piątek, 29 grudnia 2017

Rozdział 43


- Maureen, moim zdaniem nie powinnaś brać wróżbiarstwa - stwierdziłam po raz kolejny, idąc z dziewczyną w kierunku jadalni, gdzie za kilka minut miała rozpocząć się kolacja. - Wierz mi, że te zajęcia w niczym ci się nie przydadzą. Trelawney przepowie ci tylko przedwczesną śmierć.

- Ale to mi nie przeszkadza - odparła naiwnie, na co denerwująco przewróciłam oczami. - Chcę po prostu poznać przynajmniej podstawy wróżenia. Jeśli mi się nie spodoba, to zawsze mogę się przecież wypisać.
- Nie sądzę, aby Trelawney dobrowolnie odstąpiła od nękania twojej duszy. Będzie cię nawiedzać w snach albo nawet gorzej - wtrąciła Angelina, biorąc moją stronę.
- Poza tym, nie ma w tej szkole osoby, która by chociaż przepadała za profesorką, nie mówię już nawet o dużej sympatii. A to już świadczy o czymś. Będziesz miała tylko problemy z tą kobietą.
- A może wróżbiarstwo to tak naprawdę moja ukryta pasja, którą pragnę rozwijać na lekcjach z Trelawney? - zaproponowała Maureen.
- Umówmy się, Store, nie ma czegoś takiego, jak ukryta pasja do wróżenia z kubków, organów martwych ptaków, czy patrzenia w niebo. To po prostu niemożliwe.
- A jeśli powiem wam, że od jakiegoś już czasu wróżę sobie z fusów, to co byście powiedziały?
- Co w takim razie wywróżyłaś? - spytałam ironicznie.
- Że moja rodzina niedługo będzie przechodziła kryzys - odparła z dumną miną.
- A widzisz! Wróżbiarstwo przepowiada ci tragedie, które nie mają racji bytu. Nikt nie może mieć tyle pecha!
- Jeżeli tak na to patrzysz. Ale spójrz na to inaczej, wiedząc, że przydarzy ci się coś złego, pragniesz temu zapobiec - zaargumentowała.
- Czyli co masz zamiar zrobić z tym kryzysem w  domu?
- Nie wiem, co to jest za kryzys, muszę najpierw wiedzieć z czym mam do czynienia.
Już miałam odpowiedzieć na to dziewczynie, ale w tej samej chwili poczułam, jak jakaś siła napiera na moje ramiona. Odwróciłam szybko głowę.
- Chodź, Lupin, szybko! - rozkazał George głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie widzisz, że jestem zajęta?
- To z pewnością może zaczekać - zbył mnie, posłał Angelinie znaczące spojrzenie i ciągnąc mnie za rękę, skierował się w stronę pierwszego piętra.
...
- O co wam znowu chodzi? - spytałam z goryczą, kiedy po raz kolejny znajdowałam się w bibliotece, a naprzeciwko mnie siedzieli bliźniacy otoczeni książkową fortyfikacją.
- Obiecuję ci, Suz, że to ostatni nasz wyskok, naprawdę - powiedział Fred spokojnym głosem i podniósł się z krzesła. - A zatem pozwól, że już zaczniemy.
- Ależ proszę - zadrwiłam.
- Dobra. - Także George podniósł się z krzesła, a w swojej dłoni trzymał jakiś obficie wypełniony zeszyt. Otworzył go na pustej stronie, narysował na niej kilka linii i spojrzał na mnie wzrokiem wypranym z emocji.
- Powiedz nam, kiedy dokładnie znalazłaś przed sobą rzeczony pergamin? - spytał Fred najbardziej poważnym tonem, na jaki tylko było go stać.
- Żartujesz? - rzuciłam. - Zdajesz sobie sprawę, że mamy koniec marca?! A ten wycinek znalazłam na początku września?
- Powtarzam pytanie, kiedy to było?
Chciałam jak najszybciej odejść od bliźniaków, więc współpraca z nimi wydała mi się najbardziej rozsądna.
- Sobota, tuż przed treningiem. Treningi rozgrywamy zawsze o wpół do trzeciej, więc... to musiała być jakaś czternasta - odparłam.
- Czternasta powiadasz - powtórzył George, zapisał coś na pergaminie, a następnie przerzucił kilka kartek wstecz. - Z naszych informacji wynika, że wtedy Snape znajdował się na lekcji z rozszerzonych eliksirów. Filch zaś sprzątał na szóstym piętrze. Nasze źródła stwierdzają, że to niemożliwe, by którykolwiek z nich mógł w tym czasie znajdować się w bibliotece lub w jej pobliżu.
- Przecież mogli wysłać szpiega? - zakpiłam.
- Byłoby to bardzo nierozsądne z ich strony, poza tym ta teza zdecydowanie odpada - wyjaśnił Fred i skreślił coś w swoim kajeciku.
- Czy pamiętasz, kto wtedy, prócz ciebie i pani Bloop, znajdował się w bibliotece?
- Może uczniowie? - stwierdziłam sarkastycznie, ale pod wpływem wymownego wzroku bliźniaków wróciłam na odpowiedni tor. - Nie wiem... Chyba, że... Ginny i Collin - stwierdziłam po chwili.
- Ginny i Collina już przesłuchaliśmy - wtrącił Fred. - Byli na dziale z zielarstwa, więc mają doskonałe alibi. Poza tym widziała ich jakaś książka.
Chciałam zapytać, jakim cudem jakaś książka mogła ich dostrzec, ale postanowiłam dać sobie z tym spokój.
- Pamiętam też... Być może widziałam Pottera, Hermionę i Rona, ale nie dam sobie ręki obciąć - powiedziałam niepewnie.
- Ich nie mamy w aktach - stwierdził Fred. - Gdzie stali?
- Skąd mam to wiedzieć!? - wydałam z siebie i wtedy jakby mnie olśniło. - Collin robił wtedy zdjęcia Harry'emu! Szukał czegoś  w starych rocznikach na temat Lockharta!
- Potter czy Collin?
- Co? Potter szukał! Potter razem z Hermioną i Ronem. Byli przy dziale z roczniakami, gdzie leżą także...
- Stare wydania Proroka Codziennego! - przerwał George i szybkim krokiem popędził w tamtym kierunku.
- Co? - spytałam Freda, który jedynie pchnął mnie, abym poszła za jego bratem.
Już chwilę później przyglądałam się poszukiwaniom starej gazety.
Bliźniacy jak jeszcze nigdy wypatrywali upragnionego czasopisma, jak najlepszej ofiary. Jak sensu ich życia. Powoli zaczynałam mieć wątpliwości, czy to śledztwo nie było dla chłopaków zbytnio wymagające psychicznie.
- Znalazłem - stwierdził George z grobową miną i wskazał na gazetę trzymaną w dłoniach.
- To na pewno ona?
- Widzisz przecież, nie ma części pierwszej strony. Fred, podaj mi ten artykuł.
Chłopak szybko sięgnął do kieszeni z której wyjął małe pudełko. Po chwili powiększył je i wyjął z niego cześć strony Proroka Codziennego.
- Przecież... - zaczęłam. - To ja mam ten artykuł. Teraz, w moim pokoju.
- Wybacz, Suz, ale chyba nie myślałaś, że dalibyśmy ci oryginał tak ważnego dowodu? Podaj go, Fred.
George przyłożył do gazety otrzymany papier. Ku mojemu przerażeniu pasował idealnie.
- Chyba nie myślicie, że mógł to zrobić Potter? - spytałam, a mój głos zadrżał niepewnie.
- Już wierzysz nam, że nasi przyjaciele mogą okazać się naszymi największymi? - odparli jedynie bliźniacy i ze smutnymi minami opuścili bibliotekę.
...
Po tej jakże interesującej wyprawie do biblioteki ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali, gdzie miałam nadzieję, że znajdowały się jeszcze Maureen i Angelina. Kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia z ulgą przyznałam, że nie tylko one były w środku. Na kolacji byli jeszcze prawie wszyscy.
Dosiadłam się zmęczona do dziewczyn, które na mój widok uśmiechnęły się niemrawo.
- Co chcieli bliźniacy? - rzuciła przezornie Angelina, dobrze znając odpowiedź.
- Dobrze wiesz, czego chcieli - odparłam oschle i nalałam sobie herbaty do kubka. Następnie opróżniłam go w jednej chwili. - Chcieli jeszcze raz przesłuchać mnie w sprawie tego cholernego artykułu. - Za moje niebanalne określenie Maureen prawie że podskoczyła. W sumie racja, ostatnio cholera było moim nieodłącznym podsumowaniem wszystkiego.
- Tego artykułu z września? Jeszcze się nim zadręczasz? - Angelina w zaparte mydliła mi oczy. Posłałam jej drwiące spojrzenie.
- Możesz przestać? - rzuciłam. - Dobrze wiem, że pomagasz bliźniakom w tej chorej akcji. Nie wierzę tylko, że uważaliście, że się nie zorientuję? Przecież to było bardziej niż oczywiste. - Po raz kolejny napełniłam swój kubek.
- Suzanne, ale to nie tak! - zaprotestowała.
- Wiem, że macie dobre intencje, ale osobiście mam już tego dość. Dajcie po prostu sobie spokój. Bliźniacy ostro przeginają od pewnego czasu. Próba napaści na Filcha jest dostatecznym przykładem.
- Ale...
- Spokojnie, nie mam urazy, ale to już naprawdę zaczęło mnie męczyć. Bliźniacy mogą mieć przez to jeszcze kłopoty.
- Dobra, ale - przerwała mi. - Nie zdajesz sobie sprawy, że ta cała sytuacja wydaje się być nienormalna. Sama pomyśl, nagle, niespodziewanie pojawia się przed tobą artykuł dotyczący śmierci twoich rodziców!
- Dajesz mi takie same argumenty, jak bliźniacy! - stwierdziłam. - Jakiś ślizgon grzebał w Prorokach, bo miał chwilę wolnego czasu. Wpadło mu w ręce akurat to wydanie i pomyślał, ze zrobi mi dowcip. Nic prostszego.
- Prostszego - prychnęła.
- Tak, bo wy zaczynacie mieszać w to wszystkich. Nauczycieli, Sama Wiesz Kogo, jego zwolenników i jeszcze wielu innych niebezpiecznych typków!
- Możecie mi wyjaśnić o co chodzi? - głos zabrała Maureen, która od dłuższego czasu siedziała cicho i przysłuchiwała się naszej wymianie zdań.
- O nic - powiedziała Angelina.
- Teraz o nic, tak? - zadrwiłam. - Otóż wyobraź sobie, Maureen, że na początku roku szkolnego ktoś podrzucił mi artykuł z Proroka Codziennego, w którym opisano śmierć moich rodziców i bliźniacy zrobili z tego nie wiadomo jaką tragedię, wymyślając jakieś teorie spiskowe.
- Bo to jest poważna sprawa, Suz! - westchnęła Angelina, a Store spojrzała na mnie i na dziewczynę, a następnie oparła się łokciami o stół i spojrzała w stronę Pottera.
- Coś się stało? - rzuciłam.
- Nie, ale bliźniacy wzięli go na rozmowę jakiś kwadrans temu i od kiedy wrócił, zdaje się jakiś przygaszony. Myślałam, że chodziło o Komnatę Tajemnic, ale teraz uważam, że być może wmieszali go do tej akcji.
- Co? - wydałam z siebie.
 - No tak.
- Co ty robisz, Maureen? - Nagle nad głową usłyszałam jeden z głosów, których dzisiejszego dnia nie miałam ochoty już słyszeć.
- Pożera wzrokiem Pottera - odparł George na pytanie brata.
- Skąd wiesz, że właśnie jego. Przecież tam, gdzie ona patrzy, siedzi także i Ron. - zachichotał Fred.
- W takim razie leci na Hermionę, bo te pierwsze opcje są bardzo mało prawdopodobne! - zakrzyknął George, poczochrał dziewczynie włosy i wybuchnął śmiechem.
- Kretyni! - wydało się z jej gardła i podniosła się krzesła. - Suz, Angelino, idziecie ze mną? Czy będziecie w towarzystwie takiego prostactwa? - Obrzuciła chłopaków pogardliwym spojrzeniem.
- Ja idę - zarzekłam. - Angelino, idziesz? Czy może wolisz zostać i ustalić z nimi strategię? - Bliźniacy zrobili zaskoczone miny. - Co się stało, Fred, George? Czyżbyście trochę za mało subtelnie wymieniali między sobą spostrzeżenia i przez to głupia Suzanne się zorientowała? I tak, wiem o wszystkim! Nie musicie się tłumaczyć.
Wstałam i ruszyłam z Maureen w kierunku wyjścia, zostawiając za sobą zaskoczonych przyjaciół. Angelina nie była w stanie nic zrobić, więc została z chłopakami.
Kiedy wychodziłyśmy z Wielkie Sali, minęłyśmy się z Cedrikiem, który posłał mi radosny uśmiech.
Chyba coraz bardziej oswajałam się z perspektywą, że chłopak mi się podobał.
...
Następnych kilka dni minęło w atmosferze ciszy. Ja męczyłam się, bo jedyną osobą, z którą mogłam pogadać była jedynie Maureen i tak naprawdę na ramiona bliźniaków spadł obowiązek przeproszenia mnie.
Okazja na szczęście przyszła szybciej niż myśleliśmy. 1 kwietnia - dzień, który dla bliźniaków był prawdziwą gwiazdką z dwóch powodów.
Po pierwsze dlatego, że to Prima Aprilis, co wiązało się z bezkarnym robieniem wszystkim dowcipów. A po drugie, ponieważ dzisiejszego dnia odbywała się piętnasta rocznica narodzin chłopaków. Obchodzili urodziny.
Gdy tylko otworzyłam oczy, wstałam z łóżka i ubierając się chwilę, wyszłam z pokoju, aby nie musieć mijać się z Angeliną. Od razu ruszyłam w kierunku Pokoju Wspólnego, by następnie pójść na śniadanie.
Niestety. Gdy tylko znalazłam się na pierwszym schodku, usłyszałam kilka metrów od siebie znajome głosy, które zajęte były rozmową ze sobą. Postanowiłam je szybko wyminąć, lecz gdy tylko zeszłam z schodów, podłoga zaskrzypiała pode mną, tym samym zwracając na mnie uwagę dwóch rudzielców i ich kompana.
- Wszystkiego Najlepszego! - powiedziałam automatycznie, wysilając się na jak najprawdziwszy uśmiech, na jaki w tej chwili tylko było mnie stać. Bliźniacy tylko skinęli głowami, czując się w obowiązku, co mi dodało odwagi, aby podejść do nich bliżej.
- Cześć, Suz - pierwszy zabrał głos Jordan, który wydał mi się teraz pełnić rolę sekretarki chłopaków.
"Nigdzie nie przejdziesz, jeśli ja na to nie pozwolę" - tak zdawała się mówić jego osoba.
- Cześć... chłopaki, mam dla was coś - powiedziałam niepewnie, wykonując żwawy ruch ręką. Już chwilę później miałam w dłoniach dwie paczki, które przywołałam ze swojego pokoju.
Bliźniacy wymienili między sobą spojrzenia, jakby się zastanawiali, czy to, co znajduje się w środku, nie jest przypadkiem wybuchowe.
Uśmiechnęłam się do nich nieśmiało i podałam im pudełka.
Chłopcy z pewnym ociągnięciem otwierali je. Jakby cały czas mając wątpliwości, czy robią dobrze. W ich mniemaniu przyjęcie prezentu ode mnie, jest jednoznacznym przyznaniem się do porażki. W moim poczuciu była to zwykła formalność, że przyjaciele skłóceni i tak muszą dać sobie podarunki.
- Przecież nie ukryłam tam nic niebezpiecznego - ponagliłam ich, przez co George pierwszy uchylił wieko swojej podłużnej, błękitnej paczki.
Z zaskoczeniem wyciągnął ze środka długi kij, przypominający ten od baseball' a. W rzeczywistości była to pałka na tłuczki do gry w Quidditcha. Fred widząc prezent brata, momentalnie otworzył także swoją paczkę i ku swojej radości, wyciągnął z niej drewniany podłużny przedmiot.
- Suzanne - wydało się jedynie  z ust chłopaków, bo już po chwili na ich twarzach pojawił się grymas.
- Nie jestem pewny, czy powinniśmy to przyjąć.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi. - Musicie to zrobić. Co ja mam niby teraz zrobić z dwoma pałkami?
- No tak, ale... To dość kosztowny prezent i... - Wtedy George spostrzegł na swojej pałce wygrawerowany napis: Feorge Weasley. - Serio nie powinniśmy. - Wyciągnął kij w moim kierunku.
- Nie przyjmuję odmowy. - Posłałam im wesoły uśmiech. - Po za tym nie przejmujcie się jego ceną...
- Ale, Suz, wiemy, że tobie także się nie przelewa i nie powinniśmy - zaczął Fred.
- Jeśli to was uspokoi, to z ręką na sercu mogę stwierdzić, że Remus pracuje teraz w fabryce drewna - powiedziałam, na co bliźniacy zrobili zaskoczone miny. - Poprosiłam go aby wystrugał wam dwa takie kije, o dziwo mugole też takich używają. Gdy mi je przysłał, wystarczyło tylko rzucić na nie kilka ulepszających zaklęć i voilà. Macie pałki dla pałkarzy.
- Czyli nie mamy innego wyboru - stwierdził po chwili George. - Suzanne, możemy liczyć na twoje towarzystwo na boisku szkolnym?
...
Dzięki cieplejszej pogodzie kwietnia, mogłam wytrzymać na boisku jedynie w cieplejszym swetrze, bez przymusu zakładania dodatkowych pięciu palt.
Bliźniacy i Jordan już od kilkunastu minut latali nad murawą boiska i sprawdzali możliwości swoich nowo nabytych kijów. Ja, jak zwykle, siedziałam na widowni i podziwiałam ich zwody na miotłach, których niestety nigdy nie miałam się nauczyć.
Zbliżała się już godzina dziesiąta i za kilka chwil, z moich informacji, miał rozpocząć się trening drużyny Puchonów, więc przywołałam chłopaków do siebie.
- Zaraz będziemy musieli się zbierać - stwierdziłam.
- Co? Dlaczego, przecież tak dobrze nam idzie! - zaprotestowali.
- Zaraz trening zaczyna Huffleputh, lepiej nie przeszkadzać im w ćwiczeniach. - Na dźwięk nazwy domu bliźniacy zrobili zniesmaczone miny.
- Drużyna Diggory'ego? - skrócił George, a jego głos zabrzmiał dziwnie szorstko.
- Taaak - odparłam niepewnie.
Na moje słowa chłopcy wymienili znaczące spojrzenia.
- Spotkajmy się za piętnaście minut, Suz. Pod szatnią - stwierdził Fred i skierował swoją miotłę ku górze. To samo zrobił także George i Lee.
Chwilę zastanawiając się nad dziwnym zachowaniem chłopaków, skierowałam się w stronę naszej szatni. Ku mojemu zaskoczeniu, gdy znajdowałam się już w jej pobliżu, znikąd znalazł się przy mnie Cedrik.
- Jak się masz? - spytał, posyłając mi swój radosny uśmiech.
- Jestem wręcz wniebowzięta, a ty?
- Mam zaraz trening Quidditcha ze swoją drużyną. - pochwalił się.
- Wiem o tym.
- Musimy sprawdzić nowego ścigającego.
- Macie nowego?
- Tak, kojarzysz Bertę Church?
Znałam ją z widzenia. W ostatnich tygodniach została spetryfikowana przez potwora. Skinęłam lekko głową.
- Była naszą ścigającą, więc dzisiaj chcemy przetestować nowego zawodnika. No ale nie mówmy o tym, skąd się tu wzięłaś?
- Bliźniacy mają urodziny, świętujemy je na boisku - pochwaliłam się.
- Urodziny powiadasz? Przekaż im ode mnie pozdrowienia.
- Raczej sam im je przekażesz. Widzisz, już idą w naszym kierunku. - Wskazałam na punkt przed nami. Zdziwiłam się jednak, że nie było z nimi Jordana.
Miny chłopaków nie wskazywały na pozytywne emocje. Byli zdenerwowani, w ich oczach widziałam iskry, jakie kilka tygodni temu widziałam u Georga w zakazanym lesie. Wzdrygnęłam się nieco.
- Wszystkiego najlepszego z okazji ur... - zaczął Cedrik, gdy ci znaleźli się blisko nas, ale Fred przerwał mu w połowie zdania.
- Suzanne, odsuń się od niego! - rozkazał.
Razem z Cedrikiem wymieniłam zaskoczone spojrzenia.
- Nie pozwolimy ci, Diggory, więcej skrzywdzić Suz, rozumiesz?
- Chłopaki, nie rozumiem, o co wam chodzi - stwierdził brunet, mocno zbity z tropu ich zachowaniem.
- Nie rozumiesz? Nie udawaj głupiego, dobrze wiemy, co zrobiłeś!
- Wydaje mi się, że jesteście w okropnym błędzie, ponieważ ja...
- Nie kłam, Diggory. Takim puchonom jak ty to nie uchodzi! - przerwał mu George.
- Chłopaki, co wam się stało? - wtrąciłam się, ale George chwycił mnie jedynie za rękę i odciągnął mnie od Cedrika.
- Nie dotykaj jej! - uniósł się brunet, na co George spojrzał na niego wyzywająco.
- To ty nie waż się więcej do niej zbliżać! Ona ci lubiła, a ty naciągnąłeś jej zaufanie!
- O co wam chodzi? Fred, George! - krzyknęłam, stając pomiędzy bliźniakami, a Cedrikiem. - Co on niby mi takiego zrobił?
- To on! - warknął Fred. - To on podrzucił ci ten artykuł, gdy nie patrzyłaś! Potter wszystko nam powiedział. Powiedział nam to, czego ty nie mogłaś zrobić!
- Nie rozumiem... - próbowałam zabrać głos.
- Dlaczego nie powiedziałaś, że on także był z tobą wtedy w bibliotece?
- Co? - powtórzyłam niedowierzając.
- Chłopaki, to jakaś pomyłka! Nie wiem, o czym wy mówicie - tłumaczył się Ced.
- Zaraz zrozumiesz - powiedział George i zanim zdążyłam zareagować, ten rzucił się na Cedrika, uderzając go z pięści w nos. Drobna stróżka krwi spłynęła, zakrwawiając część jego twarzy.
- George! Przestań! - wydałam z siebie, ale w tej samej chwili Cedrik oddał rudzielcowi, wywracając go na ziemię.
Fred instynktownie przyłączył się do bójki i wykręcił Cedrikowi lewy nadgarstek, przez co chłopak zbliżył się do ziemi w nienaturalny sposób. Chciałam im przerwać, ale George szybko podniósł się z murawy, wyciągając w kierunku bruneta różdżkę. Fred puścił go, tylko dlatego, by George rzucił w niego zaklęciem obronnym.
- Drętwota!
Cedrik upadł na ziemię i przez chwilę zdawało mi się, że jest nieprzytomny.
I w tej właśnie chwili poderwał się z ziemi, splunął krwią i uderzył w Georga jakimś niewerbalnym zaklęciem, co przesunęło rudzielca o parę metrów.
Fred także dobył różdżki. Rzucił w przeciwnika prostą klątwą, która szybko została odbita. Weasley leżał bezbronny na ziemi. George zmotywowany zmierzał w kierunku bruneta i wymierzył w niego zaklęciem obezwładniającym tak szybko, że Cedrik nie miał szansy się zorientować.
Ponownie padł na ziemię.
- Expelliarmus! - George pozbawił go różdżki. Ced był bezbronny.
Chłopak już nachylał się przy nim, aby wymierzyć mu ostateczny cios, najprawdopodobniej łamiący mu którąś kończynę, gdy nagle uderzył w niego fioletowy promień.
George przekoziołkował kilka metrów w powietrzu i uderzył mocno w murawę boiska. Podnosząc się z ziemi, zobaczył mnie, celującą w niego ręką.
- Jesteście nienormalni! - powiedziałam tylko i podbiegłam do rannego Cedrika.
Chłopak leżał ledwo przytomny na ziemi, a kilka fragmentów jego twarzy miało odcień mocnego fioletu. Krwawił też z nosa i prawego ucha.
- Co tu się stało? - Za moimi plecami usłyszałam wzburzony głos McGonagall, która z przerażeniem przypatrywała się skutkom potyczki chłopaków. Wraz z nią grupę gapiów stanowili pozostali zawodnicy drużyny puchonów i Jordan.
Po jego minie wywnioskowałam, że to on pobiegł po profesorkę.
- Pani profesor, on jest ranny! Trzeba go zabrać do Skrzydła! - wskazałam na Cedrika.
McGonagall jedynie wybrała dwóch puchonów, aby to zrobili.
- Suzanne, ty weźmiesz Weasleyów i pójdziecie do dyrektora! W tej chwili!
...
Staliśmy na środku gabinetu Dumbledore'a, jak skazańcy. Pomimo tego, że Weasleye byli mocno poobijani, wymieniali między sobą zwycięskie uśmiechy, które niemiały żadnego wyczucia w starciu z obecną sytuacją.
Dyrektor patrzył na nas swymi niebieskimi oczami i wręcz zdawało mi się, że prześwietla nas nimi na wylot. Jego twarz była całkowicie poważna. Wiedziałam, że to z pewnością nam się nie upiecze - a przynajmniej bliźniakom.
- Rozumiem zamach na pana Filcha z pomocą lnianego worka - zaczął dyrektor po kilku minutach milczenia. Nie była to jednakże część jego strategii. Mężczyzna ten czas przeznaczył na przemyślenia, dotyczące naszej dalszej kariery w Hogwarcie. - jednak są sprawy, których nie pojmuję swoim umysłem i bójka z panem Diggorym bezsprzecznie się do tego zalicza - posłał nam uśmiech niemający nic wspólnego z radością.
- Panie dyrektorze... - zaczęłam.
- Dlatego żądam, abyście dali mi rozsądne wyjaśnienie takiego czynu. Wiem, że to wy zaczęliście tę sprzeczkę, panowie Weasley, dlatego proszę o szczerość. Ciebie, Suzanne, będę traktował wyłącznie jak świadka, choć nie omieszkam tego przekazać twojemu bratu.
- Panie profesorze - wydał z siebie niepewnie Fred, nie wiedząc, czy mężczyzna mu nie przerwie. Gdy ten tego nie zrobił postanowił kontynuować. - To wszystko jest dużo bardziej skomplikowane, niż pan sądzi.
- Ma to zapewne związek z napaścią na pana Filcha. Profesor McGonagall, o ile się nie mylę, już dała wam za to reprymendę. Niestety niczego nie udało jej się od was wyciągnąć, dlatego liczę, że teraz dowiem się wszystkiego.
Bliźniacy spojrzeli niepewnie po sobie, na co ja jedynie przewróciłam oczami.
- Możecie powiedzieć - stwierdziłam. Od samego początku czułam, że to się tak skończy.
- Ale, Suzanne...
- To poważna sprawa, dlatego wam pozwalam mówić - dodałam niespiesznie. - Nie obowiązuje was już nasz pakt krwi i wieczysta przysięga. - Zrobiłam cudzysłów palcami.
- Pakt krwi? - podchwycił Dumbledore.
- Był to jeden z argumentów chłopaków, aby nie mówić tego profesor McGonagall - wyjaśniłam poważnie. Miałam nadzieję, że bliźniacy też będą współpracować.
- A więc... - zaczął George. - Na początku tego roku szkolnego Suzanne, przebywając w bibliotece, znalazła na swojej ławce wycinek z gazety z bodajże 11 września 1978 roku, gdzie zostały opisane okoliczności śmierci jej rodziców, państwa Lupin.
- Kojarzę ten artykuł. - Dumbledore skinął głową. - Remus miał przez niego niemało kłopotów.
- W istocie - powiedziałam cicho.
- Mógłbym zobaczyć ten artykuł? - Bliźniacy szybko podali pergamin mężczyźnie.
- I sam pan dyrektor przyzna - kontynuował Fred. - Że takie znalezisko, jeszcze przez osobą, będącą w to zamieszaną, jest dosyć dziwne. Dlatego wraz z Georgem rozpoczęliśmy takie małe śledztwo, mające znaleźć winowajcę.
- Interesujące - przyznał Dumbledore, a w jego oczach dostrzegłam cień fascynacji.
- Naszymi podejrzanymi było wiele osób, ale ostatecznie wszystkich wykreśliliśmy przez bardzo mocne alibi.
- Jak zdobywaliście informacje o tych osobach? - dopytywał dyrektor.
- Obserwowaliśmy ich, szukaliśmy świadków lub osoby z ich bliskiego środowiska.
- Kto był waszym podejrzanym?
Bliźniacy zawahali się przez chwilę.
- Pan Filch, Draco Malfoy, Olivia Yaxley... Lucjusz Malfoy, ostatnio nawet Harry, Ron i Hermiona oraz... profesor Snape. - Fred spuścił głowę, na co Dumbledore zachichotał w tylko dla siebie charakterystyczny sposób.
- Doprawdy zapewniam was, że Severusowi jako ostatniemu przyszłoby do głowy wysyłanie anonimów Suzanne - stwierdził dyrektor.
- Niekoniecznie - zaprzeczył George. - Jak zapewne wiadomo, Profesor Snape był szkolnym wrogiem Remusa Lupina, który jest bratem Suzanne.
- Severus miał wiele nieprzychylnych mu osób w szkole. Gdyby zajmował się dręczeniem rodzin wszystkich swoich wrogów, zapewne pan Potter, Neville Longbottom, czy panienka Store mieliby przechlapane - Na dźwięk nazwiska przyjaciółki ożywiłam się. - Jak stwierdziliście, że to Cedrik jest za to wszystko odpowiedzialny?
- Ostatnimi tygodniami zebraliśmy ponownie wywiad i dwa dni temu dowiedzieliśmy się od Hermiony, że Suzanne była wtedy z Diggorym w bibliotece.
- Ciekawa dedukcja - przyznał Dumbledore. - A nie uważacie, że mądrzej by było powiadomić najpierw mnie w tym wszystkim?
- Mieliśmy zabronione, panie profesorze. - Bliźniacy posłali mi krytyczne spojrzenia.
- Mieli zabronione, co oczywiście nie powstrzymało ich przeciwko spiskowaniem przeciwko mnie wraz z Angeliną - zadrwiłam.
- Czy jeszcze ktoś, poza waszą trójką i panną Johnson został poinformowany?
- Maureen wie - stwierdziłam. - Ale dopiero od tygodnia - dodałam pospiesznie.
- Dzieciaki - Dumbledore wstał z krzesła i podszedł bliżej nas. - Wiem, że dla was ta sprawa wydaje się wielce emocjonująca, ale zapewniam, że nic waszej przyjaciółce nie grozi. Jesteśmy w Hogwarcie, to najbezpieczniejsze miejsce na świecie. - Puścił im oczko.
- Oczywiście, że jej już nic nie grozi. Bo osobą za to odpowiedzialną okazał się Cedrik - powiedział z goryczą George. - Zapewniam pana, panie dyrektorze, że zrobił to tylko dlatego, by Suzanne spędzała z nim więcej czasu! To było prowokacja, aby mógł stać się w jej oczach kimś więcej wartym, niż tylko głupim puchonem.
Już miałam coś odpowiedzieć chłopakowi za te jego bzdurne dywagacje, ale Dumbledore ścisnął mnie lekko za ramię.
- W takim razie nie ma niebezpieczeństwa! - powiedział beztrosko dyrektor. - A teraz proszę, chłopcy, abyście zgłosili się do profesor McGonagall, to ona wyznaczy wam karę. Ty, Suzanne, zostań jeszcze na chwilę, muszę cię zapytać o radę.
Bliźniacy posłali mi zwycięskie uśmiechy i wyszli z gabinetu dyrektora. Gdy pojawiły się za nimi kamienne schody, Dumbledore wskazał mi krzesło, abym usiadła. Zrobiłam to szybko.
- Posłuchaj mnie, moja droga - dyrektor zasiadł za biurkiem w swoim fotelu. - artykuł, który znalazłaś zdecydowanie nie jest przypadkiem. I tym bardziej nie mógł zostać podrzucony przez jakąś osobę z Hogwartu. Pilnuj się, Suzanne, ten artykuł to zdecydowanie nie jest zbieg okoliczności.
- Panie dyrektorze, ale...
- Najlepiej, jeżeli nie powiesz o moich przypuszczeniach nikomu, twój brat oczywiście dostanie ode mnie powiadomienie jeszcze dzisiejszej nocy, ale uważaj na siebie. Panowie Weasley zbyt emocjonalnie podchodzą do tego typu zadań. - Skrzywiłam się lekko. - Bez takich min, Suzanne. Powinnaś dobrze wiedzieć, że ci dwaj zrobią dla twojego bezpieczeństwa bardzo wiele. Zaufaj mi, znam się na tych sprawach. Jednak musisz obiecać mi, że nie powiesz nikomu o moich przypuszczeniach.
- Ale, jakie to konkretnie przypuszczenia?
Dumbledore westchnął głośno.
- W Hogwarcie jest osoba, która nie jest dla nas zbytnio życzliwa. Wydaje mi się, że wkrótce znowu wpłynie negatywnie na nasze bezpieczeństwo.

***
I jak wrażenia? Podzielcie się nimi w komentarzach :)
Suzanne Lupin
PS. Szczęśliwego Nowego Roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz