piątek, 29 czerwca 2018

Rozdział 97


...
Podążając po szkolnych korytarzach skąpanych w świetle popołudniowego słońca z trudem udawało się przechodniom zachowywać powagę. Po jakimś czasie już nikt jednak nie chciał podtrzymywać tej iluzji i na widok kolejnego plakatu z Dolores Umbridge wybuchali gromkim śmiechem, z ciekawością zastanawiając się, czy afisz za rogiem będzie jeszcze lepszy od tego.
Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy po raz kolejny twarz Umbridge ukazała się na korytarzu. Kobieta miała wałki we włosach, ogórki na twarzy, a pod nią znajdował się napis: "Niektórym złość zaszkodziła aż za bardzo". Nie miałam zamiaru zgadywać, kto był pomysłodawcą tego żartu.
Mugolskie wykończenia tej kampanii reklamowej wskazywały mi jednoznacznie pewnego ślizgona o buntowniczych predyspozycjach. A kiedy zobaczyłam go w towarzystwie bliźniaków naklejających kolejną kartkę na ścianę, byłam już pewna, że to on wykazał wiele inicjatywy dla tego pomysłu.
- Wiecie, że to oznacza wojnę - mruknęłam, podchodząc do nich i uśmiechając się na widok podpisu kolejnego zdjęcia kobiety: "Lubię różowy kolor, ale przebieranie się za prosiaka to chyba już lekka przesada".
- Jesteśmy na nią gotowi - odparł George, posyłając mi promienny uśmiech. Od kilku dni zachowywał się normalnie wobec mnie. To znaczy tak, jak we wcześniejszych latach. Z jednej strony czułam ulgę, ale z drugiej odczuwałam jakąś dziwną pustkę: jakby kłótnie z nim były pewnego rodzaju zaspokojeniem czegoś. - Jak myślisz, ostro się wnerwi? - Wskazał głową na plakat.
- Sądzę, że jeżeli dowie się, że to wy, to nie macie życia  w tej szkole. - Na moje słowa Vincent prychnął lekko.
- A ona w Ministerstwie - mruknął z zadowoleniem. - Mój ojciec przekazał mi wczoraj wiadomość, że Knot i Umbridge mają ze sobą na pieńku od ostatniego spotkania ministrów w zeszłym tygodniu. Ciekawe co też tam się mogło stać? - Zaśmiał się zwycięsko, a w jego oczach pojawiły się diabelskie cienie.
Przełknęłam ślinę.
- Prowokujecie ją - stwierdziłam, przygryzając wargę. - Jeżeli jest wnerwiona, jak mówisz, to gdy zobaczy te plakaty... współczuję osobie, która będzie wtedy blisko niej. - Zlustrowała chłopaków wyraźnie wzrokiem. Byli spokojni. Nawet za bardzo, jakby nie zrobili właśnie nic godnego nagany. - Pozbyliście się wszystkich dowodów? - Skinęłam głową na plakat z wściekłą podobizną Umbridge.
- Suzanne, czy ty masz nas za nowicjuszy - prychnął Fred, niby to z oburzeniem. - Ta kobieta prędzej posądzi siebie niż nas. Nie ma na nas nic.
Zerknęłam na afisz.
- Unieruchomione - stwierdził George, jakby czytając mi w myślach. - Nie zdejmiesz czarami, żebyś nie wiem jak się postarał.
- Dumbledore nie da rady? - Uniosłam wyzywająco brew.
- Dumbledore podrzucił nam ten pomysł - wyjaśnił, na co instynktownie zaśmiałam się kpiąco. Jakby śmiech miał zapewnić mi jakąś obronę. - Oczywiście nie dosłownie, ale to jemu to zawdzięczamy.
- Jasne - potaknęłam, przypominając sobie, dlaczego w ogóle znalazłam się tutaj z nimi. - W właśnie, za chwilę mamy spotkanie GD - przypomniałam, na co bliźniacy zesztywnieli, spoglądając z przekąsem na Vincenta.
Ten tylko uśmiechnął się w sowim stylu, pokazując swoje wystające kły.
- Spokojnie, nie wygadam - zarzekł się poważnie, co chyba ich nie przekonało. - Obiecuję, poza tym: odrobinę zaufania - dodał ślizgon, a na jego twarzy pojawiła się powaga. - Przecież nie polecę z tym do Umbridge, tak powalony nie jestem.
Widziałam na twarzach rudzielców, że chwilę mocno biją się z myślami. Po chwili rozluźnili się i przytaknęli lekko.
- A nie chcesz iść z nami? - zaproponował Fred. - Harry powinien ucieszyć się z nowego członka.
- Nie sądzę. - Westchnął Vincent. - Ślizgon na takim spędzie nie wróży nieco dobrego. - Wskazał na logo na swojej szacie. - Poza tym nauka magii to nie moja sprawa. Jeszcze stanę się lepszy niż Voldemort, a przecież wtedy nie wiadomo, co takiego strzeli mi do głowy. Dobrze jest tak, jak jest teraz. - Znów wykrzywił usta w grymasie radości, a następnie skinął na mnie i odszedł w przeciwnym kierunku.
- Suzanne - mruknął do mnie George. - Masz gust do ludzi. - stwierdził z uznaniem, wyszczerzając się łobuzersko.
Pomimo tego, że często tak robił, teraz poczułam, że na ten widok uginają się pode mną kolana.
...
Minęliśmy dyskretnie korytarz na siódmym piętrze i znaleźliśmy się w pokoju życzeń, gdzie przebywali już prawie wszyscy. Znowu się spóźniliśmy, chociaż w sumie nie za bardzo mnie to obchodziło. W moim interesie leżało to, aby ci ludzi zaraz się nie pozabijali.
- Co robimy dzisiaj? - rzuciłam do Harry'ego na przywitanie, a moje usta wykrzywiły się w uśmiech. Byłam bardzo ciekawa, czego też pan Potter jest w stanie nas nauczyć lub, bardziej konkretnie, czy w ogóle będzie umiał tego dokonać.
- Yyy - z jego ust wydał się długi jęk namysłu, co jeszcze bardziej poprawiło mi humor. Potter po kilku chwilach postanowił się jednak odezwać. - Spróbujemy dzisiaj od małych pojedynków - obwieścił, na co większość przytaknęła z zadowoleniem. - Wiecie, o co mi chodzi: Expelliarmus i tak dalej. - Większość znów przytaknęła, a ja wywróciłam oczami. - Dobierzcie się w pary! - mruknął jeszcze, przez co instynktownie rozejrzałam się za Maureen, a ludzi podnieśli się z podłogi i w pomieszczeniu zrobił się chwilowy harmider.
Na moje szczęście czarnowłosa także szukała mnie wzrokiem, a po natknięciu się na mnie, uśmiechnęła się kpiąco i podeszła nieśpiesznym krokiem.
- Będę tego żałowała? - rzuciła na przywitanie, a ja uniosłam wyzywająco brwi.
- Możesz już powoli zaczynać - odgryzłam się, wyciągając z kieszeni różdżkę i kątem oka obserwując, że uczniowie powoli robili to samo. Oddaliłyśmy się od siebie o kilka metrów, a wtedy dziewczyna zmrużyła lekko oczy. - Pękasz? - prychnęłam w momencie, gdy dziewczyna trafiła mnie zaklęciem.
- Drętwota!
Był to pierwszy czar, który został rzucone. W amoku upadłam na podłogę, nie spodziewając się tak nagłego ataku z jej strony. Czułam na naszej dwójce zaciekawione spojrzenia.
- Tak chcesz się bawić? - parsknęłam, odzyskując władzę nad ciałem i gdy jeszcze nie podniosłam się z ziemi, oddałam jej chyba najgłupszym zaklęciem, jakie w tamtej chwili mogło przyjść mi do głowy. - Anteoculatia!
W czarnowłosą uderzyło żółte światło i pozornie nic jej się nie stało. Gdy dziewczyna ponownie chciała zaatakować, z jej głowy zaczęły wyrastać jelenie rogi. Kilka osób parsknęło śmiechem.
- Co do jasnej... - mruknęłam, przykładając dłoń do czubka głowy. Pod palcami wyczuła poroże, co skomentowała cichym jęknięciem. - Suzanne? - warknęła, patrząc na mnie z nienawiścią
- Przepraszam - mruknęłam, zasłaniając usta przed niepotrzebnym śmiechem.
- Zaraz nie będziesz taka zadowolona! - zagroziła Maureen i wycelowała we mnie różdżką. - Expel...
- Rictusempra! - zareagowałam natychmiastowo, a dziewczyna z silnie postawionymi nogami na podłodze, cofnęła się do tyłu.
W między czasie zainteresowanie nami spadło, ponieważ Wybraniec zaczął pouczać kolejne pary w sprawie jakichś zaklęć. Było to o tyle korzystne, że nie mając niepotrzebnych gapiów, mogłam użyć w pojedynku z Maureen bardziej zaawansowanych form.
Przypomniały mi się słowa Alexa o psychologii w pojedynku - nigdy nie należy sądzić, że się już wygrało. Bo właśnie w tym momencie się przegrywa.
- Expelliarmus! - Maureen wyrwała mi różdżkę z ręki, a ja zdziwiłabym się, gdyby tego nie zrobiła. Uśmiechnęłam się w duchu, gdy zobaczyłam w jej oczach tą satysfakcję.
To się jeszcze zdziwisz - pomyślałam, ostatni raz zerkając na moją różdżkę, która powoli toczyła się po ziemi i traciła rozpęd.
- Reducto! - warknęłam, łącząc z sobą palec wskazujący z środkowym. Z ich końca wydobyła się jasna poświata i promień uderzył w rogi dziewczyny, niszcząc je.
- Denerwowały mnie - odpowiedziałam beztrosko, czując, że moja koncentracja teraz będzie lepsza.
- Regino!
- Protego! - Zasłoniłam się ręką, wzdłuż której powstała błękitna bariera. Czar odbił się od niej i uderzył w ścianę luster. Wtedy te zaskrzypiały lekko, a następnie jedne po drugich zaczęły odczepiać się od muru i z hukiem opadały na ziemię, niszcząc się na miliony drobnych kawałków.
Ten hałas usłyszeli wszyscy, a ich zaskoczone spojrzenia znów padły na mnie i Maureen.
- Chciałaś mnie tym walnąć? - fuknęłam na nią, ostatkiem sił powstrzymując śmiech.
- Nie specjalnie przecież. - Wzruszyła ramionami, parskając pod nosem.
Kręcąc głową, wyciągnęłam dłoń w kierunku różdżki i przywołałam ją do siebie. Po chwili znów na skórze czułam tą cudowną moc, a mój zachwyt trwałby znacznie dłużej, gdybym nagle nie usłyszała pewnego westchnienia zmieszanego z zachwytem.
Skarciłam się w myślach, że w tak jawny sposób dobyłam różdżki, leżącej kilka metrów ode mnie. Niechętnie odwróciłam wzrok, a wtedy ukazała mi się zdziwiona twarz Rona. No, spodziewałabym się takiej reakcji po każdym, ale nie po nim.
- Tak? - Zmarszczyłam lekko czoło.
- Zaklęcia niewerbalne są bardzo trudne - stwierdził, a osoby wokół niego przyznały mu rację. - Ale magia bezróżdżkowa i niewerbalna to przecież... - Nagle zamilkł, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
- Reparo! - rzuciłam z rezygnacją, kierując różdżkę na popękane lustra na podłodze. Po chwili zlały się w jednolitą, srebrną masę i zaczęły wspinać się po murze. Gdy każda z kropel znalazła swoje miejsce, zastygły w bezruchu i na ścianie znów pojawiło się lustro. Już miałam przygryźć wargę ze zdenerwowania, ale w ostatniej chwili się opamiętałam. - Masz rację, to trudne. - Skinęłam. - Ale nie zapominaj, że większość ludzi, których znasz robi to bez problemu. - Zmrużył oczy, jakby mi nie wierzył. - Twój rodzony brat, na przykład. - Wskazałam krytycznie na George'a, który spiął się na mój nagły gest.
- Ja? - powtórzył, a ja wewnętrznie skarciłam jego skromność. - Ja - dodał już pewniej. - W sumie racja.
Na jego słowa kilka dziewczyna zachichotało cicho, a on jeszcze bardziej się wyszczerzył. Przewróciłam oczami, zwracając się tym razem do Harry'ego.
- Może już wystarczy tych pojedynków, hmmm? - Chłopak pośpiesznie przyznał mi rację i wołając do wszystkich, zwrócił na siebie uwagę.
- Jest dobrze - powiedział, a jego słowa wcale mnie nie zachęciły. - Spróbujemy teraz czegoś trudniejszego. W tych samych parach zacznijcie rzucać zaklęcia z drugą parą, rozumiecie?
- Oczywiście - mruknęłam, spostrzegając, jak do bliźniaków podchodzą jakieś dwie dziewczyny, co w duchu skwitowałam siarczystym śmiechem. - Jordan, Angelina! Chodźcie, zobaczymy, kto jest lepszym czarodziejem!
I rozpoczęliśmy drugą serię pojedynków. Później Potter zadał nam jeszcze jakieś zadanie, jednak mi nie chciało się już go wykonać. Usiadłam pod ścianą, patrząc, jak moi przyjaciele atakowali się zaklęciami. Swoją drogą byli dobrzy, bardzo dobrzy - co absolutnie mnie nie dziwiło po sześciu latach magicznej edukacji. Jednak poziom niektórych uczniów nie sprawiał mi tego samego ciepła na sercu.
Niektórzy znajomi Pottera byli wręcz okropni i przez swoją niezdarność trafiali zaklęciami w siebie. Piąty rok jest już naprawdę poważnym wiekiem. Poziom Longbottoma lub, o zgrozo, Rona Weasleya był bardzo słaby. A przecież wojna już trwała!
Może nie w murach szkolnych, ale trwała. Coraz częściej ludzi ginęli, nie wracali do domów, a  nad budynkami widniały mroczne znaki. Przymknęłam oczy, czując, że powoli odpływam.
I przez kilka minut miałam spokój. Potem jednak zaczęły dochodzić do mnie dźwięki - słyszałam je, jednak jak przez cholerną mgłę, więc wpadały mi tylko pojedyncze słowa.
- Patrz, jaka bidula - powiedział Fred rozczulająco. Chyba Fred.
- Aż żal się robi - zakpił z niego George. Tak, bez wątpienia jego głos poznałabym wszędzie.
- Suzanne, pora wstawać. Spotkanie się skończyło. - Poczułam szturchającą mnie dłoń Freda na ramieniu... a cichy śmiech Angeliny i Maureen lekko otrzeźwił mój umysł.
Podniosłam delikatnie powieki, a zaspane oczy dostrzegły zarys czyjej twarzy.
- Fred? - wychrypiałam, czując, że na pewno nie leżę na ziemi.
- Blisko. - Doszedł do mnie męski głos jego brata, a wtedy z moich ust wydobyło się ciche ziewnięcie.
- Przecież mogę sama iść - zapewniłam, próbując wyrwać się z objęć chłopaka. Ten jednak mocno przytrzymywał mnie za plecy oraz pod kolanami.
- Właśnie widzę, jak to świetnie potrafisz - skarcił mnie, ale jego głos nie brzmiał groźnie.
- Co się stało? - spytałam, bezwiednie układając głowę na torsie chłopaka. Poczułam, jak ten spina się delikatnie.
- Skończyliśmy spotkanie GD - wyjaśnił cierpliwie, ponownie się rozluźniając. - Spałaś, a...
- A George uparł się, że nie będziemy cię budzić! - wtrącił Fred, a ja momentalnie uniosłam gwałtownie powieki. Rozbudził mnie tym cholernym, radosnym tonem.
- Śpij. - George od razu zauważył moje nagłe wybudzenie.
- Przez tego bałwana już nie zasnę - usprawiedliwiłam się. - George, proszę, postaw mnie na ziemię.
Chłopak zrobił to niechętnie, a następnie wydawało mi się, że mówi coś do siebie pod nosem. Wolałam nie pytać, dlaczego po raz kolejny go zirytowałam.
...
Nazajutrz wszystko wróciło do normy - George się do mnie nie odzywał, a ja siedziałam z jego bratem na kanapie w pokoju wspólnym i czekałam na wybicie odpowiedniej godziny i chociaż reedukacje ze Snape'em były dla mnie cholernie istotnym elementem dnia, nie miałam zamiaru się na nie spóźnić. Musiałam mieć szacunek do tego człowieka, poświęcał przecież dla mnie swój cenny czas.
- Nie martw się, Suz, do końca semestru zostało już bardzo niewiele czasu. Cztery tygodnie, a potem przerwa świąteczna i masz spokój... tak naprawdę już do końca życia.
- Nie mów tak, bo łzy zbierają mi się w oczach - skarciłam go, przenosząc zaszklony nagle wzrok na płomienie ognia.
- Suzanne? - podchwycił Fred ze śmiechem. - Wszystko okey?
- Wyobrażasz sobie, że za pół roku kończymy szkołę? - odparłam nieadekwatnie.
- Mogę z tym żyć - stwierdził, układając dłonie za głową i patrząc na mnie z zaintrygowaniem.
- Fred! - warknęłam, uderzając go w kolano. - Ja mówię poważnie. Czas, który został nam w tych murach, a czas, który już spędziliśmy w nich wydaje się teraz taki mały.
- Jesteś cholernie sentymentalna. Powinnaś cieszyć się nadchodzącym dorosłym życiem.
- Może i jestem, ale... Też coś, dorosłe życie. Kiedy mój brat zaczął dorosłe życie, został ojcem. Też mi dorosłe życie!
- Ojcem? - powtórzył z zaskoczeniem. - Acha, mówisz o sobie! Nie mów mi, że masz wyrzuty sumienia.
- Nie, ale gdyby nie ja... jego życie potoczyłoby się kompletnie inaczej.
- Nie odzyskałby przyjaciela - prychnął Fred, siadając bliżej mnie i obejmując mnie pociesznie ramieniem. - Poza tym twój brat ma z tobą niezłą zabawę. A skoro nie znalazł sobie dziewczyny to znak, że już niedługo sobie znajdzie.
- On nie chce dziewczyny - stwierdziłam. - Najchętniej w ogóle nie wychodziłby z pokoju. No, ewentualnie Black. Czasem myślę, że oni nawet między sobą coś ten, ale potem jak mi się przypominają ich nastoletnie czasy i to, jak bawili się dziewczynami, to jest to po prostu niemożliwe.
Kiedy uniosłam wzrok na chłopaka, ten patrzył na mnie jak na kompletną idiotkę.
- Suzanne, ta twoja główka ma za wiele myśli do przetworzenia. - Stuknął mnie palcem w czoło, przez co odskoczyłam od niego, pokazując język. - Poza tym... nie wiem, czy zauważyłaś, ale Remus i Tonks mają się ku sobie.
- Oni? - Moje oczy wytrzeszczyły się nienaturalnie. - Chyba sobie żartujesz? Oni się nienawidzą!
- A myślisz, że jak poznać, czy chłopak leci na jakąś dziewczynę? - Fred posłał mi chytry uśmiech. - Jest takie powiedzenie: Kto się lubi, ten się czubi?
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić - pokręciłam głową, a Fred jeszcze szerzej się uśmiechnął. - Zaraz! - przerwałam mu, chociaż nawet nie otworzył ust. - czy to miała być jakaś aluzja?
- Aluzja? - powtórzył z oburzeniem. - Niby do kogo? Przecież między tobą i George'em niczego nie ma!
Zamarłam, co chłopak świetnie zauważył. A więc moje zachowanie względem chłopaka było tak bardzo widoczne? Nie, po prostu chce mi dopiec. Na pewno!
- Nie wiem, o czym mówisz. - Ułożyłam ręce na piersi.
- Naprawdę? A ja myślę, że dokładnie zdajesz sobie z tego sprawę - rzekł i już zamierzałam mu odpowiedzieć, lecz wtedy usłyszałam śmiech dwójki ludzi.
Kiedy wraz z Fredem odwróciłam wzrok w stronę przejścia do pomieszczenia, ujrzałam George'a, żegnającego się z jakąś dziewczyną. Chyba krukonką.
Po chwili drzwi się zamknęły, a rudzielec przechylił na nas głowę. Uśmiechnął się kpiąco i podszedł bliżej.
- Gdzie byłeś, bracie? - zawołał Fred mocno przesadzonym tonem.
- Widziałem się z taką jedną. - George wzruszył ramionami, a ja poczułam nagłą suchość w gardle.
- Strasznie długo wam zeszło - kontynuował jego brat, robiąc dwuznaczny ruch brwiami.
- Pewnie nie mógł się odnaleźć w nowej sytuacji - wtrąciłam, wstając z kanapy.
Zaraz, czy ja to powiedziałam na głos!?
- Raczej nie mogłem się oderwać od nowej sytuacji - zripostował mnie George, a ja czując, że moje uszy płoną żywym ogniem, zacisnęłam usta w cienką linię i skierowałam się w stronę lochów. Nie mogłam się spóźnić na eliksiry.
Wychodząc z pomieszczenia, żegnał mnie głośny śmiech Freda, którego właściciel wręcz skręcał się z rozbawienia.
...
Weszłam do klasy Snape'a, jednak na pierwszy rzut oka nie mogłam go nigdzie zauważyć. Nie przejmując się jednak jego nieobecnością, podeszłam do  jednej z pierwszych ławek i usiadłam na wolnym krześle - było puste, tak samo jak wszystkie inne.
Westchnęłam ciężko, wpatrując się w zielonkawą tablicę. Smugi po niestartej kredzie wyglądały niechlujnie, a zacieki po gąbce skapywały na metalową płytkę z białymi pisakami.
Podparłam głowę na splecionych dłoniach i przymknęłam lekko oczy, zastanawiając się nad tym głupim cholerstwie. George wcale mi się nie podobał. Sympatia do niego była spowodowana tylko chemią mózgu, z której zaraz miałam się wyplątać. Musiałam, bo od tego zależało nasze dalsze być albo nie być. Gdyby tylko znaleźć na to jakiś genialny sposób, którego ten rudzielec by nie utrudniał.
Bo co ja mogłam poradzić na to, że łaknęłam jego dotyku, brzmienia jego śmiechu, wymownego spojrzenia. Oczy to on miał akurat ładne. W kolorze mlecznej czekolady, chociaż kiedy się denerwował przypominały bardziej gorzką. Faktycznie, gdy wtedy lustrował mnie wzrokiem, czułam, ze po moim ciele rozchodzi się ten gorzki posmak. Jego włosy też mi się podobały. Płomiennorude, chociaż mające w sobie coś z wrześniowego kasztana. Uśmiech miękkich barw i... Och, nie oszukujmy się! Podobało mi się w nim wszystko. Nawet ten zakuty łeb, w którym tak naprawdę leżało sedno całej tej sprawy.
George był jednocześnie irytujący i przyjazny. Chciałam znaleźć się w jego ramionach, a jednocześnie rzucić na niego zaklęcie niewybaczalne. Miał w sobie tą pradawną energię, która zwracała na niego uwagę i przyciągała ludzi. Serdeczny, szczery do bólu i tak pieruńsko rozrywkowy. Niby zachowywał ten zdrowy umiar (czego absolutnie nie można było powiedzieć o jego bracie), ale to jego ślepe podążanie za adrenaliną. Inteligencja, humor, nawet ta mania ciągłego drapania się za prawym uchem. Ech, zrobiłam się cholernie sentymentalna.
Nagle poczułam siłę, która zaczęła napierać na mój umysł. Wkradała się do mojego mózgu i pragnęła się w nim zagnieździć. Przejąć go, poznać i skontrolować. Instynktownie złapałam się za głowę i starałam się odeprzeć tę moc.
W sumie nie wydawała się taka silna. Nie, poprawka! Była bardzo potężna, jednak ja mogłam się jej przeciwstawić. Wytężając umysł, napięłam całą siłę woli, aby przegonić z siebie niechcianego intruza. Ale obca ręka się nie poddawała i penetrowała wierzch moich myśli, który był zaledwie czubkiem góry lodowej.
Moc namawiała. Kusiła, abym poddała się jej i zdradziła swój umysł. Starała się dostać coraz głębiej i nagle przerwała.
Przełknęłam ślinę, zaskoczona z takiego obrotu spraw, jednak w tej samej chwili znów uderzyło mnie to przeświadczenie. Siła jak wąż plątała się po granicach mojej świadomości, chcąc dostać się do wnętrza. Jej drugi atak był tak nagły, że przewróciłam się na podłogę, a lewą ręką uderzyłam mocno o ławkę.
Mój jęk sprawił, że siła natarła jeszcze nachalniej.
- Odejdź! - wysyczałam, opierając czoło o lodowatej podłodze lochów. - Odejdź! - powtórzyłam, przepędzając ją dalej.
I ponownie zaczęła ustępować, lecz ja nie zamierzałam jeszcze przerywać. Nadal wypychałam ją ze swojej głowy i gdy nabrałam pewności, że już nie wróci, zabrałam dłonie z głowy.
Przełknęłam ślinę, czując spokojne bicie swojego serca. Westchnęłam ciężko, z ulgą podnosząc się z podłogi, ale kiedy chciałam oprzeć się o ławkę, mój wzrok przeciągnęła postać Snape'a, stojąca niedaleko mnie.
- Panie profesorze - wydało się z moich ust. Mężczyzna skinął głową.
- Dobrze, Lupin - pochwalił, a komplement w jego ustach zyskał szczególne dla mnie znaczenie.
- Ale... - zaczęłam, po raz kolejny biorąc głębszy wdech.
- Pomyślałem, że powinienem cię sprawdzić - wyjaśnił tylko czarnowłosy i podszedł do swojego biurka.
- Sprawdzić? - powtórzyłam, podchodząc do niego.
- Oklumencja jest bardzo przydatną umiejętnością w walce. Lepiej mieć pewność, że wróg nie majstruje w twoim umyśle.
- Ale... - mruknęłam znowu, po chwili rezygnując z pewnej myśli. - Myśli profesor, że dobrze mi poszło.
- Gdybyś się nie wywróciła, dałbym ci Powyżej Oczekiwań - przyznał, na co moja brew powędrowała w górę. - Nikomu nie daję Wybitnych. Wybitny oznacza, że już nie potrzebujesz się szkolić, a to nigdy nie jest prawdą. Nawet Czarny Pan cały czas się uczy.
- Zadowalający nie jest wbrew pozorom satysfakcjonujący.
- Cieszę się, to oznacza, że chcesz nad sobą pracować. - Podał mi pergamin. - Napiszesz wypracowanie o eliksirze prawdy.
- Viritaserum. - Potaknęłam, utrwalając sobie zadanie.
- Umbridge musi mieć pewność, że będziemy robić tutaj coś z szóstego roku.
- Jak zawsze - powiedziałam, przypominając sobie utarty schemat Snape'a. Wypracowania były dla Umbridge zaświadczeniem mojej wiedzy.
- Profesorze Snape - powiedziałam jeszcze, zanim usiadłam w ławce. - Naprawdę nie mógł pan się dostać do mojego umysłu?
- Skąd to pytanie?
- Ponieważ... - zawahałam się, po chwili zbierając w sobie całą odwagę. - Jest pan uważany za prawdziwego mistrza Oklumencji. Równającym się może nawet z Dumbledorem i... Sam Wiesz Kim.
Snape uśmiechnął się pod nosem.
- Potrzebujesz jeszcze wiele pracy nad sobą - powiedział. - ale to nie oznacza, że już nie jesteś zdolną czarownicą. I tak, nie mogłem się dostać do twojego umysłu.
Skinęłam lekko głową.
...
Wracałam do dormitorium dużo później niż zwykle. Tarcza mojego zegarka wskazywała za piętnaście północ, a ja powoli traciłam zmysł orientacji - nie to że kiedykolwiek go posiadałam. Westchnęłam ciężko, dostrzegając na końcu korytarza kamienną chimerę prowadzącą do gabinetu dyrektora. Gdyby Umbridge nie wypytywała mnie o jakieś głupoty, zapewne teraz nie szwendałabym się po opuszczonych korytarzach.
Nagle dostrzegłam przed rzeźbą McGonagall prowadzącą bliźniaków, Ginny i Rona. Mocno zaintrygował mnie ten widok, bo zobaczenie wszystkich Weasleyów w jednym miejscu w tym zamku graniczyło wręcz z cudem. Zmarszczyłam lekko, przyspieszając kroku.
- Pani profesor - rzuciłam, a mój głos podniósł się echem. Gdy wzrok kobiety spoczął na mnie, zrozumiałam, że na pewno nie byłą to gładka sprawa. Podeszłam do nich jeszcze szybciej. - Dlaczego... - zaczęłam, wskazując na jej towarzystwo, ale kobieta jedynie machnęła na mnie ręką i reaktywując tajne przejście, kazała nam wejść do środka.
- Dobrze, że się zjawiłaś, Suzanne - poinformowała mnie półgłosem, przez co głos ugrzązł mi w gardle.
W gabinecie znajdował się już Dumbledore, a obok niego stał Harry, którego humor był tak samo zły jak pozostałych. Bez zbędnych pytań, które niestety rzucały mi się na język, poddałam się uściskowi McGonagall stawiającej mnie pomiędzy George'em a Ginny.
- Na Grimmauld Place dostaniecie się świostoklikiem - poinformował Dumbledore, podając Harry'emu czajnik. Wybraniec wystawił go przed siebie, a wtedy wszyscy złapaliśmy za jego powierzchnię.
- Suzanne, zapanuj nad nimi - mruknęła do mnie McGonagall, ale jej słowa nie miały dla mnie żadnego sensu. Najprawdopodobniej byłam najmniej poinformowaną osobą w tym towarzystwie.
Po chwili świstoklik aktywował się, a wtedy poczułam lekki skurcz w żołądku, towarzyszący mi także przy teleportacji. Barwy rozmazały się, a gdy po chwili wszystko znów wróciło do normy, zrozumiałam, że znajdowaliśmy się w kuchni Blacków.
Stworek oczywiście musiał nas powitać falą niewybrednych uwag, przez co z świstem wypuściłam powietrze z ust. Rzuciłam w niego zaklęcie, a wtedy oczy skrzata zaszły mgłą, a po chwili ten zemdlał. Upadłby na ziemię, gdyby nie złapał go Syriusz, od którego poczułam już lekko przetrawioną woń whisky.
- Co się dzieje? - zapytał, podnosząc delikatnie Stworka. - Fineas Nigellus powiedział mi, że Artur jest ciężko ranny...
Nie wiem, która informacja bardziej zwaliła mnie z nóg. Ta, że martwy pradziadek Blacka przekazał mu wieści o wypadku Artura, czy właśnie ów wypadek Artura!
- Spytaj Harry'ego - mruknął rozeźlony Fred.
- Tak, ja też chcę to usłyszeć - dodał George, a jego wzrok przeniósł się na Wybrańca.
- To było... - zawahał się przez chwilę. - Miałem coś w rodzaju... wizji. Śniło mi się, że Artur przebywa w jakimś pomieszczeniu, a wokół niego... znajdują się szklane kule. Nagle został uwiązany i zaatakowany... - Przełknął ślinę. - Przez ogromnego stwora, nie wiem, co to było. Jego krew była wszędzie i... Oddychał, a potem ten potwór uciekł i... obudziłem się.
Wszyscy słuchali go z ogromną powagą.
- Co to był za stwór? - rzucił Black, lecz Harry tylko pokręcił głową.
- Jest tu mama - zagadną po chwili Fred, rozglądając się po pomieszczeniu, jakby w nadziei że jego matka siedzi pod stołem i ukrywa się przed nami.
- Prawdopodobnie jeszcze nawet nie wie, co się stało - odrzekł Black. - Trzeba było przede wszystkim zabrać was ze szkoły, aby Umbridge nie zdążyła się wtrącić. Myślę, że Dumbledore zadba o to, by powiadomić Molly.
- Musimy udać się zaraz do Świętego Munga! - zaapelowała nagle Ginny, a jej bracia momentalnie się z nią zgodzili. - Syriuszu, masz tutaj jakieś płaszcze do pożyczenia?
- Daj spokój, przecież nie możecie się stąd ruszyć! - zaperzył się Black.
- Ależ oczywiście, że możemy. Kiedy tylko chcemy - zaprotestował buntowniczo George. - To nasz ojciec!
- A jak zamierzacie im wytłumaczyć, skąd wiecie, że Artur został zaatakowany, skoro szpital nie powiadomił o tym nawet jego żony? - wtrąciłam się, a Weasleye spojrzeli na mnie z trwogą. Na szczęście Black mruknął do mnie w ramach aprobaty.
- A jakie to ma znaczenie? - upierał się dalej rudzielec.
- A takie, że nie chcemy zwracać uwagi wszystkich na to, że Harry widzi to, co odbywa się kilkaset mil od niego! - powiedział ze złością Syriusz. - Czy wy w ogóle macie pojęcie, co dla ministerstwa znaczyłyby te informacje?
- Mógł nam to powiedzieć ktoś inny - stwierdził Fred.
- Niby kto taki? - parsknął Black. - Zrozumcie, wasz ojciec został ranny podczas wykonywania misji dla Zakonu, przez co ta sprawa śmierdzi już z daleka! A wy chcecie jeszcze pogorszyć sytuację, trąbiąc naokoło, że jego dzieci wiedziały o wypadku już po paru sekundach.
Bliźniacy zacisnęli dłonie w pięści, przez co instynktownie chwyciłam ich za nadgarstki. George jakby się uspokoił, ale Fred wyrwał się jedynie i westchnął głośno.
- Mamy w nosie cały ten głupi Zakon! - krzyknął. - Nasz ojciec właśnie umiera!
- Wiedział na co się pisze, gdy przystępował do Zakonu - mruknęłam.
- Bo co? - zasępił się Fred. - Może ci członkowie składają jakąś przysięgę, która...
- Przysięgę na Fawkesa - przerwałam, a mój głos nagle się załamał, czym przyciągnęłam na swoją osobę wzrok wszystkich.
- Żartujesz? - George także wyrwał się z mojego uścisku.
Przełknęłam ślinę, unosząc wzrok na chłopaka. Jego oczy pociemniały i przypominały gorzką czekoladę, a dłonie wylądowały na moich ramionach.
- Ja, Suzanne Lupin, od dzisiaj zobowiązuję się do walki przeciw Lordowi Voldemortowi i jego zwolennikom. Będę walczyć, pomimo konsekwencji, które za tym idą. Jestem gotowa ponieść śmierć w obronie idei Zakonu! - wyrecytowałam część przysięgi bez zająknięcia, oczywiście pomijając większość co ważniejszych fragmentów. - Każdy z nas musiał przysięgać i wiedział, na co takiego się pisze.
- Jesteś w Zakonie? - powtórzył George, a ja dostrzegłam w jego oczach troskę i zranienie. - I nic nam nie powiedziałaś? - Zabrał dłonie.
- Nie było dobrego momentu. - Przygryzłam dolną wargę, przenosząc wzrok na Syriusza.
- Co miało ci pomóc w dochowaniu przysięgi? - spytał z zaciekawieniem spokojnym, chrapliwym głosem.
- Przyjaźń - odparłam, na co bliźniacy spojrzeli na mnie z jeszcze większym zaskoczeniem.
- Ciekawe - stwierdził. - Mi miał pomóc wybuchowy charakter. Mam chyba cięty język zdaniem Dumbledore'a.
- Niewyparzony język. - Skinęłam głową, przypominając sobie słowa dyrektora. - Mi ją proponował, ale stwierdził też, że ta funkcja była już dawno zajęta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz