Witam wszystkich bardzo serdecznie!
Humor dopisuje? - mam nadzieję, że tak.
A teraz nie przedłużając dłużej...
...zapraszam do przeczytania nowego rozdziału, który jeszcze bardziej namiesza Wam w głowach :)
***
Kiedyś obił mi się o uszy mit o
Syzyfie. Profesor Binns opowiadał jego historię chaotycznie, ale cały sens
został jednak przyzwoicie zachowany. Zadaniem tego człowieka było wtoczenie na
szczyt góry ogromnego głazu. Ilekroć Syzyfowi się to udawało, kamień wymykał
się z jego rąk i spadał, przez co mężczyzna musiał zaczynać od nowa. Nie wiem, czy moja sytuacja była także tak
dramatyczna jak tamta, ale byłam święcie przekonana, że stoję w miejscu, więc
nie miałam szansy nawet wtoczyć tego głazu na szczyt.
Jak uczyć się animagii? Z
pewnością nie tak, jak ja robiłam to dotychczas, bo nabawiałam się jedynie
przewidzeń. W co drugi dzień zjawiałam się w Pokoju Życzeń, w co drugi dzień
próbowałam wejść na nowy poziom i w co drugi dzień obrywałam po karku przez
chłodne dreszcze, które przyprawiały mnie o okropne bóle. Może takie było moje
szczęście, ale prawie rok ćwiczeń powinien choć trochę skutkować.
Może czułam czasami zawroty
głowy, dziwne napady złości, które na szczęście szybko udawało mi się
okiełznać, czy dziwne drgawki, ale to nie wpływało na dalszy rozwój sprawy.
Nawet nie miałam pewności jakie zwierzę przybiorę, ponieważ mój patronus był
dla mnie zagadką.
"Ciekawe życie
gryfonki" - prychnęłam, kierując się korytarzem i starając się jak
najszybciej znaleźć w Pokoju Wspólnym. Chciałam powiedzieć przyjaciołom
informację, którą przekazała mi McGonagall.
Jaki był powód tak miernych
wyników? Czyżby to leżało gdzieś w głębszej podświadomości i nie mogło się
rozwinąć? A może McGonagall miała rację i siedem lat jest może dopiero
odpowiedzią na wszystkie pytania?
Jednak czas naglił tak bardzo.
Druga klasa prawie minęła jak mrugnięcie okiem. Raptem była zima, a tu już
błonia kwitną na nowo, zapraszając zwierzęta do wybudzenia. Hagrid przestał
nosić swój niezdarnie skrojony płaszcz z krecich futer, a sezon Quidditcha
rozpoczął się na nowo i przegrywaliśmy z ślizgonami jednym meczem.
Postarać się zacisnąć zęby, a
może się uda? Może szczęście dopisze w dziewiątym miesiącu, gdyż dziewiątka
była szczęśliwą liczbą, podobną do trzynastki.
- Uwaga! - Usłyszałam nagle czyjś
głos, a po chwili zderzyłam się z profesorem, którego liczne klamoty pospadały
na podłogę.
- Przepraszam - rzekłam speszona
i zaczęłam pomagać Quirrellowi w zbieraniu porozrzucanych przedmiotów.
- N-n-nic n-n-nie szkod-d-dzi. -
wystękał, wytrzeszczając oczy na mój widok. Robił tak, widząc każdego ucznia,
ale za którymś razem było to już trochę denerwujące.
- Wybiera się pan do Albanii? -
spytałam, wskazując na mapę jednych z tamtejszych lasów.
- T-t-tak - wyjąkał znowu, a ja
przewróciłam oczami.
- To chyba wszystko. - podałam mu
resztę przedmiotów. - Jeszcze raz przepraszam.
- T-to nic - zapewnił i utkwiwszy
wzrok w podłogę, odszedł.
"Do widzenia" -
mruknęłam do siebie.
...
- Jak dobrze, że was widzę. -
wpadłam zdyszana do Pokoju Wspólnego, od razu napotykając twarze moich
przyjaciół.
- Cóż za nieopisana radość. -
zakpił George, robiąc mi miejsce na kanapie.
- Nie śmiem się nie zgodzić. -
Usiadłam obok. - Słyszeliście, że na III roku dochodzą nam nowe przedmioty? -
spytałam z entuzjazmem.
- Coś się obiło o uszy. -
mruknęli niechętnie.
- McGonagall powiedziała mi, że
sami możemy je wybrać. Będziemy podzieleni na jakieś tam grupy i część będzie
miała to, a część tamto.
- Aha - podsumowali bliźniacy
znudzenie.
- Ten wasz entuzjazm mnie
przeraża. Możemy wybrać numerologię, wróżbiarstwo...
- Idziemy na pewno na
mugoloznawstwo. - poinformowali.
- A ja na pewno na numerologię. -
odparłam pewnie, chcąc kontynuować.
- Zanudzisz się tam. - Fred
wtrącił swoje dwa knuty. - Prędzej wyzioniesz ducha niż nauczysz się jakiegoś
wzoru. Mugoloznawstwo jest ciekawsze.
- Zapominasz chyba, że ja
mieszkam wśród mugoli. Mam się uczyć o obsłudze ich przedmiotów, skoro widzę je
na co dzień? To niedorzeczne. - prychnęłam.
- Zobaczysz także, jak jest to
postrzegane z punktu widzenia czarodzieja.
- Jestem czarodziejem. -
zironizowałam. - Jednakże moja sytuacja wygląda podobnie do tej, jakby mugolak
poszedł na mugoloznawstwo.
- Jest to pewnego rodzaju snobizm.
- zastanowił się Fred. - Tylko, że ty jesteś półkrwi...
- Status krwi nie ma tu nic do
rzeczy. - odparłam. - Z resztą spójrzcie na to logicznie. Będę miała same
Wybitne, chociaż nie uczyłabym się do tego przedmiotu. Wy zaś musielibyście...
- Nie będziemy zazdrośni. -
zaśmiał się George. - Ale ty wytoczyłaś sobie świetny argument, żeby zapisać
się na te lekcje.
- Nie - oświadczyłam. - Po za
tym, nie mam zamiaru wybierać więcej, niż ośmiu przedmiotów.
- Ośmiu?
- Wybrałam wstępnie te
przedmioty, które chcę zdawać na SUMach - sprecyzowałam, a chłopcy zrobili miny
zgrozy.
- Mogłabyś zdawać więcej. Percy
wybrał wszystkie opcje.
- Dwanaście? Przecież to
fizycznie niemożliwe. - zadrwiłam.
- Dlatego się chłopaczyna
wyrabia. - zakpił George. - Jakimś cudem daje radę, ale jest to raczej zasługa
chorych ambicji, a nie zgodności fizycznej.
- Które przedmioty odrzuciłaś? -
zagadnął po chwili Fred.
- Mugoloznawstwo i starożytne
runy.
- A te z dotychczasowych?
- Astronomię i historię magii. Na
nich to dopiero chcę wyzionąć ducha. - Oparłam się o poduszkę.
Nagle wejście do Pokoju Wspólnego
otworzyło się. Wszedł przez nie Charlie wraz z jakimś chłopakiem ze swojego
roku. Rozprawiali o czymś cicho, ale nie na tyle byśmy nie byli w stanie tego
usłyszeć.
- Wszystko jest już prawie
przygotowane. Musimy powołać jedynie ekipę do dekoracji sali, ale jeżeli
pójdzie dobrze, to tegorocznego balu absolwentów będzie nam można było tylko
pozazdrościć.
Wymieniliśmy zaintrygowane
spojrzenia.
...
Każde następne dni są bogate w nowe
doświadczenia. Jednym z takich nowych przygód zawsze okazywała się dla nas
Obrona Przed Czarną Magią, gdzie profesor Cognet, jako wyspecjalizowany
filozof, zaznajamiał nas z tajnikami czarnomagicznych rzeczy. Troszeczkę masło
maślane, ale to wbrew pozorom posiadało jakże ukryty sens, którego my jeszcze
nie odkryliśmy.
Prowadzeni żądzą zdobycia wiedzy,
szliśmy jak cielątka prowadzone na rzeź w stronę Zakazanego Lasu. Profesor tego
dnia był wyjątkowo tajemniczy, a tak naprawdę, gdyby nie miejsce prowadzenia
lekcji, już dawno zwiałabym stamtąd wraz z całą otoczką mojej domniemanej
odwagi, której ledwo starczało na mnie, więc o podzieleniu się nią nawet nie
było mowy.
- Panie profesorze - Przez
zniecierpliwione głosy uczniów przebił się ten, należący do księżniczki Yaxley.
- Jak długo jeszcze?
"Tak długo, aż upewnimy się,
że nikt nie odnajdzie twojego ciała"
- Jeszcze chwilkę. Cierpliwości,
Olivio. - odparł Cognet, wbrew mojej sugestii.
- Aha - dziewczyna mruknęła z
niezadowoleniem, a następnie ponownie oddała się dyskusji, której celem było
zmieszanie wszystkiego z błotem.
- Jak ona...
- Cię denerwuje. - dokończyli za
mnie bliźniacy i uśmiechnęli się promiennie.
- Tak. - przytaknęłam. - Ponieważ
nikt nie jest tak denerwujący jak ona.
- Chyba, że ty w czasie transmutacji.
- rzucił George, a Fred parsknął śmiechem.
- Słucham? - Skierowałam wzrok na
chłopaka. - Niby co wtedy takiego robię?
- Właśnie o to chodzi, Suz. -
wtrącił Fred. - Ty po prostu nie robisz
nic.
- Dokładnie. Patrzysz na
McGonagall jak w jakiegoś bożka, a nierzadko masz przy tym rozdziawione usta. -
zakpił. - Tylko się prosi, żeby ci tam wrzucić jakąś muchę.
- Jestem denerwująca, ponieważ
słucham na lekcjach?
- Tylko na tej jednej. Na historii
magii śpisz, a na reszcie... gadasz z nami. - sprostował George.
- Jeżeli jestem taka
denerwująca...
- Przeinaczasz, skarbie. -
prychnął George. - Słuchaj uszami, a nie urażoną dumą.
- Nie uraziłeś mojej dumy.
- Chwała Merlinowi, bo musiałbym
udawać, że mi przykro. - Teatralnie przetarł ręką czoło, niby to ocierając je z
potu. - Nie patrz tak na mnie. - dodał po chwili. - Bo dostaniesz zeza i
będziesz musiała patrzeć na Snape'a na eliksirach.
- Przymknij się! - bąknęłam
jedynie i westchnęłam z irytacją.
- To także jest denerwujące. -
George kontynuował drażnienie się ze mną, a jego brat starał się jedynie o
nieskuteczne powstrzymywanie śmiechu. - Kiedy tak robisz, dajesz wszystkim
wkoło do zrozumienia, że zaraz będziesz obrażona na cały świat.
- Ja się nie obrażam. -
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Każda tak mówi.
- Ja nie jestem
"każda". - poprawiłam, a mój wzrok powoli zamieniał się w
śmiercionośną broń.
- Każda tak mówi. - Chłopak
wzruszył ramionami, idąc przed siebie ze względnym spokojem.
Zapadło między nami milczenie,
podczas którego ja łypałam groźnie na Georga, a on odwzajemniał to uśmiechem.
- Obraziłaś się? - rzucił po
chwili.
- Nie potrafię się...
- Każda tak mówi.
- George! - warknęłam nagle, co
prawda trochę za głośno, co spowodowało, że wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
Najbardziej zaskoczoną minę miał chyba profesor Cognet, który do tej pory był
pochłonięty jedynie kręceniem głową i sprawdzanie, czy idziemy we właściwym
kierunku.
- Ups - szepnął do mnie George, a
coś we mnie zagotowało się jeszcze bardziej.
- Zamilcz! - syknęłam przez zęby,
posyłając mu sójkę w bok. Chłopak nawet nie drgnął.
- Jesteśmy na miejscu. - oznajmił
wtedy profesor, jakby z przymusu przerywając naszą kłótnię.
Znów westchnęłam ciężko i
wymieniłam z Georgem waleczne spojrzenie: "Pożałujesz".
- Dzieciaki, uspokójcie się! -
Profesor Cognet nie dawał za wygraną. - Fred, stań pomiędzy nimi, bo boję się,
że zaraz będziemy świadkami bójki stulecia.
Rudzielec posłusznie stanął
pomiędzy nami, a następnie rozłożył ręce na wysokości barków, by jeszcze
bardziej zwiększyć tę odległość.
- Darujcie, przyjaciele, ale jak
któreś z was zginie, będę zmuszony zabić to drugie, a nie mam ochoty tego
robić. - wyjaśnił z udawaną powagą i posłał do mnie oczko, przez co tylko
przewróciłam oczami.
- Wspaniale, że się
zrozumieliśmy. - pochwalił Cognet. - A teraz przejdźmy do rzeczy. - Zatarł
ręce. - Zapewne zastanawiacie się, dlaczego przebywamy w Zakazanym Lesie, a
raczej na polanie prowadzącej do niego. Otóż dzisiejszy temat dotyczy stworzeń,
które są powiązane silnie z Czarną Magią, a przy okazji część z was zainspiruje
się wybraniem Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami jako przedmiot dodatkowy. -
Niemrawe brawa.
- Zainspirował nas pan. - mruknął
do mnie Fred, cały czas odgradzając mnie od brata. "I dobrze, bo ten drugi
bez złamanego nosa z pewnością by nie wyszedł z tej opresji".
- Zwierzęta te należą do bardzo
trudnych do oswojenia, ale od czego Hogwart ma gajowego Hagrida, który
specjalizuje się w trudnych stworzonkach. Dzięki jego uprzejmości, będziemy
dzisiaj mogli odbyć zajęcia praktyczne.
- Hagrid? - przełknęłam ślinkę,
gdyż to nie wróżyło niczego dobrego. Jeżeli gajowy był w to zamieszany,
oznaczało to jednoznacznie, że bez siniaków się nie obejdzie. To
"stworzonko" to mogło być... - Jadownik Pstrokaty. - stwierdziłam
bardziej niż zgadłam, bo w naszą stronę właśnie zmierzał radosny Hagrid z
grupką anorektycznych prosiaków. - Weźcie to ode mnie. - dodałam ciszej, by
nikt nie zorientował się o niedoborze mojej odwagi, a następnie schowałam się
pomiędzy bliźniakami.
Nagle wokół profesora zgromadziła
się pokaźna grupa łysych chudych świń o nienaturalnie wykręconych ogonkach.
Pochrumkiwały one chaotycznie, od czasu do czasu trzęsąc racicami.
- Eee, Suzanne? Czy my nie
jesteśmy w separacji? - zwrócił się do mnie George, lecz ja byłam zbyt
pochłonięta obserwowaniem wygłodniałych świń, by odpowiedzieć mu jakąś ripostą.
- A oto i są. Jadowniki
Pstrokate! - zawołał uradowany Cognet, którego takie świniaki zachwycały tak
samo jak Hagrida. - Dziękuję za ich dostarczenie. - Skinął na gajowego, na
którego twarzy pojawiły się dwa obfite rumieńce.
- Nie ma sprawy. - Zachichotał
olbrzym, a duma rozpierała go od środka. - Te chojraki robią się szybko głodne,
holibka. Nie zagłodźcie ich tylko. - poinformował, co sprawiło u mnie jeszcze
większy wytrzeszcz, a następnie odszedł, radośnie pogwizdując.
- Jak już mówiłem, są to
Jadowniki Pstrokate. Bardzo bliskie kuzynostwo świni, jednakże różnią się od
niej właściwościami. Stworzenia te posiadają niezwykłą zdolność, którą jest
mianowicie odstraszanie wampirów i tu... panna Shy otrzymuje ostateczny dowód,
że nie należę do tego gatunku. - Uśmiechnął się do Evy, płonącej jak zwykle
rumieńcem pod spojrzeniem mężczyzny.
- A Frigus się ich nie boi? -
spytał Jordan, przyglądający się podejrzliwie śpiącemu nietoperzowi we włosach
nauczyciela.
- O ile wiem, Frigus nie jest
wampirem. - zauważył profesor i dotknął lekko nietoperza, przez co ten zbudził
się niechętnie. - Odstraszają wampiry i dlatego używa się ich w różnorakich
akcjach, przeprowadzanych w Transylwanii. Dzięki ich oddechowi, tamtejsze
wampiry uciekają ze swoich dotychczasowych kryjówek.
- Zajeżdża mi to prześladowaniem.
- zauważył jakiś wysoki chłopak.
- Musimy się przed nimi bronić. -
powiedział pewnie i lekko nauczyciel, przez co zmarszczyłam brwi. Czyżby to
nietolerancja z jego strony? - A teraz podzielcie się w trójki i opiszcie w
zeszytach wygląd Jadowników. Pod koniec lekcji sprawdzę efekty waszej pracy, a
tym czasem... przypada jedno zwierzę na grupę.
- Że co? - mruknęłam odruchowo,
kierując wzrok na ohydne świnie. Kiedy Hagrid wygadał nam tę niespodziankę,
były one z pewnością mniejsze i mniej oślinione, a teraz...
- Suzanne, George, Fred. Na co
czekacie? Do roboty, no już! - rozkazał nauczyciel i klepnął jakiegoś prosiaka
w naszą stronę. Tego najbardziej oślinionego i śmierdzącego.
- Cieszę się, Suzanne, że dbasz o
estetykę, ale błagam, weź się już w garść i nie bój się tego dotknąć.
- Pisz, że ma trzy języki! Więcej
już do tego ręki nie przyłożę. - odparłam, a George posłał mi zdziwione
spojrzenie, lecz po chwili zapisał moje "obserwacje".
- Dobra, fajnie, fajnie. Ale czy
możemy nie poświęcać całej uwagi szynce. - Fred chciał oderwać nas od pracy.
- Masz ochotę na posiłek z tego?
- zakpił jego brat.
- Nie. - Nawet mnie przeszły
ciarki. - Pamiętacie tę rozmowę Charliego? - spytał po chwili, na co my zgodnie
pokiwaliśmy głowami. - Wspaniale. - pochwalił nas. - Dowiedziałem się, że ten
cały bal absolwentów to taka impreza w pierwszym tygodniu maja. Najpierw
odbywają się tam jakieś uroczyste przemówienia, a potem jest szalona... -
zawołał rozemocjonowany, przyczyniając się do niepokoju naszego prosiaka.
- Teraz jest pierwszy tydzień
maja. - zauważył George.
- Bystry jesteś. - powiedział
jego brat, zdzielając zeszytem po głowie rozzłoszczonego zwierzaka.
- A ty przezabawny. - wtrąciłam.
- A wy znów pogodzeni? - mruknął
z niezadowoleniem. - Nie stawajcie wiecznie po swojej stronie, a z resztą...
Idziecie ze mną, czy nie?
Spojrzeliśmy na Freda jak na
wariata.
- Masz pojęcie, ile punktów
regulaminu zostanie przez nas złamane? - dopytał się George.
- To niebezpieczne... mogą nas
wywalić... Dumbledore będzie wściekły, część uczniów pewnie też. - Wyliczałam
na palcach.
- Nie sądzę, żeby to było
rozsądne z naszej strony. - ciągnął George.
- Czy wy mi właśnie chcecie
powiedzieć, że się nie zgadzacie? - Fred wybałuszył oczy.
- Nie, używamy ironii, Fredzie
Weasley'u. Bylibyśmy głupi, gdybyśmy nie uczestniczyli w takim przedsięwzięciu.
- jęknęłam i spojrzałam na obiekt naszych badań.
Nasz Jadownik był wyjątkowo
paskudny. Miał lekko oklapnięte uszy, krzywy ryjek i grzbiet pokryty czarnymi
plamkami. W jego tępych oczkach żarzyła się zawziętość.
"Nie przypadniemy sobie do
gustu".
...
- Przypomnijcie mi, dlaczego się
zgodziłam? - rzuciłam do bliźniaków, chyba po raz setny poprawiając spódnicę.
- Ponieważ to niebezpieczne, mogą
nas wywalić, a Dumbledore będzie wściekły. - wyjaśnił George, uważnie
obserwując Mapę.
- Ja tak mówiłam? - spytałam
ponownie, a chłopak posłał mi kpiące spojrzenie.
- Chyba nie tchórzysz? - zakpił,
a ja momentalnie się wyprostowałam.
- Tak zdesperowana nie jestem. -
Zaprzeczyłam momentalnie i znów dotknęłam materiału ubrania.
- Przestań to poprawiać. -
skarcił chłopak i tym razem to ja spojrzałam na niego jak na wariata.
- Jest dobrze, Suz, nie musisz
się stroić jeszcze bardziej. - mruknął Fred, wychylając się za róg korytarza.
- Ja się nie stroję tylko
poprawiam tę beznadziejną kieckę. - mruknęłam.
- Dobrze wyglądasz, daj już
spokój. - George machnął ręką.
- Nawet nie wyściubiłeś nosa z
Mapy. - zauważyłam.
- Jak będę pożerał cię wzrokiem,
to tym bardziej będziesz się peszyć. - warknął.
- Kochani. - Fred zabrał bratu
kartkę i wsadził ją sobie do kieszeni. - Złość piękności szkodzi, a teraz pierś
do przodu i idziemy zatrząść parkietem. - zaproponował i zniknął za zakrętem.
Chwilę spoglądaliśmy zamurowani w
miejsce, gdzie przed chwilą stał Fred.
- Oszalał. - podsumował George i
ruszyliśmy za nim.
...
Kiedy znaleźliśmy się przy
wejściu do Wielkiej Sali, okazało się, że część z przemówieniami już dawno się
skończyła, a wszyscy przyszli absolwenci Hogwartu bawili się w najlepsze. Sala
niczym nie przypominała tej sprzed śniadania. Podłużne stoły zniknęły, a
zamiast nich pojawiło się mnóstwo kilkuosobowych stolików, przyodzianych
obrusami w barwach poszczególnych domów. Ściany zostały przystrojone
girlandami, a na podłodze walały się balony, których kolor zmieniał się z
każdym ich dotknięciem.
Większość uczniów tańczyła z
szaleństwem na parkiecie. Ich stroje zlały się w paletę barw jakiegoś
psychopatycznego malarza, który jest daltonistą. Każdy z chłopaków miał na
sobie garnitur. Z dziewczynami sprawa była już odrobinę bardziej skomplikowana,
bo, gdy każdy z panów miał ubranie chociaż odrobinę podobne do ubrania swego
kolegi, o tyle panie nie zachowały umiaru w niczym. Jedna z nich zdobyła się
nawet na taki krok, by pomalować swe włosy na fioletowo i wymachiwać nimi przy
stole o żółtym obrusie.
"O szalony
Huffleputhie"
- Uspokój się, bo nikt cię nie
zaprosi do tańca! - Dziewczyna została trzepnięta przez swoją niewyluzowaną
koleżankę.
- Dostałam się wstępnie na
szkolenie na Aurora. Reszta już nie ma znaczenia! - odparła fioletowowłosa.
Parsknęłam śmiechem na jej słowa.
"Taką ambicję pochwalałby
Remus"
- Ale super. - skwitowali
chłopcy, a chwile później rozsiedli się przy jednym ze stolików i zaczęli
pałaszować tamtejsze łakocie.
- Będą was boleć brzuchy. -
powiedziałam, przysiadając się do nich.
- I?
- I ja nie będę was pocieszać,
ponieważ także zamierzam przedawkować cukier. - zaśmiałam się i złapałam za
apetycznie wyglądające ciastko. Może w przyszłości mieliśmy zacząć tego
żałować, ale w tamtej chwili objadaliśmy się jedynie zapasami czarodziejskich
słodyczy.
Kiedy już znudziło nam się
łasuchowanie, postanowiliśmy odrobinę potańczyć i spalić zbędny balast, który
zapewne miał nas już nie opuści przez dobre kilka lat. Tak więc, do skocznego
kawałka Fatalnych Jędz zaczęliśmy wywijać zgrabne ruchy, którym przyglądało się
kilka par oczu, lecz to nie kłopotało nas zbytnio. Jakbyśmy w ogóle nie liczyli
się z konsekwencjami, wymachiwaliśmy rękoma i darliśmy się w niebogłosy, dopóki
muzyka została wyłączona.
Nieco rozczarowani, skończyliśmy
pląsy i z żalem spojrzeliśmy w stronę magicznego gramofonu, z którego nie
wypływała już muzyka. Tam, ku naszej zgrozie, stał nie kto inny jak woźny Filch
we własnej osobie, a po wczesnej porze wywnioskowaliśmy, że nie pojawił się
tutaj, by oddelegować uczniów do domu i zacząć sprzątać nieco wyświechtaną
posadzkę.
Woźny także lustrował nas
wzrokiem. Jego wściekłość właśnie wzbiła się na nowszy poziom.
...
Kiedyś powiedziałam, że każdy
dzień daje nam nowe doświadczenie i wzbogaca nas o nowe przygody. Byłam głupia,
ponieważ dotyczy to także dorosłych ludzi. Filch znalazł nasz słaby punkt i
uderzył w niego ze zdwojoną siłą, dzięki czemu nie wiem, czy zdołamy się
pozbierać. Nasz szlaban przebiegał tak jak każdy inny. Tylko, że z drobną
różnicą. Każde z nas dostało inny fragment szkoły do posprzątania. Zostaliśmy
rozdzieleni, co było pewnego rodzaju spełnieniem koszmaru. Nie cierpiałam być
samotna. Wtedy czułam się taka niepotrzebna, zapomniana i opuszczona.
- Nie ma nawet do kogo gęby
otworzyć. - mruknęłam, szorując podłogę szczoteczką.
- Czyżby pierwsze objawy
Schizofrenii? - Usłyszałam nad głową głos Irytka, dzięki któremu odechciało mi
się komunikacji.
- Nawet jeśli, to nic ci do tego.
- odparłam, a ruchy mojej ręki stały się agresywniejsze.
- Jaka niemiła. - zachichotał,
zaglądając przez moje ramię.
- Idź sobie, Irytku! - jęknęłam
przeciągle, lecz duch ani trochę nie stracił na swojej impertynencji.
- Jak długo tu jestem, tak długo
nie spotkałem tak upartego bachora jak ty. - Wskazał na mnie palcem, a ja
starałam się wbić wzrok w posadzkę. - A, nie. Przepraszam. Jeszcze Huncwoci,
ale oni to zupełnie inna historia. - odsunął się ode mnie.
- Huncwoci? - powtórzyłam
zaskoczona i odwróciłam się w jego stronę.
- Nie dość, że uparta to jeszcze
tępa. - Poltergeist przewrócił oczami.
- Irytku!
- Zgoda, zgoda, zgoda! - zawył z
drwiną. - Powiem wszystko, tylko mnie nie bij. - Przycupnął na podłodze i
schował twarz w dłonie.
- Nie wygłupiaj się!
- Racja - Duch na nowo odzyskał
werwę i dobry humor. Wzbił się w powietrze i zrobił obrót nad moją głową. -
Niezłe z nich były gagatki. - zastanowił się chwilę. - Tak pamiętam, ale
stanowili dla mnie niezłą konkurencję. Dobrze, że się wynieśli.
- Chyba czegoś nie łapię.
- A mówiłem, że jesteś tępa.
Tylko podłogę tobą myć. Ale nic, to się nazywa fart. Ja go w życiu mam, a ty...
Ty niekoniecznie. - Uśmiechnął się chytrze, znów wykonując obrót w powietrzu.
- Co jeszcze o nich wiesz? Kim
byli, co się z nimi stało? Cokolwiek?
- Cóż... Jeżeli ci powiem, nie
będę miał już takiej zabawy.
***
Jakieś pytania?
Autorka :)