niedziela, 6 maja 2018

Rozdział 81

Black sprzątał schowek na miotły na pierwszym piętrze, w którym poza karaluchami wielkości stopy nie znajdowało się nic więcej. Syriusz czasami powątpiewał w swoją przydatność dla Zakonu. Zamknęli go w tym przebrzydłym budynku i kazali siedzieć, bo był poszukiwany przez Ministerstwo. I co z tego! Mógł robić coś więcej, niż uganiać się za kurzem w starych pomieszczeniach. Mógł pomóc! Dobrze o tym wiedzieli, ale nie mieli zaufania do: "jego wybuchowej natury". 
Spojrzał na dziewczynę, która z trudem próbowała złapać zmutowanego stawonoga. Nie strach a raczej obrzydzenie utrudniało jej tę czynność. Jej także współczuł. Oczywiście nie tak bardzo jak sobie. Pozbawić dziecka Hogwartu, to jak wsadzić niewinnego człowieka do Azkabanu. O, słodka ironio!
Dumbledore w tamtym momencie wydawał się mu jeszcze bardziej zagadkowym człowiekiem niż zazwyczaj. Może w tym kryło się coś więcej? Kto normalny zabroniłby uczęszczać dzieciakowi do szkoły przez słowa głupiego Pettigrew. Ten sukinsyn groził Suzanne, racja. Ale był tak samo niebezpieczny dla niej, jak i dla Maureen czy Harry'ego. Black już nic nie rozumiał!
Westchnął i rzucił na karalucha w dłoniach dziewczyny zaklęcie uśmiercające owady. Suz wyprostowała się nieco.
- Syriusz! - warknęła.
- Chciałem oszczędzić ci zachodu - odmruknął niezadowolony, pozbawiając życia jeszcze trzy następne stworzenia. - Reducto! Reducto! Reducto!
- Co się ugryzło? - spytała, marszcząc brwi. Po chwili jednak skarciła się za swoją głupotę. Sama ledwo wytrzymywała w tym przebrzydłym domu. Czasem zdawało jej się, że po tych tajemniczych korytarzach rozchodzą się głosy skrzatów, które kiedyś były gotów umrzeć za swoich podłych właścicieli.
Syriusz naturalnie przemilczał swoją odpowiedź - była oczywista! - i zabił kolejnego karalucha.
- Jeszcze te dwa pudła i koniec - stwierdził, podnosząc pierwsze z nich. 
Na nowo odsłoniętej posadzce ujrzeli czarne zbiorowisko pełne stawonogów wielkości paznokcia. Suzanne jednym zaklęciem zamieniła ich w szary popiół, który po chwili zniknął. Pod następnym pudełkiem niczego nie było.
- Kawał dobrej roboty - powiedział posępnie Black, odkładając pudło z hukiem na podłogę, przez co jego pokrywka nieco ukazała wnętrze. 
W oczy wpadła Suzanne krótka iskra wydobywająca się z jego środka. Uklęknęła, wyciągając ze środka srebrny talerz. 
- Takie rzeczy chowacie po kątach? - Zachwyciła się, przyglądając przedmiotowi.
Na jego tarczy widniały zielonkawe wyżłobienia układające się w napis: Morsmordre. Biła od niego niesamowita energia, która nie pozwalała przejść obojętnie. Dziewczyna przejechała palcem po wzorze, od którego biło przyjemne ciepło.
- Suzanne! - warknął Syriusz, chwytając ją za nadgarstek i wyrywając jej z dłoni przedmiot.
- Zostaw to! - uniosła się dziewczyna, a w jej oczach pojawiły się nagle złość i irytacja. - Daj mi to obejrzeć!
- Suzanne! - powtórzył Black, ciskając talerzem w stronę korytarza. Zniknął im z oczu, lecz tęczówki Suzanne zapłonęły zielonym światłem.
- Dlaczego tym rzucasz? - spytała agresywnie. Jej usta wykrzywiły się w wyraz pogardy, a pięści zacisnęły. Syriusz nie raz widział takie zachowania u ludzi.
- Suzanne, uspokój się - poprosił.
- Chcę obejrzeć ten przedmiot... - zaczęła, lecz wtedy Black położył zwinnie rękę na jej czole i kciukiem wykonał podłużną linię. 
- Zostaw ją w spokoju! - rozkazał. 
Na chwilę nastąpiła cisza. Oczy Suzanne przywdziały dawny kolor, a dłonie rozluźniły się. Dziewczyna poczuła, że opuszcza ją cała złość, a osobliwa energia wypływa z jej wnętrza. 
- Co się stało? - rzuciła, a w jej głowie panowała pustka.
- Nigdy nie ruszaj żadnych podejrzanych rzeczy w tym budynku! - rozkazał Syriusz, spoglądając z rezerwą na korytarz. - Ta misa była własnością Regulusa! Jednego z śmierciożerców.
- Co?
- Używali jej do inicjacji. Śmierciożercy przyrzekali na jakiś przedmiot, Regulus zrobił to na rodowy talerz. A potem ukrył go tutaj.
- Co się ze mną... - zaczęła.
- Zaklęcie Morsmordre nie jest zwykłym zaklęciem. Zaprzysięgało śmierciożerców.
- Twój brat mnie opętał! - Dziewczyna wyrwała się z uścisku Blacka.
- Nie do końca. - Posłał jej pocieszające spojrzenie. - Do twojej duszy chciał wkradnąć się fragment przysięgi śmierciożerców.
- Co chciał zrobić?
- Najpierw musiał pokonać umysł. Swoją drogą całkiem dobrze mu szło. - Suzanne wytrzeszczyła oczy.
- Co by było, gdyby mnie opętał?
- Działałabyś mniej więcej jak pod zaklęciem Imperio. Chodź, wystarczy ci na dzisiaj sprzątania. - Położył rękę na jej ramieniu.
- Nie! Znaczy, puść mnie! Skąd takie rzeczy biorą się w twoim domu?
- Mówiłem przecież. Mój brat był śmierciożercą. - Wspomnienie  Regulusa wywołało na jego twarzy grymas.
- A co z tym talerzem?
- Schowamy go do pudła.
- Tak po prostu? A jak ktoś inny się na niego natknie? - upierała się.
- Nie sądzę, aby ktoś inny był tak samo głupi jak ty, aby rzucać się na czarnomagiczne przedmioty. - Black pokręcił głową i podniósł z ziemi srebrzysty talerz.
Suzanne zmarszczyła brwi.
- Dlaczego ciebie nie atakuje? - rzuciła niepewnie.
- Bo się boi - wyjaśnił, wsadzając go do pudła. Następnie Black otrzepał ręce i zamknął schowek zaklęciem. - Rzucasz na niego zaklęcie łaski i masz spokój.
- Zaklęcie łaski? - podchwyciła z coraz większym zdziwieniem.
- Tak, używano go w średniowiecznej Europie do motywowania swoich wojsk na początku bitwy. Służyła do tego też modlitwa, jeżeli władca nie miał akurat w swoich szeregach żadnego czarodzieja. 
Przełknęła ślinę. 
- Da się to jakoś wykryć? - spytała. - Tą całą czarną magię w przedmiotach?
- Zazwyczaj tak, ale tylko zazwyczaj, aby było trochę zabawniej. Zwykle jest tak, że kiedy znajdujesz się blisko takiego przedmiotu, jakaś wewnętrzna siła każe ci go znaleźć i dotknąć. Działają jak magnes. 
Wzięła głęboki wdech. Voldemort atakował zawsze.
...
- Jak idzie ci wegetacja? - wypaliła Nimfadora, wchodząc do salonu. W kominku tańczył radosny płomień ognia, a okna były otulone białym puchem, który utrzymywał się na nich od połowy grudnia. 
- Powyżej oczekiwań - prychnęła Suzanne, odkładając czytaną książkę na półkę. - A tobie jak idzie aurorowanie? 
- Wybitnie. - Nimfadora wyszczerzyła zęby. - Spójrz, co dla ciebie mam. - Wystawiła w kierunku dziewczyny biały pergamin.
- Zaświadczenie o nic-nie-robieniu? - rzuciła nastolatka, biorąc papier w dłonie.
Na mocy udzielonych mi przez Ministerstwo kompetencji, pozwalam aurorce: Nimfadorze Tonks udzielić nieletniej Suzanne Lupin kursu teleportacji, który będzie odbywał się pod okiem Kingsleya Shacklebolta w sali Lustrzanej w dziale Nieodpowiedniego Używania Magii w Ministerstwie.
Dr. Albus Dumbledore 
Suzanne podniosła wzrok na kobietę.
- Kiedy zaczynam? - spytała, oszczędzając emocje. Myśl o opuszczeniu budynku mogła spowodować wybuch. 
- Właściwie to teraz - mruknęła Dora, wskazując na zegarek. - Tylko szybko. Kingsley nie lubi, kiedy się spóźniam.
...
Ścisk w żołądku, a następnie zawrót głowy. Suzanne przez chwilę stracił kontakt z podłogą, przez co wbiła paznokcie w przedramię Nimfadory. Oczy mimowolnie zamknęły się, a przez plecy przeszedł zimny dreszcz, spowodowany powiewem wiatru towarzyszącego teleportacji.
Świst teleportacyjny zmienił się w głuchą ciszę.
- Suzanne, otwórz oczy, na litość. - Dora pchnęła ją w ramię, przez co dziewczyna niechętnie otworzyła oczy. Do jej źrenic dopadła nagle silna wiązka światła, przez co przez chwilę nic nie widziała. 
Kiedy odzyskała zdolność swobodnego rozglądania się po pomieszczeniu, odkryła, że znajduje się w przestronnym pomieszczeniu, którego ściany pokrywały wysokie lustra, a na podłodze zostały poprowadzone czerwone linie. Suzanne stała obok Tonks, a na przeciwko nich znajdował się wysoki, czarnoskóry mężczyzna.
- Lupin, mam nadzieję, że podróż była przyjemna - rzucił na przywitanie niskim głosem.
- Jak nigdy - odparła Suzanne, patrząc krytycznie na mężczyznę.
- Wiem, że lęk wysokości przeszkadza ci w niektórych czynnościach, ale na litość boską. Teleportacja?
- Nikt nie teleportował mnie przez ostatnie pół roku. Poza tym: tak nagła zmiana otoczenia może wywołać dezorientację - usprawiedliwiła się. 
Shacklebolt skinął głową. 
- Tonks, wiesz, co masz robić. Ja muszę przejść się jeszcze do Weasleya. Przyjdę do was, kiedy skończycie - stwierdził, opuszczając pomieszczenie.
Suzanne spojrzała na kobietę.
- Artura Weasley? - rzuciła.
- Tak, szukamy przecież nowych członków. Artur się nadaje. - Potaknęła żywo.
- A reszta Weasleyów?
- Bill i Charlie będą. Już z nimi rozmawiałam, zgodzili się od razu. - wyjaśniała. - Choć jeszcze nie teraz. 
Suzanne westchnęła ciężko. Nie chciała zadawać więcej pytań. Miała coraz większe przeświadczenie, że dostaje na punkcie bliźniaków obsesji. A może było to tylko złudzeniem?
- Jak się tego uczy? - wydało się po chwili z jej ust.
- Szybko to załapiesz. - Tonks machnęła niedbale ręką. - Polega to na znajomości zasad ce-wu-en. To jest: celu, woli i namysłu. 
- To wiem, ale jak nauczyć się tego konkretnie? 
- A więc... - Nimfadora odkaszlnęła. - Najpierw należy skupić się na celu teleportacji. Następnie trzeba natężyć wolę, aby znaleźć się w przestrzeni celu. Na koniec konieczny jest obrót w miejscu, w czasie którego osoba teleportująca się używa namysłu, chcąc osunąć się w nicość.
- Długo się uczyłaś tej regułki? - zadrwiła Suzanne, a jej prawy kącik ust powędrował w górę.
- To także wiedziałaś?
- Podziękuj Remusowi - Parsknęła nastolatka śmiechem, lecz na dźwięk imienia mężczyzny kobieta jedynie skrzywiła się. Suzanne, widząc jej minę, także spoważniała. - Macie ze sobą ostatnio na pieńku? Co się stało?
- Mamy różne poglądy na różne sprawy. - Tonks założyła ręce na piersi.
- A mi się wydawało, że wasze poglądy są do siebie bardzo zbliżone. O co się posprzeczaliście? - dociekała.
- Jesteśmy tutaj, aby uczyć się teleportacji.
- Ponoć to nie jest trudna sztuczka. - Suzanne uśmiechnęła się szeroko.
- Nie powiesz mi chyba, że potrafisz się teleportować?
- Nie, ale rozumiem cały zamysł. Przez teleportację łączną zdążyłam załapać to i owo.
- Teraz to nie wierzę, że Remus nie próbował się nauczyć teleportacji - prychnęła Tonks, odrzucając do tyłu jedno z różowych pasem włosów.
- Próbował, ale miałam mały wypadek. - Pokazała palcami skalę tego zjawiska, zostawiając między kciukiem palcem wskazującym milimetrową skalę.
- Rozszczepiłaś się?
- Nieznacznie - przytaknęła. - Mam teraz taką bliznę na lewej łopatce. - Uśmiechnęła się, na co Dora pokręciła głową. 
- Co wtedy poszło nie tak?
- Rozproszyłam się. Jeden kamień był bardzo zajmujący.
- Czyli rozumiem, że mam cię wrzucić od razu na głęboką wodę?
- Alex robi tak od pół roku. Zdążyłam się już przyzwyczaić. 
- Znakomicie! - pochwaliła kobieta  stanęła na kwadracie wydzielonym z taśmy obok Suzanne. - Teleportuj się tutaj. To zaledwie dwa metry, ale za pierwszym razem szczerze wątpię, że ci się uda.
- To motywacja? Używasz do tego odwróconej psychologii? - zakpiła dziewczyna, chwytając różdżkę w lewą dłoń. - Do zobaczenia za moment - mruknęła, zamykając oczy.
Suzanne poczuł zawrót głowy i ścisk w żołądku, a jej ciało przybrało kształt długiej wstęgi wijącej się niczym wąż. 
Chwilę pojawiła się w innym miejscu, a towarzyszył jej przy tym prawie bezszelestny dźwięk. Z trudem złapała równowagę, finalnie podpierając się rękami podłogi.
- Za brak dźwięku gratuluję. - Nimfadora zaklaskała zdawkowo w dłonie. - Ale za lądowanie na czterech kończynach: minus. Nie jesteś kotem, dziewczyno!
Suzanne prychnęła głośno, przez co kobieta uśmiechnęła się delikatnie.
- A skąd wiesz? - podrzuciła, prostując się. - Mój patronus jest bardzo milutkim kociakiem. 
- Twój patronus jest kotem? - Zdziwiła się. - Przecież twój animag to wilk.
- Jedno drugiemu ponoć nie przeszkadza. - Wzruszyła ramionami. - Teleportuję się tam. - Wskazała na przeciwległy róg pomieszczenia.
Po chwili zniknęła i pojawiła się w miejscu, gdzie zaplanowała. Nie towarzyszyła jej już utrata równowagi.
- Gratuluję. - Nimfadora skinęła głową.
- Spróbuj jeszcze raz!
Nastolatka przymknęła oczy i pojawiła się tuż przy Nimfadorze.
- Dziękuję za uwagę - Dygnęła, a wtedy drzwi pomieszczenia otworzyły się delikatnie. 
Suzanne skierowała głowę w tamtym kierunku, a wtedy ujrzała Kingsleya, w którego towarzystwie przebywał nieco niższy od niego mężczyzna o nieco pomarszczonej twarzy, zgarbionej sylwetce i przerzedzonej czuprynie nadal płomiennorudych włosów.
- Witaj, Suzanne - rzucił w jej kierunku pan Weasley i szybkim krokiem podszedł do niej. - Miło się witać po tak długim czasie. - Uściskał ją przyjaźnie. Od mężczyzny biło przyjemne ciepło i troska, trochę jakby znajdowała się w ramionach ojca. Odwzajemniła gest, czując, że tęskni za podobnym ojcowskim zachowaniem. Nagle skarciła się w głowie. Pan Weasley w tej samej chwili odsunął się od niej. - Widziałem cię na początku piątej klasy bliźniaków. Bardzo się zmieniłaś, ale chyba tylko w wyglądu.
- Oby tak było - stwierdziła z uśmiechem, na co pan Weasley parsknął radośnie.
- Niektórzy po prostu nie mogą się zmienić. - Spojrzał znacząco na Nimfadorę. - A ty, Tonks, jak się czujesz? Od czasu do czasu Molly zatruwa mi głowę, abym cię zaprosił do nas do Nory.
Dora skinęła lekko głową.
- Nie mam czasu ostatnimi tygodniami, ale pewnie kiedyś do was wpadnę.
- Charlie do mnie pisał. Zgodził się należeć do Zakonu. - Nagle jakby posmutniał. Kingsley położył mu dłoń na ramieniu.
- Im nas będzie więcej, tym większe prawdopodobieństwo na pokonanie Vol... - Pan Artur poruszył się niespokojnie. - Voldemorta - dokończył dobitnie Kingsley. Był jedną z nielicznych osób, które nie bały się tego imienia. Suzanne powoli także oswajała się z tą myślą.
...
Alex siedział na parapecie w pokoju Lupin. Dziewczynę gdzieś wywiało, więc jedyne, co mu pozostało, to na nią czekać i zapalić papierosa, bo myśli zbyt licznie kłębiły się w jego głowie. Uchylił okno i wypuścił z ust pierwszy kłąb szarego dymu. Zmartwienia uleciały wraz z pierwszym obłokiem. 
- Cholerny nałóg - mruknął do siebie, odwracając wzrok od ośnieżonego Londynu. 
Momentalnie wpadła mu w oczy ruchoma fotografia na biurku. Suzanne pozowała na niej wraz z dwoma klonami o rudych włosach. Prychnął pogardliwie. Z historii, jakich się o nich nasłuchał, wyciągnął tyle, że na pewno nie przypadliby sobie do gustu. Brak jakiejkolwiek odpowiedzialności, wieczna pogoń za adrenaliną.
- Ty pieprzony hipokryto - zganił się.
Jeszcze kilka lat temu zachowywał się jak oni. Może był jedynie bardziej charyzmatyczny i miej ciągnęło go do stania się błaznem całej społeczności szkolnej. Jednak kiedyś, tak samo jak ci dwaj wesołkowie, wierzył, że może wszystko, a świat kręci się według jego zachcianek. Dorosłość okazała się inna - bardziej ludzka (nawiasem mówiąc).
Zgasił papierosa i wyrzucił go przez szparę w oknie. 
- Nie potrafiliście zapewnić jej bezpieczeństwa - stwierdził. - Dlatego opuściła was i teraz jest ze mną. - Uśmiechnął się drwiąco.
Przymknął na chwilę oczy. Błoga cisza przełamywana szumem wiatru przynosiła mu upragniony spokój. Wyprostował nogi, opierając się nadal swobodnie o chłodną ścianę. W najbliższym czasie musiał skołować sobie taki parapet.
Nawet nie wiedział, jak wiele czasu minęło, gdy poczuł, jak na jego ciało spada nieokreślony ciężar. Otworzył momentalnie oczy, chcąc zepchnąć z siebie napastnika za pomocą szybkiego zaklęcia, ale wtedy uderzył go błękit radosnych oczu Suzanne, która pechowo teleportowała się wprost na chłopaka.
- Cześć - wydało się z ust dziewczyny, a na jej policzkach pojawiły się szkarłatne rumieńce. - Jak ci leci? - rzuciła, aby odwrócić uwagę blondyna od jej niefortunnego upadku. 
- Ktoś na mnie wpadł - odparł z lekkim rozbawieniem, robiąc dziewczynie miejsce na parapecie w postaci kamienia a nie swoich nóg. - Ćwiczyłaś teleportację? - spytał, zakładając jedno z niesfornych pasem dziewczyny za ucho.
- Geniusz! - skwitowała, teleportując się na łóżko. Po chwili znalazła się przy drzwiach. 
- To jakaś propozycja? - prychnął, wyciągając z kieszeni różdżkę. Moody wiele razy powtarzał mu, aby nie wkładać jej tam, gdyż może się złamać. Doświadczenie na szczęście uczyło go czegoś innego.
Deportował się tuż przy Suzanne. Nie mogąc się powstrzymać, musnął ustami kącik jej ust. 
- Nie pozwalaj sobie - skarciła go dziewczyna, uciekając przed nim. 
Miał refleks, co stawiało go w bardzo korzystnej sytuacji. Zanim Suzanne zdążyła doszczętnie zmaterializować przy parapecie, on już był przy niej. Kiedy się pojawiła, chwycił ją za brodę i uniósł jej twarz z satysfakcją.
- Znalazłem cię - mruknął, zniżając głos i łącząc ich wargi. 
Po chwili poczuł, że Lupin odwzajemnia pocałunek, więc objął ją starannie w pasie i posadził na pobliskim parapecie. Jej dłoń wplotła się delikatnie we włosy chłopaka, co ten podsumował cichym westchnieniem.
Zawsze, kiedy Suz znajdowała się przy nim, czuł rosnącą radość ale i poczucie odpowiedzialności, jakby w wpadł mu w ręce ogromny skarb, którego nie może wydać nikomu. Znalazł się jeszcze bliżej dziewczyny, nieświadomie kładąc dłoń na jej udzie.
Poczuł, że jej pragnie. Tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Musnął palcem materiał jej spodni, ale wtedy dziewczyna oderwała się od niego. Oparła się plecami o wpół otwarte okno. Jej czoło było nieco zmarszczone.
- Alex, ja nie jestem gotowa... - wyjaśniła, kręcąc głową, lecz czując, jak jej usta znów zostają zawładnięte przez blondyna.
- Rozumiem - odparł pomiędzy pocałunkami, kładąc dłonie na jej plecach i starając się nacieszyć smakiem jej warg.
...
Starzec wpadł z hukiem do Kwatery Zakonu. Rozejrzał się sceptycznie po korytarzu i skierował kroki w stronę pobliskiej kuchni, skąd dobiegały ciepłe płomienie świec.
- Profesorze? - stwierdził Black na jego widok, momentalnie podnosząc się z miejsca i podając rękę nowoprzybyłemu. - Czemu zawdzięczamy wizytę. - Obrzucił zebranych wzrokiem.
- Syriuszu, mam dla ciebie zadanie - powiedział Albus poważnym tonem. - Niedługo odbędzie się drugie zadanie turnieju. Musisz wrócić do Hogwartu, aby mieć oko na Harry'ego.
- Zgoda - odparł bez namysłu.
- Black! - warknął Remus, także podnosząc się z miejsca. - Dumbledorze, nie sądzisz, że to nierozsądne? Poza tym dlaczego akurat Black.
- Trzymanie mnie tutaj jest nierozsądnym posunięciem. - Black skrzyżował ręce na piersi.
Dumbledore z wyrozumieniem przytaknął mężczyźnie.
- Sam widzisz, Remusie. A z resztą, pan Harry Potter będzie ufał jemu najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz