sobota, 3 marca 2018

Rozdział 55


Każdy krok był widoczny. Każda emocja mogła być wykorzystana przeciwko mnie. Każdy podejrzany ruch sprawiał, że coraz bardziej wpadałam w paranoję. Bliźniacy byli jak drugi cień.
Widzieli wszystko. Patrzyli na mapę, kiedy opuszczałam pomieszczenie i patrzyli na mapę, kiedy wracałam z powrotem. Nie chcieli mi jej dać. Nie wiedziałam nawet, czy nie było to po prostu wyssane  z palca, a oni wkręcali mnie w swój kolejny dowcip o wszechmocnej mapie.
Nie miałam ani chęci, ani ochoty, aby się o tym przekonać. Liczyła się teraz tylko ich niepochamowana ciekawość dla mojej osoby.
Po tym, jak zobaczyli na moim ramieniu krew, stali się względem mnie jakby delikatniejsi. Jakby bardziej wyrozumiali. Przestałam być dla nich Suzanne, którą można było bezkarnie denerwować, na co ona zrobi odwet. Stałam się dla nich dziwnym tworem, którego nietrwała forma mogła w jednej chwili rozgromić się w pył przez bardziej uszczypliwe słowa.
Nie przeszkadzało mi takie podejście.
Dzięki temu miałam święty spokój, nie zakłócany przez ich natrętne uwagi. Za to zakłócany przez ich niepokojący wzrok. Pełen troski, uwagi, odrobiny strachu. Bali się o mnie, ja bałam się o siebie, a nikt nie był w stanie mi pomóc.
Wyszłam po cichu z dormitorium. Kilka minut temu odbyła się zbiórka do Hogsmeade, na którą nie miałam ochoty się wybrać. Miałam ciekawsze rzeczy do roboty. Chciałam jeszcze raz odwiedzić polankę czarodziejskich mchów, gdzie tliło się magiczne źródełko.
Być może dzięki niemu moje ramię szybciej się zrośnie.
Przedwczorajszej nocy na przerwanie potoku krwi wykorzystałam kolejne cztery buteleczki eliksiru.
...
Pod postacią wilka przemierzałam kolejne zakamarki Zakazanego Lasu. Może to było dziwne, ale w wilczej skórze ból zdawał się być mniej przystępny. Zdawał się być obcy, co choć na chwilę przyniosło mi ulgę.
Przeskoczyłam średniej wielkości rów, oddzielający "bezpieczną" część lasu od tej niebezpiecznej.
Momentalnie, pomimo słońca znajdującego się wysoko na niebie, otoczyła mnie ciemność. Zewsząd dobiegał do mnie jedynie szelest liści, kołysanych na gałęziach drzew przez jesienny wiatr.
Pod łapami czułam dzikie pnącza roślin, a wokół otaczała mnie woń starych pni. Atmosfera jak z horroru, a krakanie jakiegoś ptaka nie dodawało mi otuchy.
Marzyłam jedynie o znalezieniu się na magicznej polanie. Gdzie wszystkie troski nagle znajdowały swoje ujście i nic mi nie groziło.
Minięcie zagajnika starych brzóz, których kora nie była czysto biało-czarna. Teraz jej kolor przypominał szarość i granat. Przeskoczenie prze kolejny dół, który porastały grzyby wydobywające z siebie światło w kolorze Avady.
Zanim się spostrzegłam, moje łapy dotykały miękkich jak pióra mchów wydzielających złote pyłki. Wdychając przez chwilę ich miodowy zapach, rozejrzałam się za źródełkiem. Już po chwili znajdowałam się przy nim i chociaż nawet go nie dotknęłam, już poczułam jego lodowatą powłokę.
Spojrzałam w przejrzystą ciecz o lazurowych barwach.
Gdyby nie małe bańki wydobywające się z jej wnętrza, pomyślałabym, że szare skały są puste, a nie wypełnione wodą. Przybliżyłam pysk do gładkiej tafli.
Zanurzyłam w niej swój język, który przez chwilę wzdrygnął się na lodowatą wodę, a następnie zaczął chłeptać z niej z uciechą.
Nie wiem, czy był to jedynie efekt placebo, ale już po chwili poczułam przyrost sił.
Oderwałam się od źródełka, zerkając na wilczy bark. Znajdowała się na nim blada blizna, ciągnąca się przez kilka centymetrów. Wyglądało to jednak lepiej.
Postanowiłam udać się w drogę powrotną.
...
Jednak w momencie gdy tylko się odwróciłam, aby wykonać skok w kierunku ściany drzew, ujrzałam przed sobą dwie wysokie sylwetki, z których jedna z nich trzymała w dłoni kremowy papier - II Mapę.
Przełknęłam ślinę, nieco wycofując się od nich.
W brązowych oczach bliźniaków kręciło się niedowierzanie. Wraz z rozczarowaniem.
- Cholera! - warknął George, po czym rzucił Mapą o ziemię. - Wykiwała nas! Wiedziałem, że Suzanne wymyśli jakiś sposób, aby nas przechytrzyć!
- Tylko pytanie, jak to zrobiła? - spytał jego brat, podnosząc z mchów pergamin.
- A kogo to obchodzi? - wydał z siebie. - Suz nie jest głupia, od razu zorientowała się, że będziemy ją śledzić! Dlatego rzuciła zaklęcie na tego wilka! - Wskazał na mnie. - Dała mu swoją tożsamość!
- Mówi się trudno - odparł Fred, kucając na zielonych roślinach. - Chodź tu, Huncwotko. Chodź, mała. - zawołał mnie do siebie.
Niechętnie spełniłam polecenie.
- Dobry z ciebie zwierz, ale na przyszłość... Nie podchodź do Suzanne, dobrze? - powiedział Fred, drapiąc mnie za uchem.
Czując, jak moje serce powoli zaczyna wybijać dobre tempo, oparłam łeb na kolanach rudzielca.
- Ale Fred... - zaczął George, lustrują mnie uważnie wzrokiem. - Przecież Suzanne nie poznała jej. - Ponownie spojrzał na mnie. - Skąd wiedziała, którego wilka ma zaczarować.
- Nie wiedziała. - Westchnął ciężko. - Przecież Huncwotka często przebywa blisko chaty Hagrida. Suz zobaczyła ją, rzuciła zaklęcie i przegoniła, aby wilk udał się w stronę gęstwiny Zakazanego Lasu.
- Zrobiła to przypadkowo? Jakoś wątpię! - George podniósł krytycznie lewą brew. Jego wyraz twarzy sprawił, że przeszły mnie dreszcze.
- Spokojnie, mała. On ci nic nie zrobi. Za głupi jest na to - szepnął do mnie.
- Sam jesteś głupi! Dałeś się wykiwać Suzanne.
- Ona kiwała nas od zawsze, zdążyłem się już przyzwyczaić - stwierdził. - Ale teraz straciłem czujność. Nie sądziłem, że aż tak bardzo chciała się nas pozbyć.
- Co masz na myśli?
- Wiedziała, że ją śledzimy. Przez to, że poszliśmy za wilkiem, zyskała bardzo dużo czasu. Teraz zapewne kombinuje, jak tym bardziej nas zniechęcić.
- Z tą ręką na pewno jej się uda! - powiedział niespokojnie. - Jak myślisz, co jej się mogło stać? Może ten cały Black ją zaatakował? Słyszałeś z jakim przerażeniem powiedziała jego nazwisko?
- Nie wiem... Chyba tak, ale... Nie sądzę, przecież nie dałaby się podejść mordercy.
- Może nie wiedziała, że to z nim ma do czynienia?
- Oczywiście, przecież ona nigdy nie wie, co jej grozi. Powinniśmy już wracać.
...
Po chwili zbierania się bliźniaków w drogę powrotną, stwierdziłam, że podprowadzę ich do granicy z błoniami. Chociaż z jednej strony byłam wściekła, że tak mało brakowało przed moim zdemaskowaniem, to z drugiej strony nigdy nie darowałabym sobie tego, że mogłoby się im coś stać.
To byli przecież Weasleye. Zaraz wleźliby w jakieś chaszcze, gdzie drzemałby sobie jakiś wampir lub coś gorszego.
Szliśmy powolnym krokiem w stronę Hogwartu, a naszym cichym krokom towarzyszyła rozmowa bliźniaków. Nie za bardzo interesowało mnie o czym rozmawiają, dotyczyło to chyba Katy Bell oraz jej przyjaciółki Alicji Spinnet, ale od czasu do czasu dochodziły do mnie urywki ich rozmowy.
Wtedy po prostu wyrzucałam je z głowy.
Zerknęłam na swoje ramię. Po bliźnie nie było śladu! Zrobiłam dziwny ruch łapą, aby sierść ustąpiła schowanej bliźnie, ale i tak nic nie zauważyłam. Podziałało! Dumbledore znów okazał się mieć częściowo rację. Wystarczyło tylko bardzo tego chcieć!
Szliśmy tak jeszcze z dobre kilkadziesiąt minut, gdy nagle dotarła do mnie nieprzyjemna woń, której nos ludzki nie był wstanie wyczuć.
Woń bagna, a raczej gazy, jakie się nad nimi unosiły.
Instynktownie się zatrzymałam.
Ku swojemu przeczuciu, dostrzegłam przed sobą błotnisty teren, którego każdy centymetr był zdradziecką zapadnią, która wciągała w siebie swojego głupiego napastnika. Na tyle głupiego, aby dobrowolnie znalazł się na jej obszarze.
Rosły tutaj jedynie bagniste sekwoje, które były w stanie przetrwać w takich warunkach. Po innych roślinach zostały jedynie ich szkielety, wiszące tuż nad pokrywą bagna. Były porastane przez różne porosty i bluszcze.
Umieszczono je tutaj przez bardzo strategiczny powód.
Ofiara wpadająca do bagna była wciągana i usilnie starała się złapać wiszących tuż nad nią grubych wiązów. Niestety, o wielkim zagrożeniu orientowałeś się zbyt późno, przez co nie byłeś w stanie dosięgnąć pnącza, wiszącego tuż nad twoją głową. Często przed jego dotknięciem dzieliły cię milimetry.
Taka śmierć była moim zdaniem najgorsza.
Umierałeś, wiedząc, że możesz się uratować. Lecz gdy próbujesz to zrobić, okazuje się, że jesteś o włos za daleko!
Bliźniacy nieświadomie szli właśnie w tamtym kierunku.
Warknęłam w ich kierunku, na co oni zaśmiali się z mojego "poczucia humoru".
- Co się stało, mała? Chcesz się bawić? Tutaj, w Zakazanym Lesie? - rzucił Fred z rozbawieniem.
- Faktycznie jest odrobinę podobna do Suzanne, Hagrid miał rację - zawtórował mu George i przez chwilę zrobił minę, jakby właśnie sobie coś uświadomił.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
Ja jednak nie miałam w tamtym momencie czasu na interpretację jego podejrzeń. Rzuciłam się w ich kierunku, chcąc jak najdalej odciągnąć ich od bagien. W tej samej chwili było już za późno.
- George! - zakrzyknął Fred z przerażeniem. - Zapadamy się!
- Bagna - Jego brat bardziej spytał niż stwierdził, a kiedy spojrzał w dół, dostrzegł, że jedynie od pasa w górę wystaje nad morderczym zbiornikiem.
Zawyłam z przerażeniem w oczach.
Bliźniacy ku moim podejrzeniom zaczęli się wiercić, co nie skończyło się dla nich pomyślnie. Jeszcze głębiej się zatopili!
- Łap gałąź! - krzyknął Fred, ale gdy spróbowali to zrobić, nie mogli już jej dostać.
Zaraz mieli się utopić. Mieli zostać wchłonięci przez błoto!
Z bijącym szybko sercem rozejrzałam się po okolicy. Nie mogłam się przemienić w siebie, ale... Mogłam ich wciągnąć na gałąź nad nimi.
Wdrażając swój plan w życie, zaczęłam ostrożnie wchodzić po pnączu jednego z martwych drzew. Z każdym moim kolejnym krokiem, to znajdowało się coraz bliżej błota. Nie mogłam teraz przerwać. Gdy znalazłam się tuż nad chłopakami, wyciągnęłam łapę w ich stronę.
Rudzielce wystawili desperacko ręce.
"Nie naraz, chłopaki"
Fred złapał gwałtownie moją lewą łapę. Syknęłam niezauważająco, ale lekceważąc ból, podciągnęłam chłopaka do siebie. Szło dobrze. George starał się go wypchnął od dołu, ale przez to sam zapadał się głębiej.
"Postaraj się, Suzanne!" - wydarłam się na siebie.
Wszystkimi siłami, spinając w sobie wszystkie mięśnie, sprawiłam, że Fred opuścił zbiornik. Gdy tylko znalazł się obok mnie - bezpiecznie - wyciągnęłam obolałą łapę w kierunku jego brata.
George w między czasie zatopił się jeszcze niżej.
"Nie poddawaj się, George!" - pomyślałam, nie mogąc dosięgnąć jego dłoni. Była zbyt nisko!
- George, postaraj się! - warknął Fred w jego stronę, stojąc na trawie przed bagnem z wyciągniętą różdżką w dłoniach. - Pull! - rzucił szybko.
Ciało George'a zaczęło się powoli wynurzać z cieczy. Czar był jednak zbyt słaby.
Złapałam rudzielca za dłoń i przyciągnęłam do siebie. W jego oczach malowało się przerażenie.
- Pull! - Krzyk Freda ponownie przedarł ciszę.
George znalazł się wyżej. Swoją drugą dłonią złapał za konar i podciągnął się desperacko.
- Pull! - zawołał jego brat.
Było naprawdę blisko! Czując, że moja łapa odmawia mi już doszczętnie posłuszeństwa, chwyciłam zębami za bluzę chłopaka. Fred w tym samym czasie rzucił kolejne zaklęcie. George znalazł się obok mnie na gałęzi. Spojrzał na mnie ze strachem, a ja zdobyłam się jedynie na ponaglenie go, aby znalazł się na bezpiecznej trawie.
Po mojej bezgłośnej komendzie, chłopak skierował się w tamtą stronę.
Odczekałam, aż znajdzie się na ziemi, a kiedy już tam był, podciągnęłam się na pnączu i skierowałam w ich stronę.
Niestety, gdy tylko zrobiłam pierwszy krok, poślizgnęłam się na błocie pozostawionym przez bliźniaków na gałęzi. Nie wiedząc nawet kiedy, spadłam i wylądowałam całym ciałem w bagnie.
Zanurzyłam się w nim.
Lepka substancja uderzyła mnie ze wszystkich stron, a towarzyszył jej przy tym piekielny zapach. Siarki lub czegoś podobnego.
Nie widziałam nic i nic nie słyszałam przez wszędzie będące błoto.
Moje wszystkie zmysły się stępiły.
Przez chwilę starałam się wydostać stamtąd, ale przez akcję ratowniczą przeprowadzoną na bliźniakach, nie starczyło mi już sił na siebie.
Nie miałam sił by walczyć o życie.
Już po sekundzie poczułam, jak moje ciało opada, jak zniża się w kierunku dna, gdzie zapewne leżały od wieków inne szkielety.
Powoli kończyło mi się słodkie powietrze.
Oczy i tak już miałam zamknięte. Opadałam w przepaść...
...
Ubłocona klatka piersiowa wilka podniosła się gwałtownie, a przez brudny pysk wleciało upragnione powietrze!
Otworzyłam oczy z przerażeniem.
Znajdowałam się kilkanaście metrów od przeklętego bagna, a obok mnie klęczeli dwaj bliźniacy z wyrazami ulgi na twarzach.
- Dzięki Bogu, że żyjesz! - wydał z siebie George i przytulił się mocno do mojego wilczego ciała. Po chwili postanowiłam także okazać mu nieco czułości, więc polizałam jego ubrudzony policzek. Na języku poczułam gryzące drobiny piachu.
- Wszyscy żyjemy! - zawołał z radością Fred, kładąc się z ulgą na trawie. - Jesteśmy żywi! - zakrzyknął, pozbywając się ostatków złych myśli.
- Żywi i bezpieczni! - zawtórował mu George, patrząc na mnie.
W jego brązowych oczach ujrzałam cień pretensji.
- Mogłaś zginąć! - Zdzielił mnie po głowie.
Wydałam z siebie cichy jęk - przepraszam.
Jednak oni także mogli! A zrobiliby to tylko dlatego, że mnie nie posłuchali!
- Chłoszczyść! - rzucił Fred zaklęciem najpierw na brata, a następnie na mnie. Na końcu usunął błoto także i z siebie. - Wróćmy już do szkoły, George. Jednak tym razem powinniśmy bardziej uważać.
...
Dalsza część drogi minęła nam raczej spokojnie. Tak przynajmniej wydawało się nam, dopóki nie usłyszeliśmy za sobą gwałtownych dźwięków odrywania kopyt od podłoża. Wyczuleni na punkcie niebezpieczeństw czyhających na nas w Zakazanym Lesie, spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
W oczy wpadła nam momentalnie postać wysokiego centaura o czarnej czuprynie.
Nie miałam wątpliwości, kim była ta postać. Nigdzie nie pomyliłabym się, jeżeli chodzi o tego centaura.
- Co tutaj robicie? - warknął w naszym kierunku.
- My... - zaczęli niezgrabnie bliźniacy, na co Margorm wycelował w ich kierunku łukiem. - Zgubiliśmy się! - wydali w końcu z siebie.
- Doprawdy? - zadrwił z nich. - A ten wilk?
- Idzie z nami dobrowolnie! - stwierdził George, czując w sobie przypływ odwagi.
Margorm nie dał jednak temu się zwieść i  naprężył cięciwę broni.
- On mówi prawdę! - bronił brata Fred. - Ten wilk to przyjaciel Hagrida!
- Nie znam tego wilka! - powiedział spokojnie centaur.
- Nie musisz znać wszystkich zwierząt w tym lesie - burknął George.
- Coś ty powiedział? - Margorm podszedł do brązowookiego.
- Nic - poprawił się szybko.
- Zapamiętajcie sobie, chłopcy, ta część lasu należy do centaurów! Ostatnimi jednak czasy coraz więcej podejrzanych typków się tu kręci! Powtarzam pytanie, co to za wilk? - Margorm uniósł łuk wyżej, jakby chcąc za pomocą oczu wymierzyć punkt wystrzału.
- To Huncwotka! Przyjaciółka Hagrida! Bardziej już nie umiemy jej scharakteryzować! - bronili się.
- Nie sądzę, abyście naprawdę nie wiedzieli - zbył ich, podchodząc do mnie. Następnie nachylił się nade mną i spojrzał wprost w moje oczy. W jego czarnych źrenicach nagle odnalazło się zrozumienie. - A więc to tak. - Pokręciłam szybko głową. - Znam tego wilka! Jednak na co dzień prezentuje się trochę inaczej! Huncwotka - zakpił.
- Możemy już iść? - spytali bliźniacy niepewnie.
- Wydaje mi się, że... - W tym samym momencie usłyszałam szelest w pobliskich krzakach. Dostrzegłam w nich jakiś ruch. Był to z pewnością drugi centaur. Nie był on jednak tak bardzo skory do ugód, jak Margorm. - możecie! Ale odejdźcie stąd szybko! - rozkazał.
Bliźniacy potaknęli żywo głowami i w momencie, kiedy mieliśmy ruszyć dalej, z tamtych krzaków wypadł na nas drugi pół-człowiek pół-koń. Jego grzywa była w kolorze pełni, a mięśnie mocno napięte przez trzymany łuk z naprężoną cięciwą.
- Po raz kolejny, Margormie! Dajesz im odejść tak bez słowa! - zagrzmiał niski głos nadbiegającego. - Uważaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że z nimi trzymasz!
- Kto tak pomyśli? Ty? - zakpił Margorm, osłaniając nas swoim ciałem.
- Tak, ja! Dobrze wiesz, że musisz mi być posłuszny!
Bliźniacy zaczęli powoli oddalać się od kłócących centaurów. Niechętnie zrobiłam to samo. Musiałam mieć pewność, że nic im się nie stanie.
- Nie muszę! Już nie teraz! Zbyt długo twoje rządy psuły krew wszystkim naszym rodakom! - odparł spokojnie, co rozeźliło nowoprzybyłego.
Następne ich słowa rozegrały się w języku, którego nigdy przedtem nie słyszałam. Brzmiał trochę jak dźwięki wydawane przez konia oraz język jakiegoś z ludów afrykańskich.
- Chodźmy stąd jak najszybciej - pośpieszyli mnie szeptem bliźniacy.
I tyle niestety wystarczyło, aby blondyn usłyszał ten dźwięk. Spojrzał w naszym kierunku i momentalnie wystrzelił strzałę, która zaczęła lecieć wprost na nas.
George był wprost na celowniku.
Odepchnęłam chłopaka od tego miejsca, jednak sama nie zdążyłam uskoczyć. Poczułam jak w mój grzbiet wpada strzała, wywracając mnie na ziemię.
Margorm krzyknął coś w stronę tego centaura i przepędził go stamtąd. W następnej chwili przygalopował do nas. Ostrożnie ukucnął przy mnie.
- Coś ty najlepszego zrobiła? - spytał z pretensją, lecz ja nie mogłam odpowiedzieć. Moja klatka piersiowa unosiła się nienaturalnie szybko, a ja czułam, jak wycieka ze mnie szkarłatna ciecz. Kolejny raz!
- Wiesz, co teraz muszę zrobić, prawda? - rzucił w moją stronę Margorm. - Nie uleczę cię, kiedy jesteś w tym ciele.
Pokręciłam szybko głową, patrząc na bliźniaków.
- Nie mam innego wyjścia - stwierdził centaur i zabrał od Freda różdżkę.
Po chwili z jej końca wystrzelił błękitny promień przemieniający mnie z powrotem w Suzanne.
Jęknęłam z bólu.
Jednak Margorma to nie obeszło. Jakimś dziwnym sposobem wyjął strzałę w sposób, że nie zabolało, a następnie wyszeptał jakąś formułkę i przyłożył do moich pleców roślinę, która znikąd znalazła się w jego dłoniach.
Już po chwili wszystko ustało.
- Podziękujesz później. - stwierdził wstając. - Ja niestety muszę się już zbierać. - Pogalopował, znikając w pobliskich zaroślach.
- Ja... nie wierzę - wydał z siebie Fred, kucając przy mnie.
Spojrzałam z ociągnięciem na chłopaka, a przez jego przeszywające spojrzenie, odwróciłam wzrok.
Spojrzałam na swoje plecy, gdzie poza podartym swetrem w jednym miejscu, wszystko było w porządku.
Westchnęłam ciężko.
- Nie powinniście się dowiedzieć - powiedziałam w końcu, wstając z ziemi i otrzepując swoje spodnie z brudu. - Nigdy nie powinniście.
- Czemu nam nie powiedziałaś? - spytał Fred, także wstając. Jego brat, jak wtedy gdy po raz pierwszy zobaczył mnie w ciele wilka, patrzył się jedynie w ziemię jak skamieniały.
- Właśnie dlatego. Abyście nie pytali! - odparłam, zaczynając zmierzać w kierunku wyjścia z lasu.
- Od jak dawna? - Pod wpływem tego chłodnego głosu się zatrzymałam.
- Od jak dawna co? - Odwróciłam się niechętnie w ich stronę.
- Od jak dawna potrafisz zamieniać się w... w to? - spytał George, podnosząc głowę. W jego oczach krzątało się zranienie.
- Kiedy Collin został dopadnięty przez bazyliszka. Wtedy udało mi się po raz pierwszy.
- A wcześniej próbowałaś? Pamiętam to, w pierwszej klasie czytałaś książki o animagii!
- Tak - odparłam zdawkowo.
George ułożył wargi w ciasną linię.
- To trwa tyle czasu? Chodziłaś za nami jako wilk i wmawiałaś nam, że...
- To wy chodziliście za mną! - Wyrwało się z moich ust.
- To dlatego ta rana na ramieniu. I syk bólu za każdym razem! To są te skutki animagii, tak?
- Tak - powiedziałam, wiedząc, że lepszej wymówki nie znajdę. O Remusie nigdy nie powinni się dowiedzieć.
- Okłamywałaś nas od samego początku! Od kiedy my się znamy, Suzanne? Mogłaś nam powiedzieć! Myślałem, że nam ufasz!
- Ufam, ale są rzeczy, o których nie powinniście byli wiedzieć!
- Niby dlaczego? Bo jesteśmy nieodpowiedzialni? Bo jesteśmy dziecinni? Ty także Suzanne jesteś jeszcze dzieckiem! - stwierdził George, a ja jedynie zacisnęłam szczękę i zamieniając się w wilka, pobiegłam w kierunku, z którego przed chwilą wróciliśmy.
...
Wróciłam do Hogwartu dopiero po kilku godzinach. Teraz siedziałam na kamiennym parapecie jednego z okien na trzecim piętrze i wgapiałam się w krajobraz przede mną. Nagle usłyszałam głos za swoimi plecami. Jednak nie ten, który chciałam usłyszeć.
- Suzanne, szukałem cię! - Cedrik podbiegł do mnie i nachylił się, aby złożyć na moich ustach pocałunek. Instynktownie odsunęłam się od niego.
Nie wiedząc dokładnie, jak mam to rozegrać, spojrzałam w jego oczy, z których można było czytać, jak z otwartej księgi. Był dobrym człowiekiem, jednakże naiwnym.
- Wybacz, ale... - zaczęłam koślawo. - Chyba nie jestem jeszcze gotowa na coś takiego.
Chłopak patrzył na mnie, jakby nie rozumiejąc. Dopiero po chwili sens moich słów dotarł do niego, a na jego twarzy pojawił się grymas rozczarowania.
- Ale... Co to właściwie znaczy?
- Nie chcę się już z tobą spotykać. Ani dzisiaj, ani w najbliższych tygodniach. Chcę to skończyć.
- Niby czemu? - dopytywał. - To bliźniacy cię namówili, mam rację?
"Nie, George po prostu pokazał mi prawdę" stwierdziłam w myślach, nie udzielając mu odpowiedzi.
Odwróciłam się na pięcie i z lżejszym sercem ruszyłam w kierunku dormitorium.
To była słuszna decyzja. Byliśmy za młodzi w zabawy w dorosły związek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz