piątek, 11 maja 2018

Rozdział 83

Rozdział 83.
...
Remus szedł tuż za Dorą, która od czasu ich wyjścia z pomieszczenia, gdzie siedział Dumbledore, usilnie starała się nie zamieniać z nim zbytecznej wymiany zdań. Kobieta szła w kierunku starego, opuszczonego domu, a koniec jej różdżki wystawał prawie że niezauważenie ze skórzanej kurtki jej matki. Im bliżej znajdowali się ganku, tym bardziej napadała ich przygnębiająca atmosfera tego miejsca.
Kamienny dom Riddle'ów był wzniesiony na wzgórzu otoczonym przez wysoki kamienny płot, gdzieniegdzie porośnięty mchem. W kierunku drzwi prowadziła ukryta wręcz ścieżka żwiru, która już dawno została częściowo zastąpiona przez wściekle rosnącą, wysoką trawę. Na trawniku znajdował się długi, ciągnący się przez prawie całą działkę dół, którego zadaniem było kiedyś transportowanie wody po ogromnym ogrodzie. 
Dom wcale nie prezentował się lepiej. Poszarzałe mury w niczym już nie przypominały siebie sprzed pięćdziesięciu lat, a gzymsy doszczętnie poodpadały − tym samym tępiąc wystające z murów gargulce, spod których łon już dawno nie skapywała woda.
− Nie podoba mi się ta cisza −  stwierdził Remus, zrównując się z Nimfadorą, która nie zareagowała na jego słowa.
W pewnym sensie została zmuszona do tej misji, a dodatkowa obecność Lupina tym bardziej działała jej na nerwy.
− Słyszysz mnie? −  Złapał ją za nadgarstek, zatrzymując się. Tonks musiała zrobić to samo.
− A czego spodziewałeś się po niedawnej kryjówce Sam Wiesz Kogo? −  prychnęła. −  Może, że na budynku będzie baner: "jestem w środku", a powita nas kamerdyner z szampanem.
− Raczej chodziło mi o pułapki. −  Mężczyzna przez chwilę miał złożone usta w cienką linię. −  Nie zostawiłby swojej kryjówki bez żadnego zabezpieczenia.
− Dlatego wzięliśmy ze sobą różdżki − warknęła, wyrywając się z jego uścisku i rozglądając się po okolicy. −  Nie rozumiem, dlaczego w ogóle zgłosiłeś nas do tej misji −  dodała po chwili.
Remus nagle zmieszał się nieco. Co jej miał powiedzieć? Że chce się pogodzić, bo zaczyna go to powoli męczyć? To było niedorzeczne, ale jeżeli nadal będą się tak ze sobą żreć, to nie skończy się to niczym dobrym.
− Liczyłem na odrobinę empatii z twojej strony.
− Jakiej empatii? − fuknęła. − Chcesz mnie sprowokować, abym w końcu ci coś zrobiła? − Skrzyżowała ręce na piersi.
− Nigdy nie miałem takiego zamiaru.
Kobieta zdobyła się jedynie na przewrócenie oczami. Odwróciła się od mężczyzny i znów ruszyła w kierunku budynku. Przysięgała sobie pod nosem, że będzie to ich ostatnia wspólna akcja.
Remus posłał jej obojętne spojrzenie. Na nic innego nie mógł się zmusić, czego na szczęście ona nie widziała. Miała bardzo zgrabny tyłek. Zaklął na tę myśl − zbyt dużo czasu spędzał z Blackiem.
W milczeniu znów zaczął podążać za kobietą.
...
Black zaśmiał się do siebie radośnie.
A więc znowu to robił? Znów stał się uciekinierem, który przebywał w ukryciu w jakiejś jaskini przy Hogsmeade. Ale wiedział, że to, co robił, było słuszne. Harry potrzebował jego wsparcia tutaj, a nie w listach z Grimmauld Place. Posłał sobie kolejny uśmiech przynoszący mu tyle satysfakcji.
Remus dał mu za ten pomysł tak ogromną reprymendę, że był już pewny, że robi dobrze. Siedzenie w tamtym domu jeszcze kilka dni dłużej wywołałoby u niego szaleństwo − o ile już nie był szaleńcem, jak powiedział mu Remus we Wrzeszczącej Chacie.
Oparł się beztrosko o chłodny mur. Był początek kwietnia, a pogoda była wręcz marzeniem. A wszystko zaczęło układać się po jego myśli. Znów w ciele psa odwiedzał Maureen, a raz nawet spotkał się z Harrym. Jedynym minusem był ciągły głód. Jego brzuch dopominał się jedzenia, które dla Syriusza było bardzo trudno dostępne.
Wprawdzie Potter wraz z Ronem i Hermioną czasem podrzucali mu sową jakieś kąski, ale ile czasu można wyżyć na takim czymś?
− Ciężko pracujesz? − Dobiegł do niego drwiący głos, przez który poruszył się niespokojnie.
Tuż przed nim znajdowała się szczupła nastolatka, na której twarzy usta wykrzywiały się w jawnym grymasie lekceważenia. W niebieskich oczach tańczyły te złowieszcze ogniki, sprawiające wrażenie nieokiełznanych. 
Syriuszowi wydawało się, że zepsuł nieco tę dziewczynę. Przez ostatni rok Suzanne straciła wiele ze swojej dotychczasowej niewinności i ochoty do zbędnego zaufania ludziom. Dorosła, to było widać. 
− Jak się tu znalazłaś? − rzucił, podnosząc się z ziemi. Może i Lupin podrosła ostatnimi czasy, ale nadal bezprecedensowo nad nią górował. Jeszcze z dobre dziesięć centymetrów.
− Teleportacja. − Wykrzywiła się.
− Nie słyszałem trzasku.
− Bo nie był mi potrzebny − odparła wartko, unosząc mały woreczek na wysokość oczu mężczyzny. − Ja za to słyszę, że burczy ci w brzuchu. − Drugą dłonią uderzyła go w splot słoneczny. Parsknęła śmiechem, na widok grymasu bólu na twarzy azkabańskiego zbiega.
− Bardzo śmieszne. − Sapnął Syriusz, łapiąc się za brzuch.
− Mnie też to rozbawiło. Ale do rzeczy... − Suzanne nie zaprzątała sobie głowy troską o Blacka. − Pomyślałam, że głupio by było, gdybyś umarł z głodu, a więc przyniosłam ci obiad.
Czarnowłosy momentalnie się wyprostował i spojrzał na nią z nadzieją.
− A jednak nie zniszczyliśmy cię tak zupełnie. − Uśmiechnął się.
− O jakim zniszczeniu mówisz? − Podała mu worek, z którego Black wyjął udko kurczaka i pajdę chleba.
Przez ostatnie trzy miesiące misji strasznie schudł, a jego włosy były w opłakanym stanie. Ubranie w niczym nie przypomniało tego, w jakim Suzanne wypuściła go z domu w styczniu. Na twarzy widniała jedna świeża blizna.
− Nie zauważyłaś? Zmieniłaś się od czasu... − stwierdził Black, a Suzanne uznała go za hipokrytę.
− ...Gdy opuściłam Hogwart − przerwała mu. − Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ludzie się zmieniają. Następuje to prędzej czy później.
− Ja jestem taki sam jak piętnaście lat temu.
− Uwierz mi, że to nieprawda. A poza tym, co ty sobie zrobiłeś w włosami? Wyglądasz, jakbyś po raz drugi uciekł z Azkabanu!
− Myślisz, że byłbym do tego zdolny? − Posłał jej oko.
− Dałam ci nożyczki w worku. Radzę ci doprowadzić się do porządku.
...
Nimfadora wywarzyła drzwi domu, co Remus podsumował krótkim jękiem irytacji. Tonks była po prostu niepoważna. 
Weszli do holu, w którym poza pleśnią na suficie i zmechaconym dywanem nie znajdowało się nic godnego uwagi. W ścianach były wyżłobione głębokie dziury, a niektóre z nich przelatywały mur na wylot, dzięki czemu można był zobaczyć tamte pomieszczenia.
Remus prowadzony przez ciekawość, nachylił się nad jedną z nich. Dostrzegł przestronne pomieszczenie, które swoją ogólną kreacją przypominało mu Wrzeszczącą Chatę. Porozrzucane i poharatane meble walające się po podłodze i ciemne barwy zrobiły swoje.
− Pośpiesz się − syknęła szeptem kobieta, a jej różdżka co chwilę przeskakiwała na inny przedmiot. 
− Spokojnie − mruknął. − Dom jest pusty.
− Skąd taka pewność?
− Sam Wiesz Kto nie pozwoliłby nam wejść tak daleko. Gdyby tu był, już dawno leżelibyśmy martwi.
Tonks przełknęła ślinę. Opanowanie, z jakim Remus mówił o śmierci i Voldemorcie, wywołało u niej dreszcze. Kobieta nie miała do czynienia z Czarnym Panem i jego okrucieństwem, ale nie sądziła, że osoba, która tego doświadczyła, będzie o tym mówić tak spokojnie.
− Nie boisz się go? − spytała, a jej głos nareszcie nie był przesiąknięty jadem. Remusa lekko pocieszył ten fakt.
− Obawiam się tego, co może zrobić. Strach przed samym człowiekiem jest bezsensowny − odparł, rozglądając się starannie po kolejnych pomieszczeniach. 
− Po tym wszystkim, co ci zrobił, jesteś w stanie mówić o nim z takim spokojem? − drążyła dalej.
− Zrobił to samo wszystkim − wytłumaczył, czując, że w jego głowie pojawia się ostrzegawczy głos. Tonks nie zauważyła nagłego grymasu na jego twarzy. Postanowił kontynuować. − Jeżeli bałbym się go tak samo jak wszyscy, nie byłoby mnie teraz tutaj. − Ruszył w kierunku schodów.
− Suzanne mówiłeś, że...
− Suzanne jest specyficznym człowiekiem, któremu nie można mówić tego, co chce usłyszeć. Ma ona w sobie pewną nadinterpretację zdarzeń. Sama powinna dojść do moich wniosków. Jeżeli powiedziałbym jej, że Sama Wiesz Kogo nie należy się obawiać, a tego, co robi, to Suz nie zgodziłaby się ze mną. A tak... − Nagle zamilkł, słysząc cichy szelest.
Tonks niczego nie usłyszała.
− Mówisz, że się go nie boisz. W takim razie dlaczego nie używasz jego imienia?
− Żeby go nie prowokować − stwierdził szeptem, stawiając pierwszy krok na piętrze.
− A co z twoją likantropią oraz mordercą twoich rodziców? Tego Suzanne także nie powiesz?
− Co konkretnie miałbym jej powiedzieć? − Przez chwilę odwrócił wzrok na Tonks.
− Kim byli, jakieś szczegóły z tym związane − prychnęła.
− Mordercy rodziców nie znam. A Greybacka nie mam zamiaru jej przedstawiać. − Ponownie spojrzał na niedomknięte drzwi. Wydało mu się, że ponownie wydobył się zza nich jakiś dźwięk. 
− Dlaczego?
− Bo to potwór, a Suzanne jest skrajnie nieostrożna. Szukała Blacka i go znalazła.
− Black nie był niebezpieczny.
− Ale była taka możliwość. Nie powiem jej o człowieku, który nie cofnie się przed niczym.
− Ona kiedyś się dowie − upierała się.
− W tej historii nie ma nic niezwykłego. Ot, zwykła zemsta na moim ojcu i nic więcej.
− To z twojej strony samolubne, wiesz? − fuknęła w chwili, gdy do uszu Remusa dotarł kolejny podejrzany dźwięk.
− Cicho − rzucił.
− Aha, teraz będziesz mnie uciszał i....
− Cicho.
− Przestań. Nie możesz po prostu zaakceptować przeszłości i...
− Cicho bądź − warknął prawie że bezgłośnie.
− Nie będę cicho, z resztą nie ma takiej potrzeby. Powiedz mi tylko, co ci przynosi wieczne trwanie w kłamstwie?
...
Mundungus Fletcher był niskim kudłatym mężczyzną, którego twarz wyglądała jak ziemia po oraniu − liczne bruzdy, szramy i zmarszczki robiły swoje. 
Wszędzie dostrzegał okazję i szansę wzbogacenia się, więc nie inaczej było tym razem, gdy usłyszał tak cudowną ofertę. Dla tak wysoko postawionego polityka, jakim była ta kobieta, mógłby to zrobić nawet za pół darmo. Jedyną przeszkodę stanowił wzmagający się strach w związku z przebywaniem w tym opuszczonym, brudnym miejscu. 
Szybko jednak okazało się faktycznie opuszczone, a Fletcher w spokoju mógł zajmować się poszukiwaniem tego cennego świecidełka, którego wygląd, prawdę mówiąc, był mu nieco nieznany i nieokreślony. Zielony błysk miał mu ułatwić sprawę.
Do czasu. W pewnym momencie w tym starym domu rozległ się głośny trzask, który postawił jego wszystkie włosy na rękach dęba. Zagryzł wargę i wytrzeszczył oczy. 
Jeżeli byli to śmierciożercy, nie było mowy, aby uciekł i przeżył. Rozejrzał się z przerażeniem po pomieszczeniu, ale prócz fotela, w którego oparciu znajdował się kieł węża (mimowolnie wyrwał go stamtąd i wsadził do kieszeni), nie było szans na kryjówkę. 
Ci czarodzieje! Na dom było, na jego nieszczęście, rzucone zaklęcie antyteleportacyjne, a wyskakiwanie przez okno nie uśmiechało się staremu Fletcherowi. Przełknął gulę, która na chwilę nie pozwalała mu wziąć powietrza do płuc.
Spojrzał nieporadnie w górę, a następnie upadł bezradnie na podłogę i złożył dłonie do modlitwy. 
− Święta Maryjo... − wyrzucił z siebie słowa, które jako jedyne pozostały mu w głowie. Nie odmawiał ich od bardzo dawna, przez co w pierwszej chwili zdziwił się, że jeszcze je pamięta. − Bogurodzico Dziewico, obieram sobie dzisiaj Ciebie za Panią... Orędowniczkę... Patronkę, Opiekunkę i Matkę moją! − W jego oczach pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły spływać po trzęsących się policzkach. Bał się śmierci! Bał się tej cholernej śmierci. − Postanawiam sobie mocno i przyrzekam, że Cię nigdy nie opuszczę, nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie. Jeżeli ty także tego nie zrobisz przeciwko mnie! − zagroził, rozumiejąc, że to mu niczego nie da.
Usłyszał wyraźne kroki na korytarzu. Zagryzł policzki od wewnętrznej strony.
Sięgnął drżącą dłonią po różdżkę i wstał na chybotliwych nogach. Nie po to kiedyś przydzielono go do Gryffindoru, aby teraz zginąć jako tchórz! Skierował koniec różdżki w stronę drzwi, chowając się za fotelem.
Po chwili te otworzyły się, a wtedy z końca jego ostatniej nadziei wystrzelił niebieski promień światła.
− Expulso!
Niestety czar został odbity, a w jego kierunku poleciały kolejne dwa zaklęcia. 
Remus patrzył zacięcie w kierunku postaci dygocącej się za fotelem. Czuł, że tuż za nim Tonks jest równie zaskoczona, co osoba skrywająca się przed nimi.
− Expelliarmus! − warknął Remus, wyrywając z rąk przeciwnika różdżkę. 
Przedmiot potoczył się po podłodze tuż do jego stóp. Dora podniosła go szybko.
− Właścicielką jest Berta Jorkins − powiedziała.
− Ona nie żyje! − zaprzeczył Remus. − Drętwota! − Zaklęcie chybiło.
− Pokaż się! − rzuciła Tonks.
Fletcher przez chwilę wahał się nad słowami kobiety. Coś mu podpowiadało, że nie byli to śmierciożercy.
− Nazwiska! − wystękał.
− Żadnych nazwisk nie dostaniesz. Drętwota!
− Pokarz się, a nic ci się nie stanie. − Przerwała Tonks Remusowi.
− Nazwiska! − zawył Fletcher, szukając po kieszeniach tego przeklętego proszku, który dała mu pani minister.
− Jesteś bezbronny, wyjdź, a nic ci się nie stanie! − orzekła kobieta, stawiając dwa kroki w jego stronę.
Mundungus poczuł pod palcami sypką substancję.
− Pokarz się, a nic ci się nie... − zaczęła znowu, ale wtedy Fletcher rzucił w jej kierunku srebrnym proszkiem, który pod wpływem prędkości zaczął wydzielać w pomieszczeniu silny odór starych jabłek.
Korzystając z zamieszania, wyskoczył zza fotela i pobiegł w kierunku wyjścia. 
Ręka Remusa zacisnęła się wtedy na jego kołnierzu i przyciągnęła go do siebie. Kilka sekund później Tonks poradziła sobie z drażniącym pyłem.
Kiedy oboje podnieśli oczy, ujrzeli zmizerniałego Fletchera, który patrzył na nich z lekkim niedowierzaniem. Bardziej na Remusa niż Nimfadorę.
− Wiedziałem, że już kiedyś słyszałem ten głos − rzucił do niego na przywitanie, na co Lupin przycisnął go mocno do ściany. Fletcher stęknął cicho. − Dobrze, już nie będę, ale przestań. Boli!
− Co tutaj robisz? − warknął Remus.
− Interesy.
− Powtarzam, co tutaj robisz?
− Mówię przecież. W dzisiejszych czasach coraz trudniej o dobrą fuchę. Biorę, co dają.
− Kto zlecił ci okradanie domu Riddle'ów?
− Okradanie? Nigdy w życiu, Remusie, co ty sobie o mnie myślisz? − Lupin podniósł wyzywająco brew. − Nie mogę powiedzieć.
− Zobaczymy, czy Dumbledore będzie tego samego zdania − wtrąciła kobieta.
...
Przy stole w kuchni Blacków znajdowali się prawie wszyscy członkowie Zakonu. Nie licząc Moody'ego, Syriusza oraz Nimfadory i Remusa, którzy mieli dotrzeć w trakcie.
− Przepraszam, że zrobiłem zebranie tak nagle, ale przypominam, że ostatnie zadanie turnieju zbliża się wielkimi krokami − powiedział Dumbledore, na co większość zebranych osób nie zareagowała. − Zbliża się, a my nadal nie mamy pojęcia, gdzie znajduje się Voldemort! − Część poruszyła się niespokojnie. − Na razie jest słaby, czuje to nawet pan Potter, ale kiedy się odrodzi, a niestety zbiera się na to już od dawna, obawiam się, że nie poradzimy sobie z pokonaniem go.
− Przecież szukamy nowych członków! − oburzyła się Emily.
− Ile osób doszło? Emmelina Vance, Aberforth − Dyrektor wskazał na kobietę i swojego brata. − Artur Weasley na razie się waha, jego synowie pojawią się w Europie dopiero w czerwcu, chociaż Molly jest tego całkowitą przeciwniczką. Nauczycieli Hogwartu nie chcę w to na razie angażować, a... 
− Nie ma możliwości, aby nastolatkowie dołączyli do Zakonu? − podrzucił Alex.
− Nie ma takiej możliwości. − orzekł twardo Albus. − Ale wiem, że między innymi panowie Weasley będą bardzo nieszczęśliwi z tego faktu. − Spojrzał na Suzanne.
− Mnie przyjęliście − rzuciła dziewczyna.
− Nie figurujesz, Suz, jako członek Zakonu. − Albus sprowadził ją na ziemię. − Jesteś raczej sojusznikiem. 
− W takim razie bliźniacy i reszta także będą mogli zostać sojusznikami.
− Są niepełnoletni, a więc o tym decydować będą ich rodzice. Na ich przychylność nie ma co liczyć.
Suzanne skinęła głową w momencie, gdy nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się. Do środka weszli Remus i Tonks, trzymający jakiegoś niskiego mężczyznę.
− Na litość, co wy robicie z Fletcherem? − skarcił ich Dumbledore. − Powinniście być w domu Riddle'ów, a nie szwendać się za nim!
− Znaleźliśmy go w domu Riddle'ów, Dumbledorze. Dostał zlecenie od jakiegoś urzędnika z ministerstwa. 
− Zlecenie na co?
− Nie wiem. − Fletcher wyszarpał się z ich uścisku. − Taki naszyjnik z zielonym świecidełkiem w środku. Miał być jakiś niezniszczalny, czy coś.
Albus wyprostował się jeszcze bardziej niż zwykle.
− Koniec zebrania − warknął do pozostałych. 
Członkowie Zakonu momentalnie opuścili pomieszczenie, a wtedy Dumbledore rzucił na kuchnię zaklęcie wyciszające. Spojrzał srogo na Fletchera.
Remus i Nimfadora znów trzymali go za nadgarstki.
− Od kogo dostałeś to zlecenie?
− Przyrzekłem, że nie wygadam, Albusie. − Spuścił wzrok. 
− Przyrzekałeś być wiernym mnie! − uniósł się starzec. − Powiedz, kto kazał ci znaleźć medalion Slytherina!
− Nie wiem, znaczy... Taka pani minister, no, tego... z Ministerstwa... od Knota. Pracuje w dziale... chyba od Niewłaściwego Użycia Magii.
Dumbledore ułożył usta w cienką linię.
− Miałeś być wierny mnie.
− Byłem, to znaczy jestem, ale... Nie sądziłem, że to taka poważna sprawa − usprawiedliwiał się Mundungus.
− Wszystko, co dotyczy Voldemorta, jest poważne! − W błękitnych oczach Dumbledore'a zatańczyła furia. − Mundungusie, obiecaj mi, że dopóki żyję na tym świecie, nie skontaktujesz się więcej z Dolores Umbridge, rozumiesz?
− Przyrzekam, że nigdy... nie skontaktuję się więcej... z Dolores Umbridge. − Załkał.
− Puśćcie go! − Dyrektor machnął ręką na Lupina i Tonks, którzy szybko wykonali jego polecenie.
Albus opadł na pobliskie krzesło i upił łyk ciepłej herbaty z filiżanki.
− Wracaj do domu, Fletcher. Ale pamiętaj, że przysięgi do czegoś zobowiązują − zagroził starzec.
Mundungus pokiwał dynamicznie głową i wyszedł z pomieszczenia. 
Remus wymienił z Dorą porozumiewawcze spojrzenie.
− Albusie. − Lupin zrównał się ze starcem. − Co to właściwie oznacza?
− Drogi Remusie − Dyrektor pogładził jego policzek. − Obawiam się, że spełniają się moje najgorsze przypuszczenia. − Remus zrobił niezrozumiałą minę. − Lord Voldemort szantażuje pracowników ministerstwa ich wykroczeniami z dawnych lat. Medalion Slytherina jest jednym z horkruksów Voldemorta. Na nasze nieszczęście schowano go lepiej niż tylko w opuszczonym domu.
Remus przygryzł wargę. 
− Ile jest tych horkruksów? − spytał drżącym głosem.
− Nie wiem. Może jeden, może dwa. Może być też tyle, ile Voldemort zamordował osób.
...
Alex patrzył na Suzanne z rozbawieniem. 
−  Suzanne błagam cię, przecież to nic takiego.
−  Alex, nie zmusisz mnie do tego! Nie rozumiesz? − odparła, krzyżując ręce na piersi.
−  Nie! − zaprzeczył, rzucając w jej kierunku niewerbalnym czarem, który dziewczyna bezbłędnie odbiła.
Przez kilka następnych chwil otaczały ich kolorowe wiązki świateł niosących za sobą zaklęcia. 
−  To co powiesz na teraz? − spytał, starając się ustabilizować oddech.
−  Alex! − prychnęła dziewczyna.
−  Imperio! −  zaczął ostrzegawczo.
−  Protego. − Przed Suzanne pojawiła się biała tarcza nie zdołająca odbić zaklęcia.
Poczuła, że z jej głowy uciekają kolejne myśli i zastępowane są pustką. Wszystko zniknęło, nie zostawiając za sobą żadnego wspomnienia. Tylko przerażająca mgła, z której wydobywały się kolejne polecenia.
Usiądź! − Wstań! − Pocałuj mnie!
Przerwała łącze, nie dając zawładnąć sobą woli chłopaka.
−  Suzanne, wiesz, że jeżeli chcesz uciec od zaklęcia niewybaczalnego, musisz je rzucić w równym czasie, co twój przeciwnik. − zakpił chłopak.
−  Przestań! 
−  Imperio!
Po raz kolejny ślepa pustka i niebyt. Okradana ze wspomnień z bratem, Syriuszem, bliźniakami. Resztką sił przerwała chłopakowi, tym samym upadając na ziemię.
−  Nieźle − skwitował Alex. − To co, Suz, skusisz się?
−  Nigdy mnie nie...
−  Chce pooglądać jeszcze twoje starcia z bliźniakami. Imper... − zaczął.
−  Imperio!
Teraz to Alex poczuł, że z jego głowy uciekają jego myśli i są pochłaniane przez dziewczynę. Chciał się postawić, ale wtedy Suzanne pogłębiła czar. W jej oczach dostrzegł coś bliskiego furii.
Usiądź! − wykonał polecenie. Turlaj się! − wykonał polecenie. − Grzeczny z ciebie piesek. Jego ciałem rzucił zimny dreszcz. Spojrzał na dziewczynę z lekkim przestrachem. Może nie powinien jej prowokować? Waruj! − Wykonał polecenie, ponieważ nie miał innego wyboru. Poza tym nie mógł się jej postawić. Odnosił wrażenie, że trzy silne dłonie atakują go od wewnątrz. Jedna ciało, druga umysł, a trzecia duszę. Wysysały z niego wszystko. 
Suzanne odczuwała ogromny przyrost magicznej energii, co było bardzo ciekawym zjawiskiem. Zdawało jej się, że Alex jest taki bezbronny. Nagle poczuła nad nim nieograniczoną władzę. Mogła kazać zrobić mu wszystko!
I właśnie wtedy przeraziło ją to zaklęcie. Przerwała je, a w jej oczach znów pojawiło się coś więcej, niż tylko chęć jego zagłady. Przyłożyła rękę do ust, zasłaniając je.
−  Wiedziałem, że ci się uda. − Alex podniósł się z ziemi, a wypełniała go duma.
Udało mu się zmusić ją do rzucenia pierwszego w jej życiu zaklęcia niewybaczalnego!
−  Dupek! −  syknęła instynktownie, zabierając dłoń.
−  Ale i tak mnie uwielbiasz, prawda? − Wyszczerzył się, lecz Suz zacisnęła usta w cienką linię. −  Suzanne, nie wściekaj się na mnie.
−  Imperio! −  rzuciła znowu, przez co chłopak poczuł ogromną chęć do wyjścia z pomieszczenia.
−  Suzanne, nie chcę... −  szarpał się.
−  Wyjdź! − warknęła, wypychając go za drzwi.
Zamknęła za nim z trzaskiem drzwi, a wtedy na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech pełen satysfakcji.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz