wtorek, 13 grudnia 2016

Rozdział 1


***
Siedziałam na parapecie, opierając się plecami o ścianę i obracałam różdżkę w dłoniach. Jak zaczarowana wpatrywałam się w księżyc, którego blask rozpraszał ciemność w moim pokoju. Pomimo pełni nie odczuwałam strachu. Można nawet śmiało powiedzieć, że nie odczuwałam nic. Nagle usłyszałam kroki na korytarzu, a po chwili drzwi pomieszczenia otworzyły się. W przejściu stanął Remus. Patrzył na mnie zamglonym wzrokiem, a po chwili przemienił się w wilkołaka. Rzucił się na mnie - wtedy otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w swoim pokoju na podłodze. Serce waliło mi jak szalone i miałam nierówny oddech. Patrzyłam ślepo w ścianę i zastanawiałam, jak bym się zachowała w takiej sytuacji. Jego nieobecny wzrok, agresja. A najgorsze było to, że nie byłam w stanie mu pomóc i uchronić siebie przed atakiem. Skuliłam się w sobie na samą myśl.
Nagle zadzwonił budzik, na którego dźwięk aż podskoczyłam. Spojrzałam na niego, a następnie na kalendarz. Momentalnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Otóż, dzisiejszego dnia, miałam rozpocząć swoją historię w Hogwarcie. Poruszyłam dynamicznie głową, w celu pozbycia się ostatków dramatycznych myśli, po czym złapałam za ręcznik i pobiegłam do łazienki się ogarnąć.
Po kilku ekspresowych minutach stanęłam przed lustrem przyglądając się sobie bardzo uważnie. Jasnobrązowe włosy spływały lekko po moich plecach, zasłaniając łopatki i opatulały lekko moją szczupłą twarz, na której malował się nieśmiały uśmiech. Moje zielone oczy błyszczały delikatnie i zdawało mi się, że pasują do moich starych jeansów, w tym samym kolorze. Znawczynią mody nie byłam, a więc nie wiedziałam, czy to na pewno było dobre połączenie. Liczyłam na to, że tak.
Poprawiłam znowu białą koszulę i ponownie rozwiązałam sznurówki, by zawiązać je po raz kolejny. Popatrzyłam na swoje lazurowe, wysłużone trampki z pewnego rodzaju niechęcią w oczach. Może nie chciałam iść do szkoły? Może wolałam zostać w domu i spędzać czas z bratem? Jednak chyba nikt nie miał zamiaru pytać mnie o zdanie.
Wstałam z ociągnięciem i spojrzałam w lustro.
- W takim stanie mogę pokazać się ludziom. - Pokiwałam z uznaniem głową, wymuszając na twarzy uśmiech.
Teraz byłam gotowa do wyjścia, z małym „ale”. Popatrzyłam z bezradnością na pole bitwy jakie rozegrało się w tym pomieszczeniu poprzedniego wieczora. Ubrania walały się po podłodze, a różne nieciekawe przedmioty wychylały się ze swoich dotychczasowych kryjówek. Gdybym była mugolem z pewnością spędziłabym na sprzątaniu tego rozgardiaszu 10 lat. Ale dzięki moim zdolnościom wystarczyło jedynie wyciągnięcie różdżki i wyszeptanie: "chłoszczyść". Następnie chwyciłam za rączkę od kufra oraz klatkę z sową i zeszłam na dół.
Na dole zastałam Remusa, który bezradnie krzątał się po kuchni, próbując udawać dobrego kucharza.
- Jak ty sobie beze mnie poradzisz, braciszku? - przywitałam się, odbierając od niego patelnię z doszczętnie spalonym naleśnikiem. - Taki wspaniały czarodziej, a nie daje sobie rady z marnym naleśnikiem - zaśmiałam się.
- Mnie też cię miło widzieć, Suzanne - odparł Lupin, siadając przy stole, a po chwili zapytał: Jak samopoczucie?
- A dziękuję, bardzo dobrze - odparłam beztrosko, kończąc pierwszego naleśnika i podając go Remusowi.
Po chwili zrobiłam jeszcze kilka i przysiadłam się naprzeciwko niego, zajadając się dopiero co sporządzonym posiłkiem. Śniadanie zjedliśmy w miarę sprawnie, a potem zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Remus chwycił mój kufer, wszedł do kominka, a następnie rzucił wcześniej wzięty proszek Fiu o ziemię i przeniósł się na  Kings Cross. Kiedy zniknął w płomieniach, wzięłam delikatnie klatkę z sową, po czym teleportowałam się tak jak Lupin na dworzec. Po znalezieniu się na miejscu chwilę zajęło mi odnalezienie wzrokiem Remusa, a następnie udałam się w jego kierunku, co skutecznie uniemożliwiały mi tłumy mugoli. Część z mijanych przeze mnie osób posyłała mi gardzące lub zdezorientowane spojrzenia. Zdawałam sobie sprawę, że jedenastolatka z sową jest dość osobliwym widokiem w Londynie, ale starałam się to ignorować i całkowicie pochłonęło mnie podążanie za bratem.
Remus zatrzymał się przed ceglaną ścianą, a ja zaraz za nim. Spojrzałam hardo na mur, a następnie na brata. Ten posłał mi pokrzepiające spojrzenie i dał znak  głową, bym ruszyła.
- Raz się żyje - powiedziałam pewnie i choć Remus stał za mną, mogłam założyć się o 100 galeonów, że na jego twarzy zagościł uśmiech. Ruszyłam prosto w twardą przestrzeń zamykając oczy przed ewentualnym zderzeniem. Przechodząc przez nią, poczułam lekkie łaskotanie. Nagle wszystko ustało, a do moich uszu dotarł zgiełk panujący na peronie. Przyglądałam się wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. Co chwilę wybuchała tutaj nowa salwa śmiechu, strachu lub po prostu kumkania żaby. Poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłam się i spojrzałam w zatroskane oczy Remusa. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i mocno się do niego przytuliłam.
- Będę tęsknić - bąknęłam cicho, tak, żeby nie usłyszał.
- Wiem - niestety usłyszał. - Napisz do mnie, jak znajdziesz trochę czasu, okey?
- Na starego braciszka zawsze znajdę czas - powiedziałam ze śmiechem, po czym wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
W tamtej chwili nie chciałam jechać do Hogwartu, chciałam zostać tu z Remusem. Nie wyobrażałam sobie nie widzieć go przez pół roku. Poczułam, jak łzy napływały mi do oczu. Mój kochany braciszek jakby to wyczuł, bo odsunął się ode mnie, popatrzył na mnie z troską i pocałował w czoło.
- Poradzisz sobie mała. Jesteś dzielna i poradzisz sobie - powtarzał - Jesteś przecież z Lupinów. Ty zawsze dasz sobie radę. I pamiętaj - zagroził mi palcem - nie chodź za McGonagal z...
- Z pytaniem „Czy pamięta pani mojego brata?” – dokończyłam. – Tak, pamiętam, mówiłeś mi to chyba już z 10 razy. - rozchmurzyłam się
- Cieszę się, że sobie poradzisz. No, a teraz idź do pociągu, znajdź przyjaciół i nie narażaj się Filchowi - doradził, po czym pocałował mnie w czoło i teleportował się, teoretycznie, do domu.
Patrzyłam się tępo w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stał Remus. Nagle poczułam silne odepchnięcie i wylądowałam na posadzce.
- Uważaj jak ładzisz, dzieciaku - usłyszałam nad sobą wredny ton głosu. Podniosłam głowę i spojrzałam na rudego chłopaka zdziwiona. Oczywiście nie obyło się od mojej cennej mowy obronnej, która obeszła go, niczym zeszłoroczny śnieg.
- Z całym szacunkiem, ale to ty na mnie wpadłeś. - powiedziałam oskarżająco, kierując swój palec w jego klatkę piersiową.
- Czy ty pyskujesz do prefekta - zawołał oskarżycielskim tonem, który spowodował u mnie rozbawienie. Nie mogłam wyjść z tej wymiany zdań przegraną, więc bez chwili namysłu wypaliłam:
- Prefekt, jesteś prefektem - odparłam kpiąco. - Nie wiedziałam, że za bycie idiotą jest tak wysokie stanowisko.
W tej samej chwili usłyszałam za sobą ciche parsknięcie. Odwróciłam się, a wtedy moim oczom ukazała się całkiem spora gromadka rudych ludzi.
- "Kurcze" - pomyślałam - "tak bardzo zaaferowałam się rozmową, że nie zauważyłam świadków tego, w sumie jakże widowiskowego, wydarzenia. Taka wpadka i to pierwszego dnia".
Patrzyłam na nich zdezorientowana, nie wiedząc, jak mam się zachować. Czekałam na reakcję kogokolwiek, jednak na próżno. Czułam na sobie bardzo wnikliwe spojrzenie ojca wrednego rudzielca. Mężczyzna ze zdziwieniem lustrował mnie wzrokiem. Ponadto coraz trudniej przychodziło mi zachowanie obojętnej twarzy, przez bardzo zaraźliwy śmiech dwóch identycznych chłopców, których, podobnie jak mnie, coraz bardziej bawiła ta sytuacja. Wiedziałam, że byłoby nietaktownym zaśmiać się w takim momencie, więc dzielnie zachowywałam kamienną minę, a chociaż czułam całą sobą, jak moja twarz rumieni się na coraz bardziej purpurowy kolor. Spodziewałam się dużej awantury i w miarę, jak wyraz twarzy sprawcy całego wydarzenia, czyli tego "Prefekcika", stawał się coraz bardziej dumny, tak moja pewność siebie momentalnie spadła. Nie miałam już nic do stracenia, jak tylko przeprosić, odejść, a następnie unikać tego wariata do końca jego szkolnej kadencji.
- Ja tylko - i w tej samej chwili ruda kobieta uciszyła mnie ręką i podeszła do syna ze złością i zaczęła się na niego wydzierać. Oczy rozszerzyły mi się na kształt 5 sykli, co z pewnością musiało wyglądać bardzo zabawnie.
Korzystając z sytuacji, że rudowłosa kobieta zwracała na siebie uwagę całego dworca, a moja skromna postać zeszła na drugi plan, postanowiłam się oddalić. Wtedy ojciec Prefekcika najwyraźniej przypomniał sobie o mnie i z  przepraszającym wyrazem twarzy powiedział:
- Nie przejmuj się, on tak zawsze. - Po czym wskazał ręką na chłopaka.
Spojrzałam na niego podejrzliwie i skinęłam lekko głową. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, po czym odszedł „opanować sytuację rodzinną”, na co ja tylko wzruszyłam ramionami i ruszyłam w kierunku pociągu.
Spacerowałam pomiędzy przedziałami, ale w każdym, albo nie było miejsc, albo nie chcieli nikogo nowego. Pomyślałam, że spędzę tę podróż na korytarzu, ale nagle znalazłam pusty przedział. Ochoczo weszłam do niego, postawiłam kufer na półeczce, wyciągnęłam książkę z torby i zabrałam się do czytania.
Usłyszałam gwizd lokomotywy, pociąg ruszył, a ja dzieliłam przedział jedynie z powietrzem. Miałam nadzieję, że ktoś się do mnie przysiądzie, gdyż nie chciałam spędzić najbliższych kilku godzin w samotności. Jednak mówi się: trudno, wzięłam książkę i zagłębiłam się w jej treść. To znaczy chciałam się skupić na treści, lecz przerwało mi dość głośne otwarcie drzwi do przedziału. W przejściu stanęli dwaj rudzi chłopcy uśmiechnięci od ucha do ucha na mój widok.
Tak, byli to roześmiani bracia naszego prefekta.
- Możemy się przysiąść? - spytał jeden z nich wesołym tonem.
- Jasne - odpowiedziałam z uśmiechem, odkładając książkę i lustrując ich wzrokiem. Kiedy usiedli, spytałam:
- Jak się nazywacie?
- Fred. – George - odpowiedzieli z uśmiechem.
- A ja Suzanne.
- A tak w ogóle Suzanne to - Pięknie załatwiłaś Percy'ego - Dawno jego twarz nie przybrała tak soczystego - Koloru pomidorów jak dzisiaj - mówili jeden przez drugiego.
Zaśmiałam się na myśl o tym widoku.
- Szkoda, że się mu nie przyjrzałam - stwierdziłam z wyrzutem - ale myślę, że jego mina nie będzie warta powtórzenia tej akcji.
- Żartujesz - Ona była wspaniała - Musimy przywrócić - na jego szanowaną twarz - ten kolor.
- Tak - przytaknęłam - myślę, że kolor jego twarzy idealnie wkomponowałby się w kolor jego włosów. - Zaśmiałam się, czemu chłopcy zawtórowali
- Do jakiego domu chcielibyście trafić? - spytałam po chwili.
- Gryffindor - odpowiedzieli równocześnie. - A ty?
- Nie mam pojęcia.
- Chodź z nami do Gryffindoru - zawołał George.
- Będzie zabawnie - zawtórował mu brat.
- Och, w to nie wątpię - zaśmiałam się.
Dalsza część podróży minęła nam na śmianiu się, wygłupach, graniu w Eksplodującego Durnia i na "pożytecznym spędzaniu czasu” jak, nazwał Fred nic nierobienie.
Pociąg zaczął zwalniać, a po chwili zatrzymał się na stacji Hogsmeade. Wyszliśmy na peron, a tam powitał nas donośny, a zarazem wesoły głos, należący do półolbrzyma Hagrida - Pirszoroczni za mną.
Wszyscy poszliśmy grzecznie jego śladem. Środkiem transportu, który miał przewieść nas do Hogwartu okazały się łodzie, na których wykazałam się wysokim poziomem szaleństwa, ponieważ wylądowałam w jednej z nich z bliźniakami, przez których to mało nie wpadłam do lodowatej wody.
Ujrzeliśmy wielki zamek z licznymi wieżami. Zostaliśmy wprowadzeni do niego przez, dobrze znanego mi z opowieści, woźnego Filcha przez wielkie, dębowe drzwi. Weszliśmy do sali wejściowej zamku. Było to pomieszczenie o kamiennych ścianach z licznymi pochodniami i obrazami oraz z wysoko osadzonym sklepieniem. Na jednej ze ścian były umieszczone cztery klepsydry, które, jak nam później wytłumaczono, wskazywały liczbę punktów każdego z domów. W centralnej części pomieszczenia znajdowały się wysokie, marmurowe schody prowadzące do wyższych pięter zamku. Wchodziliśmy właśnie po nich, kiedy naszym oczom ukazała się wysoka, szczupła kobieta o poważnym wyrazie twarzy, czarnych włosach z siwymi pasmami i zielonych oczach. Miała na sobie czarną pelerynę oraz kapelusz tego samego kolor. Była to wicedyrektorka Hogwartu - profesor Minerva McGonagal. W tym punkcie programu nauczycielka uraczyła nas bardzo "interesującym" i "niezbędnym" monologiem o domach Hogwartu, cechach, jakie powinni reprezentować uczniowie tych domów, oraz przebiegu Ceremonii Przydziału.
- Witam w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart - powiedziała i nie czekając, aż uczniowie się uspokoją, kontynuowała. - Za chwilę przekroczycie ten próg, aby dołączyć do reszty uczniów. Ale zanim usiądziecie, przydzielimy was do waszych domów. Zwą się Gryffindor, Huffleputhu, Ravenclaw i Slytherin. - Nazwę ostatniego domu wymówiła z lekką odrazą. - Za przestrzeganie zasad otrzymujecie punkty, za złamanie zasad tracicie je. Punkty dodaje się, a dom, który ma ich najwięcej, otrzymuje Puchar Domów.
Po zakończeniu tego co miała powiedzieć, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się.
Pomieszczenie było największym w całym zamku oraz bardzo zdumiewającym. Najbardziej rzucającą się rzeczą było z pewnością zaczarowane sklepienie, które zastępowało sufit i przedstawiało pogodę jaka panowała obecnie na zewnątrz. Dech w piersiach wstrzymywały też miliony świec, oświetlających pomieszczenie. Jej wyposażeniem były głównie cztery podłużne stoły przeznaczone dla uczniów oraz jeden dla nauczycieli.
Wkroczyliśmy pewnym krokiem do pomieszczenia, lecz nasza pewność siebie miała najwidoczniej słomiany zapał, bo szybko minęła. Odległość od wejścia do Tiary pokonaliśmy telepiąc się jak galarety, a zbliżanie się do Tiary jeszcze wzmagało ten efekt. Wszyscy byliśmy bardzo zestresowani, a ciekawe spojrzenia dotychczasowych uczniów Hogwartu raczej nie ułatwiały zbagatelizowania strachu. McGonagal stanęła na podwyższeniu obok Tiary, która jakby obudziła się, otworzyła usta i zaczęła śpiewać:

Widzę, że was jest tu sporo,
Lecz dla mnie nie jest to problem,
Gdyż oto przyszła nam pora,
By obdarować was domem.
Domów mamy tu cztery,
Każdy ma wady, zalety,
Od waszych manier zależy,
Gdzie odtąd przynależeć będziecie.
Slytherin dla braci jest sprytnych,
Ravenclaw przyjmuje uczonych,
Gryffindor chce mężnych w nim ludzi,
A Huffleputh w pracy się trudzi.
Więc śmiało, dzielna młodzieży, na głowy mnie wkładajcie,
By moja dana mi mądrość wskazała gdzie zamieszkacie...

- Kiedy wyczytam imię i nazwisko dana osoba nakłada Tiarę i siada na stołku - zagrzmiał w sali twardy głos McGonagal, gdy czapka wyśpiewała ostatnią linijkę. - Olivia Yeaxley
Blond włosa dziewczynka z wysoko podniesioną głową wdrapała się na stołek, a Tiara po chwili krzyknęła "Slytherin". Przy stole ślizgonów wybuchła salwa braw, którą skutecznie stłumił wzrok Profesorki. Następnymi osobami byli: Lee Jordan, Angelina Johnson, Kenneth Towler, Roger Davies i Cedrik Diggory. Kiedy ten ostatni zmierzał do swojego stołu, przyszła kolej na Georga. Chłopak niepewnie usiadł na stołku, lecz gdy tylko Tiara dotknęła jego głowy, wykrzyknęła: "Gryffindor!". Następnie przyszła kolej na jego barta. Fred ruszył w kierunku Tiary w jeszcze większym stresie  niż jego poprzednik, lecz ta szybko rozwiała jego wątpliwości i od razu po zetknięciu się z jego rudą czupryną powiedziała: "Gryffindor!". Chłopakowi wyraźnie ulżyło, posłał mi pokrzepiający uśmiech, po czym ruszył w stronę stołu gryfonów.
- Suzanne Lupin - wyczytała mnie McGonagal, a na dźwięk mojego imienia Dumbledore ożywił się trochę, podobnie z resztą jak czarnowłosy mężczyzna siedzący po bocznej stronie stołu, ale on wyrażał raczej negatywne emocje.
Usiadłam nieśmiało na krześle, a wtedy poczułam na swojej głowie Tiarę.
- Och, Lupin - zawołała Tiara, na co ja podskoczyłam. - Pamiętam twojego brata, uroczy chłopak. A co tam u niego?
- A dziękuję, Remus ma się całkiem dobrze. - Lekko się rozluźniłam.  - Ale ostatnio...
- Khem, khem - przerwała McGonagal. - To nie pora na ploteczki.
- Racja - znów krzyknęła Tiara - hmmm, niech pomyślę. Jesteś bardzo podobna do brata, a on zasiedlał szyki Gryffindoru, ale... Jest w tobie coś jeszcze. Lojalność i... NIE !!! Zmarnujesz się tam, a może... nie. Nie pasujesz tam. No cóż, ogromna odwaga i inteligencja, ale myślę, że wśród gryfonów bardziej się przydasz. Tak więc niech będzie: Gryffindor!
Nagle poczułam ogromną ulgę. Wypuściłam wstrzymane powietrze i ruszyłam w kierunku stołu gryfonów, u których wiwaty nie ustawały. Usiadłam pomiędzy bliźniakami, witając się z częścią uczniów siedzących najbliżej i starając się zapamiętać ich imiona.
Kiedy ostatnia osoba skierowała się do swojego stołu, Dumbledore wstał i wygłosił cudowną mowę.
- Witam Was uczniowie, w nowym roku szkolnym w Hogwarcie. Jak co roku jest parę spraw na które kładę nacisk. Pierwszoroczni niech wiedzą, że do lasu wstęp jest absolutnie niedozwolony. Dalej przypominam, że po ciszy nocnej zabrania się opuszczania pokojów wspólnych. Zrozumiano? Niewywiązywanie się z tych próśb będzie grozić szlabanem. A teraz - czas zacząć biesiadę!
Stoły napełniły się jedzeniem i dosłownie ugięły się pod jego ciężarem, a my zabraliśmy się do pałaszowania. Sala wypełniła się życiem, a ze ścian zaczęły wyłaniać się zamglone postaci.
- Witaj sir Nicolasie - powiedział Charlie Weasley do jednego z duchów.
- Witam cię - odparł serdecznie.
- Och, to Prawie Bezgłowy Nick - zawołała Angelina Johnson, na co ja spojrzałam na nią pytająco.
- Dlaczego prawie bezgłowy?
- Dlatego - odpowiedział duch, chwytając za głowę i odczepiając ją w pewnym stopniu, na co część uczniów wzdrygnęła się.
-Ekstra - skwitowali bliźniacy.
- Blee – dokończyłam.
Po skończonym posiłku prefekci naczelni zaprowadzili nas do wieży Gryffindoru. Podczas drogi cały czas się śmiałam i żartowałam z bliźniakami. Wielkim zaskoczeniem były dla nas uciekające schody, które swoją przebiegłością doprowadziły do uszczerbku na zdrowiu niejednego krukona czy gryfona. Nagle zatrzymaliśmy się przed portretem jakiejś kobiety, której przydałoby się stracić kilka kilogramów. Prefekt powiedział nam, że jest to portret Grubej Damy, a zarazem wejście do naszego pokoju wspólnego. Żeby się w nim znaleźć, należało powiedzieć Grubej Damie hasło, które było zmieniane co jakiś czas, a obecnym, jak się później okazało, były: "Fasolki Wszystkich Smaków".
Całą grupą weszliśmy do pomieszczenia. Był to przestronny pokój w ciepłych barwach, w którym znajdowały się: kominek, dwie kanapy, fotele i stoliki. W głębi pomieszczenia były schody, prowadzące do dormitoriów uczniów, chłopców na lewo i dziewczyn na prawo. Nadmieniając, chłopcy nie mogli odwiedzać dziewczyn w ich dormitoriach, ponieważ schody jakimś magicznym cudem wyczuwały nieproszonego gościa i zmieniały się w zjeżdżalnie, uniemożliwiając tym samym wtargnięcie, lecz dziewczyny mogły robić to bez skrępowania.
Zamierzałam udać się do swojego pokoju, kiedy poczułam czyjąś dłoń na nadgarstku. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym odwróciłam do "tajemniczych osobników".
- Za półgodziny tutaj - powiedziałam, po czym puściłam chłopcom oczko i poszłam do pokoju. Czułam na sobie ich wzrok oraz usłyszałam jak jeden z nich szepnął do drugiego:
- Spryciula, niezła jest.
Weszłam do pokoju, po którym krzątała się już moja współlokatorka.
- Cześć, jestem Suzanne i wychodzi na to - spojrzałam na kartkę zawieszoną na drzwiach - że będziemy razem mieszkać.
- A ja Angelina - powiedziała i wyciągnęła rękę. Uścisnęłam ją lekko i tak jakoś od słowa do słowa znalazłyśmy wspólny język i nim się obejrzałam, pół godziny minęło.
Na paluszkach zeszłam cichutko ze schodów i znalazłam się w dormitorium. Byłam trochę przed czasem, więc nie zdziwiłam się, że bliźniaków jeszcze nie było. Usiadłam przed kominkiem, w którym dogasały wesołe ogniki. Patrzyłam się w niego jak zaczarowana, kiedy nagle usłyszałam za sobą szept. Odwróciłam gwałtownie głowę, jednak tam niczego nie było. Wstałam i zaczęłam nerwowo się rozglądać za przyczyną tego dźwięku. Przeszłam kilka kroków w kierunku dormitorium chłopaków, ale sparaliżował mnie nagły skrzyp podłogi. Odwróciłam się w tamtą stronę, a wtedy moim oczom ukazała się bardzo wysoka postać, która zaczęła iść w moim kierunku bardzo powolnym krokiem wydając przy tym pochrumkiwania i dziwne szepty. Nie wiedziałam, czy bardziej się boję, czy jestem zafascynowana tym stworem. Ale chyba i jedno, i drugie. Kiedy podszedł on do mnie na odległość metra, przy świetle kominka zobaczyłam bose stopy wychylające się z pod peleryny. Podbiegłam do kreatury i szybkim ruchem zerwałam z niej płachtę. Wraz z nią, na podłogę polecieli także moi rudzi przyjaciele. Zaśmiałam się głośno, po czym wskazałam głową na drzwi i wyszliśmy z pokoju wspólnego.
- Ale przyznaj, że chociaż trochę się przestraszyłaś - powiedział George z nadzieją, kiedy przechodziliśmy przez któryś korytarz.
- Była taka chwila - odparłam ze śmiechem. - Jak myślicie, w której części zamku jesteśmy?
- Nie mam pojęcia - przyznał ten drugi - ale znając Hogwart, znajdujemy się już blisko lochów ślizgonów.
- Ale myśmy wcale nie schodzili z żadnych schodów – zauważyłam.
- Na tym właśnie polega magia tego miejsca - odpowiedział George.
- Nigdy nie wiesz, gdzie się znajdujesz - dokończył Fred
Nagle z drugiego końca korytarza dobiegło nas głośne miauknięcie, a zaraz po nim pojawiło się przybierające na sile światło, za którym krył się przerażający woźny Hogwartu - Filch. Zerwaliśmy się do ucieczki, a za nami dało się słyszeć:
- Wy wredni chuligani, zachciało się wam nocnych spacerów urządzać, już ja wam dam, nicponie!
Starając się stłumić śmiech, ukryliśmy się za filarem.
- Jak was złapię, przywieszę do łańcuchów i powieszę na ścianie – odgrażał się Filch, co wprawiało nas w jeszcze lepszy nastrój.
Nasza sielanka za filarem została jednak szybko zburzona.
- Panie Filch, co pan wyprawia? - zabrzmiał głos Dumledora.
- Och, panie dyrektorze. Ci nicponie, chuligani, Weasleye, pałętają się teraz po szkole, szargając ciszę nocną - tłumaczył się woźny lekko zdenerwowany.
- Jestem pewien, że daleko nie uciekli, a chowają się nieudolnie za filarem.- powiedział trafnie Dumbledore. Nasze twarze skamieniały, a ręce nieznacznie zaczęły się trząść. Wtedy koło swojej nogi poczułam miękką sierść. Spojrzałam w dół, a tam pani Norris siedziała z chytrym wyrazem twarzy, jeżeli można tak powiedzieć o kocie. Pchnęłam lekko chłopaków łokciem, a ci w mig załapali, o co mi chodzi. Fred w przypływie adrenaliny kopnął kotkę w brzuch, a ta w ramach protestu za nieludzkie traktowanie zaczęła miauczeć tak, że nawet inferiusy by usłyszały. Tym bardziej zwróciło to uwagę rozmawiających nieopodal osobistości. Odwrócili się w naszą stronę, a gdy Filch tylko nas zauważył, dosłownie rzucił się na nas. Powstrzymał go, na szczęście, przed tym okropnym czynem Dumbledore. Odesłał on Filcha do dalszego patrolowania korytarzy, a gdy tylko tamten zniknął w ciemności zakrętu, spojrzał dobrodusznie na naszą trójkę.
- Żeby mi to było ostatni raz - powiedział udając grozę, a widząc nasze skołowane spojrzenia, dodał - No zmykajcie już do dormitorium. Ale najkrótszą drogą – podkreślił, po czym odgonił nas ruchem ręki.
W dobrych nastrojach, że nam się upiekło, wróciliśmy do dormitorium. Położyłam się na łóżku i wtuliłam w poduszkę, ale nie mogłam spać. Rozmyślałam nad tym wredny kotem, który pokrzyżował nam plany dalszej wędrówki.

***

Witam!
To jak na razie mój drugi wpis tutaj i szczerze mówiąc trochę się denerwuję. Dziękuje za komentarze, które tak bardzo podnoszą na duchu i liczę, że inni czytelnicy mojego bloga też się przełamią i napiszą. Bo naprawdę, uwierzcie mi , że pozytywny odzew z waszej strony sprawia mi wiele radości oraz daje motywację do dalszego działania.
Pozdrawiam Serdecznie
Autorka

PS. Jak potoczą się dalsze losy Suzanne i bliźniaków?
Zapraszam do komentowania :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz