piątek, 1 grudnia 2017

Rozdział 32


Przypominam o MARATONIE 5 grudnia!

***
Ron od kilku dni chodził dziwnie poddenerwowany i jakby zaniepokojony jakąś sprawą. Bliźniacy jako prawilni bracia od razu zauważyli, że coś jest nie tak, więc po którejś kolacji wzięli go na stronę w naszym pokoju.
- No dobra, Ron, mówisz wszystko jak na policji albo i lepiej - zaczął George, a Fred niebezpiecznie zmrużył oczy. Ron udał, że nie rozumie o co nam chodzi.
- Nie rozumiem - wymamrotał, mało nie dusząc Parszywka, którego trzymał w dłoniach.
- Widzę, że bez szantażu się nie obejdzie - powiedział posępnie Fred i odszedł parę kroków od brata. Następnie znów spojrzał na niego wyzywająco i wziął ode mnie moją różdżkę. Swojej nie mógł w tym momencie użyć, ponieważ leżała ona na biurku, znajdującym się całe trzy metry od chłopaka. To zapewne musiałby być straszny wysiłek. - Powtórzę jeszcze raz: bez szantażu się nie obejdzie - rzekł, a następnie zamachnął się różdżką. - Accio, szczur!
W tym samym momencie gryzoń wypadł z rąk Rona i znalazł się w posiadaniu Freda. Ten jedynie spojrzał na niego gardząco, a następnie wetknął mi go w dłonie. Aż podskoczyłam z zaskoczenia. Pierwszy raz w życiu trzymałam na kolanach szczura. Jakoś od zawsze strasznie się ich brzydziłam, zwłaszcza od czasu zrobienia naszego cudownego dowcipu pod koniec II roku.
- O co wam chodzi? - mruknął niezadowolony Ron.
- To my tu zadajemy pytania - odparłam zimnym głosem, cały czas z rezerwą patrząc na szczura. Ten najeżył się strasznie, a jego czarne oczka lśniły z wściekłości. Zawsze tak było, gdy znajdowałam się w tym samym pokoju co on.
- Co się ostatnio z tobą dzieje? - spytał ponownie Fred. - Czyżby chodziło o jakąś dziewczynę? Maureen, Lavender - wyliczał kolejno i nagle jego wzrok spoczął na mnie. - Nie martw się, Ron. Suzanne nie wygada, ona jest jedną z nas. - Skinął na mnie głową.
- Czy to była jakaś aluzja? - rzuciłam w jego stronę, lecz chłopak zbył mnie machnięciem ręki.
- Nie, nie chodzi o dziewczynę! - warknął Ron. 
- A więc chodzi o chłopaka! - zawył z przejęciem George. - O, Ron, czemu nam to robisz? Wiesz, co mama zrobi, kiedy się dowie?
- Co?! Nie! Nie podobają mi się faceci! - zaprzeczył od razu Ron, a bliźniakom jakby ulżyło. - Chodzi o Harry'ego - dodał po chwili.
- Harry nie jest chłopakiem? - spytali bliźniacy, a ja parsknęłam śmiechem.
- Wam o czymkolwiek powiedzieć - westchnął ich brat, wstając z fotela.
- Czekaj! - krzyknęłam w jego stronę i poderwałam się z miejsca, zasłaniając drzwi ciałem. Parszywek nadal znajdował się w moich dłoniach. - Co się dzieje z Harrym?
Ron przez chwilę patrzył na mnie z pewnego rodzaju dystansem.
- Nie odzywa się od początku wakacji, jakby zapadł się pod ziemię. - Ron spuścił głowę, a ja oddałam mu szczura.
- No to go odkopiemy - stwierdziłam pewnie.
- Co masz na myśli? - podłapali bliźniacy.
- Złożymy Harry'emu wizytę - powiedziałam tonem, jakby ta informacja była najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Po minach bliźniaków poznałam, że spodobał im się ten pomysł.
- Ale przecież... - odezwał się Ron, ale ja zamknęłam mu dłonią usta.
- Niczym się nie martw, wszystko załatwimy. Przyjdź tutaj bo zgaszeniu świateł, dobra? - Chłopak pokiwał głową, gdyż mówić nie mógł.  - Możesz już iść. - Puściłam go w końcu, a  gdy chłopak stał już w otwartych drzwiach, nagle mnie coś olśniło. - Ron. I zapamiętaj raz na całe życie. Może i oni są nieodpowiedzialni, ale twoje sekrety zabiorą ze sobą do grobu.
...
Kiedy pani Molly zgasiła światło w naszym pokoju, od razu wydostaliśmy się ze swoich łóżek. Usiedliśmy na nich swobodnie i w ciemnościach oczekiwaliśmy przyjścia młodego Weasleya.
- A jeżeli stchórzył? - rzucił Fred z niepokojem.
- Żartujesz? Za bardzo zależy mu na tej sprawie - odmruknęłam i w tym samym momencie drzwi pomieszczenia otworzyły się i do pokoju wpadło odrobinę światła.
- Jestem - szepnął Ron i cicho zamknął za sobą drzwi.
- Znakomicie - pochwaliłam go, przesuwając się na łóżku i robiąc mu miejsce. - A teraz słuchaj, jaki mamy plan.
- Ty, ja i Fred zaraz wyjdziemy przez to okno i za pomocą zaklęcia otworzymy garaż taty - powiedział George, a w jego głosie słychać było zafascynowanie. - Wsiądziemy do jego samochodu i pod osłoną nocy polecimy po Pottera. Tam zapakujemy go do auta i wrócimy do domu zanim ktokolwiek zdąży się zorientować o naszej nieobecności. Jeżeli coś pójdzie nie po naszej myśli to także mamy na to plan - Lusterka dwukierunkowe.
- Ale... Jak to: ty, ja i Fred? - powtórzył Ron. - A co z...
- Suz zostaje tutaj i będzie stała na czatach - wyjaśnił George. - Normalnie zostałby ktoś inny, ale ona orientuje się w tych wszystkich czarach zmylających. Wyczaruje jakąś zasłonę dymną albo rzuci na mamę Imperius.
- Jasne, a Potterowi na "dzień dobry" sprezentuję Avadę - zakpiłam przez ciemność, a bliźniacy parsknęli śmiechem.
- No dobra, dość tych żartów - zaprzestał Fred niechętnie. - Powinniśmy się już zbierać.
- A waszego taty na pewno nie ma w domu? - spytałam jeszcze, na co bliźniacy mruknęli twierdząco.
Wtedy George podszedł do okna i otworzył je łatwym ruchem. Wychylił się na zewnątrz, tak jak wcześniej było w naszych ustaleniach, by sprawdzić, czy nikogo na pewno nie ma na dworze. Ja natomiast wzięłam nasze kołdry i prześcieradła, które już wcześniej zostały związane, tworząc dzięki temu długi sznur.
- Nikogo nie ma - stwierdził chłopak i wziął ode mnie naszą linę. 
Jej koniec został przywiązany do poręczy łóżka Freda. Wtedy wyrzuciliśmy sznur przez okno. Lina z cichym szelestem zahaczała przez chwilę o wystający kant domu, ale wtedy wystarczyło jedynie mocniej szarpnąć. George jeszcze kilka razy pociągnął za węzły, aby upewnić się, czy nasza robota nie zostanie w połowie przerwana.
- Idziemy - ogłosił Fred, gdy nic już nie stanowiło dla nas przeciwskazań i jako pierwszy zniknął za oknem, zjeżdżając na materiałowej linie. Następnie zniknął Ron, a na końcu George.

- Powodzenia - szepnęłam do rudzielca w ostatniej chwili, a on odwzajemnił to uśmiechem.
Zostałam sama w pokoju.
Nagle wszytko utonęło jeszcze głębiej w mroku. Księżyc w kształcie sierpa w ogóle nie dawał upragnionego światła, a wskazówki zegara, znajdującego się na korytarzu, przedzierały się przez oddechy chrapania lub ciszy, rozrywając ją. Ogarnął mnie pewnego rodzaju niepokój, nie mający żadnego logicznego uzasadnienia. Ścisnęłam w dłoni jeszcze mocniej różdżkę - był to jedyny przedmiot, który mógł zapewnić mi bezpieczeństwo.
Nagle usłyszałam wręcz niezauważalny dźwięk włączanego silnika, a chwilę później przez okno przemknął zarys niebieskiego Forda Anglii, który zniknął w nieprzeniknionej czerni nocy.
- Powodzenia - powtórzyłam znowu, wiedząc, że muszę działać szybko.
Podeszłam do nadal otwartego okna i za pomocą różdżki sprawiłam, że pościel rozerwała wręcz linę i znów znalazła się na naszych łóżkach. Wyglądała, jakby nigdy nie zrobiła niczego łamiącego zasady. Następnie wyczarowałam jeszcze kilka dodatkowych poduszek. 
Wzięłam kilka z nich i włożyłam je pod pościel Georga, przez co przypominały one chłopaka. Było ciemno, więc gdyby pani Weasley weszła do naszego pokoju, zastałaby trójkę słodko śpiących czternastolatków. Jak bardzo byłoby to dalekie od prawdy. Podobną czynność zrobiłam na łóżku Freda, a osoba mniej spostrzegawcza mogłaby stwierdzić, że w tym pokoju naprawdę śpi dwóch szalonych chłopaków.
"Pozostało już tylko czekać" - przeszło mi przez głowę, więc na palcach wróciłam do swojego łóżka.

Czekanie. Miałam chyba najtrudniejsze zadanie z nas wszystkich. Co parę minut przekręcałam się na drugi bok i tym samym patrzyłam na czerń z odrobinę innej perspektywy. Po jakiejś godzinie to naprawdę stawało się już nurtujące, zwłaszcza, że sen coraz nachalniej domagał się przyjścia.

Nie mogłam jednak teraz tego zrobić. Gdyby pani Molly wtargnęła nam do pokoju, to ja musiałaby bardzo szybko działać, aby kobieta nie zorientowała się, co do naszego pomysłu.

Westchnęłam po raz kolejny i przewróciłam się na plecy. Sufit był naprawdę bardzo interesującym miejscem, w które mogłam wgapiać się godzinami, ale dzisiaj postanowiłam sobie tego darować. Przekręciłam się na brzuch. Wyciągnęłam spod swojej poduszki drobny, lekko zarysowany przedmiot - lusterko dwukierunkowe.
Mój umysł od kilku tygodni pochłaniała jedna myśl. Huncwoci musieli kiedyś być we Wrzeszczącej Chacie. To zapewne oni zostawili tam tak ogromny bałagan, ale... Te ślady niepokoiły mnie w tym wszystkim najbardziej. Ślady pazurów i gryzienia na ścianach. Zwłaszcza niepokojące były w tym wszystkim słowa Georga: Nie trzymali by go na takim łańcuchu. Ten został stworzony na coś innego. Coś odrobinę większego od człowieka... Na jakiegoś wielkiego psa albo coś. Czy to "coś" mogło być wilkołakiem. Albo jaśniej, czy mogło być Remusem? 
Gdyby ktokolwiek z tych chorych czasów tak nagle się wyrwał i mógł mi o tym wszystkim opowiedzieć. Wszyscy z nieszczęsnych lat 60. zginęli albo żyją teraz jak ostatnie wyrzutki. Severus Snape, mój brat. Artur i Molly nie uczestniczyli w wojnie, ponieważ mieli małe dzieci, a Remusa znali z czasów szkolnych.
Denerwowało mnie to. Było coraz więcej pytań, a odpowiedzi jak na razie pojawiało się niewiele.
Jak Snape znalazł się we Wrzeszczącej Chacie? Czyżby śledził nas aż do niej, a później po prostu nastraszył. I czemu ci cali Huncwoci nadali sobie takie dziwne przydomki? Lunatyk, jakiś Glizdogon...
To wszystko nie mieściło się w mojej głowie.
Wtedy usłyszałam jakieś kroki na podwórku.
"No nareszcie" - stwierdziłam pewnie i wyskoczyłam z łóżka. Wychyliłam się delikatnie przez okno, a wtedy ujrzałam widok, którego niestety nie chciałam zobaczyć. W sumie mogłam się domyśleć, gdyż na niebie panowała jeszcze ciemna noc.
Pani Molly stała przed garażem jak skamieniała i przyglądała się miejscu, gdzie normalnie powinno znajdować się auto jej męża. Poczułam, że w moje żyły uderza adrenalina. 
"Zapewne zaraz przyjdzie tutaj, bo kto inny mógłby wywinąć taki numer, jak nie oni..." - myśli wzburzyły się jak w czasie sztormu. - "Oni! A przecież ich tu nie ma. Znajdują się jakieś kilkanaście mil od domu w starym samochodzie ich ojca!"
Kobieta pokierowała swoje kroki do domu. Wtedy oblała mnie biała gorączka. 
Nie mogłam tak po prostu udawać, że śpię, bo to absolutnie by mi nie wyszło. Gdyby pani Molly wtargnęła do pokoju najpierw może i obudziłaby mnie, ale zaraz później zajęłaby się bliźniakami, których... nie było.
Pozostało mi jedno wyjście. Przybrałam na twarz jak najbardziej skamieniałą minę. Usta wykrzywiłam bez wyrazu, a oczy stały się nagle tępe i ospałe, żeby wyglądało jakbym spała całą noc. Otworzyłam delikatnie drzwi pomieszczenia i niczym gumochłon zaczęłam pełznąć w kierunku kuchni pod pretekstem napicia się wody.
Gdy zeszłam z ostatniego schodka w oczy uderzyła mnie niesamowita jasność.
Zrobiłam jeszcze kilka niemrawych kroków w kierunku kuchni, a wtedy, jakby znikąd, wyrosła przede mną pani Weasley.
- Suzanne - zwróciła się do mnie z zaskoczeniem. Jej włosy były nakręcone na ogromne wałki, miała na sobie różowy szlafrok, a oczy wręcz tryskały gromami. Chociaż na mój widok jakby uspokoiły się lekko. 
- Dzień... - zawahałam się przez chwilę, wiedząc, że mówienie dzień dobry w środku nocy jest głupotą 1-ego stopnia. - Dobrej nocy - uśmiechnęłam się koślawo. Nawet nie musiałam zbytnio udawać zaspania. Przez tak długi czas siedzenia w ciemności moje oczy przeżywały teraz jakiś wstrząs świetlny.
- Suzanne, a... - Kobieta była moją obecnością bardzo zaskoczona. - Co ty tutaj robisz?
- Przyszłam się napić czegoś, nieco zaschło mi w gardle - mruknęłam, a w tej samej chwili z moich ust wydobyło się głośne ziewnięcie. - Przepraszam - dodałam, zasłaniając buzię.
- Al-l-e jak to? - Pani Molly wytrzeszczyła oczy. - Chodź, dziecinko, dam ci szklankę wody. - Skapitulowała po chwili i objęła mnie ramieniem. W duchu poczułam ogromną ulgę. - A powiedz mi, Suzanne - zaczęła znowu, gdy dostałam wodę i siedziałam grzecznie  przy stoliku. - czy Fred i George są na górze? 
- Tak - przytaknęłam, ale w miarę powoli, żeby nie wyszło na to, że spodziewałam się tego pytania. - To właśnie przez nich się obudziłam. Strasznie chrapali. - Opróżniłam szklankę do końca i przetarłam zaspane oczy. Moje powieki zaczynały się robić ciężkie.
- Chrapali - powtórzyła pani Molly. - A czy przypadkiem nie słyszałaś może... jeszcze jakichś innych dźwięków?
- To znaczy? - Ziewnęłam po raz kolejny. Czułam, że jak kobieta będzie mnie tak przesłuchiwać, to za którymś pytaniem spadnę z tego krzesła i będę spała jak suseł.
- Czy nie słyszałaś odpalanego silnika albo...
- Wieczorem, gdy pan Weasley jechał do ministerstwa. - "Suz, jak ty świetnie potrafisz kłamać". 
- A wydawało mi się, że Artur teleportował się do pracy - Kobieta spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: MAM CIĘ.
- Mówię tylko to, co słyszałam - odparłam w trafny sposób, podnosząc się z krzesła. - Chyba muszę już iść spać, ponieważ...
- Życz bliźniakom wesołych snów - upomniała kobieta, a ja westchnęłam ze zmęczenia.
- Jak tylko wrócą, to na pewno im przekażę - mruknęłam, czując jak senność bierze nade mną górę i jak powieki opadają z balastem na moje oczy.
"Ale jesteś sprytna, Suz. Molly się nawet nie zorientowała, że chłopaków nie ma w domu" - pochwaliłam siebie, prawie opuszczając kuchnię.
Nie zrobiłam tego jednak, bo nagle mój umysł otrzeźwiał, a ja czułam się jak skończony osioł z bajki Carla Collodiego. Chociaż byłam odwrócona do kobiety plecami, mogłam śmiało stwierdzić, że na jej ustach gościł teraz uśmiech zwycięstwa. 
Aż chciałam zakląć z własnej głupoty.
- Suzanne - Usłyszałam swoje imię, ale było ono powiedziane tak sztucznie przesłodzonym tonem, że po moim ciele przebiegły dreszcze.
- Ja nie... - zaczęłam, ale pani Molly już znajdowała się przy mnie.
- To teraz, moja kochana, usiądziemy na kanapie w salonie, ja będę słuchać, a ty mi opowiesz, co też wymyśliliście za absurdalny pomysł.
...
Na zegarku w pokoju właśnie dochodziła szósta. Przez tę noc oka nie zmrużyłam praktycznie wcale, a wszystko przez śledztwo pani Weasley. 
Ostatnie kilka godzin spędziłam na tym, że musiałam opowiadać jej od A do Z przebieg naszego planu. Przy każdej najdrobniejszej czynności kobieta kazała mi tłumaczyć skutki i zamierzenia tego oraz nazwę czaru, jeżeli do tego była stosowana magia. Część z zaklęć kazała mi nawet zademonstrować, co niestety przychodziło mi teraz z drobną trudnością, gdyż byłam wykończona.
Kobieta jednak najbardziej była zaskoczona użyciem przeze mnie uroku na zaczarowanie zegara w kuchni, którego zadaniem było wskazywanie, gdzie podziewają się wszyscy lokatorzy domu. Bo oczywistym dla nas było, że gdy Molly zorientuje się o zniknięciu auta, pierwsze co wtedy zrobi, to sprawdzi, gdzie są w tym momencie bliźniacy. I tak też zrobiła, ale na nasze szczęście, zaklęcie Prohibere - czyli zatrzymujące - zaprzeczyło na chwilę jej przypuszczeniom.
- Proszę pani, ile będziemy tutaj jeszcze siedzieć? - spytałam z wyrzutem, na co kobieta sparaliżowała mnie wzrokiem. Lepiej w tej sytuacji było się nie odzywać.
Dom o tej porze zdawał się trwać w jakimś dziwnym uśpieniu. Słońce za oknem delikatnie wychylało się za widnokrąg, co oznaczało, że lada chwila chłopcy mieli się tutaj znaleźć. 
I właśnie w tym momencie z ogrodu dobiegł do nas dźwięk lądowania samochodu, a następnie czyjeś ciche kroki, zagłuszane od czasu do czasu jakimś szeptem. Pani Weasley nie trzeba było wcale do niczego zachęcać. Poderwała się momentalnie z kanapy i obwiązując się uprzednio jeszcze szczelniej swoim różowym szlafrokiem, pogalopowała w stronę źródła dźwięku.
Niestety musiałam zrobić to samo. Oddalona od kobiety o jakieś kilka metrów, szłam ze spuszczoną głową jak u skazańca i tak naprawdę czekałam na wyrok. Kobieta z impetem otworzyła drzwi wejściowe do domu, a następnie jeszcze bardziej przyspieszyła kroku na widok czterech chłopaków, stojących na środku ogródka. Zatrzymałam się w tym momencie. Nie zamierzałam podejść już o nawet koczek bliżej. Oparłam się o futrynę i z niepokojem czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.
- Cześć, mamo! - zawołał radośnie George, ale po jego minie było widać, że spodziewa się najgorszego. Fred także nie był zbyt zadowolony z widoku wściekniętej matki, a o Ronie i Potterze już nawet wolałam nie wspominać.
- Gdzie żeście się włóczyli!? - Kobieta była naprawdę zdenerwowana. - Nie ma samochodu, puste łóżka, zostawienie Suzanne samej z tym wszystkim! - Rudzielce na wspomnienie o mnie spojrzeli w kierunku domu. Niestety zauważyli mnie w jego progu. Przez moje zęby świsnęło szybko powietrze. - Ciebie, Harry, oczywiście nie winię - zwróciła się do Pottera, a jej głos zmienił się diametralnie. 
- Ale, mamo! Zagłodzili by go tam. - wtrącił Ron, a pozostali przytaknęli żywo.
- Co nie zmienia faktu, że mogli was zobaczyć! Mogliście zginąć! - wrzeszczała Molly i po chwili znów zwróciła się do Pottera miłym tonem. - Ciebie oczywiście nie winię.
- Mamo! - jęknęli bliźniacy. - Musieliśmy to zrobić. On w oknie miał kratę! - Na dźwięk tych słów lekko zmarszczyłam czoło.
- A wy lepiej się módlcie, żebym nie założyła kraty w waszym oknie! - warknęła kobieta i odwracając się od nich na pięcie, wróciła dziarskim krokiem do domu. - Śniadanie jest za kwadrans! - dodała krzykiem, gdy przechodziła obok mnie.
"Moje bębenki tego raczej nie przeżyją" - pomyślałam.
Wtedy mój wzrok przeniósł się znowu na chłopaków. Harry i Ron szli szybkim krokiem i zanim się obejrzałam, minęli mnie w drzwiach. Natomiast chód bliźniaków był niepokojąco opanowany.
- Co wam się zeszło tak długo? - rzuciłam na przywitanie, a na ich twarzach momentalnie pojawił się uśmiech. Zaraźliwy, który momentalnie odwzajemniłam.
- Nie słyszałaś? Krata w oknie - odparł spokojnie Fred, jakby mówił o czymś naturalnym. - A u ciebie co nie poszło zgodnie z planem?
- Świadomość mi się w pewnym momencie wyłączyła - przyznałam, na co bliźniacy parsknęli śmiechem. - Poszłam wybadać sytuację na dole, bo zauważyłam waszą mamę przy garażu i gdy już wszystko układało się pomyślnie, to ona powiedział: Życz im wesołych snów. - Nagle zaśmiałam się z własnej głupoty.
- Tak dziwna była twoja odpowiedź? - zadrwił George, a ja przytaknęłam głową.
- Powiedziałam jej, że kiedy wrócicie, to przekażę - Wybuchłam jeszcze serdeczniejszym śmiechem.
- No to się popisałaś - westchnął karcąco George i w trójkę weszliśmy do środka, gdzie powoli rozpoczynało się śniadanie.
- Macie, to są nasze listy z Hogwartu - powiedziała rozemocjonowana Ginny i dała nam nasze przesyłki. Aż usiedliśmy przy stole z wrażenia, a pani Molly podstawiła przed nami talerze z gorącą jajecznicą.
Z niechęcią popatrzyłam na list. Chwilę lustrując go wzrokiem, otworzyłam kopertę i wyjęłam z niej biały pergamin.
Wtem moim oczom ukazała się cała lista książek, służących jedynie do nauczania OPCM. Każdy z tych podręczników był autorstwa Gilderoya Lockharta - słynnego czarodzieja, którego wielką fanką była pani Julia. Osobiście miałam do niego neutralny stosunek, chociaż musiałam przyznać, że jego książki były całkiem chwytliwe.
- W tym roku jest sporo nowych książek, mamo - jęknął Fred z niepokojem. - Większość to jakieś bohomazy Lockharta, a przecież one nie należą do najtańszych - Na słowa chłopaka Molly skrzywiła się lekko. Nie zrobiła ona tego bynajmniej przez cenę podręczników, a przez niebanalną opinię Freda na ich temat: bohomazy.
- Jakoś sobie poradzimy - machnęła ręką kobieta, wracając z powrotem do śniadania. 
Wtem do pomieszczenia weszła kolejna osoba o płomiennorudych włosach.
- Witajcie, Weasleye - Uśmiechnął się pan Weasley. - U mnie w pracy bardzo dobrze, a co u was słychać nowego? - rzucił dziarskim tonem, a ja momentalnie straciłam apetyt na jedzenie. Bliźniacy także momentalnie wyprostowali się na słowa mężczyzny.
- Część, tato! - Dzień dobry - powiedziałam równo z bliźniakami i sięgnęłam po szklankę z wodą. 
- No śmiało, dzieciaki, pochwalcie się ojcu, co też tak wspaniałego zrobiliście dzisiejszej nocy - zachęciła pani Molly z pretensją.
- Nie mogliśmy spać - Fred zabrał głos.
- Wręcz nie zmrużyliśmy oka - podłapałam.
- I teraz jesteśmy bardzo zmęczeni! - mruknął George i na dowód swoich słów, ziewnął ospale.
- Ta czwórka - Kobieta wskazała na mnie, bliźniaków i Rona. - postanowiła ratować Harry'ego przed toksycznym wujostwem, więc ta trójka - Wskazała na bliźniaków i Rona. - poleciała po niego naszym samochodem. Żeby tego było mało - Kobieta skinęła w moją stronę. - Suzanne robiła za jakąś stację kontrolną i kryła ich wszystkich!
- Ale... - zaczął pan Artur z podekscytowaniem, ale wymowny wzrok jego żony z sukcesem ostudził jego zapędy. - to było nieodpowiedzialne. Zawiedliście mnie, chłopcy, Suzanne. Powinniście się wstydzić. - powiedział ostrym tonem, a przynajmniej starając się tak brzmieć.
- I co w związku z tym? - Pani Molly najwyraźniej miała w tym wszystkim ukrytą intrygę.
- I jestem na was bardzo zły, bardzo zły! - zarzekał się pan Weasley, robiąc przy tym zabawną minę. Dobrze, że nie widziała tego jego żona.
- I co im się należy? - spytała Molly, a w jej głosie słychać było zirytowanie.
- Należy wam się porządne kazanie, dzieciaki! - zadecydował pan Artur.
- Odgnamiacie ogród po śniadaniu - wtrąciła się pani Molly, najwidoczniej wiedząc, że z męża tego zdania nie wydusi. Pan Weasley puścił nam jedynie oczko w ramach pocieszenia.
...
Po śniadaniu, tak jak orzeknięto, całą piątką ruszyliśmy na odgnamianie ogródka. Ta robota po pewnym czasie mogła człowiekowi nawet przypaść do gustu, ale przecież my mieliśmy ciekawsze rzeczy do roboty. A jednak...
- W głowie mi się nie mieści, że tak bezużyteczne stworzenia żyją na naszej planecie - mruknęłam, pozbywając się z działki kolejnego zmutowanego kartofla.
- Ej! - odparli oburzeni bliźniacy.
- Przecież mówiłam o gnomach! - powiedziałam, parskając śmiechem. - Chociaż czasami zachowujecie się, jakbyście się z gnomem wymienili na mózgi.
- A kto dzisiaj powiedział: przekażę im, kiedy wrócą? - zadrwił George, pozbywając się kilku stworków z trawnika.
- To był wypadek przy pracy! - mruknęłam ze śmiechem. - Każdemu się może zdarzyć!
- Ale nie w tak poważnej sprawie, Suz. W pewnych momentach to już przechodzi ludzkie pojęcie.
- Zarzucasz mi nieprofesionalizm? - zadrwiłam.
- Zarzucam ci roztrzepanie! - odparł i przypadkowo jeden z gnomów wysmyknął mu się z rąk, trafiając mnie w kolano.
Podniosłam zszokowanego gnoma z ziemi i spojrzałam na jego wyłupiaste oczka.
- Kto chcę zagrać w gnomo-piłkę? - rzuciłam, a Ron i Harry spojrzeli na mnie jak na wariata. - Gnomem obrywasz, świat uszczęśliwiasz! - krzyknęłam, rzucając stworzonkiem w Georga. Chłopak zrobił szybki unik, przez co gnom wyleciał za ogrodzenie.
- Fajne hasło reklamowe, ale właśnie straciłaś jedną piłkę - zaśmiał się i w tej samej chwili poczułam jak obrywam czymś w plecy. Odwróciłam się w tamtym kierunku.
- Fred! - wrzasnęłam i szybko podniosłam jakiegoś zmutowanego kartofla z trawy. Chłopak mało nie dostał nim w twarz. - Orientuj się! - Wybuchłam gromkim śmiechem, a wtedy rozpoczęła się prawdziwa bitwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz