niedziela, 10 czerwca 2018

Rozdział 91

Rozdział 91.
...
Gdyby ktoś pozwolił mi cofnąć czas, i tak postąpiłabym tak samo. Choćby dla spokoju sumienia lub dla własnej satysfakcji, ale, do cholery jasnej, zrobiłabym to po raz drugi. Zrobiłabym to, chociaż finalnie wiązały się z tym bolesne konsekwencje. Bardzo bolesne.
Przykładając pierwszy raz pióro Umbridge do pergaminu i pisząc niewinne zdanie: "Nie będę obrażać kolegów", nadal byłam pewna swoich racji. Czując po raz pierwszy, że wyrazy zapisane na kartce, wżynają się w moją skórę i stają się namacalnym dowodem na sadyzm kobiety, byłam pewna, że postąpiłam słusznie. Widząc, że brunatna stróżka cieczy wypływa z krwawych liter na moim przedramieniu, czułam satysfakcję, że zrobiłam coś dobrego - gdybym zrobiła coś złego, pani Minister nie ukarałaby mnie.
Na bladej skórze coraz trwalej rozprowadzał się palący ból. Litery wpijały się w rękę jak pijawki, a gdy odrywałam pióro od pergaminu, czułam nieprzyjemne szczypanie.
Starałam się uspokoić. Nie dawać Umbridge satysfakcji z mojego cierpienia - chociaż było tak bardzo nieznaczne i tak bolało cholernie! Przed oczami pojawiły się pierwsze mroczki, ale pisałam dalej. Nie miałam zamiaru błagać jej o to, aby łaskawie pozwoliła mi przestać! To ona miała to zrobić! Miała prosić, bym więcej nie przykładała już stalówki do śnieżnobiałej kartki.
Gdyby ktoś dał mi cofnąć czas, zrobiłabym to po raz drugi. Widząc przerażoną twarz brata Collina, nie mogłabym przejść obojętnie. Szydzili z niego jacyś ślizgoni, przez co znów przypomniałam sobie, dlaczego nienawidziłam ich przez ostatnie pięć lat! Ich podłe wyzwiska do tego niewinnego chłopca: "spieprzaj, szlamo, gdzie twoje miejsce", "z przyjemnością oddałbym cię na rozszarpanie", "na takich jak ty szkoda mi zaklęć niewybaczalnych".
Niewybaczalne było to, że mówili to uczniowie z czwartego i piątego roku! Mówili to, chyba tak naprawdę nie rozumiejąc tych słów. Było mi żal zarówno Daniela Creeveya jak i tamtej czwórki. Aż żal tyłek ściskał, widząc tych wszystkich ślizgonów, których rodzice wmówili im takie brednie. Wmawiając im, że są lepsi.
Oraz że bycie szlamą, wilkołakiem, wampirem czy kimś jeszcze innym jest złe. Szydzili z mieszańców! Szydzili z każdego, kto nie wpasowywał się w ich utarty schemat. I nie zdawali sobie z tego sprawy, bo ich wrażliwość została zabrana im przez rodziców. A następnie znów ją odzyskali, tyle, że mieściła się ona w lichej łyżeczce od herbaty.
Pierdolę!
Pomieszczenie wypełnił mój głośny syk, gdy pojawiające się litery wpiły się w mięso mojej dłoni. Bałam się tam spojrzeć. Zamiast napisu: nie będę obrażać kolegów, znajdowała się tam teraz poharatana skóra. Jakby rzucił się na mnie pies lub jakbym się okaleczała.
- Wystarczy - Umbridge przerwała moją karę spokojnym głosem.
Trzęsącą dłonią odłożyłam pióro na blat stolika. Kiedy wchodziłam do pomieszczenia, nie sądziłam, że moja kara będzie polegał na czymś takim.
Uniosłam głowę i utkwiłam wzrok w szpetną sylwetkę kobiety. Czułam drżenie mojej wargi. Czułam, że łzy napływają do oczu. Jednak poczucie wyższości nad Umbridge nie pozwalało mi zachować ludzkich barier obronnych. Czułam przeszywający ból, jednocześnie mając nadzieję, że wcale go nie czuję. Że było to jedynie cholernym wyobrażeniem.
- To koniec twojego szlabanu - poinformowała kobieta, a jej głos był serdecznie sztuczny. Zapałałam do niej nienawiścią. Nawet kotom, wiszące w tym przebrzydłym pomieszczeniu pełnym różu i białych serwetek, współczułam z całego serca, że muszą codziennie patrzeć na tę jędzę!
Przygryzłam wargę, aby powstrzymać się od złośliwego komentarza. Podniosłam się z miejsca, chcąc ruszyć w kierunku wyjścia i jak najszybciej znaleźć się w gronie przyjaciół, którzy spędzali czas na błoniach. Jednak powstrzymało mnie głośne chrząknięcie tej podłej Landryny.
- Otrzymałam wyniki twojego egzaminu. - Jej słowa wprawiły moje serce w szybsze kołatanie. - Obawiam się, że... - Nagle urwała, biorąc z biurka arkusz, który wypełniałam zaledwie tydzień temu.
- Zostaję na siódmym roku? - spytałam z nadzieją, chociaż mój ton wcale na to nie wskazywał.
- Zadowalający poziom, jednak... - Urwała, patrząc na mnie srogo. - komisja postanowiła, abyś przeszła egzamin praktyczny.
Zaśmiałam się w duchu. Ta kobieta była cyniczna! Przecież to ona zarządzała tą przeklętą komisją, co oznaczało, że...
 - Egzamin praktyczny odbędzie się już wkrótce. Podanie ci konkretnego terminu nie będzie potrzebne. - Wskazała na drzwi, pozwalając mi łaskawie opuścić pomieszczenie.
Wypadając z jej gabinetu i znajdując się na korytarzu, czułam w sobie wzmagającą się gorycz. Moje nogi samoistnie prowadziły mnie w kierunku przyjaciół. Ich sylwetki wyraźnie kształtowały się na zielonych jeszcze błoniach. Westchnęłam z ulgą na widok tej rozchichotanej piątki, a gdy znalazłam się jakieś pięć metrów od drzewa, pod którym przesiadywali, ci nareszcie zwrócili na mnie uwagę.
- Suzanne - Maureen podniosła się instynktownie. To ona była świadkiem mojej interwencji u ślizgonów. - I co ci powiedziała Umbridge? - spytała, jednak ja zdołałam jedynie podejść do niej i przytulić ją z całej siły. Po chwili poczułam, że jej ręce oplatają mnie delikatnie. - Co się stało? - prawie że wyszeptała.
- Byłam na szlabanie, właśnie mnie wypuściła - mruknęłam, czując, że irytacja wzrasta z każdą chwilą.
- Szlaban? Niby za co? - fuknęła wprost w moje włosy.
- Nie będę obrażać kolegów - powtórzyłam jak mantrę słowa, które wrzynały mi się teraz w prawe przedramię.
- Suzanne, jesteś prefektem! Twoim obowiązkiem jest przestrzegać uczniów od takich sytuacji! - oburzyła się, odsuwając się ode mnie. Pod wpływem jej czujnego spojrzenia, naciągnęłam staranniej sweter na nadgarstki. Nie mogłam dopuścić, aby zauważyła moje rany.
- Myślisz, że nie próbowałam jej tego wyjaśnić? - Opadłam niezgrabnie na trawę i wymieniłam z pozostałymi łagodny uśmiech.
Znów czułam na sobie palący wzrok George'a. Moje policzki instynktownie zaróżowiły się.
- Co kazała ci zrobić? - rzuciła Angelina.
- Przepisywałam na kartce zdanie... - Z mojego gardła wydobył się cichy jęk, gdyż za mocno ścisnęłam rękaw swetra wokół prawej ręki. Przyjaciele spojrzeli na mnie czujniej. - "nie będę obrażać kolegów".
- To chyba nie było takie złe. - Lee pokręcił głową, starając się mnie pocieszyć.
Moje szydercze prychnięcie powiedziało im więcej niż miało.
- Co się tam stało? - George podniósł się z trawy i utkwił we mnie zaborcze spojrzenie.
- Co się miało stać? - mruknęłam. - Umbridge to zołza, tak samo jak wszyscy urzędnicy Ministerstwa. Za kilka dni będę zdawała egzamin praktyczny.
- Nie zdałaś teorii? - podłapał George. - Mówiłaś, że poszedł ci...
- Mówię wiele rzeczy, George! - fuknęłam. - Nie, nie poszedł mi, dlatego zdaję teraz praktyczny.
- Ale wiesz, co to oznacza? - Fred posłał mi zaniepokojone spojrzenie. - Umbridge jest przecież przewodniczącą tej komisji, więc...
- Tak, wiem - jęknęłam, rzucając się na trawę. - Umbridge zaczęła łamać własne zasady, aby tylko zajść mi za skórę. To przecież ona od ponad miesiąca wtłacza nam do głów, że jedynie teoretyczna magia może nam pomóc!
...
Wybuchy po południu zawsze poprawiały mi humor. Zwłaszcza, gdy towarzyszyły im śmiechy bliźniaków, których właściciele co raz wymyślali coś jeszcze niebezpieczniejszego. Wertowali właśnie stronice formularzy zgłoszeniowych, które miały im ułatwić organizację, jednak bałagan, jaki panował w tych papierach, tak naprawdę niczego im nie ułatwiał.
Starałam się pomóc rudzielcom przez w miarę sensowne układanie i segregację ulotek, jednak gdy znów te znalazły się na podłodze, moje nerwy zostały już wyszarpane.
- Ja tu staram się wam pomóc, jak dobry przyjaciel, a wy, zamiast skorzystać z tej pomocy, tylko mi przeszkadzacie - fuknęłam, podnosząc się z miejsca.
George zwinnie złapał mnie za prawe przedramię, powodując, że na niego spojrzałam.
- Nie idź - poprosił pewnym głosem, ale w tej samej chwili z moich ust wydobył się głuchy syk. Pośpiesznie wyswobodziłam się z jego uścisku i naciągnęłam na dłonie sweter. Chłopacy zmarszczyli nieco brwi.
- Wszystko w porządku? - rzucił Fred, przyglądając mi się badawczo.
Jednak siła jego spojrzenia w niczym nie dorównywała jego bratu. Pod wpływem wzroku George'a moje ciało przeszedł zimny dreszcz, a w brzuchu poczułam nagły kurcz. Nie znosiłam się za to, jak ostatnimi czasy reagowałam na jego obecność!
- Jak zawsze - odparłam, opadając na fotel, przez co George posłał mi kpiący uśmiech. Zamachnęłam się w ramach odezwy nogą w jego stronę. Refleks chłopaka pozwolił mu uniknąć ataku.
- Amatorka - skomentował, na co jedynie przewróciłam oczami. W jego ustach ta obelga wydała mi się nawet przyjemna... Co za kretyn!
Fred tym czasem przeglądał kolejne zgłoszenia.
- Uważam, że powinniśmy ogłosić kolejny nabór - mruknął. - Większość naszych królików doświadczalnych to gnomy z naszego ogródka. Nie pociągniemy tak długo.
- Nie namówiliście przypadkiem Fletchera na ten cały cyrk? - podrzuciłam kpiąco.
- Fletchera wykluczamy - poinformował George. - tego faceta absolutnie nic nie ruszy. Wlejesz mu do herbaty arszenik, a on jeszcze poprosi o dolewkę! - Pacnął się w czoło.
- Jak bardzo niebezpieczne są wasze eksperymenty?
- W skali od zera do dziesięciu? - Skinęłam głową. - Jedenaście! Nigdy tak naprawdę nie wiemy, co się stanie.
- A już zamierzałam się zgłosić. - Zachichotałam na widok ich zaskoczonych min.
- Mówisz serio? - podłapał George.
- Zamierzałam, chwytasz? W czasie przeszłym!
- Och, no weź, Suzanne. Jesteś naszą ostatnią deską ratunku! - poprosił, a jego usta wydęły się w zabawny sposób, przez co nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jednak kiedy dłoń chłopaka dotknęła lekko mojego kolana (przypadkiem), momentalnie odskoczyłam od niego jak oparzona.
- Daj mi ten formularz! - prychnęłam, dostając czysty pergamin.
Zaczęłam w ciszy wypełniać kolejne jego pola, cały czas czując na sobie zainteresowane spojrzenia rudzielców. Znając życie, siedzieliby tak długo, gdyby nagle jedna pani prefekt nie wpadła rozwścieczona do salonu.
- Jesteście nieodpowiedzialni, nierozsądni, niepoważni! - krzyknęła Hermiona na widok bliźniaków, przez co ja wychyliłam się z ich formularza. Z jej oczu ciskały gromy!
- Darujesz sobie, Hermiona, te partykuły? - fuknął George, machając na mnie dłonią, abym kontynuowała to, co robiłam jeszcze przed chwilą.
- Nie! Wasze zachowanie jest wprost karygodne! - awanturowała się dalej. - Jak mogliście wykorzystać pierwszoklasistów do tych waszych dziecinnych eksperymentów?
- Cały czas nadużywasz języka, pani prefekt - skarcił ją Fred. - Poza tym podpisali formularz. - Pomachał dziewczynie jakimiś kartkami przed nosem.
- Co? - oburzyła się, jakby właśnie uderzył ją w twarz. Przewróciłam oczami na jej reakcję: mocno przesadzoną.
- Przecież to logiczne, że cię nie posłuchają - wtrąciłam się, a Hermiona dostała mentalnie drugiego plaskacza. -  Nie słuchają nawet zaleceń Dumbledore'a, a ty myślisz, że odniosą się do jakże cennych wskazówek i rad jakiegoś głupiego prefekta? - prychnęłam. - Błagam.
- Suzanne? Przecież ty też jesteś prefektem!
- No mówię przecież: nie słuchają żadnego prefekta.
- Słuszna uwaga, skarbie - rzucił Fred w moją stronę, a ja uśmiechnęłam się kpiąco. Hermiona jednak zzieleniała ze złości.
- Cała wasza trójka dostaje szlaban w tę sobotę po południu! - stwierdziła pewnie Granger.
- Prędzej słońce zgaśnie niż my opuścimy mecz. - odparł jej pewnie Fred.
- To się zobaczy - odeszła ze złością, kierując się do swojego dormitorium.
...
Posłałam Syriuszowi niepewne spojrzenie. Mężczyzna przez ostatnie godziny okazał mi ogromną ilość troski, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Cieszyłam się też, że pod animagiczną postacią mogliśmy się komunikować, bo inaczej nie wytrzymałabym psychicznie z tak ogromną do przetworzenia ilością informacji.
- Syriuszu, a co ty byś zrobił na moim miejscu? - mruknęłam, kiedy Remus zajął się oszczekiwaniem jakiegoś niskiego drzewa. - Nie mogę tak po prostu odpuścić Umbridge! Nie tylko ja przecież ucierpię na jej szlabanach. A co będzie, jeśli ona ukarze w ten sam sposób pierwszo lub drugoroczniaka? Rany na mojej ręce z trudem zdołały się zagoić!
Black pod postacią czarnego psa westchnął ciężko. Przez chwilę bardzo starannie zbierał myśli, a po chwili szczeknął coś na Remusa i ponownie spojrzał na mnie.
- Niewątpliwie ta cała Umbridge łamie prawo.
- Okaleczanie uczniów z pewnością nie należy do jej obowiązków - wtrąciłam z pogardą.
- Ale nie rozumiesz, Suzanne! Umbridge została wysłana przez Ministerstwo. Jej zadaniem jest zapewne osłabić morale wśród uczniów. Kiedy wam się sprzykrzy kaleczenie sobie rąk, wtedy da wam spokój. Ale do tego czasu musicie się poddać.
- Przecież my nigdy tego nie zrobimy...
- Właśnie, ale Ministerstwo ma takie plany. Z naszych informacji wynika, że Dumbledore niedługo pójdzie w odstawkę. Niestety mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że Hogwart jest bezpieczny, tylko dopóki Dumbledore będzie znajdował się w środku. Voldemort nie boi się nikogo innego.
- Ministerstwo neguje plotki o powrocie Voldemorta!
- A co innego ma robić? Przyklasnąć temu i wywołać panikę? Poza tym nie oszukujmy się, większość urzędników ma spowinowacenia z Voldemortem. W czasie pierwszej wojny wielu obecnych Ministrów nagle zaczęło nabierać znaczenia w Ministerstwie. Na przykład ta cała wasza Dolores Umbridge.
- Myślisz, że współpracowała z Voldemortem?
- To bardzo poważne oskarżenia, ale nie można tego wykluczyć. Sprawdź ją. Nie wiem, poszperaj w jej rzeczach, może natkniesz się na coś w starych kronikach Hogwartu.
Skinęłam głową w momencie, gdy nocną ciszę rozdarło głośne wycie wilkołaka.
...
Siedziałam na ławce, a moje dłonie delikatnie trzęsły się pomimo niechęci mojej woli. Bałam się, a strach doskonale wykorzystywał tą przewagę nade mną. Byłam już po egzaminie praktycznym. Poszło mi poprawnie. Bałam się powiedzieć, że byłam z siebie bardzo zadowolona, bo zapewne Umbridge znajdzie milion sposobów na to, aby mnie uwalić.
Podciągnęłam kolana pod brodę i oparłam się lekko na nich. Spokój panujący na korytarzach o tej porze był wręcz zatrważający. Wszyscy uczniowie znajdowali się teraz na lekcja i tylko ja, cudowna Suzanne, musiała sterczeć jak ostatnia kretynka przez gabinetem profesor Umbridge i potulnie czekać na wyrok. Black powiedział mi, ze w razie czego będę mogła się odwoływać! Ale niby do kogo, skoro Dumbledore powoli przestawał mieć znaczenie w tej szkole.
Na ścianie przed wielką salą zawisła dzisiejszego ranka drewniana tabliczka. Podpisano ją dekretem pierwszym, a głosiła ona, że Dolores Umbridge od dzisiejszego dnia stała się Wielkim Inkwizytorem Hogwartu. Tylko siąść i zacząć płakać z własnej niedoli.
A najgorsze było to, że nie dało się jej powstrzymać. Niby jak, skoro każdą pierdołę usprawiedliwiała obrzydliwym pisemkiem od Knota na błękitnym pergaminie. Ten przeklęty dokument był namacalnym dowodem na to, że Umbridge zyskała władzę.
W głowie kołatały mi słowa Blacka. W zasadzie było to bardzo realne do zrobienia, ale potrzebowałam do tego pomocy bliźniaków. Ich talent detektywistyczny mógł bardzo się przydać. Postanowiłam sobie, że pierwszym miejscem, które przeszukam, będzie biblioteka. Musiałam znaleźć na nią haka, który pozwoliłby mi trzymać ją w garści.
A na razie pozostawało mi tylko czekać.
Wyprostowałam nogi i podwinęłam rękaw na prawej ręce. Rana na przedramieniu zasklepiła się i nie było już po niej śladu. Niestety. Ile bym teraz dała, aby z takim czymś pójść do Ministra Magii, który zapewne... I tak świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
Jęknęłam z irytacji, nagle słysząc, że drzwi gabinetu Landryny otwierają się. Ze środka wyszło kilku ludzi, którzy wymieniali między sobą uprzejmości związane z pożegnaniem. Kiedy wszyscy wyszli z pomieszczenia, nawet nie udając, że obchodzi ich moja osoba, Umbridge chrząknęła na mnie znacząco i ruchem głowy przywołała mnie do swojego gabinetu.
Znajdując się w pomieszczeniu, znów dopadła mnie ta podła atmosfera. Koty mieszkające na tych kolorowych talerzykach patrzyły na mnie z nadzieją w swoich dzikich oczach i prosiły mnie o ratunek.
Przygryzłam wargę, rozumiejąc, że martwię się o koty, które tak naprawdę nie istnieją! Jednak ich zachowania wydawały się takie prawdziwe.
- Suzanne! - Na ziemię sprowadził mnie chłodny głos urzędniczki. Kiedy zwróciłam na nią wzrok, uśmiechnęła się do mnie drwiąco i kontynuowała. - Wyniki twoich egzaminów ...zarówno teoretycznego jak i praktycznego... komisja oceniła na Zadowalający, co uprawnia cię do pozostania na siódmym roku edukacji magicznej.
Z moich ust wydobyło się westchnienie pełne ulgi. Czułam jednak, że to nie koniec dobrych wieści, a wyniki moich egzaminów zostały nieco zaniżone!
- Jednakże członkowie komisji odnieśli wrażenie, że twoje wyniki byłyby znacznie lepsze, gdybyś jednak powtórzyła szósty rok edukacji.
- Co to znaczy?
- Przez najbliższy miesiąc będziesz uczestniczyła w indywidualnych lekcjach, które z pewnością pomogą ci opanować materiał. Oczywiście nie będą one kolidowały z twoim planem zajęć, ponieważ będą odbywały się w piątkowe popołudnia i niedzielne przedpołudnia.
Przełknęłam ślinę.
- Nie można wyznaczyć innych terminów? - spytałam grzecznie, mając z tyłu głowy, że trening drużyny gryfonów rozpoczyna się w niedzielne poranki i trwa aż do obiadu. - Podczas niedzielnych zajęć mam treningi mojej domowej drużyny Quidditcha i...
- O ile wiem, to nie jesteś w drużynie, panno Lupin! - upomniała mnie profesorka.
- Na listach jestem wpisywana jako pełnoprawny członek drużyny. Mam funkcję stratega i zastępcy kapitana.
- Tak? - spytała z kpiną. - No cóż, moja droga, wychodzi na to, że przez najbliższy miesiąc będziesz musiała zaniechać pełnienia tych ról.
...
Moje oczy z zaciekłą wręcz naiwnością wertowały kolejne wydania Proroka Codziennego z czasów pierwszej wojny czarodziejów. Póki co nie natknęłam się na żadną choćby wzmiankę o Umbridge - nie wspominając już choćby o jakimś artykule czy zdjęciu.
- Suzanne, to nie ma najmniejszego sensu. Przestań już przeszukiwać te gazety - powiedział stanowczo George, na co jedynie odpowiedziałam mu jawnym milczeniem i wywróceniem oczami.
- Daj mi chwilę - poprosiła, biorąc do rąk kolejne wydanie.
- Suzanne, jesteś blada jak ściana. Odpocznij - rzekł ponownie, a kiedy to nie przyniosło żadnych rezultatów, klęknął przede mną i dotknął lekko moje kolano. - Lupin, do jasnej cholery.
- Wiesz, jak sprowadzić dziewczynę na ziemię. - Uśmiechnęłam się pod nosem, podnosząc wzrok zza czytanej gazety. Wtedy momentalnie dostrzegłam tuż przed sobą brązowe tęczówki chłopaka oraz rozszerzone źrenice dokładnie lustrujące mnie wzrokiem. - Co ty wyrabiasz? - skarciłam go kpiąco, patrząc sceptycznie na jego dziwne wygibasy. Nie doczekując się od rudzielca odpowiedzi, mówiłam dalej. - Przynajmniej pierwszy raz mogę popatrzeć na ciebie z góry. To całkiem miła odmiana - wyznałam, na co chłopak parsknął śmiechem.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - zganił mnie. - A teraz jak będzie? Odczepisz się od tych gazet?
Przygryzłam wargę, na chwilę milknąc.
- Nie - odparłam pewnie, chwytając w dłonie kolejny numer.
Wtedy George najwyraźniej nie wytrzymał i wstając gwałtownie z ziemi, nachylił się nade mną i przyszpilił moje dłonie nadgarstkami do blatu. Wtedy zrozumiałam, że nasze twarze dzielą zaledwie milimetry.
- Zdajesz sobie sprawę, że to bez sensu? - powiedział George, a jego ciepły oddech wywołał gęsią skórkę na mojej szyi i ramionach. - Umbridge nie da się zastraszyć, nie znajdziesz na nią żadnego haka.
- Och, nonsens! - zaprzeczyłam, próbując się wyrwać. - Każdy ma jakieś słabe punkty.
- Żeby mieć słabe punkty, trzeba najpierw mieć sumienie. Ta baba go nigdy nie posiadała! - rzekł poważnie, a w jego oczach pojawiły się nagle tlące się nieśmiało iskierki.
Widać było po nim, że bardzo zależy mu teraz na zachowaniu kamiennej twarzy.
Jednak po dłuższej chwili takiego stania w bezruchu w równym czasie parsknęliśmy śmiechem i pośpiesznie staraliśmy się go stłumić, aby nie nakryła nas na nim szkolna bibliotekarka.
George westchnął z rezygnacją i puścił moje nadgarstki, tym samym lekko się ode mnie oddalając.
- Co tak naprawdę chcesz tutaj znaleźć? - mruknął.
- Dowód na jej współpracę z Voldemortem.
- A ty znowu swoje. Dlaczego w twoim rozumowaniu świat dzieli się na ludzi dobrych i Śmierciożerców?
- Wcale tak nie jest! - fuknęłam.
- Nie uwierzę. - Skrzyżował ręce na piersi i posłał mi denerwujący uśmiech.
- Bell jest wredna a nie jest przecież śmierciożercą.
George szybko wypuścił z ust powietrze ze zirytowania.
- Zmówiłaś się z Fredem przeciwko mnie czy co? - jęknął. - Czy wy nie rozumiecie, że takie gadanie niczego nie zmieni.
- Czego konkretnie nie zmieni? - Wyszczerzyłam się.
- Tego, że ja i Kat nie jesteśmy już razem. I nie sądzę, abyśmy do siebie wrócili. Chyba po prostu nie pasujemy do siebie, rozumiesz? Nie ma tej chemii co na początku. - warknął przyciszonym głosem, a ja w tym samym momencie ujrzałam za nim zaskoczoną Bell. W jej jasnych oczach pojawiły się lśniące zadatki na łzy.
- Świetne wyczucie czasu - jęknęłam, pozorując kaszel, a wtedy George odwrócił się momentalnie.
Jego wyraz twarzy zmienił się tylko odrobinę na widok dziewczyny.
- Katy - zaczął, ale Bell przerwała mu ruchem ręki.
- Zamilcz, George - uciszyła go drżącym głosem. - I masz świętą rację, wiesz? Między nami wszystko już dawno było skończone. - Po wypowiedzeniu tych słów porwała się pędem w kierunku wyjścia.
Weasley westchnął z podirytowania i zerknął w moim kierunku.
- Ja chcesz, to możesz za nią iść - przyznałam. - Nie mam pretensji. - Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, przygotowując się na samotne oględziny kolejnych gazet.
George jednak nie ruszał się z miejsca.
- Nie - Pokręcił głową, przysiadając na krześle obok mnie. - Chyba wolę zostać z tobą. Poza tym gonienie jej nie miałoby najmniejszego sensu. - W duchu ucieszyłam się na jego słowa.
Cholera! Kiedyś będę smażyć się za to w piekle!
...
Kilka dni później odbył się mecz Quidditcha, w którym (pomimo gróźb Hermiony) finalnie uczestniczyliśmy. Podczas jego trwania nie mogłam opędzić się od pokusy, aby co jakiś czas nie zerknąć na George'a, który w widowiskowy sposób uderzał w tłuczki i zrzucał tym samym przeciwników z mioteł.
Uśmiechałam się podczas występowania tych zagrań. Widać było, że sprawiały mu one radość.
Cieszyłam się jeszcze bardziej, kiedy dzięki pomocy tego rudzielca, Harry'emu udało złapać się znicz.
Angelina ostrzegała mnie przed tym. Za kilka godzin w pokoju wspólnym miała odbyć się wielka impreza, której skutkiem miało być postawienie całego mojego świata na głowie.
Gdybym tylko mogła temu jakoś zapobiec!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz