sobota, 17 czerwca 2017

Rozdział 18


Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Humor dopisuje? - mam nadzieję, że tak.
A teraz nie przedłużając dłużej...
...zapraszam do przeczytania nowego rozdziału, który jeszcze bardziej namiesza Wam w głowach :)
***
Kiedyś obił mi się o uszy mit o Syzyfie. Profesor Binns opowiadał jego historię chaotycznie, ale cały sens został jednak przyzwoicie zachowany. Zadaniem tego człowieka było wtoczenie na szczyt góry ogromnego głazu. Ilekroć Syzyfowi się to udawało, kamień wymykał się z jego rąk i spadał, przez co mężczyzna musiał zaczynać od nowa.  Nie wiem, czy moja sytuacja była także tak dramatyczna jak tamta, ale byłam święcie przekonana, że stoję w miejscu, więc nie miałam szansy nawet wtoczyć tego głazu na szczyt.
Jak uczyć się animagii? Z pewnością nie tak, jak ja robiłam to dotychczas, bo nabawiałam się jedynie przewidzeń. W co drugi dzień zjawiałam się w Pokoju Życzeń, w co drugi dzień próbowałam wejść na nowy poziom i w co drugi dzień obrywałam po karku przez chłodne dreszcze, które przyprawiały mnie o okropne bóle. Może takie było moje szczęście, ale prawie rok ćwiczeń powinien choć trochę skutkować.
Może czułam czasami zawroty głowy, dziwne napady złości, które na szczęście szybko udawało mi się okiełznać, czy dziwne drgawki, ale to nie wpływało na dalszy rozwój sprawy. Nawet nie miałam pewności jakie zwierzę przybiorę, ponieważ mój patronus był dla mnie zagadką.
"Ciekawe życie gryfonki" - prychnęłam, kierując się korytarzem i starając się jak najszybciej znaleźć w Pokoju Wspólnym. Chciałam powiedzieć przyjaciołom informację, którą przekazała mi McGonagall.
Jaki był powód tak miernych wyników? Czyżby to leżało gdzieś w głębszej podświadomości i nie mogło się rozwinąć? A może McGonagall miała rację i siedem lat jest może dopiero odpowiedzią na wszystkie pytania?
Jednak czas naglił tak bardzo. Druga klasa prawie minęła jak mrugnięcie okiem. Raptem była zima, a tu już błonia kwitną na nowo, zapraszając zwierzęta do wybudzenia. Hagrid przestał nosić swój niezdarnie skrojony płaszcz z krecich futer, a sezon Quidditcha rozpoczął się na nowo i przegrywaliśmy z ślizgonami jednym meczem.
Postarać się zacisnąć zęby, a może się uda? Może szczęście dopisze w dziewiątym miesiącu, gdyż dziewiątka była szczęśliwą liczbą, podobną do trzynastki.
- Uwaga! - Usłyszałam nagle czyjś głos, a po chwili zderzyłam się z profesorem, którego liczne klamoty pospadały na podłogę.
- Przepraszam - rzekłam speszona i zaczęłam pomagać Quirrellowi w zbieraniu porozrzucanych przedmiotów.
- N-n-nic n-n-nie szkod-d-dzi. - wystękał, wytrzeszczając oczy na mój widok. Robił tak, widząc każdego ucznia, ale za którymś razem było to już trochę denerwujące.
- Wybiera się pan do Albanii? - spytałam, wskazując na mapę jednych z tamtejszych lasów.
- T-t-tak - wyjąkał znowu, a ja przewróciłam oczami.
- To chyba wszystko. - podałam mu resztę przedmiotów. - Jeszcze raz przepraszam.
- T-to nic - zapewnił i utkwiwszy wzrok w podłogę, odszedł.
"Do widzenia" - mruknęłam do siebie.
...
- Jak dobrze, że was widzę. - wpadłam zdyszana do Pokoju Wspólnego, od razu napotykając twarze moich przyjaciół.
- Cóż za nieopisana radość. - zakpił George, robiąc mi miejsce na kanapie.
- Nie śmiem się nie zgodzić. - Usiadłam obok. - Słyszeliście, że na III roku dochodzą nam nowe przedmioty? - spytałam z entuzjazmem.
- Coś się obiło o uszy. - mruknęli niechętnie.
- McGonagall powiedziała mi, że sami możemy je wybrać. Będziemy podzieleni na jakieś tam grupy i część będzie miała to, a część tamto.
- Aha - podsumowali bliźniacy znudzenie.
- Ten wasz entuzjazm mnie przeraża. Możemy wybrać numerologię, wróżbiarstwo...
- Idziemy na pewno na mugoloznawstwo. - poinformowali.
- A ja na pewno na numerologię. - odparłam pewnie, chcąc kontynuować.
- Zanudzisz się tam. - Fred wtrącił swoje dwa knuty. - Prędzej wyzioniesz ducha niż nauczysz się jakiegoś wzoru. Mugoloznawstwo jest ciekawsze.
- Zapominasz chyba, że ja mieszkam wśród mugoli. Mam się uczyć o obsłudze ich przedmiotów, skoro widzę je na co dzień? To niedorzeczne. - prychnęłam.
- Zobaczysz także, jak jest to postrzegane z punktu widzenia czarodzieja.
- Jestem czarodziejem. - zironizowałam. - Jednakże moja sytuacja wygląda podobnie do tej, jakby mugolak poszedł na mugoloznawstwo.
- Jest to pewnego rodzaju snobizm. - zastanowił się Fred. - Tylko, że ty jesteś półkrwi...
- Status krwi nie ma tu nic do rzeczy. - odparłam. - Z resztą spójrzcie na to logicznie. Będę miała same Wybitne, chociaż nie uczyłabym się do tego przedmiotu. Wy zaś musielibyście...
- Nie będziemy zazdrośni. - zaśmiał się George. - Ale ty wytoczyłaś sobie świetny argument, żeby zapisać się na te lekcje.
- Nie - oświadczyłam. - Po za tym, nie mam zamiaru wybierać więcej, niż ośmiu przedmiotów.
- Ośmiu?
- Wybrałam wstępnie te przedmioty, które chcę zdawać na SUMach - sprecyzowałam, a chłopcy zrobili miny zgrozy.
- Mogłabyś zdawać więcej. Percy wybrał wszystkie opcje.
- Dwanaście? Przecież to fizycznie niemożliwe. - zadrwiłam.
- Dlatego się chłopaczyna wyrabia. - zakpił George. - Jakimś cudem daje radę, ale jest to raczej zasługa chorych ambicji, a nie zgodności fizycznej.
- Które przedmioty odrzuciłaś? - zagadnął po chwili Fred.
- Mugoloznawstwo i starożytne runy.
- A te z dotychczasowych?
- Astronomię i historię magii. Na nich to dopiero chcę wyzionąć ducha. - Oparłam się o poduszkę.
Nagle wejście do Pokoju Wspólnego otworzyło się. Wszedł przez nie Charlie wraz z jakimś chłopakiem ze swojego roku. Rozprawiali o czymś cicho, ale nie na tyle byśmy nie byli w stanie tego usłyszeć.
- Wszystko jest już prawie przygotowane. Musimy powołać jedynie ekipę do dekoracji sali, ale jeżeli pójdzie dobrze, to tegorocznego balu absolwentów będzie nam można było tylko pozazdrościć.
Wymieniliśmy zaintrygowane spojrzenia.
...
Każde następne dni są bogate w nowe doświadczenia. Jednym z takich nowych przygód zawsze okazywała się dla nas Obrona Przed Czarną Magią, gdzie profesor Cognet, jako wyspecjalizowany filozof, zaznajamiał nas z tajnikami czarnomagicznych rzeczy. Troszeczkę masło maślane, ale to wbrew pozorom posiadało jakże ukryty sens, którego my jeszcze nie odkryliśmy.
Prowadzeni żądzą zdobycia wiedzy, szliśmy jak cielątka prowadzone na rzeź w stronę Zakazanego Lasu. Profesor tego dnia był wyjątkowo tajemniczy, a tak naprawdę, gdyby nie miejsce prowadzenia lekcji, już dawno zwiałabym stamtąd wraz z całą otoczką mojej domniemanej odwagi, której ledwo starczało na mnie, więc o podzieleniu się nią nawet nie było mowy.
- Panie profesorze - Przez zniecierpliwione głosy uczniów przebił się ten, należący do księżniczki Yaxley. - Jak długo jeszcze?
"Tak długo, aż upewnimy się, że nikt nie odnajdzie twojego ciała"
- Jeszcze chwilkę. Cierpliwości, Olivio. - odparł Cognet, wbrew mojej sugestii.
- Aha - dziewczyna mruknęła z niezadowoleniem, a następnie ponownie oddała się dyskusji, której celem było zmieszanie wszystkiego z błotem.
- Jak ona...
- Cię denerwuje. - dokończyli za mnie bliźniacy i uśmiechnęli się promiennie.
- Tak. - przytaknęłam. - Ponieważ nikt nie jest tak denerwujący jak ona.
- Chyba, że ty w czasie transmutacji. - rzucił George, a Fred parsknął śmiechem.
- Słucham? - Skierowałam wzrok na chłopaka. - Niby co wtedy takiego robię?
- Właśnie o to chodzi, Suz. - wtrącił Fred. -  Ty po prostu nie robisz nic.
- Dokładnie. Patrzysz na McGonagall jak w jakiegoś bożka, a nierzadko masz przy tym rozdziawione usta. - zakpił. - Tylko się prosi, żeby ci tam wrzucić jakąś muchę.
- Jestem denerwująca, ponieważ słucham na lekcjach?
- Tylko na tej jednej. Na historii magii śpisz, a na reszcie... gadasz z nami. - sprostował George.
- Jeżeli jestem taka denerwująca...
- Przeinaczasz, skarbie. - prychnął George. - Słuchaj uszami, a nie urażoną dumą.
- Nie uraziłeś mojej dumy.
- Chwała Merlinowi, bo musiałbym udawać, że mi przykro. - Teatralnie przetarł ręką czoło, niby to ocierając je z potu. - Nie patrz tak na mnie. - dodał po chwili. - Bo dostaniesz zeza i będziesz musiała patrzeć na Snape'a na eliksirach.
- Przymknij się! - bąknęłam jedynie i westchnęłam z irytacją.
- To także jest denerwujące. - George kontynuował drażnienie się ze mną, a jego brat starał się jedynie o nieskuteczne powstrzymywanie śmiechu. - Kiedy tak robisz, dajesz wszystkim wkoło do zrozumienia, że zaraz będziesz obrażona na cały świat.
- Ja się nie obrażam. - Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Każda tak mówi.
- Ja nie jestem "każda". - poprawiłam, a mój wzrok powoli zamieniał się w śmiercionośną broń.
- Każda tak mówi. - Chłopak wzruszył ramionami, idąc przed siebie ze względnym spokojem.
Zapadło między nami milczenie, podczas którego ja łypałam groźnie na Georga, a on odwzajemniał to uśmiechem.
- Obraziłaś się? - rzucił po chwili.
- Nie potrafię się...
- Każda tak mówi.
- George! - warknęłam nagle, co prawda trochę za głośno, co spowodowało, że wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Najbardziej zaskoczoną minę miał chyba profesor Cognet, który do tej pory był pochłonięty jedynie kręceniem głową i sprawdzanie, czy idziemy we właściwym kierunku.
- Ups - szepnął do mnie George, a coś we mnie zagotowało się jeszcze bardziej.
- Zamilcz! - syknęłam przez zęby, posyłając mu sójkę w bok. Chłopak nawet nie drgnął.
- Jesteśmy na miejscu. - oznajmił wtedy profesor, jakby z przymusu przerywając naszą kłótnię.
Znów westchnęłam ciężko i wymieniłam z Georgem waleczne spojrzenie: "Pożałujesz".
- Dzieciaki, uspokójcie się! - Profesor Cognet nie dawał za wygraną. - Fred, stań pomiędzy nimi, bo boję się, że zaraz będziemy świadkami bójki stulecia.
Rudzielec posłusznie stanął pomiędzy nami, a następnie rozłożył ręce na wysokości barków, by jeszcze bardziej zwiększyć tę odległość.
- Darujcie, przyjaciele, ale jak któreś z was zginie, będę zmuszony zabić to drugie, a nie mam ochoty tego robić. - wyjaśnił z udawaną powagą i posłał do mnie oczko, przez co tylko przewróciłam oczami.
- Wspaniale, że się zrozumieliśmy. - pochwalił Cognet. - A teraz przejdźmy do rzeczy. - Zatarł ręce. - Zapewne zastanawiacie się, dlaczego przebywamy w Zakazanym Lesie, a raczej na polanie prowadzącej do niego. Otóż dzisiejszy temat dotyczy stworzeń, które są powiązane silnie z Czarną Magią, a przy okazji część z was zainspiruje się wybraniem Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami jako przedmiot dodatkowy. - Niemrawe brawa.
- Zainspirował nas pan. - mruknął do mnie Fred, cały czas odgradzając mnie od brata. "I dobrze, bo ten drugi bez złamanego nosa z pewnością by nie wyszedł z tej opresji".
- Zwierzęta te należą do bardzo trudnych do oswojenia, ale od czego Hogwart ma gajowego Hagrida, który specjalizuje się w trudnych stworzonkach. Dzięki jego uprzejmości, będziemy dzisiaj mogli odbyć zajęcia praktyczne.
- Hagrid? - przełknęłam ślinkę, gdyż to nie wróżyło niczego dobrego. Jeżeli gajowy był w to zamieszany, oznaczało to jednoznacznie, że bez siniaków się nie obejdzie. To "stworzonko" to mogło być... - Jadownik Pstrokaty. - stwierdziłam bardziej niż zgadłam, bo w naszą stronę właśnie zmierzał radosny Hagrid z grupką anorektycznych prosiaków. - Weźcie to ode mnie. - dodałam ciszej, by nikt nie zorientował się o niedoborze mojej odwagi, a następnie schowałam się pomiędzy bliźniakami.
Nagle wokół profesora zgromadziła się pokaźna grupa łysych chudych świń o nienaturalnie wykręconych ogonkach. Pochrumkiwały one chaotycznie, od czasu do czasu trzęsąc racicami.
- Eee, Suzanne? Czy my nie jesteśmy w separacji? - zwrócił się do mnie George, lecz ja byłam zbyt pochłonięta obserwowaniem wygłodniałych świń, by odpowiedzieć mu jakąś ripostą.
- A oto i są. Jadowniki Pstrokate! - zawołał uradowany Cognet, którego takie świniaki zachwycały tak samo jak Hagrida. - Dziękuję za ich dostarczenie. - Skinął na gajowego, na którego twarzy pojawiły się dwa obfite rumieńce.
- Nie ma sprawy. - Zachichotał olbrzym, a duma rozpierała go od środka. - Te chojraki robią się szybko głodne, holibka. Nie zagłodźcie ich tylko. - poinformował, co sprawiło u mnie jeszcze większy wytrzeszcz, a następnie odszedł, radośnie pogwizdując.
- Jak już mówiłem, są to Jadowniki Pstrokate. Bardzo bliskie kuzynostwo świni, jednakże różnią się od niej właściwościami. Stworzenia te posiadają niezwykłą zdolność, którą jest mianowicie odstraszanie wampirów i tu... panna Shy otrzymuje ostateczny dowód, że nie należę do tego gatunku. - Uśmiechnął się do Evy, płonącej jak zwykle rumieńcem pod spojrzeniem mężczyzny.
- A Frigus się ich nie boi? - spytał Jordan, przyglądający się podejrzliwie śpiącemu nietoperzowi we włosach nauczyciela.
- O ile wiem, Frigus nie jest wampirem. - zauważył profesor i dotknął lekko nietoperza, przez co ten zbudził się niechętnie. - Odstraszają wampiry i dlatego używa się ich w różnorakich akcjach, przeprowadzanych w Transylwanii. Dzięki ich oddechowi, tamtejsze wampiry uciekają ze swoich dotychczasowych kryjówek.
- Zajeżdża mi to prześladowaniem. - zauważył jakiś wysoki chłopak.
- Musimy się przed nimi bronić. - powiedział pewnie i lekko nauczyciel, przez co zmarszczyłam brwi. Czyżby to nietolerancja z jego strony? - A teraz podzielcie się w trójki i opiszcie w zeszytach wygląd Jadowników. Pod koniec lekcji sprawdzę efekty waszej pracy, a tym czasem... przypada jedno zwierzę na grupę.
- Że co? - mruknęłam odruchowo, kierując wzrok na ohydne świnie. Kiedy Hagrid wygadał nam tę niespodziankę, były one z pewnością mniejsze i mniej oślinione, a teraz...
- Suzanne, George, Fred. Na co czekacie? Do roboty, no już! - rozkazał nauczyciel i klepnął jakiegoś prosiaka w naszą stronę. Tego najbardziej oślinionego i śmierdzącego.
- Cieszę się, Suzanne, że dbasz o estetykę, ale błagam, weź się już w garść i nie bój się tego dotknąć.
- Pisz, że ma trzy języki! Więcej już do tego ręki nie przyłożę. - odparłam, a George posłał mi zdziwione spojrzenie, lecz po chwili zapisał moje "obserwacje".
- Dobra, fajnie, fajnie. Ale czy możemy nie poświęcać całej uwagi szynce. - Fred chciał oderwać nas od pracy.
- Masz ochotę na posiłek z tego? - zakpił jego brat.
- Nie. - Nawet mnie przeszły ciarki. - Pamiętacie tę rozmowę Charliego? - spytał po chwili, na co my zgodnie pokiwaliśmy głowami. - Wspaniale. - pochwalił nas. - Dowiedziałem się, że ten cały bal absolwentów to taka impreza w pierwszym tygodniu maja. Najpierw odbywają się tam jakieś uroczyste przemówienia, a potem jest szalona... - zawołał rozemocjonowany, przyczyniając się do niepokoju naszego prosiaka.
- Teraz jest pierwszy tydzień maja. - zauważył George.
- Bystry jesteś. - powiedział jego brat, zdzielając zeszytem po głowie rozzłoszczonego zwierzaka.
- A ty przezabawny. - wtrąciłam.
- A wy znów pogodzeni? - mruknął z niezadowoleniem. - Nie stawajcie wiecznie po swojej stronie, a z resztą... Idziecie ze mną, czy nie?
Spojrzeliśmy na Freda jak na wariata.
- Masz pojęcie, ile punktów regulaminu zostanie przez nas złamane? - dopytał się George.
- To niebezpieczne... mogą nas wywalić... Dumbledore będzie wściekły, część uczniów pewnie też. - Wyliczałam na palcach.
- Nie sądzę, żeby to było rozsądne z naszej strony. - ciągnął George.
- Czy wy mi właśnie chcecie powiedzieć, że się nie zgadzacie? - Fred wybałuszył oczy.
- Nie, używamy ironii, Fredzie Weasley'u. Bylibyśmy głupi, gdybyśmy nie uczestniczyli w takim przedsięwzięciu. - jęknęłam i spojrzałam na obiekt naszych badań.
Nasz Jadownik był wyjątkowo paskudny. Miał lekko oklapnięte uszy, krzywy ryjek i grzbiet pokryty czarnymi plamkami. W jego tępych oczkach żarzyła się zawziętość.
"Nie przypadniemy sobie do gustu".
...
- Przypomnijcie mi, dlaczego się zgodziłam? - rzuciłam do bliźniaków, chyba po raz setny poprawiając spódnicę.
- Ponieważ to niebezpieczne, mogą nas wywalić, a Dumbledore będzie wściekły. - wyjaśnił George, uważnie obserwując Mapę.
- Ja tak mówiłam? - spytałam ponownie, a chłopak posłał mi kpiące spojrzenie.
- Chyba nie tchórzysz? - zakpił, a ja momentalnie się wyprostowałam.
- Tak zdesperowana nie jestem. - Zaprzeczyłam momentalnie i znów dotknęłam materiału ubrania.
- Przestań to poprawiać. - skarcił chłopak i tym razem to ja spojrzałam na niego jak na wariata.
- Jest dobrze, Suz, nie musisz się stroić jeszcze bardziej. - mruknął Fred, wychylając się za róg korytarza.
- Ja się nie stroję tylko poprawiam tę beznadziejną kieckę. - mruknęłam.
- Dobrze wyglądasz, daj już spokój. - George machnął ręką.
- Nawet nie wyściubiłeś nosa z Mapy. - zauważyłam.
- Jak będę pożerał cię wzrokiem, to tym bardziej będziesz się peszyć. - warknął.
- Kochani. - Fred zabrał bratu kartkę i wsadził ją sobie do kieszeni. - Złość piękności szkodzi, a teraz pierś do przodu i idziemy zatrząść parkietem. - zaproponował i zniknął za zakrętem.
Chwilę spoglądaliśmy zamurowani w miejsce, gdzie przed chwilą stał Fred.
- Oszalał. - podsumował George i ruszyliśmy za nim.
...
Kiedy znaleźliśmy się przy wejściu do Wielkiej Sali, okazało się, że część z przemówieniami już dawno się skończyła, a wszyscy przyszli absolwenci Hogwartu bawili się w najlepsze. Sala niczym nie przypominała tej sprzed śniadania. Podłużne stoły zniknęły, a zamiast nich pojawiło się mnóstwo kilkuosobowych stolików, przyodzianych obrusami w barwach poszczególnych domów. Ściany zostały przystrojone girlandami, a na podłodze walały się balony, których kolor zmieniał się z każdym ich dotknięciem.
Większość uczniów tańczyła z szaleństwem na parkiecie. Ich stroje zlały się w paletę barw jakiegoś psychopatycznego malarza, który jest daltonistą. Każdy z chłopaków miał na sobie garnitur. Z dziewczynami sprawa była już odrobinę bardziej skomplikowana, bo, gdy każdy z panów miał ubranie chociaż odrobinę podobne do ubrania swego kolegi, o tyle panie nie zachowały umiaru w niczym. Jedna z nich zdobyła się nawet na taki krok, by pomalować swe włosy na fioletowo i wymachiwać nimi przy stole o żółtym obrusie.
"O szalony Huffleputhie"
- Uspokój się, bo nikt cię nie zaprosi do tańca! - Dziewczyna została trzepnięta przez swoją niewyluzowaną koleżankę.
- Dostałam się wstępnie na szkolenie na Aurora. Reszta już nie ma znaczenia! - odparła fioletowowłosa.
Parsknęłam śmiechem na jej słowa.
"Taką ambicję pochwalałby Remus"
- Ale super. - skwitowali chłopcy, a chwile później rozsiedli się przy jednym ze stolików i zaczęli pałaszować tamtejsze łakocie.
- Będą was boleć brzuchy. - powiedziałam, przysiadając się do nich.
- I?
- I ja nie będę was pocieszać, ponieważ także zamierzam przedawkować cukier. - zaśmiałam się i złapałam za apetycznie wyglądające ciastko. Może w przyszłości mieliśmy zacząć tego żałować, ale w tamtej chwili objadaliśmy się jedynie zapasami czarodziejskich słodyczy.
Kiedy już znudziło nam się łasuchowanie, postanowiliśmy odrobinę potańczyć i spalić zbędny balast, który zapewne miał nas już nie opuści przez dobre kilka lat. Tak więc, do skocznego kawałka Fatalnych Jędz zaczęliśmy wywijać zgrabne ruchy, którym przyglądało się kilka par oczu, lecz to nie kłopotało nas zbytnio. Jakbyśmy w ogóle nie liczyli się z konsekwencjami, wymachiwaliśmy rękoma i darliśmy się w niebogłosy, dopóki muzyka została wyłączona.
Nieco rozczarowani, skończyliśmy pląsy i z żalem spojrzeliśmy w stronę magicznego gramofonu, z którego nie wypływała już muzyka. Tam, ku naszej zgrozie, stał nie kto inny jak woźny Filch we własnej osobie, a po wczesnej porze wywnioskowaliśmy, że nie pojawił się tutaj, by oddelegować uczniów do domu i zacząć sprzątać nieco wyświechtaną posadzkę.
Woźny także lustrował nas wzrokiem. Jego wściekłość właśnie wzbiła się na nowszy poziom.
...
Kiedyś powiedziałam, że każdy dzień daje nam nowe doświadczenie i wzbogaca nas o nowe przygody. Byłam głupia, ponieważ dotyczy to także dorosłych ludzi. Filch znalazł nasz słaby punkt i uderzył w niego ze zdwojoną siłą, dzięki czemu nie wiem, czy zdołamy się pozbierać. Nasz szlaban przebiegał tak jak każdy inny. Tylko, że z drobną różnicą. Każde z nas dostało inny fragment szkoły do posprzątania. Zostaliśmy rozdzieleni, co było pewnego rodzaju spełnieniem koszmaru. Nie cierpiałam być samotna. Wtedy czułam się taka niepotrzebna, zapomniana i opuszczona.
- Nie ma nawet do kogo gęby otworzyć. - mruknęłam, szorując podłogę szczoteczką.
- Czyżby pierwsze objawy Schizofrenii? - Usłyszałam nad głową głos Irytka, dzięki któremu odechciało mi się komunikacji.
- Nawet jeśli, to nic ci do tego. - odparłam, a ruchy mojej ręki stały się agresywniejsze.
- Jaka niemiła. - zachichotał, zaglądając przez moje ramię.
- Idź sobie, Irytku! - jęknęłam przeciągle, lecz duch ani trochę nie stracił na swojej impertynencji.
- Jak długo tu jestem, tak długo nie spotkałem tak upartego bachora jak ty. - Wskazał na mnie palcem, a ja starałam się wbić wzrok w posadzkę. - A, nie. Przepraszam. Jeszcze Huncwoci, ale oni to zupełnie inna historia. - odsunął się ode mnie.
- Huncwoci? - powtórzyłam zaskoczona i odwróciłam się w jego stronę.
- Nie dość, że uparta to jeszcze tępa. - Poltergeist przewrócił oczami.
- Irytku!
- Zgoda, zgoda, zgoda! - zawył z drwiną. - Powiem wszystko, tylko mnie nie bij. - Przycupnął na podłodze i schował twarz w dłonie.
- Nie wygłupiaj się!
- Racja - Duch na nowo odzyskał werwę i dobry humor. Wzbił się w powietrze i zrobił obrót nad moją głową. - Niezłe z nich były gagatki. - zastanowił się chwilę. - Tak pamiętam, ale stanowili dla mnie niezłą konkurencję. Dobrze, że się wynieśli.
- Chyba czegoś nie łapię.
- A mówiłem, że jesteś tępa. Tylko podłogę tobą myć. Ale nic, to się nazywa fart. Ja go w życiu mam, a ty... Ty niekoniecznie. - Uśmiechnął się chytrze, znów wykonując obrót w powietrzu.
- Co jeszcze o nich wiesz? Kim byli, co się z nimi stało? Cokolwiek?
- Cóż... Jeżeli ci powiem, nie będę miał już takiej zabawy.
 ***
Jakieś pytania?
Autorka :)

sobota, 3 czerwca 2017

Rozdział 17

Tak na początek:

  1. Obudzić się (za piątym dzwonkiem budzika).
  2. Usiąść na łóżku.
  3. Poprawić świetnie prezentujące się włosy.
  4. Ziewnąć i wyobrazić sobie, że obok mnie leży... jakiś przystojny aktor.
  5. Opamiętać się.
  6. Poużalać się nad sobą.
  7. Przypomnieć sobie, że muszę wstawić rozdział!
  8. Sprint po domu - ładowanie laptopa, krzyki, wrzaski, użalanie się nad sobą, wpisanie hasła, wejście w Internet, pójście do rutera, zresetowanie go, nakarmienie Rufusa, ponowne zalogowanie na komputer.
  9. Wejść na bloggera.
  10. Pomyśleć: "Chyba to miało być inaczej... a dobra, i tak wrzucę!"

- Mniej więcej tak wyglądałby poranek Suzanne, gdyby była mugolem ;)


***

Jedną z rzeczy jaką bezapelacyjnie można by mi zarzucić, było wyolbrzymianie lub dramatyzowanie. I jeżeli w innych sytuacjach usprawiedliwiałabym się tym, że świat bez takich ludzi byłby po prostu nudny, tak w tym przypadku nie do końca mogłam ten manewr zastosować.
Święta w Hogwarcie nie okazały się, tak jak przewidywałam na początku, kompletną katastrofą, a świetnie spędzonym czasem pełnym wariacji i śmiechu.
Zamek na czas świąteczny zmienił się nie do poznania. Jego surowy wygląd przysłoniły girlandy i choinki, przystrojone w elfiki i świece. Sufity stały się istną wylęgarnią jemioły, która zwabiała do siebie zakochańców, którzy aż nadmiernie okazywali sobie uczucie. W Wielkiej Sali unosiły się miliony płatków śniegu, znikających tuż nad naszymi głowami, a po korytarzach roznosiły się basowe głosy duchów, śpiewających kolędy, oraz można było nieraz zobaczyć domowego skrzata, pokonującego tunele za pomocą zaczarowanych łyżew, mogących jeździć na suchej powierzchni. Nawet Irytkowi udzielił się świąteczny nastrój, którego przejawem było przewrócenie tylko jednej choinki na placu przed szkołą.
Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Dlatego też musiałam zrezygnować z całodniowego przebywania w Pokoju Wspólnym i śmiania się w niebogłosy dla stresującej codzienności szkolnej. Pomimo prawie dwóch tygodni laby nauczyciele i uczniowie nie garnęli się do powrotu do swoich obowiązków i w ślimaczym tempie uczestniczyli w tworzeniu społeczności szkolnej, która za nic w świecie nie chciała się rozbudzić.
Wcale ich nie winiłam z tego powodu. Jednakże bliźniakom taki stan rzeczy po jednym dniu zaczął odrobinę przeszkadzać, a w sercu pojawiło się pragnienie powrotu do codzienności.
- Dość tego. - poinformował Fred, stojąc pod salą od eliksirów, kiedy kolejny pierwszak mało na niego nie wpadł. - Musimy zrobić dowcip, który postawi wszystkie te leniwce na nogi.
- Zacny pomysł. A czy mógłbyś myśleć nad nim w samotności. - odparłam, starając się pouczyć do przedmiotu, gdyż Snape jako jedyny ze wszystkich w ogóle nie poczuł ducha świąt i zarządził batalię przeciwko nieróbstwu.
- Mam rozumieć, że tylko mnie denerwuje ta nostalgia? - wydał z siebie, chowając do torby książkę, którą już nie myślał zawracać sobie głowy.
- Za czymś konkretnym, czy tak po prostu chcesz powspominać? - spytał Jordan, nieobecny duchem jak my wszyscy oprócz bliźniaków, nie starający się nawet wyściubić nosa z treści podręcznika.
- Za odrobiną życia wśród tych potępionych dusz. - Fred zamachnął się teatralnie, wskazując na osoby dookoła.
- Kontynuuj. - rzucił George z błyskiem w oku, bo najwidoczniej znudziło mu się kucie na eliksiry.
- Proponuję - jego brat ożywił się nagle. - zesłać na tych uciemiężonych niewolników nauki odrobinę radości... w postaci naszego błyskotliwego żarciku.
- Wyborne - wtrąciłam kąśliwie, zaczytując się o eliksirach sensumicznych, czyli takich o skomplikowanej budowie, jeszcze bardziej skomplikowanym wykonaniu i mogących wpływać na nasze uczucia.
- Jak zawsze uzyskujemy pełne poparcie. - zironizował chłopak. - George, czy pozwolimy sobie na opuszczenie tego niewdzięcznego towarzystwa i zaplanujemy głębsze cele?
- Nie przeginaj - upomniał George z zamiarem ruszenia w kierunku schodów. W ucieczce przeszkodził im jednakże Snape, znany od pewnego czasu pod kryptonimem Smark lub Nietoperz Z Lochów.
- A czy rozochocona dwójka gryfonów może mi wyjaśnić, gdzie zamierza się udać trzy minuty przed lekcją? - zaakcentował, spoglądając z ukosa na bogu ducha winną mnie. - Minus pięć punktów za chęć opuszczenia lekcji... i kolejne pięć za nieprawidłowo zawiązany krawat, panie Weasley. - zwrócił się do Georga i ruchem ręki sprawił, że wąski pasek materiału oplótł mocno szyję chłopaka, zawiązując się "prawidłowo".
- Z całym szacunkiem, panie profesorze, ale w regulaminie nie ma czegoś takiego jak źle... - zaczęłam.
- I Lupin także minus pięć punktów. - zagrzmiał Snape. - Do kompletu. Brat powinien nauczyć pannę, że pyskowanie nauczycielowi nie jest tolerowanym zachowaniem. Ale, twoje wątpliwe wychowanie nie powinno mnie już dziwić. - "Bezduszny tyran uderzył w czuły punkt". Postanowiłam jednak siedzieć cicho, choć nie wygarnięcie mu sprawiało mi dużo trudności!
- Jaki nauczyciel takie traktowanie. - prychnął Fred, instynktownie układając dłonie w pięści. Smark uśmiechnął się kpiąco, wyglądając przez to jeszcze gorzej, niż jakby miał zachować kamienną twarz.
- Jak słyszę, ma pan dzisiaj wolne popołudnie. Zostanie ono spożytkowane na porządkowanie klasy. Wybornie się składa, bo ostatnią lekcją jest ta z rocznikiem siódmym, a oni, jak wiadomo, mają dosyć brudny materiał. - "Nie tak jak twoje włosy" prychnęłam w myślach, starając się zabić w nich profesora.
- Lupin, ty także pragniesz dostać szlaban? - zwrócił się w moją stronę. Chłodne spojrzenie jego oczu lustrowało mnie doszczętnie. Było w nim widać jedynie czarną pustkę, będącą jakimś odmętem otchłani. Poczułam, jak staje mi gula w gardle. - Zapraszam do klasy. - rozkazał nauczyciel. Następnie wyminął nas i wszedł do sali, a jego peleryna powiewała za nim sztywno, podobnie jak podejście do życia.
Wywróciłam w nerwach oczami, a następnie, podnosząc torbę z ziemi, ruszyłam za nauczycielem w towarzystwie przyjaciół, których duma została niestety urażona. Usiadłam w swojej ulubionej ławce po stronie klasy, gdzie normalnie powinno znajdować się okno. Prychnęłam cicho, sama ledwo to słysząc, i oparłam się o łokcie, czekając, aż Snape wybierze sobie ofiarę.
Bliźniacy, którzy siedzieli w rzędzie obok mnie, szeptali coś między sobą, wskazując ukradkiem w stronę Jordana. Chłopak trzymał nerwowo swoje dredy i kiwał głową w przód i w tył, mówiąc pod nosem formuły eliksirów. Westchnęłam płytko i przymknęłam oczy, oddając się słuchaniu dźwięków, rozbrzmiewających w klasie. Ten cały rozgardiasz przywoływał na myśl pewnego rodzaju spokój.
- Suzanne - Angelina pchnęła mnie lekko w ramię przez co podniosłam powieki. Dziewczyna wskazała na profesora, a ja powiodłam za nim wzrokiem. Snape patrzył na mnie sceptycznie, a z jego oczu wypadały gromy.
- Przed rozpoczęciem lekcji nastąpią delikatne zmiany, jeżeli chodzi o wasze miejsca. - zakomunikował i posłał nam dumną imitację uśmiechu. - Weasleye niestety pożegnają się ze swoim dotychczasowym towarzystwem. Pana Freda zapraszam do panny Johnson, a drugi pan bliźniak będzie musiał pocieszyć się obecnością drugiej panny "Nie wiem, to się wypowiem". - Zacisnęłam usta w cienką linię. - Tak, Lupin, mowa tu o tobie. Cieszę się, że reagujesz na imię. A teraz weź swoje rzeczy i dotrzymaj koledze towarzystwa.
Posłusznie podniosłam się z miejsca i skierowałam się do ławki bliźniaków. Wymijając Freda, posłałam mu przepraszające spojrzenie, a następnie przysiadłam się do Georga.
- Mogło być gorzej. - powiedział chłopak i uśmiechnął się delikatnie.
- Powiedz to tamtej dwójce. - Wskazałam głową na Freda, który położył swoją  torbę na środku ławki, odgradzając się od wnerwionej Angeliny. "Chyba nie wybaczyła mu jeszcze ostatniego żartu z Pokrzywem".
- Skoro już miejsca zostały zmienione, zapraszam do tematu lekcji. - zagrzmiał nauczyciel i swoim pismem uzdrowiciela, bazgrającego niczym jak Jordan i Fred, umieścił na tablicy temat lekcji: Larmesencja - eliksir przygnębienia i smutku. - Na stronie 328 znajduje się jego receptura. Pod koniec zajęć ocenię efekty waszej pracy, a jeżeli ktoś nie wykona jej poprawnie to osobiście zafunduję mu łyka tego specyfiku. Zauważam także, że za duża ilość prowadzi w skutkach do depresji silnej niczym odór spod języka smoka. - zakończył i zajął miejsce za swoim postawnym biurkiem, na którym walały się sterty papierów.
- To jaki mamy plan? - rzuciłam w przestrzeń, wiedząc, że George jest ode mnie lepszy w tej dziedzinie.
- Po część składników należy wyruszyć na zaplecze. - Machnął lekceważąco w stronę drzwi pomieszczenia obok, lustrując uważnie przepis, a ja parsknęłam. - Nie śmiej się, tu nie ma nic zabawnego. - mruknął, udając powagę. - Najważniejszym składnikiem tej mikstury depresji jest... proszek rozweselający. - przeczytał sceptycznie. - Co kto woli. - Wzruszył ramionami i podniósł na mnie wzrok.
- Ja chcę wziąć składniki. - zaoferowałam dojrzale i chwyciłam za kociołek, który miał mi posłużyć za koszyk na magiczne ohydztwa. Zabrałam jeszcze podręcznik z ich listą i poszłam na zaplecze. Było to dość spore pomieszczenie, jednakże zastawione po sufit setkami słoi i innych pudeł z czymś okropnym w środku.
"Oczy ważki, łzy testrala i..."
- Ja też chcę wybierać składniki. - George wpadł do środka, mało mnie nie potrącając. Ułożyłam usta w kpiący uśmiech. - Ten proszek rozweselający ma spory potencjał. - rzucił wymijająco, lecz wtedy nie wywołało to we mnie podejrzeń...
...
- Nie wiążę przyszłości z tym przedmiotem. - mruknęłam, zatykając sobie nos przed wstrętnym odorem, jaki unosił się w klasie przez parujące eliksiry.
- Nie marudź tylko mieszaj. - skarcił George. - Jeżeli nie chcesz tego próbować, to radzę ci się wziąć to roboty.
- Motywacja. - prychnęłam. - Nauczyciel ci grozi koktajlem z wszystkiego co znajdziesz w śmieciach. - Powstrzymywałam odruch wymiotny.
- Po prostu nie myśl o tym... a skup się na mieszaniu, bo to zaraz wyjdzie z tego kociołka. - Dodał do środka błyszczące oczy ważek, które patrzyły na mnie z niepokojem.
- Zupy mojego brata są mniej śmierdzące. Nawet skarpety Filcha...
- Zaraz to ja puszczę pawia - George skrzywił się na imię woźnego. - Chociaż można by było go do tego wrzucić. Rajskie zapachy rozchodziły by się po całym Hogwarcie.
- Ohyda! - jęknęła, zerkając obok na substancję w kociołku jakichś puchonów. - Nowe formy życia zapewne wkrótce zostaną odkryte. - George parsknął śmiechem, krojąc coś, co miało przypominać marchewkę... gdyby nie fioletowe kropki na powierzchni tego czegoś.
Chłopak szybkim ruchem wrzucił roślinę do kociołka. Wywar zmienił kolor na intensywną zieleń, a ja westchnęłam z irytacji, bo zaczął jeszcze bardziej dymić.
- Coś czuję, że zaraz się spali ta chochla. - powiedziałam, a w tej samej chwili w eliksirze znalazł się proszek rozweselający. Substancja wzburzyła się, wydała z siebie dźwięk nie wiem jaki, a jej konsystencja stała się bardziej płynna.
- Gotowe? - spytałam z nadzieją, cały czas zatykając nos.
...
Stresujące eliksiry postanowiła większa część nas odreagować na błoniach szkolnych. Wraz z Angeliną i Jordanem poszłam nad jezioro, które pokrywała gruba tafla lodu, chroniącego nas przed wściekłą kałamarnicą.
Śnieg tego dnia prószył wyjątkowo skąpo, jednakże nie odczuliśmy jego braku przez zalegający puch od początku grudnia. Minusowa temperatura dawała się nam mocno we znaki, ale czy w dobrym towarzystwie pewnych rzeczy po prostu się nie zauważa?
- Nie! Angelino, co ty wyprawiasz!? Tutaj nie możemy postawić bałwana! On musi stać tam, żeby był widoczny z mojego dormitorium! - wydarł się Jordan, a część ptaków podniosła się z dotychczasowych miejsc.
- Jak jesteś taki mądry, to sam przestaw tę kulę. - Dziewczyna wskazała na ogromną zimową pigułę wielkości bliźniaków. Aż się prosiło, żeby teraz ci z niej wyskoczyli i wyjawili nam sekret swojej nieobecności, gdyż szlaban Freda powinien skończyć się dwie godziny temu.
- Oszalałaś, ona jest za ciężka, nikt normalny nie da rady jej przestawić. - odparł chłopak z kpiną.
- Wyobraź sobie, że ja z Suzanne przytaskałyśmy ją przez całe błonia! A ty w tym samym czasie dawałeś nam jakże cenne wskazówki!
- Ale ona zrobiła się duża dopiero od tamtego pagórka. - zaśmiałam się z zawziętości dziewczyny.
- Co nie zmienia faktu - kontynuowała. - że nikt jej nie przestawi w miejsce, gdzie on ją chcę postawić. - Skrzyżowała ręce na piersi.
- Jestem pewny, że kiedy się przyłożysz... - zaczął Jordan.
- Ona zostanie tutaj. - Dziewczyna tupnęła nogą o ziemię, przez co część puchu obsypała się pod nią.
- Złość piękności szkodzi. - zakpił i pokazał jej język.
Korzystając z jego nieuwagi wzięłam w dłonie trochę śniegu, a po uformowaniu kulki, rzuciłam nim w chłopaka.
- A to za co? - zawył Lee, pozbywając się śniegu z włosów.
- Nie dąsaj się pięknisiu! - odparłam i kolejna piguła poleciała w jego stronę.
- Pożałujesz - usłyszałam jedynie głos Jordana, który zaczął zgarniać cały śnieg obok siebie.
Oddaliłam się o jeszcze kilka łokci od chłopaka i zaśmiałam się dźwięcznie z jego starań w zebraniu amunicji.
- Pożałujesz - dodał znowu i rzucił się biegiem w moją stronę, starając się trafić mnie pseudo śnieżkami. 
- Dobrze ci idzie, Jordan! - zachęciła go Angelina, uczestnicząca biernie w wydarzeniu.
- Odczep się - odparłam, biorąc nogi za pas. Jedna piguła przeleciała tuż obok mojego ucha.
- Nikt cię nie uratuje. - zagroził i trafił śniegiem w moje plecy. - Nawet nie masz co liczyć na bliźniaków!
- Już się boję! - odkrzyknęłam, dopatrując się przed sobą sylwetki, która mogła mi pomóc.
Zagęściłam kroki i, ocierając się o śmierć, dopadłam do zdziwionego półolbrzyma, wykonując szykowny unik przed atakiem mojego tak zwanego przyjaciela.
- O holibka, a co tu się wyprawia? - Usłyszałam radosny głos Hagrida, w którego Jordan rzucił śniegiem.
- Witaj, Hagridzie - rzuciłam, chowając się za olbrzymem. - Pozwól, że użyję cię jako schronienia.
- Służę pomocnym brzuchem. - Gajowy wypiął się dumnie i zachichotał.
- To nie fair! - Jordan oburzył się lekko. - To faworyzacja!
- Ty rzuciłeś we mnie śniegiem. - odparł Hagrid i poklepał mnie po głowie. - Mam prawo stać po jej stronie. Po za tym, jej brat był grzeczniejszy od twojego ojca. - uargumentował, rumieniąc się lekko.
- Też coś. - prychnął chłopak i rzucił resztkami śniegu o ziemię.
- Dziękuję... że poczeka... liście - "Wiedziałam, że o czymś zapomniałam". Angelina dopadła do nas ciężko dysząc. - To się nazywa...
- Gdybyś pomogła mi się ratować przed tym sadystą - Wskazałam ręką na Jordana. - może i byśmy poczekali. Ja się dla ciebie poświęciłam, a ty zostałaś w tyle i śmiałaś się ze mnie. - Hagrid parsknął śmiechem. - Przestawiłaś przynajmniej tego bałwana?
- Lepicie bałwana? - podchwycił Hagrid i zmarszczył kartoflowaty nos, by dojrzeć nasze dzieło przez ten Sybir.
- Chcieliśmy, ale komuś się nie podobało ustawienie. - mruknęła Angelina, łypiąc groźnie na Jordana.
- Ja wam chętnie pomogę. - zaoferował Hagrid i ruszył w kierunku, gdzie chyba znajdował się odwłok lodowej figury. - A... byłbym zapomniał. - Zatrzymał się na chwilę i odwrócił w stronę Zakazanego Lasu. Z jego ust wydobył się przeciągły dźwięk, który przypominał zew godowy łosia. Skrzywiłam się, ale w tej samej chwili z puszczy wyskoczyło w naszą stronę kilka stworzeń, przypominających wychudzone świnie.
- Co to takiego? - zawołałam, kiedy obok nas maszerowało stadko osobliwych stworzeń.
- Te małe? - zawołał radośnie olbrzym, jakby spacerek w towarzystwie bujnie owłosionych świń był normalnością. - To Jadowniki Pstrokate. Hoduję je dla profesora Cogneta. Będą one wykorzystywane na jakąś niespodziankową lekcję z II... - nagle urwał.
- Będziemy mieli to na lekcji? - wzdrygnęła się Angelina. - To ma trzy języki i...
- To tylko jedna z ich niesamowitych właściwości. - powiedział zachwycony gajowy.
- Niesamowita? - zaśmiałam się, ale czego można było się spodziewać po Hagridzie. - Ja czułabym się nieswojo, mając trzy języki. - Jordan parsknął śmiechem.
- Och... jestem pewny, że jeszcze się wam spodobają. - zapewnił mężczyzna i aż zatarł ręce na widok naszej pokaźnej kuli śniegowej. - Kawał dobrej roboty, dzieciaki. - pochwalił i jednym ruchem podniósł śnieżkę, która ważyła... więcej niż ja i Angelina razem wzięte.
- Postaw tutaj. - Jordan nie zajmował się niesamowitością czynu Hagrida, a od razu przeszedł do konkretów.
Gajowy posłusznie postawił 1/3 bałwana we wskazanym miejscu, a my zaczęliśmy lepić kolejną kulę.
...
- Dlaczego on nie ma głowy? - spytałam Jordana, który wpatrywał się z precyzją w bałwana, pozbawionego najmniejszej kuli.
- Wiedziałem, że czegoś mu brakuje. - zaśmiał się, obejmując wzrokiem błonia.
- Głowa raz dla miłego bałwanka! - krzyknęłam kpiąco, a Jordan zrobił kilka kółek wokół naszego dzieła, by utworzyć śnieżkę.
Po chwili kula spoczywała już na należytym miejscu, a Hagrid starał się na niej zamocować jakiś garnek, który nie wiadomo skąd, znalazł się obok nas.
- Całkiem, całkiem - Angelina pokiwała z zadowoleniem.
- Jeszcze węgielki - zauważył Jordan i za pomocą różdżki wyczarował oczka i uśmiech.
...
- Gdzie wyście się podziewali? - przywitałam bliźniaków adekwatnymi słowami i zrobiłam wyczekującą minę.
- Musieliśmy coś załatwić. - odparł wymijająco George i wraz z bratem przysiadł się do nas.
- Rozumiem, że dowiemy się niebawem. - zakpił Jordan, a w oczach bliźniaków pojawiły się niebezpieczne iskry.
- Czy to ma coś wspólnego z rozbudzeniem szkoły? - rzuciłam, domyślając się, co zaraz usłyszę.
- Obawiam się, że świetnie znasz odpowiedź. - "wyjaśnił" George i zajął się jajecznicą.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam znowu na Lee i Angelinę. Mieli oni podobny do mnie wyraz twarzy. Chciałam jakoś skomentować zaistniałą sytuację, lecz nagle usłyszałam głośne pohukiwanie, które znałam niestety aż za dobrze.
Odwróciłam niechętnie głowę, a wtedy w oczy rzuciły mi się kasztanowe skrzydła Rufusa, który leciał powolnie w moją stronę, a ilekroć zniżał się i podnosił, wydawał z siebie dziwny dźwięk chichotania.
- Czy ja jestem jakaś niedoinformowana, czy moja sowa potrafi się śmiać? - rzuciłam, nie spuszczając wzroku ani na chwilę z ptaka, który w swoich szponach trzymał jakiś sporych rozmiarów worek.
- To pewnie złudzenie optyczne. - machnął ręką Fred i kiwnął na moją sowę.
Wtedy ta zmieniła tor lotu i zaczęła krążyć pod sufitem Wielkiej Sali, a pył, wypadający z woreczka, unosił się ponad głowami uczniów. Część osób, zgromadzona w pomieszczeniu, z ciekawością obserwowała ptaka i rozglądała się też po swoich sąsiadach, żeby zlokalizować frajera, który był w posiadaniu tego głupiego stworzenia.
- Co jest w tym worku? - spytał Jordan, przełykając kawałek ciastka, przemyconego z deseru.
- Niedługo będziecie mieli okazję się o tym przekonać. - odparł George, uśmiechając się jeszcze szerzej, gdy Rufus przeleciał bezpośrednio nad stołem nauczycieli. - Snape wygląda na wielce rozbawionego. - dodał jeszcze.
Wtedy mogłam już stwierdzić, że personel naszej szkoły nie był wykwalifikowany jakoś wybitnie. Nauczyciele przyglądali się temu z obojętnością, jakby nie obchodziło ich to, że jakaś wścieknięta sowa rozpyla nad zgromadzonymi proszek rozweselający!
- Czemu nikt z tym nic nie robi? - Trzepnęłam Georga w ramię, lecz on nie do końca się tym przejął.
- Słyszałaś o takim czymś, jak proszek dezorientacji... - zaśmiał się.
- Ile wy tego zabraliście ze składziku Snape'a? - podchwycił Jordan.
- Wystarczająco, aby wszystkim polepszył się humor. - powiedział Fred, a Rufus zaczął zbliżać się w naszą stronę.
Instynktownie zaprzeczyłam głową, aby ten tego nie robił. "Ale po co komu mnie słuchać!". Ptak z impetem przeleciał tuż nad moim uchem, a wtedy poczułam jak ogarnia mnie fala rozbawienia. Wszystkim udzielił się ten humor, bo momentalnie w sali zrobił się niezły sajgon. Nawet ci uczniowie, którzy zatkali sobie usta ręką, śmiali się w niebogłosy.
Fale radości wypadały z wszystkich z taką mocą, że gdyby nie magiczne przytwierdzenie ścian do podłogi, to wszyscy by już odfrunęli.
Śmiech wydobył się z mojego gardła ze zdwojoną mocą. Gdyby George mnie nie złapał w porę, leżałabym na podłodze i chichotała jeszcze donośniej. Moc, z jaką rozbawienie wydostawało się ze mnie, sprawiała, że straciłam siły kompletnie na wszystko. Śmieszył mnie dosłownie każdy, a sam fakt, że ten cały tłum chichocze w najlepsze, rozbawiał mnie jeszcze bardziej.
Taki stan trwał jeszcze przez kilka minut, aż chyba rozbolał mnie brzuch. Fale śmiechu zaczynały powoli tracić na mocy.
- Dlaczego użyliście mojej sowy? - wysapałam, starając się stłumić śmiech, który powoli już denerwował.
- Rufus nas lubi. - odparli pogodnie, a wtedy przez harmider głosów uczniów przebił się głos McGonagall.
Kobieta stała w wejściu do Wielkiej Sali i patrzyła się na rozchichotane towarzystwo z niemałym zdziwieniem.
- Kto jest za to odpowiedzialny? - spytała srogim tonem, a ja zrobiłam się blada jak ściana. Bliźniacy spojrzeli na mnie pobłażliwie.
- Pani profesor - głos zabrał Dumbledore, który był absolutnym przeciwieństwem kobiety. - Chyba nie należy wyciągać konsekwencji z tego wybryku. Bądź co bądź, brakowało tu trochę śmiechu ostatnimi czasy.
"On chyba upadł na głowę"
...
Po skończonym posiłku udaliśmy się do Wieży Gryffindoru. Odłączyłam się od przyjaciół gdzieś w połowie drogi, chcąc jeszcze przećwiczyć animagię. Ich spojrzenia nie pozwalały mi opuścić ich bez dziwnych wyrzutów sumienia i bez głupiego uczucia, że jednak ich okłamywałam.
***
Co myślicie?