czwartek, 31 maja 2018

Rozdział 89


...
Przekraczając próg Wielkiej Sali, musiałam na dobre pozbyć się wrażenia, że nikt nie zwraca na mnie uwagi. Niestety było zupełnie odwrotnie. Czułam na swoim rozdygotanym ze stremowania ciele liczne pary oczu wszystkich starszych uczniów Hogwartu. Niektóre spoglądały na mnie z ciekawością, z kolei inne nieprzychylnie − z resztą jak zwykle. Nieliczne nie chciały zwracać na mnie uwagi, a pierwszo i drugoroczniacy wcale nie zareagowali na moje przybycie. Nie znali mnie, więc skąd mieli się dziwić moją nagłą obecnością?
Miałam wrażenie, że stałam się tematem wszystkich rozmów prowadzonych w tym pomieszczeniu. Było to dość nieskromne z mojej strony, ale naprawdę nie mogłam pozbyć się tego uczucia. Wpatrzone we mnie oczy mi tego wcale nie ułatwiały.
Usiedliśmy na końcu stołu gryfonów, w sposób, że od drzwi dzieliło nas zaledwie kilka metrów. Mogliśmy w każdej chwili niepostrzeżenie wyjść z sali i nie słuchać już przemówienia Dumbledore'a. Uśmiechnęłam się do siebie pośpiesznie, jeszcze mocniej naciągając rękawy swetra na dłonie. Tylko peleryna była częścią mundurka, czarne spodnie, trampki i zielony sweter nawet nie próbowały imitować pozostałego uniformu.
Black chyba jednak miał rację. Moje podejście do świata stawało się z każdą chwilą coraz bardziej niechętne i negatywne. Nie obchodził mnie mój brak mundurka, bardziej bliźniacy robili z tego problem, bo malachitowy pulower upodabniał mnie bardziej do Slytherinu niż do nich. Ślizgoni w sumie nie byli tacy najgorsi...
− Co tutaj robisz? − Z zamyślenia wyrwał mnie pretensjonalny głos Bell, którego właścicielka stała na przeciwko mnie, gdzie akurat nikogo nie było.
− Siedzę − Zdobyłam się na najbardziej sztampową odpowiedź pod słońcem, lecz na moją "rozmówczynię" nie zamierzałam zużywać energii swoich szarych komórek.
− Co się stało, że nagle znów pojawiłaś się w szkole? − kontynuowała, jakby nie słysząc mojej wypowiedzi. Kiedy uniosłam na nią wzrok, dostrzegłam jej lekko piegowatą twarz okalaną przez długie brązowe włosy. Miała ładny typ urody, przez co przełknęłam ze zdenerwowania ślinę. Na szczęście była niższa ode mnie, bo kiedy stanął obok niej George, była od niego niższa o dwie głowy. − Brat wilkołak nie stanowił już wystarczającej wymówki do opuszczenia szkoły? − fuknęła, a jej dłonie zaczęły opierać się o ładnie zaokrąglone biodra.
Przyuważyłam, że ręka George'a, która chciała złapać ją w talii i przyciągnąć do siebie, nagle się zatrzymała i złożyła się w pięść. Przeniosłam wzrok na twarz rudzielca, gdzie malowała się irytacja.
− Ej, Kat − mruknął do niej oschłym tonem. − Wydaje mi się, że czeka na ciebie Spinnet i Em. − Wskazał na przyjaciółki szatynki.
− A ty nie usiądziesz z nami? − Zatrzepotała uroczo rzęsami, całkowicie zmieniając brzmienie swojego głosu. Teraz był serdeczny i pełen nadziei.
− Nie tym razem. − Pokręcił pewnie głową, a kiedy Bell zmrużyła lekko brwi, chwycił ją mało delikatnie za nadgarstek i zaprowadził do jej znajomych. Po chwili wrócił i zajął miejsce na przeciwko mnie.
Szczerze mówiąc, nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Właśnie byłam świadkiem sytuacji, że George nareszcie nie stanął po stronie Bell, a opowiedział się... za mną. Do tej pory nie zwracał uwagi na jej przemądrzały głos, a dzisiaj.
− Przepraszam za Kat − mruknął, przez co zwróciłam na niego uwagę. W jego brązowych oczach widziałam skruchę, a jego spojrzenie było wręcz hipnotyzujące, przez co poczułam dreszcz, rozchodzący się wzdłuż mojego kręgosłupa. Chłopak zabawnie marszczył brwi, kiedy było mu przykro. 
Skarciłam się na tę myśl.
− To nie ty powinieneś przepraszać. − Zaprzeczyłam, uśmiechając się lekko. Po chwili gest został przez niego odwzajemniony. − Ale... Dlaczego wspomniała o Remusie?
Na moje słowa George wyraźnie się zmieszał. Przygryzł kusząco dolną wargę, co skomentowałam wewnętrznym trzaśnięciem się w głowę, a następnie wyprostował się, tym samym oddalając się ode mnie.
− Cóż... − mruknął. − Chyba choroba twojego brata była najbardziej logiczną wymówką dla uczniów odnośnie twojego opuszczenia szkoły. Tego przynajmniej nikt nie chciał podważać, gdyż na piątym roku okazało się, że Remus jest wilkołakiem. Teraz to już nie jest żadna tajemnica, bo dyrektor kazał nam bardzo starannie rozpuścić te plotki.
− Rozumiem. − Skinęłam lekko. − Jak to rozpuścić?
− We wrześniu mieliśmy... − zawahał się na moment. − w inteligentny sposób podczas rozmów podrzucić uczniom te informacje. Sami nie znaliśmy powodu twojego odejścia, bo dyrektor milczał, ale był to jakiś realny pomysł na chociaż pozorne zdobycie informacji.
− Niczego się nie dowiedzieliście.
− Dopiero u Blacków − Jego głos przycichł do szeptu, a ja poczułam nagle ogromne wyrzuty sumienia, że skontaktowałam się z nimi tak szybko.
− O czym tak gaworzycie? − Usłyszałam przy uchu zadowolony głos Angeliny, a jego ręce oplotły ciasno moje ramiona.
− O tym... o tamtym − odparłam, wyrywając się z jej uścisku. Ostatnimi czasy nie lubiłam dotykać ludzi, chociaż dzisiejszy epizod z rana był dla mojego przerażonego umysłu konieczny.
Westchnęłam ciężko.
− Wierzymy ci. − Machnął Fred dłonią. − A ty, George? Na dobre odseparowałeś się od Bell? Pięknie ją spławiłeś, bracie, nie powiem. − rzekł z dumą, opierając głowę na barku identycznego rudzielca obok siebie.
− Daj mi spokój − Z ust George'a zdołało wydobyć się jedynie tyle, gdyż w następnej chwili to głos Dumbledore rozbrzmiał po całej sali.
Nie mogłam uwierzyć, że rozmowa z Georgem pochłonęła mnie tak mocno, że nie zwróciłam uwagi na przydział uczniów i piosenkę do tiary przydziału. No cóż, najwyraźniej nie były one moimi priorytetami.
Przemówienie dyrektora nie składało się z jakichś nowszych elementów, jak w poprzednich latach. Znów podkreślił, aby nie wybierać się na przechadzki po Zakazanym Lesie i nie wychodzić z Pokoi Wspólnych po ciszy nocnej. Napomknął coś o nowym nauczycielu Obrony przed czarną magią − niejaką Dolores Umbridge − oraz że profesor Grubby−Planck zastąpi Hagrida.
Moi przyjaciele momentalnie spojrzeli na dyrektora oskarżycielsko − jakby to była jego wina.
Istotnie tak było, ale nikt nie zmuszał gajowego do uczestnictwa w misjach Zakonu. Z rozmów (a raczej kłótni) pomiędzy Tonks a bratem zrozumiałam, że wysłano go do Europy Wschodniej, aby skontaktował się z olbrzymami z tamtych gór − zapewne chodziło o Ural.
− Suzanne − mruknął do mnie Fred, a ja zerknęłam w jego kierunku.
− Zakon − odparłam szeptem, ponownie wracając wzrokiem do starca przy katedrze.
Nim dyrektor zdążył rozpocząć kolejny punkt swojej mowy, przez jego głos przedarło się nieeleganckie chrząknięcie. Po chwili powtórzyło się, co świadczyło o tym, że nie było ono przypadkowym przerywnikiem. 
Uwaga wszystkich spoczęła na niskiej kobiecinie, na której znajdowała się trzykrotnie przekroczona ilość różowego. Wyglądała niczym jak wystrojona świnia czekająca na otwarcie nowego chlewu.
− Profesor Umbridge? − zdziwił się Dumbledore, ponownie jak cała Sala, bo wszyscy doskonale wiedzieli, że takiemu czarodziejowi jak Dumbledore po prostu nie wypada przerwać.
Dolores Umbridge złożyła dłonie jak do modlitwy na wysokości swojego nieco wystającego brzucha, a następnie powolnym krokiem wyszła przed stół nauczycielski i przeniosła swój wzrok na uczniów.
− Dziękuję dyrektorze − Z jej ust wydobył się wysoki głos, którego poważny ton czynił z niego wręcz coś w rodzaju groteski. Na twarzach bliźniaków pojawiły się diabelskie uśmiechy. − za tak uprzejme słowa powitania. − Z tak dużej odległości mogłam stwierdzić, że miała nieco zadarty nos i kasztanowe włosy ułożone w loki. Jakaś błyskotka co jakiś czas wydawała z siebie blask po prawej stronie jej głowy. − Muszę przyznać, że cudownie jest znaleźć się po raz kolejny w tych murach! I widzieć tyle szczęśliwych buziaczków zwróconych do mnie!
Z twarzy Weasleyów momentalnie zniknęły uśmiechu. Zastąpiła ich wręcz namacalna drwina i niechęć. Oj, nie dobrze.
− Bardzo bym chciał szybko was poznać i jestem pewna, że będziemy dobrymi przyjaciółmi! − mówiła dalej.
− Prędzej amputuję sobie nogi wraz z... − zaczął Fred, ale Angelina uciszyła go karcącym: "Fred!!!". Niestety mój zbrodniczy umysł dopowiedział sobie, co też mój szalony przyjaciel niestety miał na myśli. Nieporadnie parsknęłam śmiechem, za co Fred uśmiechnął się do mnie wdzięcznie.
− Ministerstwo Magii zawsze uważało, że edukacja młodych czarodziejów ma wyjątkowe znaczenie! − mówiła dalej Umbridge, a z każdym jej kolejnym słowem, moje płuca domagały się coraz mocniej papierosowego dymu. − Owe rzadkie zdolności, z jakimi się urodziliście, mogą się zmarnować, jeśli nie będą utrwalane i rozwijane w procesie nauczania. Pradawne umiejętności magiczne powinny być przekazywane z pokolenia na pokolenie i nie można dopuścić do ich zaniknięcia! 
Zacisnęłam pod stołem pięści i zacisnęłam zęby. Mówiąc te słowa, Umbridge obraziła mnie, wszystkich uczniów półkrwi w tej sali oraz wszystkich mugolaków w tej sali. Ona, jako wysłanniczka Ministerstwa, propagowała czystość krwi i śmierć Voldemorta. Poczułam, że zaczynam pałać do niej coraz szczerszą nienawiścią.
...
Kiedy znalazłam się w pokoju, który od dzisiaj miałam dzielić z Johnson i Maureen, dopadłam do swojego plecaka i wyjęłam z niego małą paczkę z wielbłądem i złotym napisem: Camel. Wyciągnęłam z niej jednego papierosa i odpaliłam w momencie, gdy przystawiłam sobie jego koniec do ust. Wraz z głośnym westchnięciem, z moich ust wydobyła się błoga chmura dymu. Podeszłam do okna i otworzyłam je, aby całe pomieszczenie nie zaśmierdziało tytoniem już pierwszego dnia.
− Suzanne? − Angelina spojrzała na mnie z trwogą.
− Trudne sytuacje wymagają od nas radykalnych rozwiązań − odparłam, czując, że czarna sadź osadza się w moich płucach. Po chwili łaskawie powaliłam jej wypłynąć na błonia szkolne.
− To nie jest rozwiązanie. − Pokręciła głową, podnosząc z podłogi paczkę Oriona Blacka, którą wywiozłam z Grimmauld Place. 
− Jak umrę na raka, to nie będę musiała słuchać pieprzenia Ministerstwa odnośnie Voldemorta − warknęłam gorzko, a z moich ust wydobyły się trzy zgrabne obręcze.
− Jak umrzesz na raka, to nie Ministerstwo nie przestanie o nim pieprzyć! − odparła, po chwili marszcząc brwi, jakby sobie coś uświadamiając. − Od kiedy przeklinasz? − Omiotła mnie oskarżycielskim wzrokiem.
Maureen nie wtrącała się w naszą małą wymianę zdań. Podejrzewałam, że stała bardziej po stronie Angeliny, jednak moje sojusznictwo wobec niej nie pozostało w jej sumieniu bez echa.
− Od kiedy zadaję się z Blackiem, a Voldemort wrócił! − fuknęłam, wpuszczając do płuc dym.
− Nie mów tego imienia! − przerwała mi Johnson.
− Blacka? − prychnęłam, zerkając z ciekawością na błonia. − A tak, Voldemorta. Voldemort, Voldemort, Voldemort!
− Suzanne! − Zanim się zorientowałam, Angelina znalazła się przy mnie i wytrąciła mi z papierosa z ręki. Skręt spadł w czeluści, w które jeszcze trzy lata temu byłam w stanie sama skoczyć.  Przez kilka sekund widziałam żarzący się koniec papierosa, niestety ten został zgaszony przez wieczorny wiatr.
Przeniosłam wzrok na Angelinę. Zmieniła się przez ten rok. Ja także, ale nie miałam zamiaru tego zmieniać. To co było wcześniej powinno być dla mnie nie istotne, bo mój brak rozsądku w pewnych sytuacjach był wręcz zatrważający!
− Co? − rzuciłam, uśmiechając się wrednie.
− Nie pal! 
− Zabronisz mi? − Moje brwi poszybowały w górę z zaskoczenia. − Błagam, nawet Remus nie jest tak radykalny! − zakpiłam.
− Nie zachowuj się jak dziecko − upomniała mnie, ściskając paczkę papierosów mocniej dłoni.
− Schowasz to przede mną na najwyższej półce? Nawet mugolskie dzieci nie są traktowane w taki sposób!
Angelina westchnęła ciężko.
− Po prostu nie, Suz. − Odwróciła się ode mnie na pięcie i po chwili włożyła MOJĄ paczkę papierosów do swojego kufra. Następnie, jakby nigdy nic, zajęła się ustawianiem książek na półeczce nad biurkiem.
Przeniosłam wzrok na Maureen, lecz ona także mnie zawiodła. Musiała rozpakowywać się już od dłuższego czasu, gdyż jej skrzynia była praktycznie pusta − a nie używała do tego magii.
− Teraz będziemy milczeć? − prychnęłam, przerywając ciszę pełną dźwięków układanych przedmiotów.
− Możesz zarzucić jakiś temat − stwierdziła Angelina, kończąc porządkować biurko.
− Możesz mi nie matkować? − zapoczątkowałam rozmowę.
− Nikt, Suz, nie będzie ci matkował, po prostu... − nagle zamilkła, uświadamiając sobie pewną prawdę. Westchnęła ciężko, a ja parsknęłam śmiechem.
− Spokojnie, Angelino. Krótko się znamy, że spinasz się przy każdym nieodpowiednim słowie? − Ponownie się zaśmiałam. Nieżywotność moich rodziców ruszała bardziej moich przyjaciół niż mnie. To drastyczne słowa, ale jak bardzo prawdziwe.
Dziewczyna posłała mi karcące spojrzenie i postanowiła sama rozpocząć jakąś normalną (jej zdaniem) rozmowę. Zaczęłyśmy więc śmiać się z min ludzi w Wielkiej Sali i pociągu na mój widok. Potem przeszłyśmy znów na temat Umbridge − chociaż tym razem postanowiłam nie wyskakiwać przed szereg ze swoimi heretycznymi racjami.
W końcu trafiło też na chłopaków, a Maureen − dziwnie speszona naszą rozmową − ulotniła się do łazienki, aby się wykąpać.
− Suzanne, powiedz szczerze.− zagadnęła mnie Angelina, gdy przebrałam czarne rurki nas spodnie od piżamy. − Co sądzisz o naszych chłopakach?
− Nie rozumiem. − Moja głowa momentalnie przekręciłam się w kierunku dziewczyny, a brwi zeszły się.
− Czy Jordan, Fred i George wyprzystojniali twoim zdaniem? Nie widziałaś ich w sumie rok, więc musi być to dla ciebie pewną różnicą.
− Jordan bardzo − podchwyciłam. − Mam pewne obiekcje do jego zarostu, bo nie wiem, czy zrobił to specjalnie, aby bardzie przypodobać się dziewczynom, czy też jest tak bardzo leniwy, by nie ogolić się rano. Chociażby magią.
 − A bliźniacy? − kontynuowała. − Fred i George − dodała po chwili, a przy mówieniu o drugim bliźniaku jej wzrok stał się w stosunku do mnie bardziej krytyczny. 
Nie zareagowałam na to.
− Urośli parę centymetrów. − Wzruszyłam ramionami, kompletnie ignorując fakt, aby opisywać ich jako dwie osoby. Cóż, byli bliźniakami, miałam o nich takie samo zdanie. − Ich włosy inaczej się układają... To bardzo dobrze. Rysy twarzy, moim zdaniem, wyostrzyły się. 
− Spoważnieli przez ten rok − przyznała.
− Fizycznie: tak, ale psychicznie nie wydaje mi się. Odniosłam nawet wrażenie, że jeszcze bardziej cofnęli się w rozwoju. − odparłam, ponownie się odwracając od dziewczyny i zdejmując koszulkę w celu założenia tej od piżamy.
Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
− Po prostu powiedz, że jesteśmy niebezpiecznie przystojni − Przy swoim uchu poczułam nagły świst powietrza, więc odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę.
Parę centymetrów ode mnie stał George uśmiechający się zwycięsko.
− Właśnie o tym mówię! Jesteście kompletnie niepoważni! − krzyknęłam starając się zasłonić  nagie ciało.
− Och przestań, Suz. Masz przecież stanik, nie pesz się tak − bąknął od niechcenia Fred, który siedział z zadowoloną miną na łóżku Angeliny i przypatrywał się nam z wrednym uśmiechem.
− To napad na naszą prywatność, a poza tym nie powinniście widzieć jej w takim stanie. − Przyjaciółka mentalnie stanęła po mojej stronie, chociaż naprawdę nawet nie ruszyła się z miejsca.
Gdzieś mogła sobie wsadzić taką pomoc!
− Och, Angelina nie wygłupiaj się. − prychnął George, nawet na chwilę nie odwracając ode mnie wzroku. W jego oczach widziałam te złośliwe ogniki, ale kryło się w nich coś jeszcze. Coś czego wcześniej w nich nie zauważyłam. − Akurat Suzanne nie ma powodów, żeby narzekać. − Chłopak przez chwilę jeszcze patrzył na mnie z uśmiechem, a ja jedynie oblałam się rumieńcem na jego stwierdzenie. Dopiero po chwili dotarła do mnie powaga tej sytuacji. 
Stałam w samych spodniach i w staniku parę centymetrów od Georga! Odskoczyłam od niego jak oparzona. Biały stanik chociaż trochę ułatwiał mi zadanie z ukryciem piersi, więc starałam się na razie zakryć dłońmi jedynie swój nagi brzuch i ramiona.
− Nie cierpię was! − fuknęłam, składając usta w cienką linię.
− Och, spokojnie, Lupin. Złość piękności szkodzi − odparł George, rozwalając się bezwstydnie na moim łóżku.
Na ten widok dosłownie ręce mi opadły, chociaż nadal trzymała je blisko ciała.
− Suz, nie to, że mi to przeszkadza − mruknął George z zadowoleniem, a jego wzrok starannie zlustrował mnie wzrokiem. Jego ruch wywołał we mnie pojedyncze drgawki. −  bo faktycznie jest to bardzo ciekawy widok, ale, na litość boską, mogłabyś coś na siebie włożyć! − prychnął z pogardą, co wywołało na mojej twarzy jeszcze soczystsze rumieńce.
...
Unosząc powieki, do moich rozszerzonych od mroku źrenic dostała się nagle jasna wiązka porannego światła, zmuszając mnie tym samym do krótkiego syku i schowania głowy pod kołdrę. Warknęłam, wiedząc, że muszę wstać ze względów moralnych − spóźnić się pierwszego dnia na zajęcia byłoby okropnym błędem. 
Podniosłam się niechętnie z łóżka i, niczym nindża uciekając przez słońcem, wpadłam do łazienki, gdzie widok mojej zaspanej twarzy w lustrze pozbawił mnie jakiejkolwiek nadziei na dalszy sen.
Moje włosy sięgały ramion i w poprawny sposób zakręcały się w stronę szyi − dobrze że nie w tę drugą, gdyż wtedy moja głowa musiałaby wyglądać jak harcerski namiot! Parsknęłam śmiechem, a moje źrenice znów rozszerzyły się. Otaczały je niebieskie tęczówki i tylko w kilku pigmentach lewego oka dało się jeszcze zauważyć zieloną barwę. W sumie nie miałam pojęcia, dlaczego tak się stało. Ale chyba zaczęło się od mojej animagii... później już poszło z górki.
Przeczesałam włosy ręką, co spowodowało utworzeniem się na mojej głowie przedziałka. Zmarszczyłam nieco brwiami. Takie lub podobne rozdzielenia moich włosów stanowczo źle wpływały na mój wygląd w ciągu dalszego trwania dnia. Westchnęłam ciężko, szybko przemywając twarz wodą.
Po chwili wytarłam ciecz z twarzy za pomocą ruchu dłoni, a następnie − nie kłopocząc się jakimiś przestarzałymi sposobami − przebrałam się w imitację szkolnego stroju dzięki jednemu prostemu zaklęciu. Ponownie miałam na sobie czarną pelerynę z logo Hogwartu. Jednak to, co znajdowało się pod nią, dawałoby nauczycielom wiele do życzenia, gdyż zamiast spódnicy miałam ciemnogranatowe jeansy, a sweter szkolny i bluzkę polo zastępowała biała koszula z zakasanymi rękawami przed łokieć. Po chwili to samo zrobiłam z rękawami peleryny, przez co wystawał z nich śnieżny materiał.
Po raz kolejny przejrzałam się w lustrze i przeczesałam włosy dłonią, a wtedy przedziałek ponownie zniknął. Jeden problem z głowy. Wyszłam z łazienki, a wtedy moim oczom ukazała się cała seria działać prawie że wojennych, gdyż po pokoju walały się sterty ubrań Maureen i Angeliny − część z nich była stale w ruchu.
− Co tu się stało? − mruknęłam, przez co Johnson i Store (chociaż może poprawniej było powiedzieć Black) przystanęły i spojrzały na mnie z zaskoczeniem.
− Myślałyśmy, że jeszcze śpisz. − Store wzruszyła ramionami, podbiegając do szafy, z której wyjęła dwie skarpety: białą i czarną w różowe grochy.
− Nie są z jednej pary − stwierdziłam, gdy dziewczyna z coraz większym zastanowieniem przyglądała się tej niepasującej do siebie dwójce.
− Przecież wiem! − Skarciła mnie wzrokiem. − Ale zastanawiam się, czy nie warto byłoby ich... − Nagle urwała dobiegając do biurka i wyjmując z jednej z szuflad małe, srebrne nożyczki. Aż ogarnął mnie strach na myśl, co ta wariatka planowała z nimi zrobić, więc ta spokoju własnego sumienia odwróciłam wzrok.
Angelina także nie próżnowała. W do połowy zapiętej spódnicy wyrzucała z kufra kolejne szpargały, a ja zaczynałam mieć nadzieję, że zaraz przypadkowo wyrzuci z nich moje papierosy.
Niestety nic takiego się nie stało!
Po kwadransie obie dziewczyny były już gotowe. Zanim opuściłyśmy dormitorium, ostatni raz przeleciałam go pośpiesznie wzrokiem, z zadowoleniem stwierdzając, że cały bałagan zniknął i pokój znów lśnił czystością.
Zajmowałyśmy to samo pomieszczenie, które pamiętałam z piątej klasy i wcześniej. Było przytulniejsze jednak, niż w poprzednich latach, gdyż znajdowało się w nim dodatkowe łóżko i biurko.
...
Zaklęcia minęły nam w spokoju. Na wróżbiarstwie było znośnie. Podczas eliksirów Snape nie obdarzył nas żadną najmniejszą dozą obelg, a na Transmutacji McGonagall pochwaliła nas nawet za poprawne i szybkie wykonanie jej ćwiczenia.
Ten dzień zaczął i powinien skończyć się dobrze. Nie odczuwałam na sobie tak ogromnej presji ze strony nauczycieli, nikt z uczniów nie podszedł do mnie ani razu i nie rzucił do mnie czegoś w stylu tego, co wczoraj powiedziała mi Bell, więc byłam z siebie zadowolona. Ewentualne niepewne spojrzenia od czasu do czasu nie były czymś przyjemnym, ale później zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. Przecież musieli w końcu sobie odpuścić!
Jednak to, co wydarzyło się na Obronie Przed Czarną Magią przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Już pierwsze zdanie profesorki wprost zwaliło mnie z nóg, a ja tylko cudem powstrzymałam się od wstania i naskoczenia na tę przebrzydłą Różową Landrynę!
− Schowajcie różdżki, nie będą wam one do niczego potrzebne − rzekła Umbridge pewnym i komicznie wysokim głosem, przez co wszyscy zgromadzeni w klasie zmarszczyli czoła i wymienili między sobą zaskoczone spojrzenia. − Nie usłyszeliście, co powiedziałam? − Pod wpływem jej agresywnego tonu wykonaliśmy polecenie.
Kobieta z bliska wyglądała jeszcze gorzej niż z daleka. Wczoraj wydawała mi się jedynie głupią wysłanniczką ministerstwa, ale dzisiaj mogłam śmiało stwierdzić, że to ona sama siebie wysłała. Miała małe, błękitne oczy, w których gromadziła się zarazem niechęć jak i pomocność. Jej usta wykrzywiały się w sztuczny uśmiech, a na skórze twarzy znajdowały się od czasu do czasu małe krostki upodabniające ją do ciała ropuchy. Jej włosy były delikatnie przyprószone siwizną, a ubrania wyglądały, jakby ściągnęła je i nie oddała jakiemuś cyrkowemu artyście. 
− Witam was, kochani, na nasze pierwszej lekcji Obrony. Będziecie uczyć się jej w skuteczny, a przede wszystkim bezpieczny dla was sposób. Stwierdzam, że wasze dotychczasowe przygody z tym przedmiotem nie były wyjątkowo wybitne, ale jestem przekonana, że do egzaminów końcowych będziecie znać świetnie materiał. − Obdarzyła nas sztucznie-radosnym uśmiechem. 
Wzięłam głęboki wdech, aby zaraz nie wybuchnąć z irytacji. To ona była niekompetentna! Remus i Cognet nauczyli nas wielu przydatnych rzeczy. Quirrell wbrew pozorom też. Montgomery i Lockhart zawiedli, ale ich błędy zostały naprawione przez następnych profesorów. 
Kiedy ponownie przeniosłam wzrok na kobietę, zrozumiałam, że ta przygląda mi się uważnie. Jej małe oczy wydawały się wręcz przerażające i jakby prowadziły do innego wymiaru: bezkresnej otchłani lub szarej strefy, w których cierpi się katusze.
- Panna Lupin, jak mniemam - powiedziała, a mój umysł otoczyła mgiełka niepokoju. Moje nazwisko w jej ustach brzmiało koszmarnie, przez co zacisnęłam dłonie na spodniach ze zdenerwowania. - Czy Remus Lupin to twój brat? - Moje serce zabiło szybciej na jej pytanie. Przygryzłam na moment dolną wargę, aby posegmentować myśli, a zdezorientowany wzrok przeniosłam na George'a, który także nie wyglądał na zachwyconego pytaniem kobiety.
- Tak - mruknęłam pewnie, a mój głos rozniósł się po sali, przez co większość uczniów spojrzała na mnie niedyskretnie.
Na twarzy Umbridge dostrzegłam satysfakcję.
- Po zajęciach mogę cię prosić do mojego gabinetu? - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Musze omówić z tobą ... pewne istotne... kwestie.
Przełknęłam ślinę, czując, że gula staje mi w gardle.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz