wtorek, 5 grudnia 2017

Rozdział 33

I część maratonu

***
Parę chwil temu wraz z bliźniakami teleportowałam się na Pokątną w celu pokazania Harry'emu, jak to powinno wyglądać. Na ulicy jak zawsze znajdowały się tłumy czarodziejów, robiących w dużej większości zakupy do szkoły. Wszędzie wokół panował harmider i ogromny rozgardiasz, gdyż każdy z odwiedzających wygłaszał głośno swoją rację na temat jakiegoś problemu. 
W tym miejscu niemożliwym było, aby zawiesić oko na czymś konkretnym. Wzdłuż uliczki ciągnęły się dwa rzędy kamienic, których wygląd zadziwiłby nawet nie jednego czarodzieja. Na parterze tych domów w większości urządzono jakieś sklepy, przez co ich witryny przedstawiały sprzedawane tam produkty. Można tutaj było znaleźć absolutnie wszystko. Zaczynając od kupna pergaminu, a kończąc nawet na małej wielkości smoku.
Wtedy George wyrwał mnie z zamyślenia.
- Suzanne, chodź szybko, mama jest już w księgarni.
Ruszyłam więc za rudzielcami, minęłam próg dobrze znanej w Londynie magicznej księgarni Esy i Floresy, a wtedy dopiero ujrzałam prawdziwy tłum. Nie znalazł się on jednak tutaj bez powodu, gdyż dzisiejszego dnia na nasze nieszczęście miała miejsce premiera nowej książki Lockharta. Tego samego czarodzieja, którego dzieła musieliśmy nabyć w całym komplecie.
- O jejku! To naprawdę on! - zachwyciła się pani Molly, a cześć kobiet zebranych w pomieszczeniu westchnęło z rozmarzeniem. Wśród nich była także Hermiona.
Nie miałam zamiaru jednak zaprzątać sobie tym głowy. Wybrałam według listy wszystkie potrzebne książki tego Lockharta i szybko poszłam za nie zapłacić. Do kasy, o dziwo, nie było kolejki.
"No przecież" - pomyślałam. - "Wszyscy się teraz będą zachwycać tym człowiekiem"
Na tej eskapadzie straciłam 3 galeony. Z książkami w dłoniach rozglądnęłam się za Weasleyami i ruszyłam szybko w ich kierunku.
- Witam was wszystkich bardzo serdecznie - Ciepły głos rozniósł się po pomieszczeniu, gdy akurat znalazłam się przy bliźniakach. Należał do blondwłosego mężczyzny, średniego wzrostu i w wyszukanym stroju. Gilderoy Lockhart miał nawet ładny uśmiech, ale sztuczność, jaką się otaczał, i tak bardzo niezauważalna dla innych, mnie wręcz szczypała w oczy. Każdy jego gest zdawał się emanować tym, aby wkupić się w łaski czytelników. - Nazywam się Gilderoy Lockhart i zapraszam was wszystkich do kupna mojej ostatniej książki. Nawet nie macie pojęcia jak wielki wysiłek musiałem podjąć, by udało mi się napisać ją do końca. - Trzeba mu było przyznać, że gość miał gadane.
W tym momencie pani Molly trzepnęła mnie w ramię. 
- Ustawię się teraz w kolejce po autograf do książki. Podaj mi swoje to też ci podpiszę - rzekła kobieta, bardzo podekscytowana samą myślą o spotkaniu Lockharta. 
- Nie trzeba - powiedziałam z zaskoczeniem i wraz z bliźniakami udałam się w stronę wyjścia z księgarni. - Jedyne o czym marzę to pobazgrana okładka - prychnęłam jeszcze.
- Poczekamy na nich tutaj - stwierdził George, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz. -  Jeżeli oddalimy się już teraz, to mama chyba dostanie zawału.
- O ile nie dostała go już na widok Lockharta - mruknął gorzko Fred.
- To przynajmniej nie stójmy tak bezczynnie - skarciłam, rozglądając się wkoło. - Naprzeciwko jest lodziarnia. Wejdźmy do niej na chwilę.
Jak postanowiliśmy, tak też zrobiliśmy i już chwilę później siedzieliśmy sobie przy stoliku w  Lodziarni Floriana Fortescue. Podobno ten człowiek produkował lody także z fasolek wszystkich smaków, przez co miały naprawdę unikatowy smak.
Jednak Fred po spróbowaniu swojego łakocia skrzywił się nieznacznie.
- Co się stało? - zdziwił się George. 
- Ten lód. - Fred wskazał z obrzydzeniem na swoją gałkę.
- Jakiego jest smaku? - rzuciłam, śmiejąc się z miny chłopaka.
- Guma aloesowa, ale... - Fred zawahał się przez chwilę i pomlaskał kilkukrotnie językiem. - Smakuje trochę jak włosy Snape'a.
- Skąd wiesz jak smakują włosy... - zaczął George z nieukrywanym rozbawieniem.
- Właśnie dlatego mam wątpliwości - jęknął Fred i finalnie jego lód znalazł się w koszu.
- Lepiej nie eksperymentować, tylko kupować śmietankowe. - Pokazałam na swój nabytek, z którego został jedynie wafel. - Tego smaku przynajmniej nie można zepsuć.
- A moim zdaniem czekoladowe są lepsze - odparł George, a wtedy do naszych uszu dotarł zimny głos, na którego dźwięk zadygotałam.
- No proszę, proszę, a kogo ja mam przyjemność dzisiaj spotkać. Harry Potter we własnej osobie - momentalnie pozbyłam się wafelka i spojrzałam wraz z bliźniakami w tamtą stronę.
Przed księgarnią znajdował się Potter, Hermiona, pan Weasley z Ginny, Ron oraz Draco wraz z wysokim blondynem, odwróconym do nas plecami. To właśnie do tego mężczyzny należał ten przeszywający głos.
Momentalnie znaleźliśmy się przy kłócących. Bliźniacy stanęli pewnie za Potterem, ja jednak wolałam nie aż w taki sposób zapewniać chłopakowi poparcie. Po prostu stanęłam przy Hermionie. Mężczyzna nawet nie podniósł wzroku z Pottera, aby na nas spojrzeć. 
- Pan wybaczy, ale... - zaczął i za pomocą swojej laski uniósł odrobinę włosów z czoła chłopaka, tym samym odsłaniając bliznę Harry'ego. - Pańska blizna jest sławna, jak czarodziej, który ją zostawił - stwierdził ponownie lodowatym tonem.
Ten głos był bardzo przeszywający i pozbawiony uczuć. Chyba, że wyższość można nazwać emocją. Odwróciłam lekko wzrok, aby lepiej przyjrzeć się temu mężczyźnie. W jego szarych oczach krążyła pustka. Patrzyły się one na Pottera z taką obojętnością, że do tej pory nie myślałam, że można nawet mieć taki wzrok. Platynowe, długie włosy spływały sztywno aż do barków mężczyzny. Jego twarz wprawiała mnie w niepokój, a postura kojarzyła mi się z czymś okropnym - stał nienaturalnie prosto, okazując nam tym samym swoją wyższość. Na jego bladej twarzy znajdował się drwiący uśmiech, który kompletnie nie odnajdywał porozumienia z oczami. Mężczyzna był ubrany w czarny płaszcz i garnitur, a w dłoni trzymał niedbale laskę o srebrnej główce węża. Ten przedmiot nie miał zapewnić mu równowagi. Służył do zrobienia wrażenia na obcych lub ewentualnie do mocnego kopnięcia czegoś.
Voldemort zabił mi rodziców - odparł Harry parę sekund po słowach mężczyzny. Nienawidziłam tego imienia. - Był zwykłym mordercą.
Lucjusz jednak wcale się tym nie przejął. Jego chłód oczu przeniósł się teraz na pana Artura. Sprawiało to wrażenie, jakby ojciec Malfoya szukał ofiary, która w końcu da mu się oszukać.
- Witaj, Weasley - wysyczał blondyn, a pan Artur spojrzał na niego, zaciskając pięści. - Jak w pracy? Słyszałem, że nie powodzi ci się zbytnio. Siódemka dzieci do wyżywienia i żona. Nie są to zbyt dobre warunki na...
- Mi także miło cię widzieć, Malfoy - warknął pan Artur. - Nie wydaję mi się, abyśmy mieli jeszcze o czymś rozmawiać.
- Doprawdy? - zadrwił Malfoy, a jego wzrok wylądował na przyjaciółce Pottera. - Panna Granger, Draco opowiadał mi o pani.
- Ja jednak nie miałam tej przyjemności - odparła dziewczyna zimnym tonem, przez co parsknęłam w duchu.
Malfoy na tę uwagę zmrużył niebezpiecznie oczy i gdy już zdawało mi się, że pojawia się w nich złość, on przeniósł wzrok na mnie. Poczułam, że zostałam wręcz sparaliżowana.
- A to, jeżeli mnie pamięć nie myli - zatrzymał się na chwilę. - Suzanne Lupin. - Moje imię w jego ustach brzmiało jak najgorsza obelga. Mężczyzna uważnie zlustrował mnie wzrokiem. - Miło mi pannę znowu widzieć. Jak się miewa brat? Słyszałem, że ostatnimi czasy niekoniecznie mu się powodzi.
- Dobrze pan TRAFIŁ - bardzo podkreśliłam to słowo. - Faktycznie nazywam się Suzanne Lupin, ale nie pamiętam abym kiedykolwiek pana spotkała. A co do mojego brata to zwyczajne pomówienia! - odparłam, nawet na chwilę nie opuszczając wzroku. Może wyglądałam teraz na odważną, ale w środku trzęsłam się jak galareta.
- Lucjusz Malfoy. - blondyn przedstawił się szybko. - Nie każdy jest na tyle wykształcony i zdolny do pracy, aby dzierżyć odpowiedzialne stanowisko. - zakpił mężczyzna. - Przecież należy czasem zrobić sobie wolne... aby odpłynąć, jak pani brat. - Bardzo starannie powiedział ostatnie zdanie. 
Moja klatka piersiowa przez chwilę unosiła się szybciej niż normalnie, ale...
Czyżby ten człowiek zdawał sobie sprawę z przypadłości Remusa? 
Była to bardzo niepokojąca myśl.
- Nie mam pojęcia o czym pan mówi - odparłam z kamienną twarzą, na co Malfoy jedynie skinął głową.
...
Po spotkaniu Malfoya pod księgarnią, straciłam humor zupełnie na wszystko. Gdy załatwiliśmy już sprawunki i wróciliśmy do Nory, miałam ochotę tylko na rzucenie się na łóżko i sen. Jednak gdy chciałam wraz z bliźniakami wejść na górę, pan Weasley zatrzymał mnie na chwilę.
- Suzanne, czy możemy porozmawiać? - spytał, a ja wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z bliźniakami.
- Zaraz do was dołączę - rzekłam do nich i ruszyłam za panem Arturem. 
Jak się okazało, mężczyzna zaprowadził mnie do swojego warsztatu za domem. Od razu gdy minęłam jego próg, przypomniała mi się trzecia zasada bliźniaków: "Jakbyś kiedykolwiek znalazła się w komórce taty, zawołaj nas, bo kryją się w niej niesamowite rzeczy".
W przeciwieństwie do zewnątrz, w środku to było nawet duże pomieszczenie. Na szafkach znajdujących się przy ścianach walały się tony mugolskich gratów oraz ich czarodziejskie zamienniki. Na środku znajdował się drewniany stół, którego każda noga była zrobiona z różnej wielkości książek.
- Ładne miejsce - powiedziałam, a mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
- Suzanne, czy domyślasz się, dlaczego cię tutaj zaprowadziłem? - spytał, momentalnie zmieniając wyraz swojej twarzy. Teraz był poważny.
- Chodzi o słowa Lucjusza Malfoya. Te dotyczące mojego brata - odparłam, wzdychając ciężko.
W sumie nie zdziwiło mnie zachowanie ojca bliźniaków. Na jego miejscu zapewne zrobiłabym podobnie, ale...
- Tak. - Skinął pan Artur i wziął do ręki jedną z rzeczy ze swojej kolekcji. Małą zieloną piłkę do tenisa. - Zapewne rozumiesz, że takie słowa są... nie do przyjęcia i jestem przekonany, że były wyssane z palca, ale... Suz, musisz mi powiedzieć, czy twój brat ma jakieś kłopoty?
- Tylko z pracą - odparłam. 
"Ah tak, no i jest wilkołakiem, ale to taki drobny szczegół, który zabiorę prędzej do grobu, niż komukolwiek powiem!"
- Z pracą - powtórzył rudzielec. - A jak jest w domu, to jak się zachowuje?
- Jest zmęczony - powiedziałam, nagle zgadując o co chodzi panu Wesleyowi. - Remus nie ma problemu z alkoholem! - rzuciłam w stronę mężczyzny. Patrzyłam na niego z pewnego rodzaju zawodem. Jak on mógł chociaż przez chwilę tak pomyśleć?
Chociaż jakby tak popatrzeć na to z drugiej strony. Dla osoby stojącej z boku, Remus wydawał się jedynie pracującym człowiekiem, uzależnionym od alkoholu, który każdy żeton wydaje na whisky. Często zmęczony, biorący zwolnienia z pracy, a jego rozdrażnienie przed pełnią nie pozostawiało złudzeń. Jedynie dłuższe przebywanie z nim mogło sprawić, że nabierał on w naszych oczach szacunku. Trzeba to było przyznać - Remus miał fatalne pierwsze wrażenie.
- Nie ma? - zdziwił się, lecz po chwili jakby to wszystko poukładało się w jego głowie. - Posłuchaj mnie, Suzanne, nie znam Remusa jakoś bardzo dobrze, ale wiem, że to dobry człowiek. Dobry człowiek, który ma jakiś problem. Pamiętaj, że ja i Molly zawsze wam pomożemy, więc...
- Jedynym problemem mojego brata jest praca, na którą on nie ma absolutnie wpływu - przerwałam mu. - Ale dziękuję za wsparcie, chociaż zapewniam, że ani mnie, ani mojemu bratu nie trzeba pomagać. To tylko chwilowe.
- Na pewno?
- Jestem stuprocentowo pewna. A plotki o rzekomym alkoholizmie Remusa są po prostu niedorzeczne - powiedziałam. - Malfoy ma po prostu zbyt dużą wyobraźnie i zbyt wiele wolnego czasu - wytłumaczyłam.
- No dobrze - zgodził się Artur.
- Niech pan się nie martwi, a jeżeli zajdzie taka potrzeba, to na pewno się do pana zgłoszę - dokończyłam i za zgodą mężczyzny wyszłam z pomieszczenia. Szybkim krokiem znalazłam się z powrotem w domu, a następnie weszłam do pokoju bliźniaków, gdzie zastałam chłopaków dziwnie milczących i smutnych.
- Podsłuchiwaliście? - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, a chłopcy niechętnie skinęli głowami. 
- Suzanne, my... - zaczął Fred, ale ja jedynie podeszłam do nich i przytuliłam mocno. 
- Jesteście irytujący, ale cieszę się, że was mam - wyszeptałam, chowając twarz w ramię Georga. Fred delikatnie gładził mnie po włosach.
...
- Szybciej, dzieciaki, szybciej, bo się spóźnimy! - poganiała nas pani Molly, a my jak na złość jeszcze bardziej zwalnialiśmy tempo. - Dzieciaki, bo się spóźnicie!
- Ta perspektywa zdaje się być całkiem kuszącą - zadrwił Fred, a kobieta tylko zdzieliła go torbą po głowie.
Przepychaliśmy się przez tłum mugoli na zatłoczonym dworcu. To z pewnością musiało wyglądać prze zabawnie. Grupa ludzi pchająca ogromne wózki z sowami i ruda kobieta wrzeszcząca na pół peronu: szybciej! Pan Weasley patrzył na to wszystko z podobnym rozbawieniem, co ja i bliźniacy, ale wolał się nie odzywać, bo furia w oczach jego małżonki była nie do okiełznania.
Nareszcie dotarliśmy do przejścia na peron. Wraz z bliźniakami przebiegłam przez nie jako pierwsza, następnie zrobiła to pani Molly wraz z Ginny, która po raz pierwszy szła do Hogwartu.
- Fred, George, Suz! - krzyknęła za nami kobieta, gdy chcieliśmy iść do pociągu. 
- Szybciej, mamo, bo się spóźnimy - sparodiował Fred głos matki.
- Bardzo was proszę, abyście zajęli się Ginny. - Wskazała na córkę. - Przynajmniej na początku starajcie się nią zaopiekować.
- Nie ma problemu! - zawołali radośnie bliźniacy, a wtedy pociąg zawył głośno.
- Szybko, dzieciaki! - wrzasnęła kobieta i siłą wepchnęła nas do przedziału. Pociąg ruszył, a my w czwórkę westchnęliśmy głośno.
- Zaraz -  rzekła Ginny, wytrzeszczając oczy. - A gdzie jest Ron i Harry?
- Pewnie wylądowali w innym wagonie - westchnęłam. - No dobra, chodźmy, musimy znaleźć jakiś wolny przedział - dodałam jeszcze.
Ciągnąc za sobą ciężkie walizki, szliśmy korytarzem w poszukiwaniu Angeliny i Jordana, o ile ta dwójka nie zabiła się jeszcze.
Ku naszemu szczęściu zauważyliśmy ich w miarę szybko.
- Cześć wam! - przywitaliśmy się radośnie, ładując się do przedziału. 
Na głowie Jordana pojawiło się jeszcze więcej loków niż miał wcześniej, a Angelina bardzo wyładniała przez wakacje. Ta dwójka zmieniała się tylko pod tymi względami przez wakacje.
- Kogoż me piękne oczy widzą? - Usłyszałam kolejny głos za sobą. 
- Maureen! - zawołałam, przytulając mocno przyjaciółkę. Dziewczyna przez wakacje opaliła się delikatnie i urosła o kilka centymetrów. Byłyśmy teraz tego samego wzrostu.
- Słuchajcie, muszę wam o czymś powiedzieć - stwierdziła dziewczyna, gdy wszyscy siedzieliśmy już na swoich miejscach. - Stwierdziłam, że gdy chłopcy włamują się do naszych dormitoriów - Spojrzała karcąco na bliźniaków i Jordana. - to zużywają na to strasznie dużo czasu. Więc zapytałam swojego taty, czy istnieje na to jakieś rozwiązanie. Zgadnijcie co mi powiedział. - Przerwała na chwilę, aby złapać oddech. - Że gdy on był w Hogwarcie, używał pewnego zaklęcia, które zawsze się sprawdzało. Nie będziecie musieli już chodzić do lochów, aby się do nas dostać! 
- I to się nazywa dobra wiadomość - mruknął Fred, a George nagle poruszył się niespokojnie na siedzeniu.
- Coś się stało? - zakpił Angelina.
- Nie, ale... - zaczął tajemniczo. - My także mamy dla was pewną wiadomość. I znakomicie, że siedzimy tutaj w takim składzie. - Rozejrzał się z ufnością po zgromadzonych. - Kojarzycie gnomy ogrodowe? - spytał po chwili.
- Jasne!
- To pysznie się składa, bo... zabraliśmy trzy z domu - pochwalił się z dumą, a ja parsknęłam śmiechem. - Mamy zamiar zrobić pewien mugolski dowcip, o którym jeszcze żaden czarodziej nie słyszał!
...
Po powitalnej uczcie wszyscy uczniowie wstali z dotychczasowych miejsc i skierowali się w stronę swoich dormitoriów. Ja jednak wolałam zaczekać, aż cały ten dziki tłum przejdzie, by nie musieć walczyć o życie. Moi przyjaciele także skorzystali z tego pomysłu, chociaż niektórym zaczynało się to powoli nudzić.
- Nie to, że coś, ale... Tu jest nudno! - jęknęła Maureen, doprowadzając mnie do śmiechu.
- A ja się zastanawiam, czy ta szkoła nie schodzi na psy! - warknął George. - Takiego idiotę dać na nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią! 
- Może Lockhart ma drugie oblicze - zaproponowała Angelina.
- I jest świetnym aktorem, bo póki co, to tego nie potrafię dostrzec - odparł posępnie rudzielec i nagle jego wzrok utkwił w jakimś puncie za mną. - Cześć, Katy - powiedział w tym samym momencie, co ja odwróciłam się w jej kierunku.
Przez te wakacje naprawdę sporo się pozmieniało. Twarz Bell przestała jakimś cudem przypominać zdechłego bakłażana i zaczęła jakoś wyglądać.
- Cześć wam - zaszczebiotała dziewczyna, a na dźwięk jej głosu zrobiło mi się niedobrze. - Na co tak czekacie?
- Nie chcemy przepychać się przez uczniów, więc postanowiliśmy sobie trochę posiedzieć - odparł George, a jego głos stał się nagle dziwnie maślany. Podobnie do oczu.
"Co jest grane?" - pomyślałam.
- Sprytny pomysł, w takim razie poczekam z wami - rzekła dziewczyna i usiadła na przeciwko Georga. Niestety obok mnie.
Denerwowali mnie ludzie pokroju dziewczyny. Tolerowałam ją tylko ze względu na Georga i Angelinę, którzy przyjaźnili się z nią. Ja jednak nie miałam zamiaru wchodzić z nią w głębsze interakcje niż "cześć".
- Katy, a gdzie się podziała twoja przyjaciółka? - rzuciła Maureen w jej stronę, bo ta cisza zaczynała być odrobinę nurtująca.
- Poszła już, chciała zdobyć autograf od Lockharta, który jest naprawdę niezwykły. Poprosiłam ją, aby dla mnie także wzięła - rzekła rozpromieniona.
- Zabawne, bo przed chwilą mówiliśmy, że Lockhart jest naszym zdaniem... - zaczęłam radośnie.
- Bardzo inspirujący - przerwał mi George i zmroził mnie spojrzeniem, czego jakimś cudem nie zauważyła Bell.
- My na pewno uczestniczyliśmy w jednej rozmowie? - zakpiłam na zachowanie chłopaka, a Jordan postanowił w tym momencie ratować sytuację.
- Wydaje mi się, że możemy już iść. - Wskazał na wejście do sali, a George jakby z ulgą przyjął tę propozycję.
...
- Maureen, nie wygłupiaj się. Pokazuj w końcu to zaklęcie - jęknęłam, gdy Pokój Wspólny opustoszał i znajdowałam się w nim jedynie ja, dziewczyna i bliźniacy. Angelina poszła poplotkować z Bell, a Jordan w takim wypadku stracił cały zapał na uczenie się nowych zaklęć.
- Kantre - wydobyło się z ust dziewczyny, a jej różdżka pokierowała się w stronę schodów. Blady promień uderzył w nie lekko, ale gdy światełka zniknęły, stopnie niczym nie różniły się od swojej wcześniejszej postaci.
- I co? To wszystko? - spytali bliźniacy z zawiedzeniem.
- Zobaczmy, czy to na pewno wszystko. - Maureen uśmiechnęła się chytrze i stanęła na szczycie schodów. - Który z was, chłopcy, jest na tyle odważny, by się tu wdrapać? Jak się nie powiedzie, to ja także zostanę poszkodowana. - Zachęciła ich ruchem ręki.
- A w sumie raz kozie śmierć - mruknął Fred i zrobił kilka kroków w stronę stopni. Gdy był już prawie przy pierwszym, zatrzymał się nagle.
- Nie wygłupiaj się, George, wiem, że dasz radę - zachichotała dziewczyna.
- Blisko, jestem Fred - odparł dumnie chłopak i stanął na pierwszym stopniu. Przez chwilę zdawało mi się, że ten ugiął się lekko pod chłopakiem, ale finalnie nic strasznego się nie wydarzyło.
- Nie wierzę - zawołał George i zrobił to samo, co jego brat. Następnie wbiegł na sam szczyt schodów i podskoczył kilkukrotnie w miejscu jak jakiś zwycięzca. 
- Maureen, a w ogóle to skąd twój tata zna takie nielegalne czary? - rzuciłam ze śmiechem do dziewczyny, która zeszła już ze schodów i szła w moją stronę.
- Powiedział mi tylko tyle, że za jego szkolnych czasów to nie takie rzeczy wyprawiało się w Hogwarcie.
- A twój tata był w...
- W Huffleputhie, moja mama też, ale to nie zmienia faktu, że mieli szalone życie w szkole.
...
Przemykaliśmy w ciemnościach szkolnych w kierunku kropki podpisanej Argus Filch. Normalnie uciekalibyśmy przed nią, gdzie pieprz rośnie, ale dzisiejszy dowcip, wymagał od nas takiego posunięcia. Gdy woźny znajdował się od nas dwa korytarze dalej, zatrzymaliśmy się, a ja wyciągnęłam ze swojej torby trzy zgniłe kartofle - gnomy.
- Okey, Suz - przytaknął George, gdy posłałam mu pytające spojrzenie. - Napisz im teraz czarami numerki na plecach. 
Zdziwiłam się na jego słowa, ale posłusznie wyciągnęłam różdżkę. 1 - znalazło się na pierwszym stworku, 2 - pojawiło się na drugim. Kiedy chciałam to samo zrobić z trzecim, chłopak dotknął mnie lekko w ramię.
- Ten ma numer cztery - stwierdził głosem eksperta. Na jego grzbiecie pojawiła się fioletowa czwórka.
- Nie rozumiem, przecież są tylko trzy gnomy? - rzuciłam, a bliźniacy posłali mi diabelskie uśmiechy.
- No właśnie, Suz - zgodził się ze mną Fred. - Ale pomyśl, jeżeli złapiesz trzy gnomy, które są ponumerowany i nie masz numeru 3, to co robisz w takiej sytuacji?
- Szukam dalej.
- Dokładnie, więc tym oto sposobem odpowiedziałaś na swoje pytanie - pochwalił George, wypuszczając nasze trzy kochane kartofelki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz