sobota, 29 września 2018

Rozdział 109


Maureen złapała Jordana za dłoń i pociągnęła go za sobą, przepychając się tym samym przez tłum mugoli, których rozgoryczone wyrazy twarzy wskazywały na to, że czekali na wejście do klubu już od kilku godzin. 

- Nie pchaj się, paniusiu! - warknął jakiś łysy trzydziestolatek z tribalem na prawym bicepsie. - Kto to widział, aby gówniara miała wolny wstęp do takiego klubu?!

- Jakbyś obciągnął właścicielowi i miał tak ładną buźkę jak ja, to dostałbyś jeszcze karnet na drinki - odpyskowała dziewczyna, w tym samym momencie mijając drzwi wejściowe.

Na słowa Maureen Lee zacisnął mocniej palce wokół jej kruchego nadgarstka.

- Store, czy ty się dobrze czujesz? - mruknął przezornie, tańcząc w duchu ze szczęścia i ciesząc się jak debil.

- Mam kurewsko dobry humor, Jordan - odparła, przeczesujac wolną dłonią długie włosy i tworząc na nich tym samym jeszcze większy rozgardiasz. - Ale dzięki, że pytasz - Uśmiechnęła się szeroko, obdarzając go chwilowym spojrzeniem jej zimnych stalowych oczu. Chłopaka przeszedł dreszcz podniecenia. 

Ta dziewczyna wywoływala w nim coraz to różniejsze emocje. W zasadzie nie mogł już w niej doszukać się tej bezbronnej dziewczynki z pierwszej klasy, gdy nieśmiało weszła do ich przedziału. Teraz znajdowała się przed nim seksowna, inteligentna dziewczyna, której jedno spojrzenie zimnych oczu powalało na łopatki.

- Angelina! - pisnęła radośnie Store, wskazując z rozemocjonowaniem na nadchodzacą przyjaciółkę. 

Chłopak jednak nadal wpatrywał się w dziewczynę jak zaklęty. Nie mógł oderwać oczu od tej śniadej cery, brzoskwiniowych ust i zaróżowionych policzków. To był jak najsilniejszy narkotyk.

- Czemu tak późno? - Głos Angeliny wdzierał się do jego umysłu i starał się zniszczyć jego kontemplację nad Maureen.

A było się na czym kontemplować. Może i Jordan wyglądał teraz na skończonego idiotę, który ślini się na widok ładnej laski, ale zaraz...!

Tą 'laską' była Maureen Black, która według niego nie mogła mieć sobie równych. Wpadł po uszy. Musiał to przyznać nawet przed sobą.

- Widzę, że dobrze się bawisz, przyjacielu? - Z burzliwych myśli wydobył go nieco zirytowany głos George'a, który rozchodził sie teraz boleśnie po kanale słuchowym czarnoskórego, mieszając z dudniącą muzyką klubu.

- Ja? - powtórzył zdezorientowany Lee, rozglądając się dookoła. Wokół okrągłego stolika były ustawione dwie kanapy i fotel, na którym to leżała kurtka jakiejś dziewczyny.

- Nie, Dumbledore! - fuknął George. - Własnie poszedł po szkocką. Zaraz wróci i wtedy będziesz mógł serio zasłużyć na jutrzejszego kaca. - powiedział ironicznie. -Chociaż... - przechylił krytycznie głowę. - On i tak cię nie ominie.

Lee westchnął, opierając głowę na dłoniach i biorąc głęboki wdech. Wplótł palce w czarne dredy, masując skórę głowy.

- Faktycznie przegiąłem - przyznał. - Zatrzymałem się myślami na tym, jak wszedłbym z Maureen dzisiaj do klubu. Szkoda że to tylko w mojej wyobraźni. 

- Zaliczyłeś ją chociaż w tej swojej fantazji? - Fred przysiadł się do stolika z trzema butelkami whiskey.

- Nie! - warknął Jordan podirytowany. - Trzymałem ją za rękę. - Poprawił po chwili, wyraźnie odzyskując zmącony humor.

- Czyli niczego nie straciłeś, stary - Pocieszył chłopak, a jego brat przewrócił oczami na jego słowa.

- Ech... mam czarną plamę. Coś mnie ominęło? - rzucił Lee, wyraźnie strapiony swoim obecnym stanem.

- Niewiele - George wzruszył ramionami, upijając ze szklanki kolejny łyk limonkowej wody.

- A ty nie pijesz? - Zdziwił się Jordan (mając oczywiście na myśli alkohol) lustrując uważnie przyjaciela. - Czy mi się wydaje, czy jeszcze pięć godzin temu nie kontaktowałeś się ze mną, żeby wyskoczyć na małego drinka? - Na dowód niezadowolenia co do zachowania rudzielca, siegnął po kieliszek z przezroczystą cieczą i opróżnił go jednym haustem. - Dobra rosyjska wódka. - podsumował swobodnie, jakby jego wyrzuty sumienia związane z nadużyciem alkoholu nigdy nie istniały.

- Dziewczyny patrzą - skarcił go George, wskazując na dwie ślicznotki wywijające na parkiecie i posyłające im tęskne spojrzenia co jakiś czas.

- Baby - fuknął Lee. - Tak się ograniczać przez nie, to istna katorga! - Opróżnił drugi kieliszek.

- Przecież on i tak by żadnej nie dotknął - Fred posłał Jordanowi sójkę w bok, przez co ten czknął niezdarnie. - Ani ta długonoga blondyna - Wskazał na nia ostentacyjnie palcem. - Ani ta piękna azjatka - Puścił jej oko. - nie są przecież godne JEGO.
Wielkiego George'a Weasleya.

- Nie prawda! - oburzył się jego bliźniak.

- Tak? - rzucił cynicznie Fred, wyraźnie podirytowany zachowaniem brata. Promile w jego krwi także zrobiły swoje. - A może jest właśnie na odwrót? Może to ty nie zasługujesz na nie! Jeśli nie dorastasz do pięt Suzanne, to co dopiero takim laskom! - mówił, co jakiś czas robiąc dramatyczną przerwę i upijając whiskey. 

Oczywiście nie uważał tamtych dziewczyn za jakoś wybitnie lepsze od Suzanne, którą ,bądź, co bądź, Fred traktował jak siostrę i miał do niej cholerny szacunek. Chciał jednak sprowokować George'a do refleksji. Jego brat musiał w końcu o nią zawalczyć, nim będzie za późno.

- George? - powtórzył Lee, przymykając lekko oczy, jakby znajdując się w jakimś błogostanie. - Ten George nie zasługuje na Suzanne? - Aby przyswoić tę informację, opróżnił kolejny kieliszek wódki. - Za długo jej nie widziałem. Z trzeci miesiąc już, tak? Jak widzę, po utracie pamięci jest jeszcze gorsza niż przedtem.

- Ona się uczy, musimy być wyrozumiali - usprawiedliwił ją George.

- Nie, bracie! - zaperzył Fred. - Jak możesz być tak ślepy i nie widzieć tego, jak Lupin reaguje na twoją osobę!? Do nikogo innego nie podchodzi tak bardzo nieufnie jak do ciebie. Nawet Moody'ego trzyma bliżej. I to wszystko dlatego, że TY trzymasz ją na dystans.

George zacisnął dłonie w pięści. Poczuł, jak żyła na jego skroni, zaczyna pulsować i powolnie wypala mu czaszkę. Policzył do dziesięciu, aby nie wybuchnąć.

...Jedenaście...

Podniósł się z fotela i bez słowa skierował się do łazienki. Zanim jednak tam dotarł, na jego drodze stanęły wyżej wspomniane dziewczyny - w ich oczach tańczyła istna żądza.

- Pomyliłyście mnie z bratem - warknął, zanim pierwsza z nich zdołała otworzyć usta. 

Zanim odszedł, zdążył jednak zauważyć, że były cholernie przeciętne. Nie szpetne, ale do wielkich piękności też nie można było ich zaliczyć. Miały w sobie coś pospolitego. Coś, co nie odróżniało ich od reszty.

Suzanne to miała....

Warknął w duchu. Miał jej serdecznie dość! Pieprzona Lupin.

Zamknął się w jednej z obskurnych kabin z zamiarem teleportowania się na Pokątną.

...

Fred patrzył z rozdziawionymi ustami, jak George spławia te dwie ślicznotki i zmierza w kierunku kibli. Parsknął lekceważąco. 

- Co za kretyn! - fuknął. - Aż mi żal że jestem z nim spokrewniony. - Przeniósł wzrok z dziewczyn na szkliste naczynie z bursztynowym trunkiem w środku. - Przegięliśmy, Lee - mruknął już spokojnym tonem, opierając głowę o zagłówek kanapy.

Utkwił swoje spojrzenie w kolorowym grafitti na suficie, od którego wychodziły także fioletowe lampy. Nagle poczuł wyrzuty sumienia.

- A ty czemu pijesz? - rzucił Jordan, nagle dostając olśnienia. On pił przez Maureen, George nie pił przez Suzanne, a Fred...

- Bez powodu - odparł zdawkowo, nadal będąc pochłonięty abstrakcyjnymi obrazkami na suficie. - Czy trzeba mieć jakąś konkretną wymówkę, aby się napić z kumplami alkoholu?

- Niby nie, ale... Na pewno nic cię nie gryzie, stary?

- Cierpię jedynie na współodczuwanie wybujałych emocji mojego braciszka. Podobno to normalne u bliźniaków. Jeden ma ból w dupie i od razu drugi łapie to samo.

- Czyli gryzie cię Suzanne, tak? - Lee zmarszczył brwi.

- Ale ty to wszystko spłycasz, przyjacielu. Jednak racja. Gryzie mnie to wredne stworzonko, które wpadło w oko mojemu bratu. - Westchnął ciężko. - Wiesz, Lee... Czasem się zastanawiam, kiedy w ogóle to się stało. Chyba na piątym tak na poważnie... ale szczerze mówiąc, widziałem od począku, że George cholernie był w nią zapatrzony. Nigdy nie patrzył na nikogo z takim czymś w oczach jak na nią. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Jordan nie zdążył odpowiedzieć. - Pamiętam, że na samym początku coś mi tam o niej paplał. Że ładna, że mądra, że siamta, owamta. Brałem te uwagi mimo uszy. Myślałem, że mu przejdzie... I nie pomyliłem się - dodał z dumą, ale po chwili zmarkotniał. - Do czasu. To chyba było w nim stłumione. W sensie... Zrobił to mimowolnie, ale potem się to w nim obudziło. Nagle i bez ostrzeżenia. Kojarzysz Bell? No pewnie, że tak. Ten cały ich związek wydawał mi się cholernie szemrany. Zauważyłeś, że Suzanne jej wręcz nie znosiła? W sumie sprytny George. Zakręcił się przy Bell, przez co miał pewność, że Suzanne nie będzie w jej pobliżu; tym samym też daleko od niego. Zasłonił się Katy jak tarczą. Wmawiał sobie zauroczenie w niej, aby zdusić to uczucie do Lupin. Jak się żarli na piątym roku, to przez wyparcie. Mądre słowo, nie? Jest taki termin w psychologii. Chyba George sądził, że mu przejdzie. Ale nie przeszło. Potem Suz odeszła na rok... Myślałem, że serio spodobała mu się Bell, a potem... Tak, zgadłeś, przyjacielu. Lupin pojawiła się znowu. Nagle nie opuszczał go dobry humor, zaczął się nawet uczyć, trochę zaniedbał sklep... i jakoś tak mijał czas do listopada. Potem nagle coś się zwaliło. A potem było już w porządku. To znaczy nie było. - Zawachał się. - Było tylko trochę. I jedno i drugie skakało sobie do gardeł, chociaż jak przyszłoby co do czego, to oddaliby za siebie życie. A teraz, no cóż... Jest fatalnie, bo George się o nią cholernie martwi, a Lupin... chyba tego nie widzi. Z resztą ja też bym nie widział, gdyby ktoś te troskę chował pod maską gbura i cynika. Nie mam pojęcia, czy on to robi umyślnie czy też nie, ale takim zachowaniem sobie absolutnie nie pomaga. Suzanne tylko oddala się od niego. - Westchnął ciężko, spostrzegając, że podczas swojego wywodu opróżnił wszystkie trzy butelki whiskey. - Zaraz wracam. - Potrząsnął pustą flaszką i skierował sie do barku.

Lee wypuścił głośno powietrze z ust.

Czasem do otworzenia się duszy i wylania z niej żali wystarcza naprawdę kilka słów. Tego wieczoru chłopak przekonał się, jak prosto jest wpakować się w poważne tarapaty i skazać się na długo ukrywane przed światem przemyślenia kumpla, który pozornie był człowiekiem bezproblemów.

...

George westchnął ciężko, siadając na opuszczonej klapie od sedesu. Chciał się aportować do sklepu, gdzie przesiedziałby z wyczarowaną butelką koniaku resztę nocy w swoim pokoju, jednak najpierw chciał uspokoić nerwy, aby nie wylądować głową na Pokątnej, torsem na wyspie Man, a nogami w Scotland.

Utkwił wzrok w niecenzuralnym napisie na drzwiach kabiny i wziął głęboki wdech powietrza ustami, aby nie musieć doswiadczać fetoru, jaki roznosił się po całej łazience.

Zaklął cicho w momencie, gdy cisza tego brudnego pomieszczenia została przerwana przez otwarcie drzwi. Przez krótki moment odbijał się po ścianach kawałek zespołu Hello - Do it all night, a do łazienki ktoś wszedł. Po chwili muzyka ucichła, a wtedy dało się słyszeć szum lecącej wody z kanciastego zlewu. Jego konstrukcja powodowała, że część cieczy spadała na podłogę.

- Jay? - Z kabiny obok wydobył się lekko zachrypnięty głos, należący zapewne do sędziwego mężczyzny.

- Cii - warknął drugi głos i po chwili jego kroki rozchodziły się po pomieszczeniu. - Najpierw zobaczmy... - Uderzył pięścią w pierwszą kabinę. George przełknął ślinę, uchylając zamek swojej. - Czy nikogo tu... - Mężczyzna walnął w drugą toaletę. - Rudzielec rzucił na siebie niewidzialną Colovardię. - Nie ma! - Nieznajomy pchnął trzecie drzwi, za którymi przebywał George. 

Chłopakowi ukazał się niski mężczyzna; nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Był jednak cholernie przystojny, o nieufnych błękitnych oczach i kilkudniowym zaroście w brunatnym kolorze.

Jay zlustrował starannie nowo odkryty teren. Rudzielcowi zdawało się, że robi to cholernie długo. W końcu jednak przeniósł wzrok w stronę kompana, który jeszcze ukrywał się za czwartymi drzwiami.

- Wyłaź! Nikogo tu nie ma - syknął niski. - Mugole nie są tak słabi w piciu jak czarodzieje. Nie muszą żygać co drugą kolejkę. - Wybuchł chwilowym śmiechem.

- Morda w kubeł! - uciszył go głos, który, jak się po chwili okazało, należał do tyczkowatego mężczyzny o długich prostych włosach związanych w kucyk w kolorze skrzepniętej krwi. Po lewej stronie trójkątnej twarzy malowała się przyblakła blizna. - Bo jeszcze się tu kto zleci w nadziei na awanturę.

Jego znajomy prychnął z niedowierzaniem.

- A właśnie. TU! Czego w takiej spelunie? - Kucyk jak najprędzej chciał przejść do konkretów i wyjść. - Czy w tym zatęchłym mieście naprawdę nie ma pubu z bardziej sterylnymi kiblami?!

- To są ludzie, oni nigdzie nie są dla ciebie sterylni - fuknął niski i zacisnął wargi. - A teraz się skup. Mam informacje, za które twój szef bardzo ci podziękuje.

- Nie pracuję już dla tego pieprzonego albinosa. - Pokręcił kucyk z urazą, krzyżując ręce na torsie.

George zmrużył lekko oczy i delikatnie podniósł sie z kibla. Wyszedł z kabiny i minął mężczyzna, aby mieć na nich lepszy widok. Przy delikatnym stąpaniu od czasu do czasu zerkał na mokre kafelki, aby nie wdepnąć w zdradziecką ciecz i nie wywalić się na niej. 

- Co to znaczy 'nie pracuję'? - niski podniósł głos, zaciskając dłonie w pięści. - Stary Malfoy zawsze potrzebował wyjadaczy jego fortuny za parę chłapowatych wieści ze świata!

- Chłapowate wieści - powtorzył tamten z ironią. - Cieszę się, że przynajmniej w tej kwestii nie ściemniasz. Twoje słowa są dla mnie gówno warte. - Skierował się do wyjścia.

- Zaczekaj! - Złapał go tamten za kaftan. - Mam newsy z Zakonu... Sam wiesz którego. - Puścił mu oko. - Jestem pewien, że nie pożałujesz.

- Co to za informacje?

- Najpierw forsa, Snake!

W odpowiedzi kucyk złapał go za bark i przycisnął mu twarz do umywalki z taką siłą, że z lewej dziurki nosa polała się strużka krwi.

- Najpierw informacje, kretynie! I nie zgrywaj chojraka, bo ci się jeszcze oberwie - dodał, przykładając do szyi Jaya dłoń. Po chwili ta przemieniła się w owłosioną część ciała, gdzieniegdzie porośniętą łuskami. - Rozumiemy się? - Przejechał brudnym pazurem o skórę mężczyzny. Wraz za jego śladem pojawiła się krwista linia, która po chwili zaskrzepła na zielonkawy kolor.

Puścił go gwałtownie, a tamten odsunął się od niego z przerażeniem.

- Zapamiętaj sobie, że z takimi jak ja nie ubija się korzystnego dla siebie targu. - Wyjął z kieszeni skręta i odpalił go krótkim spojrzeniem. Dym palącej się konopii rozprzestrzenił się po pomieszczeniu. 

- Ogry to obrzydliwe stworzenia - Mężczyzna dotknął zzieleniałego ramienia.

- Módl się, aby nie wdarło się zakażenie. - Wypuścił z ust dym spopielonych liści. - Ale najpierw przekaż mi te cholerne informacje. Nie mam całej nocy.

Niski przełknął ślinę.

- Doszedłem jednak do wniosku, że te informacje nie przyda się tobie jakoś bardzo. Sprzedam je komuś innemu... - Za dużo lepszą stawkę, dodał w myślach.

Skręt wylądował na podłodze i został zgaszony przez kałużę wody. Wszystkie pazury Snake'a wbiły się nagle w szyję Jaya i zagłębiły w jego skórze. Po chwili z każdego zagłębienia zaczęła toczyć się zielonkawa piana.

- Gadaj - wysyczał przez zęby, a wtedy oczy niskiego naszły mgłą. Został poddany hipnozie.

- Zakon przechodzi kryzys. - wystękał flegmarycznym głosem. - Jedna z jego członkiń... Suzanne Lupin... cierpi teraz na amnezję... nie pamięta praktycznie nic i...

- Co mnie to obchodzi?! - warknął Snake, wyjmując pazury z jego ciała. Odsunął się od niego i oparł plecami o ścianę. Przez chwilę milczał, przez co słychać było wzrastające ciśnienie w żyłach niskiego. - I uważałeś, że zainteresują mnie te wieści, tak? - Zapalił kolejnego skręta. - Że jakiś pospolity członek Zakonu, o ktorym nawet nie słyszałem, i jego los są mi drogie?! - Zaśmiał się głośno. - Jesteś kretynem, Jay. Wiedziałem to od dawna.

Niski złapał się za obolałą szyję i starał się nie zadławić krwią. Łapał chaotycznie tlen i starał się nie stracić przytomności. Żałował, że taki pomysł jak wplątanie się w interesy z Andrew Snake'iem przyszedł mu w ogóle do głowy.

- Nie słyszę cię - dopomniał się cynicznie kucyk, kończąc skręta i ciskając nim o ziemię w kałużę wody. 

- Layall Lupin, kojarzysz gościa? - wycharczał w końcu, a Snake spoważniał.

- Stara gnida z departamentu stworzeń magicznych, dobrze że zginął - powiedział z uśmiechem. - Wytoczył mi proces o nękanie nieletnich czarownic. - George'a przeszedł delikatny dreszcz niepokoju. - Lupin - dodał po chwili, nie kryjąc nagłego zaintrygowania. - Wnuczka?

- Córka - odparł dumnie Jay, nadal starajac się zatamować rany na szyi.

- Krew z krwi - stwierdził z zadowoleniem. - I mówisz, że oberwała podczas walki. Poważnie?

- Cholernie poważnie. - Pokiwał głową z entuzjazmem.

- Amnezja to poważny uszczerbek na zdrowiu. Lucjuszowi spodoba się ta informacja.

- Podobno już dla niego nie pracujesz. - Jay nie zdążył się ugryźć w język przed wredną przytyką.

- Pracuję u niego, kiedy ja chcę. On nie ma z tym nic wspólnego. Ile chcesz za te nowiny?! - odparł ostro. W jego oczach pojawiła się furia.

- 200 galeonów. - mruknął niechętnie Jay.

Snake przyjrzał się mu uważnie. Po chwili wykrzywił usta w uśmiech, a jego oczy zaświeciły się niebezpiecznie.

Mężczyzna rozchylił wargi, z których wypełzł długi zielony język pełny olbrzymich bąbli. 

- Zrobimy inaczej, Jay. To ty mi zapłacisz. Jednak waluta będzie dosyć specyficzna. Za tego typu liche informacje przypłaca się życiem!

Już w następnej chwili skoczył w kierunku niskiego i wdarł się językiem w dziury na jego szyi. Bąble zaczęły ekslodować wewnątrz jego przełyku, a trucizna rozsiała sie w jego krwi. Jay sapnął ciężko, czując paraliżujący ból. Zaczął chaotycznie machać rękami w celu odgonienia od siebie ogra jednak na marne. Snake chwycił go za nadgarstki, ścisnął je mocno, aż łupnęła kość w środku, a następnie podniósł sponiewieranego mężczyznę.

Rzucił nim o ścianę i splunał tuż przed jego zatoksykowaną twarzą. Uśmiechnął się chytrze.

- Żeby to był ostatni raz, gdy dochodzą do mnie tak nic nieznaczące wiadomości z Zakonu. Malfoy oczekuje czegoś więcej niż paru plotek na temat nastoletniej dziewuchy.

Deportował się bezszelestnie.

Serce George'a waliło jak szalone. Chłopak zdjął z siebie czar znikający i podbiegł do rannego mężczyzny.

- Ty...? - zawył Jay, łapiąc oddech w zniszczone płuca. 

- Pozwól sobie pomóc - mruknął chłopak, teleportujac się do mieszkania nad Dowcipami Weasleyów.

...

Liście łagodnie falowały na pobliskich drzewach, a ich szelest przemieniał się w wakacyjne echo niosące się po przenicznych polach. Kilka kwiatów magicznego maku wyróżniało się w tym złotym krajobrazie, jednak było ich za niewiele, aby owy widok można określić jako czerwony.

W nozdrza wilka dostało się kilka pyłków tych kwiatów, drażniących jego śluzówki. Zwierzę kichnęło dwukrotnie, finalnie pozbywając się drobinek i zyskując swędzenie nosa.

Czy jako wilk nie możnaby zachować ludzkich rąk? - rzuciła Suzanne do Syriusza, siedzącego na wysokim głazie, znajdującym się nad kłosami.

- Można, ale nam chodzi na razie o to, aby sprawdzić, czy w czasie pełni nie zamienisz się w człowieka - odparł dobitnie mężczyzna, rozglądając się dookoła.

Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że miejsce ich ćwiczeń wybrane przez niego było fatalne. Zboża ukrywały w sobie wszystko, gdyby ktoś rzucił w nich zaklęciem, oni nawet nie zorientowaliby się z którego kierunku oberwali.

Black zsunął się z kamienia, a gdy jego stopy dotknęły podłogi, przemienił się w wysokiego, czarnego psa. Dużo masywniejszego niż przed trzy laty. 

"Zaraz zachód słońca" - powiedział. - "Schowajmy się w borze, zanim rozpocznie się pełnia. Musimy czym prędzej namierzyć Remusa"

piątek, 21 września 2018

Rozdział 108

Powoli gasnące ostatnie źródła świateł. Cisza delikatna tak bardzo, że nawet najlżejszy szmer odbija się w niej echem.

I nagle spokój wieczora zostaje na zawsze zmącony przez ledwosłyszalny szelest teleportacji. Na drodze pojawia się wysoka, zakapturzona postać, która po chwili kieruje się do domu numer 14.

Zimnymi oczami przygląda się lokatorom, którzy są nieświadomi zbliżającego się zagrożenia. Nieśpiesznie wchodzi do środka.

Słyszy kroki, zmierzające w jej stronę. Mięśnie w jej ciele napinają się, aby za chwilę rozluźnić i rzucić pierwsze w swoim życiu zaklęcie niewybaczalne. 

W pomieszczeniu pojawia się Lyall Lupin o lekko siwiejącej czuprynie. Z różdżki postaci wystrzeliwuje zielone światło, poprzedzone słowami: "Avada Kedavra". 

- Stop! - warknęła Suzanne przez łzy, zataczając się na podłodze. Przez jej ciało przeszły bolesne dreszcze.

Z salonu dochodzą głosy pozostałych domowników. Są już świadomi zagrożenia.

Ogłuszający wrzask Hope Lupin sprowadza postać na ziemię i skutecznie udaremnia jej kolejne plany. 'Już nie mogę się wycofać!'

Postać wychodzi z ukrycia z różdżką wycelowaną w młodego wilkołaka.

Remus rozpoznaje w napastniku śmierciożercę. 'A więc oficjalnie rozpoczęła się wojna'

Kilka zaklęć rzuconych między przeciwnikami sugeruje rozpętanie krwawej walki.

- Uciekaj, już! - wrzask chłopaka wybudza matkę ze strachliwego otępienia. 

Jednak Hope nie może nic zrobić. Do jej klatki piersiowej dobiega czerwone światło. Crucio penetruje starannie ciało kobiety i układa jej twarz w grymasie bólu. Ona nie ma siły już krzyczeć.

- Opiekuj się Suzanne, proszę. - wyszeptuje, zamykając oczy już na wieczność.

- Mamo! - wrzask Suzanne znów na chwilę przerywa wizję. Dziewczyna jeszcze bardziej wije sie na podłodze.

Po pokoju przebiega płacz dziecka. Mała Suzanne obudziła się i płacze w pokoju obok. Remus popada w prawdziwe przerażenie.

Śmierciożerca dostrzega swoją szansę. 'Wynagrodzę Ci to, Panie' Kieruje kroki w stronę dziewczynki.

Wtedy Remus wyrywa sie z letargu i atakuje postać coraz silniejszymi zaklęciami. Kiedy jest na skraju, rozbraja przeciwnika, czując nadchodzący koniec.

Śmierciożerca jednak nie domyśla się porażki przeciwnika. Jest zbyt niedoświadczony. Kląc w duchu, ucieka do Voldemorta, błagać go o pierwsze wybaczenie... Niestety zawiedzie go jeszcze nie raz.

Remus przełyka ślinę, zostając sam na sam z ciałami rodziców i siostrą. Nie może tu zostać. 

Podchodzi do łóżeczka i teleportuje się do siedzimy głównej Zakonu.

'Teraz wszystko się zmieni'

Myśl brata sprowadziła dziewczynę na ziemię. Lupin z trudem starała sie złapać oddech. Jej głos przedarł się przez pomieszczenie, a zaraz za nim pojawił się szloch.

Schowała twarz w dłoniach, by następnie przeczesać palcami włosy i zmierzwić je.

- Widziałam go... - wystękała dziewczyna, łapiac oddech. - Widziałam go na Woodcrafcie! - dodała gorączkowo, utkwiając wzrok w podłodze. - Widziam go! Zabił ich! Mój brat mnie zabrał. Schroniliśmy się u pani Julii. Ja... widziałam mamę...! Zabił ją Cruciatusem! Była za słaba po porodzie. Zabił ją! Zabił mojego ojca! - Łzy spływały po jej policzkach coraz obficiej. - On miał misję! - Łapała chaotycznie tlen. - Miał misję, aby zabić mojego ojca. Mama nie musiała ginąć! - Załkała. - Ojciec zrobił coś, co nie spodobało się Voldemortowi...
...

Suzanne wyrzucała z siebie dzikie potoki słów, które nie miały dla nich żadnego sensu. Jej wzrok chaotycznie błąkał się po nich i pragnął jedynie ksztyny zrozumienia. 

Nagle źrenice dziewczyny skurczyły się, aby po chwili rozszerzyć i zasłonić prawie całe oko. Zamieniła się w wilka i wyszczerzyła kły. Na szczęście chwilę później zemdlała.

- Suzanne! - warknął George, podbiegając do niej i przewracajac ją na bok.

Po chwili ciało wilka znów przemieniło się w dziewczynę. Była bardzo blada.

- Co to było?! - rzucił Fred, wytrzeszczając oczy.

- Po raz kolejny zyskała pamięć. - Westchnął ciężko George.

- Po raz kolejny zaraz po tym...

- ...jak ją dotknąłem - George spoglądał na lekko unoszacą sie klatkę piersiową przyjaciółki. - Oddycha, całe szczeście. - przybliżył się lekko do jej twarzy i pocałował jej policzek.

- Bracie, to nie jest normalne! - zaapelował Fred. George świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
...

Suzanne zawsze wplątywała się w kłopoty. Staruszka obtarła twarz dziewczyny mokrą szmatką i westchnęła ciężko. Kochała tą dziewczynę jak własną wnuczkę. Opiekowała się nią, gdy ta była dzieckiem, a teraz zobaczyła ją po latach. Przyjemnie było znów opiekowac się jej bezbronna duszą.

Zapamiętała ją jednak inaczej.

Kiedy Suzanne była dzieckeim, miała w sobie optymizm, upartość i nieograniczone pokłady zaufania do ludzi. Teraz te cechy w niej dojrzały. Charakter ustatkował się i zajął czymś bardziej pożytecznym. Stał się silniejszy. Bardziej wytrzymały, nie czynił z niej już tak kruchej istoty.

Patrzyła na nią, czując w oczach łzy. Wyglądała jak kopia matki. Szczupła, wysoka, miała w sobie tę sławną iskierkę, która przyciagała ludzi. 

Pocałowała czoło dziewczyny, przypominając sobie małego Remusa. Znała Lupinów jeszcze z czasów przed wojną. Byli wyjątkowymi ludźmi, a spotkała ich taka tragedia. Remus nie poradził z nią sobie, czego wynikiem były te liczne klamstwa. Suzanne nadal nie miała pojęcia o tak wielu rzeczach: przeszłości ojca czy też Greybacku, który zamienił życie jej brata w koszmar.

Kiedy Suzanne się ocknęła, dostrzegła przed sobą spokojną twarz kobiety.

- Pani Julio...? - spytała osłabiona.

- Nic nie mów, złotko - uciszyła ją kobieta, podając buteleczkę przyjemnie pachnącego płynu. - Uważaj, to...

- Skrzek wróżki, wiem - dokończyła Suz za nią i wypiła całą miksturę. Wzdrygnęła się przez gorzki smak. - Ale przynajmniej zawsze stawia na nogi. - Pocieszyła się, opierając znów głowę na poduszce. 

Czuła się wykończona i nawet pomimo tak sensacyjnych myśli, nie mogła się na nich skupić. Musiała odpocząć. Wzięła głęboki wdech, poluźniając członki.

- Cudownych masz przyjaciól, Suzanne - powiedziała do niej pani Julia. - Jak szłaś do Hogwartu, bałam się, że nie będzie tam odpowiednich dla ciebie osób. Teraz widzę, że moje obawy były niepotrzebne. To wspaniali ludzie.

- W istocie. - Dziewczyna uśmiechnęła się, lekko przymykając powieki. - Ratowali mi skórę już nie raz.

- Z pewnością, kochanieńka. Z pewnością - kobieta nagle spoważniała. - Fred mówił, że miałaś nawrót pamięci... 

- Miałam - Suz dotknęła dłonią czoła i zaczęła rozmasowywać na nim skórę. - Ojca, matki... Voldemorta, całej tragedii Woodcrafta. 

- Wojny?

- Samego początku. To co się tam działo, było przerażające. Teraz też tak będzie.

- Istotnie żyjemy w przerażających czasach, Suzanne. Liczmy na to że Zakon zwycięży. - Po wizji dziewczyny kobieta nie miała wąpliwości, że Lupin wiedziała, czym jest Zakon Feniksa.

- Tym razem może być gorzej, proszę pani - stwierdziła Suzanne, ku nadziejom pani Julii nie krzywiąc się na nazwę tej organizacji.

- Voldemort jest silniejszy, ale...

- To nie tak. - Dziewczyna pokręciła głową. - Voldemort zawsze był silny. Ale mam na myśli mój nawrót pamięci. Woodcraft nie był zwyczajnym atakiem.

- To wszyscy wiemy. - Skinęła staruszka.

- Nie w takim sensie. Według pierwotnego planu, podczas tego ataku miał zginąć tylko mój ojciec. Malfoy miał go zabić bez świadków po cichu. To była jego pierwsza misja dla Czarnego Pana, więc zwalił, czego skutkiem była także śmierć mojej matki.

- To by się nie trzymało kupy, Suzanne... - Kobieta pokręciła głową.

- Trzymało, jeśli zakładamy, że Voldemort nie jest głupi.

- On nigdy nie zostawiłby świadków!

- Chyba że na tym mu zależało. Mój ojciec musiał zrobić coś, co krzyżowało Voldemortowi szyki. Chciał się go pozbyć za pomocą świeżo upieczonego śmierciożercy, a w żonie i spiskującym synu wzbudzić strach. Wróg ogarnięty strachem nie jest żadnym wrogiem.

- Gdyby ta sprawa była wielkiej wagi, wysłałby kogoś innego.

- Niekoniecznie. Być może miał jakieś inne asy w rękawie. Tak czy inaczej śmiem twierdzić, że mój ojciec miał coś wspólnego z Voldemortem. Tylko pytanie co. - Dziewczyna zachmurzyła się na chwilę, intensywnie myśląc.

- Zastanawia mnie też jedno - podjęła po chwili. - Nie uczestniczyłam w tych wydarzeniach, a jakoś mam je teraz w swojej pamięci. Zastanawiam się, jak to się mogło stać. Przecież to niemożliwe!

- Niekoniecznie - powiedziała Julia z zasępioną miną. - Ale możliwości jest wiele. Nie przejmujmy się tym na zapas i miejmy nadzieję, że to po prostu wspomnienie magicznego niemowlęcia.

- Ale to najlżejsza opcja, prawda? 

Kobieta nie poruszyła się, chociaż w jej oczach dziewczyna dostrzegła smutek. W gardle dziewczyny pojawiła się nagle wielka gula.

Podobno Voldemort miał horkruksy. Ich bliskie odziaływanie mogło zachować w mózgu wydarzenia, których dziewczyna nie była bezpośrednim świadkiem.

Wypuściła z świstem z ust powietrze.
...

- Ej, George! Co powiesz na to, abyśmy także zostali animagami? Ja będę seksownym kojotem; a ty głupkowatą hieną. - Wyszczerzył się wrednie Fred, a po chwili zaczął parodiować śmiech tego afrykańskiego zwierzęcia.

"Uważaj, bo ci tak zostanie" - Wilk pchnął łbem rudzielca i wywrócił go na dębową posadzkę opuszczonego salonu na III piętrze domu Blacków. 

- Suzanne, waruj, bo następnym razem nie wypuszczę cię z klatki. - Fred pogroził zwierzęciu palcem, odgrażając się na nim bezsensownie. 

Oczy Suzanne przekoziołkowały z irytacją w oczodołach. Czasem żałowała, że bliźniacy nie rozumieli jej, kiedy stawała się wilkiem. Wtedy by przynajmniej wiedzieli, co ona do nich warczy, kiedy rzucają w jej kierunku złośliwe przytyki.

Chwyciła palec rudzielca w zęby i zacisnęła się na nim delikatnie. Tyle wystarczyło, aby z twarzy rudzielca zszedł uśmiech, a pojawił sie grymas bólu.

- Waruj! Słyszysz, waruj! Zły wilk! - zaczął wykrzykiwać w jej kierunku.

"Ty się chyba nigdy nie nauczysz" - zaskomlała, gryząc odrobinę mocniej. Puściła po chwili i odskoczyła od Freda, nim zdążył zamachnąć się nogą i ją kopnąć.

- Świetnie - parsknął. - Idź sobie do swojego pana, wilczku! Do... - Uśmiechnął się ponownie. - Do swojego ULUBIONEGO Weasleya!

Przegiął.

Suzanne naprężyła się, a po chwili skoczyła, stając nad irytującym przyjacielem. Jej przednie łapy wylądowały po obu stronach jego tępej czaszki. Nachyliła nad chłopakiem pysk, rozdziawiając go i ukazując mu swoje ostre kły. Zawarczała groźnie tuż nad uchem chłopaka.

- Umyłabyś zęby - rzucił niewybrednie, przez co Lupin zmieniła się w człowieka, opadła ciężko na brzuch Freda i zaczęła go gilgotać po klatce piersiowej. Pomagała sobie przy tej czynności zaklęciem. Z jego ust wydobył się śmiech, przypominający skowyt kojota.

- Idiota! - fuknęła, podnosząc się z niego i niby to nieopatrznie, kopiac go delikatnie w łydkę (to wystarczyło aby rudzielec wydał z siebie któtkie 'Auć') oraz przenosząc wzrok na jego brata.

George siedział po turecku w drugiej części pokoju i wpatrywał się w nich intensywnie. Suzanne przeszedł lekki dreszcz.

- Dosyć animagii na dziś - rzuciła pośpiesznie, a te słowa wybudziły jakby Weasleya z rozmyślań.

- Za tydzień jest pełnia - upomniał ją, przywdziewając na twarz obojętność.

- Wiem. - Suzanne wzruszyła ramionami. 

- Nie pójdziesz na nią, nie kontrolując swojej drugiej natury! - lekko podniósł głos. Obecność Lupin zaczynała ostatnio irytować go na nowo.

- Przecież ją kontroluję - Suzanne zmarszczyła brwi, a chłopak podniósł się i teraz stali ze sobą względnie na równi. Oddaleni trzema metrami oczywiście.

- Oczywiście - w głosie rudzielca coraz bardziej słychać było irytację. - Zwłaszcza podczas wizji ją kontrolowałaś, zamianiając się nagle w wilka!

Suzanne przełknęła ślinę, zaciskając dłonie w pięści.

Z jednej strony wiedziała, że chłopak miał rację, ale z drugiej irytował ją jego wredny, obojętny ton.

- Wizja była zwyklym zbiegiem okoliczności. Gwarantuję ci, że podczas pełni tak nie będzie - wycedziła przez zęby.

- Tak? Skąd ta pewność? - parsknął na jej słowa. Suzanne straciła resztki cierpliwosci wobec niego.

- Wiem to, ponieważ nie będzie tam ciebie! - syknęła, a kiedy doszedł do niego sens tych słów, dziewczyna już opuściła pomieszczenie.

George warknął i ze złością cisnął trzymanym zeszytem o ziemię. Ten potoczył się echem po podłodze i zatrzymał się niedaleko Freda.

- Idę do Jordana - poinformował George brata i wyszedł w przeciwnym kierunku do Lupin, trzaskając drzwiami.

Fred wziął głęboki wdech i sięgnął po pokiereszowany brulion. Pierwsza strona najbardziej ucierpiała podczas zderzenia z posadzką. Widniał na niej wilk, a konkretniej - ich Lupin.

Uśmiechnął się smutno do tego rysunku.

- Całkiem nieźle mu wyszło - rzucił sam do siebie, spoglądając na rysunek z wyraźną aprobatą.

sobota, 15 września 2018

Rozdział 107


Dłoń prześlizgnęła się po bladej skórze od obojczyka, sięgając piersi a następnie brzucha. Finalnie zatrzymała się na biodrze tak jak jej poprzedniczka i zacisnęła na nim palce. 

Suzanne zmarszczyła lekko nos, po chwili przygryzając też dolną wargę. Czujnym wzrokiem lustrowała swoje nagie ciało, odbijające się w lustrze. Westchnęła ciężko, jeszcze raz sięgając dłonią do blizny na przedramieniu. Następnie do tej będącej widoczną po lewej stronie szyi. Do kolejnych nawet nie miała ochoty już wracać. 

Na jej ciele znajdowały się szramy, których pochodzenie było dla niej niejasne. Nie były to ślady po samookaleczaniu. Bardziej po zaklęciach lub cięciu nożem.

- Co mi się działo, do cholery? - rzuciła w odbicie, odwracając się plecami do lustra. Przez łopatki ciagnęła się blada linia, mieniąca w słońcu. 

Lupin westchnęła ciężko i schyliła się, aby podnieść stanik. Założyła go szybko i ponownie spojrzała w lustro.

W tej samej chwili drzwi do pomieszczenia chrzęstnęły i w środku pojawił się George.

- Suzanne, mam dla ciebie dobrą wiadomość... - rzucił wesołym tonem i dokładnie w tej samej chwili urwał, gdyż w oczy wpadła mu postać przyjaciółki. Była prawie naga!

Chłopak przełknął ślinę. Mimowolnie pozwolił swoim oczom zlustrować jej ciało. Nie chciał tego, ale jego umysł instynktownie określił ją mianem seksownej w tej białej bieliźnie, a chłopak doskonale wiedział, że gdyby nie kłopotliwość całej tej sytuacji, w jego wnętrzu wybuchłoby pożądanie. Szybko skarcił się za to i, przywołująć się do porządku, spojrzał w oczy przyjaciółki. Nie było w nich jednak widać złości, jakiej się spodziewał. Raczej zawstydzenie. Uśmiechnął się w duchu na jej uroczą, jego zdaniem, reakcję. Gdyby nie straciła pamięci, zapewne teraz byłaby czerwona ze złości, a tak stała przed nim nieświadoma wielu rzeczy i taka... 

Niewinna.

- Daruj - mruknął, wycofując się w ku wyjściu i na ślepo szukając dłonią klamki.
Chciał jak najszybciej wyrzucić z głowy widok jej jasnego ciała. 

Suzanne zaś starała się wydobyć głos z gardła. Obecność chłopaka od samego poczatku wywoływała w niej dziwne stany, ale teraz to było coś mocniejszego. Dogłębny paraliż spowodowany myślą, że stała przed nim prawie naga. Nie mogła przed nim niczego ukryć. Jak otwarta księga.

Spojrzała w swoje odbicie w lustrze. Białe kresy na ciele. Westchnęła, zakładając pasmo włosów za ucho.

- Zaczekaj - Wydał się z jej ust nieco chłodnawy ton. Nie chciała tego, ale z drugiej strony nagle skumulowana energia w podbrzuszu nie pozwalała na większe manewry głosem. 

George niechętnie zatrzymał się. Czy ona naprawdę chce, aby się na nią rzucił?! 
Mógł to zrobić, choćby i zaraz. Niestety po fakcie miałby cholerne wyrzuty sumienia.

- Tak? - mruknął, przełykając ślinę i czując że pożądanie zaczyna przejmować kontrolę nad jego ciałem. Włożył prawą rękę do kieszeni i niechętnie odwrócił głowę w kierunku Suzanne. Gdyby tylko była ubrana... Kurwa.

- Możesz mi powiedzieć... - Dziewczyna zawachała się przez chwilę, a George przysiągł sobie, że jeśli zaproponuje mu seks, to bez chwili namysłu się zgodzi. Zdawało mu sie, że dziewczyna specjalnie przeciąga sylaby, aby między nimi wzrosło pożądanie, ktore i tak można już było kroić nożem. - Skąd są te blizny? - Suz wskazała na swoje ciało i przeniosła wzrok w lustrze ze swojej skóry na przyjaciela.

- Blizny? - powtórzył George, z trudem łapiąc oddech. Jakie blizny, do cholery?

- Tak, są na całym ciele - przyznała dziewczyna, odwracajac głowę w kierunku George'a. - Dlaczego je mam?

- Kiedy tkanka sie niszczy... - zaczął rzeczowym tonem, wsadzają do kieszeni drugą dłoń. Nie znosił teraz tej dziewczyny. Wyglądała tak niewinie, chociaż z drugiej strony, wiedział, że tak nie było. Ale wyglądała tak. To się liczyło! Pragnął jej teraz jak nigdy.

- Wiem, jak powstają! - przerwała mu, mrużąc oczy. - Ja sie pytam, co je spowodowało.

Lupin podeszła do niego w dwóch krokach i wskazała na przedramię i obojczyk. 

- Chcesz zobaczyć resztę? - rzuciła jeszcze, lekko tracąc cierpliwość.

Bardzo chcę - odparł w myślach, dostrzegając, że jedna z nich wystaje za miseczkę stanika. 

Suzanne spojrzała w oczy chłopaka. Nie potrafiła wyczytac z nich nic. Pamiętała ze wspomnień, że kiedyś robiła to dobrze, lecz teraz jakby chłopak ogrodził się przed nią murem. 

Byli przyjaciółmi, a ona nie pamiętała praktycznie niczego. Nie pamiętała jego spojrzenia, tonu głosu. Nic takiego jak George Wealsey nie kotłowało się w jej głowie. A przynajmniej nie jako przyjaciel! 

W błękitnych oczach pojawiły się łzy, które momentalnie sprowadziły chłopaka na ziemię. Wyjął dłonie z kieszeni, gdzie nadal były potrzebne i zdobył się na gest, który jako jedyny teraz dane było mu zrobić. Objął ją. 

Tak jak kiedyś, bez żadnych podtekstów czy pożądania. Tak jak wtedy, gdy nie widzieli się ponad rok. Poczuł, że dziewczyna drży pod jego dotykiem. Pocałował ją w czoło, szepcząc, aby się nie martwiła. 

- Blizny są po pojedynkach... - zaczął niepewnie. - likantropii Remusa, twojej animagii i naszych wygłupach. Nie ukrywam, że do wielu przyczyniłem się z Fredem. - Jego nozdrza otoczył zapach kokosa. Było to jedno z przyjemniejszych uczuć, jakich doświadczył.

- Ale ty nie masz blizn. - Zadrżała znowu.

- Nie tam, gdzie ty byś je chciała zobaczyć - Gładził ją po nagich łopatkach. - Głupi ma szczęście, Suz. Jesteśmy z Fredem bardziej gruboskórni niż ty.

- Czy będę mogła uczestniczyć w nastepnej pełni? Chcę pomóc bratu. Nie robiłam tego od ponad czterech pełni - Poprosiła, wtulając sie mocniej w chłopaka. Zanim jej odpowiedział, mowiła dalej. - Syriusz sam sobie nie poradzi.

George przestał ją gładzić po ramieniu. Puścił ją i odszedł na krok w tył.

- Pamiętasz, że Black jest animagiem?

- Tak - stwierdziła dziewczyna. - Tak - dodała już mniej pewnie. - Pamiętam. Jest też zbiegiem z Azkabanu i ojcem chrzestnym Harry'ego Pottera. - Otarła mokre oczy. 

- Przypomina ci się - Uśmiechnął się George.

- Na to wychodzi... - skinęła Suzanne w momencie, w ktorym po pokoju rozległo się głośne chrząknięcie.

Nastolatkowie odskoczyli od siebie jak poparzeni i utkwili wzrok w uśmiechniętym Fredzie, którego oczy błyszczały słonecznym blaskiem. 

Chłopak zagwizdał przeciągle i oparł się nonszalancko o próg pokoju, zamykając uprzednio drzwi. 

- Czy wasza dwójka nie bawi się ze sobą za dobrze? - spytał, wskazując na nich palcem.

- My...? - George tylko tyle potrafił wystękać.

- Daruj sobie, Fred - warknęła Suzanne, mrużąc oczy i podchodząc do łóżka, na którym leżała jej bluzka i spodnie. 

Sięgnęła po swoje czarne jeansy i zaczęła nasuwać je na siebie

- Co? - mruknęła w kierunku wpatrzonych w nią bliźniaków. - Czy z łaski swojej możecie się odwrócić?

George zrobił to niechętnie, jednak Fred jeszcze przez chwilę ja obserwował. Gdy się odwrócił, rzucił w jej kierunku:

- Przesadziłaś z tymi bliznami, kochana.

Suzanne w tej samej chwili narzuciła na siebie koszulkę, przewracając oczami. George zacisnął dłonie w pięści.

- Dzięki za komplement, Fred - rzuciła Suzanne, a na jej słowa chłopacy odwrócili się. 

George zlustrował ją uważnie wzrokiem - robił tak zawsze, mając głupią nadzieję, że to już ostatni raz. 

Nadal wyglądała cholernie dobrze, co tym bardziej sprawiało, że chciał się rzucić na brata za tego typu komentarze. 

...

Przygryzła dolną wargę, siedząc naprzeciw rozgrzanego kominka. W jego wnętrzu poblyskiwały radosne i upiorne zarazem ogniki, od ktorych emanowało ciepło. Było już późno, przez co temperatura na dworze nie przypominała juz tej z parnego dnia. Termometr za oknem wskazywał 8 stopni. Może 9 bądź 7 - przez gęste smugi deszczu rozbryzgiwanego na szybie trudno było to odczytać.

Suzanne czuła się dobrze w takiej atmosferze. Burza za oknem i przytulne ciepło w środku. Te dwa zapachy przenikały się i dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Upiła łyka gorącego kakao, które od czasu do czasu wymagało podgrzania ręką. Gdyby dziewczyna tego nie robiła, od przeszło godziny musiałaby pić je zimne.

Westchnęła ciężko, wpatrując się w czerwone płomienie i starała się odtworzyć w głowie dialog sprzed kilku godzin.

- Dziekuję ci, Suzanne.

Zmarszczyła brwi na samo wspomnienie speszonego głosu Blacka i niepewności jego stalowych oczu.

- Za co? 

Wyraziła się zimnym tonem, przez który teraz oblała się rumieńcem. Nie znała tak bliskich sobie ludzi i nie była w stanie im zaufać. Przez to też starała sie trzymać ich na dystans. Często z opłakanym skutkiem.

- Za ocalenie życia. - Jego oczy stały się szkliste, a usta drgnęły z niepokoju. - Bliźniacy zapewne ci mówili o bitwie w Departamencie. Osłoniłaś mnie, przez co zaklęcie trafiło w ciebie. - Krótki, wręcz niezauważalny grymas obrzydzenia do samego siebie wstąpił na jego twarz. Syriuszowi było ciężko o tym mowić. Widziała to, ale on nie dał sobie przerwać. - Jesteś moją bohaterką, Suzanne. - Posłał jej ciepły i wdzięczny uśmiech.

Z perspekrywy tych kilku godzin Suz dziwiła się, jak w tak nielicznych zdaniach mogło się zawrzeć tyle sprzecznych emocji. Jednocześnie Black był z niej dumny, czuł wdzięczność wobec niej, ale też bał się tego, że dziewczyna obarczy go winą za swoją amnezję.

- Nie jestem - odpowiedziała zimnym tonem, utkwiając wzrok w podłodze.

Syriusz pokręcił głową.

- Zawdzięczam ci życie. Gdyby nie ty, zaklęcie uderzyłoby we mnie i wepchnęłoby do tamtego lustra...

Przełknęla ślinę.

Nie była bohaterką. Ani Blacka, ani w ogóle niczyją. Chociaz nie pamiętała okolicznosci, w jakich rzekomo trafiło ją to zaklęcie, była pewna co do jednego. W tamtej chwili zawładnęły nią emocje.

Bohater to osoba, która świadoma konsekwencji swojego czynu, jest w stanie go zrobić. Suzanne reprezentowała coś innego. Głupotę. Nie raz zapewne słyszała, jak Remus jej powtarzał, że między odwagą i bohaterstwem a głupotą jest cienka granica. 

Lupin bez jakichkolwiek za i przeciw, instynktownie rzuciła się pod niebezpieczny promień. Nie liczyła się z konsekwencjami - chciała tylko ochronić przyjaciela.

...

Dźwięk teleportacji rozdarł ciszę w Magicznych dowcipach Wealseyów. Suzanne oparła się nogami o podłoże i nieudolnie starała złapać równowagę, a na jej nadgarstkach zacisnęły się męskie dłonie, chroniące ją przed upadkiem. Przeszedł ją zimny dreszcz. Intensywniejszy od poprzednich, przez co zakręciło jej się w głowie.

- Puść mnie! - krzyknęła, rozpaczliwie starając się wyrwać z uścisku chłopaka. Używała do tej czynności coraz większej siły, przez co George nie miał wyboru. Puścił ją, a dziewczyna odsunęła sie od niego jak najdalej mogła. Zrzuciła z oczu przepaskę, która miała zasłaniać jej niespodziankę tego urokliwego miejsca.

Strach w oczach Suz nie pozwalał jej jednak na skupieniu się na otaczającej ją magi. George przełknął ślinę.

- Suzanne... - wyszeptał, patrząc na jej nadgarstki. Fred obserwował to ze zmieszaniem.

Wzrok Suzanne był rozbiegany po pokoju i pusty.

Przypomniał jej się Malfoy. Jego podła postać, krocząca ulicą Woodcrafta.


piątek, 7 września 2018

Rozdział 106

Błękitne spojrzenie pełzło po zgromadzonych osobach z równie wysoką ciekawością jak i obawą co do nich.

Starało się penetrować każdego ze zgromadzonych wokół ludzi, którzy byli tak liczni.

Suzanne nie rozumiała tego całego zgiełku wokół siebie, ale nie śmiała zaprotestować. Wzrok niektórych był wobec niej bardzo nieprzychylny, przez co kuliła się w sobie.

- Czy ona kontaktuje? - mruknął ze zniecierpliwieniem Alastor, który zaczynał powoli tracić cierpliwość co do milczącej dziewczyny. - Powtórzę, Lupin, ostatni raz, jakie wspomnienie masz jako ostatnie!?

Dziewczyna przełknęła ślinę, marszcząc brwi. Ten mężczyzna wzbudzał w niej największy strach. Rozumiała słowa, jakie do niej wypowiadał, ale nie potrafiła dopatrzeć się w nich sensu. Jakich wspomnień, skoro czuła się istną Tabula Rasą?

- Igła w żyle i on. - Wskazała na Freda stojącego w kącie pokoju. Jego brat bliźniak poczuł nagłe ukłucie w sercu. Pierwszy raz w życiu poczuł aż tak ogromny chłód na ciele. Suzanne była jedyną osobą, która była w stanie ich rozróżnić. Teraz nie umiała tego nawet ona. Spuścił wzrok.

Alastor warknął na słowa dziewczyny.

- Nie pamiętasz bitwy w Departamencie tajemnic!? - warknął, jednak tym razem jego ostry ton nie zrobił na dziewczynie wrażenia. - Nie pamiętasz w jak bardzo idiotyczny sposób podstawiłaś się Bellatrix i oberwałaś zaklęciem!? Nie pamiętasz, że Dumbledore uratował cię przed śmierciożercami w Sali Pamięci?

- Nie - przerwała, podnosząc się na przedramionach i siadając na łóżku. W postawie siedzącej poczuła się bezpieczniej.

- Jak już mówiłam, ostatnią rzeczą, którą pamiętam, była igła w żyle i on! - Ponownie wskazała na Freda, spoglądając na chłopaka z nadzieją, jakby on miał potwierdzić jej wersję.

Jednak wtedy zmrużyła lekko oczy.

- Znaczy się on - powtórzyła, kierując palec na drugiego bliźniaka. - George'a widziałam najpierw, zaraz po ukłuciu tym żelastwem. - Karcącym spojrzeniem obdarzyła panią Julię, która jednak uśmiechała się do niej zagadkowo.

Rozróżniła nas - zatańczyło w głowie George'a.

Remus ukucnął przy siostrze i chwycił ją za bladą dłoń. Pogładził jej zewnętrzną stronę kciukiem, przełykając ślinę.

Wiedział, że obecny stan siostry był tylko cholerną kwestią czasu. Za tydzień, góra dwa dziewczyna odzyska pamięć!

- Postaraj się sobie przypomniec coś jeszcze - poprosił tonem, który był kompletnym przeciwieństwem tego, należącego do Alastora.

- Nie mogę, proszę pana - wydała z siebie dziewczyna, poddajac się jego dotykowi. Przynajmniej pod jego wpływem nie przechodziły ją dreszcze. - Nie pamiętam zupełnie nic, nawet jeśli rzekomo powinnam. - Przeniosła hardy wzrok na Alastora.

Wilkołak westchnął ciężko.

- Remus - powiedział, uśmiechając się nieprzekonująco. Słowa dziewczyny chociaż niewinne, raniły go cholernie. Miał nadzieje na szybkie rozwiązanie tej sytuacji. - Remus Lupin, jestem twoim...

- Tatą? - rzuciła dziewczyna, a to słowo zabrzmiało w jej wargach tak piekielnie obco. Nawet Suzanne to poczuła. Jeśli te osoby mowiły prawdę, ten wyraz nie mógł być dla niej ważny.

- Bratem - sprostował mężczyzna, czując się jak zawsze, gdy ktoś obcy zarzucał mu to pokrewieństwo z Suz.

- Witaj, braciszku, ale cię nie pamiętam - rzuciła dziewczyna z drwiną w głosie, czując ulgę z powodu takich stosunków z tym mężczyzną. Dziwnym trafem nie uśmiechało się jej mieć ojca. Czuła niczym nieuzasadniony wstręt do tego tytułu.

Powimo negatywnego wydźwięku, to stwierdzenie wywołało na twarzy Remusa i bliźniaków lekki uśmiech. Brak taktu zaczynał wydobywać się z jej, na razie nieokreślonej, egzystencji i ukazywał im prawdziwą Suz.

- Nie pamięta nic - powtórzyła pani Julia słowa dziewczyny sprzed paru chwil. - Nie dziwię się, chociaż bedzie to lekką niedogodnością dla Zakonu. - Spojrzała na Suzanne uważnie. - Wybacz, złotko, ale... - Westchnęła ciężko, chwytając za różdżkę. - Expulso!

Różowy promien skierował sie na dziewczynę.

- Finitate - Lupin instynktownie wyciągnęła dłoń przed siebie i zatrzymała zaklęcie nagłym ruchem. Z lekko niespokojnym oddechem spojrzała na kobietę.

- I wy uważacie się za moich przyjaciół? - spytała, podnosząc się z łóżka, kierując obie dłonie w kierunku zgromadzonych osób. Jeśli będzie trzeba walczyć, spróbuje. W głowie szukała kolejnych zaklęć obronnych

Mięli przewagę liczebną, jednak gdyby to dobrze rozegrała, mogłaby ich oszołomić dwoma zaklęciami i uciec.

Poczuła, że jej plecy przylegają do zimnej ściany, przez co mocniej spięła się w sobie.

- Suzanne, bez żadnych gwałtownych ruchów - Remus zbliżył się do niej.

- Ani kroku dalej! - warknęła, układając palce prawej dłoni do zaklęcia ogłuszającego.

- Pani Julio - rzekł Remus do kobiety, a pozostałe zgromadzone osoby wpatrywały się w tę sytuację jak zaklęte. Nawet bliźniacy byli zaskoczeni tym obrotem spraw. - Dlaczego...?

- Jak zwykle nie rozumiecie - jęknęła kobieta z pretensją, spoglądając na Alastora, który był pod wrażeniem tej sytuacji. - Moody, przynajmniej ty. - dodała ufniej, wzdychając. - Suzanne, wróć do łóżka, jesteś zbyt słaba na podobne ruchy.

- Dlatego rzuciła we mnie pani zaklęciem bombardującym?! - warknęła dziewczyna, przenosząc cel dłoni na kobietę. - Z całym szacunkiem, ale obrona przed tym zaklęciem jest bardziej skomplikowana niż utrzymanie równowagi!

- Chwała Merlinowi - mruknął Remus, nagle rozumiejąc postawę staruszki i tym samym zmuszając Suz do nakierowania na jego osobę lewej ręki.

- Niby za co? - mruknęła dziewczyna, co tym bardziej ucieszyło panią Julię. Z tej usypiającej czujność euforii kobieta zrobiła krok w stronę dziewczyny, przez co ta zamachnęła się w jej kierunku zaklęciem. Nim jednak zdążyła je rzucić, George chwycił ją za nadgarstki i objął w sposób, że dłonie dziewczyny krzyżowały się teraz na jej klatce piersiowej.

Suzanne walczyła z uczuciem żaru, jakie odczuła własnie w tym momencie. Zapach perfum chłopaka dostał się w jej nozdrza i lekko dekoncentrował. Jednak nie próbowała się wyrwać z tego uścisku.

- George, zostaw ją - mruknął Alastor, na co Suz poczuła lekki zawód w sercu. Po chwili dłonie chłopaka posłusznie puściły jej ciało, chociaż obecność perfum wcale nie zniknęła.

- O co tu chodzi? - rzuciła, krążąc spojrzeniem z Alastora na Remusa, panią Julię i drugiego bliźniaka. George'a unikała jak ognia.

- Twoja utrata pamięci dotyczy tylko sfery relacji i wspomnień. - Kobieta spokojnie zabrała głos. - Nie dotknęła obszarów charakteru, umiejetności i wiedzy o świecie, co idealnie definiuje amnezję behawioralną. To dlatego potrafiłaś się obronić przed moim zaklęciem i wiedziałaś, kim jest Merlin. Dobrze że nie masz zaniku pamięci totalnej. Wybacz za określenie, ale zrównałoby cię to z mentalna rośliną. Twoj mózg byłby na etapie siedmioletniego dziecka.

Suzanne przełknęła ślinę.

- Czyli jednak straciłam pamięć? - powtórzyła niechętnie, ulegając jednak tym myślom. - I naprawdę nie pamiętam was wszystkich? - westchnęła ciężko, rozgladając się.

- Nie obwiniaj się, dziecko, to nie jest twoja wina. - Zarzekła kobieta. - Jednak nawrotu pamięci niestety nie będzie można ci zwrócić tak łatwo. Musi minąć trochę czasu, zanim pamięć wróci ci samoistnie. Nie można tego przyspieszać magią, złotko, więc nie przejm...

- Nie jej wina? - przerwał jej Moody. - A kto jej kazał ratować Blacka i podkładać się za niego pod Drętwotę!?

- A kto puścił dzieci na wojnę i pozwolił im w niej uczestniczyć? - podrzuciła Molly, stojąca w przejściu ze zdenerwowaną miną.

Suzanne spojrzała na nią czujnie. W jej brązowych oczach iskrzyła sie determinacja. Dobrze znała te oczy, ale nie rozumiała jak wiele dla niej znaczą.

Alastor złożył usta w cienką linię.

- Kingsley, Tonks, Arturze! Chodźcie, potrzebuję was w ministerstwie. - Skierował się w kierunku wyjścia, czemu towarzyszyły tupnięcia jego sztucznej nogi. Za nim bez słowa ruszyły przywołane osoby. Za ostatnią trzasnęły głośno drzwi za pomocą zaklęcia pani Julii.

W pomieszczeniu nastała krępująca cisza.

Suzanne spojrzała na George'a stojącego za jej plecami.

- On zawsze był taki nerwowy? - spytała, lustrując twarz chłopaka.

- Tak - odparł jedynie, nagle czując się dziwnie niekomfortowo w towarzystwie Lupin. Posłał jej lekki uśmiech dla zbycia i stanął obok brata.

- Mam sobie przypomnieć? - rzuciła znów dziewczyna. - Niby w jaki sposób? Albumy ze zdjęciami, dokumenty rodzinne, myślodsiewnie? To brzmi absurdalnie. - Usiadła na łóżku, spogladając na Blacka. - I co to znaczy, że cię uratowałam?!

...

Zdaniem Remusa, Syriusz nie był najlepszą osobą do zaznajomienia Suz z faktami. Black czuł cholerne wyrzuty sumienia z powodu tego, co zaszło, dlatego też jego wersja wydarzeń wyjątkowo mocno odbiegałaby od prawdy i być może nakierowałaby Suz przeciwko niemu.

Remus postanowił zostawić tę działkę bliźniakom, którzy od dwóch godzin, czyli od czasu ocknięcia się Suz, starali się nie wplątywać w kontakty z dziewczyną. Nie czuli się na tyle odpowiedzialni, aby zaszczepić w jej umyśle wspomnienia.

Jednak tak było, nikt nie znał Suz lepiej niż oni.

- A więc jesteśmy przyjaciółmi? - mruknęła dziewczyna, siedząc na kuchennym blacie i popijając earlgreya. Bliźniacy skinęli głowami. - A ty jesteś George... a ty Fred? - Wskazała na nich kolejno palcem, na co oni przytaknęli z ulgą. - I macie na nazwisko Weasley. - Myślała na głos. - Ile macie lat? - Zmarszczyła brwi, rozumiejac, że tego jeszcze się nie dowiedziała.

- Dziewiętnaście, Suz. Tyle co ty - rzucił Fred, biorąc spory łyk soku ze szklanki.

- Czyli jesteśmy pełnoletni. - Analizowała. - Skonczyliśmy szkołę?! - ożywiła się nagle, wlepiając w ich sylwetki swoje baczne spojrzenie. Bliźniakom zdawało się, że pojawiły się w nim iskry dawnej Suzanne. Z resztą, to była Suzanne. Tylko ogołocona ze wspomnień!

- Tak, jesteśmy absolwentami Hogwartu.

- Hogwart, zacnie brzmi. To najlepsza szkoła magii na świecie. Rozumiem, że jesteśmy dobrzy.

- Najlepsi - parsknął George, momentalnie przywołując się do porządku. - To jest... Mamy przyzwoitą wiedzę, moja droga.

- Ciekawe. Jest lipiec, tak? Powinniśmy mieć już wyniki egzaminów. Jak nam poszło?

Chłopcy zmieszali się nagle. Czas na pokazanie tej dziewczynie przykładu ich prawdziwego geniuszu.

- Tobie dobrze, Suz. - mruknął Fred. - My jednak...

- Mówiliście, że jesteście dobrzy - wtrąciła dziewczyna, jakby starając się wyprowadzić z błędu rudzielca, że ich wyniki mysiały być dobre.

- Nie pisaliśmy egzaminu końcowego, Suzanne - George postanowił zabrać głos. - Opuścilismy szkołę kilka dni przed testami, ponieważ...

- Serio musicie mieć dobrą wymówkę.

- Obraliśmy taką drogę życiową, że nie potrzebne nam są egzaminy. - dokończył.

- Droga życiowa? - mruknęła Suz. - Zamierzacie zostać księżmi, że magia nie będzie wam potrzebna?

- Nie do końca - stwierdził Fred. - Chociaż do naszych zadań należy także między innymi leczenie ludzkich dusz.

- Interesujące. - W oczach dziewczyny pojawiło się ogromne rozbawienie. - Czyli co takiego robicie?

- Mamy sklep, moja droga - George posłał jej oko. - Sprzedajemy w nim magiczne gadżety własnej produkcji.

Suzanne w tym samym momencie parsknęła śmiechem, przez co chłopcy poczuli się "oburzeni". George delikatnie uderzył ją w ramię, aby się uspokoiła.

I istotnie tak było. Palce na jej ciele sprawiły, że wzdłóż ciała dziewczyny rezeszły się intensywne dreszcze.

- Przez te wasze gadżety trafiłam do skrzydła szpitalnego! - fuknęła na nich, przypominajac sobie incydent z cukierkami o smaku róży do zmiany głosu.

Bliźniacy zdębieli.

- Pamiętasz to? - rzucili równocześnie.

- Jasne, trudno było tego nie zapamiętać. Potem posądziliście mnie o cięcie się, bo znaleźliscie rany na moim przedramieniu! - Wskazała na rękę, gdzie widniały zasklepione już dwie jasne pręgi. - Umbridge jeszcze dostanie za swoje. - zarzekła dziewczyna. - Wyryję jej coś podobnego na czole.

Lupin uniosła wzrok znad swojego ciała, na chłopaków, którzy trwali w niemałym szoku. Nie sądzili, że pamięć zacznie wracać jej tak szybko i tak wyraźnie. To dobrze wróżyło.

...

Remus spoglądał na pochrapującą siostrę na kanapie w salonie. Westchnął, zamykając drzwi i kierując się w stronę kuchni, gdzie odbywało się już zebranie Zakonu.

- Witam - przywitał się Remus, skinąwszy najpierw na Dumbledore'a, siedzącego na końcu stołu. Przysiadł się obok Blacka, naprzeciw bliźniaków i pozostałych pełnoletnich Weasleyów.

- Jak ma się Suzanne? - spytał Albus, który nie miał jeszcze przyjemności widzieć się z dziewczyną.

- Jest nieźle, dyrektorze - mruknął Remus. - Chociaż mogło być lepiej. Na początku nie pamiętała nic, potem bliźniacy zanotowali u niej nagłe olśnienie, dzieki któremu przypomniała sobie część 7 roku. Od tamtgo czasu jednak nic nowego sobie nie przypomniała. Cały czas uczy się twarzy, ale nie wiąrze się z nami w jakiś głębszy sposób emocjonalny. Robi to bardziej z obowiązku.

- Nie pamięta swojej roli w Zakonie?

- Na razie nie ujawnialiśmy przed nią tej organizacji - wtrącił Moody. - Lupin powinna najpierw ogarnąć siebie, a dopiero później skupiać się na rzeczach ważnych. Chociaż jestem zdania, że powinna to zrobić jak najszybciej, aby mogła brać udział w misjach.

- Alastorze! - skarciła go Julia. - Zapewniam cię, że jej stan emocjonalny jest równej wagi albo nawet większej niż Zakon. Ona musi poczuć się członkiem Zakonu, a nie... jak to okreslił Remus, nauczyć się tego! Jeśli karzemy jej służyć Zakonowi, zdradzi przy pierwszej okazji.

- Nie ona... - wtrącił Black, zaciskając dłonie w pieści.

- Nie interesuje nas moralność, Syriuszu, a jej zgodzenie się z ideą Zakonu. Musi ją zrozumieć i przypomnieć sobie! - ciagnęła kobieta. - Jeśli nie poczuje tego, o co walczy, będzie mylić sojusznika z wrogiem. A stąd już tylko krótka droga do dostania się w sidła Voldemorta.

sobota, 1 września 2018

Rozdział 105

Witam serdecznie we wrześniu!
Rozpoczynamy VIII Tom o opowieściach Suzanne i bliźniaków Weasley.
Zapraszam :)

Autorka

***
Miejsce gdzie materializm mieszał się z duchowością i znikał. Miejsce zupełnego opuszczenia i uczucia ciekawskich oczu wlepionych w ciało. Dezorientacja mieszana ze zrozumieniem świata. To miejsce było osobliwe w swojej pospolitości.

Bezbarwna mgła, w której mieniła się czarna tęcza, okalała szczelnie martwe ciało, w którym walczyła ostatnia iskra życia. Dusza była wyczerpana, ale świadomość zamienienia się w nicość sprawiała, że ta rozrywała od środka słabnący byt, każąc mu błagać Boga o każdy następny wdech zbawiennego tlenu.

Słabnące członki stykały się z zimną posadzką, od której promieniował żar. Powieki były zamknięte, a klatka piersiowa unosiła się z trudem - za głupia by pojąć, że kiedy się zatrzyma, to umrze. 

... 

George zacisnął dłonie w pięści, gdy drobne ciało Suzanne poruszyło się gwałtownie na łóżku przez mocniejsze ukłócie igłą. 

- Spokojnie. - Jak przez mgłę doszedł do niego głos starszej kobiety o rudych lokach i roześmianych oczach. Na jej twarzy pokrytej bruzdami starości malowała się mądrość podobna do tej Dumbledore'a. - Nic gorszego raczej jej już nie spotka. 

- Chyba że umrze - mruknął chłopak, przeczesując włosy ze zdenerwowania i przez to jeszcze bardziej mierzwiąc kasztanową czuprynę. Na jego słowa pani Julia przewróciła oczami. 

- Nie umrze - odparła z naciskiem na partykułę. - I zabraniam ci tak mówić! Duchy Ciemności czasem lubią spełniać takie przypuszczenia.

- One nie istnieją. - Czekoladowe spojrzenie Weasleya utkwiło w twarzy dziewczyny. Malował się na niej grymas bólu. Chłopak zaklął w duchu.

- Obyś miał rację. - George już nawet nie próbował się doszukać nutki sarkazmu w tym krótkim zdaniu.

- Julia! - W tej samej chwili do pomieszczenia wpadł zdyszany Black. - Dumbledore przyszedł. Chodź szybko... - Nagle urwał, gdyż jego spojrzenie skrzyżowało się ze zmizerniałą sylwetką starszego bliźniaka, siedzącego na parapecie. 

Rudzielec opierał się nogami o podłogę, a dłonie utrzymywał sztywno w zaciśniętych pięściach - z wyjątkiem oczywiście próby przeczesania włosów.

- Jestem w Zakonie. Nie musisz się tak przy mnie hamować, Black! - George syknął w końcu, zirytowany narastającym milczeniem. 

Black zacisnął usta w cienką linię. Ostatnio nie znosił wchodzić do tego pokoju bez wyjątkowo ważnego powodu. Za każdym razem czuł wtedy na sobie ostre spojrzenie tego rudzielca.

Weasley jego zdaniem bawił się ostatnimi czasy w Cerbera strzegącego jakiejś mistycznej krainy bądź anioła stróża. Tak czy inaczej stosunek chłopaka do jego osoby zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i nic nie wskazywało na to, aby to miało uledz zmianie w najbliższym czasie. Nie po tym co stało się w Departamencie Tajemnic. 

Syriusz doskonale wiedział, że obecne położenie Lupin było częściowo jego winą.

Gdyby mógł cofnąć czas, nie pozwoliłby jej na tak szaloną próbę ratowania go. Z drugiej jednak strony czy on miał w ogóle szansę na powstrzymanie jej przed tym? Z perspektywy czasu dziwił się, że Suzanne nie wpadła na tą cholerną kurtynę. Pieprzona Bellatrix!

- Śmierciożercy połączyli się ze Snape'em Dostał od Niego pierwsze zadanie - powiedział Syriusz ze zrezygnowaniem, nie starając się nawet szukać jakichś wymówek. 

Mimowolnie zerknął na Suzanne, a następnie posłał Julii błagalne spojrzenie. 
"Chodź już" - Wykrzywiły się jego usta. 

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, odkładając strzykawkę na szafce. Po chwili oboje opuścili pomieszczenie, czemu towarzyszyło ciche skrzypnięcie drzwi.

George westchnął ciężko. 

Nareszcie został z nią sam na sam! Zsunął się z parapetu i podszedł szybko do łóżka, gdzie przykucnął niepewnie i objął drobną dłoń dziewczyny. Złożył na niej delikatny pocałunek. Na bladej skórze rysowały się granatowe żyły. 

- Kurwa - syknął, pocierając kciukiem wnętrze jej wychudłej dłoni. 

Od ponad trzech tygodni był wściekły! Nieobecny. Tak jak ona starał się odseparować od wszystkiego. Rzucił sklep, dowcipy. Nawet brata! Przylgnął do parapetu w znienawidzonym domu Blacków i milczał, a cisza, jaka wtedy mu towarzyszyła, była od czasu do czasu zbawieniem albo torturą. Przerywał ją wtedy donośnym KURWA.

George czuł się winny, że nie potrafił uratować dziewczyny. Że nie dowiedział się w porę o bitwie i przybył za późno. Dokładnie w chwili uderzenia w dziewczynę magadą. 

Westchnął ciężko, kierując zmęczony wzrok na twarz Suzanne - zapadnięte oczy, dobrze zarysowane kości policzkowe i suche usta w kolorze starych śliwek. Wyglądała jak martwa i, gdyby nie słowa pani Julii i niknący oddech dziewczyny, zapewne by ją za taką miał. 

Czuł wyrzuty sumienia, które wrzynały się w jego kręgosłup i sprawiały wrażenie wiecznych. Do płuc dostawała się smoła sprowadzająca go w dół. Drżenie rąk skutecznie utrzymywało go w przekonaniu, że jego dusza jeszcze nie pochłonęła ciała i że niestety ta dziewczyna leży prawie martwa tuż obok!

A on nie może nic zrobić. 

Przełknął ślinę, opierając czoło na pościeli, nieopodal słabej dłoni Lupin. Zamknął oczy i starał się powtrzymać napływające łzy.

Rzadko udawało mu się zostać z Suz sam na sam. Zawsze jeszcze ktoś był w pomieszczeniu; czy to Remus, pani Julia, Nimfadora lub nawet Fred. Ten ostatni przychodził także ze względu na brata. Martwił się o obu przyjaciół, których dusze pałętały się obecnie w innej otchłani, przypominającej kształtem szarą strefę.

George wypuścił ze zrezygnowaniem powietrze z ust, czując nagle przyjemny dreszcz przechodzący przez ciało. Znał to uczucie aż za dobrze, by nie wiedzieć od czego zależy jego wystąpienie. Niepewnie uniósł głowę, aby w tej samej chwili zderzyć się z intensywnym błękitem kocich oczu. Instynktownie uśmiechnął się na ten widok, za którym tęsknił zdecydowanie za długo, lecz po chwili uśmiech ustąpił miejsca zaskoczeniu. George starał się wychwycić z tego spojrzenia coś więcej niż tylko kolor.

Zamiast spodziewanej irytacji, drwiny czy złości dostrzegł w źrenicach nicość - czyli coś czego jeszcze nigdy w nich nie zastał.

Na twarzy chłopaka nagle zawitało niedowierzanie, gdyż zrozumiał, że to nie jest fatamorgana. Lupin patrzyła na niego naprawdę!

- Suzanne - wydał z siebie ochrypłym z wrażenia głosem.

- Suzanne...? - powtórzyła za nim dziewczyna jak echo, lekko mrużąc oczy. Wyglądała tak niewinnie. Zbyt niewinnie jak na nią.

Z chwilą usłyszenia jej głosu, wszystkie negatywne emocje opuściły umysł chłopaka. George poczuł nagły przyrost energii i pierwsze, na co sie zdobył, było podniesienie się i szczelne objęcie drobnego ciała dziewczyny.

- Ty żyjesz! - rzekł z zachwytem, czując, że Lupin zaczyna wyrywać sie z jego uścisku.

Poluźnił objęcia, aby po chwili odsunąć się od niej całkowicie. Teraz to na jej twarzy malowało się zaskoczenie.

Suzanne spięła sie w sobie, czując ulgę po wydostaniu sie z objęć rudego chłopaka. Dreszcz, ktory ją przeszył wraz z jego dotykiem na skórze, nie pozwolił jej pozostać temu obojętną. Objęła dłońmi swoje kościste ramiona i odsunęła się najdalej, jak mogła od tego człowieka.

- Kim jesteś? - mruknęła, lustrując go uważnie. Był wysoki, szczupły, a na jego twarz patrzyło się z przyjemnoscią. Nie mogła poruwnać jego urody do żadnej, z jaką się spotkała... Zmarszczyła brwi.

Prosty nos, zgrabnie wykrojone usta i te mlecznoczekoladowe oczy wyzwoliły w niej chęć ufania mu.

- Cholernie dobrze mieć cię wsród żywych - George pokręcił głową z rozbawieniem, cały czas nie mogąc się nasycić jej widokiem. - Już zaczynałem tęsknić za tym twoim czarnym humorem. - Posłał jej oko, pozwalając się zalać falą pozytywnej energii.

Teraz wszystko miało wrócić do normy. W jego życiu znow miała pojawić sie ta irytująca Lupin, ktorej w tamtej chwili po stokroć chciał za to podziękować.

Dziewczyna przełknęła ślinę.

- Ale... - mruknęła koślawo. - Ja naprawdę nie wiem, kim jesteś. - Przygryzła policzki od wewnątrz. - Powinnam? - Poczuła dziwny kurcz w żołądku.

Z twarzy chłopaka spełznął uśmiech.

Straciła pamieć albo cholernie dobrze udawała! Bał sie tych myśli i niestety skłaniał się do pierwszej z nich.

- Jesteśmy przyjaciółmi - wykrztusił w końcu, a przełyk dziewczyny zacisnął się w supeł.

Nawiedziły ją cholerne wyrzuty sumienia i współczucie względem niego. W jego oczach widać było desperację.

- Przepraszam, ale naprawdę cię nie pamiętam - wydała z siebie cichym, delikatnym głosem. Przygryzła dolna wargę ze zmieszaniem; dla George'a był to ewidentny dowód na jej prawnomówność.

Wziął głęboki wdech do płuc i odsunął się od niej na kilka kolejnych centymetrów.

- George Weasley - mruknął, wystawiajac dłoń w jej kierunku.

Patrzył na Suz zbolałbym wzrokiem, starajac się nie okazywać jej swojego strachu, co do nadchodzącej przyszłości. Po chwili poczuł na swojej skórze delikatną dłoń dziewczyny.

- Suzanne... - Dziewczyna zawahała się nagle. Przez jej ciało przeszedł kolejny
dreszcz. Dotyk chłopaka działał na nią niezwykle intensywnie.

- ...Lupin - rzekł za nią miękkim głosem. Ponownie przeszły ją ciarki. Tym razem przyjemne. Jej nazwisko w wargach chłopaka bardzo przypadło jej do gustu.