poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Rozdział 127

Vincent nie znosił czarnej magii, jednak czego nie robi się, aby pomóc dobrym znajomym.
Lupin leżała naga na stole przed nim, a on cierpliwie odprawiał nad nią kolejne rytuały i modlił się, by tego nie spieprzyć. Gdyby coś poszło nie tak, dziewczyna mogłaby zamienić się w nicość, co wg magii było zjawiskiem i cholernie prawdopodobnym, i niebezpiecznym.
Kolejne, wykute na blachę frazy wydobywały się z jego ust i otaczały sylwetkę dziewczyny.
Było to dla niego niezwykle męczące. Część jego metamorfomagicznych zdolności właśnie przenosiła się na dziewczynę i tym samym pozbawiała go sił. Nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma, bo rzeczywistość zaczynała się mu mieszać z jawą i namawiać do idiotycznych czynności.
Bolała go głowa i barki.
Napiął mięśnie, znów powtarzając formułkę. Jeszcze tylko kilka razy, pocieszał siebie w duchu, kierunkując myśli na wykonywaną czynność. Nie zamartwiaj się skutkami, palancie!, ochrzanił się, a jego łydkę dopadł silny skurcz.
Warknął, przypominając sobie, jak sam będąc szczylem spotkał się z nieodpowiedzialnym wujem i namówił go na ten ruch w kilku chwytliwych słówkach. Co prawda zyskał dzięki temu ogromne możliwości, ale coś zepsuło się w nim tamtego dnia.
Stał się osobą, którą dziś znała Suzanne i pomimo chęci wiary w to, że lubił swój styl bycia, nie mógł temu przyklasnąć. Wstąpiła w niego inna natura, która była silniejsza.
Widząc dreszcz na ciele dziewczyny, nagle przerwał. Nie chciał obdarzać ją pełnią mocy. Na ukrycie się spokojnie powinno wystarczyć jej kilka sztuczek ze zmianą koloru włosów czy rysów twarzy. Były to podstawowe umiejętności, które potrafił każdy metamorfomag. Nie musiała umieć więcej; ze względu też na własne bezpieczeństwo.
Oparł się o swoje kolana i starał się zrównać oddech.
- Nigdy więcej - wyszeptał, czując ruch obok siebie.
Suzanne delikatnie podniosła się ze stołu, a Vincent, choć niechętnie, odwrócił od niej wzrok i przelewitował jej koc.
- Udało się? - spytała niepewnie, mrugając ze zdezorientowaniem. Przykryła się szczelnie materiałem.
- A czujesz się inaczej?
- Boli mnie głowa. - Dotknęła swoich skroni, by je rozmasować, a wtedy na jej głowie pojawiły się blond włosy. - Oprócz tego jest w porządku. - Zabierając rękę z czoła, znów stała się łysa.
- Udało się! - krzyknął chłopak z entuzjazmem i uśmiechnął się szeroko na jej zaskoczony wyraz twarzy.
...
Lupin minęła niski murek zbudowany ze skałek i weszła na zaniedbaną ścieżkę, przez którą przebijała się wyżółkła trawa. Dziewczyna z dystansem zlustrowała budynek przed nią, odnotowując fakt, że za często ostatnimi czasy bywa w takich nawiedzonych miejscach. Nie miała zamiaru jednak wejść do środka. Skręcając na trawnik przykryty cienką warstwą szronu, ruszyła wzdłuż bocznej ściany, po chwili natrafiając na ogród ukrywający się na tyłach domu.
Był zarośnięty, pokryty śniegiem i mocno zaniedbany. Z tyłu rozciągała się ściana brzóz, zasłaniająca widok gapiom, a w centralnej części umieszczono kamienne donice, w których niewątpliwie kiedyś rosły róże.
Westchnęła, przypominając sobie wszystkie chwile, które spędziła sam na sam z Voldemortem. Rozmowy z nim na temat jej rodziny wywoływały w niej niesmak, lecz nie potrafiła wybić sobie tego z głowy. Jedna szczególnie utkwiła jej w pamięci. Czarny Pan był wtedy wyjątkowo rozluźniony i raczył ją anegdotami ze swojego młodego życia. Oczywiście wszystko było przeplatane obsesją nt. mugoli i czystości krwi oraz czarną magią. Do Suzanne dotarło wtedy coś niezwykłego.
Pomimo, że Voldemort był potworem i wrakiem, została w nim jakaś drobna cząstka czegoś, co można było przyrównać do człowieczeństwa. Idąc tym tokiem rozumowania, do jego obecnego stanu doprowadziła go chęć potęgi: chciał ją zdobyć przez nieśmiertelność.
Suzanne długo nie mogła spać po swoim odkryciu.
Horkruksy, o których kiedyś przelotnie słyszała, były idealnym sposobem na zachowanie życia. Oczywiście kosztem utraty kawałka duszy, ale wszystko posiada swą cenę.
Potem dodała jedynie dwa do dwóch.
Jeżeli, podczas zabicia kogoś, można stworzyć horkruksa, a Jo była jedną z ofiar Voldemorta, Suzanne mogła przypuszczać, że przy jej pomocy Czarny Pan rozszczepił swoją duszę po raz pierwszy. Następne rozmowy z nim miały jedynie utwierdzić ją w tym przekonaniu.
Voldemort nigdy nie powiedział wprost, dlaczego jej ojciec wyrzekł się go. Z jednej strony była rzekoma historyjka o jej matce, ale Lupin nie wierzyła, aby tylko to okazało się powodem.
Bo ten prawdziwy okazał się dużo poważniejszy. I dlatego tak często słyszała zarzucane w stronę jej ojca oskarżenia. To Lyall przyczynił się do stworzenia pierwszego Horkruksa Voldemorta. Wykorzystał sytuację, że był świadkiem śmierci Jo i uwięził część duszy Marvolo Riddle'a w przedmiocie, który następnie bezpiecznie schował, aby pewnego dnia wykorzystać go przeciw przyjacielowi.
Lupin znalazła się naprzeciw grządek, na których niegdyś porastały róże.
Do niedawna dziewczyna podejrzewała, że to ona jest jednym z horkruksów. Wyjaśniałoby to fakt, dlaczego pamięta całą tragedię na Woodcrafcie - gdzie się obecnie znajdowała. Była jednak tego inna możliwość, ponieważ bliska obecność horkruksa także mogła spowodować zapamiętanie tych faktów.
Nachyliła się nad śniegiem i przetarła po nim dłonią, odsłaniając ukryte pod puchem drobne pączki czerwonych kwiatów.
Wydała się jedna z większych tajemnic jej drugiego imienia. Rose oznaczało różę, która stanowiła horkruks Voldemorta rosnący od ponad czterdziestu lat w tym zaniedbanym ogródku.
Może jej ojciec był uważany za osobliwego człowieka. Wiedziała o nim jednak jedno. Był inteligentny, pozostawiając jej jedną z ważniejszych wskazówek, w jaki sposób można przyczynić się do pokonania Voldemorta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz