czwartek, 29 marca 2018

Rozdział 63

Przypominam o maratonie, który odbędzie się w niedzielę ;)

...
Kolejna para skarpet została zrzucona na podłogę i stała się towarzyszem leżących na dywanie zeszytów.
- Gdzie ja podziałam tę paczkę? - W mojej głowie od kilku minut kotłowała się jedynie ta myśl.
Gwiazdka przecież miała odbyć się za kilka dni, a ja nie zamierzałam poszukiwać prezentu dla brata w ostatniej chwili. To nie uchodziłoby młodej damie - cytując kogoś tam z jakiejś książki. Obrzuciłam pokój skupionym spojrzeniem. Pakunek nie mógł znajdować się daleko, czułam to w kościach!
Jednakże jak na złość nie dawał się zlokalizować, nawet pomimo tego, że te nieszczęsne skarpety zostały opakowane świecącym zielonkawo papierem, który powinien wyróżniać się na tle pokoju.
Gdy już wszystkie książki znalazły się na podłodze, a moje półki świeciły pustkami, ruchem ręki sprawiłam, że skontrolowane przedmioty wróciły na swoje prawowite miejsca. A prezentu nadal ani śladu. Użycie zaklęcia na przywołanie go odpadało, ale wtedy wpadł mi w oczy kufer, którego monumentalizm przykuwał wzrok.
"Jeżeli tam go nie znajdę, to nie ma opcji, aby gdzie indziej można było go szukać".
Uchyliłam z nadzieją ciężkie wieko bagażu, gdzie zastałam całe legiony zniewolonych klamotów, które poskładane w kostki lub potraktowane zaklęciem zmniejszającym zapełniały wnętrze kufra. Rozejrzałam się krytycznie po wierzchniej warstwie. Pióra, kilka rolek pergaminów, książki po bracie, drugi krawat. Neonowej zieleni brak!
Wyjęłam te rzeczy ze środka i ostrożnie położyłam na podłodze.
Kolejna warstwa nie była o wiele bardziej zachwycająca. Kilka par białych skarpet, lazurowe trampki, których nie nosiłam już od bardzo dawna oraz trzy swetry w kolorach będących połączeniem trzech barw podstawowych. Pozbyłam się ich szybko.
Ukazały mi się wtedy dwa podręczniki od numerologii, na którą nie uczęszczałam już w tym roku z wiadomych przyczyn i plecak. O ile dobrze pamiętałam, zabrałam go do domu Maureen. Od tamtego czasu nie miałam okazji użyć go po raz kolejny.
Wyjęłam go z kufra, a pod nim, ku mojej ogromnej radości, dostrzegłam neonowy pakunek.
"Nareszcie!"
Przelewitowałam prezent na biurko. Następnym zaklęciem sprawiłam, że wyjęte przedmioty znalazły się ponownie w kufrze. W moich dłoniach nadal spoczywał skórzany, brązowy plecak. Po chwili namysłu postanowiłam jednak go otworzyć, aby sprawdzić, czy nie ma w nim ukrytych żadnych interesujących mnie klamotów.
Zanim jednak zdążyłam dotrzeć do zaginionych koszulek czy spodni, ujrzałam bordową okładkę okalającą jakieś białe stronice.
Wyjęłam je, czemu towarzyszyło lekkie mruknięcie, a następnie oparłam się o kant łóżka, aby wygodniej było mi oglądać przedmiot.
Pierwszy raz w życiu go widziałam. Czyżbym nieświadomie zabrała go z domu Maureen? Być może dziewczyna zrobiła mi psikusa, wrzucając mi do torby książkę o Quidditchu lub mugoloznastwie.
Otworzyłam książkę, a na pierwszej stronie w kolorze okładki widniały eleganckie litery układające się w złoty napis.
Odwaga to wyjątkowa cnota w naszych czasach, jednak niewiele nią zostanie ugrane, gdy będzie działała w osamotnieniu i odłączy się ją od mądrości, troski i braterstwa.
Nie zapominajcie o tym dzisiaj, bo świat staje się złym miejscem!
W zasadzie mądre słowa. Z pewnością nie była to książka o Mugoloznastwie - pomyślałam, przewracając kartkę.
Rocznik Gryfonów 1970-1978
Momentalnie przygryzłam wargę. Te lata były czasem, gdy Remus uczęszczał do Hogwartu. Nie ulegało wątpliwości, że ta książka nie znalazła się u mnie przez Maureen. Jednak bezprecedensowo miałam ją właśnie z domu dziewczyny. Jakim cudem...
Przeszłam na kolejną stronę. Było tam zdjęcie.
Znajdowała się na nim grupka młodych ludzi szczerzących się dziecinnie do aparatu. Wśród nich rozpoznałam między innymi Remusa i Jamesa. Black stał za nimi, robiąc im różki za pomocą palców. Na uboczu stał niski, gruby chłopak, którego wodniste oczy były otoczone przez zsiniałą skórę. Wyglądał mizernie.
Huncwotom towarzyszyło także kilka dziewczyn i trójka innych chłopaków, jednak nie rozpoznałam twarzy żadnego z nich.
Na następnej kartce była kolejna magiczna fotografia. Tym razem pozowali do niej tylko Huncwoci w swoich szkolnych strojach. Remus patrzył z powagą w obiektyw i starał się zachować kamienny wyraz twarzy, podczas gdy Black szeptał mu coś do ucha, łapiąc go prowokacyjnie za tyłek. Po chwili Remus nie wytrzymał i odwracając się szybko, zdzielił Syriusza po głowie, co wywołało na twarzy jednego i drugiego uśmiech. Spostrzegłam, jak usta brata wykrzywiają się w słowa: Odwal się ode mnie, Łapo!
Parsknęłam śmiechem na jego reakcję i z żalem odwróciłam stronę, gdzie czekały już na mnie dwie kolejne ruchome fotografie.
Na pierwszej z nich znajdował się James Potter z jakąś rudowłosą dziewczyną - prawdopodobnie była to Lily Evans.
Poniżej zaś zostało przyklejone drugie zdjęcie. Był na nim Syriusz Black, a na jego barkach siedziała śliczna blondynka o błękitnych, roześmianych oczach. Oboje nie patrzyli w obiektyw, lecz spoglądali na siebie z zainteresowaniem. Dziewczyna przeczesywała swoją szczupłą dłonią włosy chłopaka, który robił przy tym obrażoną minę.
- Nie dotykaj moich loków - w następnej chwili wydęły się jego usta.
Zdawało mi się, że swoją osobą Syriusz wywoływał rozgardiasz na fotografii.
A ta dziewczyna przypominała mi kogoś.
W pierwszej chwili nie mogłam w to uwierzyć, lecz Maureen miała ten sam kształt nosa i uśmiech, co dziewczyna na zdjęciu.
Pod nim był napis: "Zawsze silni i wieczni". Obok znajdował się ślad szminki. Nie miałam wątpliwości, że Black wraz z blondynką dorwali się do tego albumu.
Dorcas Meadowes. Syriusz Black.
Prawdziwi rodzice Maureen byli uwiecznieni na tej niepozornej fotografii. W czasach, gdy jej matka żyła, a ojciec nie był mordercą zbiegłym z Azkabanu!
Dorcas Meadowes była siostrą Emily Store. Wskazywało na to panieńskie nazwisko i kolor włosów.
Następna strona kryła za sobą inne fotografie. Na jednej z nich Remus siedział na parapecie na korytarzu i opierając się lewą nogą o ziemię, czytał jakąś książkę, czemu towarzyszyło lekkie potakiwanie oraz przeczesywanie swoich włosów. Na jego czole znajdowała się świeża blizna, która dzisiaj była już wyblaknięta. Jego oczu krążyły z zaangażowaniem po stronicach.
Nagle przysiadł się do niego James i wskazał w stronę aparatu. Remus niechętnie odwrócił wzrok w tamtym kierunku. Gdy tylko dostrzegł obiektyw, poderwał się jak oparzony z miejsca i zaczął biec w tamtym kierunku. Wtedy scenka się powtórzyła.
Za aparatem z pewnością znajdował się Syriusz Black. Ten z dawnych lat szkolnych, gdy jeszcze był tylko krnąbrnym chłopakiem. Na wszystkich zdjęciach wydawał się być osobą szczęśliwą. Oddaną przyjaciołom i młodości. Chcącą dobra i zwycięstwa nad Voldemortem. Czyżby okazał się jednak aż tak dobrym aktorem? W jego oczach dostrzegałam iskry szczęścia, które nie mogły tak po prostu przepaść. Wojna i Voldemort nie mogły go tak bardzo zmienić!
Następne zdjęcia mogłam przeglądać jeszcze przez długie godziny, lecz w pewnej chwili usłyszałam cichy szept rozchodzący się po pomieszczeniu.
- Pst, Suzanne... - Poruszyłam się niespokojnie.
- Black - wycedziłam przez zęby, podnosząc się z ziemi. Lusterko dwukierunkowe znów zanosiło się blaskiem. Mężczyzna aktywował je ponownie!
- Suzanne, słyszysz mnie? - kolejny złowrogi szept.
- Słyszę cię... I to bardzo wyraźnie! - Moje dłonie złożyły się nagle w pięści. W tamtej chwili nie wiedziałam dokładnie, co robię oraz nie odczuwałam strachu. Rosła we mnie jedynie irytacja.
Głos zamilkł, a w tafli dostrzegłam wnętrze Wrzeszczącej Chaty.
Chwilę później dobiegł do mnie dźwięk rozbijanego szkła, a wtedy połączenie zostało zerwane.
Patrzyłam się w tafle lusterka z niepokojem. Oraz z niestety nieukrywaną nadzieją na to, że Black pokaże się tam po raz kolejny.
Przedmiot jednak milczał.
Przez to też zrobiłam jedyną rzecz, która w tamtym momencie wydała mi się słuszną.
...
Black przebywał w domu niedaleko Hogsmeade. Wiedziałam, że to tam. Nigdzie indziej nie mogłyby panować aż tak straszne warunki.
Nie miałam właściwie pojęcia, co takiego robię, ale szłam przed siebie, byleby tylko znaleźć się jak najbliżej tej jednej kropki. Gdy byłam już na granicy z Zakazanym Lasem, przemieniłam się w wilka i popędziłam w kierunku człowieka, będącego kiedyś tak bliski wielu sercom.
Czy była to pułapka z jego strony? Czy przewidział moją reakcję i zaplanował na mnie atak? W tamtym momencie takie drobnostki wydawały się dla mnie nieistotne. Liczyło się jedynie wyrównanie rachunków. Liczyło się to, że Black poczuł się zbyt pewny siebie i dał mi zaproszenie na konfrontację.
...
W ciele zwierzęcia wpadłam zziajana do budynku, gdzie kryła się ciemność.
Nie mając innego wyboru, bo na parterze nie znajdowało się nic godnego uwagi, ruszyłam w górę schodów, a pod każdym moim krokiem stare deski wydawały z siebie jęki. Serce waliło mi jak oszalałe, a od tego mordercy dzieliły mnie jedynie cienkie drzwi.
Nie myśląc zbyt wiele, pchnęłam je przednią łapą, a wtedy ustąpiły przymilnie.
W środku pomieszczenia zastałam Blacka.
Jego ciało było jednak w formie animagicznej, więc jak na razie miałam przed sobą czarnego kundla, przypominającego w znacznym stopniu ponuraka. Pies szczerzył do mnie zęby, jakby zaraz miał pozować do zdjęcia, a z jego pyska zwisała ślina. Warknęłam w jego kierunku, pokazując szereg swoich także ostrych kłów. Może i ten pies był większy ode mnie, ale ja byłam od niego zwinniejsza. Zawsze mogłam też wyskoczyć przez wyłamane okno. Ponownie warknęłam w jego stronę. Jednak ten jedynie posłał mi zaintrygowane spojrzenie i usiadł na pobliskiej bluzie. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Moje serce waliło jak oszalałe, a świadomość, że naprzeciwko mnie siedzi Syriusz Black, powodowała napływ adrenaliny.
Wtem postura psa zaczęła się przekształcać i już chwilę później znajdował się przede mną wysoki mężczyzna o czarnych długich włosach. Tak podobnych do włosów...
- A myślałem, że stchórzysz - rzucił w moim kierunku, a ja wbrew sobie cofnęłam się do tyłu.
"Świetnie, niech wie, że ma nade mną przewagę".
W odpowiedzi mężczyzna otrzymał jedynie mój krótki syk. Czułam jak wszystkie moje mięśnie nagle się naprężają.
- Moja matka z pewnością nie pochwalałaby takiej postawy - powiedział znów tym hardym tonem. - Młoda dama bawiąca się na podłodze w jakiegoś pchlarza. Żenujące.
Warknęłam, co bardziej przypominało kpiące prychnięcie.
- Powiedziałaby: przestań się wygłupiać, to nie uchodzi osobie twojego statusu - mówił dalej, a ja coraz bardziej nabierałam przeświadczenia, że mężczyzna nabija się ze mnie.
Warknęłam znowu, ale tym razem dużo groźniej i pokazałam w całej okazałości kły. Osoba zdrowa na umyśle zapewne uciekłaby przed takim widokiem. Mężczyzna jednak siedział niewzruszony, wykrzywiając usta w szerokim uśmiechu.
- Wystarczy, Suzanne. Nie musisz się już tak upokarzać - zwrócił się do mnie, a ja słysząc swoje imię skamieniałam. Mężczyzna zaśmiał się głośno, co bardziej przypominało szczeknięcie psa.
Usiadłam na podłodze zdezorientowana i z coraz większym pragnieniem poznania zamiarów mężczyzny. Wyglądał jak typowy łotr, morderca. Czy gdybym go teraz zagryzła, stałoby się cos złego? Wsadziliby mnie do Azkabanu za zabicie zabójcy? Wykfalifikowanego i doświadczonego zabójcy.
Sam Voldemort zapewne nauczył go takich czarów.
Postanowiłam zaryzykować. Mężczyzna nie miał różdżki. Ja też niestety nie. Ale nic gorszego od śmierci raczej nie spotkałoby mnie dzisiejszego popołudnia.
W jednej chwili znów stałam się sobą.
Siedziałam na podłodze, starając się powtórzyć spokój mężczyzny, który zdawał się być bardzo zaskoczony moim ruchem.
- Czyś ty zgłupiała, dziewczyno? - prychnął na mnie, lecz ja utrzymywałam kamienny wyraz twarzy. Nie wiem, co ja sobie wyobrażałam. - A co jeżeli rzuciłbym na cienie teraz Avadę? Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa...
- Gdybyś chciał mnie zabić, zrobiłbyś to już dawno - odrzekłam pewnie, zbyt pewnie, a na tembr mojego głosu mężczyzna drgnął lekko.
- A może po prostu czekałem na to, kiedy będziemy sam na sam? - zaproponował
- W takim razie jesteś głupszy, niż myślałam - odparłam. - Mogłeś zrobić to samo podczas ostatniej pełni, miałeś idealny dostęp do mojej tchawicy! Wina spadłaby na Remusa i to on otrzymałby za to proces. Nie obroniłby się, bo w trakcie pełni nad sobą nie panuje i nie pamięta niczego! - Ze spokojnego tonu mój głos stał się dziwnie agresywny.
Mężczyzna nie odpowiedział. Zlustrował mnie uważnie wzrokiem a następnie przekręcił głowę, jak to miały w zwyczaju robić psy.
- Co się tak gapisz? - warknęłam, a mężczyzna parsknął śmiechem.
- Cholernie jesteś podobna do rodziców. Cholernie - powtórzył, a ja zacisnęłam pięści.
- To miał być komplement czy obraza? Dla ciebie podobieństwo do matki jest przecież prawdziwa skazą na honorze! - zadrwiłam.
- Moja matka była skazą. Chorą i niepoczytalną.
- Wychowanie mordercy faktycznie sprawia, że można ją za taką brać - odgryzłam się.
- To twoja wersja - powiedział z błyskiem w oku.
- A jaka jest twoja? - podchwyciłam. - Niekochany chłopiec ma przyjaciół, ale dawne zadry sprawiają, że chce się zemścić i popiera swojego największego wroga? Niedorzeczność!
- Ciekawa hipoteza. - mężczyzna powolnym ruchem podniósł się z ziemi i podszedł do mnie bliżej.
Zmrużył delikatnie oczy i uklęknął tak, że nasze spojrzenia znajdowały się teraz w jednej linii. Mimowolnie skrzywiłam się na ten widok. Ta stalowa barwa tak bardzo przypominająca beztroskie oczy Maureen. Niewinne i nieświadome.
- Nie tak sobie wyobrażałem nasze pierwsze spotkanie - Westchnął ciężko, przerywając w końcu tą nurtującą ciszę. Usiadł z pewną bezradnością jakiś metr ode mnie na podłodze i oparł się plecami o ścianę.
- A co myślałeś? Że będę wrzeszczeć? - Prychnęłam. - A może, że w ogóle do niego nie dojdzie?
- Myślałem, że... będziesz pytać. Będziesz chciała się dowiedzieć... - Jego głos brzmiał teraz dziwnie przygnębiająco.
- Czegoś konkretnego? - zadrwiłam. - Czekaj, zastanowię się. Zamordowałeś Petera Pettigrew, Dorcas Meadowes oraz Potterów? - rzuciłam jedynie i przyjrzałam się jego bladej twarzy. Reakcja była natychmiastowa. W jego szarych oczach dostrzegłam ból i poczucie winy. - Czyżby wyrzuty sumienia? - rzuciłam. - Daruj, ale księdzem nie jestem, win ci nie odpuszczę. Żadnego też nie znam, więc nie polecę, za to także daruj. Ale mam radę... dla takich jak ty jest psychiatryk. Azkaban!
Podniosłam się momentalnie z miejsca z zamiarem podejścia do drzwi.
Lecz wtedy Black także wstał i zagrodził je ciałem.
- Nawet nie próbuj!
- Bedę krzyczeć. - zagroziłam.
- Nikt cię nie usłyszy!
- Czyżby? - zadrwiłam, czując, że mężczyzna ma nade mną przewagę. - A to mi nie pomoże? - dodałam, wyciągając z kieszeni spodni małe lusterko.
Black przez chwilę dokładnie przyglądał się przedmiotowi.
- Jedno słowo, a moi przyjaciele... - nagle urwałam, zdając sobie sprawę, że kiedy Fred i George tutaj przyjdą, zobaczą tu tylko moje zwłoki. Przełknęłam ślinę i spojrzałam ze strachem na Blacka. - Mam pytanie. - powiedziałam nagle, a Black drgnął. - Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego po tylu latach przyjaźni...
Wtedy w jego oczach zakotłowały się łzy. Mężczyzna otarł je momentalnie rękawem wyświechtanego kaftana, a następnie kilkakrotnie zamrugał powiekami. Łzy na chwilę ustąpiły.
- Nie masz pojęcia... nie wiesz jaki to ból po stracie bliskich. Ta trójka była dla mnie całym światem. Nie miałem nikogo poza nimi i Remusem. - Załkał w końcu.
Spojrzałam z pewnego rodzaju współczuciem na te ludzką powłokę. Ten człowiek po tylu latach Azkabanu stał w miejscu, gdzie był przed laty z przyjaciółmi, których zabił na własne życzenie. Jak powiedział kiedyś mój sąsiad - wredny pan Thomas: aż żal dupę ściska, gdy się na was patrzy! Teraz czułam się podobnie. Black był żałosny. A teraz łkał jak dziecko, klęcząc na posadzce tuż przede mną. Jak Gollum, który szukał tego przeklętego pierścienia. Tyle lat w więzieniu, wojna. Miał zapewne poważne problemy psychiczne. A teraz próbował nakłonić mnie do odpuszczenia jego win.
- Mówisz, że ta trójka była dla ciebie całym światem! Ta trójka i Remus! Niby kto to jest? James i Lily, to jasne. Remus, okey. A ta ostatnia osoba?
- Dor-Dorcas - wystękał.
- To w takim razie gdzie jest Peter Pettigrew?!
- To wszystko jego wina.
- Jesteś chory. Jesteś chory. - W jednym z kryminałów bliźniaków, była opisana sprawa, gdzie znany prawnik zgłasza morderstwo siostry. Potem okazuje się, że to właśnie on ją zabił. Przez wyrzuty sumienia zgłosił się do tajnego detektywa, żeby ten odkrył, kto jest prawdziwym winowajcą. Ten mężczyzna był chory psychicznie, a Black niestety był taki sam!
- Suzanne - Mężczyzna podniósł się z ziemi i spojrzał na mnie z boleścią.
- Wypuść mnie, słyszysz? Bo jak nie...
- Jak nie, to co mi zrobisz? Nie masz przecież różdżki! - wystękał.
- Magia bezróżdżkowa - prawie że wyszeptałam, lecz w następnej chwili Black rzucił się na mnie.
...
Rzucił. Tak mi się wtedy wydawało. Już po sekundzie ponownie otworzyłam oczy i ujrzałam czarną postać nieszczęścia. Black siedział w kącie pokoju i trząsł się ze strachu i bezradności.
- Czego ty ode mnie oczekujesz? - spytałam, przygryzając wargę. Coś nie pozwalało mi opuścić pomieszczenia.
Black jedynie jęknął z bólu, ocierając z policzka swoje wstrętne łzy.
Praktycznie nie widziałam jego twarzy. Zakryły ją doszczętnie czarne, długie włosy splątane ze sobą ciasno.
- Niby w czym jestem ci potrzebna? - powtórzyłam. Teraz to ja zaczęłam zbliżać się do mężczyzny.
Nie otrzymując odpowiedzi, uklęknęłam przy nim i nie chcąc go dotykać, ruchem dłoni odsłoniłam włosy z jego twarzy. Znów stalowy wzrok spoczął na mnie. Jego załzawione oczy wyrażały rozpacz. Syriusz wpadł w nią już dawno, ale dopiero dzisiaj zaczął się topić.
- Black - powiedziałam, starając się o bezbarwny ton. - Powiedz mi, czego chcesz albo zaraz zajmą się tobą... dementorzy - Na wspomnienie tych istot głos lekko mi zadrżał.
Black doskonale to wyczuł, jednak nie zamierzał niczego z tym zrobić. Chlipnął ciężko i niezdarnie oparł się o zatęchłą ścianę.
- Jesteś tak cholernie podobna... I do Remusa, i do rodziców! - Uniósł swoją brudną dłoń i dotknął nią mojego policzka. Instynktownie odsunęłam się od niego. - Wyglądasz jak damska kopia Remusa - kontynuował, nie przejmując się moją reakcją. - Od razu cię poznałem, tam na błoniach. Byłaś z jakimś chłopakiem i przypominałaś mi Remusa.
Skinęłam zdawkowo głową. Obserwował mnie już od dawna!
- Powtarzam ostatni raz, dlaczego się ze mną kontaktowałeś? Po co te listy z pogróżkami? Ten artykuł? Nie wiem, jak mi go podrzuciłeś, ale musisz mieć swoich ludzi w Hogwarcie! - warknęłam.
Black patrzył na mnie niepewnie.
- Taka jak Remus. - W jego oczach znów pojawiły się łzy. - Rozsądna, poważna... Ale to, że postanowiłaś tu przyjść, jest kompletną głupotą. - Zaśmiał się histerycznym śmiechem.
- Powinnam już iść - zapewniłam, podnosząc się. Zanim jednak zdążyłam w pełni wstać, mężczyzna złapał mnie gwałtownie za rękę.
- Nie idź! - błagał. - Nie zostawiaj mnie tutaj... samego! Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy cały świat jest przeciwko tobie! - Załkał.
- Jesteś mordercą - stwierdziłam, starając się wyrwać dłoń. Uścisk mężczyzny był za silny. - Chyba nie myślałeś, że społeczeństwo przyjmie cię z otwartymi ramionami?
- Nikt mi nie wierzył! Nikt... nawet twój bart! Remus... - Załkał głośno. - Nikt! Zamknęli mnie w Azkabanie, niewinnego, pragnącego zemsty! - W jego oczach zatańczyła furia.
- Puszczaj mnie! - Podniosłam głos. - Pragnącego zemsty rozumiem. Ale niewinnego? - zadrwiłam. - Grindelwald i Slytherin byli bardziej prawymi ludźmi niż ty!
- Byłem niewinny! - Pociągnął mnie za rękę, dzięki czemu moja twarz znalazła się tuż przed jego szalonymi oczami. - A on mi odebrał wszystko!
- Co ty mówisz...
- Zdradził mnie! Zdradził twojego brata! Zdradził nas wszystkich!
- O czym ty bredzisz? - Kręciłam głową.
- O czym? - prychnął. - O podłej szumowinie, pieprzonym, zdradzieckim szczurze!
- Ty nie mówisz poważnie? - Nie wierzyłam w żadne słowo padające z jego ust. Ten człowiek był pomylony i opowiadał o czymś, co nie miało nigdy miejsca. Wykreował sobie drugą rzeczywistość.
- Mówię prawdę! Podły, cholerny zdrajca!
- KTO?! - warknęłam w końcu.
- Peter Pettigrew! - zagrzmiał Black. - Ty myślisz, że on nie żyje. Wszyscy tak myślą! Tym czasem to właśnie on zdradził nas wszystkich!
- Puszczaj mnie, Black! - Wyrwałam się z jego uścisku. - On nie żyje! Od dwunastu lat jest martwy! Nie szargaj czci martwych! To ty jesteś cholernym zdrajcą! - Dysząc, dopadłam do drzwi pomieszczenia.
- Nie jestem zdrajcą. Peter Pettigrew uciekł tamtego dnia, kiedy mnie złapali! Uciekł, zamienił się w szczura i żyje teraz tutaj, w Hogwarcie. W rodzinie tego rudego chłopaka! - wydało się z ust mężczyzny, lecz ja wypadłam już z pomieszczenia.
Wybiegając przed chatę, przemieniłam się w wilka i ruszyłam przed siebie. Prosto w kierunku zamku. Nie chciałam mieć z tym człowiekiem już więcej nic wspólnego!

2 komentarze:

  1. Uwielbiam, że w każdym rozdziale mnie czymś zaskakujesz, dodajesz ciekawy element, który urozmaica historię i sprawia, że jest bardziej "twoja", jest oddzielna od kanonu. Jestem strasznie ciekawa jak rozwiążesz historię Syriusza, czy Suz jakoś wpłynie na nią, może odmieni jego los? I masz ogroomny plus, że wchodzisz w jego psychikę, to że jest zrozpaczony i samotny po Azkabanie jak i teraz ukrywając się w okolicach Hogwartu, nie jest teraz tylko chrzestnym Harrego, a ma własne życie, charakter. Nie mogę się doczekać kolejnych elementów historii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozostawienie komentarza. Na mojej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech dzięki Tobie. Mogę Cię zapewnić, że dalsze przygody Suzanne okażą się być również intrygujące ;)
      Pozdrawiam serdecznie ;D
      Suzanne Rose Lupin

      Usuń