niedziela, 3 czerwca 2018

Rozdział 90


...
Nie mogąc zdobyć się na żaden inny gest, skinęłam delikatnie głową, co jednak było tak niezauważalnym gestem, że niewprawne oko mogło tego nie wychwycić. Kiedy Umbridge odeszła, nadal kontynuując wywód o ważnej roli wiedzy teoretycznej, mój wzrok bezwiednie przeniósł się na George'a, który siedział w rzędzie obok mnie.
Chłopak także uważnie lustrował mnie wzrokiem. Zauważył moje skinienie. Zauważył także moje zdenerwowanie, które nie opuściło mojego ciała nawet pomimo tego, że kobieta już dawno odeszła. Rudzielec posłał mi lekki uśmiech, jednak ja nie mogłam odpowiedzieć mu tym samym. Czułam, że jestem blada i wiedziałam, że rozmowa z Umbridge nie będzie w żadnym stopniu należała do tych przyjemnych. Przeniosłam wzrok na białą taflę pergaminu.
Mogła mnie zapytać o wszystko - nawet jeśli nie miała do tego prawa. Umbridge wyglądała na kogoś, kogo nie ograniczają kompetencje, ale musiała mieć jakiś cel w rozmowie ze mną. Chciała mnie nastraszyć? A może dowiedzieć się kim jestem i rozpocząć proces zaprzyjaźniania się ze mną? W mojej głowie zabrzmiało to potwornie! Zapyta o Remusa, o to dlaczego nie było mnie przez rok w Hogwarcie, o mój mundurek który nie był wcale mundurkiem a jedynie zlepkiem przypadkowych ubrań! Powoli zaczynałam żałować, że nie założyłam szkolnego uniformu.
Nieświadomie zaczęłam skrobać coś na pergaminie. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, czujnie utkwiłam w literach swój wzrok, a widniejące na nim litery nie wydawały mi się mieć żadnego sensu.

Remus: pełnia: likantropia: przemiana: animagia: Azkaban: Syriusz: Black: Zakon

Przełknęłam ślinę, w pośpiechu zaczynając pisać na kartce następne litery, które miały zakryć te poprzednie. Była to stara mugolska sztuczka. Zamiast bazgrać bezsensownie po kartce i skreślać litery, wystarczyło jedynie napisać na nich inne wyrazy. Wtedy wiadomość byłą nie do odczytania.
Włożyłam pergamin do plecaka w momencie, gdy dzwonek rozdarł w miarę spokojną lekcję. Momentalnie wzdrygnęłam się na ten dźwięk. Podniosłam się z miejsca i chwytając za torbę, spojrzałam w kierunku profesorki. 
Kobieta nie patrzyła w moim kierunku. Jej wzrok padał na jakiś zeszycik, w którym ta notowała coś zaciekle. Przełknęłam ślinę, bardziej chowając się za peleryną mundurka.
Wtedy poczułam na swojej dłoni pewien uścisk. Z zaskoczeniem spojrzałam na nią, a następnie przeniosłam wzrok na George'a, który patrzył na mnie z niepokojem.
- Pierwszy dzień i już na dywanik - mruknął, uśmiechając się pobłażliwie. W jego oczach dostrzegłam jednak troskę i te interesujące iskierki: wcześniej ich tam nie było!
- Moje szczęście nie zna granic. - Wzruszyłam ramionami, zdając sobie sprawę, że chłopak nie ma zamiaru mnie puścić. - Życz mi powodzenia - rzuciłam, wyrywając się z jego uścisku odrobinę mocniej niż planowałam.
- Spokojnie, Suz - Parsknął, uśmiechając się z zadowoleniem. - Przecież nie gryzę. - Jego wzrok przeniósł się na punkt za mną. Ponownie przełknęłam ślinę.
- Panie Weasley, proszę opuścić salę jak pozostali pana koledzy - rozkazała Umbridge surowym tonem.
- Moja koleżanka jeszcze nie wyszła z klasy, pani profesor - odparł spokojnie, kładąc rękę na moim ramieniu.
Przygryzłam wargę, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszyscy uczniowie już wyszli.
- Nie będę się powtarzać, panie Weasley - fuknęła, tym samym się powtarzając.
- Powodzenia. - George nawet nie zaszczycając kobiety krótkim spojrzeniem, mruknął w moim kierunku, a następnie skierował się do wyjścia.
Po chwili zostałam sama w jaskini różowego diplodoka. Przeniosłam niepewnie wzrok na jej małe oczy, w których znów pojawiła się ta nieodgadniona pustka.
- Chciała pani ze mną porozmawiać - rzekłam, stwierdzając, że wolałabym, aby chłopak towarzyszył mi w tej rozmowie.
- Panna Suzanne Rose Lupin - mruknęła Umbridge, jakby do siebie a nie do mnie, i podeszła do swojego biurka, by podnieść z niego jakiś kajecik. - Córka Hope i Lyalla Lupinów - Potaknęłam niemo, po chwili zdając sobie sprawę, że kobieta na mnie przecież nie patrzy.
- W istocie - odparłam, a mój głos stał się nagle dziwnie nijaki. Wyprany z emocji, co było dziwne, bo zdarzało się to bardzo rzadko.
Umbridge podniosła na mnie głowę. Zlustrowała mnie uważnie wzrokiem, jakby z mojego wyglądu chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Przypomniałam sobie o moim mundurku, którego nie miałam. Pośpiesznie zrobiłam krok do tyłu i złożyłam dłonie, aby peleryna zasłoniła moje nieszkolne ubrania.
- Dobrze się czujesz? - spytała, udając troskę.
- Tak.
- To dobrze. - Zapisała coś na pergaminie. - W twoich papierach dostrzegłam poważną lukę, panno Lupin. - Przygryzłam wargę. - Jesteś na siódmym roku...
- ...Jestem.
- A w papierach nie ma nawet słowa o twoim szóstym roku edukacji. - Przestała notować. - Jedyna adnotacja dotyczy domowego nauczania. Dlaczego?
Potarłam się po dłoni, na chwilę wstrzymując oddech.
- Sytuacja rodzinna. - Ze świstem wypuściłam powietrze, na co Umbridge nie zareagowała.
- Sytuacja rodzinna? - powtórzyła i znów zapisała coś na pergaminie. - Twoi rodzice nie żyją, mam rację?
- Tak.
- A twoim prawnym opiekunem jest twój brat: Remus Lupin. Czy panienka zdaje sobie sprawę z tego, że panny opiekun ma poważną chorobę.
Trudno było się nie zorientować.
- Cierpi na likantropię. Nie przeszkadza nam to w poprawnych relacjach - odparłam bez zająknięcia.
- Jak wyglądają te relacje? - Przestała zapisywać, chociaż na kartce pojawiło się już kilkanaście linijek tekstu.
- Są poprawne - powtórzyłam.
- A bardziej zagłębiając się w szczegóły.
Odrobina prawdy w tamtym momencie chyba nie powinna mi zaszkodzić. Może ta kobieta doceni szczerość z mojej strony?
- Traktuje go jak ojca, do którego mogę mówić po imieniu - powiedziałam. - Patrząc na relacje moich przyjaciół z ich rodzicami, to moja z bratem jest wręcz nadprzeciętnie dobra. Dogadujemy się.
- Twoi rodzice umarli, kiedy miałaś cztery miesiące? - W oczach kobiety pojawiło się współczucie. Nareszcie jakaś ludzka emocja!
- Zostali zamordowani - poprawiłam, a współczucie ześlizgnęło się z jej twarzy. 
- Wracając. - Odchrząknęła, mocniej chwytając długopis w dłoni. - Powodem twojego odejścia z Hogwartu była choroba brata?
- Nie mogłam znieść oskarżeń o także i moje wilkołactwo - stwierdziłam pewnie, przypominając sobie słowa Moody'ego.
- Rozumiem. - Zapisała. - To dlaczego postanowiłaś wrócić? - A gdzie się podziało: panna Lupin?
- Pomyślałam, że muszę stawić czoła lękom... i tyle - Moja odpowiedź nawet mi wydała się głupia. No cóż, co Alastor każe, to Suz niestety musi wykonać. Dla dobra Zakonu.
Umbridge zapisała ją dokładnie, a następnie zlustrowała mnie wzrokiem.
- Dla twojego dobra, Lupin, będę zmuszona cofnąć cię do klasy niżej. Nie mogę pozwolić na to, aby jakiś uczeń nie zaliczył szóstego roku nauczania. Jest tam zbyt ważny materiał. - Ponownie coś zapisała.
- Przecież mam go opanowany - odparłam, marszcząc brwi. - Uczyłam się w domu. - Poczułam, zę wzrasta we mnie irytacja.
- Ktoś to może potwierdzić?
- Mój brat? - prychnęłam. W głowie kołatały mi słowa Alastora: "Nie daj się wyprowadzić z równowagi. Nie waż się wsypać, że ktokolwiek się z tobą kontaktował z Zakonu. Nie znasz mnie, Tonks, Kingsleya, nikogo! Dla Dumbledore'a jesteś zwykłym uczniem, który wyleciał ze szkoły!". 
- Liczyłam na coś bardziej namacalnego. - Ponownie nabazgrała coś na kartce, nie zaszczycając mnie nawet krótkim spojrzeniem. - Egzamin?
- Egzamin wpasuje bardziej pod kategorię: coś - mruknęłam, a mój ton ponownie stał się oschły. Umbridge podniosła wyzywająco brew, lecz jej małe oczy nadal wgapiały się w kartkę. - Ale mogę napisać egzamin. Wiem, że jestem na niego przygotowana. - Ułożyłam usta w cienką linię.
- Znakomicie. - Umbridge machnęła długopisem i podniosła na mnie wzrok. W jej oczach pojawiło się rozbawienie. - Chętnie zobaczę, co potrafisz w egzaminie praktycznym. - Bardzo podkreśliła to słowo.
- Kiedy mam się stawić? - parsknęłam.
- Dam ci znać, moja droga. Komisja Ministerstwa ma ostatnimi czasy wiele rzeczy na głowie. - Przygryzłam policzki od wewnątrz. 
Mrucząc pod nosem ciche "do widzenia", odwróciłam się od niej i w trzech krokach przemierzyłam pomieszczenie.
- I jeszcze jedno - rzuciła kobieta, gdy moja dłoń znalazła się na klamce. - Proszę nosić pod peleryną szkolny mundurek. - Opuściłam salę.
Gdy znalazłam się na korytarzu, wzięłam głęboki wdech, a cała skumulowana złość nagle postanowiła znaleźć ujście. Ruszyłam wzdłuż chłodnej ściany, a gdy klasa Umbridge na dobre zniknęła mi z oczu, przeniosłam wzrok na mur i uderzyłam w niego z całej siły ręką. Jedyne, co udało mi się zdziałać, to wywołać w dłoni ból. Syknęłam, spoglądając na nią z urazą. Po jej lewej stronie znajdowała się rana, z której powolnie wyciekała czerwona ciecz. Następnie spłynęła po małym palcu i skapnęła na mojego buta.
Jęknęłam, opadając na kamienny parapet. Z żalem stwierdziłam, że ten w domu Blacków było o niebo wygodniejszy. Ruchem zdrowej ręki usunęłam krew z trampka, a następnie wyczarowałam chusteczkę i zakryłam nią pulsującą skórę.
- Cholera - fuknęłam, widząc, że materiał zaczyna przeciekać.
Nagle poczułam na sobie czyjś czujny wzrok. Próbowałam zignorować to uczucie, jednak ono tylko się nasilało. Niechętnie podniosłam głowę, a wtedy moim oczom ukazał się diabelski błysk w jasnozielonych oczach. Usta tradycyjnie wykrzywiały się w Jokerski uśmiech.
- Kogo moje piękne oczy widzą? Myślałem, że zapadłaś się pod ziemię - prychnął, chociaż jego głos i tak zabrzmiał melodyjnie.
- Większość tak myślała - odparłam, wyczarowując drugą chusteczkę.
- Jak zwykle naiwna Suzy. Naprawdę? Myślałem, że po roku chociaż odrobinę zmądrzejesz. - Vincent pokręcił głową i usiadł obok mnie.
- W czym okazałam się głupia? Znowu... - dodałam z niechęcią, czując, że lodowate dłonie ślizgona stykają się z moją skórą.
- Dałaś się ponieść emocjom i rozpieprzyłaś sobie rękę o niewinną ścianę - wyjaśnił spokojnym głosem, odsłaniając moją ranę i przemieniając w proch zakrwawione chusteczki. Jednym ruchem sprawił, że rozcięcie zasklepiło się, a po chwili znikło. - Jestem cudotwórcą - skwitował na moją zaskoczoną minę.
- Nie chodzi mi o to, co zrobiłeś - fuknęłam, oswobadzając dłoń z jego lodowatych objęć. - Ale że co zrobiłeś. Myślałam, że nie używasz magii.
- Lubię cię, Lupin - wyjaśnił. - A to wyjątkowe. Dlatego używam dla ciebie magii także przez wyjątek. Możesz poczuć się wyróżniona.
Westchnęłam ciężko, lustrując go uważnie wzrokiem.
- Nic się nie zmieniłeś - mruknęłam, widząc na jego twarzy nagłą drwinę. - Potraktuj to jednak jako specjalny komplement.
- Tak też to traktuje. - Uśmiechnął się, odsłaniając wydatne kły. - Zmieniam odrobinę image. Historia Vlada Palownika zrobiła na mnie wrażenie.
- Draculi? - podchwyciłam.
- Tak, dlatego się strzeż. Jednej nocy nabił na pal czterdzieści tysięcy niewinnych ludzi - mruknął, zwracając wzrok tuż za mnie. - Widzimy się później - mruknął, podnosząc się leniwie z ławki i ruszając  w kierunku, z którego wcześniej przyszedł.
Odwróciłam głowę, a tuż za mną dostrzegłam dwóch wysokich rudzielców.
- Zakładam, że chcecie dowiedzieć się o przebiegu mojej rozmowy z Umbridge - rzuciłam, a w ich oczach pojawiły się niebezpieczne iskry.
...
Nad zielonym boiskiem przemieszczało się siedem punktów w czerwonych barwach. Każdy rzut był starannie wymierzony, a przynajmniej zdawał się takim być, a każde wyminięcie starano się doprowadzić do perfekcji. Nasza drużyna trzymała się w królewskich ryzach. Każdy zawodnik miał świadomość, że to od niego w dużym stopniu zależy wygrana jego składa. Angelina została kapitanem, po tym jak Wood skończył szkołę.
Przygryzłam wargę, czując, że moja rola stratega w tym zespole była niepotrzebna.
George był lepszy niż na piątym roku. Jego obchodzenie się z kijem było dużo delikatniejsze, co jakimś cudem równało się ze skuteczniejszym celowaniem w przeciwników. Wyglądał na szczęśliwego, a pałka stanowiła dla niego nieodzowny element jego gry. Stała się atrybutem George'a Weasleya - tak samo jak młot dla Hefajstosa a skrzydlate obuwie dla Hermesa.
Kasztanowe włosy powiewały na rozhulanym wietrze, zgrabnie okalając szczupłą twarz chłopaka. W oczach tliła się zawziętość, a jego szczęka co jakiś czas zaciskała się, co jedynie dodawało mu uroku.
Z daleka wyglądał niezwykle atrakcyjnie - przyznałam w duchu, uśmiechając się na tę myśl.
Po chwili jednak dotarł do mnie podtekst, jaki w sobie zawierała, więc z przestrachem rozejrzałam się wokół siebie, aby sprawdzić, czy nikt mnie nie obserwuje - i przypadkowo nie wkrada się do moich myśli. Nikogo nie dostrzegłam, więc moje oczy ponownie spoczęły na boisku.
A raczej na wysokim rudzielcu, który w zaskakujący sposób odbił tłuczka i skierował go prosto we mnie. Westchnęłam lekko, na chwilę oddając się tej myśli i dopiero po chwili rozumiejąc powagę sytuacji.
Rozpędzona czarna kula kierowała się wprost we mnie, a świst powietrza wokół niej boleśnie informował mnie o nadchodzącym zagrożeniu. Tłuczek z zawzięciem pokonywał kolejne metry powietrza i zbliżał się do mnie, pomimo tego, że Fred i George próbowali go zatrzymać.
- Suzanne! - krzyknęła w moim kierunku Maureen, lecz ja nie zwróciłam na nią zbytniej uwagi.
Kiedy lśniąca kula drastycznie szybko przebyła odległość nas oddzielającą, wystawiłam pośpiesznie dłoń przed siebie, czując, że jej gładka faktura dotyka mojej skóry.
Wstrzymałam na chwilę oddech. Uderzenie nie nastąpiło - co było wręcz zbawieniem, bo siła z jaką by we mnie uderzyło, wyrwałaby mi rękę z barku. Uchyliłam niechętnie powieki, jednocześnie zaciskając palce na piłce. W moich dłoniach nie była już taka groźna. 
Przez chwilę szamotała się w moich objęciach, ale już po chwili dała sobie spokój, przez co parsknęłam drwiąco śmiechem.
- Suzanne! - Fred zatrzymał miotłę tuż przede mną, a następnie utkwił we mnie zdziwione spojrzenie.
- Uważajcie z tymi tłuczkami. - Kompletnie ignorując minę chłopaka, odrzuciłam piłkę w stronę jego brata, który, nawet na chwilę nie odrywając ode mnie wzroku, złapał ją pewnie dłonią.
Przełknęłam ślinę na ten gest.
- Ciesz się, że nie uderzyłem mocniej - mruknął w moim kierunku, co skomentowałam krótkim prychnięciem.
- Ciesz się, że złapałam, bo miałbyś niezły problem w tłumaczeniu się z tego pani Pompfrey - odparłam.
- Ja tylko sprawdzałem twój refleks. - Wzruszył ramionami.
- Mój refleks ma się świetnie, a jak jest z twoim? - Na moje słowa chłopak cisnął tłuczkiem w górę i, nadal nie odrywając ode mnie wzroku, kiedy piłka znalazła się na wysokości jego ramienia, złapał ją gładko.
- Popisywanie zawsze dobrze ci szło - prychnęłam. - Mam nadzieję, że Angelinę także zbajerujesz na tę sztuczkę.
- Co?
- Właśnie tu leci.
...
Zmierzając na eliksiry, nie mogłam odpędzić się od wrażenia, że jestem obserwowana. Po raz kolejny tego tygodnia! Nie było to jednak irytujące spojrzenie. Raczej przyjemne, chociaż sprawiało, że moje ruchy stawały się dwa razy bardziej przemyślane.
Czułam na sobie siłę tego brązowego spojrzenia. Miało w sobie coś, czego nie mogłam tak po prostu zignorować. Zdawało się nie ukrywać niczego, a jednocześnie być zagadką. Dzięki niemu czułam jakbym płynęła po niebie, a jednocześnie trzymała się usilnie twardego podłoża. Jak jakiś cholerny kot Schrödingera. Ech, znów te podłe stworzenia.
W końcu nie wytrzymując, odwróciłam się gwałtownie i momentalnie tego pożałowałam, widząc, że George znajduje się tak blisko mnie. Odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Suz, wszystko dobrze? - rzucił jego brat z kpiną i razem z Georgem wymijając mnie.
Widziałam jednak, że ten drugi zawiesił na mnie oko podczas tej czynności. Westchnęłam, ponownie ruszając - tym razem za nimi.
Czułam na sobie dziwne poczucie odpowiedzialności. Ciążyło ono na mnie i obciążało ramiona, przez co sunęłam po ziemi bez życia. Prychnęłam, rozumiejąc, że Black zaraził mnie swoim sentymentalizmem. Nigdy nie chciałam zagłębiać się w świat uczuć, a teraz niestety poświęcałam mu stanowczo za dużo czasu.
Nagle, nie wiadomo skąd, na naszej drodze stanął Snape, który na mój widok posłał mi zniesmaczony uśmiech. Nieświadomie skrzywiłam się od razu.
- Lupin - rzucił w moim kierunku, co momentalnie wywołało na moich plecach dreszcze. Jego głos brzmiał na zmartwiony: "Czyżby w Zakonie wystąpiły jakieś problemy?". 
- Tak, profesorze Snape? - odparłam, instynktownie zatrzymując się i spoglądając na bliźniaków.
- Profesor Umbridge była u mnie kilka minut temu - Na nazwisko urzędniczki przełknęłam ślinę. - Pytała o twoją reedukację z eliksirów.
- Ale... - zaczęłam koślawo. - Dopiero po zawaleniu egzaminu miałam dostać nakaz uczestnictwa w tych zajęciach.
- Naprawdę sądzisz, że uda ci go zdać? - prychnął, jednak mi nie było do śmiechu.
- W pana interesie, profesorze Snape, jest to, abym zdała - fuknęłam. - Nie tylko ja będę musiała wtedy zostawać po lekcjach. Pan również.
Tymi słowami zdarłam uśmieszek z jego twarzy.
- Tak czy inaczej zaproponowałem termin naszych zajęć. Piątek po obiedzie, sprawdziłem twój plan, Lupin, pasuje ci termin.
- Profesorze Snape... - Urwałam, by zebrać myśli. - Proszę jednak, aby nie wątpił pan w moją wiedzę na temat eliksirów.
- Nie masz przygotowania...
- ...Uważa pan, że przez ostatni rok siedziałam na Grimmauld Place i popijałam z Blackiem herbatę. Z tego, co widziałam z wyskoków Fletchera, Blacka i Tonks, jestem pewna, że nauczyłam się więcej niż przez pięć lat pańskich zajęć. 
- Eliksir zapomnienia jest stosowany... - zaczął.
- Nie stosuje się go, bo jest niepraktyczny. - przerwałam. - Wystarczy do tego zaklęcie: Obliviate. Mniej z nim roboty i jest dwukrotnie skuteczniejsze.
Na twarzy profesora pojawiło się coś na kształt uznania. Nie dawał jednak za wygraną.
- Zostanie panna poproszona o uwarzenie eliksiru kłamstwa. Jaki składnik i w jakiej dawce należy podać jako pierwszy, by nie wystąpiła eksplozja?
- Nie wiem, panie profesorze - przyznałam niechętnie. - Nie słyszałam o istnieniu takiego eliksiru, bo... - Przygryzłam wargę nagle rozumiejąc. - Bo taki nie istnieje. Sprytne, profesorze.
- Jaka substancja kryje się w kłach węża albańskiego?
- Wąż albański? - powtórzyłam. - Bardzo silna trucizna wywołująca dreszcze, ale... - Podniosłam na niego wzrok, gdzie momentalnie zmroziło mnie spojrzenie czarnych oczu profesora. - Sam Pan Wie Kto przebywał w Albanii i... Czy to była jakaś  aluzja dotycząca...
- Nie główkuj tak na egzaminie przed komisją, a zdasz to, Lupin - stwierdził Snape, oddalając się od nas z zadowoloną miną.
Podeszłam do bliźniaków, a oni złapali mnie za łokcie.
- Suzanne, ty stałaś się jakimś kujonem! Nawet Hermiona nie wiedziałaby tych rzeczy.
...
Pióro z wiecznym atramentem przemieszczało się zgrabnie po pergaminie, zostawiając za sobą ślady w postaci liter układających się w sensowne zdania - składające się w logiczne zdania. Każdy znak stał prosto, był wyraźny, pewnie pozostawiony. Nie było teraz mowy o wątpliwościach.
Albo wygrałam wszystko, albo zostawałam z niczym. A nie mogłam przegrać ze względu na honor i jakiekolwiek zasady przyzwoitości. Każde zadanie wydawało się być podchwytliwe, ale i tak starałam się pewnie nanosić tusz na śnieżnobiały pergamin. Każdemu ruchowi mojej dłoni przypatrywali się wysłannicy ministerstwa.
Ich wzrok był dla mnie szczególnie nieprzychylny. Chociaż nie dekoncertował, a nawet jeżeli tak było, to nie zwracałam na to uwagi. Przesuwałam po prostu pióro dalej, rozkoszując się zbliżającą metą. Widziałam kontem oka niezadowolenie w oczach Umbridge. Z pewnością myślała, że na widok zadań obleci mnie strach i ucieknę z sali z płaczem.
Właśnie przez taką możliwość, postanowiłam się spiąć. 
Nie mogłam sknocić. Nie dzisiaj, od tego egzaminu zależało zbyt wiele. Zakon potrzebował mnie na siódmym roku, więc musiałam na nim pozostać.
Na pergaminie pojawiła się ostatnia kropka. Przeleciałam pracę wzrokiem i nie zastanawiając się nad tym długo, podniosłam się z miejsca i podeszłam do stolika Ministrów.
- Proszę uprzejmie - mruknęłam, podając im pergamin i wykrzywiając przy tym usta w uśmiechu.
Kiedy wychodziłam z pomieszczenia, czułam się niczym Aleksander Wielki, który przygląda się z dumą ogromnemu skrawkowi świata - dającego mu się podbić. Dolores Umbridge była moim wrogiem, ale ja już wiedziałam, że pokonałam ją na samym wstępie.
Niestety już wkrótce musiałam się przekonać o mojej nadchodzącej klęsce.
Kilka lat po śmierci Aleksandra Wielkiego, jego państwo upadło, zamieniając się we wrogie sobie jednostki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz