poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Rozdział 133


Na dworze panował półmrok. Cienie, rozpędzane przez lampy jedynego na tym pustkowiu domostwa, miały nieznanych właścicieli. Przez okna dawało się dostrzec kilka damskich i męskich sylwetek. Były poddenerwowane; a każda z nich radziła sobie ze stresem w inny sposób. Molly krzątała się po kuchni, zmywając naczynia pomimo tego, że zwykle robiła to magiczna gąbka. Syriusz i Ginny wpatrywali się z niepokojem w granat wieczora, naiwnie wyglądając przyjaciół. Lee redagował scenariusz do audycji radiowej, Maureen kończyła swój raport, a Suzanne obserwowała, jak ta dwójka delikatnie styka się palcami, nieumiejętnie ukrywając swój związek. Przygryzła swoje policzki od wewnątrz, przypominając sobie sytuację sprzed trzech godzin, kiedy to ona równie naiwnie poddawała się uczuciu zakochania: pocałowała George'a w kącik ust na oczach wszystkich.
- Tylko macie mi wrócić - ostrzegła wtedy bliźniaków, na co Fred odparł, że weźmie jej prośbę na poważnie, jeśli jego też będzie tak czule żegnała.
Teraz nie pozostało dziewczynie nic innego, jak tylko czekać na odpowiednią godzinę i wysłać Moody'emu ustalony sygnał, aby wracali. Do tego czasu zostały prawie trzy kwadranse, ale postanowiła już teraz uzbroić się w różdżkę. Znała instrukcję Dumbledore'a na pamięć - dokładnie o północy, kiedy będziecie absolutnie pewni, że okolica wokół Nory jest bezpieczna, otwórzcie furtkę w barierze ochronnej, aby można było wrócić.
Kiedy zegar wybije dwunastą, ona z Syriuszem wyjdą na obchód pól. Otworzą furtkę i będą jej pilnować, dopóki ostatni członkowie nie wrócą.
Suzanne obracała teraz różdżkę w dłoniach i przyglądała się licznym wyszczerbieniom, jakim ta uległa na przestrzeni tych ośmiu lat.
- Nad czym myślisz? - zagadnęła ją Maureen. W gabinecie znajdowały się same, Lee musiał gdzieś wyjść. Suzanne otrząsnęła się.
- Że mam poturbowaną różdżkę. Jak się skończy cały ten wojenny burdel, kupię sobie u Olivandera inną.
Black zmarszczyła brwi.
- Cholernie martwię się o George'a, Maureen. Boję się, że coś podczas tej akcji nie wypali. - Maureen spojrzała na Suzanne ironicznie, prawie do perfekcji naśladując głos przyjaciółki. - Naprawdę nie łatwiej odpowiedzieć w ten sposób?
- Jak widać nie prościej. - Oblizała usta. - Gdzie jest Jordan?
- Nie wiem - przyznała Maureen z uśmiechem. - On tak ma. - podjęła, na zaskoczony wzrok Lupin. - Pod wpływem jakiejś myśli wychodzi, zamyka się w jakimś pokoju i wraca po jakimś czasie z wielkim plikiem kartek. Tak zwane natchnienie. Dobrze pisze, odkryłam ostatnio. Może kiedyś napisze coś poważniejszego.
- Zawsze miał talent do opowiadania bajek - Parsknęły obie.
- Jakbyś mi kiedyś powiedziała, że będziemy razem, powiesiłabym cię na miotle. - Westchnęła Maureen z rozrzewnieniem.
- Miłość tak ma. - Lupin wzruszyła ramionami. - Na przykład Remus i Dora. Dwa światy, a jednak udaje im się trzymać razem.
- No patrz. - Brunetka uśmiechnęła się złośliwie. - A ty i George to już w ogóle dwa inne uniwersa. Myślałam, że nigdy się nie zejdziecie.
- Ja nadal tak myślę - przyznała niechętnie Lupin.
Black wytrzeszczyła oczy.
- Wy nie jesteście...?
- Znaczy się... No niby tak - Sprostowała. - Ale nikt oficjalnie nie zaproponował chodzenia. I w sumie żadnego wyznania też nie było. Teraz to bardziej opiera się na przyjaciołach i... - Urwała, bo do pomieszczenia wszedł Lee.
Czarnoskóry od razu wychwycił ciszę spowodowaną swoim pojawieniem się.
- Suzanne, przyjaźnimy się. Kontynuuj. - rzekł, patrząc na nią poważnie. Jednak Lupin nie mogła tego powiedzieć nawet bez względu na obecność chłopaka.
- To nic takiego - zaczęła. - Gadamy tylko o związkach.
- Czyli ty i George to już oficjalnie?
- Nie. Znaczy... Zaraz! Skąd ty...? - Na twarzy Lupin wstąpił szkaradny rumieniec.
- Gadałem o tym z bliźniakami. Wybacz, kochana, ale w naszej paczce - Pokazał palcem na siebie, dziewczyny a także na nieobecnych bliźniaków. - tajemnice długo nie pożyją.
- W sumie powinnam się już tego nauczyć - przyznała Lupin, lekko pogodniejąc. Westchnęła. - No dobra. Boję się, że ostatnio moja relacja z Georgem stała się trochę zbyt fizyczna. To znaczy nie boję się tej fizyczności, ale tego, że nie wiem, na czym tak właściwie stoję. Czy to związek, czy po prostu zaczynamy się bawić w seks-przyjaciół?
Lee uśmiechnął się pociesznie.
- Wiesz... Nie chcę zaperzać, ale... George ma takie same wątpliwości co ty. - Puścił jej oko w chwili, gdy do pomieszczenia wszedł Black.
- Suzanne, już czas - zastrzegł, lustrując twarz Suzanne. Malowała się na niej taka mieszanka uczuć, że przez chwilę obawiał się, czy dziewczyna nie eksploduje.
- Tak. Już idę - powiedziała chaotycznie. - Lee, Maureen, pogadamy później. - pożegnała się z przyjaciółmi i bez słowa razem z Blackiem wyszła na podwórze.
Chłód lipcowej nocy zaatakował jej członki, wzbudzając na nich gęsią skórkę.
Podeszli do granicy niewidzialnej bariery i skierowali różdżki przed siebie.
- Openo - zaakcentowali, czując, jak zgromadzona energia ulatuje przed nimi i pojawia się wyrwa.
- Rozdzielamy się - zarządził Black, zamieniając się w czarnego psa i znikając w mroku.
Suzanne obejrzała się jeszcze na Norę. Stary, rozpadający się dom, który trzymał się tylko dzięki szczęściu. Na twarzy Lupin wypłynął niczym nieuzasadniony uśmiech, po czym jej ciało przeszło szybką przemianę.
Porosło je futro i zmieniły się proporcję.
Po chwili ogromny wilk wbiegł w wysokie zboża, szukając zmysłami nieproszonych gości.
...
Wilczycy towarzyszyło uczucie, którego nie zaznała już od wielu nocy. Wreszcie przebiegały przez jej ciało słodka beztroska i adrenalina, które napędzały ją naprzód. Las był opustoszały z wyjątkiem paru saren, zajęcy i ptactwa. Instynkt Lupin w tym ciele zmusił ją na staranne obwąchanie tych stworzeń - choćby i z daleka. Dało jej to poczucie długo poszukiwanej siebie. Drzewa zaczęły się przerzedzać i pojawiło się pole zbóż. Kłosy kołysały się spokojnie, rozsiewając dookoła swój łagodny zapach bliskich żniw. Wilk bez chwili zawahania wbiegł w nie, pozwalając być łaskotanym przez ich szorstkie źdzbła. Pod łapami czuł pooraną i wilgotną ziemię. Kamienie i pojedyncze chwasty skrzypiały, dając znak o swoim istnieniu.  Zaczął robić drugie okrążenie. Zapachy, dźwięki i różnorodność powieszchni zaczęły kotłować się w spragnionym tych doznań mózgu i uderzyły w niego z całej siły niczym błyskawica. Suzanne wywróciła się na ziemię, wracając momentalnie do ludzkiej postaci. Nim zdołała zdać sobie sprawę z tego, co się stało, poczuła zaciskającą się pięść na swoim gardle. Ktoś podniósł jej ciało, gdzie nogi znalazły się parę centymetrów nad ziemią. Z trudem złapała oddech, patrząc w dół. Jej wzrok napotkał obrzydliwą twarz, pełną blizn i zakrzepniętej krwi. Kły Greybacka były ostre i brudne: z jego ust wydobywał się duszący swąd.
- Cóż za spotkanie, mała dziwko - warknął wilkołak, potrząsając ciałem dziewczyny. Suzanne walczyła ze sobą, aby tylko nie zacząć się dusić. - Myślałaś, że mi uciekłaś, co? - Zaśmiał się. - Tamto to był dopiero początek. - Rzucił nią z całej siły o ziemię. Lupin postanowiła nie wstawać, czekając na jego pierwszy ruch. - Chcę żebyś wiedziała, że rozszarpałem tamto kukiełkowe ciało! Gdy obudziłem się po pełni, miałem twoją słodką krew na całej mordzie i gardle. Dokończyłem cię żreć, gdy byłem już świadomy. Smakowałaś jeszcze lepiej od brata, kiedy był mały. - Ponownie zarechotał. Suzanne podniosła wzrok, widząc szaleństwo w dzikich oczach tej bestii. - Cudownie było rozrywać twoje młode członki. Pożerać je... - Oblizał się tak obleśnie, że Lupin poczuła, jak zbiera jej się na wymioty. - Dlatego poczułem ogromne rozczarowanie, kiedy dowiedziałem się, że twoje słodkie ciałko było perfidną atrapą! Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale teraz to ci się nie uda. - Wysunął brudne pazury u rąk. - Oberwę z ciebie skórę na żywca i zjem ją na twoich oczach! Będziesz zdychać w moim przełyku, dziwko! - Skoczył na nią.
Lupin jednak okazała się być szybsza i uskoczyła, w moment stając się wilkiem. Tym razem nie miała zamiaru uciekać. Była wystarczająca silna, aby się mu postawić. Aby to jej zęby zagryzły się na jego gardle i żeby to z niego powoli sączyła się krew, zamieniając go w nieboszczyka. Wilkołak skoczył po raz drugi. Suzanne znowu uprzedziła go i przewracając to brudne cielsko, zaczęła kąsać jego kończyny. Greyback zawył żałośnie. Wilk natomiast gryzł żarliwiej i drapał pazurami jak tylko umiał najboleśniej. Krew zaczęła wypływać z zadawanych ran. Przebiła mu skórę na brzuchu. Wypłynęła stamtąd żółć.
A Greyback podniósł się resztką sił. Jego oczy mówiły to co zwykle. "Zabiję cię, dziwko". Suzanne przygotowała się do skoku, powtarzając w głowie, że już nigdy mu na to nie pozwoli. W chwili, gdy miał ją zaatakować, rzuciła się na niego, przydusiła do ziemi i z całej siły ugryzła go z ramię. Zawył, lecz nie zdechł. Lupin zmieniła się w człowieka i wyczarowując w swojej dłoni nóż, wbiła go w szyję potwora. W gardle Greybacka utknęło ostatnie słowo. Dziwka. Wyzionął ducha.
Ale Lupin nadal uderzała ostrzem w jego gardło. Następnie w klatkę piersiową. Wyrzuciła nóż i zaczęła go kopać po twarzy. On już nie mógł tego poczuć.
- Potwór - wyszeptała, klęcząc i dysząc tuż obok jego truchła. - zabity przez dziwkę, której bratu chciałeś zrujnować życie. - Napluła na niego i odeszła na obolałych nogach w kierunku Nory, uprzednio paląc jego ciało.
Odkupiła krzywdy swojego brata. Jej rodzice nadal nie zostali pomszczeni.
...
Kiedy Lupin uświadomiła sobie to, co właśnie miało miejsce, znalazła się paręnaście metrów od Nory. Ciuchy dziewczyny były porwane, zakrwawione, a ona szła w chybotliwy sposób. Spostrzegając ją, Artur Weasley natychmiast kazał jej zatrzymać się w tamtym miejscu.
- Arturze to ja, Suzanne - powiedziała, nie spodziewając się ataku. Od tyłu dostała uderzenie w plecy. Po chwili leżała jak długa na ziemi, a tuż obok niej pojawił się Remus. Przystawił jej różdżkę do gardła.
- Moim animagiem jest twój patronus, bracie - wyznała, mając nadzieję, że to załatwi sprawę.
- Nie jest to już poufna informacja. - Pokręcił głową Artur. - O jakim urządzeniu rozmawialiśmy, kiedy po raz pierwszy odwiedziłaś Norę?
Suzanne szeroko otworzyła oczy.
- A mogę przekazać pytanie publiczności? - rzuciła, czując zupełną pustkę w głowie.
- Poczucie humoru się zgadza. - Remus uśmiechnął się, niestety nie mogąc opuścić różdżki. Przywołał się do porządku. - Suzanne, jeśli to ty to pamiętasz.
- Po raz pierwszy byłam u bliźniaków po pierwszym roku. Pytał mnie pan o masę rzeczy... Pytał mnie pan o... - Sięgnęła pamięcią do tamtego dnia. Było słonecznie. Poznała wtedy Billa. Pani Molly zganiła Artura za ciągłe zadawanie pytań. A pytał między innymi o... - Hula hop! - krzyknęła, na co Remus z ulgą przestał celować w nią różdżką i pomógł jej wstać. Objął ją ramieniem, widząc, że ledwo chodzi.
- Przepraszamy, Suz, za tak agresywne przyjęcie, ale taką mieliśmy procedurę. - Wzruszył ramionami Artur, kierując się w stronę domu. - Poza tym zaatakowali nas śmierciożercy. Nie mogliśmy ryzykować.
- Wiem o śmierciożercach - przyznała.
Remus posłał jej niedowierzające spojrzenie. Potknęła się o stopień.
- Kogo tu widziałaś? - spytał pospiesznie, co wydało się Suzanne nieco podejrzane.
- Greyback tu był - mruknęła.
- To on ci to zrobił?
- Żebyś ty widział, co ja zrobiłam jemu.
- Suzanne, to nie pora na żarty. A co jeśli znowu zaatakuje?
- Gwarantuję ci, że już tego nigdy nie zrobi. - Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Co masz na myśli? - szepnął, odciągając ją od Artura. Zostali sami na tarasie. Suzanne poczuła między nimi ciszę pełną oczekiwania. Przyjemne było to uczucie.
- Odpowiem w taki sposób. - podjęła. - A ile ty miałeś lat, gdy zabiłeś pierwszego śmierciożercę? - Chociaż mówiła o rzeczy przerażającej, uśmiechała się, a Remus, pomimo swojej ogromnej powagi, również pozwolił drobnemu grymasowi na wdarcie się na jego twarz.
- Miałem dwadzieścia jeden lat. - powiedział. - Ale teraz już chodź do środka. Musisz kogoś zobaczyć.
- Kogo? - zaniepokoiła się Lupin i wyprzedzając brata, wpadła do sieni, a stamtąd do salonu. Stanęła w progu jak wryta.
- Suzy, kochanie, ile to już czasu? - Vincent był umieszczony w antymagicznej klatce na środku salonu.
- Co ty tu...? - wydała z siebie, nawet nie powstrzymując szoku. Ten facet był ostatnią osobą w Norze, której by się spodziewała.
- Razem z Greybackiem dostałem zadanie zdobyć kwaterę Zakonu. Sama rozumiesz, że chyba mi się nie udało. - Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
Suzanne rozejrzała się z niepokojem po zebranych. Oprócz dotychczasowo przebywających w domu osób, byli także Bill i Fleur, Fred, Artur, Dora, Ron, Hermiona oraz Remus.
Akcja siedmiu Potterów była prawie ukończona. Nie było tylko Pottera z Hagridem, Moody'ego z Fletcherem i Shakhelbolta z Georgem.
- A gdzie reszta? - spytała ze strachem, spoglądając na zegarek. - Powinni tu być od półgodziny! - zadrżał jej głos.
- Hagrid i Potter są u moich rodziców - wtrąciła Tonks - Tam mieli bliżej z lądowaniem.
- Zaatakowali nas śmierciożercy. - Fred spojrzał oskarżycielsko na Vincenta. - Musieliśmy zmienić stery lotów.
- Moody spadł z miotły zaraz po tym, jak dostał od Bellatrix upiorogackiem. Fletcher zdezerterował. - obwieścił Syriusz, wprowadzając do pomieszczenia Dumbledore'a.
- A co z Kingsleyem?
- I Georgem? - szepnęła Suzanne.
- Straciliśmy z nimi kontakt. - odpowiedział dyrektor. - Na razie nie ma co się niepokoić. Mamy realniejszy problem. - Wzrok wszystkich skierował się na Vincenta.
Chłopak jednak nic sobie nie robił ze swojego położenia. Pomimo, że był w antymagicznej osłonie, siedział na wyczarowanym przez siebie krześle i infantylnie sięgał po alkohol.
- To Vincent Crowe - przedstawiła Suzanne z kpiną.
- Jakby ktoś jeszcze nie miał przyjemności. - wtrącił złośliwie chłopak.
- Taak. - potwierdziła niechętnie. - Uczeń Slytherinu, uczęszczający niegdyś do Ilvermorny. Obecnie śmierciożerca. Nielojalny.
- Moim ojcem jest William Crowe, ambasador Stanów Zjednoczonych w Wielkiej Brytanii i Śmierciożerca. Nie jestem z tego dumny - Wstał. - Wiedzcie jednak, że nie złapaliście mnie dzisiaj przez moją głupotę... a chęć. Mam moc aby w każdej chwili spierdolić z tej waszej żałosnej klatki. A teraz za poręczeniem Lupin, mojej serdecznej przyjaciółki - Puścił jej oko. - możecie mnie wypuścić?
Dumbledore spojrzał z oczekiwaniem na Suzanne.
- On i tak to zrobi - Wzruszyła ramionami i w tej samej chwili Vincent zmaterializował się obok niej.
- Opór z waszej strony jest bezsensowny. Po prostu mnie wysłuchajcie, przyjmijcie moją propozycję i miejmy to już za sobą...
W chwili, gdy Dumbledore miał zabrać głos, na korytarzu dało się słyszeć ogromny harmider.
Znikąd pojawił się Shackelbolt z Georgem na rękach. Bez słowa wyjaśnienia położył chłopaka na kanapie, a wtedy wszyscy mogli go zobaczyć. Cała jego twarz była zakrwawiona, a na miejscu jego prawego ucha znajdowało się źródło tak obfitego krwawienia.
- Zaatakowali nas śmierciożercy - wycharczał Kingsley. - Oberwał Cruciatusem. Na szczęście ucierpiało tylko ucho. - wyjaśnił pospiesznie, na co najszybciej zareagowała Suzanne. Podbiegła do rudzielca i oczyszczając ranę, zabandażowała ją, zatrzymując krwawienie.
Jego twarz zdradzała wyczerpanie. George z trudem oparł głowę na poduszce.
- Georgie - znalazł się przy nim również Fred. Oboje z Suzanne byli biali jak mąka. - Jak się czujesz, braciszku? - W jego oczach kotłowały się łzy.
George wykrztusił niezrozumiałe frazy.
- Co...? - Suzanne objęła jego drżącą dłoń i złożyła na niej czuły pocałunek.
- Oduchowiony - wyszeptał, uśmiechając się bardzo delikatnie.
- Oduchowiony! - parsknął Fred, pozwalając by pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. - Śmieszek się z ciebie, kurwa, znalazł na łożu śmierci.
George westchnął z wyczerpania.
- Ja jeszcze nie umieram. - parsknął bolesnym śmiechem, zamykając oczy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz