poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Rozdział 128

George cierpliwie tłumaczył starszej klientce różnicę pomiędzy skrętkami wybuchowymi w nowej i starej wersji, chcąc w duchu, aby już wyszła i dała mu paść na podłogę i zasnąć po całym dniu ciężkiej pracy. Nie ucieszył się więc, gdy usłyszał cichy dźwięk dzwoneczka, obwieszczający przyjście nowego potencjalnego kupującego. Zazgrzytał zębami, odwracając się na chwilę od babci i rzucając stonowane "dzień dobry". Już miał wrócić do miłego wypraszania staruszki do domu, gdy dobiegło go zza regału:
- Dzień dobry, zastałam właścicieli? - Kobieta najwidoczniej nie usłyszała jego przywitania.
Weasley zmarszczył brwi, kojarząc skądś jej głos. A raczej z kimś, kogo starał się wyprzeć z myśli jak najskuteczniej umiał - czyli bezskutecznie.
Fred również usłyszał przyjście kobiety. Wychylił się zza lady i obdarzył ją firmowym uśmiechem, starając się wyglądać na beztroskiego.
- W czym mogę pani służyć? - spytał, posyłając jej oko.
Dziewczyna poprawiła na sobie czarodziejski płaszcz i uśmiechnęła się serdecznie na widok rudego przyjaciela. W oczy cisnęły jej się łzy, które czym prędzej zdusiła.
- Sama obecność wystarczy - odpowiedziała, podchodząc do niego czym prędzej i obejmując go w pasie. Nim Weasley zdążył to zinterpretować, staruszka podeszła do kasy i kaszlnęła znacząco.
- Najpierw praca, potem przyjemności. Może się pan za chwilę migdalić ze swoją dziewczyną. Teraz proszę mnie obsłużyć!
Fred odtrącił od siebie Suzanne, zupełnie jej nie poznając. I nic dziwnego. Zmieniła swój wygląd na pulchną czarnulkę o pucołowatych policzkach. Jedynie głos zdradzał jej dawną postać. Odkaszlnąwszy, spojrzał srogo na babcię, która dopominała się o swoje w tak nie kurtuazyjny sposób, iż, chociaż był zdezorientowany na tak osobliwe zachowanie dziewczyny, nie tolerował w swoim sklepie chamstwa.
- Nie jest ona ani moją dziewczyną, ani się z nią nie "migdaliłem" - Zrobił cudzysłów w powietrzu. - Bardzo proszę panią o zaprzestanie takich uwag, gdyż w innym wypadku będę zmuszony panią wyprosić - rzekł twardo, choć zachowując szacunek.
Staruszka zmarszczyła brwi, rzucając na ladę pudełko ze skrętkami i udała obruszenie. Pośpiesznie zapłaciła za gadżety i odwróciła się na pięcie, opuszczając sklep.
Jednak bliźniakom został jeszcze jeden problem do rozwiązania. Tajemnicza dziewczyna, która w nietypowy sposób okazała uczucia nieznanemu sobie człowiekowi. Rudzielcy wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, a następnie zlustrowali klientkę.
- W czym możemy pomóc? - pociągnął George wcześniejsze słowa brata, a wtedy dziewczyna rozejrzała się niepewnie po sklepie. 
- Chcę porozmawiać - rzekła. - Ale nie tutaj. W waszym mieszkaniu jest bezpieczniej.
Obaj zmarszczyli czoła.
- Przepraszam ale... - Fred odkaszlnął, starając się zyskać na czasie. - Nie pamiętam pani, czy poznaliśmy się kiedyś?
Suzanne miała ochotę parsknąć szczerym śmiechem, rzucić im się na szyję i wyjaśnić im wszystko. Zachowywała jednak resztki zdrowego rozsądku. Nie mogli porozmawiać w sklepie, gdzie być może są podsłuchy a ogromne okna ukazują wszystko, co dzieje się w środku.
- Wydaje mi się że tak - odparła zdawkowo i skierowała się na klatkę schodową. Czuła, że bliźniacy zmierzają za nią, a towarzyszy im niepokój.
Zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja wyglądała dla nich irracjonalnie, ale nie mogła tego zrobić w inny sposób. Oby tylko nie wzięli jej za śmierciożercę.
Przeskakując ostatnie stopnie, zatrzymała się przed wejściem do ich mieszkania.
George posłał jej chłodne spojrzenie, lecz nie protestując, otworzył drzwi czarem, którego Suzanne nie znała. Zatem plotki o wzmożonej czujności okazały się prawdziwe. Gdy tylko weszła do mieszkania, a za Fredem zamknęły się drzwi, dziewczyna ponownie ubrała na twarz uśmiech, uwalniając w oczach radosne iskierki.
- Po tak długim czasie widzieć was to cholerna przyjemność - jęknęła, rzucając się obydwu na szyję i znów zatapiając się w ich cudownej aurze.
George poczuł dziwne mrowienie w żołądku, lecz zignorował je i wraz z bratem odepchnął dziewczynę od siebie. Suzanna nie potrafiła jednak powstrzymać swojej radości.
- No co wy, chłopcy. Nie poznajecie mnie? To ja, Suzanne! - powiedziała rozpromieniona i niezdarnie wróciła do swojego prawdziwego ciała, zachowując na głowie ciemne włosy. Nie radziła sobie jeszcze z tą całą zmiennością kształtów.
Liczyła, że ujrzy w ich oczach radość i ekscytację. Może uczucie ulgi. Ale nigdy nie przypuszczała, że rudzielcy zareagują aż w taki sposób.
Jeden z nich chwycił ją szybko za nadgarstki i obezwładnił, pokładając na ziemi, a drugi wcelował jej różdżkę w gardło. Przełknęła ślinę, czując, że nie jest to przedwczesny prima aprilis.
- Kim jesteś i kto cię nasłał? - warknął George, mocniej przyciskając różdżkę do jej skóry.
Przez ciało dziewczyny przeszedł dreszcz, przypominając, że w podobny sposób obezwładniali ją śmierciożercy.
- Jestem Suzanne, nikt mnie nie nasłał. Puśćcie mnie! - jęknęła, szamocząc się pod dotykiem Freda.
Wtedy poczuła zaklęcie, które obezwładniło jej członki. Drętwota zadziałała doskonale: ale tylko w mniemaniu bliźniaków. Fred podniósł dziewczynę z ziemi, a następnie wprowadził do salonu. Usadowiwszy ją na fotelu, rzucili w jej kierunku zaklęcie bańki, w której była bezbronna.
Spojrzała na nich niepewnie.
- Co mam zrobić, abyście mi uwierzyli? - zaproponowała. - Wyczarować patronusa, powiedzieć wasze sekrety, zamienić się w animaga? - wymieniła. Jej oddech stał się płytki.
- Nic nie musisz robić. - George pokręcił głową. - Po prostu powiedz, kto cię przysłał. Zaraz zostanie o tobie powiadomiony Alastor.
- Alastor? - prychnęła dziewczyna, nie mogąc sobie tego darować. - Z nim to ja akurat chętnie pogadam. A propos jego sukinsynowatego siostrzeńca i Voldemorta! - prychnęła. Po chwili jednak się uspokoiła. Posłała bliźniakom proszące spojrzenie. - Dlaczego nie chcecie mi uwierzyć, że to ja? - jęknęła, czując rosnącą bezsilność.
Bliźniacy ani trochę nie wierzyli w sztuczki tej kobiety. Ktokolwiek ją zatrudnił, chciał dla nich źle. Im szybciej zostanie odesłana do Moody'ego, tym lepiej.
- Wiesz, dlaczego ci nie wierzymy? - syknął George, nachylając się nad nią i obezwładniając ją swoim groźnym spojrzeniem. Serce dziewczyny zabiło w sposób, w jaki nie biło od bardzo dawna. - Bo Lupin nie żyje. Osobiście znaleźliśmy jej ciało w lesie! - Suzanne zamarła.
- Znaleźliście cia...ciało? - jęknęła, czując łzy na policzkach. Przychodząc tutaj, miała nadzieję, że wreszcie osiągnie spokój. Że będą rozmawiać jak dawniej i będzie mogła ich w końcu przytulić.
Poczuła drżenie swojej dolnej wargi.
- To, że znaleźliście mnie... martwą... nie oznacza, że ja nie jestem prawdziwa.
- Mamy brać pod uwagę zmartwychwstanie? - prychnął Fred, siadając na kanapie na przeciwko. George cały czas stał nad nią i starał się wyczytać cokolwiek z tej pozornie znajomej twarzy. 
- Znaleźliście klona - wyszeptała, zamykając oczy i nagle rozumiejąc całe zajście. Po chwili znów spojrzała na George'a, który patrzył na nią z tak ogromną nienawiścią. Na jej słowa bliźniacy zdobyli się tylko na krótkie parsknięcie. - W Malfoy Manoor przetrzymywali mnie od października... ale Voldemort w końcu stracił do mnie cierpliwość. Podczas pełni zostawiono mnie w lesie i kazano uciekać przed Greybackiem. Udało mi się tylko dzięki animagii i stworzeniu klona. Musiałam mieć pewność, że przestaną mnie szukać po tym, jak ucieknę. Dlatego stworzyłam swoją kopię, którą później poharatał Greyback. Najwidoczniej podczas teleportacji stworzyłam kolejne ciało. Nie opanowałam kontroli nad tym zaklęciem. Ja znalazłam się w Yorkshire... a drugi klon gdzie indziej.
Zacisnęła wargi, czekając na osąd bliźniaków. Ich miny jednak nie wyrażały nic, a mięśnie twarzy wydawały się napięte.
- Dobra historyjka - George przerwał ciszę. - Gratuluję pomysłodawcy. Obawiam się jednak, że już się z nim nie zobaczysz.
- Nie zobaczę, bo nikogo takiego nie ma! - warknęła, wstając. George odsunął się lekko od ścianek kuli. - Nie wiem, czego lepszego oczekujecie, bo taka jest prawda. A jeśli nie chcecie mi uwierzyć to nie wiem... Wypuśćcie mnie, poradzę sobie sama. Nic mnie tu właściwie nie trzyma. - Uderzyła z całej siły w szkło, jednak to ani drgnęło. Suzanne jednak syknęła z bólu, jaki przedarł się przez jej rękę.
- Uspokój się. Zaraz znów będziesz miała okazję się wygadać - Fred powoli również tracił cierpliwość.
Suzanne przewróciła oczami, drapiąc się po głowie i natrafiając na czarne długie włosy. Zaklęła w myślach, postanawiając się ich pozbyć. Po jej nagiej skórze przeszedł dreszcz, gdy usunęła z niej włosy. Lupin usiadła na fotelu i podparła brodę na dłoniach, podnosząc wzrok na George'a.
Chłopak lustrował ją bardzo intensywnie.
- Nigdy łysej kobiety nie widziałeś? - prychnęła. - Zabawne jest to, że ogoliła mnie koleżanka z celi. Śmierciożercy by na to nie pozwolili. - Wykrzywiła usta w gorzkim uśmiechu. - Podczas seksu lubią ciągnąć z całej siły za włosy.
Rudzielec poczuł dreszcz, przebiegający przez kręgosłup. Wymienił z bratem zaniepokojone spojrzenie i po chwili walki z samym sobą, uklęknął na podłodze. Lupin obdarzyła go zmęczonym spojrzeniem.
- Jeśli jesteś Suzanne, udowodnij to w sposób, który odgadnęła by tylko Suzanne - polecił, a Lupin dosłownie opadła szczęka.
- Mam ci streścić ostatnie osiem lat życia? - zakpiła. - Mam ci zacząć opowiadać wspólne dowcipy, kłótnie, wypady do Zakazanego Lasu, moją animagię czy może pocałunek? - wymieniła na jednym wydechu, czując, jak uwalnia się z niej irytacja. Uśmiechnęła się kpiąco. - Co do ostatniego to nie wiem, czy nie lepiej będzie się jednak nie przyznać.
George miał ochotę rzucić na kulę czar zagłuszający dźwięki, ale przeszkodziło mu w tym ciche parsknięcie Freda. Przez chwilę chciał zamordować go wzrokiem, jednak zwrócił oczy ku "Suzanne". 
- Wymyśl coś. Lupin by wymyśliła - poradził, po czym wyszedł z salonu.
Fred spojrzał zdezorientowany na brata. Nawet on nie miał pojęcia, co takiego George może mieć na myśli. 
- Powodzenia - rzucił, zatrzaskując za sobą drzwi.
...
Lupin warknęła, gdy tylko została sama w pomieszczeniu. Rozejrzała się po nim, być może tu starając się znaleźć jakąś wskazówkę. Wszystko wydawało się stać na swoim miejscu: nawet książki, których bliźniacy prawie nigdy nie czytali.
Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy na poważnie wezwą Alastora. Jego obecność może i pomogłaby jej potwierdzić swoją tożsamość, jednakże wolała nie mieszać go w informacje, które miała do przekazania. Wykopane róże znajdowały się bezpiecznie ukryte w drugim pierścionku, jaki nosiła teraz na palcu.
Może po prostu pokazać im różdżkę? Wyczarować patronusa albo zamienić się w wilka? Chociaż to wydawało się banalne. Na czym zależałoby George'owi tak bardzo, żeby miała tym udowodnić, kim jest. A może właśnie taki był haczyk? Wspomnień było tak wiele, że jakiekolwiek mogło ją uratować, a George dał jej tylko drobną zagadkę intelektualną. Jak w tych mugolskich filmach. Odpowiedzią jest brak odpowiedzi. Wróg by się tego nie spodziewał, a przyjaciel odkryje. Tak, wszystko świetnie, ale ona przecież wykrzyczała mu chwilę temu wszystkie istotne informacje.
Nawet pocałunek... Zastanowiła się na chwilę.
A gdyby tak pocałować rudzielca i udowodnić w ten sposób? Chyba nie zapomniała jeszcze, jak się całować. Parsknęła śmiechem, ganiąc się za tak idiotyczne myśli.
- George, Fred! - wrzasnęła, a wraz z wypowiedzeniem ich imion uświadomiła sobie coś niesamowitego.
Po dłuższej chwili ujrzała w progu wysokie sylwetki Weasleyów.
Suzanne poczuła, że ma teraz jedną jedyną szansę. Serce podnosiło jej ciśnienie w żyłach, a usta nie mogły ukryć uśmiechu. O tym, że miała rację, utwierdziło ją dodatkowo posunięcie bliźniaków.
- Jest jedna rzecz, którą potrafię zrobić jedynie ja na tej planecie - powiedziała, nie kryjąc dumnego uśmiechu i stając na równe nogi.
- Śmiało - mruknął Fred, nadal mając powagę na twarzy. 
- Chociaż... - Przekrzywiła głowę. - Teraz to nie jestem już pewna. - Bliźniacy zmarszczyli brwi. - No bo jak to tak, chłopcy, wychodzicie tylko na chwilę, a wracacie w innych ubraniach? - Pokręciła głową. - Po prawej stoi George, po lewej Fred, postawię na to włosy, których nie mam.
Fred wyciągnął różdżkę, szeptając zaklęcie. Po chwili szklana kula zniknęła, lecz Suzanne nie zrobiła w stronę bliźniaków żadnego kroku. Coś było nie tak. Gdyby faktycznie jej się udało, na twarzach bliźniaków już dawno gościły by uśmiechy.
- Co jest, Suzanne? Czyżbyś nie takiej spodziewała się reakcji z naszej strony? - George posłał jej drwiący uśmiech i usiadł na kanapie, gdzie tuż po chwili znalazł się jego brat.
Lupin nie miała odwagi usiąść.
- Poinformowaliście Zakon - prychnęła, przygryzając dolną wargę. Bliźniacy nie odpowiedzieli. - I pewnie rzuciliście zaklęcie tłumiące magię, mam rację? Jestem bezbronna tak czy siak.
Poczuła się jak w ukrytej kamerze. Tego wieczoru chciała tylko jednego, doświadczyć odrobiny ludzkiego ciepła. Bezpieczeństwa, które dawali jej bliźniacy. Ale oni byli zbyt podejrzliwi, by uwierzyć. Czy aż tak bardzo zmienili się przez te miesiące?
- Może usiądziesz? - zaproponował Fred, lekko zniecierpliwiony zachowaniem kobiety. Dziewczyna nie odpowiedziała, zajmując miejsce na fotelu. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i nagle pewna myśl zakiełkowała jej w głowie. 
- Gdzie jest Jay? - spytała, nie mogąc się dopatrzyć ani mężczyzny, ani jego rzeczy w mieszkaniu. Momentalnie spostrzegła, jak bliźniacy spinają się na jej słowa. Skuliła się w sobie, rozumiejąc, co takiego się stało. - Będąc w więzieniu, dowiedziałam się o śmierci Store'ów. - przyznała, krzyżując dłonie na piersi. - Jak się trzyma Maureen?
Rudzielcy przez chwilę wahali się, czy powinni odpowiedzieć. 
- Pomogło to jej bardziej zbliżyć się do Blacka, choć na początku mocno to przeżyła.
Suzanne skinęła głową. Nagle miała w głowie setki pytań, na które chciała poznać odpowiedź. O śmierci ilu bliskich osób jeszcze nie miała pojęcia? Czy wiedzieli o śmierci pani Julii? Jeśli tak, czy znaleźli jej ciało?
- Podczas pobytu tam, miałam mnóstwo czasu na myślenie - ciągnęła dalej, chcąc w końcu wyjawić bliźniakom swój główny powód miesięcznego ukrywania się. - Chodzi o horkruksy, zapewne wiecie, co to. - Na twarzy rudzielców pojawiło się coś nieodgadnionego. Przynajmniej zaczęli jej słuchać. - Dowiedziałam się, że te przedmioty jest bardzo trudno zniszczyć. Próbowałam już chyba wszystkiego i nadal nic. - Zdjęła z palca pierścionek i zaczęła obracać go w dłoniach. 
- Pierścień jest horkruksem? - zapytał George.
- Nie. Róże, które przetransmutowałam w pierścionek. Wiecie, żeby kolce nie wbijały się w skórę. - Parsknęła cichutko. - Chodzi mi o to, że jednym ze sposobów na zniszczenie horkruksa jest użycie innego. Warunek jest taki, że muszą należeć do tej samej osoby. - Wzięła głęboki wdech. - Gdy byliśmy na VII roku, Mundungus Fletcher wymienił się z wami zębem za paczkę waszych słodyczy czy nie pamiętam co to w końcu było. Sęk w tym, że ten kieł należał do Nagini. Węża Voldemorta, który...
- Jest też jego horkruksem. - dokończył Fred.
- Macie go jeszcze tutaj? Trzymaliście go w tej walizce z interesami, pamiętacie? Jeśli mi nie ufacie, możecie mnie skuć, ale weźcie to... - Wstała, i podchodząc do bliźniaków, wsadziła w dłonie George'a pierścionek. - I rozwalcie! - poprosiła, czując jak jej ciało drży z niepewności. Rudzielec spojrzał na kolisty przedmiot w swoich dłoniach. Zacisnął na nim pięść i podniósł się z miejsca, zrównując się z Lupin. Jej głowa była na wysokości jego szczęki.
Bił się przez chwilę z myślami, ale w końcu stwierdził, że pierdoli. Podszedł do niej w dwóch krokach i mocno objął.
- Myślałem, że nie żyjesz - mruknął, całując czubek jej nagiej głowy. 
- Myślałeś, że jestem śmierciożercą - parsknęła, mocniej wtulając się w jego ciało. Poczuła łzy na policzkach, które po chwili zmoczyły koszulkę chłopaka. 
- Płaczesz? - spytał, delikatnie odsuwając się od niej.
Suzanne uśmiechnęła się lekko, pozwalając łzom skapywać jej po brodzie.
- Nie macie pojęcia, jak cholernie dobrze znów was widzieć.
Przytuliła George'a, a po chwili do uścisku dołączył się także Fred.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz