wtorek, 5 grudnia 2017

Rozdział 34

II część maratonu
***
Każdy szanujący się czarny charakter powinien zabezpieczyć się w widowiskowe wejście i zapierające dech w piersiach pierwsze wrażenie. W naszej codzienności szkolnej rolę złej persony sprawowali naturalnie nauczyciele, więc gdy dowiedzieliśmy się, że Gilderoy Lockhart, ten Gilderoy Lockhart, będzie zaznajamiał nas z obroną przed czarną magią, spodziewaliśmy się fajerwerków w czasie jego pierwszego wejścia na nasze zajęcia.
Siedziałam w ławce wraz z Angeliną, za nami siedzieli bliźniacy, a Jordan zajął miejsce w rzędzie obok, tak, aby Angelina była dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jednak dziewczyna okazała się w tym wszystkim sprytem i zamieniła się ze mną siedzeniami. Teraz między nią a Jordanem znajdowała się drobna przeszkoda w mojej postaci.
Wokół nas roznosiły się podekscytowane głosy, szepczące o nowym nauczycielu. "Ciekawe jaki on jest", "Nie mogę się już doczekać, kiedy go poznam" albo "Pewnie jest tak samo przystojny jak na zdjęciach".
- Ile my mamy lat? - spytał z załamaniem Jordan, a ja parsknęłam śmiechem. Pytał o to już trzeci raz.
- Czternaście - rzekł zniesmaczony Fred i znów przeleciał wzrokiem po sali. Większość dziewczyn była profesorem bardzo podekscytowana.
- A może to my jesteśmy jacyś dziwni? - rzucił George z filozoficzną miną, na co przewróciłam denerwująco oczami.
- Jasne, bo jak mamy inne zdanie od Bell, to od razu jesteśmy dziwni - fuknęłam, a chłopak zrobił zaskoczoną minę. - Nie mów, że nie zauważyłeś? Na początku było: "Lockhart to idiota", ale gdy tylko Bell powiedziała, że jest inaczej, od razu jej przytaknąłeś - zadrwiłam.
Chłopak zdawał się być zdziwiony moimi słowami.
- Tak było, bracie - Fred poklepał Georga po plecach, jednak on nawet nie zareagował. - Ale nie przejmuj się. Za niedługo ci przejdzie.
- Co mu przejdzie... - zaczęłam, ale wtedy usłyszałam za sobą ciche chrząknięcie. No tak, przez cały ten czas byłam odwrócona od katedry.
Przekręciłam się w tamtą stronę, a wtedy ujrzałam Gilderoya Lockharta. Nie był jednak uśmiechnięty jak zwykle. Patrzył na nas z pewnego rodzaju przymusem i tak naprawdę w niczym nie przypominał człowieka, którego widzieliśmy wczoraj. Był jakiś taki... mniej przebojowy.
- Dzień dobry - powiedział głosem niepasującym do siebie. Patrzył na nas bardzo niepewnie. - Witam was na naszej pierwszej lekcji Obrony Przed Czarną Magią i chciałbym was z góry przeprosić za to, że widzicie mnie w takim stanie. Niestety podczas mojej pierwszej lekcji z drugą klasą odrobinę zaszalałem z ekstremalnością, więc... - "Potter zapewne uczestniczył w tym wydarzeniu". - Niebezpieczne bestie wyrwały się spod mojej kontroli, dlatego też daruję sobie teraz zaprezentowanie ich. Przejdziemy od razu do wypełnienia testu, który powinien być dla was banalny.
- Test? - wydało się z większości ust.
- By sprawdzić wasz poziom, drodzy uczniowie - Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, a mężczyzna zaczął rozdawać nam pergaminy. Kiedy otrzymałam swój arkusz, poczułam, jak ogarnia mnie fala śmiechu, którą tylko cudem udaje mi się powstrzymać.
Na białej planszy znajdowały się pytania napisane tak ozdobnym pismem, że sam Odys by się tego nie powstydził w pisaniu swoich dni. Pytania, bo to one miały dla mnie tak komiczny wydźwięk, jeżeli miały cokolwiek wspólnego z obroną przed czarną magią, to chyba ja byłam w błędzie przez ostatnie kilka lat.
Najzabawniejsze wydawało się dla mnie ostatnie pytanie - W jaki sposób Gilderoy Lockhart zdobył stanowisko w Hogwarcie.
Aż w ręce swędziało mnie, aby napisać: przekupił połowę ministerstwa. Jednak po głębszym wniknięciu w moją odpowiedź stwierdziłam, że wtedy Lockhart urządziłby mi piekło do końca swojej kariery w szkole - czyli do czerwca, gdyż żaden nauczyciel nie uchował się na tym stanowisku dłużej od ponad pięćdziesięciu lat.
W realizacji pozostałych pytań pomogła mi w znacznym stopniu znajomość z panią Julią - kobieta była jego wielką fanką i niejednego wieczora raczyła mnie ciekawostkami z jego niesamowitego życia. Nawet ostatnio otrzymałam od niej list, w którym ta poprosiła mnie o zdobycie autografu od Lockharta. Nie była to dla mnie zbytnio radosna nowina.
Na część pytań nie znałam odpowiedzi, więc napisałam w nich najbardziej bohaterskie rzeczy, jakie tylko przyszły mi do głowy - być może mężczyzna się nimi zainspiruje i pojawią się w jego nowej książce.
Moja ręka znalazła się w górze.
- Skończyłam - powiedziałam, tak jak moi poprzednicy, a nauczyciel ochoczo poderwał się ze swojego miejsca i podszedł do mnie. Wziął ode mnie pergamin i zlustrował go uważnie.
- Całkiem nieźle, ale... - Tutaj nauczyciel zaczął raczyć mnie długą listą swoich uwag, jednak w tym momencie ja zajęłam się czymś innym.
Na biurko profesora właśnie wdrapał się mały, zgniły ziemniak z numerem dwa i zaczął oglądać na nim pozostawione przedmioty. Był to widok naprawdę uroczy, a zwłaszcza gdy stworzonko chwyciło za pióro profesora i zaczęło paćkać nim po jednej z książek Lockharta. Parsknęłam śmiechem.
- Czy jest coś zabawnego w pytaniu piętnastym? - spytał Lockhart, o którego obecności kompletnie zapomniałam.
- Nie, ale... - Wskazałam na małego kartofla. - To coś jest na pańskim biurku.
Nauczyciel momentalnie odwrócił się w tamtym kierunku. Gdy zobaczył gnoma nad swoją książką, mocno zmarszczył brwi i już znajdował się przy nim.
- A co ty tu wyrabiasz? - rzucił do gnoma, jakby oczekując odpowiedzi. - Zachowajcie spokój, uczniowie. Zaraz go poskromie! - zarzekł się nauczyciel i wyciągnął różdżkę w jego kierunku. W tym samym momencie wytrzeszczyłam oczy.
- Nie chce nic mówić, ale czy on ma zamiar poszczuć gnoma jakimś zaklęciem? - Nachyliłam się do bliźniaków, którzy jako pierwsi oddali kartki.
- Conjunctivitis! - wydało się z ust profesora, a rodzaj zaklęcia wręcz mnie przeraził. Był to czar oślepiający ofiarę, ale ta ofiara musiałaby być ogromnych rozmiarów. Dla tak małego gnoma było to zaklęcie niemal śmiertelne.
Z różdżki profesora wydobyła się iskierka światła, jednak bardzo szybko zniknęła. W sumie nic dziwnego, mężczyzna musiał się zorientować, że jego pomysł był niedorzeczny.
- Conjunctivitis! - powtórzył, ale także nic się nie stało.
Kiedy chciał powtórzyć czar po raz kolejny, a gnom zdawał się zaraz pęknąć ze śmiechu, a rechotał tak od samego momentu, gdy nauczyciel wystawił w jego kierunku różdżkę, bliźniacy jakby obudzili się z tego snu.
- Panie profesorze, co pan robi? - krzyknął Fred, a George zdjął gnoma z biurka. - Mógł go pan zabić tym zaklęciem! - Wskazał na stworzonko, znajdujące się w rękach brata.
- Niedorzeczność, chłopcy - stwierdził Lockhart ze zmieszaniem. - Panowałem nad sytuacją... a poza tym to wy macie magiczne doświadczenie, czy może bardziej ja?
- Czy musimy udzielić odpowiedzi na to pytanie? - bąknął George, a cześć uczniów parsknęło śmiechem.
- Koniec zajęć - rozkazał Lockhart i odszedł zamaszystym krokiem.
Z niedowierzaniem przypatrywałam się miejscu, gdzie przed chwilą rozegrała się tak absurdalna scena. Gnom ogrodowy bawi się na stole nauczyciela, który nie potrafi użyć własnej różdżki, a dwaj chłopcy dają mu jeszcze za to reprymendę i wystawiają go na pośmiewisko.
- Co z nim zrobić? - spytał George, podchodząc do swojej ławki i zakładając swoją torbę na ramię.
- Wypuść go na razie. Potem zobaczymy, co dalej - westchnęłam ciężko, a bliźniacy skinęli głowami.
...
Po numerologii, która była dla mnie ostatnią lekcją dzisiejszego dnia, postanowiłam, że wraz z Cedrikiem pójdę jeszcze do biblioteki i ochłonę po tych przeklętych liczbach.
Tego dnia w tej szkolnej skarbnicy wiedzy znajdowało się wyjątkowo wielu uczniów. Podczas poszukiwań dostatecznie ciekawego działu, minęłam z Cedrikiem kilkanaście osób. Wśród nich był między innymi Potter wraz z Hermioną i Ronem. Z tego, co wychwyciłam z ich rozmowy, szukali w starych rocznikach szkolnych Lockharta, gdyż dziewczyna chciała udowodnić przyjaciołom, że mężczyzna należał do Ravenclavu - rzekomo domu dla ludzi mądrych.
Zaraz później widziałam także Collina, który ze swoim nowo nabytym aparatem, robił z ukrycia zdjęcia Wybrańcowi. Pomagała mu przy tym Ginny, która na mój widok wyszeptała: "Ratunku". Oboje na swoich szatach mieli wizerunki lwa, co świadczyło o ich przynależności do Gryffindoru.
Na końcu biblioteki znaleźliśmy w miarę spokojny dział. Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stoliku i wyjęliśmy nasze podręczniki. Po numerologii musiałam znowu wiele rzeczy powtórzyć, chociaż tym razem wolałam nie prosić chłopaka o pomoc.
Po jakimś czasie znudziło mi się jednak ciągłe szukanie i tak nieodgadnionej cyfry. Spojrzałam kątem oka na zamyślonego Puchona.
Chłopak także zmienił się z wyglądu przez wakacje. Urósł i jakby stał się bardziej muskularny, a w jego oczach pojawiło się coś takiego, czego wcześniej nie widziałam. Z twarzy zmienił się nieznacznie, a jego włosy były odrobinę dłuższe. Jednak nadal zgrabnie zaczesane odrobinę do góry, a nie opadająco, jak na przykład u bliźniaków.
- Nad czym tak myślisz? - zapytał chłopak z uśmiechem, a ja wtedy zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu wpatruję się w niego.
- O niczym - odparłam, czując jak na moje policzki wkrada się rumieniec.
- Czasami trzeba pomyśleć o niczym - przyznał, z powrotem wracając do lekcji. Nie chciałam mu w tym przerywać. Lubiłam patrzeć, jak chłopak czyta lub robi cokolwiek innego.
Westchnęłam ciężko, tym samym znów zwracając na siebie wzrok chłopaka.
- Czy to "nic" na pewno oznacza to, co ja przez to rozumiem? - rzucił, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się do niego.
- Szczerze? Nie mam pojęcia, o czym w tym momencie myślę - przyznałam, a chłopak przez chwilę lustrował wzrokiem moją twarz.
- Ładnie ci w tych włosach - powiedział po chwili, a ja momentalnie wyprostowałam się na krześle i posłałam mu zdziwione spojrzenie. - Naprawdę. Nie wiem jak to możliwe, ale podkreślają twoje oczy - dodał, a wtedy w jego oczach dostrzegłam zmieszanie.
- Miło to słyszeć - odparłam, a wtedy nastało między nami milczenie.
- Ja... - zaczął chłopak niepewnie. - powinienem coś załatwić - dokończył i po chwili już go nie było, a ja zostałam sama.
Uśmiechnęłam się do siebie. Otrzymany komplement bardzo mnie zaskoczył i w pewnym sensie poprawił humor. Miałam wysokie poczucie własnej wartości, ale takie słowa zawsze pozytywnie wpływały na mój dalszy dzień.
"Dobra, Suz, nie rozmarzaj się już tak" - skarciłam siebie. - "Pewnie dla niego była to jedynie przyjacielska uwaga, ale..." - szybko odgoniłam tę myśli.
Podniosłam się niechętnie z krzesła i podeszłam do najbliższego regału z książkami. Stało ich tam naprawdę wiele, ale po krótkich oględzinach wybrałam jedną z nich, a konkretniej tę o przygodach Odysa ze strasznie okurzoną okładką, ponieważ w pewien sposób zatęskniłam za jego nudziarskimi wspomnieniami.
Gdy wróciłam na swoje miejsce chciałam z powrotem zatopić się w jej treści, ale wtedy dostrzegłam na stoliku jakiś wycinek z gazety - a konkretniej całą kartkę, pierwszą stronę Proroka Codziennego.
Wcześniej nie było tutaj tego wycinka. Rozejrzałam się wokół siebie, ale nikogo nie dostrzegłam, więc wyjrzałam za rząd półek, za którymi się ukryłam.  Nikogo jednak nie zauważyłam na głównym korytarzu biblioteki, a dalej nie było sensu już szukać.
"Bardzo dziwne" - pomyślałam. - "Ale być może strona spadła w raz z jakimś przeciągiem" - Tyle, że żadnego przeciągu nie było.
Wróciłam na swoje miejsce i postanowiłam zobaczyć, czego dotyczy artykuł. Jednak już za sprawą daty poczułam, że tracę grunt pod nogami.
11 września 1978 roku, poniedziałek - imieniny: Nimfadora, Peter
Następnie znajdowała się nazwa gazety, a później nagłówek.
Prorok Codzienny
Ostatni bój ku wojnie
Sam tytuł wzbudził we mnie same negatywne emocje


Godzina dwudziesta pierwsza dnia 10 września br. zdawała się być dla nas wszystkich jedynie częścią kolejnego wieczoru zaopatrzonego w szarówkę. Nikt z nas nie spodziewał się tak makabrycznych wydarzeń. Nikt, nawet mieszkańcy domu numer 14, położonego na ulicy Woodcrafta w południowej części Londynu. Dla tej rodziny był to kolejny mile spędzany wieczór w swoim towarzystwie i zapewne żaden z jej członków nie spodziewał się zajścia, jakie za kilka minut miało mieć miejsce.
Otóż w godzinach pomiędzy 21:00 a 22:30 w tym budynku doszło do przerażających zdarzeń. Jeden ze sprzymierzeńców Sami Wiecie Kogo (niektórzy zowią ich Śmierciożercami) teleportował się na tę nieznaną uliczkę naszej stolicy i włamał się do domu państwa Lupin.
Śmierciożerca bestialsko zabił najpierw za pomocą Avady czarodzieja czystej krwi: Lyalla Lupin, który w tamtym okresie pracował w Ministerstwie, jako pracownik Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, a następnie zaklęciem Crucio wykończył jego żonę Mugolaczkę Hope Lupin.
Śledztwo w tej sprawie trwa. Nie wiadomo, czy w domu znajdowali się jeszcze jacyś ludzie, ale z zeznań świadków (mugoli) wynika, że w domu w tym czasie przebywali także: 18-letni syn Lupinów oraz ich kilkumiesięczna córka. Nie znaleziono ich ciał w miejscu ataku, więc możliwym jest, by znaleźli sobie jakieś schronienie lub, co też jest możliwe, zostali uprowadzeni.
Jest to pierwszy oficjalny atak Sami Wiecie Kogo na rodzinę czarodziejów. We wcześniejszych zamachach ginęli jedynie ludzie z mugolskich rodzin. Teraz po raz pierwszy spotykamy się z sytuacją, żeby to zginął czarodziej czystej krwi (a był nim Lyall Lupin). Nie znamy sprawcy ataku z imienia.
Jak myślicie, czy Sami Wiecie Kto przeniesie się niedługo na zabijanie czarodziejów czystej krwi? Czy ktokolwiek może czuć się jeszcze bezpiecznie?
Artykuł napisała - Rita Skeeter


Obok tekstu znajdowało się także zdjęcie przedstawiające nasz stary dom, a raczej jego opuszczony szkielet. W czasie jednej nocy budynek zmienił się nie do poznania. Ciekawe jak wyglądał teraz, po tych wszystkich latach?
Po przeczytaniu tego artykułu targały mną różne emocje. Byłam zła, smutna.
W tym samym momencie spojrzałam na zegar, wiszący na pobliskiej ścianie.
- Osz ty w życiu! - zaklęłam pod nosem, gdyż trening Quidditch trwał już od kwadransa
...
Wychodząc na dwór, zauważyłam, że nasza drużyna przebywa na błoniach, a ślizgońskie barwy częściowo zapanowały na boisku. Tym bardziej zdziwiłam się na ten widok. Gdy znajdowałam się w odległości jakichś piętnastu łokci od Wooda, który wydawał w tym momencie jakieś pouczenia względem Angeliny, poczułam obok siebie czyjąś obecność.
- Spóźniłaś się odrobinkę, Suz - zakpił George, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
- Jak widzisz, świat się nie zawalił! - odparłam tonem bardziej agresywnym, niż chciałam, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Na jego dźwięk chłopak skrzywił się lekko.
- Nie musisz się tak unosić - rzekł, uważnie mi się przyglądając. - Coś się stało?
- Daj mi spokój! - warknęłam do niego i podeszłam do Wooda, dając do zrozumienia Georgowi, że nie mam zamiaru już z nim rozmawiać.
- Spóźniłaś się - mruknął Wood, nawet nie spuszczając wzroku z Angeliny.
- Nie zorientowałam się - prychnęłam.
- Dobrze, że się w ogóle zjawiłaś. Ty i Angelina macie za zadanie przećwiczyć Maureen, bo to właśnie ona zostanie naszym nowym ścigającym.
- Czyli mamy komplet - stwierdziłam, rozglądając się po latających już zawodnikach. Brakowało jedynie...
- Potter poszedł ratować Weasleya - wyjaśniła Angelina, a Wood jedynie przytaknął i poszybował na miotle w przestworza. - Ron rzucił na siebie zaklęcie, przez które teraz wymiotuje ślimakami w chatce Hagrida. Głupek.
- Zgodzę się z tym - powiedziałam, zerkając niezauważalnie na Georga.
- Co ci zrobił? - rzuciła Angelina z wyczuwalną kpiną. Nawet nie musiała mówić jego imienia, bym doskonale wiedziała, kogo ma na myśli.
- Jest idiotą i tyle - prychnęłam, czując, że jak nie powiem dziewczynie o moim znalezisku, to zaraz eksploduję.
...
- Jestem w stanie wszystko zrozumieć, ale... bliźniakom także powinnaś powiedzieć - stwierdziła Angelina, oddając mi zwitek pergaminu.
- Tylko tyle? Żadnych rad, sugestii?
- Moim zdaniem bliźniacy lepiej się do tego nadają - wyjaśniła Johnson. - Zwłaszcza George, on z pewnością cię zrozumie.
- Ale tu nie ma nic do zrozumienia. Jakimś cudem akurat ten artykuł znalazł się u mnie i teraz... Po prostu nie wiem, co o tym myśleć - powiedziałam ze zrezygnowaniem.
- Jeżeli to ci polepszy humor, to wiedz, że Cedrik przyszedł na chwilę na początek treningu i pytał o ciebie, jednak Wood dosłownie wykopał go stąd.
- Kolejny plus, że się spóźniłam - zadrwiłam, a wtedy Maureen wylądowała obok nas.
- Jak mi poszło? - spytała zziajana, a ja po raz pierwszy od dłuższego czasu parsknęłam śmiechem.
- Jesteś w drużynie - zapewniła Angelina, a na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.
- Chyba zrobię jeszcze kilka kółek - stwierdziła i znów wzbiła się w powietrze.
- Nie powinnyśmy jej przypadkiem przećwiczyć? - rzuciłam, przypominając sobie słowa Olivera.
- A po co? Potrafi latać? Potrafi. Nie spada z miotły? Nie spada. Więc po co się w to pchać i namącić jej w głowie - odparła Angelina, a wtedy mi przypomniał się pewien fakt z wakacji.
- Wiesz, co mi powiedziała Ginny? - Wydało się z moich ust, a Angelina zmarszczyła brwi powątpiewająco. - Że mam lęk wysokości! - powiedziałam z dumą, a dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Żartujesz? - rzuciła. - Wiesz, że czarownica nie może mieć lęku wysokości.
- Być może jestem wyjątkiem. - Wyszczerzyłam się.
- Jasne, ty we wszystkim jesteś wyjątkiem - zadrwiła. - Tyle, że potem się dziwisz, dlaczego połowa populacji ma tak samo, jak ty. - Wbiła mi oskarżycielsko palec w ramię.
...
"Tak minął dwudziesty siódmy dzień mojej wędrówki"
- I ty się, Odys, dziwisz, że my wspominamy jedynie Merlina - zakpiłam w stronę książki i odłożyłam ją delikatnie na kufer. Zapewne miałam poczytać ją także i jutro, ale dobrze wiedziałam, że tak się nie stanie.
Angelina tradycyjnie poszła do Bell poplotkować, więc zostałam sama.
Pociągnęłam bezradnie nosem i w tym samym momencie usłyszałam, jak drzwi mojego pokoju otwierają się.
- A myślałam, że dłużej u niej posiedzisz - zakpiłam, podnosząc głowę, spodziewając się w drzwiach Angeliny. W przejściu stały jednak dwie inne sylwetki. Należały do bliźniaków, których rude czupryny przełamywały ciemność panującą na korytarzu.
- Suzanne - zaczął niepewnie George, a ja zmarszczyłam lekko czoło. W pierwszej chwili chciałam spytać, jak się tu dostali, ale wtedy przypomniał mi się wczorajszy dzień.
- Co tutaj robicie? - spytałam, zachowując na twarzy powagę.
- Wpadliśmy - powiedział Fred. - Nie można odwiedzić już starej przyjaciółki? - zadrwił i podszedł do mojego łóżka, a następnie usiadł na jego skraju, przez co cofnęłam się bardziej w głąb.
George przez chwilę wpatrywał się we mnie, a następnie także znalazł się przy materacu. Jednak nie usiadł na nim, a na krześle, które przystawił sobie z mojego biurka.
- Powtórzę pytanie z treningu - rzekł chłopak. - Czy coś się stało? Albo nie, inaczej: co się stało?
Spojrzałam na chłopaków ze zdziwieniem. W sumie znali mnie bardzo dobrze, przez co wiedzieli, gdy coś mnie trapi lub nie.
- To skomplikowane. - Westchnęłam w końcu.
- Zazwyczaj problemy takie są - stwierdził Fred, a ja przyznałam mu rację.
- Jednak ten jest wyjątkowo skomplikowany - stwierdziłam, a oni zdziwili się na me słowa. - Pamiętacie, jak wam opowiadałam o swoich rodzicach?
- Zginęli w czasie wojny i przez to zajmuje się tobą Remus - odparł George, jakby wyuczając się tego zdania na pamięć.
- Tak, ale tu bardziej chodzi o sposób w jaki zginęli. Powinnam już wcześniej wam to jakoś przybliżyć.
- Nie musisz, Suz. Wiemy, że jest to dość trudny temat - zarzekł się Fred, a ja uśmiechnęłam się delikatnie. To było niesamowite, jak ci dwaj rudzielce mnie rozumieli.
- Czy ja wiem, czy taki trudny? Chyba bardziej dla Remusa niż dla mnie. Ja tam z rodzicami zbyt wiele styczności nie miałam, ale... - zamyśliłam się przez chwilę. - Może po prostu przeczytajcie to. - Wyjęłam z kieszeni zwitek pergaminu i podałam im, gdyż moje tłumaczenie raczej by tego nie wyjaśniło.
Chłopcy przez chwilę byli nieco zaskoczeni, ale później rozwinęli pergamin.
- Zacny tytuł - zdążył jeszcze powiedzieć Fred, bo zagłębił się w dalszej części tekstu.
Wzrok bliźniaków co chwilę zmieniał linijki. Zdawało mi się, że wieki trwało, zanim przeczytali ostatni akapit. Wtedy ich oczy wypełniły się niezrozumieniem, więc spojrzeli na mnie. Chcieli wyjaśnień.
- To ten atak był oficjalnym początkiem wojny? - spytał George, a ja skinęłam głową.
- Napisano w nim, że albo nas porwano, albo schroniliśmy się gdzieś - powiedziałam. - Remus opowiadał mi, że po zabiciu mamy, ten śmierciożerca walczył jeszcze przez chwilę z nim, a później się teleportował. Remus zrobił to samo wraz ze mną i schroniliśmy się z pomocą Dumbledore'a oraz takiej jednej kobiety. Po wojnie zamieszkaliśmy w jej sąsiedztwie, to pani Julia.
- Ta od Lockharta?
- Ta sama. - Skinęłam głową. - Wiem jeszcze tylko tyle od brata, że Skeeter przez kilka tygodni po tym ataku chodziła za nim i proponowała mu różnego rodzaju wywiady. Na żaden się nie zgodził, więc opisała swoją teorię, jakoby to właśnie Remus miał stać za tym atakiem. Na szczęście Dumbledore pomógł Remusowi wnieść pozew, przez co Skeeter musiała się z tego wycofać.
- Podła zołza - sapnął Fred w kierunku autorki artykułu. - A ten śmierciożerca? Kto to był?
- Śledztwo trwało i nie dało żadnych rezultatów - powiedziałam z goryczą. - Mój brat nie był w stanie opisać napastnika przez to, że śmierciożercy byli wtedy cali zakryci. Wręcz nie dało się ich rozpoznać. - Zamyśliłam się przez chwilę. - Po tej nocy, morderstwa nagle stały się rzeczą na porządku dziennym, w końcu wojna rozpoczęła się na poważnie. Aurorzy już nie przykładali do tej sprawy aż tak dużo uwagi.
- A ten artykuł... Gdzie właściwie go znalazłaś? - zapytał George, uważnie przyglądając się kartce.
- Kiedy byłam w bibliotece na chwilę wstałam z miejsca, a gdy wróciłam, zobaczyłam tę kartkę. Nikogo wtedy nie było w moim pobliżu. Nie mam pojęcia, skąd się tam wziął.
- Sądzisz, że ktoś go tam podrzucił?
- Sądzę, że ktoś w tej szkole wie o mnie więcej, niż powinien - westchnęłam ciężko i wzięłam pergamin od chłopaka.
- Ktoś naprawdę się musiał nad tym napracować - stwierdził Fred. - Przez tyle lat przechowywać taki zwitek papieru, a następnie podrzucić go odpowiedniej osobie. Geniusz zbrodni.
- Też tak uważam. A przypadkowość tego zdarzenia raczej sięga niemożliwego. - poparł George brata. - Nie masz podejrzeń, kto to mógł być?
- Właśnie w tym problem. Nikt nie przychodzi mi na myśl! - Westchnęłam po raz kolejny. - Tak naprawdę podejrzanym może być każdy.
- Wiesz, co mnie jeszcze zastanawia - rzucił po dłuższej chwili Fred. - W jakim celu ktoś podrzucił ci ten artykuł? W jakim celu i za ile się po niego zgłosi z powrotem?
- Co masz na myśli?
- To nie jest gładka sprawa, Suz. Ta osoba z pewnością nie życzy ci dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz