niedziela, 20 maja 2018

Rozdział 86

Rozdział 86.
...
Przyjemne było lato na Wyspach Brytyjskich. Słońce dawało upragnione ciepło, do którego ludzie lgnęli z powodu jeszcze pradawnego przyzwyczajenia. Wiatr pochodzący od Atlantyku sprawiał, że twarz dostępowała przyjemnego ukojenia pod wpływem co chłodniejszego ruchu powietrza.  Dzisiejszy ranek dorównywał spokojem pogodzie z tą różnicą, że z tyłu głowy wyczuwałam zbliżające się burzowe chmury. Ten lęk był irracjonalny, ale zdawał się być tak wyraźny, przez co nie można było go tak po prostu zignorować. 
Black znów zabrał Maureen w jakieś ciekawe miejsce z jego przeszłości. Starał się odbudować więź z córką i w sumie udało mu się to już po części dokonać. Store'owie zostawili mu dobre podwaliny, aby Black znów mógł stać się ojcem.
Widziałam w jego szarych oczach, że nigdy nie przestał nim być. Zawsze martwił się o córkę - nawet pomimo znaczącej odległości między nimi. Maureen także to widziała. 
I zdawało mi się, że te ich dwie zagubione dusze dopiero teraz znajdują w sobie nawzajem ukojenie. Zachowywali się jak przyjaciele. Znający się od zawsze, chociaż prawda była taka, że w swoim życiu spędzili ze sobą bardzo niewiele chwil.
Uśmiechnęłam się niezauważalnie. Wszystkie pretensje, jakie Maureen wypowiadała w rozmowach ze mną, nagle stały się dla niej błahym pyłem. Pewnie dlatego tak szybko zaakceptowała tę sytuację. Chociaż ta myśl brzmi okrutnie, obawiałam się, że Maureen chciała poznać Blacka nie jako Syriusza Blacka, a jako kogoś, kto uratuje ją przed Store'ami. 
Poczułam na swojej tali dłonie Alexa.
- Jak tam? - rzucił, upierając brodę na moim ramieniu i wprawiając mnie w kołysanie.
- Myślę - mruknęłam prawie że nieprzytomnie.
- Nad czym? - drążył dalej.
- A czy to ważne?
- Cholernie.
Parsknęłam śmiechem, wyrywając się z jego objęć. Usiadłam na chłodnej powierzchni parapetu.
- Zastanawiam się... Nie jestem psychologiem, ale przez to, że przyjaźnię się z Maureen wysunęłam takie wnioski, bo... Myślisz, że jej uczucia względem Blacka mogą być szczere?
Alex przysiadł się do mnie, a po jego twarzy widziałam, że zachęciłam go tym tematem do dyskusji.
- Ona ma piętnaście lat, nie wiem, czy w tak ...umówmy się... późnym wieku, potrzebny jest jej nowy ojciec - dodałam szybko.
- Jeżeli Jack nie spełnił jej oczekiwań...
- Właśnie! Jeśli Jack nie zdał egzaminu, to czy ona ma prawo przekreślać piętnaście lat? Store'owie opiekowali się nią, wychowywali jak córkę.
- Znasz Maureen lepiej niż ja - stwierdził Alex. - To ty powinnaś wiedzieć, czy potrzebuje ona bardziej zrozumienia czy opieki.
Przygryzłam wargę, świetnie znając odpowiedź.
- Widzisz, a zatem decyzja Maureen jest słuszna. - Pogładził mnie po ramieniu. - Bądź, co bądź, to Store'owie przecież przyczynili się do tego, że przez tyle czasu nie mogła poznać ojca.
- Gdybym ja była na jej miejscu, podeszłabym do tego inaczej - przyznałam.
- Chyba o to chodzi, ludzie różnią się od siebie, zapomniałaś? 
- Wszyscy? - zadrwiłam.
- Wszyscy. - Potaknął. - Chodź, przejdziemy się do kuchni i zrobię ci herbatę.
...
- Suzanne, ja po prostu nie wierzę, że ja się z tobą jeszcze zadaję - rzekł Alex, patrząc na mnie z politowaniem.
Po pomieszczeniu co chwilę rozchodził się dźwięk mojego śmiechu.
- Ale spójrz jeszcze raz! - Upierałam się przy swoim. 
Ruchem ręki sprawiłam, że ze szklanki wypełzł niewielki strumień herbaty. Zrobił kilka obrotów w powietrzu, a kiedy wystygnął, wpadł wprost do mojej jamy ustnej.
- Ta dam! - mruknęłam z zadowoleniem, a chłopak zaśmiał się krótko.
- Dziękuję za danie przykładu - odparł, a ja mimowolnie znów parsknęłam śmiechem, co równało się z pozbyciem płynu z ust. Woda poleciała na czarne płytki szlachetnej kuchni Blacków i rozlała się strumieniem na przestrzeni wokół mnie.
- Ups! - Zachichotałam, nachylając się nad podłogą i w między czasie próbując zgarnąć z niej zaklęciem ciecz. Musiałam wtedy śmiać się naprawdę głośno, gdyż chłopak patrzył na mnie jak na kogoś, kto właśnie uciekł z Munga. 
- Nie marudź, tylko pomóż mi! - jęknęłam i w tej samej chwili herbata zniknęła z podłogi.
Nie zrobił tego jednak Alex. 
Blondyn patrzył się w pewien punkt za mną, przez co wyprostowałam się momentalnie, myśląc że to zapewne Alastor, gdyż na nikogo innego Alex nie patrzył w tak pokrętny sposób.
- Kupę lat - Usłyszałam za swoimi plecami i odwróciłam się natychmiastowo.
Stali tam bliźniacy! We własnych osobach. Poczułam jak na moją twarz wkrada się uśmiech, chociaż w sercu nadal tkwiło niedowierzanie. Bliźniacy także patrzyli na mnie z mieszanymi uczuciami.
Teraz przypominali bardziej mężczyzn niż chłopców. Piegi całkowicie opuściły ich twarze, na których wreszcie zaczęło malować się cos na kształt powagi i nadchodzącej dorosłości. Jednak co bardziej uważny człowiek zauważyłby zapewne, że w ich oczach nadal kryło się to samo pragnienie zabawy i adrenaliny. Ich włosy, chociaż nadal płomiennorude, teraz mocno przyciemniały i były ułożone w bardziej sterczący sposób. Mieli na sobie jeansy oraz swetry z G i F,  pomimo tego że na dworze było 30 stopni.
Z wrażenia upuściłam kubek, który stłukł się z hukiem na podłodze, a następnie został przez Alexa naprawiony i sprowadzony na blat. Jednak ani ja ani bliźniacy nawet nie zwróciliśmy na to większej uwagi. Po prostu wpatrywaliśmy się w siebie nie mogąc nawet na chwile zabrać głosu.
W końcu po prostu nie wytrzymałam i rzuciłam się im w ramiona, a ich rozrywkowa aura jakimś cudem znów przesiąkną mnie na nowo. Od obydwu z nich biło niesamowite ciepło, a ja wtuliłam się w nich jeszcze mocniej. Poczułam że oni także odwzajemniają uścisk. 
Nie widzieliśmy się rok! Jeden długi rok i nie mam pojęcia, jak wiele czasu wytrzymałabym jeszcze bez nich...
- Suzanne! - zza bliźniaków dobiegł kolejny glos. Pani Weasley!
- Dzień dobry - odparłam, czując, że jestem odpychana od chłopaków i znajduję się w ramionach kobiety, która miażdżyła mnie w ten swój matczyny sposób.
- Mamo daj spokój! Miała od ciebie spokój przez cały rok. Nie możesz tak nagle jej zacząć dusić! - te słowa sprawiły, że przez moment miałam niezauważalnie wytrzeszczone oczy. Spojrzałam po chwili w stronę, z której wydobył się ten glos. Głos chrapliwy, męski... Poważny! Zmienił się mu diametralnie.
- Dziękuję, George, za wsparcie, ale dam sobie radę - odparłam do chłopaka z dużym F na swetrze. Ten posłał mi zszokowane spojrzenie.
- Jakim cudem... - wydal z siebie Fred, mający duże G na koszulce. Jego glos był mniej dojrzały od jego brata, ale także się zmienił.
- Myśleliście, że po roku nie będę was rozróżniać? - prychnęłam. - Niedorzeczność. Zwłaszcza, gdy zamieniliście się swetrami, łatwo było was przejrzeć - Uśmiechnęłam się drwiąco.
- To tylko dobrze świadczy o tobie - wzruszył George ramionami, także uśmiechając się pod nosem.
Wtem po kuchni przeszedł dźwięk przypominający kaszlnięcie. Należał on niewątpliwie do Alexa, który do tej pory był biernym obserwatorem sytuacji. 
Blondyn przestał opierać się o blat i uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny dla siebie sposób, a następnie podszedł do nas i stanął obok mnie.
- Alex Moody - powiedział. - Chłopak Suzanne - dodał jakby od niechcenia i rozejrzał się po wszystkich z wyższością.
Widziałam, że na twarzach bliźniaków pojawił się pewnego rodzaju grymas na wypowiedź Alexa. Miałam wrażenie, że po jego słowach nastała wręcz dla nas nieprzyjemna cisza.
- Bardzo się zmieniłaś, Suzanne - stwierdziła pani Weasley, a ja spojrzałam na nią pytająco. - Wydoroślałaś... czego absolutnie nie można powiedzieć o tej dwójce. - Wskazała dyskretnie na bliźniaków, co oni bardzo subtelnie odwzajemnili poprawieniem włosów.
- Po nich i tak nie można się już spodziewać niczego więcej - mruknął Ron, stojący w przejściu kuchni wraz z Hermioną i Ginny.
Uśmiechnęłam się szeroko na ich widok.
...
Zabrałam bliźniaków do pokoju na trzecim piętrze, który od dzisiaj miał stać się ich bazą dowodzenia. Chłopcy z zadowoleniem opadli na łóżka, a po ich minach poznałam, że są bardzo zadowoleni. Pokój był dużo większy niż ten w Norze.
- A więc, Suzanne - mruknął George, przez co uśmiech ponownie nie mógł opuścić mojej twarzy. - Nie widzieliśmy się rok! Wiesz ile to jest rok? 
- Nawet więcej niż rok - przyznałam z filozoficzną miną. Przy bliźniakach nie było nawet mowy o zachowaniu powagi.
- Jesteś nam coś winna, wiesz - wtrącił Fred, a ja zdobyłam się jedynie na drwiące parsknięcie.
- Niby co takiego? - rzuciłam, siadając na komodzie. Nogi prawie dosięgały do podłogi, co bliźniacy skomentowali parsknięciem.
- Właśnie to! - Zachwycił się George, wstając z łóżka i podchodząc do mnie. Ściągnął mnie za nadgarstek z mebla i posłał mi znaczące spojrzenie, abym stanęła prosto. 
Kiedy znalazłam się blisko chłopaka, do moich nozdrzy wpadła woń jego perfum! Tych cholernych perfum! W głowie wytoczyłam całe powstanie przeciwko temu niepokojącemu uczuciowi.
George posłał mi uśmiech pełen uznania, a następnie odwrócił się do brata.
- Fred, spójrz na to. - Wskazał na mnie. - Jak duża jest różnica?
Jego brat przechylił delikatnie głowę i zmrużył oczy.
- Z dziesięć centymetrów! - zachwycił się.
- To bardzo dobrze. - Skinął George. - Ponieważ obawiałem się, Suzanne, że kiedy się zobaczymy, nie będziesz dostawać nam nawet do kolan. - Uniósł szybko nogę, przez co odsunęłam się od niego jak poparzona.
- I jeszcze jedna myśl. - Fred uniósł rękę, jakbyśmy przebywali na zajęciach. - Z tym Alexem to na poważnie? Czy chcesz nas przestraszyć, że umawiasz się z takim bucem?
- To słaby żart, Suz, przypomina bardziej rodzaj podchodów dla przedszkola - zgodził się George.
- Wy macie swoje zdanie, ja mam swoje. - Posłałam im lekki uśmiech i znów usiadłam na komodzie.
- To zrozumiałe, ale nie zapominaj, że to my mamy nosa do ludzi... a nie ty!
- Zawsze uważałam Katy Bell za złotego człowieka - prychnęłam.
- Znowu zaczynasz? - podchwycił George.
- Co znaczy "znowu"? 
- To znaczy, że... - zaczął, ale wtedy przerwał mu brat.
- A więc ty jesteś z Alexem, Suz. A wyobraź sobie, że nam nie udało się jeszcze ustatkować.
- Naprawdę? - Udałam zaskoczenie, upozorowując krztuszenie. Usiadłam na łóżku obok rudzielca.  - Co to za szczęście, ale... chłopaki, wiecie, jak wielu dziewczynom łamiecie teraz serca?
- Bywa, moja droga. - Fred oparł rękę na moim ramieniu. - Zwłaszcza powinnaś współczuć George'owi. Chodzi z tą Bell, zrywa z tą Bell... - Machał niedbale drugą dłonią. - i w sumie przestałem liczyć, ile już razy schodzili się od czasu Balu Bożonarodzeniowego. - George parsknął pogardliwie.
- Nie wierzę - zakpiłam, kierując wzrok właśnie na niego. Z oczu rudzielca ciskały gromy. 
- Ale powinnaś! - ciągnął dalej Fred. - Teraz są, o ile dobrze mi się wydaje, w separacji!
- Ej! - wtrącił tamten.
- No co? Przecież to święta prawda, bracie. Poza tym muszę zdradzić naszej drogiej Suz wszystko, co ominęło ją przez ten rok.
- A co słychać u Lee i Angeliny? - rzuciłam, czując gęstniejącą atmosferę.
- Oni? - fuknął George, nie mając zamiaru dopuścić już gadatliwego brata do głosu. - U nich nic nowego. Oprócz tego, że Jordan odpuścił sobie Yaxley, a Angelina chwilę kręciła się wokół Kruma! - mruknął, a na twarzy jego brata dostrzegłam irytację.
- A ja słyszałam, że zaprosiłeś ją na bal? - pochwaliłam się Fredowi.
- Skąd wiesz?
- Maureen stanowiła moje główne źródło informacji.
- Zdrajca - sapnął pod nosem w momencie, gdy drzwi pomieszczenia otworzyły się.
- Suzanne mam dla ciebie wiadomość - zaczął Alex, jednak pod wpływem widoku chłopaków nagle zamilkł. Jakby niesamowitym zjawiskiem był fakt, że siedzieli we własnym pokoju.
- Cześć - rzekli bliźniacy w jego kierunku, a Fred nawet zdjął rękę z mojego ramienia.
Alex nie odpowiedział. Zaciskając usta w cienką linię, podszedł do mnie i szepnął mi do ucha.
- Dobre wieści... przynajmniej dla ciebie.
- Co masz na myśli? - spytałam, posyłając bliźniakom nerwowe spojrzenie. Udawali, że nie podsłuchują. 
- Przed chwilą odbyło się zebranie Zakonu między innymi w twojej sprawie. - Wstrzymałam oddech, momentalnie się prostując. - W przyszłym roku szkolnym wracasz do Hogwartu. 
Momentalnie zmarszczyłam brwi.
- Żartujesz? - Tylko na taką odpowiedź było mnie stać.
- Nie takiej informacji się spodziewałaś? - zakpił. - Nie cieszysz się - stwierdził po chwili.
- Cieszę! - zaprzeczyłam bez przekonania, co wywołały w oczach Alexa drwinę. Bliźniacy nie ukrywali już zainteresowania naszą rozmową. - Ale dlaczego nagle zmienili zdanie? Po roku!
- Zapytaj Dumbledore'a. - Wstał z kolan i wskazał dłonią na drzwi. 
Przełykając ślinę, podniosłam się nieśpiesznie z łóżka i skierowałam się do kuchni.
Weszłam, tak jak to miałam w zwyczaju, bez pukania do pomieszczenia. Żaden z dotychczasowych członków nie zareagował jakoś karcąco na moje przybycie, jednak pani Molly momentalnie podniosła się z miejsca.
- Suzanne, wracaj do bliźniaków. Kolacja będzie za godzinę.
Posłałam jej niezrozumiałe spojrzenie, które następnie przeniosłam na Remusa. Alex znajdował się tuż za mną.
- Dlaczego wracam? - spytałam, nie zwracając uwagi na karcącą minę kobiety.
- Potrzebna nam jesteś w Hogwarcie - zaczął spokojnie Dumbledore.
- Dlaczego? - powtórzyłam.
- Suzanne, bardzo cię proszę, abyś... - wtrąciła pani Weasley.
- Nie, Molly! Suzanne ma prawo przebywać na spotkaniach Zakonu - przerwał jej Remus, a na twarzy kobiety pojawiła się trwoga. 
- To jeszcze dziecko! - zaprotestowała, na co nie zareagowałam.
- Suzanne, zdecydowaliśmy, że wrócisz do Hogwartu, ponieważ... - zawahał się przez chwilę. - Uczniowie ufają uczniom, a nie nauczycielom.
- Mam być szpiegiem?
- Nie do końca... ale tak.
- I co konkretnie miałabym robić? - zakpiłam. - Zbierać poglądy uczniów na tę sprawę? To niedorzeczne, znając życie po tygodniu każdy i tak będzie wiedział wszystko.
- Nalegam jednak, abyś się zgodziła.
- Przecież i tak nie mam innego wyboru. - Wzruszyłam ramionami. Dumbledore skinął na mnie z wdzięcznością, a ja posłusznie oddaliłam się.
Na zewnątrz znajdowali się bliźniacy, których Alex na szczęście nie wpuścił do kuchni.
- Jesteś członkiem Zakonu? - rzucili z zaskoczeniem. - Jak to możliwe, przecież jesteś nieletnia!
- Remus się zgodził, więc mnie przyjęli. Ale nie jako członka a sojusznika - mruknęłam. - Chodźmy na górę. - Skierowałam się w tamtym kierunku.
...
Bliźniacy szturchali się zaczepnie, od czasu do czasu także i mnie wplątują w ten ich mały pojedynek. Ich zachowanie nie ułatwiało nam sprzątania, dlatego Maureen w pewnym momencie orzekła, że jeżeli ta dwójka się nie uspokoi, to osobiście wydrapie im oczy.
Na jej groźbę bliźniacy parsknęli szyderczym śmiechem, co stawiało dziewczynę w jednoznacznej sytuacji. Wyciągnęła różdżkę i rzuciła w kierunku bliźniaków zaklęcie przyssawające. Jasne światło uderzyło niespodziewanie w rudzielców, przez co ci wylądowali na ścianie, a ich ciała pokryła lepka, szara maź przyklejająca ich do powierzchni.
- Zaczynam się ciebie bać - mruknęła Ginny w jej kierunku, lecz Maureen jedynie wzruszyła ramionami.
Posłałam bliźniakom drwiący uśmiech. Oni także mieli dobry humor. Wymieniali między sobą żarty dotyczące ich obecnego położenia. Nawet Hermiona zachichotała na jeden z nich.
- Dobra, Fred, zwijamy się stąd - mruknął George i nagle zniknął. 
A wtedy poczułam, że unoszę się w górę i po chwili znajduję się na barkach rudzielca.
- Co ty wyrabiasz? - zganiłam go, gdy George zaczął chodzi po pomieszczeniu.
- Noszę cię - wyjaśnił spokojnie.
- Teraz już rozumiem pojęcie "siedzenie na baranie" - wtrącił Ron, a towarzystwo ryknęło śmiechem.
George momentalnie zrobił złowrogą minę. Zmrużył oczy i krokiem robota zaczął zbliżać się do młodszego brata, który nagle wytrzeszczył oczy z przerażenia.
- Aż tak bardzo się mnie boisz, Ronuś? - zakpił George, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Z ust Rona wydobył się jedynie głośny wrzask, a jego palec wskazał w jakiś punkt za nami. George odwrócił się w tamtą stronę. 
Tuż przede mną na pajęczynie znajdował się włochaty pająk wielkości ręki. W pierwszej chwili przeszedł mnie dreszcz - bardziej zaskoczenia niż strachu. Ruchem palca zamroziłam pająka, przez co stawonóg spadł z hukiem na podłogę. Pajęcza bryłą lodu rozbryzgała się w drobny mak na posadzce, a kiedy odwróciłam wzrok na Rona, jego wszystkie włosy na głowie stały dęba.
- Ma arachnofobię - wyjaśnił George, z dystansem zerkając na zabite szczątki pajęczaka.
- Lepiej będzie, jeżeli wrócimy do sprzątania - mruknęłam, teleportując się z barków chłopaka i wreszcie stając o własnych siłach. - Ron, radzę ci się wziąć do roboty. Nie chcesz chyba, aby jakiś pajęczak wkradł ci się do łóżka w nocy.
...
- Suzanne, nie uwierzysz, co dał nam ten cały Fletcher - rzucił do mnie George, bez pukania wpadając do mojego pokoju. Podniosłam się niechętnie z pozycji siedzącej i usiadłam na twardym materacu. 
- Znając Mundungusa? - prychnęłam. - Ostatnimi czasy handlował karmą dla kotów, więc wnioskuję, że dostaliście darmowe próbki.
- Głupota - skarcił mnie Fred, a następnie bliźniacy otoczyli mnie z obu stron. George wyjął z kieszeni mały, zielony woreczek, z którego po chwili wyciągnął biały kieł. - Spójrz na to cudeńko!
- Dostrzegam w tym znikomą ilość piękna. Co to w ogóle jest?
- Kieł jakiegoś węża. Tak przynajmniej powiedział Fletcher. Nawet fajny facet z niego, sprzedał nam trochę takiego proszku, co jak nim rzucisz, to śmierdzi jak zgniłe jabłka. 
- Przydatna sprawa - zakpiłam.
- A żebyś wiedziała, że przydatna. - George z uciechy aż zatarł ręce. - Poczekaj, ponieważ nie wiesz najlepszego.
- Jeszcze lepszego niż kieł węża? - zachwyciłam się, posyłając im drwiące spojrzenie.
- W czasie tego roku szkolnego przemyśleliśmy kilka rzeczy i wiesz co?
- Chyba nie mam pojęcia. - Pokręciłam głową.
- Postanowiliśmy na dobre rozkręcić nasz biznes! - poinformowali.
- Czyli będziecie sprzedawać te wasze magiczne gadżety, tak? - W moich ustach nie brzmiało to już tak cudownie.
- Ty wszystko potrafisz tak spłycić - fuknął George. - Ale tak, mniej więcej na tym to będzie polegało.
- Załatwiliśmy sobie już nawet taką fajną walizkę. - Pstryknął, a wtedy przede mną pojawiło się brązowe pudło z rączką. - Trzymamy w niej nasze wszystkie pomysły, rzeczy, które już wynaleźliśmy i formularze zgłoszeniowe.
- Zgłoszeniowe? Do czego?
- Jeżeli ktoś chciałby na własną odpowiedzialność przetestować nasz produkt, to wypełnia taki formularz - rozjaśnił George. - Chcesz się zgłosić?
- Może innym razem. A co na to wasza matka? - Przypomniał mi się najważniejszy aspekt ich przedsięwzięcia.
- Znasz ją, Suz - Ich entuzjazm nagle opadł, a w oczach przestały tlić się radosne iskierki. - Wolałaby, żebyśmy marnowali się w ministerstwie, a ni byli klaunami czarodziejskiej społeczności.
- Raz nawet - kontynuował Fred. - Weszła nam do pokoju i zaczęła wyrzucać nasze wszystkie formularze zgłoszeniowe! Na szczęście potem znaleźliśmy je w śmieciach i schowaliśmy je w naszej walizce. - Poklepał przedmiot z czułością.
- Możecie ją otworzyć? - poprosiłam.
- Naturalnie - potaknął George. - Ale wiedz, że tego zaszczytu dostępują tylko wybrani, ty na szczęście zaliczasz się do tej grupy. - I nie mówiąc już nic więcej, smagnął swoją różdżką, a wtedy walizeczka otworzyła się.
Ze środka w pierwszej chwili wyskoczyły dwie fajerwerki, a następnie wypadło confetti, rozsypując się bestialsko po podłodze. Następnie wieko ukazało mi resztę wnętrza, co bardziej przypominało krainę czarów lub szalony Park Rozrywki Absolutnej*. 
Było tam mnóstwo przegródek i w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że tak wiele przedmiotów może pomieścić się w jednym miejscu. W każdej z odosobnionych przegród znajdowała się jakaś substancja opatrzona zgrabnym podpisem na białej karteczce. Na samym dole były podłużne luki, w których znajdowały się formularze i notatki chłopaków.
- Fajna rzecz - stwierdziłam. - Skołujecie mi taką na urodziny.
- Da się zrobić - obiecał George i stuknął różdżką w jedno z okienek, a wtedy to podzieliło się na dwie. W nowopowstałe miejsce chłopak umieścił ząb i uśmiechnął się z zadowoleniem. - Coś czuję, ze kiedyś na pewno się przyda.

*Czarodziejskie wesołe miasteczko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz