***
Siedziałam na parapecie,
opierając się plecami o ścianę i obracałam różdżkę w dłoniach. Jak zaczarowana
wpatrywałam się w księżyc, którego blask rozpraszał ciemność w moim pokoju.
Pomimo pełni nie odczuwałam strachu. Można nawet śmiało powiedzieć, że nie
odczuwałam nic. Nagle usłyszałam kroki na korytarzu, a po chwili drzwi
pomieszczenia otworzyły się. W przejściu stanął Remus. Patrzył na mnie
zamglonym wzrokiem, a po chwili przemienił się w wilkołaka. Rzucił się na mnie
- wtedy otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w swoim pokoju na
podłodze. Serce waliło mi jak szalone i miałam nierówny oddech. Patrzyłam ślepo
w ścianę i zastanawiałam, jak bym się zachowała w takiej sytuacji. Jego
nieobecny wzrok, agresja. A najgorsze było to, że nie byłam w stanie mu pomóc i
uchronić siebie przed atakiem. Skuliłam się w sobie na samą myśl.
Nagle zadzwonił budzik, na
którego dźwięk aż podskoczyłam. Spojrzałam na niego, a następnie na kalendarz.
Momentalnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Otóż, dzisiejszego dnia, miałam
rozpocząć swoją historię w Hogwarcie. Poruszyłam dynamicznie głową, w celu
pozbycia się ostatków dramatycznych myśli, po czym złapałam za ręcznik i
pobiegłam do łazienki się ogarnąć.
Po kilku ekspresowych minutach
stanęłam przed lustrem przyglądając się sobie bardzo uważnie. Jasnobrązowe włosy
spływały lekko po moich plecach, zasłaniając łopatki i opatulały lekko moją szczupłą
twarz, na której malował się nieśmiały uśmiech. Moje zielone oczy błyszczały
delikatnie i zdawało mi się, że pasują do moich starych jeansów, w tym samym
kolorze. Znawczynią mody nie byłam, a więc nie wiedziałam, czy to na pewno było
dobre połączenie. Liczyłam na to, że tak.
Poprawiłam znowu białą koszulę i
ponownie rozwiązałam sznurówki, by zawiązać je po raz kolejny. Popatrzyłam na
swoje lazurowe, wysłużone trampki z pewnego rodzaju niechęcią w oczach. Może
nie chciałam iść do szkoły? Może wolałam zostać w domu i spędzać czas z bratem?
Jednak chyba nikt nie miał zamiaru pytać mnie o zdanie.
Wstałam z ociągnięciem i
spojrzałam w lustro.
- W takim stanie mogę pokazać się
ludziom. - Pokiwałam z uznaniem głową, wymuszając na twarzy uśmiech.
Teraz byłam gotowa do wyjścia, z
małym „ale”. Popatrzyłam z bezradnością na pole bitwy jakie rozegrało się w tym
pomieszczeniu poprzedniego wieczora. Ubrania walały się po podłodze, a różne
nieciekawe przedmioty wychylały się ze swoich dotychczasowych kryjówek. Gdybym
była mugolem z pewnością spędziłabym na sprzątaniu tego rozgardiaszu 10 lat.
Ale dzięki moim zdolnościom wystarczyło jedynie wyciągnięcie różdżki i
wyszeptanie: "chłoszczyść". Następnie chwyciłam za rączkę od kufra
oraz klatkę z sową i zeszłam na dół.
Na dole zastałam Remusa, który
bezradnie krzątał się po kuchni, próbując udawać dobrego kucharza.
- Jak ty sobie beze mnie
poradzisz, braciszku? - przywitałam się, odbierając od niego patelnię z
doszczętnie spalonym naleśnikiem. - Taki wspaniały czarodziej, a nie daje sobie
rady z marnym naleśnikiem - zaśmiałam się.
- Mnie też cię miło widzieć,
Suzanne - odparł Lupin, siadając przy stole, a po chwili zapytał: Jak
samopoczucie?
- A dziękuję, bardzo dobrze -
odparłam beztrosko, kończąc pierwszego naleśnika i podając go Remusowi.
Po chwili zrobiłam jeszcze kilka
i przysiadłam się naprzeciwko niego, zajadając się dopiero co sporządzonym
posiłkiem. Śniadanie zjedliśmy w miarę sprawnie, a potem zaczęliśmy się zbierać
do wyjścia. Remus chwycił mój kufer, wszedł do kominka, a następnie rzucił
wcześniej wzięty proszek Fiu o ziemię i przeniósł się na Kings Cross.
Kiedy zniknął w płomieniach, wzięłam delikatnie klatkę z sową, po czym
teleportowałam się tak jak Lupin na dworzec. Po znalezieniu się na miejscu
chwilę zajęło mi odnalezienie wzrokiem Remusa, a następnie udałam się w jego
kierunku, co skutecznie uniemożliwiały mi tłumy mugoli. Część z mijanych przeze
mnie osób posyłała mi gardzące lub zdezorientowane spojrzenia. Zdawałam sobie
sprawę, że jedenastolatka z sową jest dość osobliwym widokiem w Londynie, ale
starałam się to ignorować i całkowicie pochłonęło mnie podążanie za bratem.
Remus zatrzymał się przed ceglaną
ścianą, a ja zaraz za nim. Spojrzałam hardo na mur, a następnie na brata. Ten
posłał mi pokrzepiające spojrzenie i dał znak głową, bym ruszyła.
- Raz się żyje - powiedziałam
pewnie i choć Remus stał za mną, mogłam założyć się o 100 galeonów, że na jego
twarzy zagościł uśmiech. Ruszyłam prosto w twardą przestrzeń zamykając oczy
przed ewentualnym zderzeniem. Przechodząc przez nią, poczułam lekkie
łaskotanie. Nagle wszystko ustało, a do moich uszu dotarł zgiełk panujący na
peronie. Przyglądałam się wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. Co chwilę
wybuchała tutaj nowa salwa śmiechu, strachu lub po prostu kumkania żaby.
Poczułam na swoim ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłam się i spojrzałam w
zatroskane oczy Remusa. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i mocno się do
niego przytuliłam.
- Będę tęsknić - bąknęłam cicho,
tak, żeby nie usłyszał.
- Wiem - niestety usłyszał. -
Napisz do mnie, jak znajdziesz trochę czasu, okey?
- Na starego braciszka zawsze
znajdę czas - powiedziałam ze śmiechem, po czym wtuliłam się w niego jeszcze
mocniej.
W tamtej chwili nie chciałam
jechać do Hogwartu, chciałam zostać tu z Remusem. Nie wyobrażałam sobie nie
widzieć go przez pół roku. Poczułam, jak łzy napływały mi do oczu. Mój kochany
braciszek jakby to wyczuł, bo odsunął się ode mnie, popatrzył na mnie z troską
i pocałował w czoło.
- Poradzisz sobie mała. Jesteś
dzielna i poradzisz sobie - powtarzał - Jesteś przecież z Lupinów. Ty zawsze
dasz sobie radę. I pamiętaj - zagroził mi palcem - nie chodź za McGonagal z...
- Z pytaniem „Czy pamięta pani
mojego brata?” – dokończyłam. – Tak, pamiętam, mówiłeś mi to chyba już z 10
razy. - rozchmurzyłam się
- Cieszę się, że sobie poradzisz.
No, a teraz idź do pociągu, znajdź przyjaciół i nie narażaj się Filchowi -
doradził, po czym pocałował mnie w czoło i teleportował się, teoretycznie, do
domu.
Patrzyłam się tępo w miejsce, w
którym jeszcze chwilę temu stał Remus. Nagle poczułam silne odepchnięcie i
wylądowałam na posadzce.
- Uważaj jak ładzisz, dzieciaku -
usłyszałam nad sobą wredny ton głosu. Podniosłam głowę i spojrzałam na rudego
chłopaka zdziwiona. Oczywiście nie obyło się od mojej cennej mowy obronnej,
która obeszła go, niczym zeszłoroczny śnieg.
- Z całym szacunkiem, ale to ty
na mnie wpadłeś. - powiedziałam oskarżająco, kierując swój palec w jego klatkę
piersiową.
- Czy ty pyskujesz do prefekta -
zawołał oskarżycielskim tonem, który spowodował u mnie rozbawienie. Nie mogłam
wyjść z tej wymiany zdań przegraną, więc bez chwili namysłu wypaliłam:
- Prefekt, jesteś prefektem -
odparłam kpiąco. - Nie wiedziałam, że za bycie idiotą jest tak wysokie
stanowisko.
W tej samej chwili usłyszałam za
sobą ciche parsknięcie. Odwróciłam się, a wtedy moim oczom ukazała się całkiem
spora gromadka rudych ludzi.
- "Kurcze" - pomyślałam
- "tak bardzo zaaferowałam się rozmową, że nie zauważyłam świadków tego, w
sumie jakże widowiskowego, wydarzenia. Taka wpadka i to pierwszego dnia".
Patrzyłam na nich
zdezorientowana, nie wiedząc, jak mam się zachować. Czekałam na reakcję
kogokolwiek, jednak na próżno. Czułam na sobie bardzo wnikliwe spojrzenie ojca
wrednego rudzielca. Mężczyzna ze zdziwieniem lustrował mnie wzrokiem. Ponadto
coraz trudniej przychodziło mi zachowanie obojętnej twarzy, przez bardzo
zaraźliwy śmiech dwóch identycznych chłopców, których, podobnie jak mnie, coraz
bardziej bawiła ta sytuacja. Wiedziałam, że byłoby nietaktownym zaśmiać się w
takim momencie, więc dzielnie zachowywałam kamienną minę, a chociaż czułam całą
sobą, jak moja twarz rumieni się na coraz bardziej purpurowy kolor.
Spodziewałam się dużej awantury i w miarę, jak wyraz twarzy sprawcy całego
wydarzenia, czyli tego "Prefekcika", stawał się coraz bardziej dumny,
tak moja pewność siebie momentalnie spadła. Nie miałam już nic do stracenia,
jak tylko przeprosić, odejść, a następnie unikać tego wariata do końca jego
szkolnej kadencji.
- Ja tylko - i w tej samej chwili
ruda kobieta uciszyła mnie ręką i podeszła do syna ze złością i zaczęła się na
niego wydzierać. Oczy rozszerzyły mi się na kształt 5 sykli, co z pewnością
musiało wyglądać bardzo zabawnie.
Korzystając z sytuacji, że
rudowłosa kobieta zwracała na siebie uwagę całego dworca, a moja skromna postać
zeszła na drugi plan, postanowiłam się oddalić. Wtedy ojciec Prefekcika
najwyraźniej przypomniał sobie o mnie i z przepraszającym wyrazem twarzy
powiedział:
- Nie przejmuj się, on tak
zawsze. - Po czym wskazał ręką na chłopaka.
Spojrzałam na niego podejrzliwie
i skinęłam lekko głową. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, po czym odszedł
„opanować sytuację rodzinną”, na co ja tylko wzruszyłam ramionami i ruszyłam w
kierunku pociągu.
Spacerowałam pomiędzy
przedziałami, ale w każdym, albo nie było miejsc, albo nie chcieli nikogo
nowego. Pomyślałam, że spędzę tę podróż na korytarzu, ale nagle znalazłam pusty
przedział. Ochoczo weszłam do niego, postawiłam kufer na półeczce, wyciągnęłam
książkę z torby i zabrałam się do czytania.
Usłyszałam gwizd lokomotywy,
pociąg ruszył, a ja dzieliłam przedział jedynie z powietrzem. Miałam nadzieję,
że ktoś się do mnie przysiądzie, gdyż nie chciałam spędzić najbliższych kilku
godzin w samotności. Jednak mówi się: trudno, wzięłam książkę i zagłębiłam się
w jej treść. To znaczy chciałam się skupić na treści, lecz przerwało mi dość
głośne otwarcie drzwi do przedziału. W przejściu stanęli dwaj rudzi chłopcy
uśmiechnięci od ucha do ucha na mój widok.
Tak, byli to roześmiani bracia
naszego prefekta.
- Możemy się przysiąść? - spytał
jeden z nich wesołym tonem.
- Jasne - odpowiedziałam z
uśmiechem, odkładając książkę i lustrując ich wzrokiem. Kiedy usiedli,
spytałam:
- Jak się nazywacie?
- Fred. – George - odpowiedzieli
z uśmiechem.
- A ja Suzanne.
- A tak w ogóle Suzanne to -
Pięknie załatwiłaś Percy'ego - Dawno jego twarz nie przybrała tak soczystego -
Koloru pomidorów jak dzisiaj - mówili jeden przez drugiego.
Zaśmiałam się na myśl o tym
widoku.
- Szkoda, że się mu nie
przyjrzałam - stwierdziłam z wyrzutem - ale myślę, że jego mina nie będzie
warta powtórzenia tej akcji.
- Żartujesz - Ona była wspaniała
- Musimy przywrócić - na jego szanowaną twarz - ten kolor.
- Tak - przytaknęłam - myślę, że
kolor jego twarzy idealnie wkomponowałby się w kolor jego włosów. - Zaśmiałam
się, czemu chłopcy zawtórowali
- Do jakiego domu chcielibyście
trafić? - spytałam po chwili.
- Gryffindor - odpowiedzieli
równocześnie. - A ty?
- Nie mam pojęcia.
- Chodź z nami do Gryffindoru -
zawołał George.
- Będzie zabawnie - zawtórował mu
brat.
- Och, w to nie wątpię -
zaśmiałam się.
Dalsza część podróży minęła nam
na śmianiu się, wygłupach, graniu w Eksplodującego Durnia i na
"pożytecznym spędzaniu czasu” jak, nazwał Fred nic nierobienie.
Pociąg zaczął zwalniać, a po
chwili zatrzymał się na stacji Hogsmeade. Wyszliśmy na peron, a tam powitał nas
donośny, a zarazem wesoły głos, należący do półolbrzyma Hagrida - Pirszoroczni
za mną.
Wszyscy poszliśmy grzecznie jego
śladem. Środkiem transportu, który miał przewieść nas do Hogwartu okazały się
łodzie, na których wykazałam się wysokim poziomem szaleństwa, ponieważ
wylądowałam w jednej z nich z bliźniakami, przez których to mało nie wpadłam do
lodowatej wody.
Ujrzeliśmy wielki zamek z
licznymi wieżami. Zostaliśmy wprowadzeni do niego przez, dobrze znanego mi z
opowieści, woźnego Filcha przez wielkie, dębowe drzwi. Weszliśmy do sali
wejściowej zamku. Było to pomieszczenie o kamiennych ścianach z licznymi
pochodniami i obrazami oraz z wysoko osadzonym sklepieniem. Na jednej ze ścian
były umieszczone cztery klepsydry, które, jak nam później wytłumaczono,
wskazywały liczbę punktów każdego z domów. W centralnej części pomieszczenia
znajdowały się wysokie, marmurowe schody prowadzące do wyższych pięter zamku.
Wchodziliśmy właśnie po nich, kiedy naszym oczom ukazała się wysoka, szczupła
kobieta o poważnym wyrazie twarzy, czarnych włosach z siwymi pasmami i
zielonych oczach. Miała na sobie czarną pelerynę oraz kapelusz tego samego
kolor. Była to wicedyrektorka Hogwartu - profesor Minerva McGonagal. W tym
punkcie programu nauczycielka uraczyła nas bardzo "interesującym" i
"niezbędnym" monologiem o domach Hogwartu, cechach, jakie powinni
reprezentować uczniowie tych domów, oraz przebiegu Ceremonii Przydziału.
- Witam w Szkole Magii i
Czarodziejstwa Hogwart - powiedziała i nie czekając, aż uczniowie się uspokoją,
kontynuowała. - Za chwilę przekroczycie ten próg, aby dołączyć do reszty
uczniów. Ale zanim usiądziecie, przydzielimy was do waszych domów. Zwą się
Gryffindor, Huffleputhu, Ravenclaw i Slytherin. - Nazwę ostatniego domu wymówiła
z lekką odrazą. - Za przestrzeganie zasad otrzymujecie punkty, za złamanie
zasad tracicie je. Punkty dodaje się, a dom, który ma ich najwięcej, otrzymuje
Puchar Domów.
Po zakończeniu tego co miała
powiedzieć, drzwi Wielkiej Sali otworzyły się.
Pomieszczenie było największym w całym
zamku oraz bardzo zdumiewającym. Najbardziej rzucającą się rzeczą było z
pewnością zaczarowane sklepienie, które zastępowało sufit i przedstawiało
pogodę jaka panowała obecnie na zewnątrz. Dech w piersiach wstrzymywały też
miliony świec, oświetlających pomieszczenie. Jej wyposażeniem były głównie
cztery podłużne stoły przeznaczone dla uczniów oraz jeden dla nauczycieli.
Wkroczyliśmy pewnym krokiem do
pomieszczenia, lecz nasza pewność siebie miała najwidoczniej słomiany zapał, bo
szybko minęła. Odległość od wejścia do Tiary pokonaliśmy telepiąc się jak
galarety, a zbliżanie się do Tiary jeszcze wzmagało ten efekt. Wszyscy byliśmy
bardzo zestresowani, a ciekawe spojrzenia dotychczasowych uczniów Hogwartu
raczej nie ułatwiały zbagatelizowania strachu. McGonagal stanęła na
podwyższeniu obok Tiary, która jakby obudziła się, otworzyła usta i zaczęła
śpiewać:
Widzę, że was jest tu sporo,
Lecz dla mnie nie jest to
problem,
Gdyż oto przyszła nam pora,
By obdarować was domem.
Domów mamy tu cztery,
Każdy ma wady, zalety,
Od waszych manier zależy,
Gdzie odtąd przynależeć
będziecie.
Slytherin dla braci jest
sprytnych,
Ravenclaw przyjmuje uczonych,
Gryffindor chce mężnych w nim
ludzi,
A Huffleputh w pracy
się trudzi.
Więc śmiało, dzielna
młodzieży, na głowy mnie wkładajcie,
By moja dana mi mądrość
wskazała gdzie zamieszkacie...
- Kiedy wyczytam imię i nazwisko
dana osoba nakłada Tiarę i siada na stołku - zagrzmiał w sali twardy głos
McGonagal, gdy czapka wyśpiewała ostatnią linijkę. - Olivia Yeaxley
Blond włosa dziewczynka z wysoko
podniesioną głową wdrapała się na stołek, a Tiara po chwili krzyknęła
"Slytherin". Przy stole ślizgonów wybuchła salwa braw, którą
skutecznie stłumił wzrok Profesorki. Następnymi osobami byli: Lee Jordan,
Angelina Johnson, Kenneth Towler, Roger Davies i Cedrik Diggory. Kiedy ten
ostatni zmierzał do swojego stołu, przyszła kolej na Georga. Chłopak niepewnie
usiadł na stołku, lecz gdy tylko Tiara dotknęła jego głowy, wykrzyknęła:
"Gryffindor!". Następnie przyszła kolej na jego barta. Fred ruszył w
kierunku Tiary w jeszcze większym stresie niż jego poprzednik, lecz ta
szybko rozwiała jego wątpliwości i od razu po zetknięciu się z jego rudą
czupryną powiedziała: "Gryffindor!". Chłopakowi wyraźnie ulżyło,
posłał mi pokrzepiający uśmiech, po czym ruszył w stronę stołu gryfonów.
- Suzanne Lupin - wyczytała mnie
McGonagal, a na dźwięk mojego imienia Dumbledore ożywił się trochę, podobnie z
resztą jak czarnowłosy mężczyzna siedzący po bocznej stronie stołu, ale on
wyrażał raczej negatywne emocje.
Usiadłam nieśmiało na krześle, a
wtedy poczułam na swojej głowie Tiarę.
- Och, Lupin - zawołała Tiara, na
co ja podskoczyłam. - Pamiętam twojego brata, uroczy chłopak. A co tam u niego?
- A dziękuję, Remus ma się
całkiem dobrze. - Lekko się rozluźniłam. - Ale ostatnio...
- Khem, khem - przerwała
McGonagal. - To nie pora na ploteczki.
- Racja - znów krzyknęła Tiara -
hmmm, niech pomyślę. Jesteś bardzo podobna do brata, a on zasiedlał szyki
Gryffindoru, ale... Jest w tobie coś jeszcze. Lojalność i... NIE !!! Zmarnujesz
się tam, a może... nie. Nie pasujesz tam. No cóż, ogromna odwaga i
inteligencja, ale myślę, że wśród gryfonów bardziej się przydasz. Tak więc
niech będzie: Gryffindor!
Nagle poczułam ogromną ulgę.
Wypuściłam wstrzymane powietrze i ruszyłam w kierunku stołu gryfonów, u których
wiwaty nie ustawały. Usiadłam pomiędzy bliźniakami, witając się z częścią
uczniów siedzących najbliżej i starając się zapamiętać ich imiona.
Kiedy ostatnia osoba skierowała
się do swojego stołu, Dumbledore wstał i wygłosił cudowną mowę.
- Witam Was uczniowie, w nowym
roku szkolnym w Hogwarcie. Jak co roku jest parę spraw na które kładę nacisk.
Pierwszoroczni niech wiedzą, że do lasu wstęp jest absolutnie niedozwolony.
Dalej przypominam, że po ciszy nocnej zabrania się opuszczania pokojów
wspólnych. Zrozumiano? Niewywiązywanie się z tych próśb będzie grozić
szlabanem. A teraz - czas zacząć biesiadę!
Stoły napełniły się jedzeniem i
dosłownie ugięły się pod jego ciężarem, a my zabraliśmy się do pałaszowania.
Sala wypełniła się życiem, a ze ścian zaczęły wyłaniać się zamglone postaci.
- Witaj sir Nicolasie -
powiedział Charlie Weasley do jednego z duchów.
- Witam cię - odparł serdecznie.
- Och, to Prawie Bezgłowy Nick -
zawołała Angelina Johnson, na co ja spojrzałam na nią pytająco.
- Dlaczego prawie bezgłowy?
- Dlatego - odpowiedział duch,
chwytając za głowę i odczepiając ją w pewnym stopniu, na co część uczniów
wzdrygnęła się.
-Ekstra - skwitowali bliźniacy.
- Blee – dokończyłam.
Po skończonym posiłku prefekci
naczelni zaprowadzili nas do wieży Gryffindoru. Podczas drogi cały czas się
śmiałam i żartowałam z bliźniakami. Wielkim zaskoczeniem były dla nas
uciekające schody, które swoją przebiegłością doprowadziły do uszczerbku na zdrowiu
niejednego krukona czy gryfona. Nagle zatrzymaliśmy się przed portretem jakiejś
kobiety, której przydałoby się stracić kilka kilogramów. Prefekt powiedział
nam, że jest to portret Grubej Damy, a zarazem wejście do naszego pokoju
wspólnego. Żeby się w nim znaleźć, należało powiedzieć Grubej Damie hasło,
które było zmieniane co jakiś czas, a obecnym, jak się później okazało, były:
"Fasolki Wszystkich Smaków".
Całą grupą weszliśmy do
pomieszczenia. Był to przestronny pokój w ciepłych barwach, w którym znajdowały
się: kominek, dwie kanapy, fotele i stoliki. W głębi pomieszczenia były schody,
prowadzące do dormitoriów uczniów, chłopców na lewo i dziewczyn na prawo.
Nadmieniając, chłopcy nie mogli odwiedzać dziewczyn w ich dormitoriach,
ponieważ schody jakimś magicznym cudem wyczuwały nieproszonego gościa i
zmieniały się w zjeżdżalnie, uniemożliwiając tym samym wtargnięcie, lecz
dziewczyny mogły robić to bez skrępowania.
Zamierzałam udać się do swojego
pokoju, kiedy poczułam czyjąś dłoń na nadgarstku. Uśmiechnęłam się pod nosem,
po czym odwróciłam do "tajemniczych osobników".
- Za półgodziny tutaj -
powiedziałam, po czym puściłam chłopcom oczko i poszłam do pokoju. Czułam na
sobie ich wzrok oraz usłyszałam jak jeden z nich szepnął do drugiego:
- Spryciula, niezła jest.
Weszłam do pokoju, po którym
krzątała się już moja współlokatorka.
- Cześć, jestem Suzanne i
wychodzi na to - spojrzałam na kartkę zawieszoną na drzwiach - że będziemy
razem mieszkać.
- A ja Angelina - powiedziała i
wyciągnęła rękę. Uścisnęłam ją lekko i tak jakoś od słowa do słowa znalazłyśmy
wspólny język i nim się obejrzałam, pół godziny minęło.
Na paluszkach zeszłam cichutko ze
schodów i znalazłam się w dormitorium. Byłam trochę przed czasem, więc nie
zdziwiłam się, że bliźniaków jeszcze nie było. Usiadłam przed kominkiem, w
którym dogasały wesołe ogniki. Patrzyłam się w niego jak zaczarowana, kiedy
nagle usłyszałam za sobą szept. Odwróciłam gwałtownie głowę, jednak tam niczego
nie było. Wstałam i zaczęłam nerwowo się rozglądać za przyczyną tego dźwięku.
Przeszłam kilka kroków w kierunku dormitorium chłopaków, ale sparaliżował mnie
nagły skrzyp podłogi. Odwróciłam się w tamtą stronę, a wtedy moim oczom ukazała
się bardzo wysoka postać, która zaczęła iść w moim kierunku bardzo powolnym
krokiem wydając przy tym pochrumkiwania i dziwne szepty. Nie wiedziałam, czy
bardziej się boję, czy jestem zafascynowana tym stworem. Ale chyba i jedno, i
drugie. Kiedy podszedł on do mnie na odległość metra, przy świetle kominka
zobaczyłam bose stopy wychylające się z pod peleryny. Podbiegłam do kreatury i
szybkim ruchem zerwałam z niej płachtę. Wraz z nią, na podłogę polecieli także
moi rudzi przyjaciele. Zaśmiałam się głośno, po czym wskazałam głową na drzwi i
wyszliśmy z pokoju wspólnego.
- Ale przyznaj, że chociaż trochę
się przestraszyłaś - powiedział George z nadzieją, kiedy przechodziliśmy przez
któryś korytarz.
- Była taka chwila - odparłam ze
śmiechem. - Jak myślicie, w której części zamku jesteśmy?
- Nie mam pojęcia - przyznał ten
drugi - ale znając Hogwart, znajdujemy się już blisko lochów ślizgonów.
- Ale myśmy wcale nie schodzili z
żadnych schodów – zauważyłam.
- Na tym właśnie polega magia
tego miejsca - odpowiedział George.
- Nigdy nie wiesz, gdzie się
znajdujesz - dokończył Fred
Nagle z drugiego końca korytarza
dobiegło nas głośne miauknięcie, a zaraz po nim pojawiło się przybierające na
sile światło, za którym krył się przerażający woźny Hogwartu - Filch.
Zerwaliśmy się do ucieczki, a za nami dało się słyszeć:
- Wy wredni chuligani, zachciało
się wam nocnych spacerów urządzać, już ja wam dam, nicponie!
Starając się stłumić śmiech,
ukryliśmy się za filarem.
- Jak was złapię, przywieszę do
łańcuchów i powieszę na ścianie – odgrażał się Filch, co wprawiało nas w
jeszcze lepszy nastrój.
Nasza sielanka za filarem została
jednak szybko zburzona.
- Panie Filch, co pan wyprawia? -
zabrzmiał głos Dumledora.
- Och, panie dyrektorze. Ci
nicponie, chuligani, Weasleye, pałętają się teraz po szkole, szargając ciszę
nocną - tłumaczył się woźny lekko zdenerwowany.
- Jestem pewien, że daleko nie
uciekli, a chowają się nieudolnie za filarem.- powiedział trafnie Dumbledore.
Nasze twarze skamieniały, a ręce nieznacznie zaczęły się trząść. Wtedy koło
swojej nogi poczułam miękką sierść. Spojrzałam w dół, a tam pani Norris
siedziała z chytrym wyrazem twarzy, jeżeli można tak powiedzieć o kocie.
Pchnęłam lekko chłopaków łokciem, a ci w mig załapali, o co mi chodzi. Fred w
przypływie adrenaliny kopnął kotkę w brzuch, a ta w ramach protestu za
nieludzkie traktowanie zaczęła miauczeć tak, że nawet inferiusy by usłyszały.
Tym bardziej zwróciło to uwagę rozmawiających nieopodal osobistości. Odwrócili
się w naszą stronę, a gdy Filch tylko nas zauważył, dosłownie rzucił się na
nas. Powstrzymał go, na szczęście, przed tym okropnym czynem Dumbledore.
Odesłał on Filcha do dalszego patrolowania korytarzy, a gdy tylko tamten
zniknął w ciemności zakrętu, spojrzał dobrodusznie na naszą trójkę.
- Żeby mi to było ostatni raz -
powiedział udając grozę, a widząc nasze skołowane spojrzenia, dodał - No
zmykajcie już do dormitorium. Ale najkrótszą drogą – podkreślił, po czym
odgonił nas ruchem ręki.
W dobrych nastrojach, że nam się
upiekło, wróciliśmy do dormitorium. Położyłam się na łóżku i wtuliłam w
poduszkę, ale nie mogłam spać. Rozmyślałam nad tym wredny kotem, który
pokrzyżował nam plany dalszej wędrówki.
***
Witam!
To jak na razie mój drugi wpis tutaj i szczerze mówiąc trochę się denerwuję. Dziękuje za komentarze, które tak bardzo podnoszą na duchu i liczę, że inni czytelnicy mojego bloga też się przełamią i napiszą. Bo naprawdę, uwierzcie mi , że pozytywny odzew z waszej strony sprawia mi wiele radości oraz daje motywację do dalszego działania.
Pozdrawiam Serdecznie
Autorka
PS. Jak potoczą się dalsze losy Suzanne i bliźniaków?
Zapraszam do komentowania :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz