sobota, 28 kwietnia 2018

Krótkie ogłoszenie...

Z okazji majówki informuję, że dni wstawiania rozdziałów w najbliższym tygodniu ulegną zmianie. Nastawcie się na 3 rozdziały w przyszły weekend, 
moi drodzy ;)

Autorka - Suzanne Lupin

Ps. Za wszelkie niedogodności przepraszam.

czwartek, 26 kwietnia 2018

Rozdział 78

...
Suzanne przechadzała się po domu Blacków, korzystając z chwilowej nieobecności Remusa. Syriusz ostatnimi czasy stał się bardzo zamknięty w sobie i przebywał w swoim pokoju na ostatnim piętrze. 
W jej głowie kołatały jego słowa: Ten dom wydaje się mały. W rzeczywistości znajdują się w nim pomieszczenia, o których nawet nie mamy pojęcia. Nie powiedziałaby, że był to niewielki budynek. Chociaż perspektywa, że miała do dyspozycji jedynie część setną tego obszaru, faktycznie wprawiała w niedosyt. 
Od kilku minut patrzyła na stary gobelin na ścianie. Znajdowało się na nim drzewo genealogiczne rodziny Black. Wypatrzyła na nim Syriusza. Miał brata. Miał też trzy kuzynki: Bellatrix Lestrange - przebywała obecnie w Azkabanie za torturowanie Longbottonów - Andromedę Tonks - matkę Dory i wydziedziczoną członkinię rodu tak samo jak czarnowłosy - oraz Narcyzę Malfoy - matkę Dracona oraz małżonkę mordercy, który zabił rodziców Suz.
Później miał czelność z nią rozmawiać. Patrzył na nią, jakby nic złego nie zrobił. Jakby pozbawienie jej rodziców było tylko drobnym przewinieniem. Nienawidziła go za to. Od kiedy Vincent pokazał jej winowajcę, nie miała dla Malfoya litości. Współczuła jedynie jego bliskim.
- Suzanne - Usłyszała za sobą głos Alexa. Wywróciła oczami na ten dźwięk. Nie miała ochoty na rozmowę z nim.
- Pomóc ci w czymś? - spytała rozdrażniona, nadal uważnie lustrując drzewo Blacków.
- Możemy chwilę porozmawiać? - rzucił i złapał delikatnie za jej nadgarstek, chcąc wyprowadzić ją z pokoju
- Sama mogę wyjść. - Zdziwiła się gestem chłopaka, a ten momentalnie ją puścił. - Tylko po co?
- Chciałbym porozmawiać. - W jego granatowych oczach krążył smutek.
Dziewczyna skinęła niechętnie głową.
Wyszli z pomieszczenia i kierując się schodami na górę, dotarli do korytarza na II piętrze. Dziewczyna oparła się swobodnie o zimną ścianę, co chłopak momentalnie uczynił na drugiej. 
- Widzę, że to skomplikowana sprawa. Normalnie gadasz jak nakręcony - przerwała milczenie. 
Alex jedynie uśmiechnął się posępnie. 
- Co taki milczący? - zapytała, wyraźnie zdziwiona.
Ten spojrzał na nią dziwnym wzrokiem, a następnie zbliżył się do niej.
- Powiedz mi Suz... - zaczął. - Czy ja ci się... podobam?
Zaskoczyło ją to pytanie. Przez chwilę biła się z myślami. Tak naprawdę nigdy nie traktowała go jako obiekt westchnień, ale... Musiała przyznać, że był całkiem przystojny. Znów zwróciła twarz w jego kierunku. Nim zdążyła wydusić z siebie słowo, chłopak nachylił się nad nią i złączył ich wargi w pocałunku. 
Otępiała z nadmiaru wrażeń, nie była w stanie odwzajemnić gestu. Czuła jedynie jego usta na swoich, a w nich błąkającą się pustkę. 
Pocałunki chłopaka momentalnie straciły na intensywności. Zdawało jej się, że Alex stopniowo zaczął je przerywać. Nie mogła na to pozwolić - zbyt bardzo pragnęła poczuć jego wargi na swoich. Zaczęła odwzajemniać pocałunki, a chłopak, jakby z powrotem nabrał pewności siebie i temperamentu, zaczął nad nią górować. Jego wargi przekazywały tyle agresywności i dominacji.
Suzanne poczuła się przy nim tak bardzo bezbronna. Wplotła palce w jego blond włosy, a on w zamian naparł na nią ciałem, przygwożdżając do chłodnej ściany, przez co poczuła się taka krucha. Chłopak wpijał się w jej usta, a ona oddawała mu każdy pocałunek. Przez cienką warstwę ubrań wyczuwała dobrze wyrzeźbiony tors chłopaka, który podnosił się i opadał z każdym kolejnym oddechem. Chłopak chwycił raptownie za jej nadgarstki. Przygwoździł je tuż nad głową. Poczuła się całkowicie bezbronna.
Wtem dziewczyna usłyszała czyjeś kroki na pobliskich schodach. Alex odskoczył od niej jak poparzony, a Suzanne spojrzała w stronę wydobycia się dźwięku, starając się uspokoić oddech. Chwilę później na korytarzu pojawili się Remus oraz Syriusz. 
Obaj posyłali im dziwne uśmiechy. 
Kiedy ich mijali, Black puścił oko dziewczynie, a wtedy wszytko stało się jasne. Te schody nigdy nie skrzypiały przez zaklęcie, jakie zostało na nie rzucone kilka tygodni temu!  Co oznacza, że... Widzieli ich! Na twarzy dziewczyny pojawiło się zażenowanie całą tą sytuacją. Gdy spojrzała w kierunku Alexa, ten jedynie opierał się nonszalancko o ścianę, bardzo dokładnie lustrując mnie wzrokiem.
- Czyli... - zaczął i podszedł bliżej. - Widzimy się później. - Uśmiechnął się chytrze, a następnie pocałował mnie w żuchwę i odszedł.
Kiedy jego kroki ucichły, wślizgnęłam się do swojego pokoju i solidnie zamknęłam za sobą drzwi. 
Wygrał... zaczepiał ją od samego początku i wygrał... lecz najgorszym był fakt, że imponowało jej to!
...
Nimfadora stanęła w progu kuchni.
- Odnoszę dziwne wrażenie, że wegetujesz pomiędzy swoim pokojem, salonem i kuchnią. - Posłała jej drwiący uśmiech.
- Bywam jeszcze na korytarzu, aby móc przemieszczać się po domu - odparła nastolatka.
- Zły humor.
- Nie wiem. Na pewno nie jestem w normie.
- Raczej w formie.
- Nie. Norma to dobre określenie. - stwierdziła Suzanne, wstając. Herbata całkowicie wystygła, nie miała już ochoty jej pić.
- Jest jakiś sposób, aby poprawić ci humor?
- Nie wiem, czy należy go poprawiać. Może właśnie jest zbyt entuzjastyczny?
- Ciekawie okazujesz radość. I pytam serio, Suz.
Suzanne spojrzała na Tonks z wyrzutem. W jej zielonkawobłękitnych oczach pojawiły się łzy.
- Byłaś kiedyś zakochana? - spytała niepewnie.
- To podchwytliwe pytanie? - podchwyciła. - Raczej tak i to niejednokrotnie, ale... co ja tam mogę wiedzieć.
- Z pewnością więcej niż Remus czy Black.
- Pytałaś ich o sprawy sercowe? - zakpiła niebieskowłosa, siadając. Suz po chwili znów znalazła się na krześle.
- Nie, bo wiem jakby się to skończyło - mruknęła. - Walką samców alfa. - Zrobiła cudzysłów w powietrzu.
- Cóż... Jeżeli chodzi o miłość, to niewiele mogę poradzić. Dlaczego pytasz akurat mnie?
- Bo jesteś jedyną dziewczyną, jaka nas odwiedza. Reszta to sami faceci. - Suzanne oparła się na oparciu krzesła. - Wcześniej doradzały mi Maureen i Angelina, ale teraz... ich tutaj nie ma.
Tonks zastanowiła się przez chwilę. Nie była odpowiednią osobą do takich rzeczy. Nie miała doświadczenia i brakowało jej powagi, którą należało zachować w tego typu sytuacjach. 
- Mam dla ciebie coś, co unormuje twój nastrój - powiedziała nagle. Suzanne zmarszczyła nos. Jedynie czekolada mogła złagodzić sprawę z Alexem. - List do ciebie.
Dziewczyna tym bardziej się zdziwiła.
- Od kogo? - Nie chciała otrzymać od nich wiadomości. Napisanie listu do nich było dla niej zbyt wymagającym (jak się okazało) posunięciem. Kiedy umieściła kartkę w kopercie, bała się, że się rozpadnie przez nadmiar łez. Nie mówiąc już przeczytać wiadomość od nich, dotknąć papieru, który był wypełniany przez nich.
- Bliźniaków. Też pytanie.
- Mówiłam ci, że nie chcę odpowiedzi!
- Oni nalegali.
- Oni zawsze nalegają.
- Tęsknią za tobą. To widać. 
- Długi jest?
- Co?
- Ten list czy jest długi?
- Nie wiem. Przecież go nie czytałam!
Suzanne westchnęła ciężko.
- Daj mi go. - Wyciągnęła dłoń do kobiety, wstając.
Nimfadora wręczyła jej kopertę, a nastolatka skierowała się w kierunku korytarza.
- Gdzie idziesz? - spytała Tonks z niepokojem.
- Zmieniam miejsce wegetacji. Minę korytarz i pójdę do salonu. - Suzanne wzruszyła ramionami. - Tam jest przytulnie. Jak w pokoju wspólnym Gryffindoru.
Opuściła pomieszczenie, zostawiając Dorę samą.
Kobieta napiła się z kubka dziewczyny. Wzdrygnęła się na smak zielonej herbaty. Wolała kawę - koniecznie czarną. Taka miała najbardziej intensywny smak, który dawał jej należyte ukojenie.
...
Kiedy Suzanne zakopała się w jedwabne poduszki kanapy, a płomienie ognia dawały jej upragniony spokój i ciepło, drżącymi rękoma otworzyła kopertę.
Witaj Lupin! - już pierwszy paragraf zdradzał nadawców. Te dwa słowa mówiły więcej niż tysiąc podobnych: był to bardzo znajomy cytat, ale w tamtej chwili na miejscu.
- Cześć chłopaki - odparła dziewczyna do siebie, świetnie wiedząc, że nikt i tak jej nie usłyszy.

Twój list bardzo nas ucieszył - tak, wiemy, że to sztampowe określenie, ale nie mogliśmy znaleźć innych słów na rozpoczęcie. Mamy jedynie nadzieję, że w miejscu, w którym teraz przebywasz, masz chociaż dach oraz bieżącą wodę. Wbrew pozorom to bardzo istotne elementy domu, a my nie znieślibyśmy myśli, że mieszkasz w ruderze bez podobnych standardów. 
I, jak z resztą widzisz, odpisaliśmy na twój list, chociaż nam wyraźnie zabroniłaś. Ale nie martw się. Nikomu o tym nie powiedzieliśmy. Nawet Maureen, Angelinie i Jordanowi. Uważamy, że to powinna być twoja decyzja.
W Hogwarcie nastąpiło kilka zmian, ale zapewne o nich wiesz, więc nie będziemy się rozpisywać. Po prostu chcemy, żebyś wiedziała, że twoja osoba wnosiła coś w te zapyziałe mury - cały czas próbujemy ustalić, co to było dokładnie (ale na pewno było to dobre). Mamy nadzieję, że już niedługo się zobaczymy. Brakuje nam twojego przewracania oczami przy każdej naszej głupocie. Ogólnie brakuje ciebie w Hogwarcie. Ta buda jest teraz jakaś taka bezosobowa. 
Całujemy mocno - każdy z osobna (bez podtekstów) - szczerze wierząc, że będzie nam jeszcze dane się spotkać. Przyjaciele na zawsze! Pamiętaj te słowa.
Fred Weasley
George Weasley
PS. Od Freda Weasley - Uważaj tam na siebie, bo teraz nie możemy cię obronić.
PS. Od George'a Weasley - Jest taki cytat, nie wiem czyj (chyba mój): 
"Rozłąka osłabia mierne uczucia, a wzmacnia wielkie. Tak samo jak wiatr gasi świece, a rozpala ogień - dlatego też kieruj się sercem".

...
Alex stanął w bezruchu przed drzwiami salonu, które były zamknięte. Miał uniesioną dłoń, aby zapukać, ale najwyraźniej nie mógł się przemóc, bo trzymał ją z dala od drewna. Po jego czaszce rozbijały się sprzeczne emocje - a przecież powinien być twardy. Tak powiedział mu ojciec, zanim uciekł. Gdzie? Pewnie sam nie wiedział.
Westchnął ciężko i podniósł wzrok z wypastowanych butów. Spojrzał z nadzieją w hebanowe drzwi oddzielające go od Lupin. Albo Suzanne. Teraz już nie był pewny, czy powinien dalej się z nią droczyć. Miał dwadzieścia trzy lata, a zachowywał się jak zakochany trzynastolatek. Myślał o dziewczynie jak fanatyk i nic z tym nie robił. A nie, jednak zrobił. 
Największą głupotę, jaka mu kiedykolwiek przyszła.
Usłyszał stukanie w drewno. To jego własna ręka przeciwstawiła się jemu i zapukała.
- Proszę. - Ze środka dobiegł go rozczulający głos dziewczyny.
Nie było odwrotu. Tą samą dłonią, która przed chwilą go zdradziła, nacisnął klamkę i wszedł do środka, gdzie momentalnie dopadła go dziwna atmosfera.
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego granatowe oczy dostrzegały w tamtym momencie jego największe szczegóły, ale nie miały szczęścia dostrzec Lupin.
- Suzanne? - rzucił niepewnie, czując, jak przechodzi go deszcz niepokoju. Normalnie mówił do niej po nazwisku.
- Jaka zmiana - prychnęła dziewczyna tym charakterystycznym dla siebie, drwiącym tonem. - Jestem tutaj, Moody. - Czyżby role się odwróciły? - Na kanapie, pod tą stertą poduszek!
- Co tu robisz? - spytał, a jego ton w niczym nie dorównywał pewności dziewczynie. 
- Chowam się przed słońcem, nie widać? - fuknęła. - Która jest godzina? - dodała milej. 
- Czas naszych zajęć.
- W to nie wątpię, ale która jest godzina?
- Trzecia. Nie znasz godzin naszych spotkań?
- Nie muszę ich znać. I tak nie robię tutaj nic innego. - Jej twarz wyłoniła się z poduszek. Odznaczały się na niej zaczerwienione smugi, biegnące od załzawionych oczu po środek policzków.
- Dzisiaj ćwiczymy tutaj? - Chłopak postanowił udawać, że ich nie zauważył.
- Możemy tutaj. I tak nikt nie będzie nam przeszkadzał. 
- Co masz na myśli?
- Black siedzi u siebie. Remus wybył z Dorą na zebranie. Innymi słowy: wolna chata.
- Tak jak ostatnio?
- Niezupełnie. - Dziewczyna zaczęła wydostawać się pod swojej sterty. Po chwili stałą na własnych nogach.
- Ile siedziałaś w tych poduszkach?
- Ja wiem? Godzinę, trzy, dziesięć? Ponoć umarli czasu nie liczą.
Chłopak zaśmiał się drwiąco.
- Umarli? Aż tak prędko ci na tamten świat?
- Tonks uświadomiła mnie w czymś dzisiaj. To, co tutaj robię, to nie jest życie. To wegetacja. 
- Dla bezpieczeństwa.
- Moim przyjaciołom także się ono należy! - stwierdziła.
- A nie sądzisz, że skoro chronimy ciebie, to może jesteś wyjątkowa?
- Moi przyjaciele też są tacy.
- Oni nie są tobą!
- Są podobni do mnie!
- Ale nie tacy sami. - Alex znajdował się tuż przy dziewczynie. Jego tors napierał na nią delikatnie, a Suzanne poczuła, że jej plecy stykają się z chłodnym murem.
- Znowu zaczynasz? - warknęła, odsuwając go od siebie.
Blondyn momentalnie zganił się w myślach. Przysiadł na oparciu pobliskiej kanapy.
- Co ty właściwie zamierzasz? - spytała po chwili. Posłał jej spojrzenie pełne niezrozumienia. - Po co w ogóle to zacząłeś. Przypominam ci, że to twoja wina.
- Ach. - Wydało się z jego ust. - Mówisz o pocałunku. A myślałem, że nawaliłem w kolejnej kwestii.
- Bardzo śmieszne.
- Ciekawe dla kogo, bo mnie jakoś nie bawi ta sytuacja - odparł.
- To po co to robisz?
- Co robię? Dlaczego cię pocałowałem? Mówmy jak dorośli, nazywaj, Lupin, rzeczy po imieniu.
- No dobrze, a zatem, dlaczego mnie pocałowałeś?
- Kaprys - fuknął, wlepiając wzrok w podłogę.
- Szkoda - odparła gładko. Granatowe oczy znów spoczęły na niej.
- Wybacz, ale teraz ja nie rozumiem. 
- Czego konkretnie?
Już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ale wtedy zdał sobie sprawę, że było to za skomplikowane do ubrania w słowa. 
- Czego konkretnie? - powtórzyła Suzanne marszcząc brwi.
- Ciebie.
- Mnie? - powtórzyła, biorąc głęboki wdech. W ten sposób nigdy się nie dogadają. - To ty mówisz, że zrobiłeś to tylko dla zabawy!
- Dla kaprysu!
- A to nie to samo?
- Nie, ale... - Urwał na chwilę. - To ty nagle zaczęłaś się wahać!
- Nad czym?
- Właśnie tego nie rozumiem! - warknął, zaciskając szczękę.
Suzanne zlustrowała go krytycznie wzrokiem. Włosy miał w nieładzie, koszula była prasowana w pośpiechu. Tylko buty zdawały się być jako tako przyzwoite. 
Odsunęła się od ściany i podeszła do chłopaka. Złapała go za dłonie, podnosząc je bliżej ust. 
- Mówisz, że mnie nie rozumiesz - stwierdziła. Blondyn skinął głową, bacznie obserwując każdy ruch dziewczyny. - Ja też siebie nie rozumiem. - Podniósł wyzywająco brew. - A przyjaciel powiedział mi dzisiaj: kieruj się sercem. - Alex przełknął ślinę. - Ja już wiem, co ono mi mówi. A czy ty to wiesz? - spytała prowokacyjnie, czując, jak w następnej chwili Alex znajduje się tuż obok niej i złącza ich usta w pocałunku. 
Suzanne instynktownie odwzajemniła ruchy jego warg, zaplatając dłonie na karku blondyna. Smak jego warg zdawał się zbyt ulotny, aby tak po prostu mogła z niego zrezygnować. Po chwili jednak oderwali się od siebie.
- Co to ma być? - spytał Alex, uśmiechając się szeroko. Suzanne jedynie pokręciła karcąco głową, chcąc jeszcze raz poczuć na swoich jego wargi. Ponownie zamknęła jego usta pocałunkiem.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Rozdział 77


...
- Przyłóż się do tego. Co z tobą jest nie tak? Skup się! - Alex wydzierał się na dziewczynę już którąś godzinę.
Znów wrócili do nauki oklumencji. Blondyn musiał mieć pewność, że Lupin będzie odporna na tego typu ataki.
- Masz jeden defekt! - bąknęła Suzanne z irytacją i znów ukryła myśli.
- A mianowicie?
- Wnerwiasz mnie! - syknęła, czując jak chłopak przedostaje się do jej umysłu.
- Bierzemy to za wadę?
- Ty jesteś jednym wielkim nieszczęściem - prychnęła, starając się wygnać go ze swojego umysłu.
- Kiedyś będziesz się przeklinać za takie gadanie - zaśmiał się, wkradając do jej głowy.
Wspomnienia z przeszłości zaczęły przelatywać jej przed oczyma jak stary film. Ukryła wszystkie przeżycia i wtedy poczuła się tak bardzo bezosobowa - jakby nie miała wcześniej żadnego życia.
Jednak wtedy w jej głowie pojawiły się wątpliwości. Poczuła wszechogarniającą złość.
"Tak prosto cię złamać" - doszedł do niej pewny głos Alexa.
"To nie prawda" - mruknęło echo, należące do ostatków myśli Suz.
"Sama w to nie wierzysz"
Chłopak penetrował jej myśli, starając się znaleźć te słabe. Pierwsze zaklęcie, kupno różdżki, poznanie bliźniaków, ceremonia przydziału, dowcip na eliksirach, zwierciadło Ein Eingarp, kłótnie z Georgem, opuszczenie szkoły, Alex, pocałunek...
Chłopak wyszedł z myśli dziewczyny.
- Podobało ci się? - spytał z drwiną, uważnie lustrując ją wzrokiem.
- Nie wiem, o co ci chodzi? - bąknęła, odwracając głowę.
- Pocałunek. Podobał ci się - powiedział z satysfakcją i zrobił krok w jej stronę.
- Musiało ci się przywidzieć. - Cofnęła się.
- Nie w tym przypadku, Lupin - prychnął, przybliżając się nieznacznie. - Lecisz na mnie i nie jesteś w stanie się z tym pogodzić. - Wykrzywił usta w uśmiech.
- Nie dodawaj sobie - odparła, krzyżując ręce na piersi.
- Och, Lupin, Lupin, Lupin. Przyznaj chociaż sama przed sobą... że jestem przystojny.
- Ego ci usycha? - rzuciła, czując, jak Alex znajduje się tuż przy niej.
- Raczej przyczyna niesprawiedliwości... - zaczął, uśmiechając się chytrze i chwytając jej podbródek w dłoń. Uniósł jej twarz w górę, by na niego spojrzała.
- ... że jestem jedyną dziewczyną, która nie padła ci do stóp i nie błagała o twoją uwagę. - wtrąciła Suzanne, a druga dłoń blondyna ścisnęła ją za nadgarstek.
- Widzisz? Ja muszę o ciebie zabiegać. To oznacza, że jesteś wyjątkowa. - Zmniejszył odległość między nimi.
- To oznacza, że nudzi ci się ostatnimi czasy - warknęła, wyrywając się z jego uścisku.
- Jesteś zabawna - Znów złapał ją za nadgarstki.
- Puszczaj mnie!
Alex parsknął śmiechem.
- Pasujemy do siebie - mruknął, a jego oddech podrażnił skroń dziewczyny.
- Daruj sobie - wydała z siebie, na co blondyn uciszył ją szybko, złączając ich usta pocałunkiem.
Dziewczyna jęknęłam z irytacji, starając się oderwać od warg blondyna, lecz jego silny uścisk uniemożliwiał jej ten ruch. Po chwili poddała się temu.
Nieświadomie zaczęła odwzajemniać pocałunek, a wargi chłopaka współgrały z jej ustami agresywnie, miażdżąc je.
"Suzanne! Uspokój się" - racjonalny głos rozbrzmiał w jej głowie, jednak wargi blondyna były tak napastliwe i pełne dominacji. Nie mogła...
Chłopak wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu, co na dziewczynę podziałało jak kubeł zimnej wody na głowę. Przerwała pocałunek i odskoczyła od niego jak oparzona.
- Nigdy więcej - powiedziała, a jego twarz znów stała się  poważna.
- Czekaj, ja... - zaczął, lecz dziewczyna wyszła pośpiesznie z pokoju.
A jednak znów to zrobił - skarcił się w myślach. Nie powinien tego zaczynać!
...
W kominku tlił się radosny płomień, który tak przypominał dziewczynie ten z pokoju wspólnego gryfonów. Mocniej ścisnęła ozdobną poduszkę trzymaną w rękach i oparła na niej nadal drążą brodę. W czasach szkolnych nie miała takich problemów. Alex pozwalał sobie na za dużo - zdawała sobie z tego sprawę znakomicie i w zasadzie powinna to przerwać. Przecież mogła to zrobić.
Tyle że nie potrafiła.
Jego osoba posiadała w sobie ten magnes, który zawsze przyciągał ją do ludzi. Takie coś mieli w sobie bliźniacy, Maureen, Vincent, Black! Jednak dopiero Alexowi nie mogła się oprzeć. Nie umiała tak po prostu spełnić swojego "nie". Mówiła, że się nie zgadza, ale to były tylko głupie słowa.
Poczuła, jak ugina się obok niej drugi koniec kanapy. Zwróciła wzrok niechętnie w tamtym kierunku i ujrzała błękitne, roześmiane oczy.
- Cześć, Nim... Dora - powiedziała z zająknięciem.
- Co porabiasz? - spytała Tonks, uważnie lustrując dziewczynę.
- Wymyślam lekarstwo na kaszel - stwierdził Suzanne. - Chociaż bardziej prawdopodobna opcja dotyczy myślenia o niczym.
- Kiedy myśli się o niczym - rzuciła kobieta. - to zazwyczaj chodzi o miłość. - Uśmiechnęła się przyjemnie.
Dziewczyna instynktownie złapała się za głowę, na co Dora posłała jej zaskoczone spojrzenie.
- Wybacz - powiedziała Suz. - Od kiedy Alex uczy mnie tej przeklętej Oklumencji, mam wrażenie, że wszyscy wchodzą mi do głowy.
- Alex. - powtórzyła kobieta. - Czy to o niego chodzi? - Szesnastolatka pokręciła głową. - I nawet nie próbuj zaprzeczać.
Dziewczyna posłała jej drwiące spojrzenie. To była jej pierwsza rozmowa z Tonks, a kobieta zdawała się być z nią bardzo spoufalona. Nie wiedziała, czy może jej zaufać. Chociaż w zasadzie już to zrobiła.
- Nie zaprzeczę, nie potwierdzę. - Westchnęła ciężko. - Jesteś metamorfomagiem? - dodała szybko.
- Skąd wiesz? - podchwyciła Tonks.
- Twoje oczy. Wcześniej były piwne, a teraz w kolorze błękitu.
- Kiedy jestem wścibska, zmieniają się. - Przytaknęła.
- Znam takiego jednego metamorfomaga - przyznała dziewczyna. - Był nawet fajny. Piekielnie dziwny i tajemniczy, ale lubiłam go.
- Nie utrzymujesz z nim już kontaktu?
- Nie mogę. Remus zabrał mi sowę, a Dumbledore dwukierunkowe lusterka.
- Racja. - Zaśmiała się Tonks.
- To takie zabawne?
- Nie, ale chyba zapominasz, gdzie się znajdujesz. Suzanne, to świat magii. Uważasz, że jedynym sposobem na dostarczenie listu, jest sowa czy jakieś lusterko?
- Realne są tylko sowy i lusterka. Niby czego innego miałabym użyć?
- Mnie. - Kobieta wyszczerzyła zęby.
- Ciebie? - Zmrużyła oczy. - Pożyczysz mi swoją sowę?
- Nie. Mogę osobiście dostarczyć temu metamorfomagowi jakąś wiadomość. Jestem jednym z aurorów, którzy zostali oddelegowani do ochrony Hogwartu podczas turnieju.
Suzanne zastanowiła się przez chwilę.
- Zgoda... Ale to nie do niego będzie skierowana ta odpowiedź.
...
Bliźniacy Weasley zawsze byli nierozłączni. Zawsze stanowili coś w rodzaju jednej osoby, ponieważ i tak większość osób nie potrafiła ich rozróżnić. Dlatego też ogromną osobliwością było zobaczenie tylko jednego z nich.
Rudzielec siedział na podłodze w pokoju wspólnym, a ilekroć ktoś wstawał z jakiegoś fotela i trącał go w ramię, aby usiadł, ten odmawiał grzecznie i dalej kierował swoje myśli w stronę eliksirów. Od kiedy wygrał wraz z Fredem pieniądze u Bagmana, i od kiedy okazało się, że te pieniądze były fałszywe, poczuł w sobie ogromną gorycz związaną ze statusem materialnym swojej rodziny.
Zawsze ubrania po starszym bracie. Zawsze zabawka, którą kiedyś bawił się najpierw Bill, później Charlie, a następnie Percy. On postanowił żyć inaczej. Gdyby tylko znaleźć jakiś sposób na zarobek. Ministerstwo odpadało - chociaż matka wyraźnie dawała bliźniakom do zrozumienia, że chciałaby ich zobaczyć w nudnych garniturach sprawujących jakieś odpowiedzialne stanowisko. Na przykład wnoszących projekt ustawy o za cienkich denkach kociołków. Tym właśnie zajmował się Percy i zdawał się być szczęśliwy.
George jednak pragnął czegoś więcej niż tylko praca za biurkiem. Gdyby tak robić to, co się kocha, co nam sprawia przyjemność. Żarty. Chęć do rozbawienia jak największej liczby osób i sprawienia, że na ich twarzach pojawi się uśmiech. Tak, to było coś dla nich - dla niego i Freda. Musieli robić to samo. Nie wyobrażał sobie, co by było, gdyby się rozdzielili.
Niby dorosłość nadciągała tak nagle, jednak on i Fred przyrzekli kiedyś sobie, że prędzej stracą nogi, niż rozdzielą się w przyszłości. "Odwiedziny przynajmniej trzy razy dziennie" - obiecali sobie jako brzdące.
I ponownie jego myśli zboczyły na odmienny tor.
Suzanne. Zaklął w momencie, gdy pomyślał jej imię. Była już połowa listopada, a ta głupia dziewczyna nie dała o sobie znaku życia. Jakby zapadła się pod ziemię. Już nikt o niej nie wspominał. Każdy bał się wypowiadać jej imię, czy nawet wspomnieć żarty jakie razem z nimi zrobiła. Widział w oczach Angeliny, Maureen i Jordana, że za nią tęsknią. On też tęsknił - cholernie. Ale czuł się bezsilny, bo nie mógł nic na to poradzić.
Westchnął ciężko, wracając do podręcznika do eliksirów. Wraz z bratem produkowaliby zabawki, które wszystkim sprawiałyby radość.  Przecież mogli to robić. Mieli kwalifikacje. Poczucie humoru i smykałkę do tego. Poza tym byli dobrzy z eliksirów i transmutacji. Te dwie dziedziny wystarczyłyby do stworzenia świetnego w swojej banalności gadżetu.
Może by tak spróbować znowu połączyć się z nią przez lusterko - momentalnie zganił się za tę myśl. Niejednokrotnie próbował, a i tak nie odbierała. I w sumie gdyby nie miał zdjęcia z czwartego roku, jak szczerzą się w trójkę do aparatu Collinsa, już dawno pomyślałby, że taka postać - jak Suzanne Lupin - nigdy tak naprawdę nie istniała. Że być może choruje na schizofrenię, która utworzyła w jego głowie wspaniałą dziewczynę. Ponownie zaklął. Był zakochany w Bell. I tak musiało zostać!
Nagle usłyszał jak przejście do pokoju wspólnego otwiera się z hukiem. Już chwilę później poczuł, jak jego brat wpada na niego i chichocze jak trędowaty, który doznał uzdrowienia. Posłał Fredowi karcące spojrzenie i przeturlał się bardziej w głąb pokoju. Nie miał zamiaru zostać potrąconym przez kogoś jeszcze.
- George! - zawył Fred, a z jego oczu poleciały łzy wzruszenia.
- Uspokój się, stary - skarcił go, odkładając na dobre podręcznik. Nauczenie się poprzedniego tematu było po prostu niemożliwe.
- George! - zawołał znowu Fred i trzęsącą się dłonią wskazał na list znajdujący się w drugiej ręce.
- Dostałeś wiadomość? - George uniósł prawą brew. - Bagman wysyła nam przeprosiny? - Fred zaprzeczył żywo głową, nadal chichocząc. - Innego listu nie jestem w stanie zaakceptować.
- George, spójrz! - jęknął jego brat, rzucając się na niego.
Upadł o tyle niefortunnie, że uderzył George'a z całej siły w nos. Tamten zaklął cicho.
- Uspokój się! - skarcił go, podkładając pod nos rękaw starej bluzy.
- To ty zacznij świętować! - oburzył się Fred i podetknął bratu prawie pod nos ową wiadomość.
Jego dłoń trzęsła się tak bardzo, że George po chwili doszukiwania się zamazanych liter, wyrwał z rąk brata tę niesamowitą wiadomość.
Suzanne Lupin do George'a i Freda Weasley
Podpis prawie zwalił go z nóg. Chłopak wziął głęboki wdech, spoglądając na brata jakby z obawą. Oparł się o pobliski fotel.
- Nie wierzę - wyszeptał, a na jego twarzy pojawił się tak szeroki uśmiech, jakby jego rodzina znów wygrała na loterii.
- Otwórz! - popędzał go Fred. Był równie podekscytowany.
George uchylił kopertę, a jego dłonie trzęsły się tak, jak przed chwilą jego bratu.
Jednak gdy tylko wyjął ze środka list, ten zamienił się w placek wiśniowy i wpadł na twarz George'a z cichym plaśnięciem. Fred zaniósł się gromkim śmiechem.
Przez ciało chłopaka przeszła zimna fala goryczy. Nabrał się! Jak mógł być tak naiwny, by sądzić, że Suzanne tak nagle do nich napisze? Otarł drugim rękawem placek wiśniowy z twarzy i spojrzał surowo na brata. Fred na jego wyraz twarzy przestał się uśmiechać.
- No weź - rzucił. - Przyznaj, że to był świetny żart! Żałuj, że nie widziałeś swojej miny! - Znów zaniósł się śmiechem.
- Jakoś mnie nie rozbawił - odparł George z przekąsem, ruchem ręki usuwając z siebie plamy po krwistoczerwonych owocach. - Chyba pójdę wziąć prysznic - stwierdził jeszcze. - Cały się lepie od własnej krwi i placka. - Wstał z posadzki.
Wtem obraz uskoczył ponownie.
Fred i George spojrzeli w tamtym kierunku. Jeden z rozbawieniem a drugi z rezygnacją. Do pomieszczenia dostała się średniego wzrostu kobieta, a różowych włosach i błękitnych oczach. Na widok dwóch identycznych rudzielców na jej twarzy pojawiła się ulga.
- George i Fred Weasley? - spytała dla przezorności, a chłopcy dostrzegli na jej lewej piersi odznakę aurora.
- Zrobiliśmy coś nieodpowiedniego? - odparł Fred niepewnie, a jego brat westchnął ciężko. Każda sekunda zwłoki sprawiała, że brudna koszulka coraz bardziej przylegała do jego ciała.
- Wy wręcz przeciwnie - stwierdziła z uśmiechem. - I nie sugerujcie się odznaką, dzisiaj pełnię funkcję jedynie doręczyciela.
- Doręczyciela czego? - Fred zmarszczył brwi.
- Listu. - Na twarzy Dory pojawił się uśmiech. - Zapewne znacie Suzanne Lupin?
Fred prychnął pogardliwie.
- No, no, no - rzucił do brata. - Jak widzę, masz bardzo szybki czas reakcji! Teraz ty mnie będziesz wkręcał?
George wzruszył ramionami. On zaś dałby sobie rękę uciąć, że Fred chciał go jeszcze bardziej skompromitować.
- To raczej Suzanne was nabiera - wtrąciła Tonks. - Ja jestem tylko doręczycielem. Trzymajcie ten list, bo jestem tu ...odrobinę nielegalnie. - Przelewitowała kopertę w dłonie George'a i ulotniła się za obrazem.
- Co to jest? - warknął chłopak.
- Chciałbym cię zapytać o to samo! - odfuknął Fred.
George spojrzał niechętnie na kopertę.
Dla Greda i Forge'a Weasley z więzienia
Momentalnie zmarszczyli brwi. Jakiego więzienia? Posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia i usiedli po raz kolejny na podłodze. Trzymając list po równo, otworzyli go i zaczęli czytać, a z każdą linijką na ich twarzach pojawiały się bardziej promienne uśmiechy.
Witajcie chłopaki!
Wiedziałam, że nagłówek o więzieniu zachęci was do otworzenia koperty. Na samym początku powinnam się wytłumaczyć, dlaczego tak długo nie dawałam o sobie znaku życia. Otóż po prostu dostałam zakaz. Remus zabrał mi Rufusa i lusterko dwukierunkowe - a jak wiemy, one były moją jedyną szansą na kontakt z wami. Na szczęście z pomocą przyszła mi Nimfadora - to ta aurorka z fioletowymi włosami i piwnymi oczami.
W zasadzie nie wiem, co miałabym wam napisać. Nie chodzę do Hogwartu i szczerze: moje życie zmieniło się o 180 stopni. Ale mogło być gorzej. Powtarzam tak sobie każdego wieczora, gdy zasypiam. Mniej więcej wiem, co dzieje się w Hogwarcie. To, że Harry został czwartym reprezentantem było dziwną niespodzianką. Słyszałam też, że dziewczyny z Beauxbatons są bardzo ładne - nie podrywajcie wszystkich na raz, bo one przecież nie będą mogły się oprzeć waszemu urokowi i jeszcze, nie daj Merlinie, nie wrócą do Francji.
Napisałabym dłużej, ale czas mnie goni - a raczej pani auror.
Bardzo za wami tęsknię i zaklinam was, abyście nie odpisywali na ten list. Nawet mój brat nie wie, że go do was wysłałam - uważa to za niebezpieczne.
Całusy :)
Suzanne Lupin (już nie uczennica Hogwartu)
Bliźniacy odłożyli list na ziemię i westchnęli głośno. Nagle uśmiechy zeszły z ich twarzy.
- Płakała - rzucił George. - Płakała, gdy pisała do nas. - Wskazał na kilka suchych plam rozmazanego atramentu.
Fred jedynie skinął głową.
- To w takim razie, co robimy?
- Napiszemy odpowiedź - zdecydował George. - ta aurorka jest po naszej stronie. Z pewnością jej nie wyda.
Fred skinął ostrożnie głową. Tak cholernie tęsknił za tą Lupin.
Była dla niego jak siostra, którą stracił za wcześnie.
...
- Przepraszam - rzucił George do kobiety, stojącej przy wejściu do wielkiej sali.
Kobieta podniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko na widok rudzielca.
- Coś się stało? - spytała, podchodząc do chłopaka, który chował się za filarem.
- Mogłaby pani... - Wskazał na list w rękach. - przekazać go Suzanne?
Nimfadora przygryzła wewnętrzną część policzka. Skinęła głową.
- Nie powinnam. Suz wyraźnie powiedziała, że...
- Ona się boi, że Remus ją nakryje. Gdyby zrobiła to pani dyskretnie...
- Z twoich opowieści wynika, że Remus jest jakimś tyranem - wtrąciła Tonks. - Daj mi ten list. Potrafię być dyskretna. - I jak na potwierdzenie sowich słów, sprawiła, że jej ręka nagle zniknęła.
- Metamorfomag. - Uśmiechnął się kpiąco. - Dziękuję pani bardzo. - Przywołał się do porządku.
- Po prostu Tonks - poprawiła kobieta. - Przez to "pani" czuję się jakaś stara - wyjaśniła.
- W takim razie dziękuję, Tonks.
- Nie ma sprawy. - Parsknęła śmiechem.
George już miał odejść i skierować się do pokoju wspólnego, lecz jakaś wewnętrzna siła kazała mu spytać.
- Czy może wiesz... kiedy Suzanne wróci do Hogwartu?
- Nikt tego nie wie - mruknęła Tonks. - Nawet Dumbledore.
George zmarszczył czoło. Dumbledore nadal był zamieszany w tę sprawę. To oznaczało, że nie była ona taka prosta.
...
Suzanne spojrzała na zdjęcie stojące na biurku.
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza.
Tęskniła za nimi.
Cholernie.
Miała ogromną nadzieję, że jeszcze się spotkają.













czwartek, 19 kwietnia 2018

Rozdział 76


...
Cichym korytarzem szedł czarnowłosy mężczyzna, oglądający się ostrożnie za siebie. Zdawało mu się, że nikt go nie zauważył, ale przecież w tym domu nie było niespodzianek. Wystarczył przyspieszony oddech pełen zdenerwowania oraz nieodpowiedni krok postawiony na skrzypiącej desce, aby pewna nastolatka pojawiła się tuż przed Blackiem.
W tamtym momencie Syriusz miał ją za niezwykle upierdliwą osobę.
- Coś się stało? - rzucił do niej z udawanym zdezorientowaniem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że jesteś tak piekielnie punktualny - odparła dziewczyna, wykrzywiając usta w uśmiech. - A teraz możesz łaskawie mi zdradzić, gdzie wybierasz się każdej soboty o wpół do piątej?
- Ja gdzieś się wybieram? Wypraszam sobie.
- Tak? - zadrwiła. - To musi być okropny zbieg okoliczności, ale wydaje mi się, że Maureen zawsze o tej porze wychodzi na błonia szkicować. Nie próbuj kręcić, Syriuszu, znam ją zbyt dobrze, abyś wmówił mi, że jest inaczej. Znam ciebie zbyt dobrze!
- Chyba nadal nie rozumiem - upierał się Syriusz przy swoim. Jego pewna mina zmieniła się dopiero wtedy, gdy dziewczyna wyjęła zza pleców rysunek psa.
- A teraz? - spytała złośliwie.
- To chyba szkic psa.
- Przestań się ze mnie naigrywać. To przecież twój portret!
- Sprytna dedukcja. - Mężczyzna posłał jej zirytowane spojrzenie.
- Czy przypadkiem nie wykonała go Maureen?
- Niby skąd taki pomysł?
- Podpisała się. - Suzanne jęknęła ze wzbierającej się w niej złości i wskazała na róg rysunku. Black przełknął ślinę. - Więc proszę cię, abyś nie mydlił mi już oczu, a po prostu wyjaśnił, co ty najlepszego wyprawiasz?
- To... - Zamyślił się chwilę. - To dość skomplikowane.
- Ja mam czas, w przeciwieństwie do ciebie.
Gula ponownie stanęła w gardle Blacka.
- No więc... jakiś miesiąc temu udałem się na błonia i wtedy... przypadkowo - Bardzo podkreślił to słowo. - spotkałem Maureen. Nie mogłem się powstrzymać! Nie masz pojęcia, Suz, jak to jest, gdy nie widzisz swojej córki przez trzynaście lat!
- I co zrobiłeś? - Dziewczyna zbyła jego uwagę. - Podszedłeś do niej w ciele psa i zacząłeś do niej szczekać?
- Nie. To ona podeszła do mnie. A potem jakoś tak wyszło i... - Spuścił głowę. - zaczęła mi się zwierzać.

Dziewczyna westchnęła karcąco.
- Syriusz!? - Suzanne spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Czy ciebie to głupie futro już nie za mocno grzeje w kark? Jak możesz tak...
- A ty nie powiedziałaś jej o mnie - przerwał jej mężczyzna.
- Bo mi zabroniłeś - broniła się.
- A szkoda, że mnie posłuchałaś. Bo ja bynajmniej nie mam zamiaru teraz przerwać! - fuknął Syriusz, wymijając Suzanne.
- Syriuszu! - warknęła w jego kierunku. - Powiem Remusowi! - zagroziła.
- Oboje dobrze wiemy, że tego nie zrobisz. - odparł Black, teleportując się do córki.
Suzanne przygryzła wargę. W głębi duszy jednak nie miała nic przeciwko.
...
Alex spojrzał srogo na dziewczynę.
- Oklumencja idzie ci w miarę poprawnie - stwierdził po chwili.
- Poprawnie?
- Mogło być lepiej, moja droga. Jednak mam nadzieję, że nabierzesz wprawy z czasem, a dzisiaj nauczymy się czegoś podobnego.
- Ligilimencji, zgadłam?
- Spryciara - pochwalił chłopak. - Dokładnie. Dzięki niej możemy czytać w myślach innych, wpływać na nie, a nawet kontrolować je. - powiedział z nutą zadowolenia w głosie.
- To za jej pomocą uczyłeś mnie oklumencji, mam rację? - prychnęła Suzanne, zakładając nogę na nogę.
- Tak. Teraz będziesz miała szansę zrobić na mnie odwet i zemścić się. - Uśmiechnął się cwanie, odrzucając swoją różdżkę w kąt. - Śmiało, moja droga. Formułę znasz, wystarczy tylko krótki ruch ręką.
Dziewczynie nie trzeba było powtarzać tego dwa razy.
- Illuminare - rzuciła w kierunku mężczyzny, a wtedy ugodził w niego delikatny promień.
Nie udało jej się jednak nawet choćby na chwilę przedrzeć przez jego myśli. Tak jakby chłopak otoczył się murem i nie dopuszczał do siebie nikogo.
Po chwili wstrzymała atak.
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo - zadrwił blondyn.
- O tym, że będzie trudno, też nie udało ci się wspomnieć.
- Sądziłem, że to oczywiste - stwierdził. -  Spróbuj znowu!
- Illuminare!
Zaklęcie wdarło się do umysłu chłopaka, lecz tak samo jak poprzednio Suzanne zastała tam pustkę.
Tym razem postanowiła go przechytrzyć. Wpuściła do jego głowy myśl zwątpienia i absurdalnego wręcz strachu. Na jego twarzy pojawił się nagły grymas. Mężczyzna starał się odeprzeć atak. Poddała mu kolejną burzliwą myśl. Alex na dobre przestał się uśmiechać i zaczął przyglądać się dziewczynie z otępieniem.
Nagle łącze zostało przerwane, a młody mężczyzna zaśmiał się drwiąco.
- Lupin, bardzo dobrze ci idzie - pochwalił. - Wygrałabyś każdy pojedynek pod warunkiem, że twoim przeciwnikiem byłby gumochłon.
- Skąd ty bierzesz takie teksty? - Dziewczyna wyraźnie była zirytowała. - To trudne zaklęcie i nie oczekuj ode mnie nie wiadomo czego po pierwszym razie!
- Jesteś dobra, wiec będę wiele od ciebie wymagał. Dziewczyna twojego pokroju powinna już się z tym uporać.
- Co to znaczy, dziewczyna mojego pokroju? - rzuciła kpiąco, dostrzegając w oczach chłopaka pewnego rodzaju błysk.
- Z twoim talentem dziwię się, że osiągasz tak mizerne wyniki. Jesteś przecież bystra - stwierdził. - Chociaż muszę przyznać, że czasami wykazujesz w tym aspekcie pewne braki. - dodał pewnie i zaczął zbliżać się w kierunku dziewczyny.
- Czyli mówisz, że jestem głupia? - mruknęła, a Alex zacisnął ciasno szczękę.
- Czasami tak - odparł i w tej samej chwili znalazł się tuż przy niej. - Ale nie martw się, nie przeszkadza mi to za bardzo.
- Dziękuję - zadrwiła, czując jednak, że tak bliska obecność chłopaka zaczyna działać na nią niepokojąco.
- Co się stało? - Alex najwidoczniej to zauważył. - Czyżbym działał na ciebie w jakiś dziwny sposób?
- Nie do końca rozumiem - Suzanne próbowała z tego wybrnąć, ale blondyn jednym ruchem zaczął przytrzymywać jej podbródek. Nie miała innego wyboru: musiała na niego spojrzeć.
Jego granatowe oczy przywodziły na myśl niebo, a włosy kojarzyły się ze słońcem. Był cholernie przystojny, a dziewczyna momentalnie skarciła się za tę myśl.
- Powiedzmy, że na razie nie musisz wiedzieć - nieco ściszył głos, a jego chłodny oddech sprawił pojawienie się gęsiej skórki na skórze szyi dziewczyny. Uśmiechnął się drwiąco. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć - prychnął, wychodząc z pokoju i zostawiając w głowie dziewczyny kompletny mętlik.
Suzanne spojrzała z niechęcią na zamknięte już drzwi. Ten chłopak pozwalał sobie na co raz więcej.
...
Remus wpadł rozeźlony do kuchni. Obrzucił wzrokiem Suzanne i Syriusza, którzy siedzieli w milczeniu przy stole. Zielonooki złożył usta w cienką linię i przysiadł się do nich bez słowa.
- Coś się stało, przyjacielu? - rzucił po chwili Syriusz. W odpowiedzi dostał jedynie wzruszenie ramionami.
- Remusie? - zagadnęła go siostra, ale ten jedynie uciszył ją dłonią.
- Syriuszu - Z gardła mężczyzny wydał się lekko zachrypnięty głos. Wziął głęboki wdech. - Jesteś zbiegiem z Azkabanu.
- Tak - odparł niepewnie.
- Dlatego też szuka cię połowa Ministerstwa.
- Tak.
- Powiedz mi, do cholery, co ty właściwie miałeś w głowie, kiedy wyszedłeś na dwór? - Uniósł się.
- Tak - stwierdził Black automatycznie, nawet nie zastanawiając się nad pytaniem.
- Powiem ci, co miałeś w głowie. Zupełną pustkę! Jeżeli ktoś by cię rozpoznał, nie trafiłbyś do Azkabanu!
- Nie.
- Skazano by się na pocałunek dementora!
Syriusz zmarszczył brwi.
- Skąd wiesz, że wyszedłem?
- Zostawiliście z Suz bilety do kina na stoliku w salonie. Tylko głupi by ich nie znalazł!
Black wziął głęboki wdech.
- Nie powiesz Dumbledore'owi, prawda?
- Rolą Dumbledore'a nie jest pilnowanie zbiegłych więźniów! To moim zadaniem było mieć cię na oku!
W głowie dziewczyny właśnie powstała odpowiedź na to, dlaczego musieli się przenieść z domu w Yorku. Black bez opieki był bardzo łatwym celem! Momentalnie wpakowałby się w jakieś kłopoty. Potrzebował kogoś, kto będzie w stanie nad nim zapanować. Nagle poczuła się winna, że pozwoliła mężczyźnie wyjść do tego przeklętego kina.
- Co zrobisz? - rzucił Syriusz, a w jego oczach pojawiła się niepewność.
- Daje ci oficjalny zakaz na wychodzenie z domu! - stwierdził zielonooki. - Do odwołania. Suzanne, słyszysz? Masz pilnować Blacka, rozumiesz?
Skinęła pewnie głową. Argumenty Remusa były słuszne. Nie chciała stracić kolejnej bliskiej jej osoby.
Po chwili podniosła nieśmiało rękę. Jej brat wywrócił na to denerwująco oczami - Black uśmiechnął się na ten gest przyjaciela. Pamiętał, jak w czasach szkolnych Lunatyk robił tak za każdym razem, gdy słyszał głupi pomysł jego i Jamesa.
- Wiadomo, kiedy odbędzie się następne spotkanie Zakonu?
- Cóż - Zastanowił się przez chwilę. - Z wytycznych Dumbledore wychodzi na to, że mamy dyskretnie angażować w Zakon kolejnych jego członków. Podzielił nas na grupy, w których to mamy ustalać nasze strategie działania.
- Kto jest w naszej?
- Ty, Suzanne, nie będziesz brała w nich udziału. Ale jeżeli cię to interesuje, ja jestem razem z Kingsleyem i Nimfadorą.
- Dorą - wtrącił Syriusz.
- Tak, tak, tak - zgodził się Remus. - Specyficzna kobieta... Nie znosi swojego imienia.
- Też byś go nie znosił, jakby twoja matka nazwała cię Nimfadorą - Zza pleców Remusa dobiegł przyjemny, kobiecy głos.
Całą trójka odwróciła się niepewnie w tamtym kierunku.
- Przecież mogę się dostać do tego domu - odparła Tonks na zdziwione miny siedzących. - Bądź, co bądź, wywodzę się przecież z Blacków. - Posłała im radosny uśmiech.
Kiedy dosiadła się do nich, Remus do końca tej rozmowy nawet nie otworzył ust przez zażenowanie swoim zachowaniem.
...
Syriusz patrzył na Suzanne z niemalejącym zaskoczeniem już od kilku minut. W jego głowie nie miesiła się informacja, jaką Suzanne mu przed chwilą przekazała. I zgadzał się z tym, że w swoim życiu usłyszał już wiele kompletnych głupot, tak ta całkowicie zwaliła go z nóg. Patrzył na dziewczynę z wyrzutem i cały czas mając nadzieję, że żartuje, oczekiwał jakiejś reakcji z jej strony.
- No co? - rzuciła w końcu. - Czasem tak bywa, taka już ludzka natura!
Black pokręciła drwiąco głową.
- Suzanne, nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że twój defekt jest brany jako upośledzenie! - wydarł się na nią oskarżycielsko.
- Ciszej - skarciła go, bojąc się, że Walburgia obudzi się kolejny raz dzisiejszego popołudnia.
- Nie, nie będę cicho! - jęknął. - Nie po to uczyłem cię z Jamesem Quidditcha, gdy byłaś takim szkrabem. - Jego dłoń znalazła się kilka cali nad ziemią, aby uświadomić Suzanne, jak mała wtedy była. - Abyś teraz mówiła, że to wszystko poszło na marne!
- Harry potrafi latać na miotle, Maureen potrafi latać. Ja nie muszę tego robić.
- Jak to nie? Nawet Remus to potrafi! Gdyby tylko chciał, mógłby grać w jakiejś drużynie zawodowo - mruknął. - Tyle, że on nie chce.
- Ja też nie chcę nauczyć się latać!
- Suzanne, to absolutna podstawa! Jak to się w ogóle stało? Muszą być na to jakieś leki!
- Na lęk wysokości?
- Tak - powiedział, opadając ciężko na fotel i usilnie lustrując dziewczynę.
Już chwilę później w jego szarych oczach pojawiła się łatwopalna iskra. Dziewczynie ani trochę się to nie spodobało.
- Nauczę cię latać! - wydał z siebie.
- O, nie! Lepsi od ciebie próbowali.
- Przestań, nie ma lepszych ode mnie. Zaczekaj, gdzieś tutaj miałem swoją starą miotłę - stwierdził, podchodząc do pobliskiego kredensu.
Otworzył jedną z szuflad, przez co w pokoju pojawiła się chmura kurzu. Przez chwilę dało się słyszeć głośne pokasływania.
- Mam! - zawołał z radością Black, odwracając się do dziewczyny. - Na tej miotle latanie będzie pestką. - Wyszczerzył zęby.
Suzanne ostatni raz wydała z siebie głośne kaszlnięcie.
- Nie sądzę - zaprzeczyła.
- Weź miotłę i sama spróbuj. - Próbował wcisnął jej kijek w dłonie.
- Może najpierw ty spróbujesz, wiesz, żeby mi pokazać - podchwyciła dziewczyna, pukając się w czoło.
Przecież nie mogli wychodzić na dwór! Latanie w budynku było niedorzecznym pomysłem!
- Zademonstruję ci, zgoda - przytaknął nagle czarnowłosy i władował się na starą miotłę. - Hmmm - wydał z siebie. - Bardzo dawno na czymś takim nie siedziałem.
- Słucham? - zaczęła Suzanne, ale w tej samej chwili miotła, na której siedział Syriusz, ocknęła się, a z jej uschniętych strąków uciekł kłęb dymu.
Black nie zdążył zareagować.
Już w następnej chwili miotła wzbiła się w powietrze i wraz z mężczyzną wyleciała w z pokoju.
Syriusz mocniej przytrzymał się rączki. Przywarł do kija, aby przypadkiem nie spaść na ziemię, która w tamtym momencie wydawała się pędzić bardziej niż on. Włosy na głowie stanęły mu dęba. Przez kilka chwil z zawrotną szybkością przemierzał wszystkie kondygnacje domu, tym samym zbierając z wszystkiego już dawno temu zgromadzony kusz.
Zaniósł się atakiem kaszlu, lecz miotła nie dawała za wygraną.
Nie wzbijała się w powietrze przez zbyt wiele lat, aby teraz tak po prostu zrezygnować z latania. Black ledwo schylił głowę, która mało co nie oberwała deską wystającą z sufitu. Przełknął ślinę, a następnie wydał z siebie głośny krzyk pełen radości.
Suzanne zagryzła wargę. Musiała go jakoś ściągnąć z tej miotły, zanim Black rozbije się na jakiejś wystającej części stropu!
Jednak w tej samej chwili przez ściany budynku rozległ się wściekły wrzask.
- Zdrajcy krwi szargają dom moich przodków!
No jasne - pomyślała dziewczyna. To byłoby niemożliwe, gdyby Walburgii nie obudziły te wrzaski.
Suzanne szybko zbiegła na parter.
- Wynoście się stąd! Potomkowie zdrajców krwi i wilkołaków! - krzyczała kobieta.
Suzanne, nie wiedząc, co innego mogłaby zrobić, zakleiła obraz grubą warstwą kleju. Głos Walburgii stłumił się odrobinę. Dziewczyna szybko złapała za opadniętą kotarę i próbowała ją zawiesić na ramie obrazu, lecz klej zaczął powoli pękać.
Zasłona zdołała przykryć Walburgię w prawie ostatnim momencie, a wtedy drzwi wejściowe otworzyły się. Remus wraz z Alexem posłali jej zaskoczone spojrzenie.
Suzanne jednak nie zdążyła zareagować.
Drzwi wejściowe zostały zamknięte w chwili, gdy Black zleciał wraz z miotłą ze schodów i z hukiem wylądował na podłodze. Kij połamał się na kilka części, a Walburgia rozkrzyczała się na nowo.
...
Do pokoju Suzanne wszedł Alex, jak zwykle nie zaprzątając sobie głowy pukaniem. Na widok zirytowanej twarzy dziewczyny, wykrzywił usta w uśmiech i podszedł bliżej niej, aby jeszcze bardziej zadziałać jej na nerwy.
- Co dzisiaj robimy? - spytała Lupin iście urzędowym tonem. Po ostatnich zajęciach nie miała zamiaru wdawać się z chłopakiem w niepotrzebne dyskusje.
- Zaklęcie Imperio - stwierdził spokojnie, jakby mówił o kupowaniu waty cukrowej.
Suzanne momentalnie się wyprostowała.
- Chyba sobie żartujesz? - warknęła. - Przecież to jedno z zaklęć niewybaczalnych!
- Bystra jak zwykle.
- Przestań, to nie jest śmieszne. Za używanie tych zaklęć grozi Azkaban!
- Ten dom jest odcięty od wpływów Ministerstwa. Nikt nie zauważy.
- Alex!
- Co? - zadrwił, wyciągając przed siebie różdżkę. Suzanne złożyła usta w cienką linię. - Znasz zasady, moja droga. Ja cię atakuję, a ty próbujesz się bronić.
- Raczej szkaluję, a nie... - zaczęła, ale w tej samej chwili z ust chłopaka wydarło się głośne: Imperio!
Dziewczyna nagle poczuła, jak wszystkie jej myśli wypływają z jej głowy. Umysł stał się pusty i taki beztroski, jakby nigdy nie doznała żadnych zmartwień - jednak czuła, że to nie prawda. Wtem jej umysłem zawładnęła pewna myśl.
- Skacz!
Zrobiła, co jej kazano, bo niby czemu miała tego nie robić?
- Usiądź!
Wykonała to bez zbędnych precedensów.
- Zatańcz coś żywiołowego!
Już miała zastosować się do tej myśli, kiedy zdała sobie sprawę, że ona tego nie chce! Nie chce tańczyć! Spróbowała pozbyć się tej myśli, jednak ilekroć to robiła, to pragnienie stawało się coraz bardziej intensywne. Skupiła się całym ciałem przeciwko temu. Podziałało! Jej prawdziwe myśli zaczęły powracać do głowy, a wspomnienia odżyły. Bliźniacy, Syriusz Black, Zakon.
I wtedy znowu poczuła silną moc, która przedostaje się do jej umysłu i miesza w zmysłach.
- Pocałuj mnie!
Spojrzała zdezorientowana na Alexa, który wykrzywiał usta w chytry uśmiech. Tego też nie chciała zrobić!
- Nie! - usłyszała swój głos, jednak był on bardzo odległy. Jak gdyby uszy się wyłączyły, a pozostałe zmysły nie chciały działać jak trzeba.
- Och, spokojnie. -  Ten dźwięk także dotarł do niej, jakby byli oddzieleni murem.
Myśl nasiliła się. Dziewczyna próbowała z nią walczyć, ale w tej samej chwili znalazła się blisko chłopaka. Ich oddechy były tuż obok siebie, a klatka piersiowa blondyna zaczęła napierać na Suzanne. Nie! To dziewczyna napierała na chłopaka! Alex znowu uśmiechnął się ironicznie. Myśl: pocałuj go znów zawładnęła jej umysłem.
Nie chciała. Próbowała się wyrwać, ale skutkiem tego okazało się jeszcze większe zbliżenie do chłopaka. Nagle ich usta znalazły się tuż obok.
- Nie rób tego! - Krzyczała na siebie Suzanne.
I właśnie wtedy poczuła, jak usta chłopaka łączą się z jej wargami i składają na nich delikatny pocałunek. Tego było już za wiele. Dziewczyna wyrwała się z objęć Alexa i odsunęła się przynajmniej na kilka stóp.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty wyprawiasz? - rzuciła wrogo w jego kierunku, gdy wszystkie emocje wróciły.
- To pytanie powinno być skierowane do ciebie - Wzruszył ramionami. - Poza tym, podobało ci się.
- Tak wygląda osoba, której się coś podoba? - warknęła, wskazując na siebie.
- Dokładnie.
- Jesteś cyniczny! - wycedziła przez zęby, chcąc wyjść z pokoju.
Czynność tę uniemożliwiła jej ręka chłopaka, zaciskająca się na nadgarstku dziewczyny. Alex przyciągnął ją do siebie i uniósł dłonią jej twarz tak, by na niego spojrzała.
- Jeszcze coś? - Suzanne próbowała się wyrwać.
- Urocza jesteś, Lupin. - skomentował, całując jej czoło.
- Przestań! - Znów się wyrwała, a blondyn tylko zaśmiał się pod nosem. - Bawi cię coś jeszcze? - spytała agresywnie.
- Ty - powiedział prawie natychmiast i skierował się do drzwi. Zanim wyszedł, posłał jej oko, na co dziewczyna nie zareagowała.
Kiedy zniknął w ciemności korytarza, zatrzasnęła za nim wejście. Jęknęła z irytacji i spojrzałam tęsknie za okno.
Dotknęła swoich ust. Ten pocałunek był... całkiem przyjemny.

niedziela, 15 kwietnia 2018

Rozdział 75


Każda myśl była naruszana i przechwytywana przez chciwego mężczyznę, który nie mógł nasycić się pojedynczym wspomnieniem. Chociaż, szczerze mówiąc, nie obchodziły go przeżycia Suzanne. Znacznie przyjemniejszy byłby fakt, gdyby dziewczyna osobiście zdobyła się na wyjawienie mu ich. Teraz jednak nie miał dużego wyboru. Oklumencja stanowiła podstawę walki przeciwko Voldemortowi, który uchodzi za jednego z mistrzów tej dziedziny magii. 
Alex ulepszył czar i naparł nim z całej siły na umysł Lupin. Dziewczyna zrobiła obojętną minę i starała się wypchnąć go z własnej głowy. Ohydne zaklęcie chłopaka wdarło się w zakątki jej umysłu i obnażyło jej najskrytsze pragnienia. Starała się postawić barierę między nimi, ale nie mogła się skupić. Ilekroć spoglądała na twarz blondyna, nie potrafiła być obojętna. Jego przystojna twarz zabraniała jej wręcz odrzucenia myśli.
Pomimo tego Suzanne wiedziała, że potrafiłaby to zrobić. Gdyby tylko granatowe oczy chłopaka nie patrzyły na nią z tak ogromną drwiną. Nie umiała postawić się ich pięknej barwie i nie znajdowała w sobie wystarczającej odwagi.
- Lupin, postaraj się! - warknął Alex, przez co dziewczyna złożyła dłonie w pięści aż zbielały jej knykcie.
Niby dlaczego miała zdradzać mu swoje myśli? Pokazywać mu swoje przemyślenia? Przecież nie był tego wart. Zamknęła się na bodźce z zewnątrz i oddaliła niepotrzebne wspomnienia. Zostało tylko jedno. To, które nie mogło wyjść na jaw - animagia.
Nie czuj nic, nie możesz tego robić - karciła siebie. Było wiele osób, które powstrzymywały emocje. Malfoy był jednym z nich. Lucjusz w mistrzowski wręcz sposób ukrywał przed światem wszystko, a jego oczy uchodzące za zwierciadło duszy nie wyrażały nic. Były jedynie lodową pustynią!
- Zawodzisz mnie, kochana - rzucił szyderczo.
Tego było za wiele. Nie mogła pozwolić na to, aby emocje przejęły nad nią kontrolę. To przecież mózg a nie serce sprawował władzę nad jej ciałem. Przymknęła oczy i zobaczyła pustkę. Niby dlaczego miała czuć radość lub nienawiść? W tej chwili przecież było to niepotrzebne!
Alex pogłębił działanie zaklęcia, jednak nie mógł już nic zdziałać. Niby co takiego można było zobaczyć na pustej planecie? Nic tam nie było, kompletna pustka! Promień ustał, a Suzanne nie znalazła się na podłodze jak poprzednimi razami. 
Kiedy uchyliła powieki, dostrzegła, że ona stoi pewnie i wyprostowanie, zaś Alex ociera z czoła lekką strużkę potu. Posłała mu zwycięskie spojrzenie. W zamian na twarzy blondyna pojawił się szeroki uśmiech.
- A jednak potrafisz - pochwalił, ponownie wystawiając różdżkę przed siebie.
- Znowu będziesz próbował? - spytała niechętnie.
- Do momentu, aż będę miał pewność, że nie ulegniesz mocy Voldemorta. Musisz być bezpieczna - wyjaśnił. - Illuminare!
Suzanne nie zdążyła zinterpretować tych słów. 
Już w następnej chwili uderzył w nią promień silniejszy niż dotychczas. Teraz jednak czuła się silniejszą. Jej umysł przypominał wypielony ogród - bez chwastów niszczących żyzne plony. Schowanie wszystkich myśli i zablokowanie umysłu sprawiło, że Alex znów zaczął być wypychany z jej głowy.
Już nigdy tu nie wejdziesz - powtarzała sobie, a wokół jej myśli pojawiał się coraz wyższy i potężniejszy mur. Niedługo miał przybrać rozmiary niezwyciężonej fortecy, której żadna siła nie będzie miała możliwości złamać.
...
Po skończonej lekcji Alex zaprowadził Suzanne w kierunku jadalni, gdzie odbywało już zebranie członków Zakonu Feniksa. Chłopak był z niej bardzo zadowolony. W ciągu miesiąca uczyniła spore postępy, które świadczyły jedynie o wyjątkowym talencie dziewczyny. Kątem oka spoglądał na jej profil, uśmiechający się pod nosem. 
Otworzył drzwi pomieszczenia. Wszyscy zebrani momentalnie podnieśli na nich wzrok, lecz Alex uniósł brwi.
- Nie ma Alastora? - spytał z zaskoczeniem.
- Ma obowiązki w Hogwarcie - wyjaśnił Dumbledore, po którego lewej stronie siedział Snape. Wśród zebranych nie było także McGonagall.
Młodzi ludzie zajęli miejsca po przeciwległych częściach stołu. Alex zrobił to nieświadomie, jednakże Suz zrobiła to specjalnie. Obecność chłopaka wywoływała w niej dziwne stany, których nie mogła w sobie nazwać. Denerwował ją, ale lubiła z nim lekcje, chociaż nie chciała tego przyznać. Targały nią kompletnie sprzeczne emocje. Podobnie czuła się w towarzystwie bliźniaków. Zwłaszcza George'a: z jednej strony lubiła tego wariata, ale z drugiej strasznie działał jej na nerwy.
Spojrzała w kierunku Remusa, który patrzył się na nią teraz wyjątkowo intensywnie. Posłała mu zaskoczone spojrzenie. Ten jednak tylko machnął na nią ręką, a wtedy drzwi pomieszczenia otworzyły się po raz drugi. W progu stanął Syriusz, a za nim dwaj czarodzieje. 
Pierwszym z nich był wysoki czarnoskóry mężczyzna o czarnych oczach i kwadratowej szczęce. Miał na sobie osobliwy strój - wyglądający niczym jak z dalekiego wschodu. 
Drugim czarodziejem okazała się młoda dziewczyna o przyjaznej twarzy, której włosy przybierały kolor intensywnego błękitu. Patrzyła na zgromadzonych swoimi miodowymi oczami, a na widok Remusa Lupina te rozbłysły się delikatnie. Nikt jednak tego nie zauważył.
- A więc - Odkaszlnął lekko Black. - To jest Kingsley Shacklebolt - Wskazał na mężczyznę. - A to Nimfadora Tonks, moja siostrzenica. - Uśmiechnął się drwiąco.
- Dora - wydało się z ust kobiety. Suz odniosła dziwne wrażenie, że już kiedyś ją poznała, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie dokładnie.
- Tak, tak - mruknął Shacklebolt swoim niskim głosem. - Ale nie musiałeś nas przedstawiać, przecież my się wszyscy dobrze znamy.
- Niekoniecznie - wtrąciła Tonks, lustrując wzrokiem Lupinów oraz Alexa. Kiedy jej wesołe oczy spoczęły na Suzanne, pojawiła się w nich jeszcze większa radość. - Suzanne Lupin, mam rację? - rzuciła w jej kierunku.
Dziewczyna przełknęła ślinę z zaskoczenia.
- Tak - Zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
- Pamiętam cię - poinformowała w końcu. - Ty razem z braćmi Charliego wtargnęłaś na nasz bal absolwentów. - Parsknęła śmiechem.
Remus posłał Suzanne zaskoczone spojrzenie.
- Oj raz się zdarzyło. - Suz chciała się usprawiedliwić. - Poza tym odpracowałam to. Filch wlepił nam wtedy miesięczny szlaban, pamiętam to, bo do tej pory śni mi się to polerowanie starych beczek po soku dyniowym. - Wzdrygnęła się.
Remus westchnął, starając się w sobie stłumić gniew. Nowoprzybyli czarodzieje zajęli wolne miejsca.
- A zatem nasz Zakon się powiększa - skwitował Dumbledore, na co część przytaknęła. - A teraz posłuchajcie mnie uważnie, bo to dosyć istotna informacja. - Wszystkie oczy przeniosły się na starca. - Za kilka dni do Hogwartu przybędą dwie szkoły magiczne: Durmstrang oraz Beauxbatons. Alex, powinieneś kojarzyć jedną z nich.
- Kojarzę - przytaknął niechętnie. - Uważam, że zapraszanie Karkarova do Anglii jest złym pomysłem. Ten mężczyzna jest śmierciożercą.
- Był, Alexie - poprawił go dyrektor.
- To przecież tak nie działa, Dumbledorze - zaprzeczył Alex poważnym tonem. - Jeżeli zostaje się Śmierciożercą, to jest się nim już do końca życia. Z tego nie można tak po prostu uciec.
Dyrektor patrzył z zaintrygowaniem na chłopaka. W przeciwieństwie do Snape'a, który był cały spięty.
- Co w związku z tym turniejem? - rzucił Jack, kiedy cisza zaczęła się przedłużać.
- Postaram się pozyskać te szkoły jako sojuszników. Mam nadzieję, że przyjmą moją propozycję.
- Madame Maxime być może. Ale nie Karkarov! - upierał się blondyn.
- Alexie! - Głos Dumbledore'a skutecznie go uciszył. - A więc mając ich za sojuszników, nasze siły wzrosną i będziemy mogli poprosić też inne kraje o pomoc.
Na usta chłopaka rzucała się jakaś kąśliwa uwaga, jednak postanowił sobie w końcu ją odpuścić. Jego wzrok powędrował w stronę Lupin. 
Dziewczyna wpatrywała się niepewnie w dyrektora, zagryzając przy tym wargę, co chłopak odbierał jako wyraźną prowokację. Odrzucił szybko tę myśl. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie w tych czasach. Nie było po prostu takiej możliwości.
...
Jak każdego sobotniego popołudnia Black przysiadł na skraju Zakazanego Lasu i objął wzrokiem całe błonia. Tak jak się spodziewał, chwilę później dostrzegł drobną sylwetkę idącą radośnie w jego kierunku. Już po chwili znalazła się przed nim czarnowłosa dziewczynka o stalowych oczach.
- Jak zwykle na czas. - Skinęła na niego głową. Pies wyszczerzył do niej zęby i zaszczekał radośnie. Parsknęła śmiechem. - No już, mały, nie ciesz się tak bardzo. Chodź, przejdziemy się w jedno miejsce. Znalazłam śliczną skałkę, na której mogę cię naszkicować - stwierdziła, idąc w tylko sobie znanym kierunku.
Syriusz ochoczo pobiegł za nią. Było mu właściwie obojętnie, gdzie się udadzą. Liczyła się dla niego tylko bliska obecność córki. 
Dziewczyna westchnęła lekko i od czasu do czasu zerkając w stronę psa, szła w kierunku tego miejsca.
- Wiesz co? - zagadnęła po chwili, a Syriusz momentalnie zamienił się w słuch. Cieszyło go to, że mógł bezkarnie być w jej towarzystwie. - To dziwne, ale wydajesz mi się znajomy. - stwierdziła po chwili. - Przypominasz mi taką jedną dziewczynę... - Nagle zamilkła, wchodząc na niewielkie głazy. 
Syriusz zaintrygowany poszedł za nią. Gdy wdrapali się na największy z nich, dostrzegli przed sobą taflę gładkiego jeziora.
- Śliczne miejsce - powiedziała Maureen, skierowując wzrok na niedaleko rosnące fioletowe drzewo, które zdawało jej się być prawdziwym sercem Zakazanego Lasu. - Nie zdążyłam go pokazać przyjaciółce, wiesz? - zagadnęła łagodnie. 
Syriusz zaskamlał cicho. Suzanne przecież widziała to miejsce, pokazała mu je na początku marca.
- Wielu rzeczy nie zdążyłam jej pokazać - mruknęła. - Ani powiedzieć. - Pociągnęła nosem, a wtedy po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Black otarł ją czule pyskiem. - Przestań, to nic nie da. - Odsunęła się od niego. - Została wyrzucona z Hogwartu, wiesz? W sumie skąd masz wiedzieć? Jesteś tylko psem. 
Black przechylił lekko głowę. Tak bardzo pragnął jej teraz powiedzieć prawdę.
- To zabawne. - jęknęła już z irytacją. - Nawet mojej własnej matki to nie obeszło! Zawsze uważała Suzanne za kogoś gorszego. Teraz dostała powód! Brat Suz jest wilkołakiem, a moja matka stwierdziła, że to niebezpieczne! Nie cierpię jej za to. - Rzuciła w wodną toń pobliskim kamieniem. 
Pies położył łapę na jej kolanach. W jego oczach także pojawiła się niechęć do Emily. Nigdy za nią nie przepadał.
- Ty też jej nie lubisz? - zadrwiła. - Znakomicie! - Uśmiechnęła się, a po chwili zaśmiała wręcz histerycznym śmiechem. - Chyba zaczęłam wariować. Gadam z psem! - Spojrzała na zwierzę.
"Czasem tak bywa" - odparł Black, merdając ogonem.
- Myślisz, że kiedyś jeszcze się z nią zobaczę? Niby Suzanne mówiła, że to na krótko, ale nawet bliźniacy nie wiedzą, co się z nią dzieje - poskarżyła się. - Oni też się o nią martwią. Widzę to, ale oni nie chcą dać tego po sobie poznać. Głupki.
Dziewczyna po opuszczeniu przez Suzanne Hogwartu, straciła osobę, której mogła powiedzieć wszystko. Ten pies jakimś niepojętym cudem zdawał się zastępować jej po części przyjaciółkę. Biła od niego taka pozytywna energia.
- To co? Przecież po coś tutaj przyszliśmy. Zapozuj jakoś, to postaram się ciebie naszkicować.
...
"Każdy, kto pragnie zgłosić się do Turniej Trójmagicznego, musi napisać czytelnie na kawałku pergaminu swoje imię i nazwisko, a także nazwę szkoły, i wrzucić pergamin do czary. Macie dwadzieścia cztery godziny na podjęcie decyzji. Jutro, w Noc Duchów, czara wyrzuci nazwiska tych trzech, którzy zostaną przez nią uznani za godnych reprezentantów swoich szkół. Po dzisiejszej uczcie czara zostanie umieszczona w sali wejściowej, by każdy, kto pragnie kandydować, miał do niej swobodny dostęp. Aby ustrzec przed pokusą tych uczniów, którzy nie ukończyli jeszcze siedemnastu lat, nakreślę wokół Czary Ognia Linię Wieku. Ten, kto nie ukończył siedemnastu lat, nie będzie w stanie jej przekroczyć." - te właśnie słowa kołatały bliźniakom w głowach od trzynastu godzin i nie pozwalały im zrobić obojętnego kroku.
Możliwość zostania reprezentantem Hogwartu była dla nich zbyt niesamowitą propozycją, aby zrezygnować z niej tak po prostu przez równie bzdurny powód jakim był ich za młody wiek!
Gdy tylko znaleźli się w dormitorium, dopadli do swoich przeładowanych kufrów i wyjęli ze środka kilka dziwnie pachnących mazideł. Wyłożyli to wszystko na biurku Jordana (na którym jako jedynym można było cokolwiek postawić) i przyjrzeli się krytycznie swoim zbiorom.
- Eliksir postarzający powinien załatwić sprawę - stwierdził Fred, a George uśmiechnął się chytrze.
- Jego wykonanie zajmie nam nie więcej jak półtorej godziny. Jutro o tej porze któryś z nas zostanie przedstawicielem Hogwartu w Turnieju Trójmagicznym.
Rozpoczęli produkcję eliksiru.
Kiedy George ocknął się nad ranem, ujrzał na biurku Jordana fiolkę z fioletowym eliksirem, z którego nadal unosiła się para. Podniósł się gwałtownie z ziemi (wczorajszej nocy najwidoczniej musiał na niej zasnąć ze zmęczenia) i podbiegł do specyfiku. Powąchał go spokojnie, a jego nozdrza wypełniła woń starej słomy. Eliksir wyszedł idealnie.
- Fred! Wstawaj, szybko, podnoś się! - warknął w kierunku brata, a wtedy drugi rudzielec podniósł leniwie powieki. 
Przez chwilę patrzył z niezrozumieniem na George'a, na którego twarzy malowało się ogromna ekscytacja.
- Co jest? - mruknął, mając cały czas swój piękny sen przed oczyma, ale brat szybko przywołał go to porządku. Wskazał na fiolkę.
- Fred, ruszaj się. Musimy dostać się do turnieju! - popędził go, a wtedy logiczne myśli wróciły do umysłu rudzielca. Zerwał się szybko z posadzki. Przez chwilę przecierając oczy, złapał za jakąś świeżą koszulkę i zmienił ją prawie w biegu.
- Chodź szybko, bo się spóźnimy! - skarcił George'a, który na jego reakcję stwierdził pod nosem: "hipokryta".
Bliźniacy wypadli podekscytowani z Pokoju Wspólnego i biegnąc korytarzem w kierunku sali wejściowej, wpadli na Jordana, który właśnie wracał ze śniadania.
- Udało wam się? - spytał zaskoczony.
- Zaraz się przekonamy. - Wskazali na fiolki w swoich dłoniach.
Po chwili trójka szesnastolatków zaczęła zmierzać w kierunku swojego celu. 
Jak z procy przemierzyli ostatnie schodki i wydając z siebie niepokojące dźwięki, dopadli tuż pod Linię Wieku, która dzieliła ich przed ich biletem do sławy! Jordan wycofał się w kierunku nieopodal siedzącej Maureen.
- Jesteście pewni, że wam się uda? - spytała z lekką drwiną w głosie.
- Nie ma innej opcji, Store - wydali z siebie rudzielce, a dziewczyna spojrzała na nich karcąco.
- Zdajecie sobie sprawę z tego, że jeżeli wam nie wyjdzie...
- Och, przymknij się - skarcili ją. - Nie psuj nam tej pięknej chwili!
- Ja tylko wyrażam swoją opinię. - Wzruszyła ramionami. - A swoją drogą, Angelina była tu chwilę temu, ona już wrzuciła karteczkę do czary.
- Widzisz, jej się udało. To niby dlaczego nam ma nie wyjść? - spytał Fred wyzywająco.
- Angelina ma już siedemnaście lat - wyjaśniła Maureen. - Gdybyście nie zajmowali się na okrągło płataniem figli, może też bylibyście tego świadomi.
Bliźniacy prychnęli drwiąco.
Otworzyli fiolki z fioletowym eliksirem, a następnie wypili specyfik tego drugiego. 
- Już czuję się starszy - przyznał George ironicznie, wymieniając z bratem zadowolone spojrzenia.
Obaj rudzielce stanęli na palcach i chwilę chybocząc się na nich, przeskoczyli zgodnie przez Linię Wieku, a ich stopy dotknęły posadzki w tym samym czasie. Zawyli z radości, ponieważ nic się nie wydarzyło.
Cała publiczność zgromadzona wokół nic zaklaskała głośno, a bliźniacy wyjęli ze swoich kieszeni kartki z napisem:
George Weasley - Hogwart
Fred Weasley - Hogwart
Kiedy już zdawało im się, że ich dłonie znajdują się blisko błękitnego płomienia, nagle Linia Wieku zaświeciła się złotym światłem, a następnie wypchnęła Weasleyów, którzy wylądowali dziesięć stóp dalej. Następnie rozległo się głośne pyknięcie, a na twarzach bliźniaków pojawiły się długie, starcze brody w białym kolorze.
Bliźniacy spojrzeli na siebie krytycznie.
- Witaj, stary George! - powiedział Fred.
- Witaj, stary Fred! - odparł jego brat, wybuchając śmiechem.
...
WZNOWIENIE TÓRNIEJU TRÓJMAGICZNEGO
Wczoraj w Hogwarcie miało miejsce wyjątkowe wydarzenie. Otóż władze Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu postanowiły w tym roku reaktywować Turniej Trójmagiczny, który ostatni raz miał miejsce w 1792 roku. Dyrektor Dumbledore uważa, że to wydarzenie pozwoli tym trzem czarodziejskim społecznościom na integrację, która zapewne będzie owocować w najbliższych latach. Główną zasadą tych zawodów jest wystawienie z każdej szkoły jednego zawodnika, który będzie reprezentantem placówki. W tym roku jednak Dumbledore zrezygnował z tej zasady i pozwolił na to, aby nieletni Harry Potter został czwartym członkiem turnieju!
Warto nadmienić, że pan Potter jest dużo młodszy od pozostałych siedemnastoletnich uczestników - ma czternaście lat. Chłopiec jednak wierzy, że ma szansę i kwalifikacje do wzięcia udziału w konkursie (w przeciwnym razie nie zgłosiłby się przecież do niego). Jak twierdzi sam zainteresowany: "Z początku bardzo się zdziwiłem, że zostałem wybrany . Szczerze mówiąc, byłem przerażony. Ale po czasie, jakichś piętnastu minutach, doszedłem jednak do wniosku, że Czara Ognia dała mi szansę wykazania się i pokazania wszystkim, ile naprawdę jestem wart". 
Czy intencje Pottera są słuszne? Czy temu młodemu chłopcu uda się pokonać swoich lepszych, bardziej doświadczonych przeciwników? Dowiemy się już niedługo, ponieważ pierwsze zadanie rozpocznie się już wkrótce.
Rita Skeeter 

- Ja chyba już nie mam siły, aby to komentować - stwierdziła niechętnie Suzanne.
- Nie podali w końcu trzech pierwszych reprezentantów?
- Tutaj jest zdjęcie. - mruknął Black, spoglądając na ruchomą fotografię. Po chwili pokazał ją Remusowi i Suzanne.
Dziewczyna spojrzała na nią z zaskoczeniem.
Znajdowało się na niej czterech nastolatków: Harry Potter, jakiś chłopak (zapewne z Durmstrangu), dziewczyna z Beauxbatons oraz... Cedrik Diggory.
Przełknęła ślinę.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Rozdział 73

Przepraszam za swoje niedopatrzenie w poniedziałek. W ramach wynagrodzenia wstawiam dzisiaj dwa rozdziały
Ten i 74 ;)
...
Z ciemnego korytarza przechodziło się do przestronnej kuchni, gdzie kurz oraz pajęczyny zadomowiły się na dobre. Po dawnej świetności tego budynku zostały jedynie bogate oznaczenia każdego przedmiotu zielonkawym wężem. Przy długim stole Blacków siedziała Suzanne. 
Dziewczyna była zamyślona, a jej wzrok zawzięcie wpatrywał się w zegar nad drzwiami, którego sekundowa wskazówka przeskakiwała pomiędzy dwoma wyznacznikami czasu - ignorując tym samym pozostałe. Nic więc dziwnego, że zegar wskazywał nieprawdziwą godzinę. Na tarczy właśnie powinna wybijać jedenasta, co oznaczało wyruszenie ekspresu ze stacji.
Suzanne wsadziła sobie do ust łyżkę z dwoma płatkami. Pogryzła ją przez chwilę i ponownie zanurzyła w mleku, które już dawno zdążyło wystygnąć. 
Westchnęła głośno. Przecież nie tylko bliźniacy będą się dobrze bawić. Być może właśnie przed nią otworzyła się możliwość przygody życia - jeżeli Voldemort wróci, to życie nie będzie aż takie długie. Zacisnęła szczękę. Wszystko się ułoży. A właściwie już się ułożyło. Miała dach nad głową, zapewnioną naukę Obrony oraz dwóch mężczyzn, którzy zawsze poprawiali jej nastrój.
Realnie znała Blacka przez pół roku. Ten krótki czas wystarczył, aby Syriusz zajął szczególne miejsce w jej sercu. Był kimś więcej niż tylko Huncwotem czy przyjacielem Remusa. Był drugim starszym bratem, który martwił się o nią w całkiem sprzeczny sposób niż Remus.
Uśmiechnęła się pod nosem. Ten azkabański zbieg miał w sobie coś podobnego do bliźniaków. Jakąś wybuchową iskrę przyciągającą do siebie ludzi. Kolejna łyżka wylądowała w jej ustach. Śniadanie nie było już tak dobre jak na początku. Odsunęła od siebie miskę i znów spojrzała na zegar.
VI rok był podobno najlepszym czasem w Hogwarcie. Tak przynajmniej wszyscy opowiadali. Wprawdzie nauczyciele zaganiali do nauki, ale były to dziedziny magii tak interesujące, że nikt nie miał o to pretensji. 
Czy ona też się tego nauczy? Miała taką nadzieję, chociaż magię bezróżdżkową i zaklęcia niewerbalne opanowała już w pewnym stopniu. Zapewne nie potrafiłaby stoczyć pojedynku bez różdżki, ale zgaszenie światła czy posprzątanie ubrań z podłogi nie stanowiło problemu.
W pomieszczeniu rozległo się głośne chrząknięcie. Suzanne momentalnie przeniosła wzrok w kierunku źródła dźwięku, gdzie, ku jej ogromnej dezorientacji, znajdował się Dumbledore wraz z blondynem, którego widziała na spotkaniu. Instynktownie podniosła się z miejsca, dokładnie lustrując mężczyzn.
- Witaj, Suzanne - przywitał ją starzec, na co dziewczyna skinęła głową. Palące uczucie obserwacji nie pozwoliło jej wydobyć z siebie głosu. - Wybacz, że nachodzimy cię w czasie śniadania, ale to ostatni moment, gdy mogę was poinstruować. - Puścił oko nastolatce. - Alex oczywiście dostał już wstępne notatki, jednak nie chciałbym w tym przypadku żadnych niespodzianek. Nauka Obrony przed Czarną Magią powinna być ściśle kontrolowana. 
Dziewczyna nadal milczała. Z rezerwą przypatrywała się młodemu mężczyźnie, którego granatowe tęczówki świdrowały ją powolnie. Było w nich coś upiornego i przyciągającego. Szczerze mówiąc, Alex wyglądał jak ziemskie uosobienie diabła. Przystojny, pewny siebie i posiadający te intrygujące oczy. Skarciła się za tę myśl.
- A zatem może powinniśmy zacząć od początku. Alexie, poznaj, proszę, Suzanne Lupin. - Wskazał na dziewczynę. - Suz, poznaj...
- Alex Moody - przerwał blondyn, podchodząc do niej i biorąc w swoją dłoń jej rękę. Musnął delikatnie jej bladą skórę, na co dziewczyna zarumieniła się, co oczywiście nie umknęło wprawnemu oku chłopaka. - Miło cię poznać. - Zrównał się z Dumbledore'em. 
- Znakomicie - pochwalił dyrektor. - A zatem przejdźmy do salonu, gdzie...
- Dumbledorze, nie ufasz nam? - rzucił blondyn w kierunku starca. Jego głos był bardzo pewny siebie. - Wiesz dobrze, że nie ośmieliłbym się nauczyć tej dziewczyny więcej niż to konieczne. Jestem profesjonalistą, dyrektorze. Gwarantuję, że wszystko będzie w porządku. 
Dumbledore wpatrywał się w młodego mężczyznę. Po chwili uśmiechnął się dobrotliwie i skinął głową. 
- W zasadzie nie muszę w tym uczestniczyć - przytaknął. - Ale jeżeli przekroczysz granicę, nawet nie mrugnę okiem, aby cię ocalić.
- Dziękuję, Dumbledore - odparł Alex, a wtedy starzec teleportował się z trzaskiem, co w domu tym było nieco nieprawdopodobne. 
- Miło cię poznać - powtórzył Alex, odwracając się w kierunku dziewczyny. Wyglądała na nieco zdezorientowaną, co rozśmieszyło go nieznacznie. Nie dał po sobie tego zauważyć. 
Lupin miała przyjemną twarz, była szczupła, a jej długie nogi wyglądały bardzo korzystnie w jeansach. Jego zdaniem musiała mieć w sobie coś jeszcze. Nikt nie przyjąłby do Zakonu pustaka - żeby nawet nie wiem jak przecudownie wyglądał.
- Wzajemnie - odparła po chwili, a jej głos sprawił, że Alex zwrócił wzrok na jej twarz. Zdziwiła go jej szybka reakcja. Na spotkaniach Lupin była raczej cicha i nieśmiała, a tu proszę - zdobyła się na odpowiedź.
- A więc jednak potrafisz mówić - zadrwił, nie potrafiąc sobie tego odmówić.
Suzanne momentalnie zmarszczyła nos, a z jej policzków zniknęły rumieńce. Nie spodobała jej się uwaga blondyna. Znali się zbyt krótko i nie wiedzieli o sobie praktycznie nic, aby móc z siebie drwić już przy drugim zdaniu.
- Dlaczego miałabym nie potrafić? - spytała, a w jej głosie chłopak wyczuł mocną nutę goryczy.
- Tak wywnioskowałem, wybacz - odparł swobodnie, siadając przy stole. Dziewczyna ruchem ręki usunęła ze stołu niedojedzone płatki. - Może też się przysiądziesz? - rzucił po dłuższej chwili.
Suzanne niechętnie zrobiła to. 
Lustrowała powolnie twarz mężczyzny. Był przystojny, ale dostrzegła w nim coś, co wzbudzało w niej irytację.
- Czego chcesz mnie nauczyć? - spytała w końcu, aby mieć to już za sobą.
- Najpierw muszę się dowiedzieć, jaki jest twój poziom - stwierdził i podniósł się z miejsca, wyciągając dłoń w jej stronę. Suzanne przewróciła oczami. Dopiero co usiadła, a ten już kazał jej wstać. Podniosła się niechętnie z jego pomocą.
Mężczyzna przeszedł kilka metrów w kierunku wejścia. Zamknął starannie drzwi i znów skierował twarz w stronę dziewczyny. Jednym ruchem znalazł się na stole. 
- Chyba drwisz - mruknęła w momencie, w którym z różdżki chłopaka wystrzeliło jasne światło. Suzanne uskoczyła w ostatniej chwili, a czar ugodził w pobliski garnek. Naczynie spadło z hukiem na podłogę.
Nastolatka spojrzała z pretensją na Alexa. Ten jedynie wykrzywił usta w uśmiech i wystrzelił w jej kierunku kilka kolorowych promieni. Jeden z nich udało się dziewczynie odbić, jednak zrobiła to o tyle niefortunnie, że trafiła w jedną z porcelanowych filiżanek. W kuchni rozległ się głośny dźwięk tłuczonego szkła.
- Dyskretniej - chłopak zadrwił z niej po raz kolejny i rzucił kolejnym zaklęciem. Przez irytację dziewczyna nie zdołała uskoczyć i promień drasnął ją w ramię. Syknęła cicho.
- Słabiutko, Lupin - stwierdził Alex. Mężczyzna starał się zirytować dziewczynę do skraju możliwości. Tylko tym sposobem udałoby mu się wykrzesać z niej pełnię jej magicznej mocy.
- Expelliarmus! - dziewczyna po chwili odparła atak, ale chłopak z łatwością unieszkodliwił zaklęcie.
- Expelliarmus! - stwierdził, a różdżka wypadła z dłoni dziewczyny. - Jesteś bezbronna, Lupin. Poddaj się! - powiedział, schodząc ze stołu. Górowanie nad dziewczyną było obiecującym ale nieudanym pomysłem.
- Finitate - rzuciła dziewczyna, a niewidzialny promień uderzył w nieświadomego ataku mężczyznę. Z zaskoczenia przez nagły ruch dziewczyny upadł na posadzkę.
Suzanne prychnęła głośno.
- Teraz było lepiej, panie profesorze? - spytała, podchodząc do mężczyzny. Spodziewała się zastać na jego twarzy złość i irytację, ale na niej malował się... uśmiech.
- O niebo lepiej - stwierdził Alex, podnosząc się z ziemi. 
Kiedy stanął na nogach, dziewczyna już nie mogła patrzeć na niego z góry. Wyprostowała się pewnie i odsunęła na kilka kroków, aby chłopak lepiej dostrzegł jej metr sześćdziesiąt dziewięć. Mężczyzna zaśmiał się delikatnie.
- A jednak jesteś w miarę dobra - skwitował. - Ale nie najlepsza. Dlaczego jesteś w Zakonie? - W jego oczach pojawiła się ciekawość.
- Zapytaj się Dumbledore'a - mruknęła niechętnie. 
- Zapytam, masz na to moje słowo - zakpił, przywołując do siebie różdżkę dziewczyny. - I jedna rada - powiedział, spoglądając w jej oczy w nieokreślonym kolorze. - Nigdy nie daj sobie wytrącić z dłoni różdżki. Wtedy jesteś przegrana, bo różdżka jest twoim jedynym gwarantem życia. - Wyszedł z pomieszczenia, a Suzanne zacisnęła dłonie w pięści. Cała otoczka tego chłopaka zniknęła. Był to kolejny dowód na omylne działanie pierwszego wrażenia.
Alex wyszedł z zadowoleniem z Grimmauld Place. Suzanne nie była najlepsza, co jednak nie pozwoliło mu na rozczarowanie. Już niedługo...
Miał zamiar zrobić z niej wykwalifikowanego czarodzieja walczącego przeciw siłom Voldemorta. Musiała mu tylko trochę zaufać.
...
W salonie Blacków stała kanapa, stolik i zabytkowy kredens, które były pokryte białymi płachtami.
Syriusz uniósł jedną z nich, co poskutkowało pojawieniem się wszędzie grubej chmary kurzu. Wraz z Remusem napadła go fala kaszlu.
- Cleaner - warknął Syriusz, pozbywając się drobin brudu. Rozejrzał się krytycznie po pomieszczeniu i westchnął ciężko. - Przypomnij mi, czemu nie używamy magii do sprzątania.
- A pamiętasz, co się stało w kuchni? - rzucił Remus z irytacją. - Nie mam zamiaru powtarzać spotkania z tym czymś!
- Sam wpadłeś na pomysł sprzątania tego zatęchłego budynku!
- Tylko kilku pomieszczeń. - bronił się Remus. - Kuchnia, hol, salon - wyliczał na palcach.
- Zaraz się to skończy pucowaniem całego budynku! - jęczał Syriusz. - Pewnie kiedy do Zakonu wstąpi więcej osób, będzie trzeba posprzątać wszystko.
- Na razie ogarnijmy tylko parter. Naszej trójce wystarczy taka powierzchnia.
- Jasne - prychnął Black, podnosząc z ziemi stary świecznik. - Widzisz, ile tu jest tego szmelcu? Nie wiem, po cholerę mojej matce było tego tyle.
- Skarb rodziny Blacków! - Nagle do pomieszczenia wbiegł Stworek. - Oddawaj mi to! - warczał do siebie i wyrwał Syriuszowi świecznik. - Nikt nie będzie pozbywał się artefaktów mojej pani.
- Artefaktów - zadrwił czarnowłosy. - nie użyłbym tego grata jako kija do mopa od podłogi! A ty to nazywasz artefaktem.
Stworek mruknął coś pod nosem, czego Syriusz nie usłyszał - lub czego nie chciał usłyszeć - i wyszedł z pomieszczenia.
- Tak właściwie gdzie on śpi? - spytał Remus. Prawdopodobnie dla przezorności, aby nie obudzić się w nocy ze skrzatem przy boku.
- Na strychu. Zrobił sobie tam gniazdo - powiedział Syriusz z odrazą. - Zbiera tam cały ten szmelc mojej matki!
- Tyle lat był sam. Nie obwiniaj go za wątpliwy stan psychiczny.
- Zawsze był taki - warknął Black, za pomocą magii czyszcząc kanapę. Na szczęście nic z niej nie wyleciało, tak jak ze starej kuchenki w kuchni. - Jak byłem dzieckiem, gardził mną jak reszta mojej rodziny. - Pod jedną z puf dostrzegł jakiś ruch. Wziął w rękę blisko leżący pogrzebacz do kominka i uderzył nim z całej siły w kanapę. Pufa przestała się ruszać, więc Syriusz uniósł ją. Pod spodem leżała martwa Chyżówka.
- Ohyda - jęknął, a Remus sprawił, że szkodnik zniknął. 
- Zgadzam się. - przytaknął, a wtedy usłyszeli dźwięk tłuczonego szkła. - Co oni tam robią? - uniósł się nagle.
- Ona ładna, on przystojny - Syriusz poruszył sugestywnie brwiami. - Uczy ją czarować, zboczeńcu! - skarcił go Black, gdy przyjaciel posłał mu karcący wzrok.
- Nie jestem przekonany co do tego chłopaka.
- Są w podobnym wieku, będą się dobrze dogadywać.
- Właśnie tego się obawiam - stwierdził Remus. - Zaraz, zaraz! Jak to są w podobnym wieku? Ona ma dopiero szesnaście lat.
Nagle zamilkł.
Zdał sobie sprawę z tego, że Suzanne ma już szesnaście lat. Z wrażenia przysiadł na pobliskim fotelu. Nie była już dzieckiem, dawno przestała nim być. Nie wiedział kiedy, ale upiornie szybko zleciał mu ten czas. Pamiętał jeszcze jak była mała, jak nosił ją na barana, jak czytał jej bajki do snu. Jak obiecał jej, że będzie najlepszym bratem jakim może być. A ona była już prawie dorosła. Zaśmiał się cichym, histerycznym śmiechem, nawet nie zauważając, że jakaś chyżówka ugryzła go w pośladek. Nagle podskoczył jak poparzony i wydarł się głośno.
- Spokojnie, ojczulku - skarcił go Syriusz, łapiąc za siwe zwierzątko. Oderwał je od spodni przyjaciela i rzucił nim o ziemię. 
Zwierzę wyglądające jak połączenie chomika z jaszczurką warknęło groźnie i uciekło przez dziurę w podłodze.
Remus pogładził się po bolącej dumie.
- Nie przejmuj się, stary. Nawet się nie zdążysz obejrzeć, a obaj będziemy leżeć w piachu.
- Dzięki za pocieszenie, Syriusz - jęknął zielonooki. - Ale przypominam ci, że twoja córka ma już czternaście lat! 
- I nie zamieniłem z nią na razie ani słowa - westchnął ciężko Syriusz, a w jego głowie zrodziła się nagle niebezpieczna myśl. Miał zamiar zastanowić się nad nią dłużej, ale wtedy usłyszał głośny jazgot z pokoju obok.
- Co to takiego? - rzucił Remus, zasłaniając uszy.
- Moja matka.
...
Mężczyźni wybiegli pośpiesznie z salonu i znaleźli się w korytarzu. Na jego końcu czarna, ciężka płachta leżała na podłodze, a Walburgia Black zawodziła na swoim obrazie.
- Wynoście się stąd! Podli zdrajcy krwi zaśmiecają dom moich przodków!
Syriusz i Remus momentalnie znaleźli się przy portrecie.
- Won stąd, ty zdrajco! Nie będziesz bezcześcił tego domu! - krzyczała kobieta. 
- Zamknij się! - odwarknął Black, przez chwilę szamocząc się z ramą obrazu. 
Wziął pośpiesznie zrzuconą płachtę i próbując zasłonić portret matki, musiał wysłuchiwać jej obelg.
- Ty cholerny zdrajco! Co robisz w moim domu? - krzyczała Walburgia, a jej głos był tak głośny, że Remus odnosił wrażenie, że zaraz go zupełnie straci.
- Przymknij się, powiedziałem - syknął Syriusz i przy pomocy Remusa udało mu się ją zasłonić.
Opadł zdyszany na podłogę.
- Nienawidzę jej - przyznał, spoglądając na przyjaciela.
- Często tak jest? - rzucił zielonooki.
- Kiedy jest za głośno. - Wzruszył ramionami. - Nawet po śmierci nawiedza mnie jej parszywy głos. 
- Nie dałoby się go zdjąć? - spytał Remus, obserwując czarną kotarę.
- Niestety. Potraktowała go zaklęciem stałego przylepca. Tylko ona zdołałaby to zdjąć. - Mężczyźni zamilkli na chwilę.
Wtem kuchenne drzwi otworzyły się, a z pomieszczenia wyszedł  wysoki blondyn. Posłał im zaskoczone spojrzenie.
- Nie pytaj - wydał z siebie Black. Alex skinął głową.
- Skończyliśmy - poinformował, podchodząc bliżej nich. - Nie było tak źle, jak myślałem. - I posyłając im krzepiący uśmiech, skierował się w stronę wyjścia.
Po chwili z pomieszczenia wypadła Suzanne.
- Poszedł już sobie? - spytała z nadzieją.
- Niefajne zajęcia? - zadrwił Black, podnosząc się z ziemi. 
Suzanne posłała mu jedynie złośliwe spojrzenie. Odwróciła się w kierunku schodów i poszła do pokoju. Zapowiadał się dla niej bardzo nieprzyjemny okres.