niedziela, 6 maja 2018

Rozdział 82

Witam po majówce... 
Mam nadzieję, że odpoczęliście i jesteście ciekawi nowych przygód naszej bohaterki ;)
***
Kiedy tylko Alex wszedł do kwatery na Grimmauld Place, poczuł, że wokół jego nóg zaczynają porastać silne pnącza. Spojrzał ze zdezorientowaniem w dół. Sięgnął po różdżkę, aby pozbyć się roślin, które wyrosły chyba znikąd, ale wtedy jedna z roślin oplotła kurczowo jego palca i tym sposobem powaliła na ziemię. Blondyn prychnął pogardliwie, drugą ręką starając się ujarzmić napastnika.
Pnącza opanowały drugą kończynę. Po chwili Alex zrozumiał, że wszystkie jego członki zostały zaatakowane przez te zielone pnącza niemające zamiaru odpuścić. Szarpnął się gwałtownie. Wtedy kolejne pędy zaczęły piąć się po jego plecach, a po chwili otoczyły jego szyję i zaczęły piąć się ku ustom.
- Pomocy! - warknął głosem, pełnym desperacji. Ostatni raz, kiedy prosił kogoś o pomoc, nastąpił wtedy, gdy wraz z Mike'iem wlazł na dach Durmstrangu podczas pierwszej nocy w szkole. 
Kiedy odsiecz nie nadchodziła, zaczął się rzucać jeszcze agresywniej. Po chwili jednak zaprzestał tego, bo zwyczajnie zabrakło mu tchu. Zarośla oplotły oczy i pięły się ku czubkowi głowy. Kokon, w którym się znalazł krępował wszystkie jego ruchy. Westchnął ze zirytowania. 
"Suzanne" - błyskotliwa myśl przeszła mu przez głowę. - "To zapewne była jej sprawka"
Szarpnął jeszcze ze dwa razy, a kiedy zrozumiał, że jest to faktycznie bez sensu, naprężył mięśnie i krzyknął w myślach:
- Radiate!
Po chwili z wnętrza ciała blondyna wydobyło się białe światło niosące nieokiełznaną falę ciepła. Diabelskie sidła puściły i w jednej sekundzie zmieniły się w pył, którego pozostałości były strącane z Alexa za pomocą ruchów powietrza.
Mężczyzna podniósł się z ziemi i rozwarł szeroko ręce, a następnie zaczął pochłaniać energię wydobytą z jego wnętrza chwilę temu. Cząsteczki lśniącej substancji znikały wraz z dotknięciem skóry jego dłoni, a po kilku sekundach nie było już po nich śladu.
Kiedy korytarz wydawał się być tak osowiałym jak wcześniej, blondyn usłyszał nad sobą cichy oddech swojej dziewczyny. Odwrócił pośpiesznie głowę.
- Co ty robisz? - rzucił w jej kierunku, na co ona przełknęła ślinę. To, co przed chwilą zobaczyła, wydawało jej się tak niesamowitym i odległym zjawiskiem, że spodziewała się je zastać tylko w legendach.
- Próbuję - mruknęła pod nosem, schodząc z deski, która wystawała ze ściany nad drzwiami. Po chwili znajdowała się tuż obok chłopaka, ale nadal patrzyła na niego niepewnie.
- Co mi się tak przyglądasz? - zadrwił, kierując swoje kroki w stronę salonu. Ostatnimi czasy tam zajęcia prowadziło mu się lepiej. Być może dlatego, ze pokój dzienny był bardziej oddalony od sypialni Obrońców Suzanne: tak nazywał Remusa i Blacka.
Suzanne dopiero po chwili ruszyła za nim. Cały czas próbowała sobie coś poukładać w głowie.
- Myślałam, że radioaktywna dusza jest niemożliwa do uzyskania - powiedziała, gdy Alex usiadł na stojącym w kącie pomieszczenia pianinie. - Odys o tym pisał w swoich rocznikach, ale myślałam, że jest to tylko część greckich mitów - zauważyła po chwili i ucieszyła się w duchu z tego, że kiedyś poświęciła na czytaniu tych ksiąg długie godziny.
- Także czytałem kiedyś Odysa. - Potaknął z uśmiechem. - Także nudziło ci się w bibliotece?
- Nie zmieniaj tematu. Skąd potrafisz wywołać radioaktywność duszy?! - powtórzyła.
- Czy to istotne?
- Tak, przecież ten rodzaj magii ponoć nie istnieje! 
- A może użyłem innej sztuczki niż reaktywność? Jakieś jeszcze ciekawsze zaklęcie?
- Nie rób ze mnie głupiej, Alex! Wiem, co widziałam.
Westchnął nieśpiesznie. Zaciekłość dziewczyny imponowała mu w pewnych momentach. Nie mógł się łudzić, że tak po prostu da temu spokój.
- A więc wiedz, że używam jej tylko w rzadkich przypadkach. Takich jak ten.
- Jak się tego nauczyłeś? - drążyła, a jej usta zacisnęły się w prostą linię.
- W Durmstrangu mieliśmy profesora, który specjalizował się w takich pradawnych sztuczkach. To była jedna z nich.
- Powtarzam, jak się tego nauczyłeś?
- Jakoś tak wyszło. Potrafiąc wyczarować patronusa, było dużo łatwiej odnaleźć siebie i stworzyć z tego toksynę. Czyli zbiór swoich najgorszych cech, które są przydatne. Na przykład kłamstwo jest kłopotliwe dla osób w twoim środowisku, ale dla ciebie już przynosi profity. Dzięki wykreowaniu toksyny, możesz używać jej do zabezpieczenia się w trudnych sytuacjach, takich jak ta sprzed chwili.
- Do czego używałeś tej sztuczki?
- Może jako auror? - prychnął. - Robię to praktycznie bez przerwy. Suzanne, wiesz kim jest auror? Śledzi morderców i czarnoksiężników! Bez takiej obrony nie miałbym szans.
- Czym jest twój patronus? - zagadnęła po chwili.
Alex podniósł na nią wzrok. Szybko ulatywała z niej złość. Nie wiedział jednak, czy to dla niej dobrze czy źle.
- Rosomak.
- Rosomak? Dlaczego akurat on?
- Bo rosomaki są silne, odważne, zręczne i nieustępliwe. - Wyszczerzył zęby. - Co to w ogóle za pytanie? To tak, jak gdybym ja cię zapytał, dlaczego ty jesteś kotem?
- Bo jestem z natury towarzyska, lubię wygodę, nie znoszę złego traktowania i łatwo się przywiązuję - wyjaśniła, a zrobiła to tak płynnie, że chłopak podniósł jedną brew.
- Wyuczyłaś się tego na pamięć?
- Nie, po prostu szukałam kiedyś informacji na temat kotów i te cztery najbardziej zapadły mi w pamięć.
Alex zlustrował ją wzrokiem.
- Suzanne, obawiam się, że teraz to ty zmieniasz temat.
- W jakim sensie?
- Nie powiesz mi chyba, że siedzenie nad drzwiami jest normalnym zachowaniem? 
Dziewczyna zachichotała cicho.
- Obawiam się, że jest inaczej. Znam takiego jednego, co przebywa tylko pod samym sufitem. Stwierdzam jednak, że nie dogadalibyście się.
- Doprawdy? Uważasz, że jestem taki konfliktowy?
- Nie, ale Vincent też ledwo dogadywał się ze mną. Był samolubny, introwertyczny i dziwnie powściągliwy. Taki trochę dziwny, ale pomógł mi z boginem.
- Tak, tak, ale - Alex poczuł w sobie zazdrość względem dziewczyny. - co robiłaś nad drzwiami? Oczywiście poza bawieniem się w jakiegoś Vincenta.
- Turniej Trójmagiczny - wyjaśniła, jakby to nie było żadną tajemnicą. - Dumbledore poprosił mnie o wymyślenie kilku pułapek, które można by było zastosować w labiryncie. Tak będzie wyglądało trzecie zadanie.
- Zawodnicy będą biegać po labiryncie? - powtórzył Alex z drwiną.
- Tak, a ja wymyślam, jak im to jeszcze bardziej uprzykrzyć. Wymyśliłam już na przykład, aby główne ściany labiryntu były wykonane z bluszczu, a na niektórych ścianach porastały Zdradzieckie Sidła. Swoją drogą, bardzo dobrze sobie poradziłeś.
- O, bardzo dziękuję, ale mam pewne obawy, co do racjonalności Dumbledore'a.
- Słucham?
- Kto normalny pozwoliłby ci wymyślać przeszkody dla zawodników turnieju?
...
Drugie zadanie turnieju zostało rozpoczęte! Zawodnicy wskoczyli do lodowatej wody, a w ich głowach rozbijały się niepotrzebne myśli. Stracili coś cennego - swoich przyjaciół! Musieli ich ocalić, a przy okazji sami nie zginąć. Oczywiście Dumbledore nigdy by na coś podobnego nie pozwolił, ale sama perspektywa utopienia się nie była kuszącą perspektywą. 
Nimfadora ukrywała się w pobliskich wodorostach niedaleko miejsca, z którego uczestnicy startowali. Widziała, jak Harry miota się przez zażycie Skrzeloziela, jak jakaś Francuzka i młody chłopak rzucili na siebie zaklęcie Bąblogłowy oraz jakiegoś postawnego Bułgara, którego głowa zmieniła się w łeb rekina. Na szczęście oni nie zdawali sobie sprawy z jej obecności.
Nikt o niej nie wiedział, poza Dumbledore'em oraz młodą dziewczyną znajdującą się tuż obok niej. Dora nie mogła pozwolić Lupin na spędzenie kolejnego dnia w czterech ścian tego posępnego domu. Dała jej dwadzieścia cztery godziny na znalezienie skutecznego sposobu na swobodne oddychanie pod wodą i jak też Tonks się spodziewała, nie zawiodła się.
Suzanne użyła prostego zaklęcia na maseczce używanej przez magomedyków do oddychania usta-usta. Krótki czar: "Pulmonis" zaczarował maseczkę w sito, przez które do płuc dziewczyny dostawał się przefiltrowany z zimnej wody tlen. 
Suzanne rozejrzała się wokół siebie. Nimfadory w kolorach otoczenia nie dało się wręcz zauważyć. Dopiero dłuższe skupienie wzroku w danym punkcie pozwalało na dostrzeżenie jej. Dotknęła kobiety w ramię, na co ta spojrzała na nią karcąco, gdyż jej skóra przez chwilę wróciła do naturalnego koloru beżu. 
- Co? - wydało się z jej ust.
- Nie powinnyśmy płynąć za nimi? - Wskazała na oddalających się uczniów. Komunikacja między nimi nie byłaby możliwa, gdyby nie kolejne genialne zaklęcie. Magia strasznie ułatwiała im życie.
Tonks nie odpowiedziała. Zaczęła kierować się po prostu za zawodnikami turnieju, a zgromadzona wokół nich woda wcale jej nie przeszkadzała. Suzanne nie była do tego pomysłu tak samo pozytywnie nastawiona. Obawiała się, że zaklęcie kameleona - chroniące ją przed spojrzeniami wścibskich oczu - nie okaże się na tyle trwałe, aby ją ukryć.
Westchnęła ciężko, a lodowaty tlen wypełnił szczelnie jej płuca. Podążyła niepewnie za kobietą, której niepoprawne podejście było wręcz zatrważające. 
Chłodne prądy jeziora Harwardzkiego smagały ostro delikatną skórę dziewczyny, przez co po kilku  minutach płynięcia zaczęła odczuwać ból na nogach. Spojrzała w ich kierunku, ale wtedy zobaczyła tylko wodną pustkę. No przecież! Rzucono na nią zaklęcie niewidzialności!
Jęknęła z irytacją.
- Tonks, zaczekaj! - zawołała za nią, a jej głos był wręcz głuchy w toni wodnej, która działała na niego jak tłumik. 
Dora nic nie usłyszała. Nie miała też takiego prawa, gdyż zajęła się nokautowaniem druzgotek płynących prosto na nią.
- Drętwota! - rzucała co chwilę, dopóki ostatnie z morskich stworzeń nie straci przytomności.
Wróżki wodne, wyglądające jak galaretowate krewetki, zaczęły staczać się w głąb jeziora.
- Wskaż mi! - mruknęła kobieta, wypuszczając różdżkę z dłoni. Wirowała przez chwilę, a po chwili zatrzymała się, a jej koniec wskazywał w kierunku przed nimi. - Tam jest cel drugiego zadania. - stwierdziła.
Suzanne przewróciła oczami. Nie na to pisała się na Grimmauld Place. Nie sądziła, że ich misja będzie polegała na bezcelowym pływaniu w jeziorze Hogwartu, aby przypilnować kilku uczestników turnieju. Ciekawe, czy gdyby ona była w Hogwarcie, zgłosiłaby się do turnieju? Pewnie tak, chociaż linia wieku mogła okazać się sporą trudnością. 
Nagle ujrzała cztery sylwetki, których nogi zostały przywiązane sznurami do skały. Wśród nich rozpoznała Hermionę i Rona, ale pozostałe dwie dziewczyny nie wydawały jej się znajome. Dora schowała się w pobliskich wodorostach, ale Suz jak zaczarowana wpatrywała się w te postaci. 
Gdyby ona uczestniczyła w turnieju, kto z jej bliskich zostałby przywiązany do tej liny? Remus, czy Maureen? Może Angelina, Jordan lub Vincent. Albo Fred? George...
Potrząsnęła gwałtownie głową. Nie dostałaby się przecież do turnieju!
Nagle coś smagnęło jej stopę. Odwróciła się w tamtym kierunku, a wtedy oddech stanął jej w gardle. Tuż przed nią znajdował się Cedrik Diggory, wpatrzony w postaci wiszące na sznurach. Suzanne chciała złapać go za rękę i przeprosić (chociaż nie wiedziała za co), ale po chwili dała sobie  z tym spokój. 
Brunet podpłynął do jednej z postaci i odpiął od jej stóp linę. Suzanne rozpoznała w tej dziewczynie pewną Chinkę z roku niżej. Uśmiechnęła się pod nosem. Znalazł sobie kogoś. Kogoś, kto z pewnością bardziej na niego zasługiwał niż ona.
Wtedy na jej nodze zacisnęła się jakaś siła ciągnąca ją w dół. Po chwili dziewczyna znalazła się obok Nimfadory, która patrzyła na nią karcąco.
- Suzanne, nie rozpraszaj się! - skarciła ją dobitnie.
- Oczywiście - przytaknęła. - W ogóle jak mogłam? Przecież to jest tak bardzo interesujące.
- Ej, tylko mi bez takich. Gdyby nie ja, siedziałabyś teraz w domu!
Suzanne nie odpowiedziała, tylko odwróciła wzrok w kierunku lin. Cedrika już nie było. Na jego miejscu pojawił się ten Bułgar, Krum, czy jak mu tam było. Zerwał sznur z Hermioną i skierował się w stronę powierzchni.
- Zostały dwie minuty do końca zadania - powiedziała Nimfadora z wyczekiwaniem. 
Suzanne parsknęła głuchym śmiechem. 
- Poszukam tej Francuzki - oznajmiła po chwili.
- Co?
- Lepiej mieć pewność, że nic jej się nie stanie. Ty znajdź Pottera! - wyjaśniła i wystawiła różdżkę przed siebie. - Fleur Delacour! - mruknęła, a koniec przedmiotu skierował się w kierunku największej czerni. - Zaraz wrócę.
Porwała się pędem w tamtym kierunku. Mijała ławice niczego nieświadomych druzgotków, które patrzyły na nią tak samo obojętnie jak na każdą inną kroplę wody. Po chwili zanurzyła się w zarośla czerwonych wodorostów, a ich liście w dziwny sposób smagały jej nagie stopy. 
Przepłynęła jeszcze kilka metrów, a wtedy dostrzegła blondwłosy oplecione przez ciemne rośliny.
- Relashio! - rzuciła, a wtedy z końca jej różdżki wystrzelił fioletowy promień.
Pędy wodorostów puściły, a wtedy Suzanne dostrzegła, że zaklęcie Bąblogłowy przestało działać. Podpłynęła szybko do dziewczyny.
- Fleur! - Zwróciła się do niej, zachowując wiarę, że blondynka była jeszcze świadoma. Niestety nie zareagowała. - Bąblogłowa!
Wokół ust i nosa Francuzki pojawiły się błękitne smugi nowopowstałej siateczki. Po chwili mogła już swobodnie oddychać. Jej powieki podniosły się, a w niebieskich oczach pojawiły się iskry zdziwienia.
Odsunęła się od Lupin z przerażeniem.
- Fleur, spokojnie - Suzanne ściszyła głos. - Nic ci nie zrobię.
Dziewczyna pokręciła głową. Na jej rękach były czerwony ślady po ataku druzgotek. Lupin nie dziwiła się na jej zachowanie.
- Fleur - mówiła spokojnie. - Chcę ci pomóc. Musisz wrócić na pomost. 
- Zostaw mnie w spokoju! - warknęła, odsuwając się od nowoprzybyłej dziewczyny.
A raczej czegoś do niej podobnego. Ta dziewczyna wyglądała jak jakieś magiczne zjawisko, które jest tak delikatne, że boi wykształcić w sobie żywe kolory. Faktycznie, Suzanne była na wpół przezroczysta, a jej usta zakrywała niewidoczna maska sprawiająca, że połowa jej twarzy lśniła srebrzystą poświatą.
- Nie zrobię ci krzywdy, Fleur - powtarzała Lupin.
- Odczep się ode mnie, potworze! - warknęła Francuzka, rzucając w stronę tajemniczej postaci zaklęciem odurzającym. 
Suzanne nie spodziewała się tego ataku. Siła czaru odrzuciła ją na kilkanaście metrów, przez co Fleur zdążyła szybko uciec. Na szczęście skierowała się w kierunku pomostu.
Lupin rozejrzała się dookoła siebie. Zewsząd otaczała ją bezkresna toń wodna, tylko z jednej strona przełamywana przez las wodorostów. Wynurzenie się na powierzchnię było bardzo ryzykownym posunięciem, ale zbyt dużo energii wymagało od niej użycie czarów pod wodą - było to o niebo trudniejsze niż na lądzie.
Dziewczyna podpłynęła na powierzchnię. Chwilę bijąc się z myślami, wychyliła głowę nad wodę, a wtedy w jej mokrą twarz uderzył lutowy wiatr. W zasadzie nie wiedziała, jak to zrobiła, ale znajdowała się prawie na środku jeziora, a od pomostu, na którym znajdowała się cała szkolna społeczność, oddzielało ją dobre kilkaset metrów. Nie było szans, aby ktokolwiek ją zauważył. 
Co nie zmieniało faktu, że i tak było jej pioruńsko zimno. Do brzegu miała prawie tyle samo drogi co do pomostu. Wyspa na środku Harwardzkiego jeziora zdawała się najdoskonalszym pomysłem. Szybko podpłynęła w jej kierunku.
Kiedy znalazła się na jej brzegu, w jej prawie nagie ciało uderzyła fala lodowatego wiatru, przez co przeszedł ją upiorny dreszcz.
- Organizować zawody pływackie w lutym, idioci! - fuknęła, osuszając się mokrą różdżką i wyczarowując sobie ubranie.
W jeansach i płaszczu było sto razy cieplej. Z nietęgą miną spojrzała w kierunku Hogwartu. Był monumentalny - czyli dokładnie taki jakim go zapamiętała. I w zasadzie nie miała słów, aby opisać uczucia, jakie towarzyszyły jej w tamtej chwili. Było jej po prostu... nieswojo. Ten wielowiekowy zamek był kiedyś jej domem i azylem, a teraz stał się miejscem, od którego musiała uciekać. No, może nie do końca od niego a od osób, które się w nim znajdowały.
Westchnęła ciężko. 
Należało się jakoś skontaktować z Nimfadorą - tylko jak? Zerknęła na swoją różdżkę. Woda już praktycznie z niej zniknęła, ale w czym to niby miało jej pomóc?
Już miała się zbierać i teleportować pod Grimmauld Place, gdy nagle usłyszała głośne chlapnięcie wody obok siebie. Kiedy skierowała wzrok w tamtym kierunku, ujrzała ogromną, czerwoną mackę, która kierowała się w jej stronę.
Instynktownie rzuciła w jej kierunku jakimś zaklęciem. Kiedy to nie poskutkowało, trafiła ją następnym, ale wtedy pojawiły się kolejne dwa odnóża ogromnej kałamarnicy. Nawet nie wiedząc kiedy, jedno z nich oplotło ją silnie w talii i wciągnęła do toni wodnej. 
Suzanne szarpała się i próbowała zaatakować ją jakimś zaklęciem, ale jedyne co jej się udało zrobić, to ostro zdenerwować potwora. Przez szybko napływające do oczu strumienie wody, nic nie widziała. To samo było z rękami, które stały się bezwładne. Maska zniknęła z jej twarzy, co skutkowało szybkim brakiem powietrza.
Nagle oberwała czymś mocno w głowę i straciła przytomność. Jej ciało wypadło z macki zwierzęcia, które zostało powalone przez silny promień Moody'ego.
...
Remus, korzystając z wolnego czasu, przeglądał stare albumy, gdzie Suzanne była jeszcze słodkim dzieciątkiem, które nie rzucało się z motyką na księżyc.
Na jednym z nich jej drobna postać o wesołej twarzy patrzyła się wprost w aparat, a jej źrenice były wyjątkowo rozszerzone. Oczy śmiały się jak zwykle i były w kolorze zielonego błękitu, ale i tak nigdy nie dało się żadnym słowem opisać ich specyficznego koloru. Jej jasno brązowe włosy powiewały lekko na wietrze, którego mężczyzna nie mógł już poczuć, ponieważ było to jakiś czas temu.
Ona tak bardzo przypominała mu matkę. W ojca wdała się z charakteru, ale tylko pozornie.  Lupin ponownie westchnął głęboko, bo wiedział, ze ona nie jest już dzieckiem. Jak bardzo banalnie to brzmiało, on także już nie było. Minęło prawie siedemnaście lat, odkąd skończył Hogwart i rozpoczął dorosłe życie pełne tak wielu rozczarowań.
Nagle poczuł, że do jego umysłu wkrada się obca myśl.
- Remusie, słyszysz mnie?
- Tak, Alastorze. - Moody korzystał z Oklumencji tylko w nagłych wypadkach.
- Mógłbym cię na chwilę prosić do Hogwartu, to pilne!
- Jak mam się do niego dostać niepostrzeżenie? Przecież nie mogę sobie tak po prostu wejść!
- Znieśliśmy na chwilę ochronę przeciwteleportacyjną.
- Co zrobiliście? Ale dlaczego?
- Chodź, to ci wyjaśnię.
Remus poderwał się z miejsca i złapał za różdżkę leżącą na stoliku.
Hogwart - pomyślał, a chwilę później dobiegł do jego uszu beztroski jazgot uczniowskich rozmów.
Deportował się tuż przed masywną sylwetką Moody'ego, która jak zwykle łypała na niego groźnie.
- Co się stało? Jakiś wypadek z drugim wyzwaniem?
- Chodź i sam się przekonaj. W Skrzydle Szpitalnym leży...
- Kto? - wydało się z ust Lupina, który popędził wręcz w rzeczonym kierunku. Wpadł z impetem do pomieszczenia, gdzie wokół jednego z łóżek stał Dumbledore i Tonks. Na jej widok przełknął lekko ślinę.
- Dumbledorze! - rzekł w kierunku dyrektora. 
Na dźwięk tego głosy, starzec odwrócił się do nowoprzybyłego z uśmiechem. 
- Spokojnie, Remusie, jest już wszystko w porządku. 
- Co się stało Harry'emu... - zaczął, ale wtedy ujrzał osobę, która z bladym uśmiechem siedziała na materacu. - Suzanne. - Zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
- Wypadek przy pracy - mruknęła, wstając. - Możemy już wracać, jeżeli tak bardzo ci to przeszkadza.
- Co się właściwie stało? - rzucił, podchodząc do siostry i przytulając ją nieco.
- Zaatakował ją kraken - Głos zabrał Nimfadora, na co Remus oblał się rumieńcem. Oczywiście nadal byli skłóceni. - Mówiłam jej, żeby nie wychodziła z wody, ale...
- Zaraz, zaraz - w tej samej chwili przerwał jej Remus i odsunął się od Suzanne. - Zaatakował ją kraken? I co masz na myśli, mówiąc: "mówiłam, żeby nie wychodziła z wody"? Zabrałaś ją na drugie zadanie?
- A to nie oczywiste, skoro tutaj jestem? - Nastolatka próbowała ją usprawiedliwić.
- Czy to coś złego? - spytała Tonks, ignorując uwagę dziewczyny.
- Tak, ponieważ Suzanne nie powinna brać udziału w misjach! - stwierdził Remus, a czerwony plamy zniknęły z jego policzków.
- Ma siedzieć w domu i liczyć plamy na suficie? Błagam cię, to jest wegetacja!
- Wegetacja czy też nie, sam Dumbledore tak zdecydował, więc nie masz prawa...
- A wy macie prawo ją więzić, tak? - prychnęła.
- To ja jestem jej opiekunem i to ja wiem, co jest dla niej dobre! - warknął Remus.
- Najwidoczniej nie, skoro zamykasz ją i zabraniasz wychodzić nawet na dwór!
- Gdyby siedziała, tak jak mówisz, w domu, nic by się jej nie stało! Nie zaatakowałby jej kraken.
- Ale... - wtrąciła Suz.
- W sumie, Lupin, gdybym cię wtedy nie przyuważył na tej wyspie, byłabyś teraz martwa - mruknął Moody do nastolatki. - Z krakenami nie ma przelewek. 
Remus zmarszczył brwi.
- Jak mogłaś wpaść na tak głupi pomysł, aby brać ją na misję? - naskoczył na kobietę.
- Ja tylko chciałam...
- Powiem ci, co chciałaś zrobić. Po raz kolejny zrobić mi na złość. Nic nie może być dobre, co idzie po mojej myśli, mam rację? Zawsze musisz się wtrącić! - rzucił, chwytając Suz delikatnie za ramię. - Wracamy na Grimmauld Place - rozkazał, a następnie aportowali się z trzaskiem.
Pozostała trójka patrzyła na siebie niepewnie. 
- Albusie, sam mi kazałeś ją wziąć na tę misję - broniła się kobieta.
- Wiem. - potaknął starzec. - Ale to był tylko test. Zobaczymy, jak sprawy się rozwiną. 
- Albusie, czy ja o czymś nie wiem? - spytał Moody, a w jego prawdziwym oku pojawiła się złowieszcza iskra. 
- Akurat ty, Alastorze, powinieneś to doskonale wiedzieć. - Uśmiechnął się do niego dobrotliwie dyrektor.
Szalonooki zmarszczył pozostałości swoich brwi w nieprzyjemnym grymasie.
...
Peter Pettigrew przekradał się coraz to kolejnymi korytarzami w ciele szczura, aby czym prędzej dostać się do biura Alastora, z którym musiał obgadać następną fazę ich planu. 
Jednak wtedy w jego głowie pojawiła się cudza myśl.
- Zjeżdżaj stąd!
- Jak to? - zapiszczał ze zdziwieniem.
- Dumbledore mnie obserwuje, spadaj stąd! To zasadzka!
- Co ty mówisz?
- Po prostu spieprzaj, Glizdogon! I powiedz Czarnemu Panu, że Dumbledore ma mnie na celowniku. Nie mogę robić żadnych podejrzanych ruchów, rozumiesz?
- To po co był cały ten cyrk z krakenem?
- Czego nie rozumiesz, kretynie! Aż dziwię się, że Czarny Pan cię jeszcze trzyma! Kraken zaatakował tę zdrajczynię, aby Dumbledore zniósł ochronę antyteleportacyjną, żeby jej brat szybko i niezauważalnie dostał się do Hogwartu. Niestety ten staruch zrobił sobie z tego jakiś głupi sprawdzian i jeżeli przez zniesienie bariery wyniknęłyby jakieś zamieszki, wiedziałby, że to ja maczałem w tym palce!
- Nadal nie rozumiem.
- Powiedziałem coś! Spieprzaj, Glizdogon, albo urządzę cię tak, jak Szalonookiego! Nie chcesz chyba swoich ostatnich chwil życia spędzić w zamknięciu w jakimś cholernym pudle.
Przez chwilę Peter bił się z myślami. Czarny Pan wyraźnie kazał mu porozmawiać z Bartym. 
- Do usłyszenia - stwierdził, kończąc połączenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz