piątek, 18 maja 2018

Rozdział 85


...
Podkrążone oczy wędrowały leniwie po kolejnych linijkach przejrzystego tekstu, który okazał się trudniejszy do odczytania, niż w pierwszej chwili mi się wydawało. Znużone powieki znów opadły na tym samym fragmencie tekstu i starały się zatrzymać łzy niechcące spłynąć po bladych policzkach. Moje gałki oczne były suche. Chociaż pragnęłam się rozpłakać i dać upust emocjom, nie mogłam tego uczynić. Uczucia żalu i wyrzutów sumienia blokowały mnie od środka, przez co nie potrafiłam ulżyć napuchniętym oczom.
Włożyłam koniec papierosa do spękanych ust i poczułam napływający do płuc słodki, szary dym. Alex miał rację − to przynosiło ukojenie. Oraz raka płuc, który był promocją dwa w cenie jednego w tym symbiotycznym układzie. Papierosy mnie przynosiły spokój, a ja byłam żywym inkubatorem dla zbuntowanych komórek chcących jedynie więcej i więcej. Po chwili wypuściłam z ust bezużyteczny smog, który wyleciał w Londyn przez otwarte okno mojego pokoju.
Zimnym wzrokiem spojrzałam na Proroka Codziennego, gdzie na okładce widniał krzyczący wręcz napis.
Tragedia podczas III zadania Turnieju. Zginął uczeń Hogwartu!
Ponownie zaciągnęłam się papierosowym dymem. Na zdjęciu znajdowało się martwe ciało Cedrika i Potter łkający nad nim. Z moich ust wypadł przyjemny kłębek dymu, który ruchem ręki zmieniłam w kilof. Przedmiot padł na gazetę i z hukiem oddzielił tekst od fotografii. Prychnęłam pogardliwie.
Cedrik zginął, a Voldemort odrodził się, czego nikt nie brał na poważnie. Ciekawe czy ludzie uwierzą w jego powrót dopiero wtedy, gdy ten potwór zamorduje jeszcze więcej osób. Kolejny raz dym wpadł do płuc. Gdy wypuściłam go ponownie na wolność, przybrał kształt mojego wyobrażenia twarzy Voldemorta. Chuda, blada, ze złowieszczym błyskiem w diabelskich oczach. Uśmiech był ledwie nienawistnym grymasem lub imitacją radości czy jakiegokolwiek zadowolenia. 
− Uwierz mi, że w rzeczywistości wygląda o wiele gorzej − mruknął Black, przez co odwróciłam głowę w jego stronę.
Wypuściłam kłąb dymu wprost w jego twarz.
− Było to bardzo aroganckie z mojej strony − stwierdziłam, a mężczyzna jedynie wyjął mi papierosa z dłoni.
− Od kiedy palisz? − rzucił, samemu zaciągając się dymem.
− Od wczoraj. Znalazłam paczkę w szufladzie biurka. − Machnęłam lekceważąco ręką. 
− To chyba papierosy mojego ojca − wyznał, a z moich ust wydobył się urokliwy kształt resztek dymu, jaki pozostał mi w płucach. − Był nieudacznikiem, a na te fajki rzucił czar pozwalający na puszczanie efektownych dymków. − Jak na potwierdzenie swoich słów, mężczyzna wypuścił z ust zgrabną różę utworzoną z siwych smug. 
− Zawsze pragniesz mnie upokorzyć? − warknęłam drwiąco, wyciągając z paczki kolejnego papierosa. Odpaliłam go krótkim ruchem palca.
− Takie mam zadanie. − Zerknęłam na niego z dystansem. 
− Wiesz, kiedy odbędzie się zebranie Zakonu? − Postanowiłam zmienić temat.
− Właśnie dlatego przyszedłem. − Nie odpowiedziałam, jedynie zaciągając się dymem − I szczerze żałuję, że to właśnie ja muszę przekazać ci te druzgocące wieści. − Przewrócił oczami.
− Jeszcze coś lepszego od śmierci Cedrika? − Wypuściłam z ust kłąb szarych oparów w kształcie znicza. Diggory był dobrym szukającym. − Ale wesoły tydzień! − parsknęłam.
Syriusz delikatnie dotknął mnie w ramię, chociaż jego twarz nie wyrażała współczucia, co w tamtej chwili było wręcz zbawieniem. W jego stalowych oczach kłębiła się pustka, podobnie jak w moich. Powoli zaczynałam rozumieć ten dystans czystokrwistych do świata. Zapewniał on spokój, którego w innym przypadku nie dałoby się osiągnąć. 
− Pamiętasz jeszcze Maureen? − podsunął.
− Kogo?
− No tak. − Black posłał mi pełen uznania uśmiech. − Zapomniałem, że mam do czynienia z kolejnym Lupinem!
− Nawet nie wiesz, jak cholerne masz szczęście.
− W to nie wątpię i radzę ci posprzątać w pokoju. − Rozejrzał się krytycznie po pomieszczeniu.
− Nie rozumiem. − Odsunęłam papierosa od warg.
− To stosunkowo proste. − Kąciki jego ust delikatnie uniosły się w górę. − Nie mam na razie gdzie umieścić Maureen, więc pomyślałem sobie, że twoje towarzystwo dobrze jej zrobi.
Mój wyraz twarzy nie zmienił się nawet odrobinę.
− Masz perfekcyjne wyczucie czasu, Black − stwierdziłam, nie dając wiary jego słowom. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.
− Czy kiedykolwiek żartowałbym z własnej córki?
Uniosłam wzrok na Syriusza i posłałam mu najbardziej drwiące spojrzenie, na jakie w tamtej chwili było mnie stać. Podejrzewam, że siedziałabym jeszcze długo w takim stanie, gdybym wtedy nie poczuła, że żarzący się koniec papierosa zaczyna przypalać mi skórę.
Momentalnie syknęłam z bólu, odwracając wzrok na oparzony fragment ciała.
− Cholera jasna! − Dogasiłam niedopałek i przyłożyłam pulsujący palec do ust, zwilżając go śliną. Spojrzałam na Blacka z nadzieją. − Jeżeli to żart, to osobiście odstawię cię do Azkabanu! − warknęłam.
− Czuję się zobowiązany. − Syriusz puścił mi oko i w dobrym humorze opuścił pomieszczenie, wesoło pogwizdując.
...
Mijałam kolejne zawiłe plątaniny korytarzy ministerstwa, po których nasi czarodziejscy urzędnicy poruszali się wręcz instynktownie. Ja niestety nie miałam tego szczęścia i co kilka chwil musiałam zatrzymywać jakiegoś ministra i pytać go o drogę. Niestety departament, do jakiego wybrałam sobie dotrzeć, znajdował się w jakimś nieupublicznionym miejscu, do którego prowadziło tak wiele dróg, że prawie nikt nie widział, gdzie on tak właściwie się znajduje.
Za piątym razem znowu nie znajdując drzwi z wyczekiwaną tabliczką, po prostu parsknęłam szyderczym śmiechem, który poniósł się echem po długim tunelu. Wtedy usłyszałem skrzyp otwieranego gabinetu. 
Odwróciłam wzrok w tamtą stronę, gdzie ujrzałam poważną twarz Lucjusza Malfoya, na której na mój widok pojawił się lekki grymas. Czułam, że mężczyzna przez chwilę lustruje mnie silnym spojrzeniem. Może trochę wydoroślałam od czasu, kiedy widzieliśmy się ostatnim razem. Natomiast on nie zmienił się ani trochę. Wciąż te same długie, wręcz białe włosy na głowie, gładko ogolona twarz i chłód stalowych oczu. Teraz nie wzbudzał we mnie strachu. Raczej odrazę i wściekłość, że ten człowiek zamordował moich rodziców, a teraz znów połączył się z Voldemortem.
− Dzień dobry − rzuciłam w jego kierunku, a moje usta mimowolnie wykrzywiły się w fałszywy uśmiech.
− Witam, panno Lupin − odparł monotonnym, wypranym z emocji głosem. − Jak się udały wakacje? Chyba było w porządku, skoro nie zjawiła się panienka w Hogwarcie przez ostatni rok.
Dostrzegałam w nim tą chęć górowania nade mną. Czuł się pewny siebie i bezkarny w każdym czynie, jaki wykonywał wobec mojej osoby. Wiedział, że ma w poparciu Voldemorta − swojego pana, który przyjdzie mu w obronie przed siedemnastolatką w każdej sytuacji. Ale pod warunkiem że uprzednio sir. Malfoy wyczyści stopy swojego mistrza własnym językiem!
− Miałam bardziej zajmujące rzeczy do roboty. A pan? Chyba pan także nie próżnował?
− Wygadana jak zwykle − kontynuował. − A, czy mogę spytać, co też panna Lupin robi tutaj w ministerstwie... sama. − W jego oczach dostrzegłam złowrogi błysk.
− Szukam Departamentu Transportu Magicznego w celu otrzymania licencji na teleportację.
− Och, widzę, że panna wcale nie próżnowała − Malfoy ironicznie przyznał mi rację. − Jeżeli można, będę mógł pokazać panience Lupin drogę.
− Jeśli nie naruszy to pańskiego napiętego grafiku pracy, panie Malfoy − stwierdziłam, a Lucjusz wystawił uczynnie swoje ramię w moim kierunku. Po chwili namysłu ujęłam je i z wyrazem przesadnej wdzięczności, ruszyłam prowadzona przez mężczyznę w kierunku departamentu.
...
Bezszelestnie teleportowałam się w parku przy Grimmauld Place, gdzie poza gołębiami nie spacerował nikt inny. Rozejrzałam się przezornie po otoczeniu, a gdy nic niepokojącego nie przykuło mojej uwagi, ruszyłam w kierunku dźwięków dochodzących z ulicy.
Już miałam przejść na drugą stronę jezdni, gdy nagle poczułam, że jakaś siła zaciska się na moim nadgarstku i przyciąga mnie do siebie. Już po chwili moje nozdrza wypełnił zapach znajomych perfum.
− Mi też miło cię widzieć − mruknęłam, odsuwając się od blondyna. Alex posłał mi zadowolone spojrzenie.
− Pokaż, bo inaczej nie uwierzę − stwierdził, na co ja przewróciłam oczami.
− Masz, ale nie licz na stosowanie ulg dla swojej osoby. − Wyjęłam z kieszeni biały list, który przez teleportację zdążył pognieść się już nieznacznie.
Alex szybko obiegł wzrokiem dokument.
− Gratuluję. − Potaknął, oddając mi dokument i opierając rękę na moich ramionach.
Po chwili czekania przeszliśmy przez ulicę, a następnie weszliśmy do ukrytego domu z numerem dwanaście.
Na korytarzu panował przedsmak gęstniejącej atmosfery, która swoje apogeum osiągała w kuchni, gdzie właśnie odbywało się spotkanie Zakonu. Według moich źródeł miał uczestniczyć w nich Black, Store'owie i Dumbledore, ale ignorancją z mojej strony byłoby się w ten cały ich spór nie wtrącić.
− Zaraz wrócę − rzuciłam do Alexa, a następnie wślizgnęłam się do pomieszczenia, gdzie prowadzona rozmowa nagle ucichła.
− Suzanne! − Dumbledore ucieszył się na mój widok. − Nie uwierzysz, ale od kilkunastu minut każę im jakoś ucywilizować dyskusję, a oni nic. A tu proszę... stajesz w drzwiach kuchni i od razu jaki spokój! Chodź, dziecko, usiądź obok mnie.
Przystanęłam na prośbę dyrektora, a kiedy zajęłam miejsce przy stole, pojawiła się przede mną filiżanka doskonale uparzonego Earl Greya. Dumbledore posłał mi oko.
− A więc wracając − Rozmowę rozpoczął Black. − Nalegam, aby Maureen niezwłocznie pojawiła się w tym budynku! To moja córka i to ja powinienem się nią zająć!
− Ty, Black? − warknęła Emily. − Spójrz na siebie, co ty jej możesz zapewnić? Zbiegły więzień, który nie potrafi nawet udowodnić swojej niewinności!
− Zbiegły więzień, który zaufał sprzymierzeńcom i liczył na to, że to oni udowodnią jego niewinność − rozjaśnił Syriusz. − I uwierz mi, Emily, że jestem w stanie dać Maureen więcej, niż ty, Jack i cała twoja przeklęta rodzina!
Mąż kobiety upił łyk ciepłego napoju ze zdenerwowania.
− Nie pozwolę ci nigdy skontaktować się z Maureen! Nie znasz tej dziewczyny, ona jest bardzo wrażliwa, a taka informacja może ją...
Nagle, nie wiedzieć czemu, ogarnęło mnie wielkie poczucie niesprawiedliwości. Kaszlnęłam znacząco, tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych.
− Jeśli mogę − zaczęłam, co Emily skomentowała jękiem irytacji. − Przyjaźniłam się z Maureen przez trzy lata i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że jej wrażliwość jest bardzo zbliżona do mojej. Jej delikatność nie jest rozwinięta na tak wysokim poziomie, aby miała się jakoś załamać na tę informację.
Syriusz uśmiechnął się szeroko.
− Moja krew! − zawołał z satysfakcją.
− Nie sądzę, abyś znała moją córkę lepiej niż ja. − Kobieta udała, że uwagi Blacka w ogóle nie było. − Przecież wychowywałam ją przez piętnaście lat! Nikt nie zna jej lepiej ode mnie!
− Dlatego powinnaś wiedzieć, że Maureen domyśla się tego, że nie jesteście jej biologicznymi rodzicami − powiedziałam, a na moje słowa Emily zacisnęła mocno szczękę. − Umówmy się, nie ma pomiędzy wami żadnych fizycznych cech wspólnych. Jej kolor włosów, oczu i blada cera wskazują bezprecedensowo na spowinowacenie z rodem, którym z pewnością nie jest Meadowes. Store'ów już nawet nie liczę, bo ona wygląda jak czystokrwista. Członkowie rodu Meadowes mają blond włosy i niebieskie oczy. 
− Skąd to wiesz? − warknęła kobieta.
− Widzę ciebie... widziałam Dorcas na zdjęciach... oraz widziałam dziadka Maureen, który, na szczęście, jest jej prawdziwym dziadkiem. Przynajmniej dziadkowie są prawdziwi.
− Dumbledorze − Emily zwróciła się do profesora. − Nie zamierzasz mi chyba odebrać dziecka.
− Według mnie... − Dyrektor zawahał się przez chwilę. − Maureen ma prawo poznać prawdę, kłamstwo jest krótkotrwałą receptą o wyjątkowo groźnych skutkach ubocznych. Poza tym jesteście zobowiązani do przestrzegania testamentu Blacków.
− Co to takiego? − spytałam, słysząc coś, o czego istnieniu nie miałam pojęcia.
− Suzanne − skarcił mnie Black, który uporczywie pragnął zajść Emily za skórę.
− Był to dokument... − Dumbledore nie przejmował się temperamentem czarnowłosego. − który sprawiał, że Maureen stawała się adoptowaną córką Store'ów. Był to bardzo konkretnie spisany dokument, którego sam sporządzałem, aby nie było w tym temacie żadnych nieporozumień.
− To po co ta cała kłótnia? Maureen jest naszą córką! − fuknęła Emily.
− Jeżeli rodzice Maureen, Dorcas i Black − Dyrektor ignorował wszelkie bodźce dopływające do niego z otoczenia. − zginęliby, wtedy opiekę nad nią zaczynają sprawować Store'owie. Jeżeli rodzice Maureen, nie byliby zdolni do opiekowania się Maureen z przyczyn zdrowotnych, wtedy opiekę nad nią zaczynają sprawować Store'owie. Jeżeli przyczyny zdrowotne zostaną usunięte, wtedy opieka nad Maureen trafia ponownie w ręce jej biologicznych rodziców.
− Więc skoro Black uciekł z Azkabanu to...
− I tu pojawia się problem, bo nasz dokument nie brał pod uwagi wizyty w Azkabanie. Do tego niewinnego człowieka. Dlatego uważam też, skoro Syriusz jest poszukiwanym zbiegiem, aby na razie − Bardzo podkreślił te słowa. − Store'owie pozostali opiekunami dziewczyny. Jednakże... − Przerwał wybuch radości kobiety. − Maureen, przynajmniej z twoich pobudek moralnych, Emily, powinna zamieszkać z ojcem w te wakacje. Lecz obawiam się, że kiedy Black zostanie uniewinniony, prawo do opieki nad córką przypadnie właśnie Syriuszowi, więc... − Dumbledore wzruszył ramionami. − Tak, jak było wcześniej ustalone, orzekam, że Maureen pojawi się na Grimmauld Place, a Suzanne tak czy siak będzie musiała posprzątać pokój do czasu jej pojawienia się tutaj.
...
Siedziałam na najniższym stopniu schodów i wpatrywałam się w stare drzwi wejściowe prowadzące na ruchliwą ulicę. Nie miałam nic ciekawszego do roboty, jak tylko przyglądać się im z udawanym zaciekawieniem i lustrować każdy milimetr kwadratowy ich misternie wykonanej powłoki. 
− Mojej pani serce by pękło, gdyby wiedziała, że zdrajcy krwi i przyjaciele Dumbledore'a szwendają się po jej domu! − zalamentował skrzat domowy już któryś raz tego przedpołudnia. 
− Stworku, czy ty naprawdę nie masz lepszych rzeczy do roboty, jak tylko lamentować o swoim biednym losie? − rzuciłam w jego kierunku. − Mi po roku takiego zrzędzenia już dawno wysiadłyby nerwy.
− Moja pani już dawno pozbyłaby się takiego problemu! Wygnałaby podłych zdrajców z jej domu! − rozpaczał jeszcze zgryźliwiej, przechodząc obok mnie na schodach i niechcący trafiając mnie w głowę trzonem miotły. 
Postanowiłam sobie zachować spokój. Nie chciałam, aby Maureen po roku braku jakiegokolwiek kontaktu ze mną, zobaczyła mnie jako człowieka na skraju załamania nerwowego. Po raz kolejny dostałam czymś w głowę. Podniosłam wzrok, a wtedy ujrzałam spokojną postać Stworka odkurzającego zmiotką jakiś stary bibelot. Zacisnęłam dłonie w pięści, postanawiając sobie, że nie zostanę wytrącona z równowagi. 
− Ach, podli zdrajcy krwi. Kiedyś palono was na stosach i wrzucano was do stawów rybom na pożarcie, a dzisiaj? Ach, gdzie te piękne czasy? − zawodził dalej. 
− Stworku, dobrze wiesz, że nie uda ci się mnie sprowokować − zapewniłam, czując, że metalowy bibelot, który przed chwilą był pucowany przez skrzata, spada właśnie po schodach i uderza mnie z całej siły w prawą rękę. Normalnie poczułaby się bardzo zaszczycona faktem, że cenny artefakt Blacków uderzył mnie w palce, ale jakoś tak wyszło, że tym razem nie poczułam się wyróżniona. Podniosłam się z miejsca i gdy już chciałam rzucić się na Stworka, usłyszałam jazgot, którego nie mógł wydać zwykły śmiertelnik.
Walburgia Black obudziła się i znów zaczęła prawić na cały budynek swoje przemyślane kazania pełne obelg, wyzwisk i przekleństw. Jeżeli w czyjejkolwiek głowie zrodzi się myśl, że czystokrwiści czarodzieje cenią sobie kulturę słowa, to ja bardzo chętnie pokażę im ten oto załączony obrazek, na którym to portret matki Blacka zapewnia nam niesamowitej rozrywki. 
− Odpieprz się ode mnie, szlamo! − Nawet nie miałam ochoty wyprowadzać kobiety z błędu. Złapałam za opadnięty materiał, a następnie starałam się zakryć nim szpetną twarz Walburgii. − Odejdź, idź do diabła! Wilkołaki bezczeszczą dom moich przodków! − jęczała.
− Tym wyciem to bardziej ty kojarzysz mi się z wilkołakiem − mruknęłam rozeźlona, w ostateczności posiłkując się zaklęciem nanoszenia kleju. Usta kobiety zostały zamknięte na zaledwie kilka sekund.
Zawiesiłam płachtę w momencie, gdy zapora kleju pękła, ale wtedy do moich uszu nie docierało nic więcej poza jej stłumionym szlochem.
− Podła zołza − warknęła, odwracając się w kierunku drzwi, aby znów zająć miejsce na najniższym schodku.
Jednak wtedy moje oczy zatrzymały się na dwójce osób, które patrzyły na mnie z tak ogromnie sprzecznymi emocjami, że nie byłam pewna, czy takie zjawisko jest w ogóle możliwe. Remus był nieco speszony i przerażony, jednak bardziej przykuła moją uwagę osoba tuż za nim. 
Znajdowała się tam Maureen, a na jej twarzy malował się tak szeroki uśmiech, że obawiałam się, czy jej usta wytrzymają taką rozpiętość. W jej stalowych oczach pojawiły się iskierki zachwytu.
− Nie spodziewałam się was tak wcześnie − próbowałam się wytłumaczyć, ale wtedy poczułam, że Maureen znajduje się tuż przy mnie i tak, jak tylko ona potrafiła, przytuliła się do mnie. 
− Tęskniłam za tobą, bałwanie! − To były pierwsze słowa, jakie dane było mi usłyszeć po roku niekontaktowania się ze sobą.
− Mi także miło cię widzieć. − Oddałam uścisk, czując, że z mojej twarzy ustępuje szok. − Brakowało mi twojego idiotyzmu w niektórych sytuacjach.
− Miła jak zawsze − prychnęła Maureen, nagle odsuwając się ode mnie. Była ode mnie niższa o pół głowy. − Ale w sumie nie spodziewałam się po tobie niczego więcej.
− Nie śmiem się nie zgodzić − potaknęłam. − Ale już nie możesz liczyć na to, że uda ci się mnie dogonić.
Sto siedemdziesiąt centymetrów jest naprawdę wysokim wzrostem − skarciłam się w myślach. − Nie ma co!
...
− Nie masz pojęcia, ile fajnych rzeczy ominęło cię w Hogwarcie − zachwycała się Maureen, wypakowując z kufra najpotrzebniejsze rzeczy. 
− W to nie wątpię, ale nie martwię się tym. Ty przecież wszystko mi opowiesz − parsknęłam drwiąco.
− Z największą przyjemnością. A więc na sam początek...
− Przygotowywałaś się na to, mam rację? − przerwałam jej.
− Trochę. Musiałam mieć pewność, że będziesz ze wszystkim na bieżąco. 
− Tak, ja w ploteczkach zawsze bardzo chętnie, ale najpierw chciałabym wiedzieć, czy... Coś ważnego zmieniło się u ciebie przez ten rok? − spytałam, wiedząc, że to pytanie powinno być moim punktem wyjścia. 
− Nie wiem, chyba nic konkretnego. Byłam na balu z Jordanem i dzieliłam w tym roku dormitorium z Angeliną. A u ciebie?
− Nie możesz najpierw skończyć? − zachęciłam.
− Ale ja już to zrobiłam. 
Westchnęłam ciężko. No tak, Maureen i jej minimalizm objawiał się we wszystkim.
− A więc ja wyrobiłam sobie licencję na teleportowanie, rzuciłam swoje pierwsze w życiu zaklęcie Niewybaczalne i...
− Poznałaś kogoś? − Bardziej stwierdziła, niż zapytała.
− Co? Skąd wiesz?
− Zarumieniłaś się. − parsknęła śmiechem. − Kto to jest? Jak wygląda, ile ma lat? Chcę wiedzieć wszystko!
− Alex Moody.
− Syn tego szaleńca?
− Jego siostrzeniec − poprawiłam. − Jest blondynem, ma dwadzieścia cztery lata i... Nie wiem, pali i kolekcjonuje mugolskie plakaty filmowe.
− Artysta − rozmarzyła się. − Super! Muszę go poznać.
− Masz właśnie okazję − Usłyszałam nagle pewny głos chłopaka, który sprowadził dziewczynę na ziemię. Szybko odwróciła się w jego kierunku, a wtedy prawie ją zmroziło. − Alex Moody. − Posłał jej jeden ze swoich popisowych uśmiechów.
− Maureen... Maureen Store − odparła, spoglądając na mnie z uznaniem.
− Nazwisko Store to chyba do czasu − rzucił, posyłając mi drwiące spojrzenie.
− Alex, nie musisz iść wyjść na spacer? − warknęłam, widząc, ze na twarzy Maureen pojawia się podejrzliwość. 
− Nie widzę takiej konieczności. − Oparł się swobodnie o framugę drzwi.
− Idź, to ci dobrze zrobi!
− A właśnie, Remusa was wołał − mruknął Alex z zadowoleniem w głosie. − Wyczarował zdrową kolacyjkę... pizza wegetariańska. − Zaśmiał się krótko.
Wymijając go w drzwiach, posłałam chłopakowi sójkę w bok, przez którą jednak wyraz jego twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Kiedy znalazłyśmy się w kuchni, ujrzałam Syriusza, który stał na przeciw wejścia do pomieszczenia.
W jego oczach pojawiły się te same iskry, co w Maureen. Byli do siebie bardzo podobni. Jak ojciec z córką, ale rozdzieleni przez okrutny los.
...
Kiedy jedzenie posiłku stało się mniej dynamiczne, Black wstał od stołu i włożył talerz do zlewu. Po chwili ten był już czysty. Syriusz niepewnie odwrócił się w naszą stronę, lecz jego wzrok spoczął na Maureen, którą minęła ochota na jedzenie. 
− Kiedy pojawią się moi rodzice? − rzuciła, przełamując ciszę. 
Na słowa córki Black poczuł ogromną gulę w gardle, nie pozwalającą mu wydobyć z siebie głosu. Remus postanowił wyręczyć we wstępnie przyjaciela. 
− Maureen, mam nadzieję, że Store'owie poinformowali cię o niewinności Blacka i czym jest dokładnie Zakon Feniksa.
− Coś napomknęli. Wyjątkowo − prychnęła z pogardą, co wywołało na twarzy Syriusza lekki uśmiech. − Chyba sami się zdziwili, że mówią mi takie rzeczy. Sama się zdziwiłam. Matka prędzej zamknęłaby mnie w piwnicy, niż puściła do kwatery czegoś, co walczy z Sami Wiecie Kim.
− Emily martwi się o ciebie − mruknął Black, chociaż zachowanie kobiety nazwałby chętniej obsesją.
− Wiem, ze się martwi − przytaknęła Maureen. − Suzanne, prawda, że moja matka się o mnie martwi?
− Zabójczo − skwitowałam, co Remus skomentował przewróceniem oczami.
− Zabójczo? − powtórzył Syriusz, a jego mina wskazywała, że mężczyzna miał ogromną nadzieję na to, że Maureen wręcz rzuci się w jego ramiona i będzie mu dziękować za to, że to on okazał się jej ojcem. 
Przyjaciółka spojrzała na mnie z nierozumieniem. Wyczuwała we mnie niepokój. Ta czarnowłosa dziewczyna miała w sobie coś, co pozwalało jej czytać z ludzi niczym z otwartej księgi. Wzięłam głęboki wdech.
− Możecie mi w końcu powiedzieć, o co w tym właściwie chodzi? − rzuciła nagle, a Syriusz stanął tak prostu, że myślałam przez chwilę, że jego kręgosłup wyskoczy spod jego skóry.
− Co masz konkretnie na myśli? − zagaił nieśmiało.
− Jesteście dziwnie spięci, a ty, Black, zachowujesz się jak spłoszony kundel! Ta metafora nie została użyta przypadkowo.
− Maureen... − zaczęłam gładko.
− Tak, wiem, że Black jest moim ojcem! − fuknęła czarnowłosa. − Tylko kompletny kretyn by się nie zorientował, że tak nie jest!  Wskazywało na to wszystko: mój wygląd, zachowanie Emily i Jacka, album ze zdjęciami, nawet Erebusa dostała, aby go upokorzyli. − Spojrzała na ojca z wyrzutem. − Ale podchody z psem mogłeś już sobie darować, wiesz? Jak sobie teraz o tym pomyślę, to aż przechodzą mnie ciarki.
− To był jedyny sposób na...
− Wiem i dlatego rozumiem. − W końcu posłała mu krzepiący uśmiech. − I w sumie cieszę się, że te dwa miesiące spędzę tutaj. Store'owie powoli zaczynali działać mi na nerwy.
− Maureen, nie powinnaś tak o nich mówić! − upomniał Remus, na co dziewczyna i jej ojciec w równym czasie wypalili zgodne: "dlaczego?". Mój brat westchnął ciężko. − Jakby nie patrzeć, ci ludzie cię wychowali.
− Wychowali mnie w rosnącej niechęci do siebie − rzekła. − Od zawsze wiedziałam, że nie pasuję do nich, że jest w nich jakaś cząstka, która mnie od nich odpycha.
− Maureen... − Wstałam, chcąc do niej podejść.
− Nigdy nie traktowałam ich jak prawdziwych rodziców, więc ta nowa rzeczywistość jest wspaniałym zrządzeniem losu. 
− Nie jestem co do tego przekonany. − Remus pokręcił głową.
Maureen zagryzła wargę.
− Czyli co innego mogę teraz zrobić? − spytała.
− Stopniowo oswajać ich do tej sytuacji − podrzuciłam. − Z Syriuszem masz do spędzenia jeszcze wiele czasu, a tak nagłe odłączenie się do rodziców...
− Nigdy nie wspomnieli mi o mamie, o tym, że mój ojciec siedzi w Azkabanie. Nie mogłabym mieć do tych ludzi sympatii, nawet gdybym chciała − usprawiedliwiła się. 
− Być może się bali.
− Kiedy Black uciekł z Azkabanu także bali się, że może mi coś zrobić, więc straszyli mnie przeciwko niemu! − powiedziała.
− Oni znali prawdę o niewinności Blacka od samego początku − wtrąciłam, na co Maureen posłała mi zaskoczone spojrzenie. − Wiedzieli, ale nie chcieli cię stracić, więc nie wystąpili z wnioskiem o uniewinnienie. 
− Suzanne! − skarcił mnie brat.
− Co? − warknęłam. − Na jej miejscu nienawidziłabym ich z całego serca. Straciła możliwość poznania ojca przez ich osobiste zapędy! To jest czyn nie do wybaczenia.
Widziałam w oczach Remusa, że w duchu przyznaje mi rację. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz