niedziela, 1 kwietnia 2018

Rozdział 68

V część Maratonu...

...
Siedziałam pomiędzy bliźniakami w dormitorium i obejmowałam ich zuchwale ramionami. Oni także próbowali to zrobić, jednak ilekroć to robili, ja rzucałam się na nich i śmiałam się jak głupia.
- Suzanne, wiesz, że psychiatrzy przyjmują całą dobę? - zadrwił Fred. - Możemy cię podrzucić do jakiegoś.
- O, tak! - odparłam zadziornie . - Pewnie go polecacie?
- Leczył Jordana i przyznaję, że teraz nasz przyjaciel wyszedł na ludzi - odparł George.
- Jordana? Przecież ja mówię o was! I parząc na wasz stan psychiczny, stwierdzam, że jest naprawdę kiepściutki.
- On po prostu nie przyjmuje śmiertelnych przypadków - rozjaśnił Fred.
- Nie jest z wami chyba aż tak źle - przyuważyłam. - Może znajdzie się jeszcze jakiś uzdrowiciel chcący doprowadzić was do porządku.
- Nikomu się to nie uda - rzekł George, ściągając z mojego łóżka poduszkę i trafiając mnie nią.
- Ej! - skarciłam, wstając. - A to za co?
- Jesteśmy przecież niezrównoważeni - odparł spokojnie.
Poduszka wylądowała na jego twarzy.
- A więc tak chcesz się bawić? - podchwycił, biorąc z łóżka kolejny przedmiot. Rzucił nim we mnie z rozmachem.
Zaśmiałam się głośno, a przez to straciłam równowagę. Wywróciłam się na podłogę, a wtedy kolejna poduszka musnęła mojego policzka.
- Fred, ona jest szurnięta. Śmieje się jak ktoś, kto uciekł z psychiatryka! - zauważył George.
- Nie śmiem się nie zgodzić, bracie - poparł go. - To jest przypadek kliniczny. Trzeba na niej postawić już krzyżyk. Nic się z nią nie da zrobić. - Pokręcił głową.
- Jak to nie można? - zdziwiłam się, za pomocą czarów sprawiając, że poduszki zaszturmowały w chłopaków.
Jednak przez swoją znikomą ilość, przedmioty nie zrobiły im za dużej krzywdy.
- Zauważyłem, że ostatnio spędzamy ze sobą bardzo niewiele czasu - stwierdził Fred, kładąc się obok mnie. - Zdradzisz nam, Suzanne, tego przyczynę?
George także położył się obok mnie.
- Nie wiem. Dorośliśmy i już nie potrzebujemy naszych budujących rozmów? - zadrwiłam, doprowadzając chłopaków do śmiechu.
- Ostatnio, Suz, wiele czasu spędzasz nie w dormitorium. Powiesz nam, co takiego robisz? - dopytywał George.
- Czuję się osaczona - przyznałam, podnosząc się na łokciach.
- Nie uciekaj od odpowiedzi!
- Nie uciekam. Mam po prostu kilka spraw do załatwienia - usprawiedliwiłam się.
- Kilka spraw? - podnieśli jedną brew. - Ile, twoim zdaniem, zajmuje rozwiązanie kilku spraw?
- Tak z pięć lat już będzie - mruknęłam ze śmiechem. Jak bardzo bliskie to było prawdzie.
- Wiesz, że możemy pomóc - zaoferowali.
- Wiem, wiem. Mówicie mi to praktycznie codziennie.
- Tak, ponieważ... - zaczął George, ale w tej samej chwili drzwi pomieszczenia otworzyły się szeroko.
- Tak przypuszczałam, że was tutaj zastanę - powiedziała Bell, na co zmarszczyłam nos. - George, możemy porozmawiać?
Chłopak momentalnie podniósł się z miejsca.
- Zaraz do was wrócę - stwierdził, idąc za Bell. Drzwi się za nim zamknęły.
- Mówiłeś coś, Fred, o rzadkim spędzaniu wspólnie czasu? - rzuciłam ironicznie.
Rudzielec spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- Nie jesteś zazdrosna, prawda? - Wykrzywił usta w półgębku.
- Oszalałeś!? - zadrwiłam, posyłając mu pewne spojrzenie. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
- No wiesz, Suz. - Posłał mi znaczący uśmiech. - Ja tak tylko zasugerowałem, że...
- Nie myśl tyle, bo kiedyś padniesz od tego - skarciłam go.
- Masz fajny płyn do kąpieli - stwierdził nagle.
- Słucham? - oburzyłam się.
- Nic, tylko tak sobie powiedziałem. Pamiętasz, co poczuł George w eliksirze miłości? - spytał. Zaprzeczyłam głową. - Katy Bell ma cynamonowy szampon. George nie wyczuł cynamonu, on wyczuł...
- Kokosa! - Po wypowiedzeniu tych słów, oparłam się o krawędź łóżka.
...
Spojrzałam z zaskoczeniem na zegarek na nadgarstku. Zmarszczyłam nieco brwi, wzdychając ciężko i kierując się w stronę gabinetu brata. Wiedziałam, że uczestnictwo w pełni dzisiejszej nocy odpada, ale przynajmniej musiałam mieć pewność, że brat wziął lekarstwo.
Po chwili uchylałam już drzwi pomieszczenia. Zastałam tam ciemność, więc instynktownie (po Vincencie spodziewałam się już wszystkiego) zapaliłam światło i niestety nikogo nie zastałam w środku. Podeszłam niechętnie do biurka, na którym, ku mojemu zaskoczeniu, leżała otworzona Mapa Huncwotów, a obok niej stała fiolka z eliksirem na likantropię.
Pokręciłam głową karcąco. Dobrze wiedział, czym groziło nie zażycie eliksiru. Kątem oka spojrzałam na mapę, aby przynajmniej połowicznie zlokalizować Remusa. Jednak gdy mój wzrok spoczął na błoniach szkolnych, ujrzałam kropkę brata kierującą się w stronę Wrzeszczącej Chaty jakimś korytarzem. Po chwili znalazł się w budynku.
Ale nie był sam. Towarzyszył mu Syriusz Black! Zaraz przed nimi znajdowali się Harry, Ron, Hermiona oraz Peter Pettigrew, a kropka z napisem Snape skradała się po schodach w ich kierunku!
Poczułam, jak mój kark przechodzi zimny dreszcz. A więc Remus już wie! Wie, że Syriusz Black jest niewinny! I nie zażył eliksiru. Jeśli nie wróci do Hogwartu w odpowiednim czasie, przemieni się w wilkołaka i... Nie mogłam na to pozwolić.
Chwyciłam pośpiesznie za fiolkę i wybiegłam z pomieszczenia, mijając zaciemnione korytarze Hogwartu. Kilka osób posłało mi zdziwione spojrzenia, jednak ja nie zwróciłam na nich uwagi. Jeżeli Remus nie przyjmie lekarstwa, zamieni się w dzikie zwierzę bez zahamowań.
Czułam na swoim karku cenne minuty, jakie uciekały mi na moim biegu w kierunku Bijącej Wierzby. Niby było to niemożliwie, ale już zdawało mi się, że widzę brata rzucającego się na wszystkich zgromadzonych w chacie. Nie mogłam do tego dopuścić.
Prawie nie wyrabiając na zakręcie, trafiłam na główny hol i po drodze mijając Dumbledore'a, dopadłam do wrót szkoły i wyszłam na dwór. Owiał mnie chłodny, wieczorny wiatr. Na niebie widniały jeszcze pojedyncze promienie słońca, a jednak pełnia dawała już o sobie znaki. Poczułam, że wilk drzemiący we mnie zaczyna się wyrywać ze środka.
Przemieniłam się w wilka, dzięki czemu moje kroki stały się dłuższe i zwinniejsze. Za pomocą kilku susów znalazłam się przy Bijącej Wierzbie, która prowadziła do tych wszystkich ludzi. Przełknęłam ślinę, znów zamieniając się w siebie. Ruchem ręki sprawiłam, że jeden z korzeni podważył się i dzięki temu drzewo znieruchomiało. Już miałam udać się do jego środka, ale wtedy wyłoniła się z niego głowa Syriusza, Pottera i Rona.
Wstrzymałam oddech.
Chłopcy patrzyli na mnie z równym przerażeniem, najwidoczniej myśleli, że nie mam o niczym pojęcia. Syriusz uśmiechnął się pociesznie na mój widok.
- Suzanne, co ty tutaj robisz... - zaczął Potter w momencie, gdy z tunelu wyłonił się Remus wraz z Hermioną i... przysadzistym, zaniedbanym mężczyzną.
Peter Pettigrew miał wypłowiałe włosy, zarośnięte dłonie, a jego zęby przypominały szczurze.
- Ty podstępny... - warknęłam w stronę Glizdogona, który dopiero teraz zwrócił na mnie uwagę. Wzrok Remusa także spoczął na mnie z niepokojem.
- Suzanne, uspokój się. - Syriusz złapał mnie za ramię, powstrzymując mnie przed rzuceniem się na tego zdradzieckiego gryzonia. - Nie my będziemy wydawać na niego wyrok!
Słowa Blacka do mojej osoby sprawiły, że wszyscy zgromadzeni posłali nam zaskoczone spojrzenia. Remus patrzył na mnie wzrokiem pełnym olśnienia - zrozumiał już zapewne, dlaczego wzięłam stronę Syriusza.
- Co zamierzacie z nim zrobić? - spytałam, gdy Pettigrew szarpnął się w objęciach mojego brata.
- Dementorzy - odparł Remus, wzdychając. - Dlaczego tu przyszłaś? - dodał z pretensją.
Zagryzłam wargę, wyjmując z kieszeni drobną fiolkę z błękitnym eliksirem
- Nie zażyłeś lekarstwa - stwierdziłam, lustrując brata uważnym wzrokiem.
Remus na chwilę skamieniał. Tak samo jak wszyscy pozostali. Hermiona jako pierwsza odzyskała świadomość. Jednak wtedy było już za późno, bo na granatowym niebie pojawił się srebrny księżyc, oświetlający blade lico Remusa.
Mężczyzna spojrzał w tamtym kierunku i zastygł w bezruchu. Jego oczy zmieniły się w czarne ślepia, a słabe ręce puściły Pettigrew.
Glizdogon wyrwał się z jego uścisku i posłał nam wszystkim szyderczy uśmiech.
- Czarny Pan nadchodzi! Jego poplecznicy się zrzeszają! Nie będziecie mieli z nami szans! - zagroził, ale w tamtej chwili nie miałam głowy na interpretacje jego słów. Pettigrew w następnej chwili zmienił się w szczurza i zniknął w ciemności leśnej, nawet się nie oglądając.
Już miałam się rzucić w jego kierunku, ale wtedy cisza została przedarta przez jęk bólu Remusa. Jego członki wydłużyły się, a twarz ewoluowała w zwierzęcy pysk. Ciało porastała szorstka, jasnobrązowa sierść.
Syriusz przez cały ten czas trzymał mojego brata za ramiona.
- Remusie, nie jesteś zły! To tylko powłoka, serce się liczy na prawdę! - zapewniał go łamiącym głosem.
Na nic to się jednak nie zdało, bo gdy Remus przybrał postać wilkołaka, odepchnął od siebie Blacka, sapiąc ciężko.
Spojrzałam w jego kierunku. Mężczyzna wykrzywiał usta w prostą linię.
Harry, Ron i Hermiona patrzyli na naszą trójkę z przerażeniem. Wtedy Hermiona zrobiła krok w kierunku jeszcze nie do końca przytomnego zwierzęcia.
- Panie profesorze, profesorze Lupin - powiedziała łagodnym głosem. - To ja, Hermiona Granger. Poznaje mnie pan?
- To na nic! - stwierdziłam desperacko w jej kierunku.
Wilkołak podniósł na mnie wzrok. Wyszczerzył zęby i warknął agresywnie.
- Suzanne! - zapiszczał Ron, siedzący z ranną nogą na jednym z konarów unieruchomionego drzewa.
Wilkołak naprężył się, szykując do skoku. Z Syriuszem nie miałam innej możliwości. Przybraliśmy swoje postaci animagiczne, a ja stanęłam pomiędzy trzeciorocznymi a Remusem. Wtedy ten rzucił się na mnie, zostawiając na moim ramieniu ślady po pazurach. Podgryzłam go w odwecie. Black także zaatakował Remusa. Staraliśmy się go odprowadzić od nastolatków.
Kolejna osoba opuściła tunel. Ze środka wyłoniła się skołowana postura Snape'a. Jego wzrok spoczął na mnie, przez co mężczyzna wykrzywił usta w uśmiech. Zaraz jednak przestał się uśmiechać, gdy spostrzegł także mojego brata po przemianie.
Stanął przed trójką uczniów i zagrodził ich własnym ciałem.
Syriusz w tym czasie zagonił Remusa w pobliskie zarośla. Ujrzałam, że Remus unosi go nad ziemią i rzuca nim o pobliski głaz. Pies zaskamlał cicho. Harry wyrwał się, aby pomóc chrzestnemu.
Harry! - wydałam z siebie, chociaż z mojego pyska wydobył się tylko cichy jęk.
Pobiegłam za nim. Odsunęłam go w prawie że ostatnim momencie, przez co pazury Remusa uderzyły w mój kark. Pisnęłam niezauważalnie.
Uciekaj, kretynie! - skarciłam Pottera, którego poświęcenie mogło skończyć się tragicznie.
Nagle usłyszałam głośne wycie wilka. Było to jednak bardzo pozorne. Po chwili zrozumiałam, że nic z niego nie rozumiem, co oznaczało jasno, że to nie zwierzę wydawało ten dźwięk. Remus spojrzał na naszą dwójkę i chwilę bijąc się z myślami, uciekł w kierunku tamtego dźwięku.
Instynktownie przeobraziłam się w siebie.
- Harry, wracaj do szkoły! Nie wyobrażasz sobie, co może zrobić rozwścieczony wilkołak!
- Ale Syriusz! - odparł Harry, biegnąc za kulejącym Blackiem.
Jednak ja nie mogłam za nim pobiec. Musiałam podążać za Remusem, aby nie zrobił niczego głupiego.
Ruszyłam jego śladem, znów zamieniając się w wilka, depcząc po drodze świeże źdźbła traw. Dopadłam go na rozległej polanie, której granice porastały stare, zamglone drzewa. Za jednym z nich wyczułam czyjąś obecność.
Remus także ją wyczuł. Podbiegł w tamtym kierunku, a wtedy ujrzałam dwie sylwetki uciekające przez bratem. Rzuciłam się w ich kierunku. Znów biorąc na siebie atak Remusa, osłoniłam ich własnym ciałem, zamykając oczy z bólu.
Kiedy znów podniosłam powieki, ujrzałam Hermionę i Harry'ego patrzących na mnie z zaskoczeniem. Wilkołak się spłoszył, uciekając w ciemność przed nami.
Czując się względnie bezpiecznie, przybrałam ludzką postać.
- Uciekajcie stąd szybko! - upomniałam ich. - Poza tym co wy tutaj robicie!? Przed chwilą byliście na wzgórzu! - Wskazałam z dezorientacją w tamtym kierunku.
- Długa historia, Suzanne - odrzekła jedynie Hermiona.
- Jesteście bezbronni w starciu z wilkołakiem! Harry, przed chwilą ci tłumaczyłam. - Zmarszczyłam brwi.
Chłopak zmieszał się na moje słowa.
- Suz, idziemy znaleźć Blacka - stwierdziła Hermiona niespokojnym głosem. - Ty też powinnaś znaleźć brata. On sobie zrobi krzywdę!
- Ja o tym dobrze wiem - odparłam, przemieniając się w zwierzę.
...
Znalezienie brata nie przysporzyło mi wiele trudności. Bardziej problematyczne było utrzymanie go w jednym miejscu. Ten jego lek faktycznie wiele zmieniał w jego zachowaniu.
Starałam się trzymać Remusa we względnie jednym miejscu, aż nie będę wystarczająco pewna, że Black i cała ta zgraja opuszczą Zakazany Las.
Syriusz nabył wielu obrażeń. Bałam się, że może nie dać rady dojść w bardziej bezpieczne miejsce. Gdybym zaprowadziła brata w bardziej odległe tereny, mogłabym później spróbować znaleźć Blacka, który, być może, znajdował się teraz ranny w jakichś zaroślach.
Nagle poczułam, jak powietrze wokół mnie staje się lodowate. Remus także to poczuł, bo skulił się na ziemi i zaczął piszczeć. Na pobliskich drzewach znalazł się szron, a to oznaczało tylko jedno.
Kiedy odwróciłam głowę, moim oczom ukazał się czarny dementor zmierzający do mnie kilka metrów nad ziemią. Jego przegniłe ręce były wyciągnięte do mnie, a spod jego kaptura wydobywał się szary dym. Momentalnie dopadła mnie podła atmosfera smutku. Całe szczęście zniknęło ze świata, pozostawiając tylko bezdenną rozpacz. Cofnęłam się na kilka kroków, lecz dementor był coraz bliżej.
W mojej głowie pojawiła się straszliwa myśl - Że jestem w sytuacji bez wyjścia.
Jeżeli przemienię się w człowieka i odgonię dementora zaklęciem, Remus rzuci się na mnie. Ale jeżeli tego nie zrobię, to dementor nas zaatakuje. Przecież te duchy czuły, że byłam człowiekiem. Moja dusza była ludzkim zjawiskiem.
Poczwara znajdowała się coraz bliżej. Jej oddech przypominał lodowaty, szary płomień żarzący się dzięki mojemu szczęścia. Zaparłam się nogami o podłoże, zerkając nerwowo na brata.
Wilkołak był równie zdenerwowany. Wpatrywał się swoimi czarnymi ślepiami to w dementora, to we mnie i zastanawiał się na czymś.
Wtedy dementor przywarł do mnie swoimi obrzydliwymi wargami. Kilka wspomnień uleciało z mojej głowy, a w uszach zakołatało skomlenie wilkołaka. Nagle jednak ustało. Remus uciekł.
Przemieniłam się w siebie i wyciągając różdżkę z kieszeni trafiłam byle jakim zaklęciem potwora, aby odsunął się ode mnie choćby na metr. Odskoczyłam od niego i wystawiłam swoją broń przed siebie. Przywołałam szczęśliwe wspomnienie i trafiłam nim w dementora.
- Expecto Patronum! - warknęłam.
Przeżycie okazało się zbyt słabym. Zacisnęłam mocno wargi.
 - Expecto Patronum! - krzyknęłam znowu, ale wyczarowany patronus nie zdołał pokonać stwora. - Expecto Patronum! - jęknęłam, przypominając sobie bliźniaków Weasley.
Jasna smuga kota przedarła ziemności leśne. Dementor spłoszył się na chwilę tym blaskiem, ale nagle znów na mnie natarł. Jego lodowate cielsko znów przygniatało mnie do ziemi.
Nie miałam już szans. Moja klatka piersiowa została przyparta do lodowatej ściółki leśnej, a z głowy ulatywały kolejne radosne wspomnienia.
Pierwszy radosny śmiech Blacka, zatroskany głos Maureen, żart Freda, twarz George'a i zapach tych aromatycznych perfum.
Nim wydałam z siebie ostatnie tchnienie, ujrzałam za sobą białą łanię, z której wydobywało się ogromne światło. Dementor uciekł, oddech powrócił, a ostatnią rzeczą jaką dane mi było zobaczyć, była ciemna postura Snape'a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz