sobota, 16 czerwca 2018

Rozdział 94


...
Poczułam na swoim nadgarstku silny uścisk, który kazał mi otworzyć oczy. Wyrwałam dłoń i przyciągnęłam ją do siebie, jednocześnie otwierając oczy i lustrując z zaskoczeniem całe pomieszczenie.
Siedzenie obok mnie było puste, chociaż, gdy odwróciłam wzrok, ujrzałam przy oknie dwie męskie sylwetki patrzące się z zamyśleniem w dal. Milczeli, a wyglądało to tak, jakby zachwycali się widokiem, jaki zastali za oknem. Istotnie był nieprzeciętny - fioletowe chmury płynęły po zaróżowionym niebie, a speszone słońce chowało się leniwie za wzniesieniami lasu.
Odkaszlnęłam, zwracając na siebie uwagę bliźniaków, którzy momentalnie znaleźli się przy mnie. Po ich minach poznałam, że byli źli. Naprawdę źli, jakbym zrobiła coś okropnego. Posłałam im zdziwione spojrzenie, jednak George zdobył się tylko na mocniejsze zaciśniecie zębów, a Fred przeczesał nerwowo włosy, tym samym niszcząc ich rozgardiasz.
- Co jest? - mruknęłam, a mój głos był dziwnie zachrypnięty. Momentalnie zamilkłam, wytrzeszczając oczy.
- Daliśmy ci ciągutkę, Suz - odparł George troskliwie, ale z jego oczu nie dało się niczego odczytać. Tak jakby chłopak rzucił na nie jakąś cholerną barierę. - Okazało się, że jesteś uczulona na jeden z jej składników...
- Konkretniej na ziarna maku lekarskiego - wtrącił jego brat.
- ...A następnie zemdlałaś, więc szybko przenieśliśmy cię tutaj.
Rozejrzałam się krytycznie po skrzydle szpitalnym, a kiedy chciałam podrapać się po ramieniu, zrozumiałam, że na przedramię założono mi bandaż. Spojrzałam na niego krzywo.
Po chwili jednak ogarnęło mnie poczucie paniki.
- I właśnie wtedy wyszło to - mruknął George karcąco. - Krew wydostawała się z całej twojej ręki.
- Tylko z przedramienia - poprawiłam, jednak pod wpływem ich karcącego spojrzenia przygryzłam wargę i postanowiłam się zamknąć.
- Pani Pompfrey powiedziała, że rany na twojej ręce były już zasklepione, a alergia sprawiła, że płytki zaczęły puszczać, a skrzepliny zaczęły się rozpływać.
Zmrużyłam brwi.
- Suzanne, te rany miałaś wzdłuż przedramienia - rzekł Fred, jakby ta informacja była najważniejsza na świecie.
- I co z tego? - fuknęłam, odwracając wzrok.
- Suzanne. - Jego brat wypuścił powietrze z płuc. - Powiedz nam, czy ty... - Urwał na chwilę. - Czy ty się tniesz?
Nagle zapadła cisza. Znów wróciłam wzrokiem na bliźniaków, lecz po chwili moje niesforne źrenice przypatrywały się tylko George'owi. Nie miałam żadnej depresji! Nie cięłam się, do jasnej cholery!  Co oni sobie myśleli, wysnuwając takie wnioski!
- Chyba sobie jaja robicie? - prychnęłam, momentalnie się prostując. Bliźniacy na moją nerwową reakcję odsunęlii się ode mnie delikatnie. - Nie tnę się! - powiedziałam, jakby nadal nie zrozumieli. - Nigdy się nie cięłam! - Wyswobodziłam rękę spod pościeli i uniosłam ją lekko w górę. - I nigdy nie zamierzam tego robić! - Na te słowa zerwałam ze swojego ciała bandaż i odrzuciłam go na bok łóżka.
Bliźniacy przełknęli ślinę na mój wybuch złości.
-  Nie jestem jakąś cholerną mugolką z depresją! - fuknęłam, opadając na łóżku i spoglądając na swoją skórę.
Nie będę obrażać kolegów - widniało wyryte na dłoni. Teraz przynajmniej dało się to zobaczyć.
- To w takim razie co ty robiłaś? - Fred złapał mnie delikatnie za dłoń. Jego brat był bardzo spięty.
Wzięłam głęboki wdech. A jednak z tą dwójką nie ma żadnych tajemnic. Chwilę bijąc się z myślami, wyprostowałam się na łóżku.
- Byłam u profesor Umbridge na szlabanie - mruknęłam, słysząc, że wraca mi głos. - Stosuje ona do tego dość radykalne metody. - Dłonie bliźniaków mimowolnie ułożyły się w pięści. - Tylko spróbujecie się zemścić, to wyskrobię wam takie same!
- Najlepiej na czole, Suzanne - prychnął George, podnosząc się z krzesła i opuszczając pomieszczenie.
- Na dupie! - warknęłam, przez co Fred zaśmiał się sztucznie i także podążył za bratem.
...
Z ulgą przyjęłam informację, że Dumbledore zwolnił mnie na kilka dni ze szkoły, dzięki czemu mogłam w spokoju wrócić na Grimmauld Place bez strachu, że Umbridge będzie żywić do mnie później jakieś pretensje. Jednak zbliżający się czas nie zapowiadał niczego dobrego.
Gdy tylko znalazłam się w kuchni Blacków, momentalnie dopadła mnie ta posępna atmosfera. Przy czarnym stole znajdował się tylko Fletcher i Syriusz, który nie zwrócił na mnie jakoś specjalnie uwagi. W przeciwieństwie do jego towarzysza wstającego z krzesła na mój widok.
- Panienka Suzanne - mruknął z podejrzaną radością, przez co parsknęłam pod nosem.
- Pan Fletcher - odparłam, przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie, gdy Remus opieprzał go za jakiś wyskok. Po spędzeniu z tym człowiekiem prawie połowy wakacji mogłam stwierdzić, że był starszą i odrobinę obleśniejszą wersją bliźniaków. - Jak idzie biznes?
- Mroczki okazały się bardzo niedochodowym interesem! - Zasępił się na chwilę. - Może Fred i George chcieliby kilka otrzymać?
- Mogą być zainteresowani.
- Tylko pamiętaj, że będzie to kosztować. - Przyłożył kciuk do środkowego i wskazującego palca, a następnie potarł nim dynamicznie, pokazując tym samym jego wyobrażenie gotówki.
- Dla znajomych mógłbyś znaleźć jakąś zniżkę.
- Co możesz mi zaproponować?
Wyszczerzyłam się drwiąco, rzucając na stół Blacków małą paczkę, której zawartość pozwoliła mi na pojawienie się tutaj.
- Co to? - fuknął, otwierając opakowanie i wyjmując z niej niebieską żujkę. - Co ty, dziewczyno, dajesz mi garść wyżutych gum?
- Spróbuj, a zobaczysz. Mnie zwaliły z nóg.
Mężczyzna zmrużył lekko oczy, a następnie włożył jeden ze specyfików. Pożuł go chwilę, a wtedy na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. Niestety szybko zniknął i znów zastąpiła go drwina.
- Co ty, Suzanne, ja łakociami nie handluję - mruknął, wysuwając dłoń z pozostałymi gumami w moim kierunku.
- Ponoć w posiadłości Riddle'ów nie znalazłeś się przypadkowo. Która urzędniczka była tak naiwna, aby wysłać tam ciebie? - spytałam, przechylając głowę i uśmiechając się w duchu ze zdziwionej miny Syriusza, który nadal przypatrywał się nam w milczeniu.
- Dumbledore kazał mi zachować dyskrecję, kto... - tłumaczył się głosem, który nie należał do niego. Brzmiał jak Umbridge.
Fletcher wytrzeszczył oczy i zasłonił sobie usta dłonią.
- Umbridge kazała ci się tam dostać - stwierdziłam z satysfakcją. Mój wzrok przeniósł się na Blacka, jednak ten nie zdawał się być zaskoczony. Raczej dumny. - Black, wiedziałeś o tym! - rzuciłam w jego kierunku, na co on teatralnie odwrócił wzrok. - Wiedziałeś, że to Umbridge, a w czasie ostatniej pełni chciałeś mnie dyskretnie na to naprowadzić.
Z ust Blacka z świstem wypadło powietrze.
- Powiedzmy, że wierzyłem w twoją dociekliwość. - Ziewnął znudzenie.
- Po co?
- Tajne i nie wolno...
- Black! - warknęłam, a Fletcher w tym czasie zdążył wsadzić gumy bliźniaków głęboko w kieszeń swojej połatanej marynarki i zostawić w zamian trzy klatki z czymś co wyglądem przypominało miniaturową wersję owcy o wełnie z waty cukrowej! Kudłaty mężczyzna opuścił pomieszczenie. - Po jaką cholerę wysłała tam Fletchera? - Zaczęłam żałować, że w tamtym okresie miałam na głowie Turniej Trójmagiczny!
- Chciała znaleźć tam horkruksa Voldemorta. Z naszych źródeł wynika, że był to Medalion Slytherina.
- Voldemort ma horkruksa? - zdziwiłam się, po chwili uderzając dłonią w blat. Naiwne było moje myślenie, sugerujące, że Czarny Pan nie będzie chciał zabezpieczyć się przed śmiercią najgorszymi czarnomagicznymi sztuczkami.
Syriusz nie odpowiedział na moje retoryczne pytanie, a jedynie wypił część zawartości poblisko stojącej butelki piwa.
- Dlaczego Umbridge chciała znaleźć ten medalion? - spytałam, odzyskując spokojny oddech.
- Zapewne miała dług u Voldemorta. - Wzruszył ramionami, jakby w ogóle go to nie obchodziło.
- Black, jeżeli ona z nim współpracuje, to oznacza to, że...
- Że nie dowiadujemy się więcej, niż do tej pory. Poza ty Umbridge jest zawodnikiem, który tylko głośno szczeka. Nie może nam zadać realnych strat!
- Powiedział animag-pies - skomentowałam. - Wam, jako Zakonowi, nie może. Ale uczniowie nie mają z nią tak gładko.
- Musicie to wytrzymać. Na wojnie dzieją się o wiele gorsze rzeczy.
- Pierwszoklasista ma uczestniczyć w wojnie? - fuknęłam. - Syriuszu, czy ty się słyszysz?
Black zamilkł na chwilę. Zlustrował mnie czujnym spojrzeniem, a następnie opróżnił butelkę piwa do końca i przemienił ją w pełną.
- Dlatego mamy cię w Hogwarcie - mruknął z zadowoleniem. - Masz być głosem rozsądku dla tych dzieciaków.
...
Dumbledore posłał mi pocieszny uśmiech, a następnie odsunął się ode mnie o kolejne dwa kroki i wyszeptał pod nosem jakieś niezrozumiałe frazy.
- Fawkes! - rzucił nagle w eter, a chwilę później znikąd wystrzeliła między nami jasna łuna światła, przemieniająca się w ognistego ptaka o czarnych, lśniących oczach.
Przełknęłam ślinę, pierwszy raz widząc feniksa z tak bliskiej odległości.
Stworzenie było jeszcze piękniejsze niż podawali to w książkach. Jego pióra żarzyły się opanowanym ogniem, który przygasał i pojawiał się przy każdym najmniejszym ruchu stworzenia. Jego złote szpony i dziób wydawały się niebezpieczne i delikatne za razem. Każdy jego krok na tej brzydkiej podłodze wydawał się tak perfekcyjny, że nie można było tak po prostu oderwać od niego oczu.
- Suzanne - zaczął Dumbledore, przez co niechętnie przeniosłam na niego wzrok. - Czy jesteś gotowa?
- Nie ma innej możliwości, dyrektorze - odparłam, cały czas próbując nie zapomnieć słów, które od kilku ostatnich minut wciąż hulały mi po głowie.
Przebywaliśmy w przestronnym miejscu, gdzie nie było żadnych mebli. Ciemność była rozpędzana przez światło emitowane przez kilka świec w kącie pomieszczenia oraz błyszczące pióra feniksa.
- Pamiętaj, Suzanne, że po tym nie będzie odwrotu - ostrzegł starzec.
- Nie będzie do czego wracać - odparłam, siląc się na powagę. Remus ostrzegał mnie, aby moje odpowiedzi były jak najbardziej odpowiednie.
- Od każdego z członków wymagam czegoś innego, Suzanne. - Skinęłam głową. - Zazwyczaj przychodziło mi z łatwością rozdawanie zadań dla poszczególnych osób, gdyż patrzyłem na ich predyspozycje. Z tobą miałem drobny problem, bo musiałem wybrać tylko jedną cechę, decydującą o wszystkim.
- Mógł pan zrobić wywiad środowiskowy - wtrąciłam, nie mogąc się powstrzymać, na co Dumbledore uśmiechnął się delikatnie.
- Chciałem wybrać niewyparzony język, niestety ta zdolność była już zajęta - zironizował, a na jego twarzy znów pojawiła się powaga. - Radość i poczucie humoru to bardzo pożądane umiejętności - Mocno podkreślił to słowo. - ale chciałem je zachować dla kogoś innego.
- Bliźniacy? - podchwyciłam z nadzieją, wiedząc, jak chcieli przynależeć do Zakonu.
- Istotnie, panowie Weasley - przytaknął, odchrząkując cicho. - Na nich jednak mogę zaczekać do tego nieszczęsnego Prima Aprilis.
Uśmiechnęłam się pod nosem, a feniks poruszył się niespokojnie.
- Niecierpliwi się - wyjaśnił dyrektor na moją speszoną minę. - Nie ma przecież całego dnia.
Stworzenie na słowa dyrektora wydało z siebie melodyjny głos, brzmiący jak najpiękniejsza muzyka.
- Suzanne - Dumbledore spojrzał na mnie uważnie. - proszę cię, aby przyjaźń nigdy nie opuściła twojego życia. To nią powinnaś się kierować w swoich wyborach: dobrem drugiego człowieka.
Przytaknęłam, a wtedy dłonie Dumbledore'a skierowały się w stronę Fawkesa.
Ptak zaśpiewał pięknie, a następnie wzniósł się w górę i przysiadł na moim ramieniu, przybliżając główkę do mojej twarzy.
- Złóż przysięgę, Suzanne - rzekł Dumbledore, a z jego dłoni wyłonił się przyjemny ogień. Po chwili oczy starca wypełniły się białym światłem, a wszystkie świece zgasły, co spowodowało chwilowym pojawieniem się szarej mgły.
Od dyrektora emanował spokój, a światłość jak na razie go nie opuszczała.
- Przysięgnij na Fawkesa. - Kiedy usta Dumbledore'a rozchyliły się, z ich środka także wypadła jasność.
Westchnęłam, przenosząc spojrzenie na ptaka, którego pióra także zaczęły wydobywać z siebie światło. Przełknęłam ślinę, widząc stworzenie, którego ciepła łuna przedostaje się przez całe moje ciało i promieniuje.
Zarówno ptak jak i Dumbledore emanowali białą poświatą, ale zdawali się być w pełni świadomi.
Ostatni raz walcząc z niepotrzebnymi myślami, pokręciłam głową, a wtedy z moich ust wydobył się pewnym głos.
- Ja, Suzanne Lupin, od dzisiaj zobowiązuję się do walki przeciw Lordowi Voldemortowi i jego zwolennikom. Przysięgam stanąć przeciwko niemu i bronić wartości, które Tom Marvolo Riddle w sobie zdusił i teraz próbuje zrobić to samo z całym krajem. Będę walczyć, pomimo konsekwencji, które za tym idą. Jestem gotowa ponieść śmierć w obronie idei Zakonu! Dlatego też obiecuję wierność Zakonowi Feniksa, a w dotrzymaniu mojej przysięgi pomoże mi... PRZYJAŹŃ.
Poczułam, że do mojego umysłu wtargnęła fala światła, która odsłania moje zmysły jak wtedy, gdy Dumbledore dotknął mojego ramienia w tamte pamiętne wakacje, od których rozpoczął się cały ten cyrk.
...
W moje płuca dostał się zwodniczy dym, który wraz z wydostaniem się ze mnie zabrał wszystkie troski i zmartwienia. Nie licząc jednego, a jego inicjały to: G.W. Z moich ust wypadła urokliwa mgiełka układająca się w coś na kształt tłuczka. Jak bardzo chciałam się nim walnąć w tamtym momencie.
To uczucie minęło, gdy usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Przekręciłam niechętnie głowę w tamtym kierunku, ale widok, który tam zastałam, wprost zwalił mnie z nóg. Przełknęłam ślinę, instynktownie podnosząc się z parapetu i dogaszając papierosa o jego zimną powierzchnię. Serce na nowo zaczęło szybciej bić, a umysł stał się mniej zatłoczony.
- Co tutaj robisz? - spytałam, czując, że chłopak podchodzi do mnie i zdecydowanie składa na moich ustach tęskny pocałunek. Tak bardzo teraz mi go brakowało.
Wplotłam dłoń w jego włosy, lekko rozchylając wargi, tym samym dając mu dostęp do wnętrza moich ust. Złączenia naszych warg nie miały nic wspólnego z delikatnością. Brakowało mi tego, w jaki sposób jego dłonie na mnie działały. Tęskniłam za słodkim posmakiem jego warg.
Zamruczałam, czując, że zostałam popchnięta na materac, a chłopak przygniata mnie swoim ciałem. Jego dłonie smagały zachłannie moje ubrane ciało, jednak już po chwili oderwałam się od niego i posłałam mu drwiący uśmiech.
- Tęskniłam za tobą, idioto - wydyszałam wprost w jego zaciśnięte wargi.
W granatowych oczach dostrzegłam ten dziki błysk, który zawsze zwalał mnie z nóg. W następnej chwili Alex przyparł moje plecy do lodowatej ściany i składał na mojej szyi wilgotne pocałunki, na które w stu procentach mu przyzwalałam.
Moje dłonie niekontrolowanie znalazły się na torsie chłopaka i pośpiesznie zaczęły zsuwać z niego cienki materiał czarnej obcisłej bluzki, która zasłaniała tak wiele. Blondyn momentalnie oderwał się od mojej skóry.
- Suzanne - wydał z siebie, a moje imię w jego ustach zabrzmiało tak rozkosznie, że po prostu wpiłam się w jego wargi, czując w podbrzuszu powoli zbierającą się siłę.
- Proszę - mruknęłam, na co chłopak zrzucił z siebie T-shirt, a wtedy naparł na mnie swoim nagim torsem. Parsknęłam, czując pod palcami jego gładkie, umięśnione ciało.
Przekręciłam nas, przez co teraz to ja byłam na górze. Usiadłam okrakiem na jego biodrach, zaczynając prowadzić ścieżkę pocałunków na jego rozdygotanej skórze. Kiedy zbliżyłam się do jego paska od spodni, Alex nagle zrównał mnie z sobą i spojrzał z nagłą czułością w moje wargi.
- Nie wypada odmawiać dziewczynie - sapnęłam ponownie w jego usta, a kiedy to go nie przekonało, rzuciłam na drzwi zaklęcie zamykające. - Nikt nie wejdzie - zapewniłam.
- Suzanne. - Pokręcił głową, chociaż w jego oczach z każdą chwilą rosło pożądanie.
- Ok. - Wzruszyłam ramionami, schodząc z jego ud. - Skoro tak bardzo tego nie chcesz, to faktycznie zacznę zaraz myśleć, że... - Nagle urwałam, aby napięcie między nami sięgnęło zenitu. - ...że cię nie pociągam - prawie że wyszeptałam, czując w tym samym momencie, jak jego dłonie znajdują się na mojej talii.
W tym samym miejscu, co niedawno był George!
Odpychając tę myśl, zrzuciłam z siebie sweter, co Alex podsumował głośnym westchnieniem. Wpadliśmy w swoje ramiona, a nasze ciała z zapałem ocierały się o siebie, chociaż nadal nie byliśmy nadzy.
Do czasu.
Po krótkiej chwili blondyn złapał zapięcie mojego stanika, a następnie niwelując przeszkodę, zaczął zaznaczać na nowoodsłoniętym skrawku ciała wilgotną ścieżkę za pomocą swoich ust. Po chwili znów padliśmy na moje łóżko, czując, że rozrywa nas z niesamowitej rozkoszy pożądanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz