mi tylko, skąd wzięłaś się w takim stanie pod wrotami szkoły. Filch powiedział, że gdy cię znalazł, byłaś nieprzytomna, a więc nie mogłaś zapukać.
- Zapukać? - powtórzyłam zmieszana.
- Tak, zapukać. Woźny twierdzi, że gdy otworzył wrota ujrzał ciebie zmasakrowaną i jakąś postać oddalającą się szybko od zamku.
- Jakąś postać? - wydałam z siebie.
- Suzanne, powiedz mi, proszę, powiedz, że nie opuściłaś szkoły ze względu na mnie. - Chwycił mnie za rękę.
Pokręciłam głową.
- Nie, ale przecież i tak dzień po pełni niewiele by zmienił - odparłam, udając, że nie miałam pojęcia o zjawisku błękitnego księżyca.
- Okrutny zbieg okoliczności sprawił, że w ostatnich dniach odbyła się błękitna pełnia - stwierdził gorzko Remus. - To ja ci to zrobiłem, mam rację? - rzucił po chwili słabym głosem. Jego zielonkawe oczy naszły łzami.
- Nie! - Pokręciłam szybko głową. W tamtym momencie czułam, że nie mogę powiedzieć Remusowi prawdy. Może i mnie zaatakował, ale najważniejsze teraz było dla mnie to, aby nie czuł przez to wyrzutów sumienia. - To był Black - dodałam cicho, przepraszając w duchu Syriusza za to, że tak podle go potraktowałam. On mnie uratował, a ja zachowałam się jak zwykły tchórz!
- Syriusz? - Mój brat uniósł głowę. - Chyba żartujesz? - dopytywał. - Niby jakim cudem! - Wstał gwałtownie i skierował się w kierunku okna. - Próbował cię zabić!
- Z pewnością jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie.
- Oczywiście! Ten podły sukinsyn postradał już zmysły! - warknął Remus, chwytając w dłoń blisko stojącą fiolkę z jakimś eliksirem i biorąc nią zamach. W ostatniej chwili się zatrzymał.
- Najważniejsze jest to, że uszłam z życiem - powiedziałam pocieszająco, co w oczach Remusa nie złagodziło furii.
...
Stalowe oczy, w których pojawiła się troska o mnie. Takie uczucie nie mogło być udawane. Nie przez człowieka, który dwanaście lat swego życia spędził w Azkabanie.
To było tak absurdalnie nieodrzeczne, ale człowiek, którego tak bardzo się obawiałam, był dla mnie tak bliski. Tak nagle zmieniło się we mnie postrzeganie tego mordercy, mordercy, który być może wcale nim nie był.
Miał wiele okazji, aby mnie zabić. Zbyt wiele, a tym czasem on ratował mi życie. Mógł mnie uśmiercić jednym ruchem pyska. Znaleziono by mnie martwą na błoniach i zwalono winę na Remusa, a Black dalej pałętałby się po Zakazanym Lesie.
Jego motywy coraz częściej wydawały mi się niejasne. Niejasne i nielogiczne. Lusterka dwukierunkowe to z pewnością była jego sprawka. Jednak wysyłanie mi pogróżek - które finalnie nie były nadawane przez niego, tylko przez Glizdogona, który nie żył od dwunastu lat - nie miały sensu. Wtargnięcie do mojego dormitorium też. A poza tym coraz głośniejsza siła podpowiadała mi, że proces Blacka był bardzo podejrzany. Śmierć Pettigrew także.
Kilka tygodni temu natknęłam się na artykuł o nich. Po Peterze został tylko palec, ponieważ Black go rozwalił! Dlaczego go zabił? Syriusz Black zabił swojego przyjaciela na środku ulicy tylko dlatego, że dzień wcześniej wyżej wspomniany Syriusz Black pomógł Voldemortowi namierzyć Potterów!
Przez uczucie goryczy, że jego pan zniknął, Black postanowił zamordować Glizdogona! A ja pytałam samą siebie: Po jaką cholerę!
Nie mógł udawać, że żałuje, tak jak robili to inni śmierciożercy! To było bez sensu.
Wtem drzwi od pomieszczenia otworzyły się. Przechyliłam delikatnie głowę w tamtą stronę, a wtedy ujrzałam dwie sylwetki bliźniaków, którzy patrzyli na mnie uważnie swoimi brązowymi oczami.
- Cześć wam - przywitałam ich, uśmiechając się promiennie. - Nie macie pojęcia, jak mi się tutaj nudzi! - poskarżyłam się.
Chłopcy, wyraźnie zachęceni, podeszli do mnie w lepszych nastrojach.
- Suzanne, w coś ty się wpakowała dziewczyno! - skarcił mnie George. - Twój brat powiedział nam, że biłaś się z Blackiem, co dowodzi tego, że w ogóle nas nie słuchasz!- Posłałam mu zdziwione spojrzenie. - Pamiętasz, jak pod koniec wakacji ci powiedzieliśmy, że cię obronimy przed Blackiem? No właśnie, mogłaś teraz wykorzystać ten przywilej!
- Ogółem jesteś, Suz, bardzo samolubna - zawtórował mu Fred ze śmiechem. - Nie pomyślałaś, że my także mielibyśmy ochotę stoczyć pojedynek z seryjnym mordercą?
- Jakoś mi to do głowy nie przyszło. - Pokręciłam głową z rozbawieniem.
- No dobra, ale my tutaj gadu-gadu, ale powiedz nam lepiej, jak się czujesz? - rzucił George.
- Chyba w porządku. Na pewno będę żyć - stwierdziłam.
- To się chwali, ale jak się czujesz po walce z Blackiem? Czujesz jakiś dreszczyk ekscytacji?
- Nie wiem, może odrobinę - zadrwiłam, na co oni przytaknęli rzetelnie.
- Orientujesz się może, kiedy pani Pompfrey cię stąd wypiszę. Bo wiesz, za dwa tygodnie jest przedświąteczny wypad do Hogsmeade i... - zaczął George.
- Chyba zapomnieliście, że jesteśmy w magicznym świecie - zaśmiałam się. - Dostanę jakiś eliksir na skręconą nogę i zmywam się z tego skrzydła - zadeklarowałam.
- Mamy nadzieję, bo Jordan i Angelina zaczynają powoli wariować bez ciebie - przyznał Fred.
- To czemu nie przyszli?
- Lee jest wrażliwy na widok krwi, a Angelina stwierdziła, że odwiedzi cię później. Boi zostawić się Jordana samego. - Posłali mi znaczące spojrzenie.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się po raz kolejny.
- Suzanne, na samego Merlina, w co ty się wplątałaś tym razem? - przywitał mnie radosny głos Maureen.
Dziewczyna podbiegła do mojego łóżka i zatrzymała się przede mną gwałtownie. Zlustrowała mnie uważnie wzrokiem.
- Bardzo boli? - spytała niepewnie.
- Da się żyć - odparłam, dostrzegając w jej oczach troskę.
W jej oczach w odcieniu chłodnej stali.
...
Kiedy wyszłam ze Skrzydła, bliźniacy nie dawali mi odejść nawet o krok. Pilnowali mnie tym bardziej pieczołowicie, że ostatnimi czasy odrobinę przycichłam. Powód przecież był oczywisty. Maureen! Maureen Store była córką Syriusza Blacka! Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.
Korzystając z chwili nieobecności bliźniaków, gdyż ci chcieli przydać się społeczeństwu, postanowiłam spędzić czas na ponownym zebraniu myśli.
To dlatego dziewczyna nie była podobna do swoich rodziców! I to dlatego jej matka, znaczy nie matka, a matka adopcyjna - Emily, tak bardzo się o nią martwiła. Bała się utracić dziecko. Dali dziewczynie szczura, aby upamiętnić zamordowanego przez jej własnego ojca człowieka! Czułam wzmagającą niechęć do tych ludzi.
Matką Maureen nie mogła być Emily. Była to zapewne ta czarownica, która zabił Black. Właśnie, zabił! Zabił własną żonę? To mi się w głowie nie mieściło. Dorcas Meadowes była matką Maureen. A siostrą Dorcas była Emily! Dlatego po wsadzeniu Syriusza do Azkabanu i po śmierci Dorcas, Maureen trafiła do nich.
- Suzanne, możemy już iść - stwierdzili bliźniacy, wyłaniając się zza zakrętu.
- Przekazaliście już Potterowi Mapę? - rzuciłam jeszcze.
- Tak, przyjął ją z wielkim rozemocjonowaniem. Z pewnością mu posłuży, tak jak nam! - stwierdził George.
- Tak, jasne. Ale będziecie dzielić się ze mną waszą, prawda? Nie mam zamiaru stracić kontroli nad Hogwartem - powiedziałam.
- Od czasu do czasu będziemy skorzy ci ją udostępnić.
...
Przechadzaliśmy się oblodzonymi uliczkami Hogsmeade wolnym krokiem, abym przypadkiem nie wywróciła się na ścieżce. Skręcenie drugiej kostki byłoby zdarzeniem bardzo niefortunnym. Jak na zawołanie postawiłam na śniegu nieodpowiedni krok i runęłabym w dół, gdyby nie refleks George'a.
- Dziękuję - powiedziałam, przytrzymując się usilnie jego ramienia, dziękują Merlinowi za to, że jest tak zimno, bo w innym wypadku trudno by było mi wytłumaczyć tak czerwone policzki.
Fred tym razem powstrzymał się od komentarza.
Otworzył drzwi pubu Pod Trzema Miotłami i przepuszczając mnie w nich uprzednio, ruszył w kierunku lady. Wraz z George zajęłam mały stolik w przytulnym kącie sali.
- Suz, ty zostajesz na święta w Hogwarcie, mam rację? - spytał George, przyglądając mi się uważnie.
- Raczej tak, mojemu bratu nie uśmiecha się dekorować choinki w tym roku, ma już serdecznie dość tych świątecznych dupereli.
Chłopak przytaknął w momencie, gdy Fred postawił na stoliku trzy kufle z kremowym piwem. Przyuważyłam też lniany worek, który brzdęknął podejrzanie, gdy rudzielec postawił go na ziemi.
- Co tam jest? - spytałam, lustrując pakunek.
- Dowiesz się swoim czasie - odparł tajemniczo, upijając z kufla kilka łyków piwa.
Posłałam mu zdziwione spojrzenie, a następnie zmieniłam piwo w sok pomarańczowy.
- Ach, tak. Zapomniałem, wybacz. Przecież ty nie lubisz kremowego piwa - Fred pacnął się w czoło. - Jestem jednak prawie pewien, że zawartością tego worka - Wskazał na przedmiot. - nie pogardzisz.
...
Do szkoły wróciliśmy jeszcze przed zmierzchem. Bliźniacy uparli się, żebym poszła z nimi do ich dormitorium, na co ja nie miałam zbytniego powodu, aby odmówić. Weszliśmy do pomieszczenia, a bliźniacy po obrzuceniu go krytycznym spojrzeniem, uśmiechnęli się do siebie z zadowoleniem.
- Cały czas nie rozumiem, o co wam chodzi - dopomniałam się, na co Fred posłał mi ironiczny uśmiech.
- Przedstawiamy pannie Suzanne... - Zastukała teatralnie w blat biurka, naśladując werbel. - Prawdziwy alkohol! - Wyjął z lnianego worka trzy butelki ognistej whisky.
Posłałam mu zaskoczoną minę.
- Żartujecie, prawda? - spytałam niepewnie. - Wicie, że jako prefekt nie mogę wam pozwolić na...
- Ej, Suz, wyluzuj. Przecież nic się nie stanie - uspokoił mnie George, przejmując jedną z butelek od brata.
- Czy wy piliście to kiedykolwiek? - rzuciłam niepewnie.
- Nie - odparli, wciskając mi w dłonie trunek. - Przecież nie robilibyśmy takich rzeczy bez twojej opieki. - Uśmiechnęli się wesoło.
- Będę tego żałować, mam rację? - mruknęłam złudnie, siadając na podłodze.
Otworzyłam za pomocą czarów butelkę, a wtedy z jej wnętrza wydobył się mocny aromat.
- Czy są rzeczy w naszym życiu, których później nie żałujemy? - odparł Fred filozoficznym tonem i razem z Georgem przysiadł się do mnie na dywanie.
- Na trzy - stwierdziliśmy, podnosząc butelki w górę.
- Za żarty - zaczął George.
- Za przyjaźń - zawtórowałam.
- Za ognistą! - zawołał Fred i przystawiliśmy sobie trunki do ust.
W tej samej chwili poczułam jak ciecz rozlewa się przyjemnie po moim gardle, a następnie spływa do żołądka zostawiając za sobą palące ślady. Skrzywiłam się lekko. Jednak po chwili pociągnęłam drugi łyk z butelki. Ten był lepszy. Bardziej słodki i przyjemny dla podniebienia.
Poczułam, jak w mojej głowie powstają drobne zawroty. Naszła mnie też fala lekkiego rozbawienia oraz śmiałości.
- I jak po degustacji? - zadrwiłam.
- Nawet smaczna - Fred wypił kolejnego łyka. Zaśmiałam się na jego czyn i podniosłam się z podłogi. Spojrzałam na etykietkę trunku.
Stara Ognista Whisky Ordena
- Jak właściwie udało ci się ją zdobyć? - spytałam chłopaka, który także chciał podnieść się z dywanu.
- Ma się te kontakty - Puścił mi oko. szczerząc się nieco.
Nie miałam zamiaru zadawać już więcej pytań. Upiłam jeszcze cząstkę trunku, a wtedy do głowy wpadł mi interesujący pomysł.
- Ej, chłopaki - zwróciłam się do bliźniaków, którzy opróżnili już swoje butelki. - Pokazać wam coś fajnego? - zaśmiałam się dźwięcznie.
- Dawaj - zachęcili.
Na ich słowa przymknęłam oczy i czując lekkie zawroty głowy, przemieniłam się w wilka.
Ukłoniłam się w kierunku zaskoczonych chłopaków.
- Chyba nikt ci tego, Suz, jeszcze nie mówił - George czknął ciężko. - ale to naprawdę bardzo... fajna sztuczka! - zachichotał.
Chciałam mu odpowiedzieć, że w stu procentach się z nim zgadzam, ale kiedy wydałam z siebie dźwięk, okazał się on być wyciem wilka.
"Ups" - bliźniacy zachichotali z rozbawieniem.
Zaczęłam przechadzać się z roztrzepaniem po pokoju i robiłabym to nadal, gdyby nagle drzwi do pomieszczenia nie otworzyły się z hukiem. W progu stanął Jordan, którego oczy na mój widok wytrzeszczyły się.
- O Jezu! - zakrzyknął. - Tu jest wilk! - Wskazał mnie bliźniakom.
Miałam się zgodzić z Lee, ale wtedy wydało się z mojego gardła krótkie warknięcie.
- Angelino! Chodź tu natychmiast! - zawołał z przerażeniem i zatrzaskując drzwi, pobiegł w stronę Pokoju Wspólnego.
- Ups, chyba nas nakryli - Zaśmiałam się, wracając do swojej ludzkiej postaci.
- Ej, mam pomysł - czknął Fred. - Zróbmy im dowcip - zaproponował i w następnej chwili zabraliśmy się do wykonywania planu.
Pośpiesznie za pomocą magii ustawiliśmy krzesła na kształt zwierzęcia, a następnie przykryliśmy je różnymi kocami.
Zwierz wyglądał jak prawdziwy!
- Ale będzie, kiedy Jordan tu wpadnie! - zachichotali bliźniacy. - Pomyśli, że to prawdziwy wilk! - wybuchliśmy śmiechem.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się ponownie. Angelina, stoją w przejściu, spojrzała na nas krytycznie, a Jordan krył się tuż za nią.
- Wrrrr - wydarliśmy się na przyjaciół, lecz dziewczyna nie zaśmiała się z naszego dowcipu.
- Jordan! Na litość boską, to sztuczny wilk, ale... Zaraz, zaraz - zwróciła się do nas. - Czy wy jesteście pijani?
- Nigdy w życiu! - czknął George.
- Wy... - zaczęła, starając się dobrać odpowiednie słowa. - Lee, doprowadź bliźniaków do porządku! Niech pójdą spać! Całe szczęście, że jutro jest niedziela! Suzanne, chodź, idziemy do pokoju - rozkazała.
- Ale tu jest tak fajnie - stwierdziłam, krzyżując ręce na piersi.
Angelina nie mając innego wyboru, wyjęła swoją różdżkę z kieszeni i rzuciła na mnie zaklęcie bezwładności.
Tym oto sposobem znalazłam się w dormitorium.
- Angelino! - Spojrzałam na nią z pretensją. - Zepsułaś nam zabawę!
- Jutro dopiero będziesz miała zabawę - odparła. - Twój skacowany umysł może tego nie przetrwać!