Witam serdecznie!
Wpadłam na pomysł urządzenia MARATONU z okazji pierwszych urodzin bloga!
Dokładnie piątego grudnia (we wtorek) planuję wstawiać rozdziały co cztery godziny!
Co sądzicie o tym pomyśle? Podzielcie się tym ze mną w komentarzach.
***
Wakacje od zawsze były czasem,
aby naładować baterie i nabawić się kilku dodatkowych siniaków w czasie zabawy.
Nie miałam temu nic przeciwko, ponieważ, jak to ktoś kiedyś mądrze określił,
zranienia były dowodem ciekawego życia, więc dlaczego miałam udawać, że tak nie
jest?
Siedziałam w swoim pokoju na
łóżku i z rozleniwieniem patrzyłam przez okno, za którym rozciągała się drobna
uliczka Stationroad, zamieszkiwana przez niezwykle osobliwych ludzi. Zdawać by
się mogło, że w takiej mugolskiej dzielnicy nic nie jest w stanie człowieka
zaskoczyć, ale, jak powszechnie wiadomo, życie potrafi zaskakiwać.
Naprzeciwko mojego domu stał
podobny. Jedyna różnica była taka, że budynek moich sąsiadów miał niebieski
dach, bardziej zadbany ogródek, numer 56 na ścianie oraz bardziej zwariowanych
lokatorów.
Po raz kolejny westchnęłam
głośno. Zmięłam w kulkę przed chwilą zabazgrany pergamin i rzuciłam nim w kąt
pokoju. Wzięłam kolejną kartkę i znów zawiesiłam wzrok za oknem.
"Drogi... Kochany, nie to
brzmi beznadziejnie!"
- Cześć, Cedrik - powiedziałam, w
końcu umieszczając jakieś litery na pergaminie. I niestety na przywitaniu moja
wena się skończyła.
Nie do końca byłam w stanie to
zrozumieć. List do Maureen napisałam w pół kwadransa, a w wiadomości do
bliźniaków zawarłam streszczenie chyba wszystkiego, co przydarzyło mi się w
ostatnich dniach. Zrobiłam to instynktownie i nawet nie zastanawiałam się nad
tym, co piszę. Przy liście do Puchona szło mi jednak pod górkę.
Co chwilę sprawdzałam ortografię
i czy w aby na pewno dobrym miejscu postawiłam przecinek. Wymazywałam
kilkukrotnie każde słowo, aż na pergaminie powstawały dziury. Co było ze mną
nie tak?
Ponownie spojrzałam przez okno.
Piękny letni poranek, zakłócany chrapaniem mojego brata w sąsiednim pokoju.
Biedak był z tego człowieka. Kolejny raz zmienił pracę i tym razem wylądował na
kasie sklepowej w hipermarkecie - mugole podobno za tym szaleli. Tak czy siak,
dzisiaj trafiła mu się nocna zmiana, zatem miałam dla siebie tak naprawdę cały
dzień. Nie sądziłam, żeby Remus wstał przed czasem kolacji.
Wtedy mignęło mi coś przed
oczami. Ujrzałam siwą sowę, która krążyła nad domem moich sąsiadów i bardzo
uważnie wyglądała jakiegoś celu. Czyżby to była wiadomość dla mnie, ale ptak
się pomylił? Być może, ale w jego szponach dostrzegłam czerwoną kopertę, którą
szczycili się jedynie uczniowie pierwszego roku, mający trafić do mojej szkoły.
- W sumie Creevey'owie są
niesamowitymi ludźmi - mruknęłam pod nosem w tym samym momencie, co sowa
wrzuciła czerwony list do komina domu z naprzeciwka. - Powodzenia, Colin, w
Hogwarcie. Zapewne ci się tam spodoba - dodałam z delikatnym uśmiechem i z
powrotem przeniosłam wzrok na kartkę.
Cześć, Cedrik - widniało na bladym pergaminie.
"Ale się rozpisałaś" -
skarciłam siebie i podrapałam się piórem po policzku.
Jak Ci mijają wakacje? To już czwarty tydzień,
a ja nadal mam wrażenie, jakbyśmy zaraz mieli wrócić do Hogwartu i musieli przepowiadać
przyszłość z fusów lub szukać swojej liczby szczęścia. Może jestem już odrobinę
przewrażliwiona na punkcie szkoły, co o tym sądzisz? Tak czy inaczej, mam
nadzieję, że miło spędzasz czas.
Pozdrawiam i do zobaczenia na King's Cross 1
września.
Suzanne
"Tak o wiele lepiej" -
dodałam po chwili, a następnie podniosłam się ospale z łóżka i powędrowałam do
ogródka za domem, gdzie w rozłożystej wierzbie urzędował Rufus. Lubił spędzać w
nim popołudnia, wieczory i każdą możliwą porę dnia.
- Witaj, stary druhu! - przywitałam go
dziarskim tonem, na co ptak otworzył leniwie jedno oko. Ruszył dziobem, zapewne
mając na myśli: "Odczep się", a następnie znów zapragnął oddać się w
krainę Morfeusza. - Nie tym razem. - sprowadziłam go na ziemię. - Lepiej weź
ten list i przekaż go Cedrikowi. - Przywiązałam mu list do nóżki, a on niestety
musiał się zgodzić.
...
- Suzanne, proszę cię, jak z resztą
zawsze, nie rób żadnych głupot! - Remus wykładał mi swój cenny monolog, którego
niestety musiałam wysłuchiwać. - Żadnych zabaw z udziałem ostrych narzędzi,
dzieci, zwierząt, Percy'ego lub czegokolwiek innego!
- Nawet małego żarciku? - zakpiłam.
- Żeby nawet włos z głowy im nie spadł
- poprawił Remus, w tym samym momencie stukając do drzwi. Chwilę później dało się
słyszeć czyjeś głosy, a następnie kroki na korytarzu... Dużo kroków.
Po chwili drzwi otworzyły się, odsłaniając
dwie uśmiechnięte twarze bliźniaków oraz ich matkę za ich plecami.
- Witaj, Molly - przywitał się Remus,
lekko skinąwszy głową. Kobieta na ten gest uśmiechnęła się jedynie jeszcze
szerzej i przepchnęła się przez swoich synów, by wyściskać najpierw mnie, a
następnie mojego brata.
- Jak dobrze was widzieć - mówiła co
chwilę, a na twarzach chłopaków pojawiały się coraz większe wyrazy zgorszenia.
- Mamo, może pozwolisz im w końcu
wejść do środka? - zaproponował z niesmakiem Fred, jawnie współczując mnie i
Remusowi.
- Jasne - zaszczebiotała kobieta
radośnie. - Wchodźcie śmiało, Remusie, Suzanne...
- Ja może innym razem - przerwał jej
nagle mój brat i jakby wycofując się z tego, zrobił krok w tył. Molly spojrzała
na niego z niedowierzaniem.
- Na pewno? Przecież półgodzinki nie
zrobi różnicy.
- Bardzo bym chciał, ale niestety
muszę już iść. Nie mogę dopuścić do tego, by spóźnić się do pracy.
- Nie dostałeś w końcu tego urlopu?
- Tak czasem bywa - westchnął ciężko.
- No, ale trudno. Molly, powodzenia życzę ci z tą trójką. Do zobaczenia
chłopaki, Suzanne...
- Do świąt - dokończyłam, ostatni już
raz przytulając brata.
- Bądź dzielna. - Oddał uścisk, a
następnie teleportował się do domu. Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce,
gdzie przed chwilą znajdował się mój brat.
- Zapracowany człowiek... jak Percy -
stwierdziła wtedy Molly i zniknęła za progiem domu. - No dobrze, dzieciaki,
chodźcie! Obiad już na stole!
Odwróciłam się z uśmiechem w kierunku
bliźniaków.
- Ścięłaś włosy - zauważył George, a
ja momentalnie skierowałam wzrok na swoje końcówki.
Faktycznie. Jakiś tydzień temu
stwierdziłam, że odrobinę się nudzę, więc wzięłam nożyczki i za pomocą czarów
użyłam ich. Teraz moje kosmyki sięgały mi do ramion, upodabniając mnie do mamy.
- A wam zniknęła część piegów -
odparłam z uśmiechem, co bliźniacy bardzo szybko odwzajemnili. Nie lubili tych
brązowawych kropek na swoich twarzach, ponoć kiedyś gdy byli mali, wylali na
siebie wiadro soku z cytryn, aby je wywabić.
Podeszłam do chłopaków i mocno ich
przytuliłam. Byłam od nich niższa o jakieś cztery cale*, ale to nie
przeszkadzało mi w ich wygodnym przytuleniu. Po za tym nie martwiłam się na
razie swoim wzrostem. Remus był człowiekiem dość wysokim, więc miałam nadzieję,
że jeszcze odrobinę podrosnę - chociaż te metr sześćdziesiąt jak na razie mi
wystarczało.
...
Zanim zdążyłam odpowiedzieć na
wszystkie pytania pana Artura dotyczące mugoli, zapadł już zmrok. Wraz z Fredem
i Georgem ubłagałam panią Weasley, aby pozwoliła nam jeszcze kilka minut posiedzieć
na dworze.
Wdrapaliśmy się na jedną z jabłonek
obok domu. Liście na niej były jeszcze gęstsze niż w tamtym roku, przez co
miejsca nagle gwałtownie ubyło.
- Co się stało waszej mamie? -
spytałam nagle, a bliźniacy spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.
- Percy - odparli wręcz momentalnie, a
ja nie potrzebowałam już więcej tłumaczeń. Po chwili kontynuował jedynie Fred.
- Dostał pracę w ministerstwie jako asystent takiego jednego Crouch'a. Ma tyle
obowiązków, że wraca do domu późną nocą i wychodzi wczesnym rankiem, jeszcze
wcześniej niż tata.
- Bardzo zapracowany - podsunęłam.
- Ma chore ambicje - odparł George. -
Jak tak dalej pójdzie, to się wprowadzi do swojego gabinetu w ministerstwie.
Tak jest od początku wakacji, gdy dostał tę robotę. Mama się o niego martwi, że
się przepracuje, ale jemu nie przetłumaczysz - westchnął ciężko.
- Jedyne słowa jakie z nami zamienia
to: Czy był jakiś list do mnie - mruknął Fred. - Wypatruje tych sów jak jakiś
stalker. - Zapatrzył się w jakieś jabłko. - A co u ciebie?
- Remus znów stracił pracę - bąknęłam.
- Teraz robi za sprzedawcę w hipermarkecie...
- Hipermarket? - powtórzyli bliźniacy.
- Taka Pokątna, ale pod jednym dachem
- wytłumaczyłam spokojnie.
- To u nas tata trzyma się dzielnie
jednego stanowiska. W ministerstwie raczej nie zwalniają pracowników bez
powodu, więc... Może Remus spróbował, by... - zaproponował George.
- Kiedyś mu poddałam taki pomysł -
przerwałam. - Powiedział, że żaden normalny czarodziej nie zatrudniłby takiego
jak on. Więc to chyba znaczyło: nie.
- Dziwne - podsumowali bliźniacy.
- Ja także go nie rozumiem. Ma
przecież kwalifikacje na kogoś lepszego niż w jakimś mugolskim sklepie.
Nagle pani Molly zawołała nas do domu.
...
- Bez żadnych głupich wygłupów,
dzieciaki - upomniała nas, uważnie rozglądając się po pokoju bliźniaków.
Był w nim w miarę przyzwoity
porządek, chociaż z szuflad wręcz wystawały tony notatek na szalone urządzenia.
Moje łóżko zostało wciśnięte pomiędzy okno, a drzwi, więc w pokoju było teraz
dosyć ciasno.
- Jasne, mamo. Będziemy jak
aniołki - stwierdzili bliźniacy, nakrywając się kołdrą. "Ach, ta gra
pozorów".
- No to się cieszę. - Molly
uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do Freda i Georga, a następnie pocałowała
ich w policzki na dobranoc.
- Ej, mamo! Nie rób tak! -
oburzyli się, wycierając skórę od nieistniejącej śliny. - Przecież Suzanne
patrzy!
Ja jedynie zachichotałam na tę
uwagę.
- Dobranoc życzę - powiedziała
kobieta i stanęła nad moim łóżkiem.
Przez chwilę nie wiedziałam, co
się dzieje, ale gdy kobieta pocałowała także i mój policzek, poczułam jak robię
się wręcz fioletowa. To było dziwne uczucie, ale jakieś ciepło ogarnęło mnie od
środka.
- Dobranoc - powiedziała jeszcze
i zniknęła za drzwiami. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno.
Słychać w nim było wiercenie się
bliźniaków na łóżkach.
- Och, Suz, wybacz nam za
zachowanie naszej matki, ale ona jest po prostu nieokrzesana! - jęknął George,
najwyraźniej przybity całą tą sytuacją.
- Już nigdy nie będę w stanie
spojrzeć ci w oczy! - dodał Fred.
Niestety mnie zmorzyła już senność,
więc odpłynęłam, nie słysząc już marudzeń tamtej dwójki.
...
Nazajutrz, kiedy podniosłam
powieki, słońce oświecało mnie tak mocno, że ledwo cokolwiek mogłam zobaczyć.
Zorientowałam się jednak, że sąsiednie łóżka są pościelone, a Freda i Georga
nie ma w pomieszczeniu. Momentalnie wygrzebałam się z pościeli i rozejrzałam
się bardziej przytomnie po pokoju, stojąc na bosaka na zimnej podłodze. Nie
było ich tutaj.
Wyszłam ostrożnie z pokoju, a
fakt, że nie słyszałam żadnego dźwięku poza swoimi krokami doprowadził mnie do
białej gorączki. Szybko zbiegłam ze schodów i wpadłam do salonu, mając
nadzieję, że to w nim urzędują teraz lokatorzy. Jednak pokój był pusty. Taki
stan rzeczy bardzo mnie zaniepokoił. Nawet już miałam zacząć panikować, gdy
nagle usłyszałam jeden charakterystyczny śmiech, należący do małej Ginny.
Dobiegał z ogrodu. Wyszłam wyjściem od strony kuchni, aby szybciej się znaleźć
na zewnątrz i wtedy ujrzałam prawie całą rodzinę Weasleyów grających w
Quidditcha. Na miotle znajdowała się Ginny, bliźniacy, Ron, Charlie i o dziwo
pan Weasley, którego obecność tam bardzo mnie zaskoczyła. Uśmiechnęłam się na
ten widok.
W pewnym momencie trwania gry,
Charlie zauważył, że przyglądam się im z zaciekawieniem. Ginny kątem oka
patrzyła to na mnie to na brata.
- Suz - wydał z siebie i już był
przy mnie. - Nie sądziłem, że można tak długo spać. Nawet bliźniacy spali
dzisiaj krócej od ciebie.
- Najwidoczniej mój zegar
biologiczny przestawił się o godzinę do tyłu - Wzruszyłam ramionami, co chłopak
przyjął ze śmiechem.
- Chciałabyś zagrać? - rzucił z
nadzieją, a ja wytrzeszczyłam oczy na tę propozycję.
- Myślę, że będzie bezpieczniej
jeżeli zostanę tu... na ziemi - odparłam, a rudowłosy znów wrócił na boisko.
Ciesząc się, że znalazłam już tę
całą gromadkę, wróciłam do pokoju się przebrać, a gdy ponownie znalazłam się na
dworze, wpadła na mnie jakaś sowa i to dosłownie. Upadłam z łoskotem na
trawnik, a ptak jedynie zaskrzeczał radośnie, jakby właśnie dokonał wielkiego
czynu.
- Głupi ptak - burknęłam w jego
stronę, zauważając, że trzyma on w szponach jakiś list. List z moim imieniem na
kopercie. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdyż jeszcze nigdy nie miałam do
czynienia z tą sową.
Spojrzałam na nią jeszcze raz bardzo
sceptycznie. Była to najprawdopodobniej płomykówka, aczkolwiek bardzo gruba i
wielka, miała czarne jak węgle oczy i strasznie mały, koślawy dziób. Pazury
miała wręcz nieproporcjonalne do łap, więc zaczynałam żałować, że zwyzywałam ją
od głupich.
- Czy to do mnie list? - spytałam
niepewnie, wskazując na wiadomość, a sowa w ramach odpowiedzi uniosła swoją
nóżkę w moją stronę. - Dzięki - mruknęłam jeszcze, a gdy tylko wzięłam list do
ręki, ta odfrunęła. W sumie i dobrze, ponieważ czułam pewnego rodzaju lęk na
widok tego ptaka.
Nie chciałam jednak się nim
zamartwiać. Bardziej interesowała mnie ta wiadomość, chociaż po charakterze
pisma mogłam stwierdzić, że był to list od Cedrika.
Rozerwałam kopertę, która nie
została nawet draśnięta przez wielkie pazury sowy, a następnie wyjęłam z niego
białą kartkę.
Cześć, Suz!
Wakacje
mijają mi bardzo powoli, ale to nie jest
nowość. Co do twojej obsesji na punkcie szkoły, to jakoś w nią wątpię. Ale jeżeli tak bardzo się
nią martwisz, to uwierz, że stracisz nią zainteresowanie po pierwszym dzwonku
na lekcje.
Ładnej
pogody, może mniej nudy i
do zobaczenia na King's Cross
Cedrik Diggory
PS. Mam nadzieję, że moja sowa cię
nie wystraszyła. Dostałem ją ostatnio od ojca i staram się ją teraz przetrenować
:)
- Czy to tajemniczy liścik od
wielbiciela? - Usłyszałam głos Georga nad uchem, przez co momentalnie
poderwałam się z ziemi.
- Oczywiście, że nie - odparłam
momentalnie, a chłopak wraz z bliźniakiem i Ginny uśmiechnął się szeroko.
Najwidoczniej skończyli grać, gdy czytałam wiadomość. Oni przyszli do mnie, a reszta
rodziny była już w domu.
- Oczywiście... że nie? - zakpił
znowu, a następnie posłał mi nurtujące spojrzenie. - Zaczekaj, nic mi nie mów.
Sam zgadnę! - zaoferował rudzielec i wyciągnął dłoń w moją stronę. - Podaj mi
rękę - dodał po chili z wyczekiwaniem, a ja niechętnie zrobiłam to, co
powiedział. - Ah tak! - wydarł się, gdy tylko to zrobiłam i odskoczył ode mnie
jak oparzony.
- Co tam odkryłeś? - zakpiłam.
- Masz rozszerzone źrenice,
przyspieszyło ci tętno... zgaduję, że był to list od... - zamyślił się przez
chwilę.
- Był to list od... - powtórzyłam
z niedowierzaniem, a Ginny i Fred silnie lustrowali mnie wzrokiem. Po
bliźniakach spodziewałabym się takiego numeru, ale po tej małej... Ta trójka
była do siebie bardziej podobna, niż przypuszczałam.
- Cedrika! - George wybałuszył
się dziwnie i ponownie się do mnie zbliżył. Jego brązowe oczy z szaleństwem
lustrowały moją twarz. - Od TEGO Cedrika! Tego, który złapał znicza i... -
Wziął głęboki wdech. - Jak możesz? - dodał spokojniej.
- To mój przyjaciel i... A co ja
się będę wam z resztą tłumaczyć. - Machnęłam ręką. - Lepiej ty mi powiedz, skąd
wiesz, że to list od Cedrika.
- To było banalne - powiedział
chytrze.
- Oświeć mnie.
- Widzisz ten list. Trzymasz go
teraz treścią w naszą stronę, a tam jak troll napisano: CEDRIK DIGGORY! -
zawołał z satysfakcją, a Ginny wraz z Fredem parsknęli śmiechem.
...
Jak się okazało, pani Molly nad
ranem była w Londynie, aby załatwić jakieś domowe sprawunku, więc kiedy wróciła
tak około południa, przywiozła nam trochę łakoci z miasta. Niestety pozwoliła
nam je zjeść dopiero po lunchu, ale gdy tylko posiłek minął, otrzymaliśmy
łakocie i uciekliśmy na pobliskie pola, aż do niedaleko będącego urwiska.
Stanęliśmy na jego krawędzi i
spojrzeliśmy w dół. Był to widok zarówno piękny jak i przerażający. Ląd w
pewnym momencie się kończył i kilkanaście metrów niżej pojawiała się szybko
płynąca rzeka.
Nie powiem, obleciał mnie zimny
dreszcz. Bliźniacy oczywiście musieli to zauważyć.
- Co jest, Suz? Strach obleciał -
parsknął George, a ja spojrzałam na niego z kpiną. Nie do końca wybaczyłam mu
jeszcze słowa o wielbicielu.
- Przestań, George - skarciła go
Ginny, która do tej pory wpatrywała się z rozmarzeniem w przestrzeń przed nami.
- Nie rozumiesz, że ona ma lęk wysokości! - warknęła na nich, a jej słowa
zrobiły tak samo duże wrażenie na mnie, jak i na bliźniakach.
- Lęk wysokości? Suzanne? -
zadrwił Fred, ale słowa siostry najwidoczniej zaczęły mocno kołatać mu w
głowie. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Suzanne? - dodał z nutą
zdziwienia w głosie.
- Ja nie wiem - odparłam jedynie,
bo na mnie słowa dziewczyny także zrobiły duże wrażenie. - Można nie wiedzieć,
że się ma taki defekt?
Bliźniacy nie odpowiedzieli, a
Ginny po prostu przytaknęła głową.
- To by wszystko wyjaśniało,
ale... - zawahałam się przez chwilę.
- Zauważyłam to już wcześniej,
gdy byłaś u nas po raz pierwszy. Grałaś jak najbliżej ziemi, to nie miało nic
wspólnego z nieumiejętnością lotu na miotle.
- Czuję się teraz wybrakowana -
mruknęłam posępnie. - Czarownica mająca lęk wysokości. Czy ktoś o tym słyszał?
- A ja cię głupi zgłosiłem do...
- powiedział niepewnie George. - ...do grania w drużynie. - Wziął głęboki
wdech.
- W sumie na meczu nie było tak
źle - rzuciłam pociesznie. - Gorzej na przykład się czułam podczas, gdy Cedrik
uczył mnie latania na tym nieszczęsnym kijku - stwierdziłam, nie zdążając
ugryźć się w język.
- Cedrik uczył cię latać na
miotle? - podchwycił Fred, ale Ginny na szczęście mnie uratowała.
- Pamiętacie jak Charlie i Bill
straszyli nas, że na tamtej skale pojawia się Sfinks i zadaje zagadki? -
rzuciła Ruda, a bliźniacy niestety byli zobowiązani do pociągnięcia tematu.
- Słyszałam o tym - przytaknęłam.
- A w tym stawie za domem były jakieś... - zastanowiłam się przez chwilę.
- Topielce - przytaknął George z
uśmiechem, a ja westchnęłam z ulgą.
***
Jak wam się podobało?
Piszcie o tym w komentarzach :)
Autorka
...
*1 cal angielski to
około 2,5 cm
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz