wtorek, 5 grudnia 2017

Rozdział 35

III część maratonu
***


Pierwsze dwa miesiące szkoły minęły niczym pstryknięcie palcem. Przez tak długi czas zdążyłam ponownie zaakceptować szkołę i wdrożyć się w rytm bezsensownych lekcji czy wygórowane ambicje nauczycieli.

Jak obiecałam pani Molly wraz z bliźniakami, miałam oko na Ginny, która jednak nie potrzebowała naszej uwagi. Sama świetnie sobie radziła i podczas trwania szkoły, zdążyła znaleźć sobie kilku przyjaciół. Wśród nich był między innymi Collin.

Drobny, jasnowłosy chłopak, którego energiczność wręcz sprawiała, że cały świat spowalniał. W jego oczach zawsze krążyła ciekawość i zachwycenie światem, w jakim się teraz znalazł. Jednak najbardziej chłopcu przypadła do gustu postać samego Pottera. Codziennie można było go przyuważyć, jak podąża za Wybrańcem i robi mu zdjęcia z ukrycia. Niestety Pottera bardzo denerwowało jego zachowanie, choć dla mnie wydawało się ono urocze.

Gdy któregoś dnia wracałam wraz z bliźniakami do Wieży Gryffindoru, Collin podbiegł do nas i krzycząc: "Jesteście szkolną legendą", zrobił nam zdjęcie, na którym wyszliśmy niezwykle komicznie, bo nasze twarze chyba nigdy nie zostały pokryte tak silnym odcieniem fioletu. Pamiętam, że George rozmnożył to zdjęcie, dzięki czemu każdy z naszej trójki otrzymał kopię tej fotografii. Swoją umieściłam w ramce, gdzie znajdowało się także zdjęcie moich rodziców. Najważniejsze dla mnie osoby znajdowały się w jednym miejscu.

- Suzanne, musimy pogadać! - Z zamyślenia nad książką o Odysie, którą czytałam od rozpoczęcia szkoły, wybudził mnie Jordan, którego dredy były tego dnia wyjątkowo zmierzwione.

- Masz minę, jakbyś widział samego Merlina. - zaśmiałam się dźwięcznie, a Lee zrobił urażoną minę.

- To dorównuje Merlinowi - stwierdził po chwili. - Musisz mi pomóc!

- Postaram się - zarzekłam.

- To dobrze, ponieważ... ale powiedz, że jesteś po mojej stronie?

- Nawet nie wiem, o co ci chodzi.

- O Angelinę! - szepnął, a jego głos zabrzmiał niezwykle dramatycznie.

- Wiesz, że jeżeli planujesz jakiś spisek przeciwko niej, to ona zabije nas oboje - zadrwiłam z zachowania chłopaka, ale on zdawał się tego nie słyszeć.

- Suzanne, proszę ciebie o pomoc, bo tylko ty jesteś w stanie to zrobić.

- To znaczy?

- Jesteś dziewczyną, prawda? - odparł pytaniem na moje pytanie.

- O ile się orientuję, to tak - powiedziałam, a moje oczy patrzyły z coraz większym dystansem na chłopaka.

- To dobrze - przytaknął i przez chwilę walczył z samym sobą, aby wreszcie to z siebie wydusić. - Bo wiesz, ja ostatnio czytałem taką książkę i ona miała taki wydźwięk psychologiczny i ten... Tam było napisane, że aby dotrzeć do jakiejś dziewczyny, to należy wywołać w niej zazdrość.

- Czyli ja ci jestem potrzebna do tego, by...

- By Angelina była o mnie zazdrosna - podchwycił, ciesząc się, że zrozumiałam tak szybko. - No, bo wiesz, gdy ona zobaczy, że interesuję się innymi dziewczynami, to ona odkryje, że jestem mniej dostępny i wtedy stanę się bardziej... atrakcyjny! - powiedział z dumą.

- Jordan, skąd ty wyciągnąłeś tę książkę? - spytałam, uważnie przyglądając się oczom chłopaka. Kryło się w nich szaleństwo.

- Od mamy - rzekł niespiesznie, a ja tym bardziej się zdziwiłam. - To co, mogę liczyć na twoją pomoc?

- A niby na czym ona konkretnie miałaby polegać? - rzuciłam. - Bo całować się z tobą nie mam zamiaru. - dodałam pośpiesznie.

- Jeszcze tego nie wymyśliłem, ale zaczynamy na dzisiejszej uczcie - stwierdził rozmarzonym tonem, a następnie puścił do mnie oczko i odszedł.

"Jordan, w co ty mnie wpakowałeś?"

...

Po osobliwej, i niemoralnej, propozycji Jordana musiałam odrobinę ochłonąć. Dlatego korzystając z jednego z ostatnich ciepłych dni tego roku, postanowiłam przejść się po błoniach i po prostu odpocząć. Ostatnimi czasy animagia szła mi dosyć owocnie, jednakże pochłaniała ze mnie wiele energii. Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze wiele nieprzespanych nocy.

Rozejrzałam się wokół siebie. Znajdowałam się na pomoście, leżącym nad taflą jeziora. Do zachodu słońca było jeszcze daleko. Jego promienie tańczyły delikatnie na spokojnej wodzie, która zdawała się być tak nieprzeniknioną i delikatną. Szkoda, że w jej głębinach znajdowały się potwory niemieszczące się nawet w mojej wyobraźni. Niedaleko mnie znajdował się Zakazany Las. Większość drzew przybrała już złote kolory, tak bardzo utożsamiane z jesienią.

"Niby przyroda teraz umiera, ale i tak wygląda pięknie" - pomyślałam, wzdychając ciężko.

Jak na zawołanie, poczułam, że wiatr nagle wzmaga się i delikatnie rozwiewa moje włosy. Uśmiechnęłam się, gdy kosmyki połaskotały moją twarz, a następnie bardziej opatuliłam się peleryną ze swojego mundurka.

Nasze uniformy nawet mi się podobały. Składały się na nie: biała koszula z długimi rękawami, krawat w kolorach naszego domu i jasnoszary, miękki sweter. Mój krawat najczęściej był zawiązany na szyi luźnym węzłem, zaś na szyjach bliźniaków te paski materiałów wisiały luźno, niczym ustrzelone bażanty pod sufitem w chatce Hagrida. Na dół zakładano czarne spodnie, w przypadku dziewczyn niestety były to spódnice, co jednak nie przeszkadzało mi w noszeniu swoich czarnych jeansów. Do tej pory jeszcze nikt nie zwrócił mi przez to uwagi, więc przyjęłam, że nauczycielom chodziło jedynie o zachowanie kolorystyki. Najbardziej w naszym mundurku podobały mi się jednak nasze czarne peleryny, podszyte od wewnętrznej strony materiałem w kolorze naszego domu. Na piersi nosiliśmy lwa w czerwonych i złotych barwach, przez co bardzo łatwo było rozpoznać przynależność danego ucznia.

- Nad czym tak myślisz? - Usłyszałam nad głową czyjś głos. Poruszyłam się niespokojnie i spojrzałam w tamtą stronę.

- Cedrik! - Zdziwiłam się na jego widok i nieświadomie założyłam pasmo włosów za ucho. - Hej.

- Cześć - odparł, a ja uśmiechnęłam się do siebie. - Może... masz ochotę, aby się przejść? - zaproponował z nadzieją.

- Chętnie, ale jak znowu będziesz kazał wejść mi na miotłę...

- Nie popełnię już więcej tego błędu. - Podniósł ręce w akcie kapitulacji, a ja zaśmiałam się głośno.

- Okey, więc... Gdzie przejdziemy się teraz? - rzuciłam z zaciekawieniem.

- Zagwarantuję ci, że jeszcze nie widziałaś takiego miejsca.

- A ja cię zapewnię, że widziałam większość miejsc w Hogwarcie - pochwaliłam się.

- To miejsce nie znajduje się w Hogwarcie.

- Nie? No to bardzo chętnie je zobaczę. - Założyłam ręce na piersi, a chłopak ruszył w tylko sobie znanym kierunku.

- Powinienem cię jednak uprzedzić, że to jest ściśle tajne i wiem o tym miejscu tylko ja. No i ty będziesz wiedziała - dodał tajemniczo, a ja zrównałam się z nim. Ciekawość brała nade mną górę.

- Daleko się tam idzie? - spytałam jeszcze.

- To kawałek stąd - odparł zagadkowo, a to zaintrygowało mnie jeszcze bardziej.

Przez jakiś kawałek szliśmy polną drogą w milczeniu, oddaleni nieco od brzegu spokojnego jeziora i w sąsiedztwie ściany Zakazanego Lasu. Jednak ta ścieżka szybko się skończyła, a rozpoczęła się jedynie wyboista ziemia, porośnięta trawą i kępami magicznych wrzosów w intensywnie niebieskich kolorach. Był to widok wyjęty jak z bajki, a gdy kolory roślin zaczęły przechodzić w róże i fiolety, na myśl przychodziły mi same najcudowniejsze rzeczy.

- Podoba ci się tutaj? - spytał chłopak z uśmiechem.

- Jest przepięknie - odparłam.

- Ale lepiej się tak nie zachwycaj, to nie jest cel naszego spaceru - powiedział z przekonaniem.

Nie pytałam już o nic. Szłam posłusznie za puchonem, który nawet przez chwilę nie tracił orientacji, gdzie jesteśmy.

Im bardziej oddalaliśmy się od zamku, tym piękniejszy zdawał się brzeg jeziora. W pewnym momencie woda przybrała nawet popielaty odcień przypominający mieniące się srebro. W pewnym momencie nie mogłam nawet znaleźć słów, które opisałyby ten widok. Jednak chłopak za każdym razem upierał się ze mną, że dalej jest coś piękniejszego. W pewnej chwili już myślałam, że nigdy tam nie dojdziemy, gdy nagle chłopak zatrzymał się i wskazał dłonią w jakiś punkt przed nami.

Wtedy zobaczyłam to.

Na brzegu spokojnego jeziora rosło ogromne drzewo, którego początków nie pamiętała żadna istota w tej puszczy. Stało niczym strażnik  na samym skraju Zakazanego Lasu, a swoim wyglądem zachęcało do tego, aby każdy pragnął na dłużej odpocząć w jego cieniu. Liście miało bardzo  drobne niczym manna i było ich tak wiele, że koronę drzewa mylono zapewne z fioletowym obłokiem. Fiołkowe barwy znajdowały się nie tylko na liściach masywnej rośliny, ale także na ziemi wokół niego. Pień drzewa był wygięty, niczym kręcona zjeżdżalnia i wydawało się, jakby drzewo pragnęło, by przechodzień przysiadł na nim przez chwilę.

Rozłożyste gałęzie sprawiały, że drzewo wydawało się być otoczone jakąś magiczną mgłą, przez co inne rośliny nie rosły w jego pobliżu. Najbliższa brzoza rosła kilkaset łokci od ostatniego listka, jaki leżał na ziemi, i dopiero od niej rozpoczynał się prawdziwy Zakazany Las. Gdy wszystko wokół tonęło w złotych barwach, tak to drzewo miało kolor ametystu - jego liście istotnie przypominały te minerały. Zdawało mi się, że roślina znajduje się w innej rzeczywistości. Jej korzenie ciągnęły się zapewne głęboko w głąb ziemi, a jedynie ich cząstka była dla nas widoczna. Część z nich prowadziła do jeziora i znikała w jego głębinie. Były one tak masywne, że zapewne bez oporów kilka osób mogłoby na nich stanąć.

- Jak je odkryłeś? - prawie, że wyszeptałam, a chłopak uśmiechnął się na moją reakcję.

- Kiedyś wraz z ojcem używaliśmy świstoklika i tak pewnego dnia teleportowaliśmy się nieopodal. Odkąd poszedłem do Hogwartu, często odwiedzam to miejsce - wyjaśnił. - Wraz z ojcem nazwaliśmy to drzewo Matką Zakazanego Lasu, gdyż się wydaje...

- Jakby obejmowało cały las troską i opieką - wtrąciłam, a Cedrik spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- Tak - zgodził się, delikatnie poruszając głową. - Mój ojciec użył prawie tych samych słów co ty.

- Pozdrów go ode mnie - powiedziałam ze śmiechem.

- Chcesz zobaczyć coś lepszego? - spytał nagle.

- Jeszcze lepszego?

- Nie wyobrażasz sobie, jaki widok rozciąga się z najwyższej gałęzi - wyjaśnił i zaczął wdrapywać się po grubym pniu drzewa. Pokręciłam głową z rozbawieniem na jego zachowanie. - Na co czekasz?

- Na nic - wzbroniłam się i poszłam za przykładem chłopaka.

Wdrapanie się na jakąś stabilniejszą gałąź, co na szczęście nie stanowiło dla mnie problemu, gdyż na jabłonkach w ogrodzie bliźniaków wyćwiczyłam już wspinaczkę. Tamte drzewa różniły się jednak tym od tego, że były kilkanaście razy mniejsze i nawet w procencie nie dorównywały mu urokiem.

W czasie łapania kolejnych gałęzi i podciągania się na nich pomagał mi Cedrik, a nieznacznie przeszkadzały drobne liście, które łaskotały mnie w nos. Wokół otaczała mnie kwiatowa woń, przywodząca na myśl fiołki, hiacynty lub narcyzy. Jednak zdawało mi się, że żaden nie pasuje w pełni do tego intensywnego zapachu, który jednakże był tak delikatny.

Wtem wynurzyłam się z korony drzew, a Cedrik pomógł mi się wdrapać na najwyższą gałąź tego drzewa. Wokół nas rozciągała się jakby łąka fioletowych kwiatów, a dalej znajdował się Zakazany Las. Z tej perspektywy rośliny w nim rosnące wyglądały jeszcze bardziej zjawiskowo niż z mojego dormitorium. Był to piękny widok.

- To jest... naprawdę coś - powiedziałam, lustrując wszystko wokół siebie.

Niedaleko nas ujrzałam sporą polanę, na której wśród wysokich traw znajdowały się potężne stworzenia o ludzkich torsach i głowach, ale od pasa w dół były końmi. Ich włosy w pewnym momencie zamieniały się w sierść. Było ich tam całkiem sporo. Młodsze z nich spędzały czas na zabawie, zaś te starsze na pilnowaniu młodego pokolenia.

- Czy to są...

- Centaury - przytaknął chłopak, śmiejąc się z mojego zaskoczenia. - Często można je tutaj zauważyć, jednak nigdy nie wychodzą dalej, niż za tę polanę. To niezwykle osobliwe stworzenia.

- Pierwszy raz je widzę - przyznałam. - Wydają się być całkiem... łagodne.

- Nie wiesz temu. Kiedyś napotkałem z ojcem jednego z nich i gładko nie było. Lubię centaury jako zwierzęta, ale ich rzekome podobieństwo do ludzi jakoś mnie odtrąca.

- Czy to źle, że mają własny rozum? - zakpiłam.

- Nie, ale sądzę, że za bardzo liczy się dla nich honor i duma. To trochę przysłania im postrzeganie świata.

- Każdy ma jakieś wady. My czarodzieje na przykład wtrącamy nosy w nieswoje sprawy - odparłam, cały czas przyglądając się centaurom. - Powinniśmy już iść. - stwierdziłam, gdy jeden z nich spojrzał w naszym kierunku.

Szybko zeszliśmy z drzewa i gdy już mieliśmy zacząć drogę powrotną do szkoły, usłyszeliśmy dość głośny trzask. Momentalnie wyjęliśmy swoje różdżki i skierowaliśmy je w stronę źródła dźwięku. Były to krzaki oddalone od nas o dobre sto metrów. Coś poruszyło się w nich, a następnie chyba uciekło.

- Powinniśmy wrócić do zamku - zgodził się ze mną Cedrik. Odwrócił się, aby ruszyć w tamtą stronę, ale ja nadal patrzyłam w tamten punkt, gdzie przed chwilą coś wyraźnie się poruszyło. - Idziesz, Suz? - zwrócił się do mnie i dosłownie w tym samym momencie  z tamtych zarośli wybiegły dwa masywne stwory, których twarze i torsy można było porównać do ludzkich.

Biegli w naszym kierunku bardzo szybko, celując głównie we mnie swoimi łukami. Zatrzymali się kilka metrów od nas, ale moje serce i tak zaczęło walić jak szalone.

- Kim jesteście? - powiedział pierwszy centaur, który wyglądał na starszego. Jego łuk był skierowany prosto we mnie, a kopyta co jakiś czas odrywały się od ziemi.

Instynktownie zacisnęłam mocniej palce na różdżce. Poczułam, że Cedrik stoi tuż za mną, ale w przeciwieństwie do mnie, był bardzo spokojny.

- Ja to Cedrik Diggory - powiedział chłopak pewnym głosem, na który w tej sytuacji sama bym się nie zdobyła.

- A ona? - warknął drugi stwór.

- Suzanne Lupin - odparłam, a mój głos zabrzmiał naprawdę przekonująco. Na moje słowa starszy centaur zmarszczył nieco czoło.

- Czego tu szukacie? Zdajecie sobie sprawę, że ten teren już dawno wykracza poza granice waszej szkoły? - Głos tego pół-konia i pół-człowieka był przepełniony grozą.

- Przyszliśmy tutaj na spacer, jestem tutaj już nie pierwszy raz i... - zaczął Cedrik, a jego głos nadal emanował odwagą.

- Byłeś tu już kiedyś!? - warknął w jego stronę młodszy centaur i zbliżył się do nas nieznacznie, jeszcze bardziej naprężając łuk. Na szczęście jego towarzysz go cofnął.

- Jesteście szpiegami Dumbledore'a? - spytał.

- Kim? - zdziwiłam się, a moja reakcja nie była kompletnie adekwatna do sytuacji. - Uważacie, że Dumbledore wysyła do Zakazanego Lasu dwójkę czternastolatków...

- Ja mam piętnaście - wtrącił Cedrik. - Jestem z września.

- Dwójkę uczniów - poprawiłam się, choć w głębi serca chciałam w tym momencie chłopaka udusić. - żeby was śledzić?

- Nie wiem, Lupin - ponownie rzekł starszy centaur i spojrzał w kierunku słońca, które ku mojemu zdziwieniu było już bardzo nisko nad horyzontem. - Powinniście już wracać do zamku! - rzekł stanowczo.

Lecz mnie zdziwiła jego decyzja.

- Ale... - wydałam z siebie, gdy centaury miały wrócić do Lasu. - To wszystko, nie zastrzelicie nas? Nie...

- Potraktujcie to jako upomnienie - odpowiedział starszy centaur i zlustrował mnie wzrokiem. - Jesteś córką Remusa Lupina?

- Siostrą - poprawiłam go, a centaur przyjrzał mi się jeszcze wnikliwiej.

- Przekaż bratu, że Margorm śle mu pozdrowienia - rzucił na odchodne i wraz ze swym towarzyszem pogalopował w kierunku lasu.

- Wracajmy lepiej - Cedrik chwycił mnie za ramię i pociągnął w kierunku szkoły.

...

Gdy dotarliśmy do zamku, na dworze panowała szarówka, a uczta w wielkiej sali z okazji nocy duchów trwała od dawna. Rozdzieliłam się z Cedrikiem w sali wejściowej, gdyż chłopak pobiegł jeszcze coś wziąć ze swojego dormitorium, tak więc sama weszłam do wielkiej sali.

Przy stołach znajdował się tłum uczniów z czarnymi tiarami na głowach. Wokół roznosił się apetyczny zapach potraw, a nad sufitem unosiły się wydrążone dynie z upiornymi uśmiechami.

- Suzanne, a myślałem, że już nie przyjdziesz - przywitał mnie Jordan jako pierwszy, a jego ton był inny, jeszcze nigdy nie słyszałam u niego takiego głosu. Lee używał go tylko w stosunku do Johnson, więc...

- Tak - przytaknęłam ze zmieszaniem, bo bliźniacy zrobili sugestywne miny. - Ale straciłam poczucie czasu i... Jak się bawicie? - Usiadłam pomiędzy Angeliną i Ginny. Jordan znajdował się naprzeciwko, a po jego lewej stronie siedzieli bliźniacy.

- Dopiero się zaczęło, więc nie mieliśmy jeszcze okazji się przekonać - stwierdziła Johnson ze śmiechem, upijając ze szklanki trochę soku dyniowego.

- Chciałam jakoś rozpocząć rozmowę - wyjaśniłam, nakładając sobie na talerz kartofla. Cały czas czułam na sobie wręcz wymuszone spojrzenie Jordana. Na razie starałam się jednak je ignorować.

- Co powiecie na to, aby po uczcie poszwendać się po Hogwarcie? - zaproponował George, spoglądając po nas wszystkich.

- Świetny pomysł, bracie - poparł go Fred, a ja przewróciłam oczami. - Chodź osobiście wolałbym wyjść na błonia, na jakiś dłuuugi spacer. - Jego wzrok utkwił we mnie.

- Musicie mnie śledzić? - bąknęłam, łącząc fakty. - Powinnam wam zabrać... - Urwałam na chwilę, zdając sobie sprawę, że ktoś może to usłyszeć. - to, co teraz mam na myśli, bo wasza dwójka za bardzo wchodzi w moją prywatność! - Wskazałam na nich palcem.

- To był pomysł Jordana - odparł spokojnie George. - Chyba wpadłaś mu w oko - szepnął jeszcze, czego nie mógł usłyszeć Lee, choć niestety usłyszała Angelina.

- Nie zauważyłam - mruknęłam, nakładając sobie kotleta.

- Ależ, Suzanne, nałóż sobie jeszcze odrobinkę ziemniaczków - Jak na potwierdzenie słów bliźniaków, Jordan wypalił do mnie z takim tekstem. Spojrzałam w jego stronę, a w moich oczach szalała furia.

Chłopak zdawał się jednak tego nie zauważać i mrugnął do mnie. Miało znaczyć to tyle, co: "A nie mówiłem, że Angelina będzie o mnie zazdrosna. Udawajmy dalej". Poczułam, że coś się we mnie gotuje.

- Wiesz, co Lee, ja chyba nie przemyślałam twojej poczytalności. A raczej jej braku. Wycofuję się z tych twoich chorych gierek! - warknęłam w jego stronę, na co chłopak lekko się zdziwił, bliźniacy parsknęli siarczystym śmiechem, a sama zainteresowana, czyli Angelina, patrzyła na nas z niedowierzaniem. Wiedziałam, że świetnie się bawi moją porażką.

- Zrywasz ze mną, Suz? Nie możesz! - żachnął się Jordan. - To powinna być nasza wspólna decyzja, a gdzie równouprawnienie w związku?

- W jakim związku? - zakpiłam w momencie, w którym bliźniacy zaczęli śmiać się tak głośno, że nawet Dumbledore rzucił na nas okiem.

- Uspokójcie się - zwróciła się do nas Ginny, ale było po niej widać, że sama ledwo powstrzymuje się przed parsknięciem.

- Ej, siostra. To my musimy zajmować się tobą, a nie na odwrót - odparł Fred z kpiną, na co Ginny zmrużyła niebezpiecznie oczy. Jednak wtedy jej mina przypominała taką, jakby dziewczynie coś się przypomniało, więc ta szybko podniosła się z miejsca. - Gdzie idziesz? - rzucił za nią chłopak, ale ona już nie odpowiedziała.

- Żeby to doszło do tego, aby to pierwszoklasiści musieli nas uspokajać! - oburzył się George i napił się soku dyniowego. Następnie rozejrzał się po uczniach.

- Wypatrujesz kogoś? - zadrwiłam, lecz jego brat uciszył mnie momentalnie.

- Skup się na Jordanie, Lupin. - Parsknął śmiechem. - Lee, jak na razie idzie ci z nią cudownie. - Uniósł kciuki do czarnoskórego. - Cedrik powinien brać od ciebie przykład.

- Cedrika w to nie mieszaj - burknęłam w stronę rudzielca, ale on zbył mnie jedynie kpiącym uśmiechem.

...

Jeszcze trochę czasu nam zajęło, nim uczta dobiegła końca. Jednak gdy nastąpił wreszcie upragniony koniec, stanęłam wraz z przyjaciółmi na początku tego rozbawionego tłumu i za dwójką prefektów naczelnych podążałam do swoich dormitoriów.

Nie trwało to jednak długo, gdyż nagle wszyscy stanęli jak głazy i z przerażeniem spojrzeli w miejsce przecięcia się dwóch korytarzy. Znajdował się tam Potter, Hermiona i Ron, a obok nich powieszona za ogon wisiała Pani Norris. Nie to było najgorsze. Na ścianie czerwoną substancją, jakby krwią, było nabazgrane:

Komnata tajemnic została otwarta, strzerzcie się wrogowie dziedzica!

Collin przepchnął się przede mnie i spróbował zrobić zdjęcie tej osobliwej sceny, jednak ja zasłoniłam mu obiektyw.

- Nie teraz, Collin - szepnęłam do chłopca, i przyciągnęłam go za szatę do siebie. Pierwszak posłusznie stanął między mną, a bliźniakami.

Po tej nurtującej chwili ciszy nagle wybuchło ogromne zamieszanie wśród uczniów. Każdy zaczął głośno komentować tą, jakby nie patrzeć, przerażającą sytuację.

- Komnata tajemnic została otwarta, strzeżcie się wrogowie dziedzica! - czytano to raz po raz na głos, a co odważniejsi kpili sobie z błędu ortograficznego w jednym z wyrazów.

- Rozstąpić się, co się dzieje? - Przez ten gwar przebił się nagle głos Filcha. Woźny przepchnął się przez ostatni rząd uczniów, a wtedy dosłownie zamarł, jak my kilka minut temu. - Pani Norris! - jęknął woźny z przerażeniem. - Pani Norris, co ci się stało? - mężczyzna szybko podszedł do kota, a wtedy zmarszczył groźnie czoło. - To ty, Potter, to ty to zrobiłeś! Zabiłeś moją Panią Norris! - mężczyzna zaczął krzyczeć w stronę Gryfona, a ja po raz pierwszy w życiu poczułam, że współczuję temu człowiekowi. Że współczuję Filchowi.

- Co tu się dzieje? - warknął kolejny głos, tym razem był to Snape.

Tak jak woźny profesor przepchnął się przez uczniów, a zaraz za nim znajdowała się McGonagall i Dumbledore.

- Prefekci! Zaprowadzić uczniów do swoich domów! Harry, Ron Hermiona, zostańcie, musicie nam to wyjaśnić. - rozkazał dyrektor, a wszyscy postąpili według jego zaleceń.

...

- Jak myślicie? Wylecą za to z Hogwartu? - spytała Angelina, a bliźniacy prychnęli kpiąco.

- Jak nas nie wywalili, to już nikt stąd nie wyleci - rzekł pewnie George, lecz ja nie byłam tego wcale taka pewna.

- To jest teraz poważniejsza sprawa - stwierdziłam. - Ta trójka tak jakby zabiła Panią Norris.

- Tak jakby?

- Wydaje mi się, że tak wygląda osoba spetryfikowana - powiedziałam. - Sprout nam to kiedyś tłumaczyła na zajęciach z tymi przeklętymi mandragorami.

- To by się zgadzało - wtrąciła Maureen i wskazała na jedną z książek Hermiony. - Tutaj napisano, że Komnata Tajemnic została stworzona jeszcze za czterech założycieli Hogwartu. Slytherin zbudował ją, zanim opuścił szkołę. Według legend to jaskinia bestii...

- Świetnie, czyli po szkolnych korytarzach szwenda się teraz jakaś bestia i petryfikuje koty! - zawołał Fred.

- Tak, bo Dumbledore pozwoliłby na to, aby jakaś ogromna bestia mieszkała w zamku - zakpiłam, ale po chwili z przerażeniem stwierdziłam, że taka opcja była całkiem prawdopodobna.

- Być może - zgodziła się Maureen, a jej oczy nadal bacznie śledziły tekst. - Ale tutaj mówią, że Komnata Tajemnic jest ukryta, a może ją otworzyć jedynie dziedzic Slytherina!

- Dziedzic Slytherina! - powtórzyłam. - Całkiem niezłe. Mój ojciec natomiast podawał się za dziedzica Helgi Huffleputh.

- Co?

- Remus tak mi opowiadał. - Wzruszyłam ramionami.

- Ale... jak myślicie, kto mógłby być tym dziedzicem?

- Zapewne Potter, to przecież w jego obecności załatwiono Panią Norris! - podchwycił Jordan.

- Po pierwsze - powiedziała Maureen. - nie załatwiono jej w jego obecności, gdyż Harry znalazł się tam zapewne chwilę po tym zdarzeniu...

- Zapewne - zadrwiła Angelina.

- A po drugie: Czemu akurat on? Przecież byli tam także Ron i Hermiona! - wyliczyła dziewczyna.

- Hermiona jest z mugolskiej rodziny - rzekł Fred. - Mugolaczka nie może być dziedzicem Slytherina, bo byłoby to niedorzeczne. A Ron... zastanów się, dziewczyno.

- W sumie fajnie byłoby, gdybyśmy byli jego spadkobiercami! - stwierdził nagle George. - Tak samo jak Slytherin, moglibyśmy gadać z wężami i być niepokonani! - stanął na fotelu i spojrzał w dal.

- Harry nie może być dziedzicem. - Głos nagle zabrał Dean Thomas, przyjaciel Store. - Przecież trafił do Gryffindoru!

- Gryffindor, Slytherin. Jaka to różnica? - rzuciła Maureen. - Ja o mały włos nie trafiłam do...

- Lepiej się tym tak nie chwal - upomniał dziewczynę Fred. - Z resztą, jakbyś do tej pory nie zauważyła, Gryffindor i Slytherin dzieli praktycznie wszystko. To taka czerń i biel.

- Rozumiem, że Gryffindor to ta biel - wtrąciła Angelina ze śmiechem. Ja natomiast poczułam obezwładniającą mnie senność.

***


...
http://i56.tinypic.com/qxl2ch.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz