piątek, 15 grudnia 2017

Rozdział 41


Pierwsza rzecz, jaką przyszło mi odczuć po przebudzeniu, był niesmak. I nie był to bynajmniej skutek jedzenia czekolady o pierwszej w nocy wraz z Angeliną. Od samego otwarcia oczu brzydziła mnie otaczająca mnie wokół atmosfera święta serc i dzieci w pieluchach. 
Tak, walentynki. 14 luty, który każdego roku przysparzał mi to samo rozczarowanie. Rozczarowanie w postaci nadmiernego afiszowania tego całego różowego szajsu! Te wszystkie dziewczyny wzdychające do chłopaków wcale ich niezauważających. Lub odwrotnie. Te wszystkie próby na umówienie się na randkę itp. Jakby nie było innych dni w roku, a czternasty dzień drugiego miesiąca był ostatnią deską ratunku oddzielającą nas od zostania wiecznym singlem! Byłam tamtymi czasy realistą, więc szczerze nie podobała mi się perspektywa takiego spędzenia dnia.
Powoli podniosłam się na łokciach i usiadłam na łóżku. Poprzeciągałam się kilka razy, a gdy spostrzegłam, że Pokrzywa na materacu obok robi to samo, od razu z tego zrezygnowałam. Nie chciałam mieć z tym sierściuchem nic wspólnego!
Wstałam, czemu towarzyszyło ciche skrzypnięcie podłogi, a następnie poszłam do łazienki i przemyłam twarz lodowatą wodą. Wzdrygnęłam się przez chwilę na tak zimną temperaturę, więc momentalnie zmieniłam strumień ruchem dłoni. Teraz było o niebo lepiej.
Nałożyłam na siebie czarne spodnie i wełniany, luźny sweter w tym samym kolorze w ramach manifestacji dla tego dnia. Już miałam opuścić pokój i obudzić bliźniaków, którzy zapewne wymyślili szkielet jakiegoś cudownego dowcipu na zakochańcach, gdy Angelina przewróciła się na drugi bok i skierowała na mnie swoje krytyczne spojrzenie. Jej srogie, ciemne oczy przyprawiły mnie o dreszcze.
- Jak leci? - spytałam złudnie, mając nadzieję, że dziewczyna nie zakoduje sytuacji.
- Suzanne? Czemu jesteś już ubrana... - Dramatyczna pauza. - No przecież! - Wyskoczyła zgrabnie z łóżka, tym samym zwalając kota na podłogę, co dało mi chwilowo ogromną satysfakcję. - Wiedziałam, że będziesz chciała się wymigać! Ale nie ze mną te numery! Nie dam się wkręcić, jak w tamtym roku.
Przez chwilę przed oczami stanął mi mój zeszłoroczny plan na nieobchodzenie walentynek. Wraz z bliźniakami zakradłam się do kuchni i mieliśmy zamiar przesiedzieć tam calutki dzień. Niestety Jordan nas zdradził.
- W tamtym roku? - powtórzyłam. - To miał być tylko sposób na... zdobycie informacji od skrzatów, kto kogo zaprasza na...
- Oczywiście! Nawet nie sil się na wytłumaczenia. Postaraj się tylko cieszyć tym wyjątkowym dniem!
- Nawdychałaś się eliksiru miłości? Nigdy tak nie mówiłaś! - wzdrygnęłam się. 
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - odparła dziewczyna i wyjrzała przez drzwi do pokoju. Po chwili znów pojawiła się obok mnie, a w dłoniach dzierżyła mały stosik różowo-obleśnych kopert przyozdobionych w serduszka i inne bobasy.
- Ile listów... miłosnych! - wydałam z siebie.
- Tak, tak - mruknęła pod nosem z zawzięciem przerzucając kolejne paczki. Gdy ostatnia z nich wylądowała na podłodze, Angelina zrobiła kapryśną minę. 
- Coś się stało? - rzuciłam prześmiewczo.
- Jordan do mnie nie napisał.
...
Angelina dziobała widelcem swój stosik naleśników z dżemem, a jej zły humor i tak nie odwracał mojej uwagi od kiczowatego wystroju wielkiej sali, który aż szczypał w oczy. Całe pomieszczenie tonęło w różach i fioletach. Wszędzie roiło się od rysunków bobasów, od balonów napełnionych helem i kolorowych serpentyn. A za to całe okropieństwo odpowiedzialny był Lockhart, za co przeklinałam go niezmiernie.
Z ust dziewczyny po raz kolejny wydał się cichy jęk.
- Nie rozumiem cię, Angelino - zaczęłam. - Przecież przez ostatnie dwa lata narzekałaś na podchody Jordana, a dzisiaj nagle ci się odwidziało?
- Eh, to nie tak! Po prostu zawsze to o kartkę więcej i o jednego adoratora...
- Witam piękne panie! - Nad uchem rozległ się radosny głos Georga. - Jak się czujecie w dniu zakochanych? Przyznam, że nasz Lockhart przeszedł samego siebie z tymi dekoracjami!
- Cóż za entuzjazm - parsknęłam.
- Jest w porządku - weszła mi w słowo dziewczyna, na co chłopcy wymienili znaczące spojrzenia.
- Czyżby załamanie sercowe? - podchwycił Fred i przysiadł się koło Angeliny, obejmując ją teatralnie ramieniem. - Nie płacz. Masz, kolejna kratka do kolekcji. - Wręczył jej brokatowy pergamin.
- Teraz masz ich trzynaście. Powinnaś być zadowolona - przyznałam.
- Być może - stwierdziła i otworzyła z rozpędem kartkę.
I dokładnie w tym samym momencie kartka kichnęła, a na dziewczynie znalazła się tona cekinów. Wyglądała jak świąteczna bombka, która przesadziła z makijażem, co przyznam okropnie mnie rozbawiło.
- Och, Suz. Ja też coś dla ciebie mam - George jakby coś sobie przypomniał i zaczął szperać w kieszeniach swoich spodni. - O! Mam! - stwierdził, wyjmując siwy pergamin.
- Nie myśl, że dam się nabrać. Pewnie, jak ją otworzę, nakicha na mnie cementem!
- Nie cementem - wtrącił Fred, nieco oddalony od Angeliny, która posyłała mu krytyczne spojrzenie. - Za trudno było go wsadzić do środka.
- Jak mogłam na to nie wpaść - zironizowałam.
- Po prostu otwórz - oburzył się George.
- Będę tego żałowała - Ociągając się nieco, uchyliłam wieko kartki.
Nic z niej nie wypadło, więc pociągnęłam to dalej.

Snape jest na dole, 
Flitwick na górze,
A w walentynki,
Wpadniesz w kałuże.
Trochę pomokniesz,
I wytrzeźwiejesz,
A na sam koniec,
Ognistą popijesz!

- Szekspir po prostu - stwierdziłam, odkładając kartkę.
- Napracujesz się dla dziewczyny, a ta i tak niewdzięcznica. Oby przynajmniej Lee poszło lepiej.
- Lee? - podchwyciła Angelina. - A gdzie on w ogóle jest?
- W tej chwili powinien wchodzić do wielkiej sali... - stwierdził Fred, a nasze oczy skierowały się w stronę wejścia.
Albo Lee miał idealne wyczucie czasu, albo Fred wypatrywał przyjaciela kątem oka.
Czarnoskóry przez chwilę lustrował uważnie pomieszczenie, a następnie ruszył w kierunku...
- Czy ja dobrze widzę? Lee dobrowolnie poszedł do stołu ślizgonów? - spytała Angelina.
- Zapewne chce rzucić w któregoś Cruciatusem - wtrąciłam prześmiewczo.
- Albo umawia się z Yaxley. Skutki tego będą zapewne bardzo podobne. - mruknął George, wskazując ukradkiem na rozmawiającą dwójkę.
Moje i Angeliny oczy błysnęły.
- Od kiedy to Jordan zarywa do Yaxley? - oburzyła się Johnson.
- Wydaje mi się, że od czasu pierwszego Klubu Pojedynków. Pamiętacie, Jordan pojedynkował się z Olivią - wyjaśnił Fred.
...
Angelina po dewastacji ostatniego naleśnika stwierdziła, że jest jej niedobrze, gdy patrzy na Jordana, więc nie pytając nikogo o zdanie, wstała i skierowała się w kierunku wyjścia. Jako przykładna przyjaciółka poczułam się w obowiązku towarzyszeniu jej w tym niezrównoważonym czynie.
Dogoniłam ją dopiero na schodach. Chwilę łapiąc oddech, złapałam ją za ramię i poprosiłam, aby na chociaż trochę zwolniła.
- Głupi buc! - żachnęła się, ruszając dalej.
- Kto? Aa, Jordan. No czasem tak bywa, więc...
- Suz, czego ty nie rozumiesz? - przerwała mi. - Lee zadurzył się w Yaxley. W tej oślizgłej ślizgonce! 
- To było wiadome już od stycznia, niczego nie spostrzegłaś?
- Nie mam w zwyczaju. Ale Yaxley? Serio ona? Mało jest innych dziewczyn w Hogwarcie.
- Od nienawiści do miłości tylko jeden krok - wtrąciłam.
- To idzie odwrotnie, Suz. Ech, mam chyba dosyć już tego dnia! Wróćmy do dormitorium i nie róbmy nic, aż do jutrzejszego dnia. Błagam!
- Kusząca propozycja - stwierdziłam, przyspieszając kroku.
Przytulny pokój wspólny wydał mi się bardzo kuszącą perspektywą.
...
Kiedy mijałyśmy ostatni zakręt dzielący nas od obrazu Grubej Damy, nagle znikąd pojawił się przede mną stwór, sięgający mi ledwo do kolan. Miał nieproporcjonalnie dużą głowę osadzoną na cienkiej szyi, a jego tułów i kończyny zlewały się w kształt jajka. Wyglądał jak wielkanocna pisanka, ponieważ miał na sobie kolorową sukieneczkę - a był to niewątpliwie samiec - i nosił brokatowe skrzydełka. W swojej lewej łapce trzymał łuk i strzały, zaś w drugiej miał koszyk pełen walentynkowych kopert.
Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, krasnolud obrzucił mnie szybkim spojrzeniem, a wtedy w jego błękitnych oczach ukazała się ledwo widoczna iskra zwycięstwa. 
- Suzanne Lupin? - bardziej stwierdził niż zapytał i już w następnej chwili szukał czegoś z zapałem w swoim koszyku. Wydobył z niego kremową, zgrabnie skrojoną kopertę i odchrząkając uprzednio, zaśpiewał skrzeczącym głosem:

Bez Twojego uśmiechu,
Bez Twojego słowa,
Bez Twojej obecności, 
Ani minuty wytrzymać nie mogę!
Bo tak mi mocno zawróciłaś w głowie,
Że jedynie łzy w Twych oczach sprowadzają mnie na ziemię.

W pierwszej chwili stałam jak wryta i jedynie patrzyłam na karła, który wydzierał się na środku korytarza, recytując jakiś wiersz. Dopiero, gdy grupka jakichś siódmoklasistów parsknęła szyderczym śmiechem, otrząsnęłam się z tego. Już miałam nawrzeszczeć na stworzenie za tę kompromitację, ale z moich ust wydało się jedynie:
- Od kogo to dostałam?
Krasnolud przekręcił kopertę do góry nogami.
- Anonim - zachrypnął ponownie, sypnął na mnie płatkami róż, a następnie w podskokach poczłapał do kolejnej ofiary.
- Co to było? - spytałam niepewnie, podnosząc z ziemi ów walentynkę.
- Suzanne, masz wielbiciela! - zachwyciła się Angelina i wyrwała mi kartkę z ręki. - Założę się, że jest ona od...
- To pewnie głupi dowcip Freda i Georga! - wtrąciłam.
- Niekoniecznie! Założę się, że jest ona od pewnego przystojnego bruneta z naszego roku.
- Przystojnego bruneta powiadasz? Nie kojarzę. - Zbyłam ją ręką i czym prędzej poszłam do dormitorium.
Znajdując się już w swoim pokoju rzuciłam się na łóżko. Czułam jednak na sobie palące spojrzenie dziewczyny.
- Obiecałaś, że zapomnimy o tym święcie! - warknęłam, ciskając w nią poduszką.
- Tak, ale było to, zanim KTOŚ dał ci kartkę! - zachwyciła się ponownie.
I dokładnie w tej samej chwili rozległo się lekkie stukanie do szyby. Spojrzałam niespiesznie w kierunku okna.
Angelina jednak mnie wyprzedziła. Otworzyła je szybko i wpuściła do środka ogromną sowę i zanim ta zorientowała się w czymkolwiek, dziewczyna wyrwała wiadomość z jej dzioba.
- A nie mówiłam! Przystojny brunet!
- Niby kto? - udawałam idiotkę.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć - zbyła mnie Angelina i zaczęła czytać. - Suz, daruj za tego gnoma, ale skoro już mi się nawinął podczas drogi na śniadanie, to aż głupio mi było go nie wykorzystać. Wiem, ze nie lubisz dzisiejszego dnia, lecz być może chociaż odrobinę poprawiłem ci humor tą wiadomością. Twój przyjaciel, Cedrik!
Poczułam, jak na moich policzkach pojawia się soczysty rumieniec.
- Jak mogłam być taka ślepa? - Angelina spojrzała na mnie z pretensją.
- Co? - spytałam.
- Suz, czy ty przypadkiem się nie zakochałaś? - Dziewczyna w trzech krokach znalazła się przy mnie.
- Ja? - powtórzyłam, czując jak moje serce zaczyna przyspieszać bieg.
- Nie udawaj, że nie! Widzę to przecież. Rumienisz się!
- Ja zawsze się rumienię! - upomniałam ją, wiedząc, że sama w to nie wierzę.
- Ale nie jak burak! - zaprzeczyła. - Normalnie masz jedynie odcień porzeczki! To poważna sprawa. Już słyszę ten marsz Mendelsona!
- Angelino, przestań! Jesteśmy tylko zwykłymi przyjaciółmi!
- Tak, bo zwykli przyjaciele dają sobie walentynki.
- Bliźniacy nam dali kartki!
- Ale to oni. Oni to całkowicie co innego. Dobrze wiesz, że oni nigdy nie dorosną. Ale Cedrik to już inna historia!
- Wymyślasz jakieś niestworzone historie - próbowałam się bronić.
- Oczywiście, sama sobie wymyśliłam, że ty z Cedem spędzasz ostatnio baaardzo dużo czasu.
- Nie zauważyłam.
- Och, nie udawaj, powiedz... podoba ci się?
- Nie wiem! Nigdy się nad tym nie zastanawiałam!
Na twarz Angeliny wpełzła satysfakcja.
- Będziecie świetną parą - zdecydowała.
...
To, co mi powiedziała Angelina, nieco zachwiało mój stan umysłu. Zakochać się? Ja? Nie wiedziałam, że jestem do tego zdolna. Znaczy to chyba logiczne, że byłam, ale... Nadal nie mieściło się to w mojej głowie. Bo w sumie, jak rozpoznaje się zakochanie? 
Kiedy patrzysz na drugą osobę i się uśmiechasz? Chcesz spędzać z nią każdą wolną chwilę? Martwisz się o nią i zasypiasz z jej obrazem przed oczami? A może, gdy po prostu twoje serce przyspiesza rytm nawet na myśl o niej? Dłonie pocą się, a ty nie potrafisz złożyć zdania?
Na szczęście nieporadność językowa jeszcze mnie nie dosięgła, ale...
Faktycznie przy Cedriku uśmiechałam się więcej niż normalnie. Wyczekiwałam naszych spotkań i nawet, może to zabrzmi dziwnie, starałam się nie chodzić na te spotkania ubrana w zwykłe jeansy i bluzę.
Zaklęłam w duchu.
Zakochanie dopadło mnie w tak beznadziejnym czasie. 
I ponownie zaklęłam w duchu. 
Angelina opuściła pokój jakąś godzinę temu, a ja dopiero teraz to zauważyłam. Wstałam pospiesznie z łóżka i opuściłam pokój, zmierzając w kierunku pokoju wspólnego, gdzie moi nieodzowni kompani spędzali wieczory.
Ku mojemu zdziwieniu przy kominku siedziała jedynie Angelina z Jordanem. Zmarszczyłam nieco czoło na tak osobliwy widok i podeszłam do nich.
- Gdzie jest George? - rzuciłam, wiedząc, że tam gdzie jest George, musi być także i jego brat.
- Na randce - odparła spokojnie dziewczyna, podnosząc wzrok z nad książki. W przeciwieństwo do niej, ja wytrzeszczyłam szeroko oczy.
- Z kim?
- Z Bell - tym razem Jordan powiedział niespiesznie
- A Fred gdzie się podział? - dopytywałam dalej, coraz bardziej zbita z tropu.
- Robił za przyzwoitkę - powiedział Fred, wpadając zdyszany do pokoju.
- Robił? - zadrwiłam, starając się tym samym ukryć swoje zaskoczenie.
- No przecież - powiedział z dumą, jakby było się czym chwalić i usiadł obok mnie na dywanie.
- Ale... Jak to w ogóle się stało?
- Po prostu. George gapił się na Bell, więc popchnąłem go w jej stronę i jakoś dalej samo poszło.
- George gapił się na Bell?
- Przecież mówię. Co ty, Suz, taka nieprzytomna? Ciebie też wzięła ta głupia atmosfera miłości?
- Oczywiście, że nie! - zaprzeczyłam z oburzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz