wtorek, 5 grudnia 2017

Rozdział 37


V część maratonu
***
Chociaż z pozoru wyglądałam na opanowaną, to w głowie toczyłam zawziętą batalię z sennością, która nijak nie chciała mnie opuścić od czasu śniadania. Ziewając po raz kolejny, modliłam się, by czas na lekcje nigdy nie nastąpił, a Jordan przestał się na mnie patrzeć, jak na ósmy cud świata.

Posłałam mu nienawistne spojrzenie.

- Zapamiętam to sobie, Lee! Kiedyś będziesz musiał wyświadczyć mi za to przysługę - mruknęłam półprzytomnie, ukradkiem wskazując na Angelinę, a chłopak zrobił minę, jakby się przed chwilą dowiedział o tym, że Anglii nie ma na mapie.

Prosiłam w duchu, żeby zaraz nie wysłał mi tego swojego "całuska przeproszenia", jak zgrabnie określił George jego wysyłanie pocałunków. Na razie się na to nie zapowiadało.

Westchnęłam głośno. Senność praktycznie opanowała mój umysł. Ziewnęłam, zasłaniając usta, a w tej samej chwili jakieś drzwi otworzyły się z hukiem.

- Witam, uczniowie! - Po klasie rozległ się nagle radosny głos, a na schodach prowadzących do pokoju nauczyciela OPCM pojawił się Lockhart.

Jeszcze nigdy nie byłam tak zła, widząc jego osobę - a widziałam go kiedyś podczas układania loków przed zajęciami.

- Dzisiaj przyjrzymy się bliżej - Mężczyzna po raz kolejny zabrał głos. - jednej z moich książek - Na każdej lekcji z tym człowiekiem omawialiśmy jedynie JEGO utwory. Funkcję podręcznika OPCM sprawowały powieści Lockharta. - Jest ona niezwykle ciekawa, posiada wiele zwrotów akcji, a nosi zgrabny tytuł: Wędrówki z wilkołakami.

- Zaczyna się - jęknęłam cicho, podnosząc się z ławki i prostując się na krześle. Angelina zachichotała cicho.

- Opowiada ona o niezwykle heroicznym czynie, który przedsięwziąłem, aby uratować wioskę bezbronnych mugoli zastraszaną przez dziką, krwiożerczą i potworną bestię... wilkołaka! - Część osób wzdrygnęłam się na tę nazwę. Bliźniacy przez kilka sekund wszczęli jakąś pantomimę i co i rusz któryś z nich trącał mnie i Angelinę w ramię. Przewróciłam oczami na ich zachowanie, ale w moim żołądku poczułam pewnego rodzaju niepokój. - Jednak do odpowiedniego opowiedzenia tej historii potrzebuję asystenta! - W momencie wypowiedzenia tych słów przez mężczyznę większość osób utkwiło wzrok w podłogę, mrucząc pod nosem: "proszę, tylko nie ja!" albo "daj mi spokój, człowieku!". - Widzę, że obleciała was trema, moi drodzy. Nic nie szkodzi, ponieważ zdaję sobie sprawę, że granie przy tak znamienitej osobistości, jaką ja jestem, pozbawia was odwagi, ale nie martwcie się. - Dał nam zaszczyt w postaci błysku ze swoich lśniących zębów. - Suzanne, zapraszam na środek.

Zaklęłam w duchu. Mozolnie podeszłam do "sceny" nauczyciela, mając nadzieję, że zaraz z opresji wybawi mnie dzwonek. Była to jednak złudna nadzieja, gdyż nasza lekcja trwała zaledwie kilka minut.

- Zarycz, Suz - rzucili w moją stronę bliźniacy, a ja zacisnęłam mocniej szczękę.

- Chłopcy, nie żartujcie proszę z koleżanki. Jest już wystarczająco stremowana - upomniał ich Lockhart i spojrzał na mnie z napuszeniem. - Suzanne, pozwolisz, że to ja zagram siebie. Mam w tym większą wprawę. Ty będziesz wilkołakiem, to też w miarę ważna postać - rozporządził.

Żałowałam, że nie będę mogła zagrać Gilderoya Lockharta, bo być może byłaby to najlepsza parodia stulecia. O ile sam Lockhart nie parodiował siebie po mistrzowsku.

- A czy mój wilkołak zażył wywar tojadowy przed pełnią? - rzuciłam z kpiną, a bliźniakom momentalnie spełzły uśmieszki z ust. Zapewne nigdy nie słyszeli o czymś podobnym. Z miny profesora niestety wyczytałam to samo. - Chciałabym lepiej wczuć się w postać. - Wzruszyłam ramionami.

- Nie, nie, nie! Jesteś dzikim wilkołakiem, który pała się zemstą - rzekł dramatycznie mężczyzna, a ja skrzywiłam się nieznacznie. - Masz być agresywna, słyszysz? Musisz wydać z siebie ryk! Potężny ryk, na którego dźwięk mugole będą dziurawić spodnie,

- Wrr? - warknęłam z kpiną, patrząc na nauczyciela z rozczarowaniem.

- Mocniej! Czuję, że masz potencjał.

- Wrrrr - warknęłam, starając się nie parsknąć śmiechem z miny nauczyciela. Patrzył na mnie w skupieniu i bezradnie machał rękami, pokazując tym samym jak mam ryczeć.

- Dobrze, poczuj to w sobie!

- Wrrrrrr - warknęłam zbyt nieprofesjonalnie, przez co Lockhart zmarkotniał nieco.

- Suzanne, widzę, że się starasz. Ale robisz to zbyt po ludzku. Wczuj się w wilkołaka! Odkryj w sobie zwierzę! - zawołał i nagle pewna myśl wpadła mi do głowy.

- Postaram się, panie profesorze - zwróciłam się do mężczyzny i odchrząknęłam.

- Tak trzymać, dziewczyno! Nigdy nie należy się poddawać - powiedział odwracając się w kierunku klasy z szerokim uśmiechem. - Zawsze tak powtarzam i jeszcze nigdy nie sparzyłem się na tej zasadzie. Pamiętajcie, dzieciaki, że kiedy Gilderoy Lockhart daje wam cenne rady, to są one iście sprawdzone i dobre! Dzięki temu wasze umysły mogą czerpać z takiego autorytetu, jakim JA jestem!

Pomimo jego słów najprawdopodobniej zaczął już wybierać kolejną osobę, która będzie zdolna do godnego odegrania roli wilkołaka i zastąpienia mnie. Chciał się mnie pozbyć, jednak ja miałam już świetnie przemyślany plan - jednopunktowy.

Posłałam bliźniakom chytry uśmiech, na co oni zdziwili się nieco. Odkaszlnęłam po raz drugi, lecz nauczyciel nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Teraz była ta chwila...

Naprężyłam się i otworzyłam usta, a następnie wszystko wydarzyło się bardzo szybko.

Z mojego gardła, które w jednej chwili udało mi się częściowo przekształcić w wilcze - nikt nie mógł tego dostrzec, gdyż zmianie uległy jedynie struny głosowe - wydał się głośny dźwięk, którego nie powstydziłby się nawet przedstawiciel sfory. Lockhart, jakby nigdy nie spodziewając się po mnie takiego talentu, spanikował i cofnął się niebezpiecznie, przez co potknął się o jedną z toreb, leżących na podłodze i przewrócił się z łoskotem na podłogę. Zarówno Angelina, Jordan jak i bliźniacy patrzyli na mnie przez chwilę z niedowierzaniem. Taki stan rzeczy trwał jednak krótko. Po chwili zaczęli oni bić brawo, a zaraz za nimi podążyły jeszcze inne osoby będące w klasie - oprócz nauczyciela, nadal leżącego na podłodze i grupki jego fanów, którzy nadal wielbili go niczym Merlina.

Na większości twarzy malowało się uznanie, a część osób pokazywała mi kciuki uniesione w górę. Wszyscy byli święcie przekonani, że mój pokaz był świetnie zaplanowanym żartem i sposobem odegrania się na głupim profesorze. Ukłoniłam się publiczności.

W tej samej chwili Lockhart podniósł się z ziemi i rozejrzał się po sali z obłąkaniem.

- Słyszeliście to? - spytał drżącym głosem. - Wilkołak! Tutaj!

- Suzanne faktycznie jest czasem nawiedzona, ale bez przesady z tak dużą wiarygodnością. - Wzruszył ramionami George, a ja poczułam się urażona jego słowami.

- S-s-suzanne? - powtórzył profesor i przeniósł na mnie wzrok. - Brawo? - zapytał znowu. Chybotliwym krokiem podszedł do swojego biurka i opadł ze zmieszaniem na krześle. Przeleciał klasę wzrokiem, a jego dłoń przeczesała zmierzwione włosy, plącząc je jeszcze bardziej. Jego ręce trzęsły się, a ich właściciel z pewnością nie przypominał samego siebie.

Wyglądał jak istna pokraka. W momencie, gdy w mojej głowie pojawiła się ta myśl, jego zmizerniała postać momentalnie się wyprostowała. Po chwili mężczyzna wstał z fotela i obiegając klasę wzrokiem, stanął z lękiem obok mnie. Jednak dla pewności cofnął się odrobinę do tyłu.

- Suzanne, rozumiem, że wczułaś się w rol-l-lę, ale... - Jego głos nadal brzmiał niepewnie. - To nie wyglądało na wycie wilka! - wykrztusił z siebie, a na jego słowa część klasy wydała się być zdumioną. - Ktoś musi was uświadomić, dzieciaki, że... - Najwyraźniej poczuł się pewniej, bo podszedł bliżej pierwszej ławki. - Wilkołaki nie wydają dźwięków, które przed chwilą pokazała wasze koleżanka.

- A pańskim zdaniem co one robią? Miauczą? A może rechoczą jak ropuchy? - zadrwiłam. - Sam pan powiedział, że muszę zabrzmieć dziko i agresywnie...

- Tak, khem khem, mówiłem tak, ale nie chodziło mi aż o taką dzikość - powiedział pewnie, ledwo powstrzymując się od tupnięcia nogą i podszedł do mnie odważniejszym krokiem. - A z resztą  n-nie sądziłem, że jesteś w stanie... - urwał na chwilę, jakby chcąc zebrać myśli. - Jesteś drobną dziewczynką i n-nie sądziłem, że zdołasz z siebie wydobyć taki ryk! - Obrzucił mnie krótkim spojrzeniem.

- To dlaczego wybrał mnie pan, skoro nie jestem w stanie dobrze odegrać roli?

- Każdemu należy dać szansę, nawet takiemu bez... - "talenciu" - bezczelnemu dzieciakowi! - Tupnął nogą ze zirytowania, a ja stwierdziłam, że wolałam już określenie beztalencie. - Ach, mniejsza z tym. Nie ma co rozpamiętywać. Lepiej od razu przejść do sedna sprawy. A was, uczniowie, co tak śmieszy? - zwrócił się do grupki uczniów, która nadal chichotała w zaparte.

Czułam, że mów wybryk nie powstrzymał go przed przeprowadzeniem zajęć. Lub ściślej, przed pochwaleniem się książką.

- Suzanne, wracaj do ławki. Panna Shy będzie nowym wilkołakiem! - zadecydował profesor, a ja szybko wymieniłam się z Evą rolami. Przez klasę ponownie przeszły rozchichotane szmery.

Mężczyzna chwycił dziewczynę za ramię i ustawił ją obok siebie.

- Nie musisz ryczeć! Jakby się tak zastanowić, to wilkołak nie odgrywa w tej historii aż tak bardzo szczególnej roli. - obruszył się mężczyzna i złapał za swoją książkę. Ostatni raz mierząc mnie nienawistnym wzrokiem, mówiącym: "To ja jestem gwiazdą! Nikt nie ma prawa kraść mi mojego show!" zaczął prowadzić tradycyjne zajęcia.

- Wydarzyło się to pewnego słonecznego poranka. Szedłem polną drogą niedaleko Windytown i miałem wrażenie, ze rozpoczyna się kolejny piękny dzień, Eva, na razie możesz spocząć, gdyż nie będzie mi potrzebna na razie twoja postać... - Profesor przy pomocy książki zaczął demonstrować tamtejsze wydarzenia.

...

- Suz, Angelina, zaczekajcie na nas! - krzyknęli za nami bliźniacy i Jordan, a ja uśmiechnęłam się pod nosem lekceważąco, lecz zwolniłam kroku. Angelina parsknęła śmiechem, gdy chłopcy dobiegli do nas, dysząc z wysiłku.

- J-jak ty to zrobiłaś? - wydał z siebie Jordan, a ja spodziewałam się tego pytania. Z dwa kwadranse temu ich koleżanka wydała z siebie głos wilka, a oni mieliby pozostawić to bez dochodzenia? To nie było w ich stylu.

- Cóż - zaczęłam koślawo. - Ma się ten talent, nie? - Wzruszyłam ramionami.

- Jasne, bo wycie jest wyjątkowym talentem. Nie da się tego zrobić! - zaprotestował George.

- A zwierzęce żelki? - przypomniałam.

- To na pewno... nie były one. Musiałabyś je żuć, a ty przecież... - urwał, starając się zrozumieć przebieg wydarzeń.  - W sumie raz zacisnęła szczękę - zwrócił się do Freda i Lee, jakby mnie tu wcale nie było.

"Może i zacisnęłam szczękę, chłopaki, ale zrobiłam to tylko i wyłącznie dlatego, że ten palant pozwalał sobie na zbyt wybredne komentarze dotyczące wilkołaków!"

- A widzicie, mam mocne alibi! Nie jesteście w stanie mi niczego zarzucić! - prychnęłam, przyspieszając z Angeliną kroku, aby dziś wyjątkowo nie spóźnić się na eliksiry. Po chwili jednak znów pojawił się obok Jordan.

- Jak wam leci? - spytał optymistycznie, dłużej zawieszając oko na dziewczynie.

- A wiesz, uczepił się nas taki bałwan, ale po za tym jest wszystko w porządku - odparła Angelina.

- Gdzie zgubiłeś Georga i Freda? - rzuciłam prześmiewczo, a Lee naburmuszył się lekko.

- Stwierdzili, że mają jakąś ważną sprawę... Związaną z tobą! - Wbił mi oskarżycielsko palce w ramię. - I muszą to przedyskutować na osobności.

"Tajna sprawa dotycząca mnie" - po chwili zaklęłam w duchu. Snape był pierwszym podejrzanym na bezsensownej liście bliźniaków, a my właśnie mieliśmy mieć eliksiry.

- A ty ochoczo przystałeś na ich prośbę, tak? - zadrwiła z niego Angelina, jednak on zdawał się nie wyczuć tej nutki ironii w jej głosie i potaknął jej żywo.

Gdyby spytała go, czy jest kompletnym idiotą, także by jej przytakną - zapewne jeszcze żarliwiej, niż teraz. Ale cóż zrobić, gdy zakochanie zmienia człowieka - pozbawia go szarych komórek!

Zanim się obejrzeliśmy, znajdowaliśmy się w lochach przy sali Snape'a, a następnie staliśmy przy swoich stanowiskach.

Gdy wróciłam do Georga ze składnikami, ten zdawał się dziwnie niespokojny i uważny. Jego spojrzenie silnie przyglądało się nauczycielowi, który notował coś zawzięcie na pergaminie.

- Co ty wyprawiasz? - szepnęłam mu na ucho, a on poruszył się zaskoczony.

- Ja? - Podniósł prawą brew, jak to miał w zwyczaju. W przeciwieństwie do jego brata, który podnosił lewą.

- A kto? Ja? - zakpiłam, na co chłopak spojrzał jeszcze raz na profesora. Trwało to jednak zbyt krótko, by osoba niewtajemniczona mogła to dostrzec.

- Nic nie wyprawiam. Powinniśmy przejść już do ważenia tego eliksiru - stwierdził, zmieniając temat. Ja niestety musiałam na to przystać.

Po kwadransie pracy z naszego eliksiru unosiły się niebieskie bąble, łudząco podobne do baniek mydlanych mugoli. Na razie wszystko przebiegało zgodnie z przepisem.

Wtedy zauważyłam, że bliźniacy wymieniają między sobą ukradkowe spojrzenia, a następnie kątem oka obserwują mnie i nauczyciela. Westchnęłam cicho, jednak także obserwowałam wyczyny bliźniaków.

Chwile później George szybko wyciągnął małą część kartki i rzucił na nią zaklęcie tak dobrze mi znane w ostatnim czasie. Ruchem ręki sprawił, że na pergaminie zaczęły pojawiać się jakieś napisy. Udało mi się dojrzeć jedynie:

...DNA

Nagle chłopak zgniótł kartkę i rzucił ją w kierunku brata, uprzednio dając mu subtelny sygnał w postaci pstryknięcia palcami. Fred szybko przejął papier. Zmarszczył brwi przy czytaniu, a następnie ręką stworzył odpowiedź i skierował zwitek ku bratu.

...podejrzane...

George także zmarszczył nieco czoło, a następnie spojrzał na Snape'a. Przez chwilę bardzo uważnie lustrował go wzrokiem. Mruknął coś do siebie, a następnie na kartce pojawiło się kilka słów.

...dowody...Suz..

Kartka z powrotem znalazła się u Freda.

Przeniosłam swój wzrok po klasie, a wtedy w oczy wpadła mi osoba profesora. Mężczyzna przypatrywał się z nieukrywanym zainteresowaniem bliźniakom, którzy najwidoczniej zapomnieli o trwaniu zajęć.

- Powinniśmy teraz dodać nimfią trawę - zwrócił się do mnie George, jakby nigdy nic, a ja na dźwięk jego głosu aż podskoczyłam. Skarciłam go wzrokiem. - O co chodzi? - spytał, ale w jego oczach dostrzegłam zmieszanie.

- Uważajcie z tymi waszymi liścikami. Snape ma was na oku.

- Jakimi liścikami? - zadrwił George, ale dla pewności spojrzał w kierunku profesora. Gdy jego wzrok znów spoczął na mnie, jak na potwierdzenie moich słów na naszej ławce wylądował zwitek pergaminu. - Aaa, tymi liścikami. To nie to co myślisz. Fred mi przysyła wskazówki do eliksiru - wyjaśnił, pisząc na skrawku pergaminu odpowiedź.

W zasadzie wymyśliliśmy to całkiem sprytnie. Wystarczyło rzucić na pergamin zaklęcie tabullariusa, a następnie napisać coś na nim, czy to za pomocą magii, czy też ręki i ołówka. Po odczytaniu tejże wiadomości przez odpowiedniego odbiorcę, litery znikały, zostawiając miejsce na odpowiedź. W ten sposób wystarczało bardzo mało pergaminu na wyczerpujące odpowiedzi. Wymyśliliśmy taki sposób komunikacji na początku tego roku, jednak posiadał on pewien minus.

- Coś dużo macie tych wskazówek - zakpiłam. - Wskazują alibi? - powtórzyłam to, co znajdowało się na pergaminie.

- Nie interesuj się. - Rzucił bratu zgniotek.

- Ja nigdy... ale Snape - powiedziałam, a chłopak momentalnie odwrócił głowę w stronę profesora, który jak na złość akurat beształ jakiegoś krukona.

Kartka znów uderzyła w nasze biurko. George łapczywie złapał ją w dłonie i przeczytał szybko. Następnie nabazgrał odpowiedź i z powrotem przekazał bratu.

- Czy ja dobrze myślę, że te liściki dotyczą tego nieszczęsnego artykułu, który znalazłam wtedy w bib... - zaczęłam, ale chłopak szybko zamknął mi dłonią usta.

- Tak - szepnął mi do ucha i posłał mi karcące spojrzenie. - Od nas wymagasz milczenia, a sama gadasz o tym przy wszystkich. Pamiętaj, ściany mają uszy. - Nagle puścił mnie, gdyż jedna z krukonek posłała nam dwuznaczne spojrzenie. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni i znów zajęliśmy się warzeniem eliksiru.

- Po co się dalej w to wplątujecie? Dajcie sobie z tym spokój - skarciłam go, siląc się na spokojny ton.

- Nie martw się, wszystko jest po kontrolą - mruknął jedynie i znów spojrzał w stronę krukonki. - Co jest, Tess, nigdy ludzi nie widziałaś? - rzucił w jej stronę z irytacją, a ta od razu zrobiła minę niewiniątka i odwróciła wzrok.

- Skąd ją znasz? - spojrzałam na niego podejrzliwie. W zasadzie nie wiedziałam dlaczego.

- Gra w drużynie Quidditcha Ravenclawu. Na pozycji ścigającego.

- Ach, tak. Zapomniałam, że ty znasz wszystkich w tej szkole. - prychnęłam.

- Trzeba mieć kontakty, a nie latać od biblioteki do dormitorium. - Posłał mi drwiący uśmiech.

Zanim zdążyłam mu coś odpowiedzieć, usłyszeliśmy pstryknięcie palców, a w następnej chwili Fred posłał bratu kartkę. Jednak gdy George chciał ją złapać, znikąd pojawił się Snape, który zręcznie przechwycił ich wiadomość.

- Widzę, że jesteście bardzo zaabsorbowani treścią tych waszych karteczek! Wybornie, ja także się nimi poczęstuję - stwierdził Snape i rozłożył zwitek. Wtedy na twarzy Freda pojawiła się biel.

"Nie dobrze" - pomyślałam.

Snape przez chwilę z niesmakiem czytał ostatnią wiadomość chłopaków, a następnie, zapewne czując niedosyt, za pomocą jakiegoś zaklęcia dostał się do pozostałych wiadomości. To właśnie było wadą naszego triku. Dało się go zepsuć praktycznie każdym zaklęciem odkrywającym.

Mężczyzna z pewnego rodzaju zdziwieniem czytał dalsze części rozmowy bliźniaków. Na koniec parsknął jedynie zimnym śmiechem i spojrzał na naszą trójkę gardząco.

- Po lekcji zostajecie ze mną - obwieścił zimnym głosem, a po klasie rozniosły się szmery.

Nawet nie miałam ochoty tłumaczyć profesorowi, że nie byłam w to zamieszana. To i tak nie miałoby większego sensu.

W tym samym momencie poczułam jak z naszego kociołka wydostaje się bulgocząca substancja. "No tak, tylko tyle nam jeszcze brakowało". Kociołek na naszych oczach eksplodował, oblepiając mnie i Georga klejącą masą o wyjątkowo śmierdzącym zapachu. Ślizgoni ryknęli jednogłośnie.

"Jak ja nienawidzę eliksirów"

...

Po zajęciach pokornie zostaliśmy w sali. Z minami skazańców siedzieliśmy w pierwszej ławce i czekaliśmy ze złudną nadzieją na wyrok sędziego, który nie miał w sobie miłosierdzia. Mężczyzna opierał się niedbale o swoje biurko i patrzył na nasze trzy drobne postury jak na najobrzydliwszych opryszków.

- Co macie na swoje usprawiedliwienie? - z ust profesora wydał się chłodny głos, który przyprawił nas o ciarki. Przypominał ten, który usłyszeliśmy we Wrzeszczącej Chacie. Aż dziwiłam się, że nie rozpoznałam go wtedy.

- Niedługo święta? - powiedział George, jeszcze bardzie spuszczając głowę.

- Nie sądzę, Weasley! - warknął Snape. - Jeżeli nie wiecie dlaczego siedzicie tutaj, gdy pozostali uczniowie siedzą teraz na obiedzie, to ja bardzo chętnie objaśnię. - Wziął przedmiot zbrodni i rozłożył go tak, że nie wiedzieliśmy co jest tam napisane. Znaczy, bliźniacy wiedzieli. - Pozwolicie, że przeczytam na głos waszą konwersację i sami ocenicie jaka należy wam się za to kara. - Przytaknęliśmy głowami, bo nie mieliśmy nic lepszego do wyboru. - Jest ona nad wyraz interesująca i bezczelna. - Znów zaśmiał się chłodno. Jego śmiech przypominał skrzypienie starych drzwi. Czułam jak kurczę się w sobie do rozmiarów gnoma. - Sir. Głupi i Głupszy pisali - Nauczyciel odchrząknął, doprowadzając nas do kolejnej fali dreszczy. - Snape ma brudne włosy. Być może w ten sposób będzie można zdobyć od niego DNA. Minus dziesięć punktów za obrazę nauczyciela. - rozporządził Snape.

- Ale - George zabrał głos, co w tamtym czasie wydawało mi się bardzo odważne. - Mówił pan, że karę będziemy sobie sami wymierzać.

- Tak, w postaci szlabanu. A punkty są dodatkową formalnością. - Na ustach profesora wykwitł cień uśmiechu. - Kartka była czysta. Ale jego zachowanie wygląda bardzo podejrzanie. Wygląda jak typowy przestępca. Niesłuszne oskarżenie nauczyciela minus dziesięć punktów. Ale poszlaki jasno wskazują na Snape'a. Miał idealne warunki i brak alibi. Kolejna próba ośmieszenia minus dziesięć punktów. Rozumiem, jednak pamiętajmy, że działamy nielegalnie. Niestety prawo jest po jego stronie. Za nielegalną działalność minus dziesięć punktów. Ale firma szamponowa po naszej. Na Merlina, widziałeś ty kiedykolwiek... dość! - Spojrzał gardząco na Georga. - Minus piętnaście punktów!

- Ale - zaczęli bliźniacy, chociaż to i tak nie miało sensu. Czułam, że ich pewność siebie zanika zupełnie. Zaś Snape bryluje na tym nowopowstałym czerwonym dywanie w zatęchłych lochach i bez publiczności.

- Dość - zagrzmiał nauczyciel, niszcząc karteczkę bliźniaków. - To wszystko razem daje 85 punktów, więc gratuluję!

- Osiemdziesiąt pięć? - powtórzyłam ze zdziwieniem.

- Ty i pan Weasley - Wskazał na mnie i na chłopaka oblepionego mazią. - Spartaczyliście eliksir, za co zabieram wam dwadzieścia punktów! - Skinęłam jedynie głową, chcąc bardziej wejść w ławkę. - Wasz szlaban będzie odbywał się w każdą sobotę aż do świąt! Będziecie spędzać czas od podwieczorku do ciszy nocnej na szorowaniu starych kociołków! Zrozumiano? A teraz znikać!

...

- Ale, Suz, nie rozumiem o co się tak spinasz. Przecież wszystko skończyło się dobrze - powiedział Fred, a jego głos brzmiał dziwnie beztrosko, gdy po lekcjach znajdowaliśmy się w moim dormitorium.

- Oczywiście, że nic się nie stało - parsknęłam gorzko, za pomocą różdżki wysuszając włosy. Umyłam je, gdyż lepka substancja była praktycznie wszędzie. - Zabrali nam prawie dziewięćdziesiąt punktów, mamy szlaban, który pochłonie nam łącznie dobę, ślizgoni się teraz z nas śmieją! - Załamałam ręce.

- Ale spójrz na to tak, Snape boi się, że go zdemaskujemy, więc... - zaczął George, lecz ja przerwałam mu szybko.

- Nie boi się zdemaskowania, bo wy nie macie kogo zdemaskować! Ten artykuł to jedno wielkie nieporozumienie, a wy przeżywacie go bardziej niż rozpad waszej ulubionej drużyny Quidditcha! - Rzuciłam ręcznikiem o łóżko i naciągnęłam spodnie wyżej, chociaż były one naciągnięte już maksymalnie.

- Oni jeszcze powrócą, to z pewnością część ich strategii.

- Tak, a wy wcale nie bawicie się w agentów od przeszło dwóch miesięcy! - zadrwiłam, siadając na swoim łóżku. - Co wam z tego przyszło? Dostaliście chyba więcej szlabanów niż w przeciągu ostatnich trzech lat! W ciągu dwóch miesięcy! Dajcie już spokój.

- Nie ma mowy, Suz. Jakiś psychol ci zagraża, a my nie mamy zamiaru stać z założonymi rękami i przyglądać się temu...

- Po prostu dajcie sobie spokój! Nic podejrzanego od tamtego czasu się nie stało. To zapewne była zwykła pomyłka!

- Wcale nie! A z resztą jesteśmy już bardzo blisko - George wymienił porozumiewawcze spojrzenia z bratem. - W kręgu podejrzanych zostali nam jedynie Lucjusz Malfoy i Severus Snape. Reszta jest wykluczona!

- A co się takiego stało? Pozwali was o nękanie? - zakpiłam.

- Oczywiście, że nie! - oburzył się George. - Yaxley była za głupia, Filch w tamtym czasie patrolował inną część szkoły, a Draco Malfoya nie było wtedy w szkole. Zachorował, czy Merlin wie, co mu się stało.

- Świetnie, czyli będziecie śledzić teraz starego Malfoya i Snape'a po zajęciach!? - wybuchłam.

- Na to wygląda, a co? Snape sam się podłożył tym szlabanem, a Malfoy jest tylko prowizoryczny. Wykluczylibyśmy go na samym początku, ale nadal irytuje nas ta jego wiedza o tobie i Remusie. A po za tym, mamy coś lepszego do roboty? - spytał Fred z nutą ironii.

- Oczywiście, że nie. Przecież szkoła nigdy nie była dla was specjalnie problematyczna!

- Po prostu daj nam działać. Zobaczysz, że już niedługo znajdziemy przestępcę - zagwarantowali, wychodząc z mojego pokoju.

Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, ze zirytowania chwyciłam za najbliżej leżącą poduszkę i rzuciłam nią z całej siły o podłogę. Warknęłam coś pod nosem i z impetem położyłam się na łóżku, a Pokrzywa siedzący nieopodal prychnął w moim kierunku.

- Zamknij się, głupi kocie! Wyrozumiałości dla rodziny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz