piątek, 23 marca 2018

Rozdział 61

Uwaga, uwaga!

Krótkie ogłoszenie. Z racji tego że pierwszy kwietna, czyli urodziny bliźniaków oraz Prima Aprilis, zbliżają się do nas powolnie, mam zaszczyt zapowiedzieć Wam, że tego dnia zostanie urządzony maraton!

Co sądzicie o tym pomyśle?
Podzielcie się opiniami w komentarzu ;)
...
Siedziałam na podłodze w ślizgońskim dormitorium i wpatrywałam się z przerażeniem w twór, który stał zaledwie kilka metrów ode mnie. Vincent zdawał się jednak nie przejmować moją opinią. Uśmiechał się pod nosem, podczas gdy jego spojrzenie twardo się na mnie zatrzymało.
- Suzy, daj już spokój - powiedział w końcu melodyjnym głosem, przerywając tym samym tykanie zegarka.
Nie zareagowałam.
- Rozumiem, że to może być dla ciebie wielki szok, ale to nie jest wielką tajemnicą. - Posłał mi drwiący uśmiech. - Ej, Suzanne, spójrz na mnie. - powtórzył stoicko, chociaż w jego oczach zgromadziła się lekka irytacja.
- Daj mi spokój! - stwierdziłam, jeszcze głębiej wchodząc w ścianę.
Utknęłam w ślizgońskim dormitorium! Nie śniłam o tym w najśmielszych koszmarach.
- O co się dąsasz? Przecież ci pomogłem. - Ne jego twarz znów wstąpił uśmiech. 
- Ty to nazywasz pomocą? - spytałam, bezwiednie spoglądając na chłopaka.
Siedział na blacie swojego opuszczonego biurka i od czasu do czasu dosięgał stopą do podłogi. Czuł się bardzo swobodnie.
- Tak, nazywam to pomocą - odparł, podnosząc się. - Czy nie oczekiwałaś po moim wyglądzie czegoś, gdy zdejmowałem maskę? Nie oczekiwałaś zobaczenia czyjejś twarzy? Może jakiejś blizny, pryszcza, czegokolwiek innego?
Moja skołowana mina sprawiła, że ten jego uśmiech przyprawił mnie o ciarki.
- Może i było coś takiego, ale co to ma do rzeczy? - warknęłam.
- Czego oczekiwałaś?
- Pasma białych, prostych włosów - wyrzuciłam z siebie, przez co momentalnie poczułam ulgę. 
- Czyli boisz się mężczyzny, którego włosy są białe - rzekł, przechadzając się po pomieszczeniu. - Moglibyśmy pociągnąć to dalej, ale patrząc na twój stan psychiczny... - Spojrzał na mnie karcąco. - Nie wiele to przyniesie.
- Jesteś psychiczny -zadrwiłam.
- Jestem metamorfomagiem, kojarzysz coś takiego, skarbie?
- Coś w rodzaju animaga.
- Tak, tylko z tą różnicą, że ja mogę zamienić się w co tylko mam ochotę. Animadzy są dość ograniczeni, a szkoda, bo spędzają wiele czasu na ćwiczeniu umiejętności.
- Ty ich nie ćwiczysz?
- Metamorfomagia jest zdolnością wrodzoną. Nie trzeba jej ćwiczyć, ale można ją udoskonalić. Ja wszedłem już na wyżyny, przez co mogę przemienić całe swoje ciało oraz to, co mam na sobie, za pomocą jednej myśli.
- Przydatna sztuczka - stwierdziłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Zwłaszcza, gdy chcesz zniknąć dla świata. - Przykucnął przy mnie. - Już się mnie nie cykasz?
- A mam powód?
- Ja nie wiem - odparł. - Mam gadające motyle na tamtej ścianie - Wskazał głową na gablotkę na przeciwległym do nas murze. - a naszej rozmowie cały czas przysłuchiwał się jeszcze ktoś trzeci.
Zmarszczyłam lekko brwi.
- Co ty właściwie... - zaczęłam, ale chłopak dał mi subtelny znak, abym spojrzała na swoje ramię.
Zerknęłam w tamtym kierunku. Już po chwili w tamtym miejscu pojawił się mały, zielony kameleon z wyłupiastymi gałkami.
- Pasujecie do siebie - skwitowałam, przyrównując zdolność kameleona do chłopaka.
- Jasne, jasne - potaknął niechętnie. - Suz, poznaj Brutusa. Ten szczwany gad jest moim zdradzieckim kompanem.
...
Weszłam niepewnie do gabinetu Dumbledore'a.
- Dzień dobry - powiedziałam, starając się brzmieć wiarygodnie. Tak naprawdę Remus tylko cudem mnie przekonał, abym porozmawiała z mężczyzną.
- Witaj, Suzanne, proszę chodź tutaj do mnie - zwrócił się do mnie dyrektor, stojący przy wysokim naczyniu.
Kiedy znalazłam się przy nim, zauważyłam, że w środku znajduje się coś podobnego do wody, a jednak miało w sobie o wiele więcej barw.
- Co to takiego? - spytałam zaintrygowana.
- Myślodsiewnia, Suz. To bardzo zmyślne urządzenie, do którego czasami wkładam swoje myśli, gdy zbyt licznie kłębią się w mojej głowie. Tutaj pozwalam im odpocząć. I przy okazji sobie.
- Co to ma wspólnego z...
- Z Syriuszem? - dokończył poczciwie dyrektor. - Cóż, po prostu zastanawiam się czasem, czy I wojna musiała skończyć się w ten sposób. - Westchnął ciężko. - Znasz historię Huncwotów, prawda?
- Mój brat jest bardzo rygorystyczny... jeżeli chodzi o opowiadanie o przeszłości.
- Nie dziwię mu się - Potaknął ze zrozumieniem. - Gdybym sam przeżył z kimś tyle co twój brat z Jamesem, Peterem i Syriuszem, także nie mógłbym się z tym pogodzić. Pamiętaj moja droga, że czas nie leczy ran i nigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Czas przyzwyczaja do bólu, ale on nigdy z nas nie znika. - Skinęłam lekko głową, a Dumbledore westchnął ciężko. - Huncwoci byli grupką, która tchnęła życie do tych smutnych murów. Byli to tacy beztroscy chłopcy, sięgający mi zaledwie... O dotąd. - Wskazał na miejsce pomiędzy biodrem, a łokciem. - Pamiętam, bo pan Black już pierwszego dnia zderzył się ze mną i krzyknął: "Sorry, dziadku!". W tamtym okresie niewiele osób mnie znało.
- Dzieci dorastają - powiedziałam smutno.
- Nie - zaprzeczył Dumbledore. - Dzieci pod naciskiem dorosłych stają się kolejnymi z nich. Nikt dobrowolnie nie pakowałby się w takie bagno, jakim jest dorosłość.
- Doprawdy? - zadrwiłam.
- Tak, Suzanne. Gdybyś nie była tak bardzo wyczulona na brata, mogłabyś być taka optymistyczna jak panowie Weasley. Tacy ludzie jak oni nigdy nie dorastają. Ale to bardzo dobrze. Kiedyś świat będzie pełen dorosłych dzieci. - Pokiwał głową. - A o czym ja to... Ach, tak. Chciałem ci pokazać swoje jedno wspomnienie. Jest ono dość interesujące.
Zanurzyłam twarz w cieczy, która ku mojemu zdziwieniu, była zupełnie sucha. Już po chwili zostałam przez nią wchłonięta i znalazłam się w jakiejś sali lekcyjnej. Spojrzałam w górę, gdzie zamiast sufitu płynęły drobne smugi niedające zapomnieć o magicznej Myślodsiewni, w której się znalazłam. 
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądało trochę jak sala od transmutacji, ale w odrobinę starszym wydaniu. Na razie była pusta, a jedyne dźwięki jakie do mnie dochodziły to te, rozgrywające się na korytarzu.
W tej samej chwili drzwi otworzyły się. Do środka wszedł Dumbledore, który wyglądał prawie tak samo jak w czasach dzisiejszych. Zaraz za nim do pomieszczenia weszli czterej mali chłopcy - pierwszoroczniacy - których głowy wyglądały jak u skazańców.
Dyrektor kazał im usiąść w dwóch pierwszych ławkach, co ci wykonali niemrawo.
- Kto wam pozwolił szkalować kotkę Filcha już trzeci tydzień z rzędu... - Dalszych słów mężczyzny już nie słyszałam. 
Dla osób w tym świecie byłam jak widmo, którego nie widać. Podeszłam do chłopców i zlustrowałam ich przekornym wzrokiem.
Jeden z nich wydał mi się szczególnie bliski. Miał włosy w kolorze ciemnego blondu okalające jego młodą, szczupłą twarz, na której nie zdążyło się jeszcze odcisnąć piętno wilkołactwa. Remus wyglądał tak uroczo. Jego zielone oczy patrzyły się smutno na Dumbledore'a, a umysł krzyczał: Już nie będę.
Siedzący obok niego chłopiec z pewnością nie był tego samego zdania. Pomimo młodego wieku widać było po nim, że w przyszłości zostanie przystojnym człowiekiem. Jego stalowe tęczówki posyłały dyrektorowi spojrzenie pod tytułem: "Możesz sobie gadać, ja i tak zrobię po swojemu". Pomimo takiej dziecięcej zadziorności, nic nie wskazywało na to, że Syriusz Black stanie się mordercą. Szkoda, że chłopiec, na którego teraz patrzyłam, nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie piekło czeka go za kilka lat.
Jakie piekło zgotuje swoim przyjaciołom. Przyczyni się do śmierci dwóch z nich.
Peter siedział w drugiej ławce, a jego pulchny tyłek wylewał się lekko przez oparcie siedzenia. Miał lekko mgliste oczy i wypłowiałe włosy, jakby od najmłodszych lat przygotowywał się na śmierć.
Ostatni był James Potter. Moim zdaniem Harry tylko powierzchownie go przypominał. James miał szlachetniejsze rysy twarzy i, w sumie zrobiło mi się głupio na tę myśl, ale miał bystrzejsze spojrzenie swoich orzechowych oczu. Nosił okulary w kwadratowych oprawkach, a jego usta wykrzywiały się w drwiący uśmiech. Poczułam ogromne ukłucie żalu, że już nigdy więcej nie będę miała okazji spotkać tego człowieka. 
Cała ta czwórka wyglądała razem tak dostojnie. Jak trzej muszkieterowie, tylko że w czterech.
Nagle nastąpiła zmiana scenerii, a ja przeniosłam się na niewielki skwer w okolicach Zakazanego Lasu. Poza mną znajdowała się tam czwórka chłopaków - najprawdopodobniej uczących się animagii.
Jeden z nich jednak tego nie robił. Patrzył na przyjaciół wesołym wzrokiem i co chwilę dopingował ich i dawał czekoladę.
- Luniu, daj mi to zrobić jeszcze raz! - krzyknął Black. - Tym razem mi się uda, jak matkę kocham! - zarzekł się, a Remus parsknął śmiechem, w przeciwieństwie do Jamesa, który pokładał się na ziemi ze śmiechu.
Black spiął się w sobie, a po chwili jego ciało na parę chwil zmieniło się w czarnego, wielkiego psa, wyglądającego jak ponurak...
Ponurak!
Widziałam już tego psa. 
Poczułam jak fala gorąca nagle ogarnia moje ciało. Upadłam na ziemię, starając się zrównać oddech. 
Ten wielki pies podczas meczu to był Syriusz Black! Jak mogłam nie zauważyć? To dlatego tak łatwo było mu dostać się do Hogwartu, nikt nie zwracał uwagi na bezpańskiego psa! A okazało się, że ten pies był najbardziej poszukiwanym przestępcą na wyspach brytyjskich.
...
Pełnia miała wzejść za kilkanaście minut. Ja jednak nie mogłam się zmusić, aby dziś towarzyszyć Remusowi. Najzwyczajniej w świecie się bałam. Bałam się, że Black zaatakuje nas i zrobi mi krzywdę. Przecież jego postać animagiczna był większa od mojej. Był silniejszy i z pewnością znacznie lepiej panował nad psem, w którego się wcielał.
Westchnęłam ciężko, czując się taka słaba.
...
Istnieje jednak takie powiedzenie jak: Co się odwlecze, to nie uciecze. Tak samo było i tym razem.
Tegoroczny grudzień przyniósł ze sobą zjawisko, które nazywano potocznie błękitną pełnią. Występowała ona niezwykle rzadko, może raz na dekadę i polegała na tym, że pełnia księżyca utrzymywała się dwa dni z rzędu.
Kiedy wybiła odpowiednia godzina, wyszłam z dormitorium, a następnie opuściłam Hogwart z pomocą tajemnego przejścia Jednookiej Wiedźmy na trzecim piętrze.
Szłam brudnym korytarzem, którego znaczną część stanowiły błotniste kałuże. Tym sposobem, gdy wydostałam się z tunelu byłam cała w mule, co zmusiło mnie do szybkiej przemiany. Niezauważona wbiegłam w ciele wilka do boru. Rozglądając się chwilę za swoim położeniem, ruszyłam pędem w kierunku Wrzeszczącej Chaty. W samą porę, bo w tej samej chwili ze środka wydobyło się wycie wilka.
Cześć, Remusie! - chciałam zakrzyknąć, gdy brat pojawił się przed budynkiem. 
Wilkołak na mój widok wyszczerzył kły i pomachał swoim lekko wyliniałym ogonem. Nie mogłam pozwolić, aby stała mu się krzywda. Ruszyłam w kierunku Zakazanego Lasu, odciągając brata od pobliskiego Hogsmeade.
Jak zawsze przemierzaliśmy radośnie kolejne skwery puszczy, chcąc się zatracić w tym cudownym biegu poprzez dzikie zarośla. Przemierzanie lasu dawało mi ogromną satysfakcję. Za każdym razem dowiadywałam się o nim czegoś nowego i za każdym razem on zaskakiwał mnie podwójnie.
Tak minęło następne kilka godzin.
Jednak w momencie, gdy księżyc zaczynał powoli zniżać się ku horyzontowi, odstępując tym samym miejsca słońcu, Remus zerwał się z miękkiej pościeli mchów i kierując się zapachem, popędził w nieznanym mi kierunku. Nie miałam innego wyboru, jak tylko ulec pokusie brata i pobiec za nim. Tym samym przekonując się, co też tak interesującego musiało przykuć jego uwagę.
Remus biegł szybko, szybciej niż zazwyczaj, a jego instynkty zwierzęce zdawały się wyostrzyć. W pewnym momencie zrozumiałam dokąd zmierzamy. Jednak wtedy już było za późno, by powstrzymać Remusa.
Mój brat wybiegł na błonia i okrążył je z dzikością w oczach kilka razy. Nie powinniśmy się tutaj znaleźć. Szkoła była miejscem, przy którym zawsze można było natrafić na jakiegoś nierozsądnego ucznia, który podziwiał błonia nocą. I to w czasie pełni!
W tym momencie Remus najeżył się i przyczaił nieco, rozglądając się wokół. Ja niestety niczego nie widziałam. Nie widziałam, ale już po chwili poczułam, jak zęby brata wrzynają się w mój kark.
Pisnęłam lekko.
Tylko po to, by po chwili wyrwać się z uścisku brata i zamachnąć się łapą. Moje pazury trafiły w klatkę piersiową Remusa, tworząc w niej ranę. Na świeży śnieg upadła drobna ilość krwi, co rozwścieczyło wilkołaka.
Remus natarł na mnie i zdecydowanie przycisnął mnie do ziemi. Jednak nie rozumiałam, czemu zdecydował się na pierwszy atak. Czyżby znowu coś go "opętało".
Poczułam, jak łapa Remusa przydusza moją szyję.
Z każdą kolejną sekundą coraz mocniej starałam się walczyć o oddech. Zaczęłam się wiercić, aby uciec spod jego uścisku, ale brat przez to jeszcze bardziej go pogłębiał. Z mojego pyska wydało się ciche tchnienie.
Tlen! - tylko dzięki tej dramatyczniej myśli się wyrwałam.
To jednak nie trwało długo. Nie miałam siły, aby odbiec na wystarczającą odległość, przez co po wzięciu krótkiego wdechu, znów zostałam przyciśnięta do zimnego śniegu.
Spojrzałam w czarne oczy Remusa. Plątała się w nich rządza. Wtedy mój wzrok spoczął niżej. Ostre zęby były skierowane wprost w moje gardło. Przełknęłam ślinę. Z tak niewielkiej odległości widziałam każdą nitkę śliny, jaka znajdowała się w paszczy Remusa.
Zawyłam, aby dał mi spokój.
Przez to wilkołak zamachnął się i trafił mnie pazurami w głowę. Jęknęłam cicho, próbując wyszamotać się z silnego uścisku. 
Ponownie zaczęło brakować mi tlenu. Moje łapy znalazły się na wilkołaku i odpychały go od siebie, ale to tym bardziej wzmagało jego atak. Poczułam, jak moje ciało przechodzi delikatny dreszcz. Był to znak, że zaraz przemienię się z powrotem w Suzanne.
W pobliskich zaroślach dostrzegłam niepokojący ruch.
Już chwilę później wypadł z nich ogromny, czarny pies, biegnący prosto na nas. Zamknęłam oczy, godząc się z niechybną śmiercią przez rozszarpanie. Jednak atak nie nastąpił, a poczułam jedynie uwolnienie moich płuc od ciężaru. Znów mogłam swobodnie oddychać.
Otworzyłam oczy, a widok, jaki tam zastałam, zmroził mnie całkowicie.
Czarny pies wydawał z siebie stłumione szczeknięcia i warczał na Remusa, który przez chwilę wahał się, czy na pewno powinien zaatakować. Po chwili jednak opuściła go ta myśl.
Rzucił się na Blacka, jednak Syriusz szybko uskoczył, a Remus upadł na ziemię. Czarny pies skoczył na niego i przygryzając mocno jego fałdy skórne na karku, zaczął go ciągnąć w kierunku Zakazanego Lasu. Chciał go zaprowadzić w bezpieczniejsze miejsce!
Rzuciłam się w ich kierunku, aby mu pomóc, ale wilkołak w tym samym momencie wyrwał się z uścisku Blacka i skoczył na mnie, zatapiając kły w moim grzbiecie. Krople krwi znów zawitały na śniegu.
Przez chwilę przepychaliśmy się tak w pozycji pionowej, ale nagle Remus pchnął mnie na ziemię, a następnie ugryzł mnie z nogę. Zaskomlałam cicho. Poczułam w kończynie nieprzyjemne szczypanie.
Wtedy na Remusa wskoczył Black i po chwili szamotania się z nim wywrócił go na ziemię.
Zawarczał w jego kierunku, a następnie pokazał swoje ostre zęby.
"Nawet nie próbuj ze mną zadzierać" - wycharczał pies, dopadając do Remusa. Złapał go skutecznie za łapę i ponownie zaczął ciągnąć w kierunku lasu. Tym razem ja nie miałam zamiaru mu przeszkadzać, a Remus nie śmiał zaprotestować.
Kiedy czarny pies szarpał się w zaprowadzeniu Remusa głęboko w gęstwinę leśną, ja ujrzałam czerwoną plamę na śniegu. Wydobywała się ona z mojej poharatanej nogi.
Musiałam jak najszybciej znaleźć się w Hogwarcie, tyle że... tyle że nie miałam siły.
Opadłam na śnieg, pozwalając, aby zimny puch otulił szczelnie dolne partie ciała. Wydałam z siebie cichy jęk bólu. Kiedy przechyliłam łbem w kierunku lasu, ujrzałam czarnego psa, który szybko zmierza w moim kierunku.
"Black" - przeszło mi przez głowę, więc chciałam uciec. Nie starczyło jednak siły.
Animag już znajdował się przy mnie. 
Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami i chwilę lustrując mnie wzrokiem, przemienił się w człowieka, którego sylwetkę widziałam jak przez mgłę.
- No dawaj, Suzanne! Wiem, że potrafisz! Zmień się w siebie! - rozkazał. 
Nie miałam innego wyboru. Przybrałam swoją postać, lecz w ciele człowieka zarówno ból jak i wszechogarniające zimno uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą.
Wtedy Black zamienił się z powrotem w psa.
"Ty zdradziecki..." - pomyślałam, czując, jak pies zatapia zęby w mojej tchawicy.
Tak się jednak nie stało.
Black wziął mnie na swój grzbiet i lekko kuśtykając na przednią łapę, ruszył w kierunku Hogwartu. 
Zatrzymał się tuż przed wrotami zamku.
Ponownie przemienił się w siebie, a następnie oparł mnie o lodowatą ścianę zamku.
- Nic się nie bój - wyszeptał czule, chwytając delikatnie moją dłoń. Spojrzałam w jego stalowe oczy, w których teraz pojawiła się troska. Gdzieś widziałam takie oczy, jednak nie mogłam sobie przypomnieć... Skąd je znam.
Black wstał ostrożnie, cały czas trzymając moją rękę. Zapukał głośno we wrota.
Dlaczego mnie nie zabił? - w tamtym momencie tylko to pytanie  byłam w stanie sobie zadać.
W tym samym momencie, w którym podwoje otworzyły się, Black przemienił się w psa i zniknął.
Osoba stojąca w progu wydała z siebie niemy krzyk przerażenia. Musiałam być w gorszym stanie niż przypuszczałam.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz