niedziela, 24 czerwca 2018

Rozdział 96


...
Jedyną widoczną wadą palenia było to, że zapach, który po sobie zostawiało, był niejprzyjemniejszy. Na szczęście sprytne zaklęcie wyciszające sprawiało, że dym papierosowy przyjmował aromatyczną woń deszczu, co, patrząc na pogodę za oknem, było wyjątkowo na miejscu.
Angelina dała się przekonać do oddania mi paczki Oriona Blacka. Żart, dzięki Accio znów stałam się posiadaczem tego skarbu i nie miałam zamiaru nikomu już go oddawać.
Przeniosłam wzrok na śpiące dziewczyny. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc ich spokojne twarze. Była nawet wczesna godzina, ale prace domowe jakimś cudem zdołały mocno je wykończyć. Chciałam parsknąć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam. Gdyby się obudziły, od razu wyrwałyby mi papierosa, a przecież jego dym był tak zbawienny dla moich zszarganych nerwów.
Na mojej szafce nocnej leżało kilka listów. W głównej mierze od Alexa, w których pisał, co też musi robić w tej Kanadzie - biedactwo. Obok nich były też dwa pergaminy, częściowo już zapisane. Jeden z nich zawierał odpowiedź na wiadomości blondyna, a w drugim pisałam szczegółowy opis swoich poczynań w sprawie pogłosek o Voldemorcie wśród uczniów. Westchnęłam ciężko, wykrzywiając lekko usta. Tego typu sprawozdania pisało się dużo łatwiej od wypracować do szkoły. I kto mi jeszcze śmie wmawiać, że szkoła była mi do czegoś potrzebna?
Odwróciłam spokojnie głowę, kierując wzrok na widok za szybę. Jednak wtedy przeszedł mnie zimny dreszcz, a z ust wydobył się niemy krzyk. Spadłam z niewygodnego parapetu, upadając na drewnianą podłogę dormitorium. Mój upadek nie był na tyle głośny, by moje przyjaciółki obudziły się, jednak i tak spojrzałam w ich kierunku.
Po chwili przełknęłam ślinę i podeszłam niechętnie do okna, na którego całej powierzchni stał demon o czarnych skrzydłami i diabelskich czerwonych ślepiach. Usta uśmiechały się kpiąco i ukazywały białe, ostre zęby. Język był dłuższy niż zwykle i przypominał mi teraz organ węża. Sięgał lekko za trójkątną brodę chłopaka.
- Jesteś porąbany - stwierdziłam, wpuszczając to wynaturzenie do pomieszczenia.
- Widzisz, jacy jesteśmy podobni - odparł głosem przypominającym złowieszczy szept i wszedł do środka, a po chwili przybrał swoją normalną postać. Przewróciłam oczami na jego nędzne popisy.
- Po cholerę tu przylazłeś o tej porze? - mruknęłam, ale w tej samej chwili Vincent odwrócił się w moim kierunku, a w jego zielonych oczach pojawiło się szatańskie olśnienie.
- Nie chcesz dorwać Umbridge? - szepnął.
- O tej porze? - zdziwiłam się. - Chyba sobie podaruję, bo...
W tej samej chwili Vincent znów przemienił się w tego pierzastego demona, a z jego ust ponownie zaczęła lecieć lepka ślina.
- Chodź, kurwa - warknął, łapiąc mnie mocno za nadgarstek i kierując się do okna. - Te koty się mnie boją i nie chciały mi niczego powiedzieć - dodał lekko zirytowany, a następnie stanął na parapecie i spojrzał z satysfakcją  w dół.
- Vincent? - powiedziałam, rozumiejąc, co ten psychol planuje zrobić. - Ani mi się waż, ja mam lęk wysokości, a poza tym...
- Zamknij się, Suzy... - Tylko tyle zdążyłam usłyszeć, bo w następnej chwili Vincent wskoczył w ciemną przepaść, ciągnąc mnie za sobą.
Po chwili poczułam na ciele dziki wiatr, który w okrutny sposób smagał je i przeistaczał się w okrutne bicze powietrzne. Na moim nadgarstku nadal był mocny uścisk tego psychola, a jego pazury powoli zaczynały wbijać się boleśnie w skórę. Moje włosy częściowo zasłaniały mi eter przed nami, a wzdłuż pleców przeszedł mnie dreszcz paniki!
Czy on doszczętnie oszalał!
Zamknęłam ciasno oczy, czując pod palcami pióra chłopaka. Jeśli dane nam było przeżyć, to przysięgłam sobie, że go zabije - i nie będę po tym miała wyrzutów sumienia.
Syknęłam w momencie, gdy Vincent rozpostarł skrzydła i sprzeciwił się grawitacji.
Teraz poszybowaliśmy w górę, a ja poczułam pulsujący ból wewnątrz mojej czaszki. Cząsteczki powietrza atakowały moje ciało, a cienka piżama nie miała wręcz szans w starciu z listopadowym wiatrem.
Wtedy moje nogi z ulgą opadły na kamienny parapet. Vincent zbił okienną szybę i weszliśmy na korytarz, który spowity był w ciszy. Westchnęłam z ulgą, po chwili mocno zaciskając wargi.
- Zabiję cię - warknęłam, rzucając się w stronę chłopaka.
Ten jednak złapał mnie zręcznie za nadgarstki, a następnie przewrócił na posadzkę.
- Cicho - skarcił mnie, przemieniając się w siebie. - Zaraz obudzisz cały Hogwart, a przecież to ma być misja incognito.
Przewróciłam oczami.
- Jaka misja? - podchwyciłam, czując rosnącą niechęć do tego cynika.
- Jesteś tępa jak zawsze - mruknął czarnowłosy, podążając wzdłuż korytarza. Po chwili ja także zrozumiałam, gdzie się znajdowaliśmy.
Drzwi sali od Obrony stały przed nami niewzruszenie i nie miały zamiaru nas puścić.
- Co ty planujesz? - fuknęłam w momencie, gdy Vincent przetransmutował swoją dłoń w szpony i wsadzić jeden z pazurów do zamka w drzwiach.
- Zwariowałeś? Przecież takie rzeczy działają tylko w mugolskich filmach! Poza tym nie możesz zwyczajnie użyć magii?
- Są odporne na magię - wyjaśnił ze spokojem, kręcąc zacięcie pazurem. Po chwili po korytarzu rozległ się cichy trzask, a drzwi ustąpiły. - A poza tym ta sztuczka działa też w prawdziwym życiu. - Posłał mi drwiący uśmiech i wszedł do środka.
Niechętnie ruszyłam za nim, bo pomimo tego, że mieliśmy wiele do stracenia, ciekawiło mnie, co też chłopak zamierzał zrobić.
- Po co tu przyszliśmy? - spytałam, zrównując się z chłopakiem, który przykucnął przed zamkiem do gabinetu Umbridge.
- Żebyś pogadała z tymi pieprzonymi sierściuchami. - Jęknął, bo pazur wszedł głębiej, niż Vincent początkowo zamierzał.
- Zapomniałeś chyba o jednym - upomniałam go. - Umbridge może się tu pojawić w każdej chwili. - Tupnęłam nogą.
Drzwi do gabinetu Landryny także ustąpiły.
- Widzisz tę szafę. - Wskazał normalną już ręką na pobliski mebel. Skinęłam lekko. - Za nim znajduje się tajne wejście do pokoju Umbridge. Stanę na czatach i będę je obserwował, a ty w spokoju wysłuchasz tych kotów, rozumiemy się?
- Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? - Uniosłam brew.
- Zależy mi na tobie, Suzy - powiedział to tak ironicznym tonem, że prawie zrównał go z poziomem swojego spojrzenia. Uśmiechnął się chytrze. - Chociaż tak naprawdę mam to w dupie. Po prostu jestem ciekaw, ile takie koty są w stanie wygadać i czy nie pozbyć się przypadkiem swoich totemów.
- Ty też masz takie coś? - zdziwiłam się.
- Pamiętasz moje motyle w dormitorium? - rzucił. - To właśnie były totemy, a teraz szybko, bo chcę się jeszcze wyspać dzisiejszej nocy. - Wepchnął mnie do gabinetu Umbridge.
Rozejrzałam się sceptycznie po pomieszczeniu. Było puste, chociaż na biurku paliła się jedna świeczka, oświecająca sylwetki kotów. Przemieniłam ucho w wilcze, aby lepiej słyszeć ich szepty.
- Co ona tutaj robi? - spytał jakiś czarny dachowiec.
- Biedactwo, powinna szybko stąd uciekać! - powiedział jeszcze inny.
Przełknęłam ślinę, przyglądając się im uważnie i poszukując wśród nich białego persa i syjama.
- Po co tu przeszłaś, dziecko? - Doszedł do mnie jednak nieprzyjemny pomruk maine coona. Jego oczy dokładnie lustrowały moją twarz. Wiedziałam, że jego pytanie było czysto retoryczne, ale warto było spróbować.
- Kim naprawdę jest Dolores Umbridge? - rzuciłam, chociaż mój głos bardziej przypominał ciche warknięcie. Poczułam, że moje ciało instynktownie przechodzi przemianę w wilka.
Część stworzeń uśmiechnęła się do mnie chytrze. Na maine coonie nie zrobiło to jednak wrażenia.
- A więc się rozumiemy - powiedział, ziewając irytująco. - To może trochę ułatwić nam komunikację, ale i tak niczego nie możemy ci powiedzieć.
- Wiąże nas nieskładana przysięga - wtrącił syjam, a jego oczy znów zadziałały na mnie hipnotycznie. - Na tę żabę nie możemy złego słowa powiedzieć. - Prychnął pogardliwie, wyginając ciało w łuk.
- Nawet gdybyśmy bardzo chciało - zawtórował mu pers, a jego ogon poruszył się lekko.
- Przecież nikt się nie dowie, że to wy!
- My to będziemy wiedzieć. To wystarcza - syknął maine coon. - Poza tym nie mamy najmniejszej ochoty na zdradzanie tobie takich informacji.
- Mów za siebie, Scott - warknął syjam, znów wracając wzrokiem do mnie. - Mówiłem ci przecież. Spinka, moja droga. Ona wyjaśni ci wszystko.
Zacisnęłam zęby.
- A czy w tym gabinecie znajdują się jej jakieś papiery? Istotne papiery, które wskażą na jej współpracę z Voldemortem.
Koty nie przeraziły się tego imienia, co było w sumie logiczne, bo nie był dla nich zagrożeniem.
- Cóż, widzę, że już dużo wiesz - przyznał Scott z uznaniem. - Czego jeszcze zdążyłaś się dowiedzieć?
- Że pracowała w departamencie przestrzegania prawa. Tak samo jak... Berta Jorkins, która była jej podwładną! - stwierdziłam, z zaskoczeniem rozumiejąc, że Dumbledore dał mi coś w rodzaju szerszego poznania.
- Połącz fakty i wszystko złączy się w całość. - Ziewnął ospale maine coon.
Zmarszczyłam lekko nosem.
- Umbridge wysłała Jorkins na pewną śmierć... wprost w szpony Voldemorta, gdzie ten zrobił z niej kolejnego horkruksa! - myślałam na głos, a kot przyglądał mi się z coraz większym zaciekawieniem. - Berta miała być podarkiem zadośćuczynnym! Miała być gwarancją i sposobem na przekupienie Voldemorta, aby ten nie czepiał się później Umbridge!
Nagle zaległa między nami cisza.
- Jestem pod wrażeniem - mruknął kot, kładąc się na miękkim dywanie na swojej fotografii. - I powiedz mi teraz, po co przychodziłaś do nas, skoro już wcześniej znałaś te fakty? - Uśmiechnął się drwiąco.
- Potrzebuję dowodów.
- Jak już mówiłem, my nie możemy ci ich dać.
- Ale Umbridge tak - przerwał mu syjam, kręcąc lekko głową. - W tej jej kiczowatej broszce na głowie znajdują się wszystkie dokumenty, które mogłyby... - Nagle urwał i zjeżył sierść na swoim grzebiecie.
Wszystkie koty zareagowały podobnie, a ja zdezorientowana odwróciłam głowę w stronę drzwi. Nadal były lekko uchylone, lecz zza nich wydobywały się czyjeś głosy.
Przeszedł mnie zimny dreszcz, gdy zrozumiałam, że był to minister magii i Umbridge!
Rozmawiali spokojnie, przez co poczułam nagle wszechogarniającą panikę. Nie słyszałam głosu Vincenta! Uciekł! Tak po prostu uciekł i zostawił mnie na pastwę Knota i tej różowej Landryny. Przełknęłam ślinę, podchodząc do przejścia.
W między czasie przemieniłam się w siebie, a następnie wyjrzałam przez szparę.
Istotnie w klasie była Umbridge i Knot. Jednak sytuacja, w jakiej ich zobaczyłam, była dość dwuznaczna. Minister magii przypierał kobietę do ściany, a jego dłoń łaskotała lekko jej policzek.
Zaistniała sytuacja była wprost niesmaczna, a ja poczułam do siebie obrzydzenie, że musze być świadkiem tak okropnej sceny.
- Dolores - wychrypiał Knot w stronę kobiety, a ja widziałam, jak ona bardzo się spina. Na jej twarzy widać było jednak pożądanie.
Zaklęłam pod nosem, rzucając na siebie bezbarwną Colovarię, a następnie opuściłam gabinet i zaczęłam po cichu schodzić po schodach. Wzdychania profesorki bardzo ułatwiały mi sprawę, chociaż musiała być bardzo niewyżyta. Knot na razie tylko gładził ją po biodrze! Ponownie zaklęłam, słysząc pod sobą skrzypiącą deskę.
Umbridge momentalnie spojrzała w moim kierunku. Moje serce waliło jak młot, a ja modliłam się w duchu, aby mnie nie zauważyła. Niby to zaklęcie było skuteczne, a jednak miałam pewne wątpliwości.
- Dolores! - sapnął Knot w jej włosy, chwytając ją za twarz i sprawiając, że spojrzała na niego.
Cudem powstrzymywałam coraz większą niechęć do tego wszystkiego. Kiedy dotknęłam obiema stopami kamiennej podłogi, zostało mi do przejścia tylko piętnaście metrów sali, dzielących mnie do wyjścia.
- Wiesz... chciałem ci to powiedzieć już dawno... - Mężczyzna dyszał coraz głośniej. Strasznie niezaspokojeni ci urzędnicy państwowi!
Zatrzymałam się, czując walenie swojego serca.
- Korneliuszu - Kobieta odchyliła głowę to tyłu, a mężczyzna zjechał dłonią na jej grube udo.
Zawartość mojego żołądka zrobiła fikołka z obrzydzenia. Zaczęłam iść dalej.
- Zależy mi na tobie, Dory - wychrypiał, na co stanęłam jak wryta i natychmiastowo odwróciłam się w ich stronę. - Rozumiesz, Dory! - Podkreślił. - Zależy mi na tobie, Dory!
Kobieta złapała jego otyłą twarz w dłonie i pocałowała, przez co moje ciało przeszedł dreszcz zniesmaczenia. Chciałam wybuchnąć śmiechem. Najbardziej cynicznym i głośnym, na jaki tylko mogłoby mnie stać.
Ale nie zrobiłam tego, obserwując tylko, jak dłonie pana ministra błądzą po ciele Umbridge.
Kurwa, to się nie dzieje naprawdę! - pocieszyłam się w duchu, gdy Knot sięgnął do włosów Umbridge i smagnął je lekko palcami.
Profesorka zawyła, a przecież cały czas mieli na sobie ubrania! Bardzo niewyżyta kobieta, ciekawe czy ona kiedykolwiek... Suzanne, zamknij się, bo ci wypali oczy!
Palce Knota dotknęły spinki Umbridge, jednak jej właścicielka nie zainteresowała się tym zbytnio.
Nie chcąc patrzeć na to dłużej, pośpiesznie wymknęłam się z pomieszczenia. Cieszyłam się, że kiedy wchodziłam tu z Vincentem, zostawiliśmy otwarte drzwi.
- Dolores - Usłyszałam stłumiony głos ministra, a mi znów zachciało się roześmiać. - Muszę już iść, ale widzimy się niedługo w pracy. Liczę na to, że zaskoczysz mnie jakoś... Konkretnie - Jego głos zabrzmiał wręcz obrzydliwie.
Ruszyłam w kierunku rozwidlenia.
Kiedy znalazłam się dostatecznie daleko od tych dźwięków, przycupnęłam pod ścianą i schowałam twarz w dłoniach. Próbowałam uspokoić oddech i zapomnieć o tej ohydzie.
Po chwili jednak usłyszałam kroki na korytarzu. Podniosłam wzrok i ujrzałam Knota, zbliżającego się w moją stronę. Momentalnie się podniosłam, a kiedy mężczyzna znajdował się kilka stóp ode mnie, parsknęłam drwiąco.
- Jesteś powalonym idiotą - mruknęłam w momencie, gdy Vincent znów przemienił się w siebie i zasłonił mi usta dłonią.
- Kurwa, zamknij się - skarcił mnie szeptem, spoglądając nerwowo w stronę klasy.
- Nie martw się, była tak zachwycona, że teraz nie wyjdzie z pokoju do śniadania - mruknęłam, wyrywając się spod jego ręki.
- Zamknij się - warknął, przecierając swoje usta ręką. - Nigdy więcej nie zrobię dla ciebie czegoś takiego. To było gorsze niż całowanie się z testralem.
- Próbowałeś? - parsknęłam.
- Bardzo zabawne, kurwa. Wolałbym już to, niż dotykać gęby tej ropuchy. - Splunął na ziemię.
- Spokojnie, może nie będziesz potrzebował przeszczepu.
- Już czuję paraliż warg - syknął, ponownie wycierając usta. - Kurwa, wpiła się we mnie jak pijawka. Jestem tylko ciekawy, czy na następnym podsumowaniu półrocza pojawi się w gabinecie Knota w seksownej bieliźnie - zażartował, na co przewróciłam oczami.
- Raczej w stroju ogra.
- W jej przypadku nie dostrzegam różnicy. - Wzruszył ramionami, zatrzymując się nagle. - A właśnie, bo przecież nie zrobiłem tego tylko po to, aby odwrócić od ciebie uwagę. Chociaż powiem szczerze, że zaskoczyłaś mnie tym zaklęciem. - Wskazał na mnie, a ja pośpiesznie zdjęłam z siebie czar. Pocałunek Umbridge z Knotem wywołał we mnie tak ogromne emocje, że zapomniałam o odczarowaniu.
- Co zrobiłeś? - Zmarszczyłam brwi, a Vincent uśmiechnął się szeroko.
- Spójrz na to - mruknął, pokazując mi różową błyskotę.
...
Mijając Jordana, który gadał z jakąś dziewczyną na kanapie, wpadłam na korytarz męskiego dormitorium i nie mogąc się powstrzymać, weszłam bez pukania do pokoju bliźniaków. Towarzyszył temu trzask drzwi, które odrobinę za mocno skierowałam ku futrynie.
Fred spojrzał na mnie karcąco, a George rozsunął zasłony swojego łóżka.
- Jordan, coś ty wymyślił tym razem? - warknął, a na jego twarzy malowała się irytacja. - Wiesz, która jest godzina... - Wtedy urwał, spostrzegając mnie kilka metrów od siebie.
Przełknęłam ślinę, mimowolnie uśmiechając się w duchu na jego widok.
Nie, Suzanne! Miałaś się ogarnąć - jednak opinająca jego tors bluzka wcale mi sprawy nie ułatwiała. Na moje nieszczęście nie miał też na sobie spodni, a jakieś cholerne bokserki. Włosy i tak wyglądały dobrze, pomimo tego, że jeszcze przed chwilą spał. Z jego oczu ciskały gromy w moim kierunku.
- Chłopaki - zaczęłam w końcu, znajdując język w swoim zaschniętym gardle.  Przez zagadkowy wzrok George'a przeszedł mnie delikatny dreszcz. Kurwa! - Wiem, dlaczego Berta Jorkins została zamordowana.
Na moje słowa bliźniacy zmarszczyli brwi. Fred otwierał i zamykał usta, jakby chcąc powiedzieć coś, co jednocześnie jest i ważne, i głupie.
- Skąd wiesz? - spytał George, siadając na materacu i zakrywając nogi kołdrą.
- Vincent zabrał spinkę z włosów Umbridge. - Pokazałam im pobłyskujący przedmiot. - Przepatrzyliśmy ją jakąś chwilę temu, ale pomyślałam, że wy także chcielibyście zobaczyć jej zawartość.
- Jaką, kurwa, spinkę? - warknął opadając na poduszkę i zasłaniając twarz dłońmi.
- Spinkę, która zawiera w sobie dowody na to, że Umbridge jest sojuszniczką Voldemorta - mruknęłam, przez co wzrok chłopaka znów padł na mnie.
- Żartujesz? - rzucił. - Umbridge? Ta baba spiskuje z Voldemortem?
- Przecież mówię - fuknęłam, a wtedy obaj bliźniacy wyskoczyli ze swoich łóżek i usiedli na podłodze przede mną. Przełknęłam ślinę, uśmiechając się pod nosem.
Nie zadając więcej pytań, położyłam broszkę naprzeciw nich, a wtedy wypadło z niej jasne, różowe światło, które po chwili zamieniło się w coś na kształt półki z książkami.
Tyle że zamiast książek, stały na niej wspomnienia Umbridge, które kobieta najchętniej zabrałaby ze sobą do grobu. Dotknęłam pierwsze z nich.
Przed bliźniakami pojawił się obraz młodej Umbridge, która już wtedy wyglądała jak gruba ropucha. Siedziała w ciasnym biurze, wokół którego walały się sterty śmieci. Tuż obok niej znajdował się jakiś stary urzędnik.
- I mówi pani, że nadaje się na to stanowisko, skoro nawet dobrej kawy nie potrafi uparzyć? - zwrócił się do niej nieuprzejmym głosem, a dziewczyna spuściła wzrok. W jej błękitnych oczach dostrzegałam zranienie, wyjątkowo głębokie.
- Kiedyś to ty będziesz parzył kawę, Chamberlain - mruknęła pod nosem, przez co mężczyzna się zatrzymał.
- Coś ty powiedziała?
- To co pan najwyraźniej usłyszał. - Podniosła się z krzesła.
- Za tak ogromną niesubordynację zwalniam cię - ryknął jej przełożony. - Nie znajdziesz pracy w tym ministerstwie!
- To się zobaczy.
Wtedy scena się rozmyła i automatycznie pojawiła się kolejna.
Na tle deszczowej pogody w opuszczonej uliczce stała ta sama młoda kobieta, lecz na przeciwko niej znajdował się wyglądający na czterdziestolatka mężczyzna, o hipnotyzujących czarnych oczach i brunatnej czuprynie. Nie miałam wątpliwości, że był to Tom Marvolo Riddle w początkach I wojny czarodziejów.
- Czego ode mnie chcesz? - spytał kuszącym tonem, a ja mimowolnie zerknęłam na bliźniaków. Obaj unieśli wyzywająco jedną brew.
- Chcę, abyś dał im nauczkę - odpowiedziała pewnie Umbridge.
- Komu konkretnie?
- Całemu ministerstwu.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka przysługa będzie słono kosztować.
- Mam pieniądze, o to nie musisz się martwić - Voldemort pokręcił głową.
- Interesuje mnie bardziej jakiś akt, który pozwoli mi uwierzyć, że będziesz mi oddana. - Umbridge nagle się wyprostowała. - Z tego, co wiem, twój ojciec jest szlamą.
- Jest synem czarodziejów, to dziadkowie byli... - Zawahała się. - szlamami. - Na twarzy bruneta pojawił się sztuczny uśmiech, a w oczach iskra nieprzypominająca w niczym ludzkich uczuć.
- Jednak to on mi przeszkadza. Ponoć kandyduje na ministra magii. Chce zapewnić szlamom równe życie. - Zbliżył się do niej, a jego palce ścisnęły szyję przerażonej Umbridge. - Jeżeli go wykończysz, to dam ci wszystko, czego zapragniesz.
Następna scena.
Umbridge została mianowana wiceministrem Wizengamotu, ale z jej rąk spływały hektolitry krwi, układające się na podłodze w sylwetkę jej martwego ojca.
- Avada Kedavra! - jej głos rozdarł ciszę w kaplicy, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że tak wyglądała psychika Umbridge po zamordowaniu ojca.
Przenieśliśmy się do czasów bardziej współczesnych.
Umbridge otworzyła list, na którego białej tafli znajdował się mroczny znak. Przełknęła ślinę, dobrze wiedząc, co to oznacza.
Voldemort potrzebował siły, aby żyć. Potrzebował czegoś, co ułatwi mu milczenie.
- Berta Jorkins - mruknęła Umbridge, a do jej gabinetu weszła szczapowata kobieta. - Należy ci się wolne. Co powiesz na Albanie?
- Naprawdę? - zaświergotała blondyna. - Mam tam rodzinę, wie pani, to byłoby naprawdę urocze, gdybym tam pojechała...
- Wiem, że masz tam rodzinę - mruknęła Umbridge pod nosem, czego kobieta już nie usłyszała.
Berta nie musiała ginąć. Została wysłana Voldemortowi tylko dlatego, że rodzina była dobrym argumentem jej wyjazdu w tamte rejony.
Berta Jorkins zginęła, Voldemort stworzył nowego horkruksa, którym był wąż albański. Potem udał się do domu Riddle'ów, gdzie przebywał kilka miesięcy. Kiedy Fletcher tam polazł wysłany tam przez Umbridge, miał za zadanie rozejrzeć się za medalionem Slytherina, który miał być naiwną próbą urzędniczki do szantażowania Czarnego Pana. Jednak Mundungus znalazł tam tylko (a może aż) kieł kolejnego horkruksa Voldemorta - węża albańskiego.
Wtedy pojawiło się przed nami zaświadczenie Berty o urlopie. Następnie ukazał się uniewinniający akt oskarżenia dotyczący użycia Zaklęcia Niewybaczalnego na ojcu.
Westchnęłam ciężko, kiedy obraz się skończył.
- I jak wrażenia? - rzuciłam do bliźniaków, którzy patrzyli na mnie jak zaklęci.
- Co teraz zamierzasz zrobić z Umbridge? - spytał Fred bez ogródek.
- Szantaż na razie nie wchodzi w grę. Są to bardzo słabe dowody. - Przygryzłam wargę.
- Wcale nie! - zaprzeczył George, ożywiając się. - Są za słabe, aby ktokolwiek mógł wziąć je za poważne - Prychnęłam pogardliwie. - Jednakże są wystarczająco mocno, aby wydały się poważne Umbridge.
- Czyli co, mam trzymać ją w garści? - spytałam drwiąco.
- Zaczekaj na odpowiedniejszy moment - poradził Fred. - A jak zamierzasz teraz oddać tę błyskotkę, aby Umbridge się nie zorientowała? - Zerknął krytycznie na broszkę.
- Tą część planu zostawiam Vincentowi. Żeby ją zdobyć, poświęcił się tak bardzo, że teraz będzie musiał mieć amputację twarzy.
- Co się stało? - parsknęli.
- Powiedzmy, że wczuł się w rolę i mało co nie wziął jej na ścianie w klasie. Już nigdy nie spojrzę w tamtym kierunku. - Teatralnie zasłoniłam oczy dłonią.
- Pozostaje jeszcze jedna ważna kwestia - wtrącił George. - Jak udało ci się w tak prosty sposób dostać do środka tej błyskotki. - Wziął ją w dłonie i zaczął ją obracać. - Nie miała żadnego kodu dostępu?
- Koty w jej gabinecie powiedziały, że nie ma - odparłam, a rudzielcy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. - Wystarczającym zabezpieczeniem tych wspomnień było umieszczenie ich w pozornie nic nieznaczącej błyskotce, po czym noszenie jej na swojej głowie. Poza tym te dokumenty oficjalnie w ogóle nie istnieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz