piątek, 8 grudnia 2017

Rozdział 40

Witam bardzo serdecznie!
Jesteśmy już po Maratonie, który swoją drogą poszedł lepiej, niż się spodziewała. Dziękuję Wam wszystkim i każdemu z osobna za poświęcony czas :D
W szczególności chciałabym wyróżnić Walkiirię - dałaś mi mnóstwo energii wyrywającej na przód, dziękuję Ci ;)

***
Złożyłam na policzku Remusa delikatny pocałunek i po ostatnich radach dotyczących szkoły, wsiadłam do pociągu w idealnym momencie, bo lokomotywa zaczynała powoli ruszać. Spojrzałam przez szybę na brata, który bacznie przyglądał się blaszanym wagonom. Nawet wtedy, gdy jego sylwetka stawała się coraz mniejsza i finalnie zniknęła zastąpiona przez przedmieścia Londynu, czułam jego wzrok na sobie.
Tak jakby podejrzewał. Jakby zdawał sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Jakby resztką sił powstrzymywał się od wygłoszenia mi reprymendy i potępienia mojego czynu.
Ale to były jedynie moje domysły. Chwyciłam za klatkę z Rufusem i skierowałam się wzdłuż korytarza pociągowego w poszukiwaniu przyjaciół. Zapewne zajmowali nasz stały wagon, gdzie pod jednym z foteli Jordan umieścił pomysłową skryjdę na cukierki: wykorzystał do tego lekko niedopracowane zaklęcie kameleona.
Gdy doszłam już do właściwego przedziału, spostrzegłam, że drzwi od niego zostały niedokładnie zamknięte, przez co idealnie widziałam, co odbywa się w środku. Znajdowali się tam rozemocjonowani bliźniacy oraz skonsternowana Angelina. Nie było z nimi Jordana - czyżby udał się na moje poszukiwania, aby Johnson stała się zazdrosna?
Już miałam wtargnąć do środka i wylewnie, jak zawsze, się z nimi przywitać, lecz wtedy usłyszałam swoje imię wydobywające się z ust jednego z rudzielców.
- Pamiętaj, że to co się odbywa tutaj jest ściśle tajne i jeżeli ośmielisz się to wypaplać Suzanne, to jesteś martwa! Rozumiesz? - stwierdził George w stronę dziewczyny, siląc się na agresywny ton. Dziewczyna jedynie złożyła usta w cienką linię, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Zgoda - powiedziała po chwili, a na jej słowa bliźniacy wyciągnęli w jej stronę prawe dłonie. Ta po namyśle zdecydowała się je uścisnąć.
- Jeżeli powiesz chociażby słowo, to wiesz co cię czeka - George ostrzegł ją po raz drugi, czego już dziewczyna najwyraźniej przeboleć nie mogła.
- O co wam chodzi, do cholery? - wydała z siebie. - Od przeszło kwadransa siedzimy tutaj i bawimy się w jakieś chore podchody! Najpierw mówicie mi, że macie do mnie jakąś ważną sprawę, a później gdy decyduję się w to wejść, to wy prowadzicie mnie w każdą możliwą stronę, tylko nie w tą właściwą. Zaraz zacznę mieć wyrzuty sumienia, że spiskuję z waszą dwójką przeciwko przyjaciółce, a przypominam że ...nie przerywaj mi, Fred... siedzę tu z wami jeszcze tylko dlatego, bo to ponoć jej zagraża!
Moja dłoń mimowolnie sięgnęła po różdżkę do tylnej kieszeni spodni.
- Okey, ale to jest sprawa dość skomplikowana - uprzedził ją Fred. - A wszystko zaczęło się pewnego wrześniowego...
- Do rzeczy!
- Wszystko zaczęło się od tej kartki, którą Suzanne znalazła w bibliotece. Pamiętasz, wtedy przed treningiem?
- Macie na myśli ten artykuł o śmierci... rodziców Suzanne? Jeszcze nie daliście sobie z tym spokoju? - Wybałuszyła oczy, które do tej pory były lekko zmrużone.
- Nie daliśmy sobie z tym spokoju, bo to nie jest przypadek, jak sądzi Suzanne. - Fred zbliżył się niebezpiecznie do dziewczyny. - Takie artykuły nie pojawiają się od tak sobie na biurku osoby, która ma z nimi coś wspólnego.
- Chłopaki, ja nie jestem pewna czy... - Dziewczyna urwała na chwilę. - Suzanne wie, że wy nadal się tym zajmujecie?
- Wie - odparli momentalnie, ale pod wpływem silnego wzroku dziewczyny postanowili powiedzieć odrobinę więcej. - Nie wie na jaką skalę to robimy.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że prowadzimy ukrytą działalność, o której Suz nie ma pojęcia - wymigiwał się George. Jego oczy krążyły ze zmieszaniem po przedziale, jakby wstydził się tego co robił z bratem.
I słusznie, gdyby nie moja wrodzona ciekawość i brak innej możliwości na poznanie prawdy, już dawno weszłabym do przedziału i...
- Na czym ta ukryta działalność polega? - dopytywała dziewczyna, robiąc w powietrzu znak cudzysłowu palcami.
- Śledzimy Snape'a po nocach. Ale to nie jest zbytnio istotne - wzbronił się Fred. - Próbowaliśmy się także włamać do biura Dumbledore'a, ale...
- Co robiliście!?
- To były tylko takie zamysły - stwierdził George. - Dostanie się tam bez zgody dyrektora jest praktycznie niemożliwe. Musielibyśmy porwać go albo McGonagall, co, nie ukrywam, próbowaliśmy zrobić wielokrotnie. - Angelina popatrzyła na niego z drwiną.
- Po za tym - Fred ściszył odrobinę głos. - Staramy się zrobić drugą Mapę Huncwotów. Zauważyliśmy, że Suz od dłuższego czasu wymyka się gdzieś w nocy i chyba nauczyła się jakiegoś tam zaklęcia nienanoszalności. To takie zaklęcie, że nie widać cię na tej mapie.
- Wiem to!
- A więc nie ważne. Chcemy tylko zrobić drugą mapę, tak by była uodporniona na tego typu zaklęcia. Z pierwszą próbowaliśmy, ale jest na nią rzucone jakieś zabezpieczenie lub coś podobnego. Żeby je złamać potrzeba któregoś z tych Huncwotów, a że takowych nie posiadamy...
Z wrażenia zatkałam sobie usta dłonią, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Jeżeli bliźniakom uda się mnie obserwować na mapie, to moje animagowanie skończy się prędzej niż myślałam.
- Okey, a powiedzcie mi, czy dobrze zrozumiałam. Czyli ta wasza tajna organizacja zajmuje się odkryciem tej osoby, co podrzuciła Suzanne ten artykuł, tak?
- Dokładnie.
- A kto jest wśród podejrzanych? - spytała dziewczyna, a na twarzach bliźniaków pojawiły się nagle cwane uśmiechy.
- Snape jest tam na pewno. Filch w zasadzie też jest jednak podejrzany, ale mamy też w zanadrzu... - George jeszcze bardziej ściszył głos, przez co musiałam przemienić swoje lewe ucho, aby wszystko dokładniej słyszeć. - osobę, która mogła przyczynić się do tego ataku na rodziców Suzanne. Wiesz, tego śmierciożercę. Na razie nie znamy go z imienia, ale pracujemy nad tym.
Angelina ponownie wybałuszyła oczy. Podobnie do mnie. Nie powinni wchodzić w to aż tak daleko.
- Chyba nie sądzicie, że ten człowiek nadal jest na wolności? Dlaczego chciałby dorwać Suzanne?
- Bo jest siostrą Remusa Lupina! - George zirytował się przez jej niemądre, jego zdaniem, pytanie. - Chce dobić Lupinów do końca, aby jego pan był dumny!  I tak, jest nadal na wolności, Aurorom po wojnie nie udało się dorwać ich wszystkich. Bardzo wielu z nich nadal żyje na wolności. Niestety uniknęli Azkabanu.
- Mieszacie w to też Sami Wiecie Kogo?
- On był naszym pierwszym podejrzanym - odparli. - A kiedy uda nam się dorwać tę osobę... Biada jej! - zagrozili, na co niestosownie parsknęłam głuchym śmiechem. Tak to już jest, jak czternastolatkom zamarzy się bycie detektywem. Jednak wbrew pozorom ich domysły zrobiły na mnie wrażenie.
- Ale... - wyjąkała Angelina, co jednoznacznie oznaczało, że została kupiona. Zaklęłam w duchu, że tak łatwo było im ją przekabacić. - Co ja właściwie mam zrobić?
- Mieszkasz z nią, dziewczyno! - uniósł się Fred i puknął ją w czoło. - Spędzasz z nią zdecydowanie więcej czasu niż my. To tobie się zwierza ze swoich tych dziewczyńskich bzdet. W każdym szczególe może kryć się poszlaka!
- Mam wam przekazywać rzeczy, które powierza mi w tajemnicy?
- Tylko te najistotniejsze - przytaknęli zadowoleni z siebie i w tym samym momencie poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
Podskoczyłam ze strachu i spojrzałam na tę osobę.
- Lee? - spytałam półprzytomnie. - Gdzie byłeś?
- Ja? - zdziwił się i poczochrał się po poplątanych włosach. - Byłem... A właściwie to gdzie ty byłaś? I czemu nie jesteś w środku naszego wagonu?
- Dopiero go znalazłam - wyjaśniłam pewnym głosem, lecz prawda była taka, że stałam przed nim już od parunastu minut.
- To co, wchodzimy? Czy będziemy tak sterczeć na zewnątrz? - ciągnął Jordan, a ja odnosiłam dziwne wrażenie, że specjalnie chce zmienić temat jego dotychczasowego pobytu.
Niechętnie pociągnęłam za drzwi wagonu otwierając je na oścież. Rozmowa momentalnie ucichła, a zgromadzeni spiskowcy na mój widok przełknęli ślinę ze zdenerwowania.
- Cześć! - przywitałam się, starając brzmieć wiarygodnie. - Nie macie pojęcia, jak długo nie mogłam was znaleźć.
- Naprawdę? - zachichotała Angelina, ale w jej oczach dostrzegłam zmieszanie.
...
Słowa bliźniaków dały mi wiele do myślenia. Zrozumiałam, że jeżeli decyduję się spuścić ich z oczu choćby na chwilę, to oni organizują zaraz II wojnę i do tego znajdują sojuszników.
Nie mając za dużego wyboru, musiałam udawać, że nic się nie stało i zachowywać pozory niewiedzy. Pierwsze wyzwanie stanęło przede mną już kilka dni po oficjalnym rozpoczęciu drugiego semestru. Bliźniacy pragnęli przywitać wszystkich z przytupem.
W charakterystyczny dla siebie sposób, bez zapowiedzi wpadli do mojego pokoju, kiedy to jeszcze wszystkie zegary w szkole wskazywały godzinę czwartą rano!
Przebywając w słodkiej krainie snów nagle poczułam, jak na moim ramieniu pojawia się jakaś siła. Postanowiłam to jednak zignorować i przekręciłam się na bok. Moje powieki wydawały się w tamtym momencie bardzo ciężkie i nie można było podnieść ich dobrowolnie.
- Suzanne! - szepnął jakiś głos w moje ucho, przez co na moją twarz wpłynął uśmiech. Tak delikatny powiew powietrza na twarzy był całkiem przyjemny. - Lupin! - Usłyszałam ponownie, tyle że teraz wydało mi się to wrogie. Zakryłam głowę poduszką.
- Musisz nam pomóc - powiedział ktoś. - dlatego nie mam wyboru.
Poczułam, jak kołdra zsuwa się ze mnie. Dlatego też instynktownie chwyciłam za jej koniec, jak mi się wtedy wydawało, i przyciągnęłam ją do siebie. Już po chwili poczułam na sobie czyjś ciężar, a z dalekiego punktu usłyszałam dwa stłumione śmiechy.
Podniosłam powieki, a pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, były oczy pewnego rudzielca wyrażające niepokojące zażenowanie.
- George? - wydałam ze swoich ust, odpychając go od siebie.
- Ja rozumiem, Suz, że jesteś w trudnym wieku, ale... - zaczął drwiąco, ale ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Prędzej wypalę sobie oczy! - zarzekłam się, lustrując pokój wzrokiem.
Przy drugim łóżku stał Fred, a Angelina właśnie wydostawała się spod kołdry. Na twarzach tej dwójki widać było wielkie rozbawienie.
Okropnie zabawne - przyszło mi na myśl.
- Co się dzieje? - spytałam, starając się przełamać tę nurtującą ciszę. Zgromadzeni jakby wybudzili się z tego dziwnego transu.
- Planujemy coś fajnego, więc liczymy na pomoc waszej dwójki - wyjaśnił George, wstając z mojego łóżka i podchodząc do mojej szafki, gdzie wisiała moja bluza. - Łap. - rzucił ją w moją stronę, na co ja posłałam mu pytające spojrzenie.
- Dlaczego niby mamy z wami iść? - wydała z siebie zirytowana Angelina. Obie byłyśmy bardzo zaspane zważając na bardzo wczesną porę oraz czas, kiedy położyłyśmy się spać.
- Bo musimy coś zrobić. - Fred zacisnął zęby, a Angelina zrobiła minę jakby rozumiejąc.
Na moje nieszczęście ja też zrozumiałam.
- A gdzie jest Jordan? - rzuciłam jeszcze z dziwną nutą nadziei.
- Jordan nie uczestniczy w tym wszystkim. Jeszcze śpi. - Odpowiedź Freda dała mi 100% pewność na to, że operacja jest jedynie jakimś głupim eksperymentem.
- Aha - skwitowałam cicho, zakładając na siebie bluzę. Chciałam zobaczyć do czego bliźniacy są w stanie się posunąć, aby udowodnić mi, że się mylę. - Idziemy? - rzuciłam tuż przy drzwiach, a trójka spiskowców wymieniła między sobą spojrzenia.
Robili to tak bardzo subtelnie, że tylko ślepy mógłby to przeoczyć.
- Tak - przeciągnęła Angelina i wzięła ze sobą swój szary sweter.
...
Pomimo wczesnej godziny za oknem już świtało, więc nie potrzebowaliśmy zaklęć do przyglądania się mapie. Wskazywała ona, że Filch wraz z panią Norris znajdują się w jego gabinecie i nic nie wskazywało na to, by ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Przynajmniej tyle dobrego.
Zmierzaliśmy w kierunku Wielkiej Sali, a jakiś cichy głos rozsądku w głowie podpowiadał mi, żeby panować nad sobą, bo ta banda pomyleńców może wykorzystać to przeciwko mnie.
Westchnęłam ciężko, gdy znaleźliśmy się w upragnionym pomieszczeniu.
Bliźniacy rzucili zaklęcie na drzwi, przez co te zamknęły się cicho. Filch nie mógł już się do nas dobrać.
Rozejrzałam się sceptycznie po jadalni. Bardzo rzadko trafiało się, aby nie było tu nikogo. Na razie wszystko trwało w jakimś niepokojącym uśpieniu, które dopiero za kilka godzin miało zostać zaprzestane.
- Dziewczyny - Fred wyrwał nas z zamyślenia. - Wymyśliliśmy, aby rzucić pewne zaklęcie na stoły i zrobić tym samym niezłego psikusa naszym kolegom. Wchodzicie w to?
- A mianowicie? - odpowiedziałam pytaniem.
- Zaklęcie niewidzialności - stwierdził George. - Mamy zamiar rzucić je na stoły, a później...
- Naiwne to, chłopaki, naiwne - przerwałam im hardo i przysiadłam na pobliskiej ławce. Oczy w prawdzie nie kleiły mi się tak bardzo jak na początku, ale i tak czułam zmęczenie.
- Naiwne? - powtórzył Fred z urażeniem. Zabrzmiał, jakby nie przyjmował do swojej wiadomości myśli, że ich zamiary mogą być niewykonalne.
- Tak. Bo jakby nie patrzeć, te zaklęcia są jednymi z trudniejszych. - Oparłam się plecami o blat stołu.
- Bez przesady. Nie jednymi z najtrudniejszych. Nazwijmy je... Zaklęciami, które sprawiają pewne trudności - skwitował.
- Jasne - prychnęłam. - I koniecznie chcecie robić to o... - Spojrzałam na zegar nad drzwiami. - o piątej rano?!
- Śniadanie zaczyna się o wpół do ósmej, teraz żaden uczeń nie pojawi się tutaj, więc możemy spokojnie działać - zaargumentował rudzielec.
- Okey, w takim razie mów tę formułkę i zabierajmy się za tę robotę, bo mam zamiar jeszcze dzisiaj się zdrzemnąć.
- Sinevis.
- Nie słyszałam - prychnęłam, wyczekująco patrząc na chłopaków.
- No co? - zdziwili się.
- Pokażcie ruch ręki - sprostowałam z rosnącą we mnie irytacją.
- Tak - przytaknęli i zaczęli się "licytować" z pokazywaniem nam formułki.
Za którymś razem niedaleko stojąca miotła nagle zniknęła, więc chłopcy oficjalnie przyjęli, że dwa obroty nadgarstka wystarczą. Ze zrezygnowaniem odwróciłam się w kierunku stołu, o którego jeszcze przed chwilą się opierałam.
Przez chwilę oceniając, jak bardzo ta nasza "misja" jest beznadziejna, postanowiłam w końcu wyciągnąć z kieszeni różdżkę.
Zrobiłam nią dwie zgrabne pętle, a następnie powiedziałam formułkę. Nic się nie wydarzyło. Podobnie było z resztą z poczynaniami bliźniaków i Angeliny. Tylko, że oni robili to jeszcze mizerniej, gdyż dyskretnie mnie obserwowali.
Prychnęłam pod nosem. Powtórzyłam to głupie zaklęcie jeszcze kilka razy, co w zasadzie nic nie dało, a następnie podniosłam się z miejsca, na co tamta trójka momentalnie się ożywiła przy rzucaniu zaklęć.
Już miałam rzucić jakąś wredną uwagę w kierunku Georga, kiedy nagle coś mnie tknęło w środku.
Nie lubiłam zostawiać niedokończonych spraw. A żart bliźniaków był dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, którego nie w sposób było nie przyjąć. Szczerze gardząc sobą za to, spojrzałam w kierunku stołu puchonów, który przyszło mi ukrywać.
Zmierzyłam go krytycznym spojrzeniem. Może zaklęcie Sinevis było dla mnie za trudne, ale od czego miałam w zanadrzu inne, bardziej mugolskie sztuczki, by zasłonić zawadzający mebel.
Z perspektywy czasu stwierdzam, że to zbyt duże ambicje kazały mi zrobić aż tak dramatyczny krok, ale wtedy nie traktowałam tego aż w taki sposób. Ambicją wtedy bym tego nie nazwała, bo ta cecha kojarzyła mi się jedynie ze znienawidzonym Slytherinem.
Poprawiłam rękawy przydużej bluzy i wdrapałam się na długą ławę.
Chwilę bijąc się z myślami, przypomniałam sobie pewne zaklęcie, które tak bardzo pomogło nam w pierwszej klasie. Colovaria.
Problem pozostawał jeden - czy kolor bezbarwny zostanie zakwalifikowany przez różdżkę jako barwa. Istniał tylko jeden sposób, aby się przekonać.
- Colovaria - powiedziałam, dodając w myślach słowo bezbarwny.
Już chwilę później unosiłam się w powietrzu lub, bardziej precyzyjnie, stałam na stoliku o zmniejszonej widoczności. Wyglądało to dosyć imponująco, bo nagłe zniknięcie dziesięcio-metrowego stołu było niesłychaną rzeczą.
- Khem, khem - chrząknęłam pod nosem, zwracając tym samym na siebie uwagę spiskujących przyjaciół.
Ci z pewnym wahaniem spojrzeli w moim kierunku, jakby z obawą, że wcześniejsze podglądanie mnie mogło zostać przeze mnie przyuważone.
- I jak? - rzuciłam, schodząc ze stolika. Efekt był najwidoczniej niesamowity, bo bliźniacy patrzyli na mnie ze zgrozą w oczach.
- Zniknęłaś cały stół! - zakrzyknął cicho George. 
- Blisko - zgodziłam się. - Użyjcie do tego zaklęcia Colovaria. Kolor bezbarwny powinien załatwić sprawę. - Uśmiechnęłam się do nich promiennie.
...
Dalsze kamuflowanie stołów zajęło nam czas aż do śniadania, a gdy na bezbarwnych stołach pojawiło się jedzenie, postanowiliśmy zostać i podelektować się zarówno posiłkiem, jak i bezcennymi minami uczniów, wchodzących do pomieszczenia.
- Gratuluję, ekipo, to była świetnie przeprowadzona akcja! - stwierdził Fred, unosząc kubek z sokiem dyniowym.
- Wyjątkowo się zgodzę - odparłam, jako pierwsza stukając się z chłopakiem naczyniami.
Nagle drzwi od wielkiej sali zostały z hukiem otwarte. W przejściu stanął Lee, a jego stan wskazywał na mocne niewyspanie.
Parsknęłam śmiechem.
- Wiedziałem, że o czymś zapomnieliśmy - stwierdził George z dramatyzmem i upił trochę soku.
W tym samym czasie Jordan szedł w naszym kierunku szybkim krokiem, a z jego oczu ciskały gromy.
- Dlaczego? - spytał, starając się być opanowanym. - Krótko się znamy? Wiecie, że jestem zawsze chętny wam pomóc! A wy zapominacie o mnie i idziecie z... Angeliną i Lupin!? - warknął, a moje nazwisko powiedział z dziwną dozą pogardy. Zwłaszcza z porównaniem jego ostatnich zwrotów do mojej osoby: kochanie, skarbie.
- Och, Lee, nie dąsaj się - zagadnął Fred. - Chcesz zasiąść z nami przy niewidzialnym stole?
...
Jordan jeszcze długo dąsał się na nas przez to karygodne zapomnienie. Prawie aż do lekcji z McGonagall wymieniał z nami jedynie krótkie zdania o pogodzie. Na szczęście od zajęć z profesorką zaprzestał tego, bo miał bardziej zajmujące czynności do wykonania.
- Suzanne, siedzisz ze mną! - rozkazał wręcz na transmutacji.
- Cóż za zaszczyt - zadrwiłam. - Ale siedzę z Angeliną, daruj.
- Angelina, zamieńmy się miejscami, tylko dziś! Błagam!
- A rób sobie, co chcesz - stwierdziła dziewczyna, wypakowując książki na swoim nowym miejscu. Od pewnego czasu ustępowała mu we wszystkim, aby ten tylko się od niej odczepił.
- O co chodzi? - zdobyłam się w końcu na odwagę zapytać go o powód tak odważnej decyzji. Do tej pory byłam święcie przekonana, że chłopak prędzej mnie wyrzuciłby z ławki, niż Angelinę.
- Chodzi o... - Rozejrzał się wokół jakby z obawą, że ktoś nas podsłuchuje. Istotnie tak było, ale nie w tym momencie, bo bliźniacy byli zajęci. - o Angelinę.
- Chrzanisz? - wyrwało się z moich ust, ale już nie mogłam tego powstrzymać. - Znaczy... Nie spodziewałam się, przecież prawie nigdy o niej nie gadamy - zadrwiłam.
- Tak, jasne. - Zamyślił się przez chwilę. - Zwalniam cię.
- Serio? - spytałam z nadzieją, na co chłopak zrobił minę obrażonego przedszkolaka.
- Myślałem, że będziesz się choć odrobinę smucić - stwierdził posępnie.
- Tak, tak, jasne. A... czy jest jakiś konkretny powód tego... em, zwolnienia?
- Tak. - Znów rozejrzał się po najbliżej siedzących. - Angelina jest fajna, ale... chyba jednak na mnie nie zasługuje. Przecież w Hogwarcie jest jeszcze tyle innych dziewczyn.
- Faktycznie - próbowałam zdławić w sobie uczucie śmiechu.
- A więc moim celem będzie teraz inna dziewczyna. Informuję zatem wszystkich, że pociąg Jordan wyrusza ze stacji Angelina i zmierza ku innej.
- Jestem z ciebie dumna, Lee. Nie sądziłam, że tak szybko się otrząśniesz.
- Jak to ja? Przecież to Angelina robiła do mnie maślane oczka? - Skrzyżował ręce na piersi.
Przed udzieleniem kłopotliwej odpowiedzi uratował mnie wrzask jakiejś dziewczyny z Ravenclavu.
- Pani profesor!
- Eva, spokojnie, to tylko zmutowana mysz! - zakrzyknął za nią Fred i złapał coś, co siedziało na ławce puchonki.
- Weasley! - zagrzmiała McGonagall.
- Ale to nie tak. Ona po prostu strasznie szybko ucieka - usprawiedliwiał się rudzielec i pokazał profesorce na winowajczynię.
W jego dłoniach znajdowała się mysz. Jednak nie to było tak niepokojące. To stworzenie posiadało dwie głowy!
- Fred, ćwiczymy zaklęcie przemiany myszy w kota! Nie wchodzimy w mutacje genetyczne!
- Ale to przez nią. - Ponownie pokazał na stworzenie. - Ona za bardzo się wierci!
- Teraz to już będzie w liczbie mnogiej - wtrąciłam, na co profesorka posłała mi uciszające spojrzenie.
- Separato! - rzuciła w stronę zwierzęcia, przez co na dłoni chłopaka ponownie pojawił się jednogłowy gryzoń.
- Ćwiczcie to poprawnie!
- Feles - rzuciłam w kierunku swojej myszy, która do tej pory stała na biurku bezczynnie.
Na jej miejscu pojawił się owłosiony biały pers.
- Wolałabym chyba wyczarować dwugłowego mutanta - stwierdziłam, odsuwając się od kota. 
***
Co sądzicie o rozdziale?
A jak Wam siępodobał Maraton? Czy jest sens organizować coś podobnego?

Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach :) 

2 komentarze:

  1. Rozdział - cudowny :) Co do maratonu - z jednej strony świetna sprawa dla czytelnika to niczym ogromna uczta :D Ale nie chciałabym też rozstawać się z tą historią i wolałabym jak najdłużej odwlekać ten moment w czasie. Zauważyłam te wszystkie subtelne zbliżenia Suzanne z Georgeem, powiedz proszę, że oni w przyszłości będą razem :D Jestem też ciekawa czy planujesz kontynuować ich historię po ukończeniu Hogwartu ?
    PS Cieszę się, że mój komentarz dodał Ci tyle energii, to dokładnie tak jak twoje rozdziały poprawiają nastrój dla mnie, dziękuję! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Khem-khem, a więc od początku. Zdradzę Ci w sekrecie, to zostaje tylko między nami ;), że z tą historią planuję spędzić jeszcze wiele czasu, więc bez obaw. Przez rok prowadzenia bloga wypracowałam w sobie dość mocną siłę woli i mam zamiar skończyć tę historię w jakimś sensownym punkcie - do tego punktu mamy sporo czasu ;). Mam nawet sporo pomysłów dotyczących przygód po skończeniu przez Suzanne Hogwartu (o piątym roku już nie wspomnę, bo przez Huncwotów w Więźniu Azkabanu moja głowa wręcz wybucha przez nadmierny entuzjazm).
      Tak, Suzanne i George mają się ku sobie. Co czas przyniesie? Zobaczymy, ale wiedz, że czeka ich długa droga.

      Usuń