niedziela, 10 czerwca 2018

Rozdział 92


...
W ciemnych oczach Angeliny pojawiły się iskry szaleństwa. Ta perspektywa nie spodobała mi się nawet w najmniejszym stopniu, przez co przygryzłam policzki od wewnątrz i w spokoju policzyłam do dziesięciu. Przez to, że irytacja i strach wcale ze mnie nie uleciały, nie widziałam przed sobą już żadnego lepszego wyjścia!
- Angelino, ja... chyba jednak nie chcę iść na tą imprezę - powiedziałam, starając się wyglądać na zdecydowaną. Niestety absolutnie się tak nie czułam.
- Żartujesz sobie? - odparła momentalnie. - Gryffindor wygrał mecz, jak możesz tego nie oblać?
- Sama nie wiem. - Może dlatego, że tam będzie George!
- Suz, zakładaj kieckę, szpilki i pokaż wszystkim jak bawi się Gryfonka na siódmym roku!
- Spasuję. Poza tym nie wiem, czy zaraz nie cofną mnie do rocznika niżej! - zaprotestowałam, przyglądając się krytycznie sukience, którą podała mi dziewczyna. Po chwili odłożyłam ją na łóżko. - Może jakaś inna? - Angelina jedynie skinęła głową, chowając ubranie.
- Impreza pomoże ci wyluzować. Zapomnisz chociaż na chwilę o problemach i zaczniesz się bawić - kontynuowała.
- Ja już się świetnie bawię!
- O, tak! Brydż to świetny sposób na spędzanie sobotniego wieczoru - mruknęła ironicznie. - A teraz bez min i założysz...
W tej samej chwili dziewczyna podbiegła do swojej szafy. Zaczęła przerzucać w niej kolejne wieszaki z niewyobrażalną ilością ubrań, a wtedy przez głowę przeszła mi myśl, czy ktokolwiek inny jest w stanie mieć taką ilość ubrań w szafie.
Po chwili dziewczyna z niebywałą dumą wyjęła z szafy czarną sukienkę. Na jej widok zmrużyłam lekko oczy, nie chcąc dać po sobie poznać, że była cholernie śliczna!
- Angelino, nie! Proszę, wszystko tylko nie to. Będę w tym wyglądała okropnie! Zrobię wszystko, co chcesz, będę twoim niewolnikiem, ale...
- Załóż ją! - dziewczyna przerwała moje wywody głosem, który nie miał zamiaru słyszeć sprzeciwu.
Przez chwilę nie chciałam jej ulec. Jednak pod silnym wzrokiem dziewczyny wzięłam niechętnie sukienkę i klnąc pod nosem, weszłam do łazienki.
Nie myśląc wiele, założyłam szybko na siebie tę kreację i mając wątpliwości: czy aby na pewno chcę zobaczyć się w lustrze, spojrzałam w swoje odbicie.
Nie widziałam różnicy. Nie spłonęłam, chociaż miałam na sobie sukienkę - jednak to nie zmieniało faktu, że nadal nie czułam się w niej komfortowo.
Sukienka była w kolorze aksamitnej czerni, sięgała nieco przed kolano i posiadała odważne, przezroczyste wstawki, zrobione z delikatnego materiału, przez który był widoczny mój brzuch oraz obojczyki wraz z dekoltem. 
Ta sukienka bezapelacyjnie będzie zwracać na mnie uwagę. Wrażenie to potęgował głęboki, półkolisty dekolt. Eleganckiej oprawy dodawały natomiast długie przezroczyste rękawy. Mój biust był zasłonięty przez czarny materiał, przypominający w kształcie serce.
Westchnęłam cicho. Angelina faktycznie znała się na ciuchach. Aż poczułam się głupio przez ten mój akt desperacji. Przeczesałam ręką włosy ze zdenerwowania i przełożyłam je na jedną stronę. Moje niebieskie oczy, wpadające teraz w odcień szafiru, lśniły magicznym blaskiem, którym być może była świeca nade mną.
Nacisnęłam delikatnie na klamkę i wyszłam z łazienki. Wtedy moim oczom ukazały się dwie twarzyczki moich przyjaciółek, które patrzyły na mnie z zadowoleniem.
Aha?
- Jeśli macie się tak na mnie gapić, to zaraz zdejmę tę sukienkę i pójdę tam na dół w dresie! - zagroziłam, okręcając się w złości dookoła własnej osi, sprawiając tym samym, że sukienka lekko zawirowała, a przez to Gryfonki przechyliły głowy w jedną stronę.
- Masz na sobie sukienkę - powiedziała Maureen, uważnie lustrując mnie wzrokiem. Ostatnio robiła to dość często. - To pierwszy krok do sukcesu!
- A ty zapierałaś się rękami i nogami: że nie. - fuknęła Angelina, a ja zaśmiałam się ze zdenerwowania. - Powinnaś sprawić sobie kilka takich sukienek. - dodała po chwili i chwyciła za pędzel, by poprawić swój makijaż, który najwidoczniej rozmazał jej się od wzruszenia, że założyłam tę kieckę.
Przeniosłam wzrok na Maureen, która miała na sobie bladoróżową sukienkę bez ramiączek.
- Tata do mnie napisał - poinformowała nagle, a ja spojrzałam na nią z zaciekawieniem. - Ten prawdziwy. Chyba coraz bardziej przyzwyczajam się do tej myśli, ale... Co powiem ma... to znaczy Emily. Że sorry, ale nie przejadę na święta, bo chcę dłużej pobyć z ojcem? Że chcę poznać własnego ojca? Jakoś te dwa miesiące wakacji wcale nie pozwoliły mi tego zrobić wystarczająco - westchnęła ciężko.
- Moim zdaniem tak właśnie powinnaś zrobić. - podrzuciła Angelina, a ja zgodziłam się z nią w duchu. -  To w końcu twój ojciec. Myślę, że Emily zrozumie.
- Nie zrozumie - przerwałam jej. - Ale nie powinna ona stać na twojej drodze do Syriusza. Znam go prawie od dwóch lat, jest wspaniałym człowiekiem... Mój brat nie zadawałby się z kimś, kto nie zasługuje na miłość córki - dodałam koślawo.  
Maureen skinęła głową.
- Możemy iść. - Angelina wyszła z łazienki i posłała nam radosny uśmiech. Pokiwałyśmy na znak zgody i już chciałyśmy się skierować do drzwi, jednak zatrzymał nas jej karcący ton.
- Suz... a ty znowu zamierzasz iść w trampach? - rzuciła ze śmiechem, przez co zrobiło mi się głupio przez moją niekompetencję. Może w jakimś stopniu byłam tą przeklętą chłopczycą? Ale w sumie wychowywał mnie mężczyzna!
- Jak mogłam zapomnieć - mruknęła Maureen i znów podbiegła do szafy. 
Po chwili wyciągnęła z niej parę czerwonych szpilek i podała mi ją. Przewracając oczami, założyłam buty i znów skierowałam się do wyjścia. Moje towarzyszki po ostatnim obejrzeniu się w lustrze,  także ruszyły za mną. 
Gdy zbliżaliśmy się do schodów prowadzących do pokoju wspólnego, coraz większa gula rosła mi w gardle. Może wrócę i założę chociaż te trampki? Maureen, widząc mój wyraz twarzy, złapała mnie za rękę w ramach pocieszania, co od razu dodało mi skrzydeł. Angelina raptownie wyprzedziła nas i teraz to ona stała na czele naszej grupki.
- Jasne. - Zaśmiałam się pod nosem z zachowania dziewczyny.
Gdy znalazłyśmy się na granicy podłogi ze schodami, instynktownie puściłam rękę przyjaciółki i zlustrowałam pomieszczenie wzrokiem. Wokół unosiły się balony i serpentyny, a stoły uginały się wręcz pod nadmiarem ognistej. Muzyka dudniła niemiłosiernie i gdyby nie zaklęcie wyciszające, nie wiem czy z Hogwartu nie zostałaby kupka gruzów. Wymieniłam rozbawione spojrzenie z Maureen i zaczęłam schodzić po stopniach. 
Przez chwilę czułam na sobie intensywne spojrzenia przebywających w pomieszczeniu, ale szybko to wrażenie minęło.
Pokój wspólny był wypełniony tłumem uczniów wesoło przekrzykujących się nawzajem lub tańczących w swoim gronie. Rozejrzałam się po gryfonach w celu ujrzenia tej jednej rudej czupryny, której sam widok skutkował pojawieniem się uśmiechu na mojej twarzy. 
Niestety. Cholera jasna - zrobiłam się sentymentalna jak Black! 
Nigdzie jednak nie mogłam dopatrzeć się chłopaka, ale przy magicznym gramofonie ujrzałam Harry'ego i Rona, z czego ten ostatni kłócił się ze skrzynką - zapewne o repertuar. Parsknęłam śmiechem na ten widok i podeszłam zdecydowanym krokiem w ich stronę. Harry pomachał do mnie na przywitanie, na co odwzajemniłam gest.
- CO ROBICIE? - spytałam, starając się przebić przez muzykę.
- PRÓBUJEMY... NAKŁONIĆ... TĘ STARĄ PRUCHWĘ... DO ZMIENIENIA... - darł się Ron.
- Rozumiem - skapitulowałam i pociągnęłam spory łyk ognistej z butelki Harry'ego. Skrzywiłam się lekko. Postanowiłam spróbować swoich sił w nastawieniu muzyki.
- Czy można by było puścić Krwawe Jędze? - spytałam grzecznie, wiedząc, jak obchodzić się z gramofonem o niebywale przerośniętym ego.
- Jasne, złotko - odparł flegmatycznym głosem i chwilę później można było słyszeć nową piosenkę Fatalnych Jedz: "Od kociołka po grób".
Dumna z siebie wymieniłam z Harrym rozbawione spojrzenia spowodowane miną Rona. Wtedy wskazałam ręką, abyśmy dołączyli do pozostałych. Kiedy dotarliśmy do Angeliny, Maureen i Hermiony, okazało się, że nasza porządna prymuska jest już nieźle wstawiona, więc Ron musiał ją przytrzymywać,
- A jeszcze dobrze się nie zaczęło - rzuciłam, a wtedy Hermiona czknęła niezdarnie, wprawiając towarzystwo w rozbawienie. - Chyba też sobie podaruję - mruknęłam, biorąc butelkę ognistej z pobliskiego stolika. Pociągnęłam z niej dużego łyka, w celu rozładowania napięcia. 
- Ja chyba pójdę do chłopaków - powiedziała Maureen, kiedy w pomieszczeniu pojawili się Seamus oraz Dean - Przynajmniej któryś z nich zaprosi mnie do tańca. - Te słowa skierowała bezpośrednio do chłopaków obok nas, którzy byli... nieogarnięci jednymi słowy w kontaktach z dziewczynami.
- A JA SKOCZĘ PO DRINKA - zaapelowała Hermiona, mało nie upadając na podłogę.
- O nie! Tobie już chyba wystarczy... - skarcił ją Ron, starając się trzymać ją w miarę stabilnie. 
- Jak zwykle się spóźniają - mruknęła Angelina, spoglądając na zegarek Wybrańca.
- Może planują jakiś dowcip? - podrzucił Ron.
- Beze mnie? - oburzyłam się, na co Angelina parsknęła śmiechem. - Z całym szacunkiem, ale ja jestem ich wizytówką i nie dam się tak łatwo wygryźć z ich kawałów!
- Jesteś ich maskotką - zaproponowała czarnoskóra.
- Miałam raczej na myśli mózg całej akcji, ale maskotka też fajnie brzmi - zgodziłam się z Angeliną i upiłam łyka whisky z butelki.
- Wiecie co? Ja chyba tego na trzeźwo nie przeboleje - poinformował Ron. - Harry, trzymaj ją, idę się napić. - Rudzielec zniknął, zostawiając Hermionę w ramionach przyjaciela.
- Jak oni słodko razem wyglądają - powiedziała nagle dziewczyna, wskazując na Maureen i Seamusa, podrygujących razem na parkiecie. Zrobiła to tylko po to, aby...
- Nic specjalnego - burknął Harry, wyraźnie czymś rozeźlony.
- Ktoś tu jest zazdrosny. - Czknęła Hermiona, co zirytowało chłopaka jeszcze bardziej.
- Wiesz co, ona mówi rozsądnie nawet, gdy jest pijana - zauważyłam, przez co twarz Wybrańca nabrała brunatnego koloru.
- Idę do Rona - mruknął, zostawiając Hermionę pod naszą opieką.
- Ach ta miłość, taka niesprawiedliwa. - zawyła Hermiona, a ja w tym samym momencie opróżniłam butelkę. - To dlatego upiłaś się na początku imprezy - Olśniło mnie nagle. - No cóż. Znając życie to jutro będziesz żałować, ale... - Zastanowiłam się chwilę. - Hermiono, tam jest Neville, widzisz? Nawet fajny chłopak. Zatańcz z nim, póki jeszcze może stać.
- Jasne. - Czknęła uradowana i pomaszerowała chybotliwym krokiem w stronę Longbottoma. 
- Zmniejsza nam się społeczność. - Zaśmiała się Angelina, lecz w tej samej chwili dostrzegła coś za moimi plecami, wiec przywdziała na twarz skamieniałą minę. Zmrużyła brwi, próbując ukryć rozbawienie.
Chcąc zobaczyć to, co tak bardzo kazało jej zachować teraz powagę, odwróciłam się w tamtym kierunku i ujrzałam Jordana, którego włosy były proste i pofarbowane na żółty kolor. Zaśmiałam się na ten widok i z zamiarem skomentowania jego wyglądu, odchyliłam się w stronę Angeliny. W tej samej chwili też zderzyłam się z kimś i przekręciłam się w tył, a postacie wokół zamazały się. 
Pogodzenie z bolesnym upadkiem przyszło instynktownie, a następnie leciałam w stronę podłogi i zdawało mi się, że czas nagle zwalnia jak na złość i opóźnia mój moment spotkania z podłogą. 
Ostatnio coraz częściej jestem niezdarą!
Nagle zastygłam w powietrzu. Podniosłam powieki i wtedy ujrzałam parę mlecznoczekoladowych oczu, które patrzyły na mnie z troską. W jego rozszerzonych źrenicach pojawiły się zadziorne ogniki kuszące samą swoją obecnością. Utuliła mnie woń jego perfum, a mój wzrok instynktownie przeniósł się niżej, natrafiając na brzoskwiniowe usta chłopaka. Przygryzłam wargi, chcąc powstrzymać się przed próbą dotknięcia jego.
Otworzyły się na chwilę. Zdawało mi się, że wydobywa się z nich jego ciepły głos. Poruszały się w tak gładki sposób. Chyba mogłabym patrzeć się na nie godzinami, ale...
- Suzanne, żyjesz? - Usłyszałam tuż przy swoim uchu, co nagle sprowadziło mnie na ziemię.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że wiszę kilka centymetrów nad ziemią, a na mojej talii  znajdują się dłonie chłopaka chroniące mnie przed upadkiem. Poczułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej i nie mogę przestać wpatrywać się w te hipnotyzujące źrenice.
- Gdybym cię nie złapał, miałabyś spotkanie z podłogą pierwszego stopnia - zażartował, a ja mimowolnie parsknęłam na to stwierdzenie.
- Tak, moja godność jest ci dozgonnie wdzięczna - odparłam, przez co na twarz Georga wkradł się radosny uśmiech.
Chwilę później znalazłam się z powrotem w pozycji stojącej, a wokół mnie stali moi przyjaciele, którzy aczkolwiek nadal patrzyli na mnie z zaskoczeniem.
- Zastanawia mnie - powiedział Fred. - Ile musiał wypić butelek, że wpadasz na każdego, przypadkowego faceta? 
- Z całym szacunkiem, Fred. Suz to zapewne zrobiła specjalnie i absolutnie nie ma problemu z alkoholem - podłapał George, ale, na Merlina, jak bardzo bym chciała zrobić to specjalnie. - Mam rację, Suz? - Zwrócił się do mnie miękkim głosem.
- Chyba tak - wyjąkałam, czując jak dostaję palpitacji serca.
Cholera!
George przyjrzał mi się uważnie. Wydawało mi się, jak stara się przeniknąć mnie na wskroś. Następnie zwrócił się z czymś do brata, czego oczywiście nie usłyszałam, bo byłam zajęta lustrowaniem jego wyglądu. Miał na sobie eleganckie czarne spodnie oraz białą koszulę, której trzy ostatnie guziki nie zostały zapięte, co pozwalało na dostrzeżenie fragmentu jego mlecznej skóry. Kasztanowe włosy układały się w naturalnie sterczący sposób i aż prosiły się o poczochranie ich i zburzenie tego nieładu wśród nich.
George zajął się rozmową z Angelina i Jordanem, którzy od dłuższego czasu prowadzili już wielce ożywioną dyskusję, dotyczącą meczu sprzed kilku godzin. Także starałam się wczuć w ich małą pogawędkę, jednakże zdawało mi się, że George obserwuje mnie kątek oka - co tym bardziej nie pozwalało mi się skupić.
- Jordan, co ty właściwie zrobiłeś z włosami! - fuknęłam, czując, że dłużej nie wytrzymam sam na sam ze sowimi myślami. Czasem były bardzo deprawujące! 
- A co? NIE PODOBA ci się mój nowy look?
- Wyobraź sobie, że nie! - zaprzeczyłam. - Ale to nie jest ważne. Dlaczego to zrobiłeś?
- Mała metamorfoza przyda się każdemu, a jestem przecież gryfonem, wiec odważne decyzje płyną w moich żyłach - poinformował z dumą.
- Zaraz - przerwałam mu. - Czy to właśnie nie o to założyliście się w zeszłym miesiącu? - Spytałam z błyskiem w oku. - Jak to szło... "Zakład, że do następnej imprezy Amelie będzie moją dziewczyną" - zaśmiałam się perliście.
- Przejrzałaś nas - zgodził się Fred, a Jordan zrobił naburmuszoną minę.
- Zabrali mi je! - Jego głos stał się nagle dziwnie ujmujący. - Ukradli i zniszczyli! Moje cudne kochane drażetki! - zawył Jordan i wyminął mnie pośpiesznie.
- Gdzie idziesz?
- Jak to gdzie? Napić! - odparł i powędrował to stołu z alkoholem.
- O, bracie - podsumował Fred i pociągnął dużego łyka z butelki. - SZALONA NOC, LUDZIE - Po tych słowach on także zniknął w tłumie. - Skoro on zniknął, to ja chyba pójdę sprawdzić co z Hermioną. I czy przypadkiem nie zaliczyła Longbottoma. - poinformowała Angelina i odeszła, na co George zrobił zaskoczona minę.
- Widzisz jak to jest, kiedy się spóźniasz? - odparłam. - Upiła się po prostu i poszła zatańczyć z Nevillem. - Wzruszyłam ramionami.
- Gdybym się nie spóźnił, albo raczej: gdybym nie miał efektownego wejścia, nie uratowałbym cię przed upadkiem. - Wyszczerzył zęby.
- Co tu nie powiesz? Sama świetnie panowałam nad sytuacją, a z resztą to przez ciebie się przewróciłam. Na ciebie wpadłam - wypomniałam mu, kładąc dłonie na biodrach.
- Gdybyś się tak za mną nie rozglądała po sali, to może byś się o mnie nie wywróciła - odgryzł się, przysuwając się bliżej mnie. Nie miałam zamiaru się odsunąć, a jedynie spiorunowałam go wzrokiem.
- Nie rozglądałam się za tobą, tylko byłam zszokowana fryzurą Jordana! Chociaż tak patrząc na was, oboje jesteście siebie warci - fuknęłam, czując, że chłopak staje się coraz bardziej rozbawiony. Te cholerne perfumy także w niczym nie ułatwiały mi przekomarzania się z nim!
- Och przestań - skarcił mnie melodyjnym, męskim głosem. -  Może zanim dowiem się czegoś więcej o mnie i Jordanie to... zatańczysz? - Wystawił dłoń w moja stronę.
Przez chwilę patrzyłam na niego, jak na kogoś niedorozwiniętego psychicznie. Tańczyć? Przecież ja nie potrafiłam tańczyć, a nawet jeśli to... Przebywanie tak blisko niego nie stanowiło kuszącej perspektywy. Znaczy była bardzo kusząca, ale nie mogliśmy!
- Jasne - Podałam mu dłoń i razem ruszyliśmy na parkiet. 
W głowie skarciłam się za to trzy razy!
Jednak wątpliwości jakby zniknęły, kiedy dłonie chłopaka spoczęły na mojej talii. Było to bardzo przyjemne ustawienie, dlatego też położyłam delikatnie ręce na jego barkach. Nasze ciała zaczęły ocierać się o siebie w rytm skocznej muzyki, a w mojej głowie coraz sukcesywniej znikało echo tego, że zrobimy źle.
Suzanne, ogarnij się! To normalne, że przyjaciele ze sobą tańczą!
Ale to nie jest normalne, aby przyjaciel działał na mnie w taki pokrętny sposób! Nawet Alex nie wywoływał we mnie takich... 
Musiałam przyznać, że tańczyło się z nim równie dobrze co rozmawiało. Był całkiem niezły, zwłaszcza kiedy o mały włos nie pokierował mną na stolik z whisky. Ale pomijając ten fakt, było całkiem przyjemnie. 
Słysząc wolny kawałek, odsunęłam się lekko od chłopaka z myślą, by odejść. Jednak George nie pozwolił mi na to, a jedynie przybliżył mnie do siebie bardziej. Ponownie położył dłonie na mojej talii, a ja chwile lustrując go podejrzliwie wzrokiem, zarzuciłam mu ręce na kark. 
- Niezły kawałek... chwiałoby się rzec - powiedział powątpiewająco, a ja parsknęłam szczerym śmiechem. - Co cię tak bawi? Że niby ja mam taki dar rozbawiania panny Lupin?
- Nie wyobrażaj sobie - zagroziłam i oparłam czoło na klatce piersiowej chłopaka. Przymknęłam lekko oczy i oddalam się w pełni chybotaniu do tej wątpliwej w jakości muzyki. Od czasu do czasu biorąc głęboki wdech i wdychają zapach chłopaka, poczułam, że wszystko ustawia się na swoim miejscu.
Nagle muzyka znów zmieniła się na dudnienie. Westchnęłam jedynie, lecz z braku energii do tańca zeszliśmy z parkietu, który stanowił całe miejsce, skąd fotele zostały przestawione pod ściany. Podeszliśmy do pobliskiego stolika, na którym były rozstawione różnorakie alkohole. Nie zaprzątając sobie głowy innymi, chwyciłam za whisky. Upiłam z niej łyczka, a wtedy poczułam jak moje gardło wypełnia gorzka gala gorąca. Skrzywiłam się lekko na jej smak, ale pociągnęłam drugi łyk, który wydal mi się nieco lepszy od pierwszego. Znów poczułam ostrą ciecz podrażniające przyjemnie moje podniebienie. 
- Przejdziemy się? -  zaproponował George, a ja zgodziłam się natychmiastowo.
Wyszliśmy z pokoju wspólnego i pokierowaliśmy się jednym z korytarzy. Chłód przedostawał się przez rozsypane cząsteczki powietrza, wiec my, żeby się ogrzać, popijaliśmy tlen ostrym alkohol. Mój umysł był już naprawdę zamroczony, ale nie chciałam jeszcze wracać.
- Zastanawiam się czasami... jak by to było mieszkać na jednej z gwiazd. - Wskazałam na kamienny sufit, po czym parsknęłam śmiechem, zdając sobie sprawę z mojej głupoty.
- To wcale nie jest głupie - mruknął George, jakby czytał mi w myślach. Spojrzałam na niego zaskoczona. Jego oczy były takie radosne i pełne uczucia.
Nie! Zaczynają mi się mieszać zmysły.
- Kiedyś przeczytałam taką książkę - kontynuowałam swój wywód. - napisał ją jakiś mugol, a była ona taka piękna i prawdziwa. Była o chłopcu, który miał planetę pełną baobabów i gdyby przestał je wyrywać, to... jego planeta by zginęła. - Zasępiłam się.
- Co bulo dalej? - spytał nagle George.
- Na jego planecie była także róża...  Jedyny rosnący tam kwiat. On ją uważał za coś nawykłego, ale ona... tylko nim pomiatała... zawsze denerwowała mnie ta roża. Te kwiaty kojarzyły mi się zawsze z czymś pozytywnym, a nie jakimiś... zadufanymi panienkami.
- Suzanne ROSE Lupin. - powiedział George. - W sumie dlaczego?
- Moja mama kochała te kwiaty. Remus mówi, że zagroziła mojemu ojcu rozstaniem, jeżeli nie dostanę imienia Rose: chociażby na drugie. Więc tak oto je mam! - Uśmiechnęłam się.
- Róże to piękne kwiaty. - Westchnął przeciągle.
- Tak samo jak gwiazdy. - Pociągnęłam kolejny łyk whisky. - Jasne i drogie... nie maja w sobie równych. 
- Ty także jesteś ewenementem, Suzanne - wyznał, a ja parsknęłam śmiechem, do którego po chwili przyłączył się George.
- Każdy jest. - Wzruszyłam ramionami. - Aczkolwiek każdy powinien być.
Spojrzałam na chłopaka, lecz zamiast jego oczu napotkałam usta, od których bił nieprawdopodobny żar. Poczułam przyjemny skurcz w żołądku, który kazał mi zacząć wręcz zacząć śpiewać.
- O nie! Tak pijana nie jestem - powiedziałam to na GŁOS.
- No skądże. - Zaśmiał się ze mnie, a ja uniosłam wzrok, aby spojrzeć w jego czekoladowe oczy.
Błąkało się w nich rozbawienie ale i zainteresowanie.
- Mam ci coś jeszcze wyjaśnić? - prychnęłam, przygryzając dolną wargę.
- Nawet nie wiesz, ile tego jest - odparł, a w jego oczach pojawiła się iskra, na widok której przeszedł mnie delikatny dreszcz.
- Nie powinniśmy już wracać? - spytałam, oparłszy się o ścianę.
- Sądzisz, że zauważyli naszą nieobecność? - zwrócił się do mnie flirciarskim tonem i stanął na przeciw mnie. Jego dłonie znalazły się po obu stronach mojej głowy. - Znając ich, nie będą pamiętali, że w ogóle zrobiliśmy jakąś imprezę.
- W sumie... - Przytaknęłam, a wtedy poczułam przy szyi oddech chłopaka.
Ponownie podniosłam wzrok, gdzie napotkałam ten mlecznoczekoladowy kolor tęczówek. 
Nasze oczy chwilę błądziły po sobie, starając się nacieszyć tym widokiem. George był bardzo przystojny. Jeden kosmyk jego włosów pałętał mu się po gorącej skroni, a klatka piersiowa unosiła się i opadała spokojnie.
Staliśmy w milczeniu, bardzo uważnie lustrując się wzrokiem, jakbyśmy jeszcze nigdy się nie spotkali.
Znów poczułam gorący oddech Georga - tym razem swobodnie łaskoczący mój policzek. Momentalnie zerknęłam na jego usta. Były wykrzywione w uśmiech i kierowały się w moją stronę. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w ten widok. Jakby chłopak był moim zakazanym owocem.
Wtedy poczułam, że jego wargi łączą się z moimi w pocałunku. Instynktownie odwzajemniłam ten gest bez pamięci i już po chwili poczułam dłonie chłopaka obejmujące mnie w talii i przybliżające mnie jeszcze bliżej George'a. Przez cienką warstwę ubrań doskonale wyczuwałam rozpalony tors chłopaka, który napierał na mnie coraz mocniej. Jego usta zawładnęły moimi i wprawiły mnie w trans, którego nie chciałam przerwać. Chętnie poddałam się temu. Z każdym kolejnym zetknięciem naszych warg rozpływałam się na nowo i przechodziły mnie kolejne dreszcze. To było silniejsze ode mnie, ale nie mogłam tego przerwać chociaż to, że byliśmy pijani stanowiło świetny argument. Wplotłam palce w jego włosy i przyciągnęłam George'a bliżej siebie, starając się zapamiętać każde najmniejsze muśnięcie jego warg: ich ruchy oraz smak wszystkich pocałunków. 
To było takie intensywne. Jego usta dawały mi wiele, zbyt wiele bym mogła wyczytać z nich coś pojedynczego. Tęsknota, uczucie, zaufanie... 
To było takie inne od chwil, które dawał mi Alex. George wkładał w to pasję, był agresywny, a jednocześnie delikatny i czuły. Poczułam jak tonę w jego tęsknych pocałunkach, które przekazywały więcej niż ktokolwiek byłby z nich wstanie odczytać. 
Nie wiedziałam ile czasu minęło, gdy świadome myśli przestały biernie uczestniczyć w wydarzeniu. 
Oderwałam się nagle od ust chłopaka i odepchnęłam George'a na długość swojego ramienia. Chwilę przyglądałam się jego zaskoczonej minie, ale nie byłam w stanie mu niczego wyjaśnić. Byliśmy przyjaciółmi przez siedem ostatnich lat, a jedna nieodpowiedzialna impreza miała zniszczyć to wszystko! Odwróciłam głowę w ciemność korytarza i, nie myśląc wiele, pobiegłam w tamtą stronę zostawiając chłopaka w tyle.
Chciałam wtedy cofnąć czas. Nie dopuścić do wyjścia z pokoju wspólnego, do wygrania meczu. Nie dopuścić do... Nagle zatrzymałam się kilka metrów przed obrazem Grubej Damy, uświadamiając sobie...
Przyłożyłam rękę do ust, czując jak w oczach zbierają mi się łzy. Podeszłam do ściany i oparłam się o jej zimną powierzchnie. Przeszedł mnie okropny dreszcz i zakręciło mi się w głowie. Osunęłam się bezwiednie po murze z nadmiaru negatywnych wrażeń. 
Pokręciłam głową, starając się pozbyć tej myśli, ale to nie zależało od mojego umysłu. 
George podobał mi się już od dawna, a uświadomiłam to sobie dopiero teraz.... Dopiero teraz!
Wcześniej starałam się zatuszować to uczucie, zająć głowę czymś innym, ale dzisiejszej nocy wszelkie hamulce puściły. Jedno było pewne... nic nie miało być takie jak wcześniej. 
Nagle poczułam czyjąś rękę na swoim ramieniu. Momentalnie wstałam i odwróciłam się twarzą do tej osoby... a wtedy ogarnęła mnie niewyobrażalna ulga.
Maureen podeszła do mnie szybko i przytuliła, a ja starałam się powstrzymać łzy. Dziewczyna zaczęła gładzić mnie kojąco po plecach, a ja starałam się powstrzymać płacz.
- Suzanne - zaczęła miękko. - Płacz nie jest oznaką słabości. - Pokręciła głową. - Płacz jest znakiem, że potrzebujemy pomocy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz