poniedziałek, 12 marca 2018

Rozdział 58

Nie powiem, ostatnimi czasy dobry humor praktycznie wcale mnie nie opuszczał. Moje ramię na dobre przestało boleć, a moje kłótnie z bliźniakami odeszły w zapomnienie. Miałam nadzieję, że taki stan rzeczy będzie utrzymywał się jeszcze przez długi czas, ale na razie musiałam odwiedzić Remusa, który za kilka godzin miał udać się na swój comiesięczny spacerek pod osłoną nocy.
Moja dłoń wychyliła się, aby nacisnąć za klamkę, ale gdy to zrobiłam, zrozumiałam, że pomieszczenie jest zamknięte.
- Jakim prawem? - zdziwiłam się, patrząc krytycznie na obie strony korytarza.
Po chwili namysłu postanowiłam wejść do jego gabinetu za pomocą radykalniejszych sposobów. Pukając dla przezorności jeszcze raz (nikt nie odpowiedział) rzuciłam na zamek zaklęcie, przez co ten otworzył się z cichym trzaskiem.
- Znakomicie - pochwaliłam się, wchodząc do środka.
Pomieszczenie faktycznie było puste i jak zwykle panował w nim sterylny porządek - nie to co u nas w domu. Zachichotałam cicho.
Lubiłam tu przebywać. To miejsce miało w sobie coś w rodzaj magnesu przyciągającego mnie do siebie. Usiadłam z rozmarzeniem na fotelu brata. Mebel był dużo wygodniejszy od krzesła odwiedzającego. Był miękki i miał stonowany odcień zieleni.
Oparłam się wygodnie na oparciu, a mój wzrok siłą rzeczy pokierował się na biurko Remusa.
Wszystkie dokumenty leżące na nim były poukładane w prostą kupkę, a jedynie kremowa koperta odłożona w pośpiechu na blacie zaburzała ten spokój.
Wyprostowałam się na fotelu i przysunęłam się do biurka. Dla pewności rozejrzałam się po pomieszczeniu, czy aby na pewno nikogo tu nie było, a następnie wzięłam list w dłonie. Na moje szczęście był już otwarty.
Poczułam w sobie ogromną chęć przeczytania go, ale nie byłam nierozsądna. Przemieniłam swoje prawe ucho w wilczy narząd, przez co idealnie słyszałam każdy szelest dochodzący z korytarza.
Podważyłam wieko i wyciągnęłam ze środka śnieżnobiałą kartkę.
Dumbledorze,
Informuję, że córka Blacka jest pod moją ścisłą kontrolą. Nie ma szans, aby zrobiła bez mojej wiedzy chociażby krok i zaręczam, że nic jej nie grozi ze strony jej ojca. Jej przybrani rodzice poinformowali mnie, że także dołożyli wszystkich starań, żeby nie dowiedziała się o swoim pochodzeniu. Jest całkowicie bezpieczna.
Mam jednak pewne wątpliwości, co do mojej siostry. Obawiam się, że jej niepochamowana ciekawość i talent do, jak to dyrektor kiedyś nazwał, pakowania się w kłopoty mogą opływać w niepomyślne dla nas skutki. Uważam, że moja osoba nie jest zbytnio wykwalikowana do upilnowania tej dziewczyny.
Z poważaniem i wątpliwościami.
Remus J. Lupin
PS. Nie sądzę, aby córka Blacka - ...
W tej samej chwili usłyszałam spokojny chód brata. Pośpiesznie włożyłam list do koperty i odłożyłam w sposób, w jaki go zostałam na biurku. Wsunęłam fotel i szybko stanęłam przy biblioteczce przy drzwiach. Wyjęłam z niej byle jaką książkę i otworzyłam w pośpiechu na jakiejś stronie.
Wchłonęłam wilcze ucho w momencie, gdy dłoń Remusa podważyła klamkę, a ten wszedł do środka.
 - Suzanne? - Prawie, że podskoczył na mój widok.
- Witaj, braciszku! - Uśmiechnęłam się do niego. - Chciałam pożyczyć od ciebie książkę.
Mężczyzna rzucił nerwowe spojrzenie w stronę biurka, uspokoił się, gdy zastał list w tej samej pozycji.
- Coś się stało? - spytałam, udając niepewność.
- Nie, nie, tylko... - zaczął ostrożnie, ale po chwili wyzbył się tej myśli. - Jaką książkę konkretnie chciałabyś pożyczyć?
...
List Remusa porządnie namącił mi w głowie. Black miał córkę! Tego nie spodziewałam się nawet w najśmielszych wyobrażeniach!
W sumie co to zmieniało dla mnie? Może Black będzie chciał dotrzeć do mnie, aby znaleźć córkę? Kompletna bzdura! A może jego potomek jest tak samo dziwny jak on? Należy pewnie do Slytherinu, ale... Nie mogłam znać tej osoby. Black miał wyjątkowy wygląd. Nie w sposób by było tego nie dostrzec u kogoś z mojego najbliższego otoczenia.
Usłyszałam ciche pukanie w drzwi mojego pokoju.
- Proszę - rzuciłam, wracając na ziemię. Odwróciłam wzrok w kierunku wejścia.
Po chwili w progu mojego pokoju stanęli dwaj bliźniacy. A raczej ich dwie głowy, ponieważ całych ciał nie widziałam.
- Dlaczego pukacie? - spytałam niepewnie. - Zawsze w takich wypadkach zaczynam się porządnie bać! - zaręczyłam.
- Ale tym razem bądź spokojna - poprosił Fred.
- Co to znaczy? - rzuciłam z nadzieją, że stroją sobie ze mnie żarty.
- Nie będziesz krzyczeć?
- Nie bardziej niż zwykle. - Przewróciłam oczami.
W tej samej chwili bliźniacy otworzyli drzwi na oścież i weszli do pokoju, zatrzaskując za sobą wejście. Stykali się silnie ramionami.
- I co? - zapytałam. - To wszystko? Zawodzicie mnie, chłopaki - zadrwiłam.
- Mało? - prychnął George. - Spójrz na to. - Podniósł swoją prawą rękę do góry, na co Fred zrobił to samo z lewą. Kończyny przy tej czynności nawet na chwilę się od siebie nie oderwały.
- Żartujecie? - Wytrzeszczyłam szeroko oczy i wstałam z łóżka. Znalazłam się przy nich w dwóch krokach. - Zdejmijcie bluzy! - ponagliłam.
- Niby jak?
- Może magią? - zaproponowałam, samodzielnie pozbawiając ich wierzchniego odzienia.
Nie spodziewałam się tego, co właśnie ujrzałam. Bliźniacy byli sczepieni ze sobą od złączonych dłoni aż do łokci. Ich skóra jakby połączyła się ze skórą tego drugiego.
- Jak wy to... - wydałam z siebie, biorąc ich za dłonie. Wyglądało to, jakby ktoś wziął dwie kostne ręce, a następnie pokrył je jednym płatem skóry!
- Drobny wypadek przy pracy!
- Drobny? Złączyliście się! - zauważyłam.
- Oj tam, oj tam. Masz na to antidotum? - dopytywali się.
- Złączone kończyny to poważny uraz. Na to nie zaradzi jedno zaklęcie.
- To rzuć kilka!
- Nie tym razem. Potrzebny jest eliksir. Powinna mieć go pani Pompfrey w Skrzydle Szpitalnym.
- Oszalałaś! - naskoczyli na mnie. - Żaden dorosły nie może się o tym dowiedzieć!
- Sama nie dam rady tego zrobić! - zaprzeczyłam.
- Suzanne, wiem, że znasz jakiś sposób! - George spojrzał na mnie z desperacją. - Nie wytrzymam z tym człowiekiem dłużej niż godzinę!
Prychnęłam na jego wątpliwej rzetelności uwagę!
...
- Aby mieć dostęp do zaklęć o większej skuteczności, musimy się dostać do działu ksiąg zakazanych. Tam z pewnością jest jakaś książka, która pomoże z waszym... Problemem egzystencjalnym. - Urwałam, gdy bliźniacy posłali mi karcące spojrzenie.
- Świetny pomysł, Suzanne, a niby jak zamierzasz się tam dostać? Przecież pani Bloop nigdy nie wpuści naszej trójki w tak zaawansowane zbiory magiczne! Musiałaby upaść na głowę - stwierdził George.
- Tak, ale ona nie będzie nas widziała - odparłam z rosnącym uśmiechem.
- Co to niby znaczy?
- To znaczy, że Maureen pewnego razu wygadała mi się, że Harry ma pelerynę niewidkę - powiedziałam, a uśmiech nie mógł opuścić już mojej twarzy. - Na szczęście wisiał mi przysługę za pomoc w transmutacji, więc takim oto sposobem... - Wyciągnęłam zza siebie gładki materiał.
- Teraz ja muszę zapytać - wtrącił Fred. - Powiedz, że nie żartujesz?
- W żadnym wypadku! - Pokręciłam głową. - Co najlepsze, to chyba oryginał peleryny samego Peverell'a
- Ale jak się niby mamy pod nią zmieścić? Wygląda na dość małą.
- Ale wy dzisiaj praktyczni - zadrwiłam z rudzielców.
- W końcu chodzi o naszą rękę - odparli poważnie.
...
Przemierzaliśmy kolejne korytarze w porze lekkiego popołudnia, a ilekroć mijaliśmy jakiegoś ucznia, błagaliśmy wszystkich czarodziejów świata, aby nas nie zauważył. W pewnym momencie jednak nasze miejsce ukrycie przyniosło nam tak ogromną pewność siebie, że zaczęliśmy po drodze wywijać drobne psikusy mijającym nas uczniom.
Ach, żeby na co dzień mieć taką pelerynę!
Dotarliśmy w końcu pod bibliotekę. Jednak jej masywne drzwi nie pozostawiały złudzeń, aby same mogły się otworzyć.
- Może przeciąg? - rzucił Fred z zastanowieniem.
- Żartujesz? Prędzej zwieje ściany wokół tych drzwi, niż one zostaną ruszone! - odparłam cicho.
- Czyli pozostaje nam czekać - westchnął George i zmuszając brata do zejścia w dół, usiedliśmy na podłodze pod czytelnią.
Nasze koczowanie w tamtym miejscu trwało niestety wyjątkowo długo.
- Ja nie rozumiem - warknął George półszeptem. - czy do tej biblioteki już naprawdę nikt nie przychodzi się uczyć?
- Przychodzą, barcie - stwierdził Fred. - Oni po prostu już stamtąd nie wychodzą. - Westchnęli ciężko w momencie, gdy w naszą stronę szła radosna sylwetka Maureen, która gwizdała jakąś melodię pod nosem.
- Uwaga, nasza szansa - stwierdziliśmy, podnosząc się z ziemi.
Kiedy dziewczyna stanęła obok nas, jej oczy na chwilę zlustrowały miejsce, gdzie przebywaliśmy, a następnie weszła do środka. Wykonała to na tyle mozolnie, abyśmy zdążyli dostać się do środka.
Pierwszy punkt planu został wykonany.
Po cichu przeszliśmy obok morderczego spojrzenia pani Bloop, a kiedy zniknęliśmy jej z oczy na dobre, ruszyliśmy jeszcze szybszym krokiem w kierunku działu ksiąg zakazanych.
- Jeżeli ta akcja się uda, to chyba cię pocałuję, Suzanne - zapewnił nagle George z poważną miną. Spojrzałam w miejsce, któremu chłopak się teraz tak intensywnie przyglądał.
Przy barierce dzielącej nas od naszych wybawczych ksiąg stał Snape wraz z Filchem i rozmawiali o czymś przyciszonym głosem. W bibliotece nie dało się rozmawiać inaczej niż tylko półszeptem.
- O, bracie. To na bank się nie uda. Zapewniam cię - stwierdził Fred, potakując żywo.
- Jeszcze zobaczymy - mruknęłam hardo, chociaż z drugiej strony deklaracja George'a nie wzbudzała we mnie jakichś wielkich powodów do radości.
Ruszyłam szybkim tempem do przodu, a bliźniacy, nie mając innego wyboru, poszli za mną. Gdy już prawie znajdowaliśmy się przed Snape'em i Filchem, w ograniczonych umysłach bliźniaków zapewne pojawiły się już plany o ucieczce. Jednak ja w widowiskowy sposób, w ostatniej chwili sprawiłam, że półka z jakimiś książkami o gotowaniu (a więc niezbyt cennymi) nagle zerwała się i upadła, robiąc niesamowity hałas w pomieszczeniu. Dwaj mężczyźni od razu ruszyli w tamtym kierunku, aby szybko naprawić szkody. Nawet oni bali się gniewu naszej bibliotekarki.
Przez to też mężczyźni nie zauważyli, że bramka dzieląca bibliotekę z działem ksiąg zakazanych otwiera się na chwilę i przechodzi przez nią trójka znienawidzonych przez nich uczniów.
- Udało się - stwierdziłam.
- Dobre sobie. A książka?
- Drobny szczegół. - Machnęłam ręką, rozglądając się po półkach za napisem Transmutacja.
Okazało się, że ów sektor znajdował się na samym końcu tego rozległego labiryntu.
Zdjęliśmy z siebie pelerynę.
- Okey, a teraz szybko, zanim ktoś wpadnie na pomysł podobny do naszego - rozkazałam i zabraliśmy się za szukanie.
...
- Macie coś? - spytałam po kilkunastominutowych poszukiwaniach.
- Na razie nie.
- Aha - odparłam. - A w ogóle jak to się stało, że się złączyliście? - rzuciłam z ciekawością, wertując kolejną grubą księgę.
- No wiesz, było jak zwykle. Staraliśmy się przetestować ostatnio przez nas zrobione zaklęcie i... cóż, wyszło jak wyszło.
Parsknęłam śmiechem.
- Suzanne - oburzył się Fred na moje zachowanie. - Czy tym parsknięciem dajesz nam do zrozumienia, że uważasz nas za nierozsądnych?
- Powyżej normy - odparłam, przekręcając kolejne karty książki.
W pewnym momencie natrafiłam na jakieś zaklęcie o rozsądnej nazwie.
- Chyba coś znalazłam - powiedziałam, ożywiając się nieco.
Separato - zaklęcie pozwalające rozdzielić dane obiekty. Używane w starożytnych chinach, aby odseparować bliźniaki syjamskie.
*Mogą wystąpić krótkotrwałe komplikacje.
- Prosta formuła, żadnych przeciwwskazań, nie potrzeba specjalnych umiejętności magicznych. Próbujecie? - spytałam w skupieniu.
- Nie zginiemy? - spytał Fred z nadzieją.
- Nie powinniście.
- Tylko błagam, zrób to szybko - jęknął George, zamykając oczy. Jego brat po chwili zrobił to samo.
"Separato" - powtórzyłam w myślach dla wprawy.
Wyciągnęłam różdżkę z tylnej kieszeni spodni, a następnie gwałtownie się nią zamachnęłam.
W tym samym momencie bliźniacy wylądowali na ziemi z hukiem.
- Wisisz mi całusa, George - zachichotałam, gdy chłopcy leżeli na podłodze rozdzieleni parę metrów od siebie.
- Jasne, jasne, wszystko, czego zapragniesz - zarzekł się. - Ale najpierw lepiej jak najszybciej wróćmy do Wieży Gryffindoru! Bloop zaraz tu wpadnie!
...
Wieczorem żadne z nas zdawało się nie pamiętać o tym drobnym przewinieniu sprzed kilku godzin. Zwłaszcza George, co bardzo było mi na rękę.
Siedzieliśmy właśnie na kolacji i wydawało mi się, że zebrała się na niej cała szkoła, gdy nagle Dumbledore podniósł się z miejsca i podszedł swoim spokojnym, rytmicznym krokiem do mównicy.
- Witam, uczniowie - W sali zabrzmiał jego starczy głos. - Wybaczcie, że przerywam wam posiłek, ale mamy w Hogwarcie wydarzenie, nie mogące czekać ani chwili dłużej.
Przełknęłam ślinę ze strachem. Czyżby się dowiedział?
Wymieniłam z bliźniakami porozumiewawcze spojrzenia
- Otóż - kontynuował mężczyzna. - Dziś Hogwart będzie uczestniczył w wyjątkowym wydarzeniu. - Poczułam ulgę. Dyrektor z pewnością nie nazwałby naszego występku w ten sposób. - Jako dyrektor szkoły ma okazję przedstawić wam... nowego ucznia, jaki od dzisiaj będzie kolejnym członkiem naszej społeczności!
 Na słowa Dumbledore'a w sali podniósł się ogromny gwar. Taka sensacja z pewnością nie mogła obejść się bez echa wśród uczniów. Nie ukrywam, że sama czułam lekkie podekscytowanie. Ciekawe kto to będzie?
- Przywitajcie bardzo serdecznie ucznia z Ilvermorny, będzie on studentem piątego roku! - Dumbledore sprawiał, że część dziewczyn piszczała jak opętana. - Przed wami... Vincent Crowe!
Ten ogromny zgiełk w sali, który wydawał się być do nieopanowania, został momentalnie stłumiony, gdy tylko drzwi pomieszczenia otworzyły się z trzaskiem. Wszystkie twarze zwróciły się w tamtym kierunku.
W ogromnym wejściu do Wielkiej Sali stał wysoki chłopak o bardzo szczupłej budowie ciała i o szerokich ramionach. Włosy w kolorze smoły były związane w niedbały kucyk, a jego jasnozielone spojrzenie błąkało się ze skupieniem po Hogwardzkiej jadalni.
Chłopak miał już na sobie mundurek szkolny w barwach Slytherinu. Część dziewczyn wydała z siebie pomruk zawiedzenia przez ten fakt. Pomimo tego, że wszyscy w szkole nosili podobny do niego ubiór, ze stroju nowego ucznia dało się wiele o nim dowiedzieć.  Między innymi czarne glany były bardzo charakterystycznym elementem, którego sznurówki wyglądały na zawiązane od niechcenia.
...
Nie miałam jednak zbyt wiele czasu, aby dłużej przypatrywać się nowemu uczniowi. Musiałam udać się do Zakazanego Lasu, gdzie Remus miał odbyć kolejną przemianę.
Tym razem uważałam i nic groźniejszego na szczęście mnie nie spotkało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz