piątek, 25 maja 2018

Rozdział 87


Od kilku minut czułam na sobie palące spojrzenie Hermiony, które nie dawało mi spokoju i uporczywie kazało mi panować nad wszystkim, co robię. Bliźniacy niczego nie zauważyli i nadal kontynuowali swój wywód o tym, jak niesprawiedliwie ich potraktowano, że nie mogą przynależeć do Zakonu Feniksa. Jak bardzo nie chciałabym ich pocieszyć, nie mogłam przemówić im do rozsądku, gdyż rudzielce zarzucali mi, że nie potrafię wczuć się w ich dramatyczną sytuację, gdyż ja już należę do tej organizacji.
Otóż nie należałam. I uświadomiono mi to w bardzo drastyczny sposób. 
Postanowiłam nie ignorować Granger i posłałam jej zdystansowane spojrzenie. Dziewczyna jednak nie dawała za wygraną, a ja czułam, że skupienie jej orzechowych oczów przeszywa mnie na wskroś. Do czasu.
− Legilimens − wyszeptałam niezauważalnie, czując, że myśli Hermiony zostają udostępnione mojemu umysłowi. 
Hermiona złożyła usta w cienką linię. Nie spodziewała się takiego ataku z mojej strony, przez co uśmiechnęłam się do niej zwycięsko.
"Musi być ważniejszy powód tego, dlaczego Suz nie pojawiła się w szkole w tym roku. Po prostu musi! Nie wierzę, aby tylko przez Remusa zrezygnowała z nauki!"
Czułam się, jakbym miała do czynienia z Sherlockiem Holmesem. On był taki sam − widział drugie dno w każdej sytuacji, w której nie należało szukać niczego głębszego. Ponownie zaatakowałam jej umysł.
"Dlaczego ona tak się na mnie patrzy? Może dlatego, że ja patrzę się na nią? Powinnam to spauzować"
Hermiona odwróciła wzrok, ale ja nie miałam zamiaru przerwać tej przyjemnej gry. Zwłaszcza w tej sytuacji, że Granger nie była tego świadoma. To w pewnym sensie było przerażające i ekscytujące za razem. Ciekawe jak wiele razy ktoś dobrał się do moich myśli bez mojej wiedzy?
"Alex jest siostrzeńcem Moody'ego. Stawia go to w nieprzychylnym świetle, może być tak samo szalony jak on... Widziałabym go w ciuchach subkultury gotyckiej"
Przerwałam połączenie. O czym ta dziewczyna myślała? Nie mogąc się powstrzymać, wstałam z fotela, czemu towarzyszyły zdziwione spojrzenia bliźniaków. 
− Hermiona − rzuciłam do dziewczyny, podchodząc bliżej. Przycupnęłam przy fotelu, na którym siedziała. − Co to jest subkultura gotycka? − rzuciłam z ciekawością.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
− Suzanne! − uniosła się, wstając z miejsca i zwracając na nas uwagę Weasleyów i Maureen. − Weszłaś mi do głowy? − prychnęła z pogardą, a jej wargi zbiegły się w podłużną linię. W oczach pojawiła się pogarda i złość.
− Przecież to niemożliwe − zaprzeczyłam, wykrzywiając usta w ironiczny uśmiech.
− Nie wierzę! Nawet ty, Suzanne? − fuknęła dziewczyna, a bliźniacy byli coraz bardziej zafascynowani naszą rozmową. W jednej chwili teleportowali się przy nas. − Ich z tą teleportacją jeszcze rozumiem. − dodała, wskazując z pretensją na rudzielców. − Ale ty, Suz? Mogłabyś nie wykorzystywać na mnie swoich nowych zdolności?
− Tylko chciałam zapytać − usprawiedliwiłam się, przekrzywiając głowę w bok. − Spokojnie, niczego przecież więcej nie zobaczyłam.
Hermiona westchnęła z irytacji.
− Mówisz to tak spokojnie!? Naruszyłaś moje myśli, penetracja umysłu jest bardzo poważnym wykroczeniem!
− Chciałam tylko sprawdzić, czy... − zaczęłam, w ogóle nie czując w sobie wyrzutów sumienia. Gdyby ktoś wkradł mi się do umysłu, rzuciłabym na niego zaklęcie, a nie robiła mu awanturę.
− Nie! − warknęła. − I nie rób tego nigdy więcej!
− I tak nie będziesz wiedziała, czy robię to czy nie − zauważyłam, instynktownie podnosząc dłoń, jakbyśmy znajdowały się na lekcji. Moja uwaga wywołała złowieszczy błysk w oczach dziewczyny.
− Po prostu tego nie rób! OK? − rzuciła, a następnie wyminęła mnie i usiadła przy Ginny i Ronie.
− Co ty jej zrobiłaś? − szepnęli bliźniacy, których bardzo zainteresowała moja sztuczka.
− Niewinny żart. − Machnęłam dłonią, słysząc za sobą nagłe kaszlnięcie. − Cześć Alex. − Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć, kto za mną stoi. Charakterystyczne danie o sobie znaku i grymas na twarzach bliźniaków zrobiły swoje.
− Możemy pogadać? − spytał poważnie blondyn.
− Po twojej minie stwierdzam, że to poważna sprawa − parsknęłam.
− Coś w tym rodzaju, chodź − rzucił, znikając za drzwiami. 
Pośpiesznie ruszyłam za nim, zostawiając za sobą zdziwionych bliźniaków. Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, chłopak oparł się o ścianę i posłał mi smutne spojrzenie.
− Alex, nie strasz mnie, co się dzieje? Ostatni raz byłeś tak przygnębiony, gdy... − Nagle zrozumiałam, co chłopak zamierza zaraz zrobić. − Poważnie? − prychnęłam pogardliwie.
− Nie mam wyboru − mruknął. − Alastor wysyła mnie na szkolenie Aurorów do Kanady, a ja nie wierzę w związki na odległość.
Przytaknęłam lekko głową.
− Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? − spytałam, podnosząc na niego wzrok.
− Żegnaj Lupin − rzucił, podchodząc do mnie i składając na moich ustach zachłanny pocałunek. − Dobrze się bawiłem − stwierdził, oddalając się ponownie. − Może jeszcze się spotkamy.
Teleportował się z trzaskiem.
...
Black wszedł do mojego pokoju i bez ogródek usiadł na moim parapecie. Posłałam mu ironiczny uśmiech.
− Ty naprawdę chcesz dostać tego raka płuc − mruknął, wyjmując z paczki papierosa i odpalając go szybko. Zaciągnął się nim, a na jego twarzy pojawiła się ulga.
− Jakby co to będziemy razem w tym bagnie − pocieszyłam.
− Wiedziałem, że mi nie odmówisz. Za co tym razem palimy? Bo zastanawiam się, czy nie skoczyć do kiosku po kolejne opakowanie.
− Nie ma takiej potrzeby. − Moje płuca wypełnił słodki papierosowy dym. − Twój ojciec był nieudacznikiem, przez co rzucił na tę paczkę zaklęcie mnogości. Fajki nam się nie skończą. − Wypuściłam z ust szarą mgiełkę. 
− Nie lepszy byłby alkohol? − zaproponował.
− Nie. − Stoicko pokręciłam głową. − Papierosy odprężają, a alkohol powoduje jeszcze większy mętlik w głowie. Poza tym zepsuta wątroba nie jest miłym zjawiskiem.
− Nie to co płuca − zakpił. − Za co palimy?
− Za lepsze czasy − Zaśmiałam się nagle. − popadam w jakąś schizę ostatnimi czasy.
− Alex. Mam rację? 
− Bingo! − stwierdziłam z jadem.
− Czym się przejmujesz? − parsknął Black. − Masz przecież bliźniaków. − Uniosłam wyzywająco brew. − Wiesz, nie chcę nic mówić, ale Fred wydaje się być fajnym chłopakiem.
− Fred? − zakpiłam. − Daj spokój! Traktuję go jak rodzonego brata. On mnie z resztą też.
− A George?
− Co George?
− Jego nie traktujesz jak brata − rzucił.
− Raczej jak denerwującego kolegę − przyznałam. − Ale to nielogiczne, bo przecież też jest dla mnie bliski.
− Kolegę z klasy kocha się inaczej niż rodzonego brata. − Zaciągnęłam się dymem.
− Czy to jakaś aluzja? − fuknęłam.
− Sama zdecyduj. − Wzruszył ramionami.
− Mam wrażenie, że coraz bardziej oddalamy się od tematu Alexa.
− A nie o to chodzi?
− Nie wiem. Chyba nie, ale... sama nie wiem. − Spojrzałam przez okno na Londyn. 
Popołudniowe chmury w ciepłych barwach ścigały się ze sobą i znikały za widnokręgiem. Na niebie dostrzegałam kilka ptaków, które szybowały beztrosko w przestworzach pokrytych smogiem, do którego powstawania częściowo właśnie się przyczyniałam. To miasto wydawało się uwiązane. Jakby jakaś klątwa pałętała się po jego uliczkach i nie pozwalała o czymś zapomnieć.
− Powiem ci coś, Suz − mruknął w końcu Black. − Czasami trzeba się na kimś zawieść, dzięki temu dostajemy zdrowego kopniaka od losu. Wtedy możemy ruszyć dalej
− Też się zmieniłeś. − Nawiązałam do naszej wcześniejszej rozmowy. − Zrobiłeś się cholernie sentymentalny. − Wypuściłam z ust zgrabny kłąb dymu, czując, że na moich kolanach pojawia się Erebus. − Cześć mały − przywitałam go, na co Syriusz spojrzał na mnie jak na najgorszego zdrajcę.
− Nie znoszę tego szczura − wyznał, wstając z parapetu. − Nienawidzę wszystkich gryzoni. Store'owie podarowali go Maureen tylko po to, aby mnie upokorzyć. Nienawidzę ich za to.
− Gdyby nie ten szczur, nie odważyłabym skontaktować się z tobą.
− Bohaterski szczur! − zawołał Black z rozpaczą. − Postawmy mu pomnik! 
− Ja tam go lubię. − Pogładziłam zwierzątko po miękkim futerku. − Czasami zdaje mi się, że jako animag potrafię go zrozumieć. 
Black spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
− Nie tylko jako animag − prychnął. − Możesz rozmawiać z każdym zwierzęciem, o ile porządnie się na tym skupisz.
− Tak? − zdziwiłam się, patrząc na Erebusa. 
"Jak się czujesz, mały?"
"A wiesz... jakoś leci"
...
Moody rozejrzał się po zebranych z rezerwą. W pomieszczeniu nie było Alexa, a ja wpatrywałam się z dystansem w szalonego aurora. Biła od niego aura przywództwa, która nie mogła zostać zachwiana.
− Remus Lupin, Nimfadora Tonks, Kingsley Shacklebolt, Elfias Doge, Dedalus Diggle, Emmelina Vance, Sturgis Podmore, Hestia Jones i ja zostali oddelegowani do utworzenia Straży Przedniej, której zadaniem będzie bezpieczny transport Harry'ego na Grimmauld Place − obwieścił zimnym tonem. − Potter nie może zostać na Privet Drive, ostatnimi czasy kręci się tam coraz więcej dementorów.
− Ale Potterowi i jego kuzynowi nic się nie stało? − dopytywał się Black.
− Nic, czego nie można by było odkręcić. Potter otrzymał wezwanie do ministerstwa, ma rozprawę za użycie magii w obecności mugola. Kretyn, jak można było tak łatwo dać się podejść?
− Alastorze! − upomniała go Tonks, siedząca przy Remusie. Ostatnio ich relacja przybierała w miarę poprawne tory. Nie miałam powodów do niepokoju.
− To była prowokacja! − obwieścił Moody złowieszczym tonem. − Nikt mi nie wmówi, że dwaj dementorzy znaleźli się akurat przy tym chłopcu przypadkiem! Niby szukali Blacka, ale umówmy się. Przestano cię szukać, Syriuszu, od czasu pogłosek o powrocie Sami Wiecie Kogo. 
− W takim razie też mógłbym uczestniczyć w tej akcji! − upierał się mężczyzna.
− Nie, Black. Zostajesz tutaj! Twoja obecność przysporzy nam więcej szkód niż pożytku. Razem z Lupin dacie nam sygnał do bezpiecznego opuszczenia domu Dursleyów. To jest rola dla was.
− Wymagająca, nie ma co − parsknął.
− Black, przypominam ci, że bezpieczeństwo Harry'ego powinno być dla ciebie najważniejsze! − warknął Moody. − Na tę akcję zostali oddelegowani tylko najlepsi. Nie mamy czasu na wpadki!
− Tak jest, Moody − prychnął Black, upijając łyk ciepłej herbaty.
...
Wszyscy domownicy, którzy zostali w domu patrzyli z niepokojem na zegarek, oczekując od niego wybicia godziny ósmej. Wtedy miałam wraz z Blackiem wystrzelić czar, który chociaż pozornie pomoże członkom Straży Przedniej. 
Zostało pół godziny. 
Molly w milczeniu krzątała się po kuchni, sprzątając po przed chwilą jedzonym posiłku. Nikt nie śmiał się odzywać, bojąc się, że niepowołany dźwięk zaważy nad przebiegiem akcji Zakonu. Upiłam z kubka łyk ciepłego napoju, który jednak nie przyniósł mi ukojenia. Miałam wielką ochotę na wyciągnięcie z kieszeni spodni paczki papierosów, ale zbawienny dym nie był wart ostrej reprymendy pani Weasley. 
Położyłam dłonie na blacie i zaczęłam bawić się lewitującą świecą. Początkowo nikt tego nie zauważył, ale już po chwili wszyscy byli zajęci obserwowaniem tego cudownego zjawiska. Jakby grawitacja nie miała nad nią władzy.
− Cholerni zdrajcy krwi panoszą się po domu przodków mojej pani! − ciszę rozdarło skomlenie skrzata. 
Stworek wszedł do pomieszczenia i po obrzuceniu nas wszystkich nienawistnym spojrzeniem, podszedł do kredensu, z którego wyniósł zakurzony imbryczek. Dostrzegłam na twarzy Hermiony nagłe olśnienie, co Ron podsumował krótkim jękiem.
− Suzanne, Syriuszu − zwróciła się do nas, a pozostali domownicy przewrócili oczami. − Nie chcielibyście może przyłączyć się do WESZ?
− A co to za pasożyt? − rzucił Black z kpiną, na co bliźniacy parsknęli śmiechem.
− Nie pasożyt, tylko Walka o Emancypację Skrzatów Zniewolonych − odparła dobitnie Hermiona.
− Kiedyś też urządziłem z Jamesem coś podobnego − pochwalił się mężczyzna. − Nazwaliśmy to MIS.
− Też zajmowaliście się obroną skrzatów domowych? Od czego ten skrót?
− Malutkie I Słodziusieńkie, założyliśmy instytucję matrymonialną. Dziewczyny wpadały do nas drzwiami i...
− Syriuszu, nie przy dzieciach.
− ...I oknami − dokończył. − Chociaż Remus wolał określenie Martwi I Sodomscy. Trudno się z nim nie szło nie zgodzić.
Hermiona zrobiła zawiedzioną minę.
− Cholerni zdrajcy krwi, wilkołaki! − zrzędził skrzat.
− Stworek, możesz przestać marudzić. Idź zamknąć się w pokoju na piętrze!
− Syriuszu, nie powinieneś zwracać się tak do swojego... − zaczęła dziewczyna.
− I ta pieprzona szlama! − Skrzat warknął w stronę dziewczyny, pokazując dwa ostatnie zęby, które nie zdążyły mu jeszcze wypaść. − Mój pan zabiłby cię bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Jak robaka!
− Stworek! − przerwał mu Syriusz, rzucając na niego zaklęcie. Po chwili skrzat opuścił pomieszczenie.
Hermiona rozejrzała się po zgromadzonych.
− To nie jego wina − tłumaczyła. − Spędził tyle lat w tym toksycznym domu, że mieszają mu się zmysły. W głębi serca jest dobrym stworzeniem.
− On jest taki sam jak moja matka − fuknął Black. − A ona serca nigdy nie posiadała.
− Ósma. − Wskazałam z ulgą na zegarek i wzięłam różdżkę ze stołu. Momentalnie wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc.
− A wy dokąd? − zganiła ich Molly. − Tylko Suzanne i Black rzucają to zaklęcie. 
Ruszyłam z Syriuszem w kierunku wyjścia z domu. Mężczyzna otworzył drzwi, a gdy znaleźliśmy się na ganku, spojrzałam w bezchmurne niebo.
− Notitio! − powiedziała, kierując różdżkę w górę. 
Syriusz skinął, co oznaczało, że czar został dobrze wykonany.
− Teraz pozostało tylko czekać − mruknął. − Według planu mają kluczyć po Londynie przez kilka dobrych godzin.
...
Drzwi kuchni otworzyły się z hukiem. W progu pomieszczenia stanął Moody, a zaraz za nim Potter oraz reszta Straży Przedniej. Członkowie Zakonu wstali na ich widok, przez co musiałam uczynić to samo. Harry posłał mi zaskoczone spojrzenie, którego starałam się nie odwzajemnić śmiechem.
− Dostarczony i bezpieczny − obwieścił Alastor, patrząc na Dumbledore'a.
− Suzanne, zaopiekujesz się panem Potterem, dobrze? − zwrócił się do mnie dyrektor, a jemu wyjątkowo nie można było odmawiać.
Podeszłam do Harry'ego i ruchem głowy wskazałam, aby poszedł za mną. Członkowie Przedniej Straży weszli do kuchni i zatrzasnęli za sobą drzwi.
− Dobrze wyglądasz − rzekł do mnie Potter, a ja instynktownie spojrzałam w dół, starając się zlustrować swój obecny stan. Po chwili tak rychłej próby ogarnięcia swojego wyglądu, podniosłam głowę z niedowierzaniem na chłopaka.
− Że wcześniej nie wyglądałam dobrze? − prychnęłam z uśmiechem, przez co na twarzy Pottera pojawił się lekki rumieniec.
− Oczywiście, że nie, ale... − nagle urwał, bo bliźniacy w tym samym momencie teleportowali się obok nas.
− Och, daj spokój, Harry. − zadrwił Fred.
− O co chodzi? − Wybraniec najwidoczniej był niezadowolony z dobrego samopoczucia bliźniaków.
− Jak chcesz się umówić z Suzanne, to powiedz jej to prosto z mostu − ciągnął dalej rudzielec, a na twarzy jego kompana malował się szeroki uśmiech.
− Chłopaki − Złapałam ich za ramiona i odsunęłam lekko od Potter. − Harry nie umówi się ze mną, ponieważ nie jest głupi i wie, że umarlibyście przez to z tęsknoty i zazdrości. − Wybraniec parsknął śmiechem na speszone miny bliźniaków.
− Dobre − fuknęli, sięgając po jakiś przedmiot nad naszymi głowami. W ich dłoniach po chwili znalazły się uszy dalekiego zasięgu.
− Wy zdajecie sobie sprawę z tego, że na każde pomieszczenie w tym budynku rzucono zaklęcie wyciszające, prawda? − podsunęłam.
− Oczywiście, ale kiedy się nie zamknie drzwi... − mruknął George, pstrykając palcami, przez co wejście do kuchni nieco rozszczelniło się. − Można całkiem wiele podsłuchać. − Rzucił jedną częścią urządzenia w tamtym kierunku.
Z drugiej strony wydobył się niski głos Moody'ego.
− Nie mam wyboru, George − powiedziałam ostrzegawczo w jego stronę.
− Co?
− Nie bez powodu to, co dzieje się na zebraniach, jest tajemnicą. Ja także nie wiem jeszcze wielu rzeczy, ale podsłuch jest idiotycznym pomysłem. 
− Niby dlaczego?
− Moody widzi wszystko − stwierdziłam w momencie, gdy w drzwiach pomieszczenia pojawił się Alastor. 
− Nie podsłuchiwać! − warknął, zamykając z całej siły wejście.
− A nie mówiłam − rzuciłam prześmiewczo.
− Suzanne − Westchnęli bliźniacy. − Od prawie trzech tygodni jesteśmy oddzieleni od informacji. Nie rozumiesz, że my także mamy prawo się czegoś dowiedzieć.
− To nie czas i pora.
− Powiedz nam cokolwiek.
− Obiecałam Remusowi. Nie mogę − rzekłam niechętnie, nagle marszcząc brwi. Rozejrzałam się wokół. − A gdzie jest Potter? 
Bliźniacy także spostrzegli dopiero teraz jego nieobecność. 
− Gdzie on jest? − warknęłam, czując, że mając do czynienia z Harrym, tak naprawdę muszę niańczyć dziecko. − Miałam mu przecież...
− Pewnie poszedł do Rona i Hermiony − stwierdził George, nagle dematerializując się z pomieszczenia. Po chwili jego brat zrobił to samo.
− Cholera − warknęłam pod nosem, teleportując się bezszelestnie do pokoju Rona. 
Gdy tylko znalazłam się w pomieszczeniu, do moich uszu doszedł kolejny jęk Hermiony i pomruk pełen zdziwienia Harry'ego. 
− Potter, usłyszeliśmy twój słodki głosik! − zachwycił się George, poklepując Wybrańca po ramieniu.
− Nie duś w sobie złości, Harry. Wyrzuć z siebie wszystko − kontynuował Fred. − W promieniu pięćdziesięciu mil jest jeszcze kupa ludzi, która nie słyszała twojego krzyku!
Już miałam się odezwać, aby wtrącić, że pomieszczenia w tym budynku są dźwiękoszczelne, ale wtedy Harry nagle zmienił temat.
− To wy macie już licencję na teleportację? − burknął, patrząc także i na mnie znacząco.
− Nie, po prostu szybko biegamy − prychnęłam, przybierając podobnie gburowaty ton co Potter.
...
Podczas kolacji, bardzo późnej − zważając na godzinę za piętnaście dziesiątą - Harry w pewnym momencie podniósł się z krzesła i obdarzył wszystkich siedzących najbardziej lodowatym spojrzeniem, na jakie tylko było go stać. On jeszcze nic nie wie o życiu.
− Możecie mi w końcu powiedzieć, czym jest ten cały Zakon Feniksa? − warknął, a jego okulary znalazły się nagle na samym czubku nosa. Chłopak poprawił je gniewnie i westchnął, utknąwszy swoje zielone spojrzenie w Syriuszu. 
− Myślałem, że Suzanne już ci wyjaśniła. − Black zmarszczył brwi, a ja parsknęłam krótkim śmiechem. Świetnie, jeszcze mi się zaraz dostanie!
− Chciałabym mu powiedzieć ...z całego serca − dodałam pośpiesznie, układając dłonie na klatce piersiowej. Po chwili znów oparłam się nimi o blat. − Ale uciekł do Rona i Hermiony, a oni powiedzieli mu wszystko!
− To skąd jego pytanie o Zakon? − Syriusz chyba nie stał już po mojej stronie.
Przez chwilę mocno zaciskałam zęby.
− Ponieważ Ron i Hermiona nie wiedzą wszystkiego. − Bardzo podkreśliłam ostatnie słowo. − Nawet wy nie wiecie, bo Dumbledore urządza z nami jakieś chore gierki! − Oparłam się z całej siły o krzesło, przez co przez chwilę straciłam równowagę.
Black skinął niepewnie głową i spojrzał ze smutkiem na siostrzeńca.
− Zakon Feniksa to organizacja, która została utworzono przez Dumbledore'a, aby walczyć z Sam Wiesz...
− Z Voldemortem − wtrąciłam, czując, że wraz z wymówieniem tego imienia, irytacja ze mnie wyparowuje. Bliźniacy posłali mi zaniepokojone spojrzenia. Szybko zbyłam ich ręką.
− Tak − potaknął Black. − Jego członkowie wykonują misje, aby udało nam się pokonać Voldemorta.
− A ty co w nim robisz? − Wybraniec wyraźnie zainteresował się odpowiedzią Syriusza. 
Wraz z bratem wywróciłam oczami. Nie mieliśmy teraz czasu na zbędne wyjaśnienia. Musiałam z nimi jeszcze porozmawiać o szczegółach mojego powrotu do szkoły.
− Ja się stąd nie ruszam. − Black wskazał z goryczą na przestrzeń wokół siebie.
− Dlaczego?
− Bo szuka go całe Ministerstwo! − wtrącił mój brat. − A Voldemort już wie, że jest animagiem, bo...
− Wypaplał mu o tym zapewne Pettigrew! − fuknął Syriusz. − Tak więc widzisz, że jestem bezużyteczny.
− Ale przynajmniej wiesz, co się dzieje! − wtrącili się bliźniacy.
− Oczywiście, że wiem − Jego głos był mocno przesiąknięty sarkazmem. − Raporty Snape'a o jego misjach, jak to on musi narażać swoje życie, a ja tutaj bezczynnie popijam sobie herbatkę, skutecznie poprawiały mi humor! − Walnął pięścią w blat.
− Black! − syknęłam, wiedząc, że jego jeszcze jedna próba wyładowania się na stole skończy się bardzo niedobrze.
− Co? Nie czujesz tej goryczy, Suz? Ty także nie możesz stąd wyjść! A pamiętasz ostatnie pytanie Snape'a: jak wam idzie sprzątanie...?
− Jakie sprzątanie? − wtrącił chłopak.
− Musimy z tego budynku uczynić w miarę ludzką siedzibę − prychnął czarnowłosy.
− Przez ostatni rok nam to jakoś średnio wychodziło − zakpiłam, a Black spiorunował mnie wzrokiem. Przez irytujący błysk w jego szarych oczach, ruchem ręki wyczarowałam sobie szklankę z herbatą i pociągnęłam z niej soczystego łyka. Nie oderwałam od Blacka oczu nawet na chwilę.
Po chwili mężczyzna zrezygnował z naszego małego pojedynku i znów przeniósł wzrok na Harry'ego.
− I wiem, o czym myślisz, Harry. Na razie nie możesz wstąpić do Zakonu!
− Co, ale dlaczego!?
− Bo ja tak mówię. To nie jest wasza wojna, dzieciaki. Hermiono, Ron, wy także powinniście wyrzucić sobie z głowy ten pomysł.
− A my? − wtrącili z nadzieją bliźniacy, a Ron na ich reakcję chwycił za nóż leżący leniwie na stole. Cisnął nim pośpiesznie w ich stronę, a w jego oczach pojawiła się zazdrość.
George zatrzymał sztylet w połowie drogi do jego ramienia, przez co przełknęłam ślinę i przemienił go w samolocik, który z cichym szelestem upadł na blat.
− Podszkoliliście się − stwierdziłam z uznaniem, na co George uśmiechnął się nieprzekonująco.
− Jak widać, to nie wystarcza w przyjęciu nas do Zakonu. − Ścisnął dłoń w pięść. −  Potrzeba nam zgody naszej matki, która uważa nas za niedorosłych ludzi.
− Nie jesteście jeszcze dorośli! − wtrąciła się Molly.
− Według prawa czarodziejów jesteśmy, mamo − zawtórował bratu Fred.
− Po moim trupie! − odchrząknęła Molly. − Żadne z moich dzieci nie przystąpi do Zakonu, zrozumiano!? − Postawiła ze złością dzbanek z sokiem na stole.
− A Bill i Charlie? − Mój brat nie był po jej stronie.
− Szczerze mówiąc, dziwię się, Remusie, że pozwoliłeś Suzanne na udział w tym wszystkim! Nie zdajesz sobie sprawy, że to śmiertelnie niebezpieczne?
Mój brat lekko zmrużył oczy, a po chwili na jego twarzy pojawił się zwycięski uśmiech.
− Wojna nadejdzie, Molly. Właściwie już nadeszła i nie sądzę by Suzanne, George'owi, Fredowi i każdemu z twoich dzieci udało się ją ominąć. Lepiej informować ich od samego początku i uświadamiać, z czym mają do czynienia.
− Remusie? − oburzyła się.
− To tylko moje zdanie. − Wzruszył ramionami. − Nie sądzę jednak, że twoja nadmierna troska o nich pomoże im w jakikolwiek sposób.
Przygryzłam wargę, stuprocentowo się z nim zgadzając.
Po kilku minutach Molly niechętnie odpuściła − głównie przez nagłe pojawienie się jej męża w pomieszczeniu. Kiedy bliźniacy kładli się do łóżek około drugiej, wiedzieli o Zakonie wszystkie ujawnione przez Dumbledore'a informacje.

2 komentarze:

  1. Uzupełnisz myslodsiewnie?
    Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz :)

      Uzupełnię Myślodsiewnię, jak tylko znajdę wolną chwilkę ;)

      Pozdrawiam, Suzanne Lupin :)

      Usuń