poniedziałek, 11 czerwca 2018

Rozdział 93


...
Odzyskując trzeźwy umysł, poczułam, że poranne promienie słonia smagają lekko moją twarz, podrażniając otępiałe zmysły. W miękkiej pościeli było mi tak beztrosko i mogłabym spędzić w niej cały dzień, gdyby nie poczuła nagle czegoś w rodzaju wyrzutów sumienia.
Uniosłam powieki, uważnie lustrując pokój, gdzie po drugiej jego stronie na łóżkach smacznie pochrapywały Maureen i Angelina. Z przerażeniem dotknęłam ust, które teraz zdawały się być suche i spękane.
- O kurwa! - wyszeptałam, momentalnie karcąc się za nieostrożny ton. Zamilkłam, widząc, że Angelina przewróciła się na drugi bok.
Pokręciłam głową, zsuwając się z łóżka i chwytając w dłonie brązową buteleczkę z eliksirem na kaca! Może wraz z gorzkim posmakiem tego płynu, uda mi się wyrzucić z głowy wspomnienia z minionej nosy. Niestety brunatna ciecz tylko otrzeźwiła mój umysł. Przełknęłam ślinę, sama do siebie kręcąc głową.
- To nie mogło się zdarzyć - wyszeptałam, podnosząc wzrok na pobliską szafkę, na której stało niewzruszenie zdjęcie moje i bliźniaków. Byliśmy na nim niewinnymi czwartoklasistami!
Ponownie przymknęłam oczy, starając się uciec przed tymi myślami.
Dłoń chłopaka pewnie złapała mnie w talii i przyciągnęła bliżej jego gorącego ciała, co wywołało dreszcz biegnący wzdłuż mojego kręgosłupa. Oparłam lewą dłoń na piersi George'a, a drugą wplotłam w jego kasztanowe włosy, przyciągając go do siebie, aby zasmakować go bardziej.
Syknęłam, podnosząc powieki. Co ja sobie wczoraj wyobrażałam!
Nagle zachciało mi się bawić w romans z przyjacielem! Z kimś, kogo traktowałam jak brata! Nie, poprawka! To Fred był dla mnie jak brat - George był denerwującym kolegą, co ostatnimi czasy przyznałam przed Blackiem.
- Cholera - powtórzyłam, rozumiejąc, że takie użalanie się nad sobą niczego nie da!
Stawić czoła lękom? Nie, kompletna głupota! Jak miałam teraz niby funkcjonować? Miałam go zapytać, czy pamięta pocałunek, a następnie poprosić go o dyskrecję? Albo o chodzenie! Tak, zostaniemy pieprzoną parą zakochańców! Oboje byliśmy wolni, ale to nie miało... Ogarnij się, Suzanne!
Nie będziesz z nim chodzić, bo rozpieprzysz prawie siedem lat przyjaźni! Ile to książek napisano o tym, że przyjaźń zakończyła się czymś więcej, a potem to wszystko i tak szło się rąbać?
Nie mogłam dopuścić do siebie tego uczucia. Musiałam się go wyzbyć i udawać, że wszystko jest w porządku. Musiałam zdusić w sobie fakt, że George Weasley podobał mi się już od dawna!
Zanim zdążyłam cokolwiek przyswoić do swojego tępego umysłu, spojrzałam na zegarek, który wskazywał szatańską wręcz godzinę! Korepetycje z Trelawney i McGonagall zaczynałam za dwadzieścia minut. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że śniadania nie mogę sobie odpuścić.
Ruchem ręki przebierając się w ciemnogranatowe jeansy i popielatą koszulę, której dwa górne guziki darowałam sobie zapiąć, wypadłam z dormitorium z różdżką w ręku i czym prędzej kierując się do Wielkiej Sali. Kto by pomyślał, że w niedzielę będę spóźniać się na lekcję.
Wchodząc do Wielkiej Sali, zrozumiałam, że jednak nie powinnam pojawiać się na śniadaniu.
Pomieszczenie było prawie opustoszałe, przy każdym z pięciu stołów siedziała może garstka ludzi, ale moje oczy instynktownie utkwiły się w dwie sylwetki siedzące naprzeciw siebie. A konkretnie w jednej, której głosu niestety nie mogłam usłyszeć.
- Witaj, Suzanne - przywitał mnie Fred dziarskim tonem, tym samym pozbawiając mnie efektu zaskoczenia. - Dobrze wyglądasz, nie upiłaś się za bardzo na tej imprezie, mam rację? - rzucił, a ja instynktownie przeniosłam wzrok na George'a, jakby oczekując od niego wyręczenia mnie z odpowiedzi.
Jednak w jego oczach, które były sztywno wpatrzone w miskę płatków z mlekiem, kryła się pustka. Usta miał ciasno zamknięte, a dłoń zaciskała się na metalowej, bogu ducha winnej łyżce, przez co zbielały mu knykcie. Jego mięśnie ramiona były napięte, a moim ciałem znów zawładnęła potrzeba znalezienia się w jego objęciach.
Walnęłam się w duchu.
- Zabalowałam, ale mam eliksir na nietrzeźwość - odparłam, ponownie zwracając wzrok na Freda. Po chwili niechętnie przysiadłam się obok niego.
- Sprytne - potaknął. - George niestety nie ma takich wynalazków i teraz patrz jaki skacowany. - Wskazał na swojego brata, a ja zastanowiłam się, dlaczego rudzielec miał tak beznadziejny humor.
- Przedobrzyłem, ok. Myślałem, że poranek nie będzie tak makabryczny jak finalnie wypadło. - George nagle podniósł głowę i utkwił w brata swoje poważne spojrzenie.
- O, George! Ty mówisz - zachwycił się teatralnie Fred, lekko marszcząc brwi.
- Czasem lepiej milczeć, niż męczyć się gadaniem z tobą - odparł chłodnym głosem, który w niczym nie przypominał sposobu, w jaki wczoraj do mnie mówił. Przygryzłam wargę, widząc, że chłopak zamiast odwrócić w końcu wzrok na mnie, powraca do obserwacji płatków.
- Wybacz, nie wiedziałem, że jest z tobą, aż tak okropnie - rzekł Fred, ale jego ton był opanowany. Na jego miejscu naskoczyłabym na bliźniaka, jednak rudzielec tylko zerknął na mnie. - Jak tam, Lupin?
- W porządku. - Przygryzłam wargę, czując zalewającą mnie od wewnątrz falę goryczy.
W tej samej chwili George podniósł się gwałtownie z miejsca i rzucając łyżką o blat, wyszedł z wielkiej sali.
- Co go ugryzło? - zdziwił się Fred.
- A bo ja wiem? - Uderzyłam się pięścią w głowę.
- No cóż, miejmy nadzieję, że do jutra uda mu się wytrzeźwieć.
...
Wróżbiarstwo w niedzielny poranek było istną katorgą. Dlatego też z radością przyjęłam fakt, że McGonagall pojawiła się w sali, aby mnie uratować.
- Minerwo, daj nam jeszcze pięć minut! - zawyła Trelawney, a jej oczy rozbłysły zza szkieł grubych okularów. - Suzanne właśnie odnajduje swoje alter ego.
- Które mnie nienawidzi - wtrąciłam, tym samym wywołując uśmiech na twarzy McGonagall.
Profesorka jednak nie dawała za wygraną. Po krótkiej przekomarzance z wróżbitką, poszła ze mną na nasze zajęcia transmutacji. Wiedziałam jednak, że na nauce nasze rozmowy się nie skończą.
Usiadłam w pierwszej ławce, a kobieta wydała z siebie ciche westchnienie. Po chwili wyczarowała sobie krzesło i przysiadła się naprzeciw mnie.
- Suzanne - zaczęła miękkim głosem.
- Nie zamierza pani mnie uczyć. - Uniosłam lekko brew.
- Nie mam na to siły, poza tym nie widzę takiej konieczności. Od początku dostrzegałam w tobie niesamowity potencjał magiczny i na szczęście nie zawiodłaś mnie, dziecko.
- Pani profesor, wcale tak nie jest... - mruknęłam, znając swoje ograniczone możliwości.
- Umiesz więcej niż większość uczniów tej szkoły. - Uciszyła mnie dłonią, a na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen zadowolenia.
- Tom Riddle też był zdolniejszy niż ludzie w jego wieku, a teraz znamy go pod imieniem: Voldemort - fuknęłam, czego Minerwa nie omieszkała nie skomentować.
- Ale ty doszłaś do twojego obecnego poziomu dzięki ciężkiej pracy. On to zrobił dzięki podstępowi. - Przygryzła wargę. - Poza tym nie mam zamiaru poświęcać niedzieli na transmutowanie biurka w konia. Mam o wiele ciekawsze zajęcia do roboty. Między innymi Zakon. - Spojrzała na mnie znacząco.
- Coś jest nie tak?
- Na razie jest w porządku, ale przypominam ci, że jeżeli chcesz należeć do niego w pełni, musisz wysyłać nam raporty z tym, co robisz. Dumbledore nie przyjmie kogoś, komu nie zależy.
- Przecież mi bardzo zależy - przerwałam jej. - Poza tym jestem w trakcie pewnej sprawy. - Nagle zamilkłam.
- Radzę ci, Suz, nie zadzierać z Umbridge! - Kobieta momentalnie mnie rozgryzła. - Po jej stronie stoi całe ministerstwo!
- Muszę, pani profesor - upierałam się.
- Suzanne, Umbridge nie słucha nikogo - próbowała mnie przekonać. - Nie mów tego nikomu, ale... obawiam się, że niedługo Umbridge zastąpi dyrektora.
- Syriusz mi to powiedział. Ale czy ona nie wie, że Hogwart jest bezpieczny tylko z Dumbledorem na czele?
- Ona niczego nie rozumie. - Przygryzła wargę.
- Ja proszę tylko o zaufanie, pani profesor - powiedziałam. - Jeżeli mi się uda, to będzie dobrze. Jeżeli nie wyjdzie... dostanę kolejny szlaban.
- Szlaban to najdelikatniejsza forma kary - upomniała mnie McGonagall.
- Nie u Umbridge. - Pokręciłam głową, po chwili odsłaniając przedramię. Na mojej skórze znajdowało się kilka zagojonych blizn. - Umbridge używa czarnej magii do podporządkowania sobie uczniów.
Minerwa jedynie spojrzała na moją rękę z lekkim strachem. Przełknęła ślinę i przeniosła swoje czarne oczy na mnie.
- Czy ktoś o tym wie? - spytała.
- Syriusz - Mina profesorki wyrażała tyle co: No przecież! - Bliźniakom nie powiedziałam, jeśli o to chodzi.
- Oni nie powinni wiedzieć. - Wstała, przechadzając się po sali. - Zbyt martwią się o ciebie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, co ja z nimi miałam we wrześni w zeszłym roku.
- Było aż tak źle? - Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Było jeszcze gorzej.
...
Pech tego dnia nie miał zamiaru przestać za mną podążać. Poddając się nostalgicznemu przemierzaniu kolejnych korytarzy Hogwartu i przypominając sobie te stare ścieżki, które jakimś cudem stały się dla mnie tak bardzo obce, kierowałam się w stronę Wieży Gryffindoru. Miałam zamiaru wpaść do pokoju i zakopać się w stercie nie moich poduszek.
Nagle doszedł jednak do mnie dźwięk głośnego kaszlnięcia.
Doskonale wiedziałam, czego było to zapowiedzią, ale z uśmiechem odwróciłam się w stronę tej Różowej Miętówki. Jej włosy tradycyjnie zostały poddane torturom lokówki, a na ich czubku pobłyskiwała świecąca broszka. W duchu wyzwałam jej właścicielkę od najgorszych.
- Dzień dobry - przywitałam ją grzecznym tonem.
- Jesteś po zajęciach z profesor Trelawney i McGonagall? - rzuciła, a ja momentalnie skinęłam głową. - czego się nauczyłaś?
- Panowania nad swoim alter ego i zamieniania biurka w konia. - Umbridge podniosła wyzywająco dwie czarne kreski nad oczami, które miały zapewne pozorować jej wyłysiałe brwi.
- Wspaniale. - Wyszczerzyła do mnie swoje małe, ostre zęby. - Czyli rozumiem, że teraz jesteś wolna.
- Mam czas wolny, ale nie powiedziałabym, że...
- Zapominasz o swoim szlabanie, moja droga. - Posłała mi irytujący uśmiech.
- Myślałam, że... - zaczęłam, czując dreszcz przechodzący moje ciało. Moje przedramię nagle zapiekło.
Nawet nie orientując się kiedy, znalazłam się na taborecie w gabinecie profesorki.
Wraz z przyłożeniem końcówki pióra do pergaminu, moja skóra zapiekła żywym ogniem. Rozrywający dreszcz przeszedł od łokcia po końce moich palców, które po chwili ułożyły się w pięść. Lewa dłoń nadal pisała niewzruszenie, jakby oczekując, że prawa nie zechce się poddać.
Z każdą chwilą słowa coraz mocniej wżynały się w moją jasną skórę i nanosiły na nią więcej cięć. Po chwili zadawane rany przestały się goić i tylko krew wypływająca ze środka zdołała je trochę przysłonić. Niestety bólu nie dało się nie zauważyć. Wzmagał się z każdą chwilą i uderzał. Najpierw tylko w prawe przedramię, następnie w całą kończynę, aż w końcu oczy z trudem zaczęły powstrzymywać łzy a warga drżenie.
Nie mogłam pokazać, że się poddaję.
Z zaparciem pisałam kolejne linijki tego przeklętego tekstu, który wżynał się coraz mocniej w moją dłoń. Może nie powinnam jednak naskakiwać na tych ślizgonów? Może mieli rację, kiedy atakowali tego... bezbronnego małego chłopca!
Odsunęłam te myśli, ściskając dłoń w twardą pięść.
- Nie poddawaj się!
Te słowa dały mi wiele pociechy. Kolejne trzy linijki wypełniły się czarnym tuszem, a ręka coraz mocniej zakrywała się szkarłatną cieczą.
- Dobrze ci idzie!
Te spokojne, kojące głosy.
Zdałam sobie sprawę, że one nie rozgrywają się w moim otępiałym umyśle. Uniosłam gwałtownie głowę, lecz jedyną postacią w pomieszczeniu byłą Umbridge, która na razie nie zwracała na mnie uwagi. Przełknęłam ślinę, kontynuując pisanie.
Ból wdawał się w coraz głębsze tkanki, a na przedramieniu ukazywał się wyraźny napis: Nie będę obrażać kolegów.
- Nie dawaj jej tej satysfakcji!
Ponownie podniosłam głowę. Co do cholery? Fuknęłam, nagle zwracając uwagę na talerze z wizerunkami kotów. Nie wierzyłam własnym oczom, ale te wszystkie stworzenia patrzyły wprost na mnie. Przygryzłam wargę.
Rozmawiały między sobą! Czułam to i słyszałam, ale nie potrafiłam zrozumieć. Ich słowa były zbyt nieśmiałe, aby człowiek zdołał je zrozumieć. Przeniosłam wzrok na Umbridge, a kiedy kobieta nadal nie patrzyła na mnie, utkwiłam wzrok w kartce swojego pergaminu i przemieniłam lewe ucho w wilcze.
Wszystkie dźwięki w pomieszczeniu nagle rozbrzmiały. Nerwowy stukot buta Umbridge, jej zęby pocierające się o siebie i jej pomruki zadowolenia. Słyszałam krew wydobywającą się z mojej rany, słyszałam stróżki potu płynące po moim ciele.
Słyszałam, co talerze mówią pomiędzy sobą.
- Umbridge jest podła! Uciekaj dziewczyno! - Usłyszenie tak dziecięcego głosu w pierwszej chwili wydało mi się istną abstrakcją. Biały pers patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, a jego głos rozchodził się echem po pomieszczeniu. Jakim cudem wcześniej nie mogłam go usłyszeć? - Nie poddawaj się, jeżeli nie masz wyboru! My go nie mamy! Nigdy go nie mieliśmy, bo rzeczy martwe nic nie znaczą w waszym świecie!
- A jesteśmy cenne - wtrącił się wychudzony kot syjamski. Jego fiołkowe oczy były wręcz hipnotyzujące. - Gdyby ta cała Umbridge wiedziała, ile jesteśmy w stanie przekazać o jej życiu obcym, już dawno by się nas pozbyła.
Przełknęłam ślinę.
- Nie wyobrażasz sobie, co kryje się w tej jej żabiej twarzy - powiedział biały pers.
- Ani mi się waż! - warknął w jego kierunku stary maine coon. Miał puchate, kasztanowe futro, a z jego nieokiełznanych ślepi ciskały gromy. Byłby ogromnym stworzeniem, gdyby tylko istniał w prawdziwym świecie. Spiczaste uszy i puszysty ogon przypominały mi kształt mojego patronusa. Nagle poczułam ogromną przychylność do tego kota: pomimo tego, że nie stał po mojej stronie. - Jesteś zdrajcą, który nie zasługuje na zaufanie swojej pani!
- Ona nie wie, że mi zaufała - prychnął. - A nawet jeśli to przez swój sukowaty charakter musiała to zrobić! A ja biedny muszę słuchać jej żali!
Stary kot nagle zamilknął i przeniósł swoje mordercze ślepia tuż przede mnie. Przełknęłam ślinę, czując nagle obok siebie woń starych piwonii. Unosząc lekko wzrok nad siebie i przemieniając wilcze ucho w ludzkie, spojrzałam na Umbridge.
- Skończyłaś? - mruknęła, a ja w duchu ucieszyłam się, że nie splotłam dzisiaj włosów w kucyk. W innym przypadku moje owłosione ucho zostałoby momentalnie wykryte przez urzędniczkę. - Pokaż rękę! - I nie czekając na nic, chwyciła mnie za dłoń i spojrzała na moje przedramię z satysfakcją. - Chyba wystarczająco wsiąkło - skwitowała. - Odwołuję twój szlaban.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję - wyszeptałam, czując do siebie obrzydzenie. Najchętniej teraz chwyciłabym za to pióro i wbiła jej w miejsce, gdzie normalnie powinno znajdować się serce.
Wychodząc, ostatni raz przemieniłam ucho w wilcze i zerknęłam w stronę kotów.
- Nic jej nie powiesz! - warknął maine coon.
- W broszce, Suzanne! W broszce znajduje się wszystko! - krzyknął kot syjamski, a w jego fiołkowych oczach pojawiła się nagła sympatia.
...
- Kogo znów moje oczy widzą? - zawołał Vincent na mój widok, a jego głos zabrzmiał wręcz przyjaźnie. - Myślałem, Suzy, że w końcu cię usunęli. - A ten znowu swoje!
- Usunęli, ale wróciłam. Nie radziliście sobie beze mnie.
- Zabawna jak zwykle - prychnął, siadając na blacie tuż obok mnie. - Czego poszukujesz? Znów tajemniczy bogin? - Posłał mi krytyczne spojrzenie, a ja mimowolnie przymknęłam książkę, która była przeze mnie wertowana od dłuższego już czasu.
- Wiesz, że z tamtym boginem sprawa została już wyjaśniona - skarciłam go, nagle przypominając sobie zakrwawioną twarz George'a. Jego ciało, z którego uleciało życie i wyblakłe oczy przepełnione pustką. - Szukam teraz czegoś innego. - Machnęłam ręką.
- A mianowicie? Nie to, że działam bezinteresownie, ale cholernie mi się teraz nudzi.
- Kojarzysz talerze z kotami w gabinecie Umbridge? - mruknęłam, podnosząc wzrok na jego piekielne tęczówki. Były tak inne od czekolady w oczach George'a. Suzanne, cholera jasna, uspokój się!
- Podczas szlabanu zdążyłem się na nie wystarczająco napatrzeć - odparł, a jego głos stał się nagle dziwnie bezpłciowy.
- Byłeś na szlabanie u Umbridge?
- Byłem - potaknął. - Mam się do niej stawiać przez cały najbliższy miesiąc.
- Czy ona... Czy tobie też...?
- Tak, kazała przepisywać te cholerne zdania. - Przez chwilę schował twarz w dłoniach. Jego czarne włosy opadły na bladą cerę jego twarzy. - Cholerne zdania: Nie będę palił! - Nagle uderzył w stół, przez co instynktownie rozejrzałam się wokół nas, aby sprawdzić, czy nikt tego nie widział.
Było czysto.
- Spójrz na to - dodał z goryczą i zakasał rękaw lewego rękawa.
Po zewnętrznej stronie jego dłoni znajdowały się szkarłatne litery, z czego niektóre nie zdążyły jeszcze dobrze zakrzepnąć. W niektórych częściach rozdartej skóry pojawiła się żółta substancja, która zniechęcała do dalszego patrzenia.
- Mam hemofilię - mruknął niechętnie. - Te pieprzone rany będą się goić przez najbliższy tydzień, nawet pomimo tego że pielęgniarka dała mi na to jakąś maź. Która z kolei gówno dała. No cóż, przynajmniej dobrze wiedzieć, że jestem z rodziny królewskiej. - Posłałam mu drwiący uśmiech. - Nie słyszałaś? Królowa Wiktoria cierpiała na tę samą chorobę.
Przygryzłam niechętnie wargę. A więc nawet nie kryła się ze swoimi szlabanami. Zdobyła się nawet na to, aby wlepić je synowi ambasadora.
- A wracając do tych kotów - powiedział spokojnym tonem, jakby sytuacja sprzed chwili w ogóle się nie wydarzyła. - Są to totemy. Przynajmniej w cudzysłowie. Robi się je w bardzo prosty sposób, wystarczy jedynie wsadzić cząstkę umysłu osoby, dla której jest zlecenie. Te koty czują emocje Umbridge, rozumieją jej zapędy, ale niekoniecznie muszą je akceptować. Stanowią raczej rolę doradców, których można, a nie trzeba słuchać.
- Mają własną wrażliwość?
- Tak, a przynajmniej większą niż Umbridge. Ona nie ma jej w ogóle. Te koty służą jej zapewne za głos rozsądku, kiedy przypadkiem ta biedaczka nie wie, co ze sobą począć.
...
Pierwszy krok postawiony w pokoju wspólnym, a już poczułam, że moje ciało staje w płomieniach, a ja po chwili odradzam się z płomieni niczym feniks. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, zatrzymując się dopiero na brązowych tęczówkach George'a, które okalały błyszczące źrenice. Chciałam nie odwracać od niego wzroku i zarówno nie musieć do niego podejść. Czując przechodzący ciało energetyczny dreszcz, wiedziałam, że muszę to skończyć. Odwróciłam wzrok, ale w tej samej chwili dobiegł do mnie zachwycony głos Freda.
- Suzanne! - wrzasnął na mój widok i w dwóch krokach znalazł się przy mnie.
Czyżby George się wygadał, spytałam samą siebie i dopiero po chwili zrozumiałam, że George niczego z wczoraj nie pamięta. Upojenie alkoholowe zrobiło swoje.
- Ciszej - skarciłam rudzielca, który w odpowiedzi wyszczerzył się jedynie i złapał mnie za nadgarstek. Siłą przyciągnął mnie do miejsca, w którym siedział George, a następnie pchnął mnie na drugi koniec kanapy, na której to siedział jego brat.
Jęknęłam w myślach, lecz rudzielec nie miał zamiaru nawet na chwilę mi odpuszczać.
- Suzanne! - rzekł. - Obiecałaś nam, że pomożesz w testowaniu naszych gadżetów.
- To ja w końcu wypełniłam ten cały formularz? - Zdziwiłam się, na co usłyszałam obok siebie szydercze prychnięcie George'a.
Jeżeli nic nie pamiętał z wczoraj, to dlaczego tak bardzo się boczył?
- Mamy dla ciebie pierwsze zadanie, Suz - wtrącił Fred. - Proszę. - Wcisnął mi w dłonie małego łakocia w kształcie przypominającego wyżutą gumę w kolorze wściekłego błękitu. - Nie powinnaś umrzeć - dodał pod wpływem mojej zniesmaczonej miny.
Wzruszyłam ramionami, bo chyba szczerze mnie to nie obchodziło, a następnie wzięłam to coś do ust, czując, że moje podniebienie zalewa fala rozkoszy.
Cudowny różany posmak rozprowadzał się lekko i płynnie po moich ustach, a następnie spływał po ściankach gardła i wpadał z ostrą nutą do żołądka. Przymknęłam na chwilę oczy, delektując się tym niesamowitym smakiem.
- Różany syrop - powiedziałam z rozmarzeniem, unosząc powieki. Kiedy spojrzałam na chłopaków, nawet George wydawał się być nieco radośniejszy.
- Specjalna seria a'la Suzanne ROSE Lupin - wtrącił w końcu rudzielec, a dopiero pod wpływem jego głosu poczułam, że się rozpływam.
- Co to robi? - spytałam z ciekawością.
- Zmienia głos - odparł, a ja wytrzeszczyłam lekko oczy.
- Chrzanisz? - mruknęłam, a z moich ust wydobył się chrapliwy głos Blacka. Instynktownie zakryłam usta dłonią. - Chłopaki, to nieodpowiednie! - skarciłam ich, używając do tego tonu mojego brata. - Ale i tak uważam, że pomysł jest genialny - pochwaliłam finalnie brzmieniem Dumbledore'a, co wywołało na ich twarzach uśmiech.
Moje samopoczucie też polepszyło się delikatnie.
Jednak po chwili poczułam nagłe pieczenie w dłoni. Syknęłam, łapiąc się łapczywie za dłoń i wtedy spostrzegając, że na ciemnym materiale uwidacznia się krew!
- Mam chyba deja vu - mruknęłam, ściskając się usilnie za przedramię.
Gdy po raz kolejny spojrzałam w tamtą stronę, szkarłatna ciecz na dobre wygrała z materiałem i rozlała się po całej długości rękawa aż do łokcia.
Przed oczami pojawiły się mroczki, a zawroty głowy sprawiły, że oparłam się zagłówek kanapy.
Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, był zapach George'a i jego dłonie podnoszące mnie i zabierające ze strachem z pomieszczenia.

2 komentarze:

  1. Mam pytanie: ile planujesz zrobić tomów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tom VII zostanie na pewno opublikowany ;) Wg mojego planu sprzed kilkunastu miesięcy miało być ich razem X, a zatem wszystko przed nami, chociaż już niedługo zamierzam zrobić krótką przerwę. Na razie dokończę ten, a potem czas pokaże. Wszystko pozostawiam beztroskości Suzanne i bliźniaków ;)

      Usuń