Przypominam o MARATONIE 5 grudnia!
***
Ron od kilku dni chodził dziwnie
poddenerwowany i jakby zaniepokojony jakąś sprawą. Bliźniacy jako prawilni
bracia od razu zauważyli, że coś jest nie tak, więc po którejś kolacji wzięli
go na stronę w naszym pokoju.
- No dobra, Ron, mówisz wszystko
jak na policji albo i lepiej - zaczął George, a Fred niebezpiecznie zmrużył
oczy. Ron udał, że nie rozumie o co nam chodzi.
- Nie rozumiem - wymamrotał, mało
nie dusząc Parszywka, którego trzymał w dłoniach.
- Widzę, że bez szantażu się nie
obejdzie - powiedział posępnie Fred i odszedł parę kroków od brata. Następnie
znów spojrzał na niego wyzywająco i wziął ode mnie moją różdżkę. Swojej nie
mógł w tym momencie użyć, ponieważ leżała ona na biurku, znajdującym się całe
trzy metry od chłopaka. To zapewne musiałby być straszny wysiłek. - Powtórzę
jeszcze raz: bez szantażu się nie obejdzie - rzekł, a następnie zamachnął się
różdżką. - Accio, szczur!
W tym samym momencie gryzoń
wypadł z rąk Rona i znalazł się w posiadaniu Freda. Ten jedynie spojrzał na
niego gardząco, a następnie wetknął mi go w dłonie. Aż podskoczyłam z
zaskoczenia. Pierwszy raz w życiu trzymałam na kolanach szczura. Jakoś od
zawsze strasznie się ich brzydziłam, zwłaszcza od czasu zrobienia naszego
cudownego dowcipu pod koniec II roku.
- O co wam chodzi? - mruknął
niezadowolony Ron.
- To my tu zadajemy pytania -
odparłam zimnym głosem, cały czas z rezerwą patrząc na szczura. Ten najeżył się
strasznie, a jego czarne oczka lśniły z wściekłości. Zawsze tak było, gdy
znajdowałam się w tym samym pokoju co on.
- Co się ostatnio z tobą dzieje?
- spytał ponownie Fred. - Czyżby chodziło o jakąś dziewczynę? Maureen, Lavender
- wyliczał kolejno i nagle jego wzrok spoczął na mnie. - Nie martw się, Ron.
Suzanne nie wygada, ona jest jedną z nas. - Skinął na mnie głową.
- Czy to była jakaś aluzja? -
rzuciłam w jego stronę, lecz chłopak zbył mnie machnięciem ręki.
- Nie, nie chodzi o dziewczynę! -
warknął Ron.
- A więc chodzi o chłopaka! - zawył
z przejęciem George. - O, Ron, czemu nam to robisz? Wiesz, co mama zrobi, kiedy
się dowie?
- Co?! Nie! Nie podobają mi się
faceci! - zaprzeczył od razu Ron, a bliźniakom jakby ulżyło. - Chodzi o
Harry'ego - dodał po chwili.
- Harry nie jest chłopakiem? -
spytali bliźniacy, a ja parsknęłam śmiechem.
- Wam o czymkolwiek powiedzieć -
westchnął ich brat, wstając z fotela.
- Czekaj! - krzyknęłam w jego
stronę i poderwałam się z miejsca, zasłaniając drzwi ciałem. Parszywek nadal
znajdował się w moich dłoniach. - Co się dzieje z Harrym?
Ron przez chwilę patrzył na mnie
z pewnego rodzaju dystansem.
- Nie odzywa się od początku
wakacji, jakby zapadł się pod ziemię. - Ron spuścił głowę, a ja oddałam mu
szczura.
- No to go odkopiemy -
stwierdziłam pewnie.
- Co masz na myśli? - podłapali
bliźniacy.
- Złożymy Harry'emu wizytę -
powiedziałam tonem, jakby ta informacja była najbardziej oczywistą rzeczą na
świecie. Po minach bliźniaków poznałam, że spodobał im się ten pomysł.
- Ale przecież... - odezwał się
Ron, ale ja zamknęłam mu dłonią usta.
- Niczym się nie martw, wszystko
załatwimy. Przyjdź tutaj bo zgaszeniu świateł, dobra? - Chłopak pokiwał głową,
gdyż mówić nie mógł. - Możesz już iść. -
Puściłam go w końcu, a gdy chłopak stał
już w otwartych drzwiach, nagle mnie coś olśniło. - Ron. I zapamiętaj raz na
całe życie. Może i oni są nieodpowiedzialni, ale twoje sekrety zabiorą ze sobą
do grobu.
...
Kiedy pani Molly zgasiła światło
w naszym pokoju, od razu wydostaliśmy się ze swoich łóżek. Usiedliśmy na nich
swobodnie i w ciemnościach oczekiwaliśmy przyjścia młodego Weasleya.
- A jeżeli stchórzył? - rzucił
Fred z niepokojem.
- Żartujesz? Za bardzo zależy mu
na tej sprawie - odmruknęłam i w tym samym momencie drzwi pomieszczenia
otworzyły się i do pokoju wpadło odrobinę światła.
- Jestem - szepnął Ron i cicho
zamknął za sobą drzwi.
- Znakomicie - pochwaliłam go,
przesuwając się na łóżku i robiąc mu miejsce. - A teraz słuchaj, jaki mamy
plan.
- Ty, ja i Fred zaraz wyjdziemy
przez to okno i za pomocą zaklęcia otworzymy garaż taty - powiedział George, a
w jego głosie słychać było zafascynowanie. - Wsiądziemy do jego samochodu i pod
osłoną nocy polecimy po Pottera. Tam zapakujemy go do auta i wrócimy do domu
zanim ktokolwiek zdąży się zorientować o naszej nieobecności. Jeżeli coś
pójdzie nie po naszej myśli to także mamy na to plan - Lusterka dwukierunkowe.
- Ale... Jak to: ty, ja i Fred? - powtórzył Ron. - A co
z...
- Suz zostaje tutaj i będzie
stała na czatach - wyjaśnił George. - Normalnie zostałby ktoś inny, ale ona
orientuje się w tych wszystkich czarach zmylających. Wyczaruje jakąś zasłonę dymną
albo rzuci na mamę Imperius.
- Jasne, a Potterowi na
"dzień dobry" sprezentuję Avadę - zakpiłam przez ciemność, a
bliźniacy parsknęli śmiechem.
- No dobra, dość tych żartów -
zaprzestał Fred niechętnie. - Powinniśmy się już zbierać.
- A waszego taty na pewno nie ma
w domu? - spytałam jeszcze, na co bliźniacy mruknęli twierdząco.
Wtedy George podszedł do okna i
otworzył je łatwym ruchem. Wychylił się na zewnątrz, tak jak wcześniej było w
naszych ustaleniach, by sprawdzić, czy nikogo na pewno nie ma na dworze. Ja
natomiast wzięłam nasze kołdry i prześcieradła, które już wcześniej zostały
związane, tworząc dzięki temu długi sznur.
- Nikogo nie ma - stwierdził
chłopak i wziął ode mnie naszą linę.
Jej koniec został przywiązany do
poręczy łóżka Freda. Wtedy wyrzuciliśmy sznur przez okno. Lina z cichym
szelestem zahaczała przez chwilę o wystający kant domu, ale wtedy wystarczyło
jedynie mocniej szarpnąć. George jeszcze kilka razy pociągnął za węzły, aby
upewnić się, czy nasza robota nie zostanie w połowie przerwana.
- Idziemy - ogłosił Fred, gdy nic
już nie stanowiło dla nas przeciwskazań i jako pierwszy zniknął za oknem,
zjeżdżając na materiałowej linie. Następnie zniknął Ron, a na końcu George.
- Powodzenia - szepnęłam do
rudzielca w ostatniej chwili, a on odwzajemnił to uśmiechem.
Zostałam sama w pokoju.
Nagle wszytko utonęło jeszcze
głębiej w mroku. Księżyc w kształcie sierpa w ogóle nie dawał upragnionego
światła, a wskazówki zegara, znajdującego się na korytarzu, przedzierały się
przez oddechy chrapania lub ciszy, rozrywając ją. Ogarnął mnie pewnego rodzaju
niepokój, nie mający żadnego logicznego uzasadnienia. Ścisnęłam w dłoni jeszcze
mocniej różdżkę - był to jedyny przedmiot, który mógł zapewnić mi
bezpieczeństwo.
Nagle usłyszałam wręcz niezauważalny
dźwięk włączanego silnika, a chwilę później przez okno przemknął zarys
niebieskiego Forda Anglii, który zniknął w nieprzeniknionej czerni nocy.
- Powodzenia - powtórzyłam znowu,
wiedząc, że muszę działać szybko.
Podeszłam do nadal otwartego okna
i za pomocą różdżki sprawiłam, że pościel rozerwała wręcz linę i znów znalazła
się na naszych łóżkach. Wyglądała, jakby nigdy nie zrobiła niczego łamiącego
zasady. Następnie wyczarowałam jeszcze kilka dodatkowych poduszek.
Wzięłam kilka z nich i włożyłam
je pod pościel Georga, przez co przypominały one chłopaka. Było ciemno, więc
gdyby pani Weasley weszła do naszego pokoju, zastałaby trójkę słodko śpiących
czternastolatków. Jak bardzo byłoby to dalekie od prawdy. Podobną czynność
zrobiłam na łóżku Freda, a osoba mniej spostrzegawcza mogłaby stwierdzić, że w
tym pokoju naprawdę śpi dwóch szalonych chłopaków.
"Pozostało już tylko
czekać" - przeszło mi przez głowę, więc na palcach wróciłam do swojego
łóżka.
Czekanie. Miałam chyba
najtrudniejsze zadanie z nas wszystkich. Co parę minut przekręcałam się na
drugi bok i tym samym patrzyłam na czerń z odrobinę innej perspektywy. Po
jakiejś godzinie to naprawdę stawało się już nurtujące, zwłaszcza, że sen coraz
nachalniej domagał się przyjścia.
Nie mogłam jednak teraz tego
zrobić. Gdyby pani Molly wtargnęła nam do pokoju, to ja musiałaby bardzo szybko
działać, aby kobieta nie zorientowała się, co do naszego pomysłu.
Westchnęłam po raz kolejny i
przewróciłam się na plecy. Sufit był naprawdę bardzo interesującym miejscem, w
które mogłam wgapiać się godzinami, ale dzisiaj postanowiłam sobie tego
darować. Przekręciłam się na brzuch. Wyciągnęłam spod swojej poduszki drobny,
lekko zarysowany przedmiot - lusterko dwukierunkowe.
Mój umysł od kilku tygodni
pochłaniała jedna myśl. Huncwoci musieli kiedyś być we Wrzeszczącej Chacie. To
zapewne oni zostawili tam tak ogromny bałagan, ale... Te ślady niepokoiły mnie
w tym wszystkim najbardziej. Ślady pazurów i gryzienia na ścianach. Zwłaszcza
niepokojące były w tym wszystkim słowa Georga: Nie trzymali by go na takim łańcuchu. Ten został stworzony na coś
innego. Coś odrobinę większego od człowieka... Na jakiegoś wielkiego psa albo
coś. Czy to "coś" mogło być wilkołakiem. Albo jaśniej, czy mogło
być Remusem?
Gdyby ktokolwiek z tych chorych
czasów tak nagle się wyrwał i mógł mi o tym wszystkim opowiedzieć. Wszyscy z
nieszczęsnych lat 60. zginęli albo żyją teraz jak ostatnie wyrzutki. Severus
Snape, mój brat. Artur i Molly nie uczestniczyli w wojnie, ponieważ mieli małe
dzieci, a Remusa znali z czasów szkolnych.
Denerwowało mnie to. Było coraz
więcej pytań, a odpowiedzi jak na razie pojawiało się niewiele.
Jak Snape znalazł się we
Wrzeszczącej Chacie? Czyżby śledził nas aż do niej, a później po prostu
nastraszył. I czemu ci cali Huncwoci nadali sobie takie dziwne przydomki?
Lunatyk, jakiś Glizdogon...
To wszystko nie mieściło się w
mojej głowie.
Wtedy usłyszałam jakieś kroki na
podwórku.
"No nareszcie" -
stwierdziłam pewnie i wyskoczyłam z łóżka. Wychyliłam się delikatnie przez
okno, a wtedy ujrzałam widok, którego niestety nie chciałam zobaczyć. W sumie
mogłam się domyśleć, gdyż na niebie panowała jeszcze ciemna noc.
Pani Molly stała przed garażem
jak skamieniała i przyglądała się miejscu, gdzie normalnie powinno znajdować
się auto jej męża. Poczułam, że w moje żyły uderza adrenalina.
"Zapewne zaraz przyjdzie
tutaj, bo kto inny mógłby wywinąć taki numer, jak nie oni..." - myśli
wzburzyły się jak w czasie sztormu. - "Oni! A przecież ich tu nie ma.
Znajdują się jakieś kilkanaście mil od domu w starym samochodzie ich
ojca!"
Kobieta pokierowała swoje kroki
do domu. Wtedy oblała mnie biała gorączka.
Nie mogłam tak po prostu udawać,
że śpię, bo to absolutnie by mi nie wyszło. Gdyby pani Molly wtargnęła do
pokoju najpierw może i obudziłaby mnie, ale zaraz później zajęłaby się
bliźniakami, których... nie było.
Pozostało mi jedno wyjście. Przybrałam
na twarz jak najbardziej skamieniałą minę. Usta wykrzywiłam bez wyrazu, a oczy
stały się nagle tępe i ospałe, żeby wyglądało jakbym spała całą noc. Otworzyłam
delikatnie drzwi pomieszczenia i niczym gumochłon zaczęłam pełznąć w kierunku
kuchni pod pretekstem napicia się wody.
Gdy zeszłam z ostatniego schodka
w oczy uderzyła mnie niesamowita jasność.
Zrobiłam jeszcze kilka niemrawych
kroków w kierunku kuchni, a wtedy, jakby znikąd, wyrosła przede mną pani
Weasley.
- Suzanne - zwróciła się do mnie
z zaskoczeniem. Jej włosy były nakręcone na ogromne wałki, miała na sobie
różowy szlafrok, a oczy wręcz tryskały gromami. Chociaż na mój widok jakby uspokoiły
się lekko.
- Dzień... - zawahałam się przez
chwilę, wiedząc, że mówienie dzień dobry
w środku nocy jest głupotą 1-ego stopnia. - Dobrej nocy - uśmiechnęłam się
koślawo. Nawet nie musiałam zbytnio udawać zaspania. Przez tak długi czas
siedzenia w ciemności moje oczy przeżywały teraz jakiś wstrząs świetlny.
- Suzanne, a... - Kobieta była
moją obecnością bardzo zaskoczona. - Co ty tutaj robisz?
- Przyszłam się napić czegoś,
nieco zaschło mi w gardle - mruknęłam, a w tej samej chwili z moich ust
wydobyło się głośne ziewnięcie. - Przepraszam - dodałam, zasłaniając buzię.
- Al-l-e jak to? - Pani Molly
wytrzeszczyła oczy. - Chodź, dziecinko, dam ci szklankę wody. - Skapitulowała
po chwili i objęła mnie ramieniem. W duchu poczułam ogromną ulgę. - A powiedz
mi, Suzanne - zaczęła znowu, gdy dostałam wodę i siedziałam grzecznie przy stoliku. - czy Fred i George są na
górze?
- Tak - przytaknęłam, ale w miarę
powoli, żeby nie wyszło na to, że spodziewałam się tego pytania. - To właśnie
przez nich się obudziłam. Strasznie chrapali. - Opróżniłam szklankę do końca i
przetarłam zaspane oczy. Moje powieki zaczynały się robić ciężkie.
- Chrapali - powtórzyła pani
Molly. - A czy przypadkiem nie słyszałaś może... jeszcze jakichś innych
dźwięków?
- To znaczy? - Ziewnęłam po raz kolejny.
Czułam, że jak kobieta będzie mnie tak przesłuchiwać, to za którymś pytaniem
spadnę z tego krzesła i będę spała jak suseł.
- Czy nie słyszałaś odpalanego
silnika albo...
- Wieczorem, gdy pan Weasley
jechał do ministerstwa. - "Suz, jak ty świetnie potrafisz kłamać".
- A wydawało mi się, że Artur
teleportował się do pracy - Kobieta spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: MAM
CIĘ.
- Mówię tylko to, co słyszałam -
odparłam w trafny sposób, podnosząc się z krzesła. - Chyba muszę już iść spać,
ponieważ...
- Życz bliźniakom wesołych snów -
upomniała kobieta, a ja westchnęłam ze zmęczenia.
- Jak tylko wrócą, to na pewno im
przekażę - mruknęłam, czując jak senność bierze nade mną górę i jak powieki
opadają z balastem na moje oczy.
"Ale jesteś sprytna, Suz.
Molly się nawet nie zorientowała, że chłopaków nie ma w domu" -
pochwaliłam siebie, prawie opuszczając kuchnię.
Nie zrobiłam tego jednak, bo
nagle mój umysł otrzeźwiał, a ja czułam się jak skończony osioł z bajki Carla
Collodiego. Chociaż byłam odwrócona do kobiety plecami, mogłam śmiało
stwierdzić, że na jej ustach gościł teraz uśmiech zwycięstwa.
Aż chciałam zakląć z własnej
głupoty.
- Suzanne - Usłyszałam swoje
imię, ale było ono powiedziane tak sztucznie przesłodzonym tonem, że po moim
ciele przebiegły dreszcze.
- Ja nie... - zaczęłam, ale pani
Molly już znajdowała się przy mnie.
- To teraz, moja kochana,
usiądziemy na kanapie w salonie, ja będę słuchać, a ty mi opowiesz, co też
wymyśliliście za absurdalny pomysł.
...
Na zegarku w pokoju właśnie dochodziła
szósta. Przez tę noc oka nie zmrużyłam praktycznie wcale, a wszystko przez
śledztwo pani Weasley.
Ostatnie kilka godzin spędziłam
na tym, że musiałam opowiadać jej od A do Z przebieg naszego planu. Przy każdej
najdrobniejszej czynności kobieta kazała mi tłumaczyć skutki i zamierzenia tego
oraz nazwę czaru, jeżeli do tego była stosowana magia. Część z zaklęć kazała mi
nawet zademonstrować, co niestety przychodziło mi teraz z drobną trudnością,
gdyż byłam wykończona.
Kobieta jednak najbardziej była
zaskoczona użyciem przeze mnie uroku na zaczarowanie zegara w kuchni, którego
zadaniem było wskazywanie, gdzie podziewają się wszyscy lokatorzy domu. Bo
oczywistym dla nas było, że gdy Molly zorientuje się o zniknięciu auta,
pierwsze co wtedy zrobi, to sprawdzi, gdzie są w tym momencie bliźniacy. I tak
też zrobiła, ale na nasze szczęście, zaklęcie Prohibere - czyli zatrzymujące -
zaprzeczyło na chwilę jej przypuszczeniom.
- Proszę pani, ile będziemy tutaj
jeszcze siedzieć? - spytałam z wyrzutem, na co kobieta sparaliżowała mnie
wzrokiem. Lepiej w tej sytuacji było się nie odzywać.
Dom o tej porze zdawał się trwać
w jakimś dziwnym uśpieniu. Słońce za oknem delikatnie wychylało się za
widnokrąg, co oznaczało, że lada chwila chłopcy mieli się tutaj znaleźć.
I właśnie w tym momencie z ogrodu
dobiegł do nas dźwięk lądowania samochodu, a następnie czyjeś ciche kroki,
zagłuszane od czasu do czasu jakimś szeptem. Pani Weasley nie trzeba było wcale
do niczego zachęcać. Poderwała się momentalnie z kanapy i obwiązując się
uprzednio jeszcze szczelniej swoim różowym szlafrokiem, pogalopowała w stronę
źródła dźwięku.
Niestety musiałam zrobić to samo.
Oddalona od kobiety o jakieś kilka metrów, szłam ze spuszczoną głową jak u
skazańca i tak naprawdę czekałam na wyrok. Kobieta z impetem otworzyła drzwi
wejściowe do domu, a następnie jeszcze bardziej przyspieszyła kroku na widok
czterech chłopaków, stojących na środku ogródka. Zatrzymałam się w tym
momencie. Nie zamierzałam podejść już o nawet koczek bliżej. Oparłam się o futrynę
i z niepokojem czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
- Cześć, mamo! - zawołał radośnie
George, ale po jego minie było widać, że spodziewa się najgorszego. Fred także
nie był zbyt zadowolony z widoku wściekniętej matki, a o Ronie i Potterze już
nawet wolałam nie wspominać.
- Gdzie żeście się włóczyli!? -
Kobieta była naprawdę zdenerwowana. - Nie ma samochodu, puste łóżka,
zostawienie Suzanne samej z tym wszystkim! - Rudzielce na wspomnienie o mnie
spojrzeli w kierunku domu. Niestety zauważyli mnie w jego progu. Przez moje
zęby świsnęło szybko powietrze. - Ciebie, Harry, oczywiście nie winię -
zwróciła się do Pottera, a jej głos zmienił się diametralnie.
- Ale, mamo! Zagłodzili by go
tam. - wtrącił Ron, a pozostali przytaknęli żywo.
- Co nie zmienia faktu, że mogli
was zobaczyć! Mogliście zginąć! - wrzeszczała Molly i po chwili znów zwróciła
się do Pottera miłym tonem. - Ciebie oczywiście nie winię.
- Mamo! - jęknęli bliźniacy. -
Musieliśmy to zrobić. On w oknie miał kratę! - Na dźwięk tych słów lekko zmarszczyłam
czoło.
- A wy lepiej się módlcie, żebym
nie założyła kraty w waszym oknie! - warknęła kobieta i odwracając się od nich
na pięcie, wróciła dziarskim krokiem do domu. - Śniadanie jest za kwadrans! -
dodała krzykiem, gdy przechodziła obok mnie.
"Moje bębenki tego raczej
nie przeżyją" - pomyślałam.
Wtedy mój wzrok przeniósł się
znowu na chłopaków. Harry i Ron szli szybkim krokiem i zanim się obejrzałam,
minęli mnie w drzwiach. Natomiast chód bliźniaków był niepokojąco opanowany.
- Co wam się zeszło tak długo? -
rzuciłam na przywitanie, a na ich twarzach momentalnie pojawił się uśmiech.
Zaraźliwy, który momentalnie odwzajemniłam.
- Nie słyszałaś? Krata w oknie -
odparł spokojnie Fred, jakby mówił o czymś naturalnym. - A u ciebie co nie
poszło zgodnie z planem?
- Świadomość mi się w pewnym
momencie wyłączyła - przyznałam, na co bliźniacy parsknęli śmiechem. - Poszłam
wybadać sytuację na dole, bo zauważyłam waszą mamę przy garażu i gdy już wszystko
układało się pomyślnie, to ona powiedział: Życz im wesołych snów. - Nagle
zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Tak dziwna była twoja
odpowiedź? - zadrwił George, a ja przytaknęłam głową.
- Powiedziałam jej, że kiedy
wrócicie, to przekażę - Wybuchłam jeszcze serdeczniejszym śmiechem.
- No to się popisałaś - westchnął
karcąco George i w trójkę weszliśmy do środka, gdzie powoli rozpoczynało się
śniadanie.
- Macie, to są nasze listy z
Hogwartu - powiedziała rozemocjonowana Ginny i dała nam nasze przesyłki. Aż
usiedliśmy przy stole z wrażenia, a pani Molly podstawiła przed nami talerze z
gorącą jajecznicą.
Z niechęcią popatrzyłam na list.
Chwilę lustrując go wzrokiem, otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej biały
pergamin.
Wtem moim oczom ukazała się cała
lista książek, służących jedynie do nauczania OPCM. Każdy z tych podręczników
był autorstwa Gilderoya Lockharta - słynnego czarodzieja, którego wielką fanką
była pani Julia. Osobiście miałam do niego neutralny stosunek, chociaż musiałam
przyznać, że jego książki były całkiem chwytliwe.
- W tym roku jest sporo nowych
książek, mamo - jęknął Fred z niepokojem. - Większość to jakieś bohomazy
Lockharta, a przecież one nie należą do najtańszych - Na słowa chłopaka Molly
skrzywiła się lekko. Nie zrobiła ona tego bynajmniej przez cenę podręczników, a
przez niebanalną opinię Freda na ich temat: bohomazy.
- Jakoś sobie poradzimy -
machnęła ręką kobieta, wracając z powrotem do śniadania.
Wtem do pomieszczenia weszła
kolejna osoba o płomiennorudych włosach.
- Witajcie, Weasleye - Uśmiechnął
się pan Weasley. - U mnie w pracy bardzo dobrze, a co u was słychać nowego? -
rzucił dziarskim tonem, a ja momentalnie straciłam apetyt na jedzenie.
Bliźniacy także momentalnie wyprostowali się na słowa mężczyzny.
- Część, tato! - Dzień dobry - powiedziałam
równo z bliźniakami i sięgnęłam po szklankę z wodą.
- No śmiało, dzieciaki,
pochwalcie się ojcu, co też tak wspaniałego zrobiliście dzisiejszej nocy -
zachęciła pani Molly z pretensją.
- Nie mogliśmy spać - Fred zabrał
głos.
- Wręcz nie zmrużyliśmy oka -
podłapałam.
- I teraz jesteśmy bardzo
zmęczeni! - mruknął George i na dowód swoich słów, ziewnął ospale.
- Ta czwórka - Kobieta wskazała
na mnie, bliźniaków i Rona. - postanowiła ratować Harry'ego przed toksycznym
wujostwem, więc ta trójka - Wskazała na bliźniaków i Rona. - poleciała po niego naszym samochodem. Żeby tego było mało - Kobieta skinęła w moją stronę. -
Suzanne robiła za jakąś stację kontrolną i kryła ich wszystkich!
- Ale... - zaczął pan Artur z
podekscytowaniem, ale wymowny wzrok jego żony z sukcesem ostudził jego zapędy.
- to było nieodpowiedzialne. Zawiedliście mnie, chłopcy, Suzanne. Powinniście
się wstydzić. - powiedział ostrym tonem, a przynajmniej starając się tak
brzmieć.
- I co w związku z tym? - Pani
Molly najwyraźniej miała w tym wszystkim ukrytą intrygę.
- I jestem na was bardzo zły,
bardzo zły! - zarzekał się pan Weasley, robiąc przy tym zabawną minę. Dobrze,
że nie widziała tego jego żona.
- I co im się należy? - spytała
Molly, a w jej głosie słychać było zirytowanie.
- Należy wam się porządne
kazanie, dzieciaki! - zadecydował pan Artur.
- Odgnamiacie ogród po śniadaniu
- wtrąciła się pani Molly, najwidoczniej wiedząc, że z męża tego zdania nie
wydusi. Pan Weasley puścił nam jedynie oczko w ramach pocieszenia.
...
Po śniadaniu, tak jak orzeknięto,
całą piątką ruszyliśmy na odgnamianie ogródka. Ta robota po pewnym czasie mogła
człowiekowi nawet przypaść do gustu, ale przecież my mieliśmy ciekawsze rzeczy
do roboty. A jednak...
- W głowie mi się nie mieści, że
tak bezużyteczne stworzenia żyją na naszej planecie - mruknęłam, pozbywając się
z działki kolejnego zmutowanego kartofla.
- Ej! - odparli oburzeni
bliźniacy.
- Przecież mówiłam o gnomach! -
powiedziałam, parskając śmiechem. - Chociaż czasami zachowujecie się, jakbyście
się z gnomem wymienili na mózgi.
- A kto dzisiaj powiedział: przekażę im, kiedy wrócą? - zadrwił
George, pozbywając się kilku stworków z trawnika.
- To był wypadek przy pracy! -
mruknęłam ze śmiechem. - Każdemu się może zdarzyć!
- Ale nie w tak poważnej sprawie,
Suz. W pewnych momentach to już przechodzi ludzkie pojęcie.
- Zarzucasz mi nieprofesionalizm?
- zadrwiłam.
- Zarzucam ci roztrzepanie! -
odparł i przypadkowo jeden z gnomów wysmyknął mu się z rąk, trafiając mnie w
kolano.
Podniosłam zszokowanego gnoma z
ziemi i spojrzałam na jego wyłupiaste oczka.
- Kto chcę zagrać w gnomo-piłkę?
- rzuciłam, a Ron i Harry spojrzeli na mnie jak na wariata. - Gnomem obrywasz,
świat uszczęśliwiasz! - krzyknęłam, rzucając stworzonkiem w Georga. Chłopak
zrobił szybki unik, przez co gnom wyleciał za ogrodzenie.
- Fajne hasło reklamowe, ale
właśnie straciłaś jedną piłkę - zaśmiał się i w tej samej chwili poczułam jak
obrywam czymś w plecy. Odwróciłam się w tamtym kierunku.
- Fred! - wrzasnęłam i szybko
podniosłam jakiegoś zmutowanego kartofla z trawy. Chłopak mało nie dostał nim w
twarz. - Orientuj się! - Wybuchłam gromkim śmiechem, a wtedy rozpoczęła się
prawdziwa bitwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz