niedziela, 17 czerwca 2018

Rozdział 95 - I


...
Westchnęłam ciężko, wpatrując się w kamienną ścianę, która (o dziwo) kończyła się wraz z wystąpieniem sufitu. Na pozór wyglądała identycznie i niepozornie jak wszystkie inne mury tego ogromnego budynku, jednak była ona świadkiem wielu makabrycznych zdarzeń, jakie wydarzały się w pomieszczeniu, którego drzwi wychodziły centralnie na nią.
Drzwi sali od obrony przed czarną magią zawsze stały niewzruszone i nie wpuszczały do środka niepowołanych ludzi. Chroniły klasę Umbridge, jej gabinet oraz sypialnię, której położenia nie poznałam do tej pory - nawet pomimo faktu, że Remus sypiał w niej rok!
Jednak teraz drzwi były otwarte na oścież. Ze środka wydobywały się głosy: stłumione bliźniaków, dudniący Umbridge i opanowany profesor McGonagall. Kobieta emanowała spokojem, za co w głębi duszy dziękowałam całym niebiosom.
Moja obecność tutaj była absolutnym zbiegiem okoliczności, który wydarzył się przez mój powrót do Hogwartu i moją pogawędkę z Flitwickiem chcącym przeprowadzać nasze zajęcia jak najwcześniej, gdyż później, jak to on się wyraził, miał na głowie inne bardzo pilne sprawy. Kierując się w stronę wieży Gryffindoru i wspominając pewien incydent sprzed trzech dni, nagle natrafiłam na otwarte drzwi, ukazujące klasę w pełnej okazałości.
Wszystko pokrywała zielona maź, która aż do złudzenia przypominała Gluciaki bliźniaków, testowane przez nich pod koniec wakacji w ich pokoju na Grimmauld Place. Ich wybuch skutkował oblepieniem wszystkiego w pomieszczeniu zielonkawą substancją, której nie można było usunąć czarami. Zastosowano na niej zaklęcie podobne do trwałego przylepca. Polegało ono na uodpornieniu jakiegoś przedmiotu na magię, więc z tego wynikało, że klasa Umbridge musiała zostać posprzątana gołymi rękami. Bez magii.
Bliźniacy nie wydawali się być skruszeni. Na ich twarzach nawet na chwilę nie pojawiła się niepewność, a jedynie coraz większe rozbawienie. Tylko cudem powstrzymywali śmiech na widok kłócących się profesorek.
Mi niestety nie było do śmiechu. Pomimo że kobiety dyskutowały o wątpliwej niewinności bliźniaków (McGonagall opowiedziała się za chłopakami, Umbridge zapewne chciała zobaczyć ich u siebie na szlabanie), ja dobrze wiedziałam, że to oni stali za tym wszystkim. I nie był to zwykły dowcip. Była to zemsta. Zemsta na Umbridge, że odważyła się wysłać mnie na szlaban.
Westchnęłam ciężko, przeklinając się w głowie. W zasadzie mogłam się zgodzić na to samookaleczanie. Dowcipy bliźniaków względem Landryny z pewnością nie mogły okazać się czymś dobrym. A jeżeli to oni będą musieli się u niej stawić? Na tę myśl przełknęłam głośno ślinę. W co oni się wpakowali?
- Witaj, Suzanne. - Usłyszałam tuż nad głową głos Freda, a kiedy podniosłam wzrok, wręcz zderzyłam się z jego wyłupiastymi oczami. Prychnęłam pogardliwie. - To nie komisariat, nie musisz nas z niego odbierać - dodał, wskazując niedbale na już zamknięte drzwi.
- To bardziej przypominało Azkaban, bracie. - George szturchnął go w bok, na co oboje zanieśli się lekkim śmiechem. Skarciłam ich wzrokiem.
- Dlaczego to zrobiliście? - spytałam, krzyżując ręce na piersi.
- Co masz konkretnie na myśli? - Na twarzy George'a pojawiła się drwina. Oparł się niedbale o ramię brata dłonią i zlustrował mnie niechętnie wzrokiem.  Po chwili dodatkowo przejechał ręką po włosach, wywołując na nich przemyślany rozgardiasz.
Jego zachowanie było co najmniej dziwne.
- Gluciaki, George, mam na myśli. Mówiłam wam: żadnej zemsty na Umbridge.
- Jakiej zemsty? - George podniósł wyzywająco brew, jednak na twarzy jego brata dojrzałam zmieszanie. - Myślisz, że kierowaliśmy się tylko twoim szlabanem? Proszę cię! Chcieliśmy mieć tylko trochę rozrywki.
Zagryzłam dolną wargę, czując na sobie jego nieprzyjemnie palące spojrzenie. Widziałam to po nim: był mocno zirytowany i... zły. Jakbym zrobiła najgorszą rzecz na świecie, mówiąc im o tym.
- Rozrywki? - powtórzyłam, kiwając lekko głową.
- Tak, rozrywki! - znów na mnie naskoczył, a ja odsunęłam się od niego gwałtownie.
- Uspokój się, bracie. - Fred złapał go za rękę, przyciągając go bliżej siebie. Także nie rozumiał jego zachowania. Następnie spojrzał na mnie przepraszająco. - Suzanne, powinniśmy już iść - mruknął niechętnie. - Zaraz się spóźnimy.
- Niby gdzie? - Zdziwiłam się.
Fred przez chwilę spoglądał pytająco na moją twarz. Po chwili jednak doznał jakiegoś olśnienia.
- No tak, przecież ciebie nie było ostatnio w szkole! - Złapał się za głowę wolną ręką. - Ty przecież nic nie wiesz!
- Niby o czym?
- Potter, Ron i Granger organizują spotkanie - powiedział, sięgając dłonią do kieszeni. Wyciągnął z niej drobny mugolski pieniążek.
- Co oni, składkę sobie urządzają? - Parsknęłam, biorąc monetę w palce.
Na jej powierzchni nie było jednak daty wydania, a godzina - wpół do piątej.
- W sprawie czego to spotkanie? - Podniosłam zaciekawiona wzrok.
- Chcemy zbuntować się przeciw Umbridge - wyjaśniał szeptem Fred, a jego brat jedynie milczał, mocno zaciskając przy tym szczękę. - Chcą zorganizować własne zajęcia Obrony, abyśmy nieco się podszkolili.
- Ile osób przyjdzie na to zebranie?
- Ja wiem? Z czterdzieści. - Wzruszył ramionami, na co moje usta rozchyliły się nieświadomie.
- Żartujesz? Przecież to prawie cały nasz rocznik!
- Nasz, a nie zapominaj jeszcze o innych. Na początku jednak nie możemy liczyć na więcej.
- Czy mogę zgłosić kogoś jeszcze do tego przedsięwzięcia? - spytałam nagle z nadzieją, dostrzegając na końcu korytarza postać Vincenta. Chłopak gwizdał pod nosem melodię kojarzącą mi się z baśnią o Kosarzu Dusz Czyśćcowych.
- Zależy kogo.
- Vincent! - rzuciłam, wychylając się w kierunku ślizgona i machając do niego dłonią.
- We własnej osobie - powiedział, a na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech niż dotychczas.
Bliźniacy skrzywili się na jego widok, jednak chłopak, nie zawracając sobie nimi głowy i nie przyspieszając tempa kroków, podszedł do mnie. Jak zwykle biło od niego to absurdalne lekceważenie i mienie wszystkiego w głębokim posiadaniu.
- Zależy kogo, Suzanne - powtórzył Fred, a jego głos stał się prawie tak samo irytujący jak jego brata. Stop! Nikt nie miał tak irytującego głosu jak George.
- Masz do mnie jakąś sprawę? - W  oczach Vincenta pojawiła się iskra, a na twarzy cały czas gościło zadowolenie.
- Nie masz ochoty utrzeć nosa Umbridge? - odparłam pytaniem.
- Właśnie zamierzam to zrobić. - Uśmiechnął się w ten charakterystyczny, szatański sposób.
- Jak to?
- Mam szlaban za... - Spojrzał na nieistniejący zegarek na swojej dłoni, aby odczytać godzinę. - Teraz. - Potaknął radośnie.
Momentalnie zmarszczyłam brwi, tworząc na moim czole jedną zmarszczkę. Ostatnio, gdy o tym mówił, był tym przygnębiony! Teraz zaś zdawał się wręcz skakać ze szczęścia.
- Wiem, że to oczywiste, ale czy ty przypadkiem nie jesteś masochistą? - Zlustrowałam go uważnie. Długie czarne włosy spływały lekko na jego szerokie ramiona, a na czarnej koszulce znajdował się krzyż celtycki. Wokół prawej dłoni miał obwiązany różaniec ze złą ilością koralików, a sznurówka od prawego glana pląsała luźno po podłodze.
Wyglądał jak zwykle, a jednak...
- Czy jeżeli cieszę się ze spotkania z Umbridge, to muszę nim być?
- Tak, ponieważ... - zaczęłam, jednak szybko mi przerwał.
- Może źle to ująłem. - Jego wzrok tylko na krótką chwilę przeniósł się na bliźniaków, których irytacja na szczęście jeszcze nie zaczęła się udzielać i mnie. - Cieszę się z przebywania w gabinecie Umbridge.
- To nie logiczne... - Pokręciłam głową.
- Gadanie z kotami też przecież jest bez sensu. - Wyminął mnie, zanim zdążyłam przyswoić jego słowa.
Gdy ich sens dotarł do mojej świadomości, odwróciłam się za nim, jednak chłopaka już nie było. Zniknął za drzwiami klasy od Obrony.
- Cholera - mruknęłam, czując, że źle się to dla mnie skończy.
...
Przechodząc przez próg Gospody pod Świńskim Łbem, doszedł do mnie intensywny zapach whisky oraz szmer rozmów. Następnie poczułam na sobie uważny wzrok, a szczególnie intensywnie badała mnie postać starca stojącego za ladą.
Uważny wzrok Aberfortha Dumbledore'a poznałabym wszędzie. Przełknęłam ślinę, czując w gardle nagłą suchość. Mężczyzna był wiernym członkiem Zakonu i znając życie, zaraz o naszym spisku będzie wiedział każdy z członków.
Skinęłam na niego głową, co mężczyzna podsumował jedynie lekkim uśmiechem. Następnie nie zwracając uwagi na moich towarzyszy, mruknął coś do zakapturzonego mężczyzny siedzącego obok.
Uderzyłam się wewnętrznie w głowę, rozumiejąc, że Aberforth niczego nie przekaże już swojemu bratu. Ponieważ on to właśnie zrobił - wraz z pojawieniem się pierwszego ucznia Hogwartu w tym budynku. Skoro nie wyganiał nas stąd, to oznaczało, że się zgadzali. Wiedzieli, że spiskujemy i wyrażali na to zgodę. Z jednej strony było to dobre, ale...
- Suzanne - rzuciła Maureen radosnym głosem, podnosząc się z krzesła. Moje imię w jej ustach spowodowało, że wszyscy uczniowie zwrócili na nas uwagę.
- Hej - mruknęłam, podchodząc do dziewczyny, która najwidoczniej zajęła mi miejsce. Usiadłam niechętnie na nim, spoglądając z rezerwą na bliźniaków, którzy po chwili dostawili sobie krzesła i usiedli tuż obok mnie.
Bliska obecność George'a sprawiła, że wszystkie moje mięśnie stały się nagle dziwnie napięte. Przygryzłam wargę. Wzrok chłopaka nawet na chwilę nie spoczął na mnie, a jedynie był twardo utkwiony w Pottera i jego dwójkę przyjaciół. Zmuszał się do tego - widziałam to po nim. Na jego miejscu już dawno rozejrzałabym się po zgromadzonych.
Nagle Harry wstał i wygłosił długą i wyczerpująco nudną przemowę na temat tego, jak to Umbridge była beznadziejna i nie nauczy nas niczego dobrego. Nie nauczy nas niczego - wtrącił Seamus, prychając. Wszyscy zgromadzeni zgodzili się z nim niemo i znów oddali się słuchaniu tego, jak to Potter przekonuje ich do założenia tajnej organizacji kształcącej na nowo nasze zdolności magiczne.
Podniosłam się z miejsca w momencie, kiedy po raz kolejny podczas tej rozmowy jakiś denerwujący Puchon wypomniał wszystkim śmierć Cedrika. Na mój ruch wszyscy skierowali wzrok w moim kierunku, a ten Justin czy jak mu tam było nagle się zamknął.
- No co? - parsknęłam. - Idę po piwo. Ktoś chce? - rzuciłam, rozglądając się po wszystkich.
Większość wyraziła co do tego pomysłu aprobatę, więc czym prędzej ruszyłam w kierunku lady. Jednak już po chwili poczułam obok siebie czyjąś obecność - nie musiałam odwracać głowy, aby wiedzieć z kim mam do czynienia.
- Czego chcesz? - fuknęłam, siadając przy stołku barowym i przywołując młodszego Dumbledore'a ruchem głowy.
- Sama nie udźwigniesz tylu piw kremowych - zakpił ze mnie chłopak, przez co przewróciłam oczami.
- W czym mogę pomóc, Lupin? - przywitał mnie Aberforth krzywym uśmiechem, tym samym na moment przerywając naszą głupią wymianę zdań.
- Trzydzieści pięć piw - mruknęłam, na co mężczyzna skinął i poszedł na zaplecze.
- Co się tak dąsasz? - Dłoń Freda wylądowała na moim ramieniu, przez co momentalnie ją strząsnęłam. - Okres ci się zbliża? - zadrwił orzekająco.
- Żeby tobie się zaraz okres nie zbliżył - odparłam, przenosząc na niego wzrok. - Po co za mną polazłeś?
- Nie udźwignęłabyś...
- Nie bawi mnie twój wolontariat. - Pokręciłam głową.
Rudzielec westchnął ciężko, opierając się o blat baru.
- Pomyślałem, że nie chcesz teraz zostać sama.
- Nie potrzebuję wsparcia przez...
- Wcale nie mówię, że będziesz mogła płakać w moje ramię - powiedział. - Nie wspominając o tym, że nigdy być czegoś takiego nie zrobiła przez chłopaka - dodał pośpiesznie pod wpływem mojego chłodnego wzroku. - Po prostu smutek po stracie kogoś bliskiego jest dosyć trudny, a Remus nam mówił, że...
- Nam? - powtórzyłam. - Tobie i George'owi. No przecież, że powiedział to Remus. Black wie, kiedy ma trzymać język za zębami... wbrew pozorom.
Fred na parę chwil ułożył usta w cienką linię, a następnie jego dłoń znów znalazła się na moim ramieniu. Tym razem nawet nie chciałam jej strącać.
- Nie przeżywałaś po śmierci Cedrika, Suz - zauważył.
- Nie było po co płakać.
- Tak myślisz? - Uniósł brew wyzywająco. - Nie znamy się od wczoraj, moja droga. W rzeczywistości nie jesteś taka twarda, jak pokazujesz to na co dzień.
- Nie będę ci płakać w ramię - powtórzyłam, zaciskając zęby.
- Przecież nie tego oczekujesz - rzekł, zgadzając się z moją odpowiedzią. - Ale powinnaś się wypłakać... chociaż może w kogoś innego obecności.
Momentalnie uniosłam na niego wzrok. Co on właściwie planował?
- Nie podoba mi się strona, w którą zmierza ta rozmowa - poinformowałam.
- Jesteś smutna, kiedy wspominają Cedrika. - Wskazał ostentacyjnie w stronę stołu, na co kilka osób spojrzało w naszym kierunku. Na szczęście byliśmy dostatecznie daleko od nich by niczego nie usłyszeli.
Odwróciło się kilka osób... ale wśród nich nie było George'a.
- Ale jesteś też  smutna od czasu tej imprezy. - Ten chłopak był bardziej spostrzegawczy niż sądziłam.
- Nie rozumiem, o czym mówisz...
- Nie wiem, co się wydarzyło między tobą a Georgem - Tym razem pokazał palcem na swojego brata, który, jakby na rozkaz, odwrócił się w naszą stronę. Zmarszczył brwi, powoli podnosząc się z miejsca. - na tej imprezie, ale jestem przekonany, że było to spowodowane... - Nagle urwał, czując obecność swojego brata obok.
- O czym tak plotkujecie? - rzucił George z udawaną radością i spokojem.
- Wiesz co, Fred? - ignorując rudzielca, zwróciłam się do jego brata. - George'a znasz sto razy lepiej niż mnie! Może powinieneś jego spytać, dlaczego ciągle się o coś boczy - fuknęłam w momencie, gdy Aberforth postawił na blacie butelki z kremowym piwem.
- Na koszt firmy - mruknął, kiedy Fred sięgnął po portfel do tylnej kieszeni spodni. - Dobrze robicie, dzieciaki, ale to miejsce nie nadaje się do waszych spotkań. Dzisiaj jest tu tylko Dominic, ale normalnie możecie się tu natknąć na bardziej podejrzane typki. - Mężczyzna siedzący po drugiej stronie baru uśmiechnął się do nas lekko, przez co rozpoznałam w nim jednego z członków Zakonu. A jednak się nie myliłam.
- Dziękujemy, Dumbledore - mruknęłam, unosząc w powietrze kilkanaście butelek piwa kremowego. Rudzielce posłali mi zaskoczone spojrzenia. - No co, ja bym tego wszystkiego nie uniosła? - prychnęłam. - Weźcie pozostałe. - Wskazałam głową na resztę butelek, a bliźniacy wzięli je w dłonie i ruszyli za mną posłusznie.
Opuściłam na stół szklane opakowania, czym znów zaskarbiłam sobie uwagę zgromadzonych. Albo zdziwili się tym, że potrafię wykonać najprostsze zaklęcie w świecie magii, albo po prostu omawiali jakąś ważną kwestię.
- Wisicie nam po dwa sykle - obwieścił Fred z uśmiechem, stawiając na stole pozostałe piwa. W duchu zaśmiałam się z jego podejścia do przysługi Aberfortha.
- Suzanne - rzuciła do mnie wtedy jakaś puchonka: przyjaciółka Cedrika, która grała w drużynie Huffleputhu. - Wierzysz Potterowi... no wiesz, że Sam Wiesz Kto powrócił? - spytała, utkwiając we mnie swoje spojrzenie. Zaraz za nią podążyli inni uczniowie.
Rozejrzałam się w skupieniu po ich twarzach. Ciekawe, jakiej odpowiedzi ode mnie oczekiwali? Że przyznam rację Potterowi, czy całkowicie zaprzeczę jego doniesieniom? Wiedziałam, jakie jest moje zdanie, ale bardzo też chciałam poznać ich punkt widzenia.
Wkradłam się w umysł poblisko siedzącego Seamusa. Był niestrzeżony, więc zrobiłam to bez jakichkolwiek trudności.
"Kolejna urwała się z choinki! Powrót Sam Wiem Kogo przecież jest niemożliwy. Ministerstwo przecież całkowicie neguje te plotki!"
Przeniosłam wzrok na puchonkę, która zadał mi to pytanie.
"Jeżeli to nie Voldemort zabił Cedrika, to czy to oznacza, że był on niekompetentnym czarodziejem? Może Harry nie mówi nam prawdy, bo nie chce, abyśmy zmienili o nim zdanie? Może nie chce, abyśmy wiedzieli, że Cedrik był niekompetentnym czarodziejem"
Wydostałam się z jej umysłu, powracając do realnego świata.  W zasadzie nie miałam już ani siły, ani ochoty na to, by włamywać się do myśli innych. Te dwie udzieliły mi wystarczającą ilość informacji.
- A mam jakiś wybór? - odparłam pewnie, wybudzając co poniektórych z zamyślenia. - Jeżeli Voldemort nie wrócił... - Prawie wszyscy wytrzeszczyli oczy na brzmienie tego imienia. - znaczy Sami Wiecie Kto, to niczego nie stracimy, jeżeli przystąpimy do tych zajęć. Jeżeli wrócił, w co nie wierzę... Ja to wiem, ponieważ faktów nie należy wyznawać a po prostu przyjmować je do wiadomości, to i tak musimy zrobić wszystko, abyśmy nie okazali się słabym wrogiem. On jest potężniejszy niż kiedykolwiek.
- Skąd wiesz? - podchwycił znajomy puchonki.
- Wyślizgnął się Śmierci. To wystarczy, aby wierzyć w jego moc - odparłam, przypominając sobie, co wydarzyło się na cmentarzu w Little Hangleton.
Wszyscy zebrani przytaknęli na moje słowa, dzięki czemu już pewniej usiadłam nareszcie na krześle.
Fred podał mi butelkę piwa, którą pośpiesznie ujęłam i zwilżyłam gardło obrzydliwym smakiem jej zawartości.
- Mądre słowa - wyszeptał niemo, co rozchmurzyło mnie trochę.
- Okey - wtrąciła się Hermiona. - Następnym punktem będzie wybranie nam nazwy. Jest to bardzo ważna sprawa, gdyż wtedy poczujemy się bardziej zżyci.
- Słusznie - skwitowali równo bliźniacy, a wtedy do Hermiony zaczęły napływać kolejne pomysły na nazwę.
Za każdym razem jednak brakowało im polotu lub były po prostu głupie.
- Może Gwardia Dumbledore'a - rzuciła nagle Ginny, na co cały stół zamilkł.
- Zgrabnie - stwierdziła Hermiona, zapisując coś na kartce.
- I głupie - wtrąciłam, tym samym ściągając na sobie wzrok zgromadzonych.
- Dlaczego? - zdziwiła się rudowłosa, a Ronowi momentalnie włączył się tryb starszego brata i zrobił się cały czerwony.
Chcąc kontynuować, najpierw zerknęłam na bliźniaków, w których oczach widziałam nieme przyzwolenie. I tak bym to powiedziała, ale ich akceptacja była pewnym odciążeniem.
-  Gwardia Dumbledore'a sprawi, że dyrektor będzie uważany za założyciela tej grupy. Nie możemy przecież zwalić tego na niego. Sama mówiłaś, Hermiono, że to był twój pomysł.
- No tak, ale...
- To tylko moja opinia, ale wiara, że prędzej czy później nie wyda się, że to robimy jest po prostu naiwna.
- Co ty mówisz! - zdziwiła się szatynka.
- To co słyszysz. Liczmy się z konsekwencjami, jakie będzie za sobą niosła ta organizacja.
Dziewczyna wypuściła głośno powietrze z ust.
- W takim razie jaką nazwę proponujesz?
- Nie mam pojęcia. - Wzruszyłam ramionami, bo szczerze mnie to nie obchodziło. - Po prostu mówię, że Dumbledore jest złym określeniem.
- Zostajemy przy tym! - warknął Ron, zapisując coś na kartce Hermiony, a następnie biorąc to w okrąg.
- Żeby się potem nie okazało, Weasley - prychnęłam, na co chłopak pokazał mi język i odwrócił wzrok na siostrę.
Zaśmiałam się w duchu. Ten chłopak wydawał się tak inny od bliźniaków! A niby płynęła w nich jedna krew.
- Okey, ale pozostaje jeszcze ostatnia kwestia - wtrąciła się Granger. - Kto zostanie naszym dowodzącym?
- Dowodzącym? - powtórzyła jakaś Azjatka.
- Jakiegoś przywódcę, który mógłby nas uczyć tego wszystkiego. Harry, myślałam tu o tobie. - Hermiona spojrzała z nadzieją na bruneta.
Na jego twarzy momentalnie pojawił się czerwony rumieniec.
- Ja? - wyjąkał, a jego skromność powaliła mnie wewnętrznie na kolana.
- Jakby nie patrzeć, walczyłeś z Voldemortem - wtrąciłam, wyszczerzając się do niego wrednie.
- Dobrze wiesz, jak wyglądała ta walka. - Zmarszczył brwi.
- Właśnie dlatego typuję ciebie - zapewniłam, co wywołało na twarzach pozostałych lekkie zdziwienie.
- A ty, Suzanne? - wtrącił Creveey, siedzący w kącie stołu. Dopiero teraz go zauważyłam.
- Ja? - powtórzyłam zdezorientowana niczym Potter, ale moja twarz pobladła. - Też cię lubię, Collin, ale nie przesadzajmy.
- Dobra jesteś - mówił dalej, a jego słowa dziwiły mnie tym bardziej, że był zagorzałym fanem Harry'ego Pottera.
- Bardzo cię lubię, Collin. I nie chcesz, aby to się zmieniło. - Moje dłonie pod stołem zacisnęły się w pięści.
Blondyn nagle zamilkł, ale z jego twarzy nie znikał uśmiech.
- To prawda? - podłapał Justin (czy jak mu tam było).
- Nie odpowiadam na idiotyczne pytania - mruknęłam, kończąc temat o moich rzekomych umiejętnościach.
Zakon nie potrzebował mnie na czele jakiejś uczniowskiej organizacji. Potrzebował mnie ukrytej w cieniu - żeby wróg nie wiedział, z kim tak naprawdę będzie miał do czynienia.
...
Opuszczając Gospodę na dworze zastaliśmy ciemność. Niepostrzeżenie dotarliśmy do zamku i kiedy chciałam udać się do dormitorium i beztrosko upaść na łóżko i zasnąć, poczułam na swoim nadgarstku zdecydowany uścisk Angeliny.
- Chyba oszalałaś? - fuknęła na mnie, przez co przewróciłam oczami.
- Daruj, że chce mi się spać - odparłam, uśmiechając się sztucznie. Mój humor nie mógł być gorszy. Wiedziałam, że byłam wredna, ale nie mogłam tego w sobie przezwyciężyć. Chwilowe bycie suką poprawiało mi nieco myślenie o ludziach: ich cierpliwość w stosunku do mnie była wręcz zadziwiająca.
- Nie mamy na razie czasu na spanie! - kontynuowała. - Słyszałaś, co mówiła Hermiona. Musimy znaleźć odpowiednie miejsce na spotkania Zakonu!
- Ja już mam takie miejsce. - Wzruszyłam ramionami. - Mogę więc iść spać? - Ziewnęłam nieśpiesznie, pokazując dowód na moje zmęczenie.
- Już masz miejsce? - powtórzyła wyraźnie zbita z tropu. - Niby jakie? - Założyła ręce na piersi.
- Pokój życzeń - wyjaśniłam, odwracając się od nich na pięcie i zmierzając w kierunku schodów. Ponownie poczułam na swoim nadgarstku czyjąś rękę. Nie była to jednak Angelina. - Fred, mam ci przypomnieć o moim rzekomym okresie? - Wyrwałam się z jego uścisku i nakreśliłam cudzysłów w powietrzu.
- Może najpierw pokażesz ten cały pokój życzeń, a dopiero później przejdziesz się zdrzemnąć? - zaproponował, czym doprowadził mnie do zaciśnięcia dłoni w pięści.
- Zgoda - mruknęłam, znów kierując się na górę.
- Nie potrzebujesz towarzystwa? - Usłyszałam za sobą jego rozbawiony głos.
- Obejdzie się! - warknęłam, stawiając na stopniach coraz szybsze kroki. W pewnym momencie zorientowałam się jednak, że unoszę się nad ziemią. Zaklęłam w duchu, spoglądając na Freda z nienawiścią.
- Nie ufam ci, Suzanne za grosz - usprawiedliwił się, a moje ciało zaczęło przybliżać się do nich. Po chwili znajdowałam się nad ziemią tylko kilka stóp od chłopaka..
- Chcesz być naocznym świadkiem? - rzuciłam ironicznie, próbując się wyrwać.
- Nie. - Odpowiedź Freda ponownie zadziałała mi na nerwy. - Ale George wręcz pali się do tej roboty! - Popchnął brata w moim kierunku, przez co rudzielec znalazł się tuż przed moim lewitującym ciałem.
- Dosyć! - warknęłam, wyrywając się antyzaklęciem. Mój wzrok instynktownie skierował się na bliźniaka. Jęknęłam wkurzona. - Chodź - rzuciłam do niego, ponownie się odwracając. - Nie mam zamiaru spędzić na tej sprawie całego wieczora!
...
Czułam na sobie uważne spojrzenie George'a. Jeżeli Fred nie wiedział, co pomiędzy nami zaszło podczas tej cholernej imprezy, to jest chyba lepszym wróżbitą niż Trelawney! Okey, każdy byłby od niej lepszy. Podążałam naprzód, starając sobie przypomnieć, gdzie znajdował się ten korytarz. Hogwart zmienił się przez ten rok - zdawało mi się, że wszystkie korytarze zmieniły swoje położenia.
Przełknęłam ślinę, czując na sobie palący wzrok George'a. Cały czas lustrował mnie wzrokiem i chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że ja o tym świetnie wiem! Czego ode mnie chciał? Przypominał sobie ten głupi incydent sprzed dwóch tygodni, czy też myślał, czemu jestem taka wnerwiona. Na jedno i na drugie pytanie nie mógł sobie odpowiedzieć, bo jedno wynikało z drugiego. A on przecież z tej imprezy nic nie pamiętał!
- Daleko jeszcze, Suz? - Jego spokojny głos rozniósł się po korytarzu. Wzruszyłam ramionami.
- Nie mam pojęcia - przyznałam szczerze, naprawdę nie wiedząc, gdzie jesteśmy.
W tej samej chwili chłopak zrównał się ze mną i założył mi swoją ciężką rękę na ramiona. Zrobił to z taką naturalnością, że przez kilka pierwszych sekund nawet się nie zorientowałam, że było coś nie tak. Potem już nie wypadało się wykręcać. Jego skóra ocierająca się o mój kark była w sumie bardzo wygodna.
Suzanne! Ogarnij się, jesteś teraz z Alexem! - skarciłam siebie. - Przespałaś się z nim! Daj sobie spokój z George'em.
Te dwa słowa sprawiły, że poczułam się, jakbym oberwała w twarz. Ja przecież przespałam się z Alexem! Było to bardzo przyjemne przeżycie (i o dziwo nie doszło do niego po alkoholu - ostatnimi czasy wiele dziwnych rzeczy robiłam po alkoholu: jak np. całowanie się z własnym przyjacielem). Ale jaki właściwie miałam w nim cel?
Uleczyć tęsknotę za blondynem - to na pewno. Jednakże było coś jeszcze, co nie pozwalało o sobie zapomnieć. Zrobiłam to głównie dlatego, aby zagłuszyć w sobie to, co czułam to George'a. Albo to co zaczynałam czuć. Alex został przeze mnie podle wykorzystany tylko po to, aby utrzeć nosa George'owi i aby ten stał się o mnie zazdrosny.
Nie, to były już farmazony, stwarzane przez mój dziecinnie głupi umysł. Nadal byłam cholernie naiwna. Problem teraz był z tym taki, że doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Westchnęłam ciężko, zatrzymując się nagle. Rozejrzałam się wokół siebie, ale żadna ze ścian nie wyglądała znajomo.
- George - rzuciłam półgłosem, co momentalnie wytrąciło chłopaka z zamyślenia. Pośpiesznie zabrał rękę z moich ramion, jakby dopiero teraz zauważył, że położył ją na nich. - Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale... Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy - przyznałam ze skruchą.
Zamiast pocieszającego słowa, usłyszałam tylko chichot chłopaka.
- Żartujesz sobie, prawda? - zakpił ze mnie, jednak ja się nie uśmiechałam. Z wielkim trudem starał się przywrócić na twarz powagę, co niestety dawało zupełnie odwrotny efekt. - Cóż... a nie pam... pamiętasz może... gdzie on był tak mniej więcej... - zaniósł się gromkim śmiechem.
- Och, zamknij się! - warknęłam, odskakując od niego i zaczynając zmierzać w nieznanym mi kierunku. Coraz bardziej przestawała mnie bawić ta sytuacja!
- Ej, Suz! Przepraszam, ja nie chciałem... - krzyknął za mną George, doganiając mnie. Jednak kiedy odwrócił mnie w swoją stronę, znów starał się nie wybuchnąć śmiechem.
- Nie chichocz jak hiena, bo ci tak zostanie! - fuknęłam, wyrywając się z jego dłoni na moich ramionach.
- Suzanne, co cię ugryzło?
- A co ciebie ugryzło?
- Mnie nic nie ugryzło - odparł. - Ale ty okropnie mnie bawisz - przyznał, ale już się nie zaśmiał. Jego usta były wykrzywione w drwiący grymas.
- A ja jestem po prostu wkurzona. Okres, jak ładnie zasugerował mi twój kochany braciszek! - warknęłam, zdając sobie sprawę, że wspominam o tym cholerstwie już trzeci raz tego dnia! Dość, Suz, przekroczyłaś już limit upokorzenia.
Chłopak otworzył usta, aby odpowiedzieć na moje słowa jakąś zabawną, jego zdaniem, ripostą, jednak wtedy z końca korytarza usłyszeliśmy charczący głos woźnego.
- Kto znowu pałęta się po korytarzach?
- Cholera - syknął pod nosem rudzielec i łapiąc mnie za rękę, rzucił się biegiem w jakimś kierunku.
Niechętnie musiałam ruszyć za nim, przez co nasze palce złączyły się trwalej.
Kroki odbijały się cichym echem po szkolnych korytarzach, jednak teraz nie mieliśmy na to czasu. Musieliśmy zwiać temu szalonemu człowiekowi. Nie myśląc wiele, wbiegaliśmy w każdy napotkany korytarz, licząc, że nie będzie on ślepą uliczką.
Nasze oddechy stawały się płytsze z każdym kolejnym zakrętem i dzięki temu niosły się dalej. Po kilku minutach przystanęliśmy w bocznym korytarzu, w którym gościł jedynie granatowy półmrok.
Oparłam się o lodowatą ścianę, starając się ustabilizować oddech. George znajdował się tylko pół kroku ode mnie i także ciężko dyszał. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały, a wtedy chłopak uśmiechnął się szeroko i oparł dłonie na ścianie po obu stronach mojej głowy.
- Nie sądziłem, że tak szybko biegasz, Lupin - szepnął, podrażniając oddechem moją skórę szyi. Momentalnie się naprężyłam, nie chcąc takich reakcji mojego zdradzieckiego ciała.
Mimowolnie niestety parsknęłam śmiechem i zerknęłam na jego twarz, tłumacząc sobie, że to tylko na chwilę.
Włosy jak zwykle były w nieładzie, a usta co kilka sekund rozchylały się w kuszą... zwyczajny sposób, aby nabrać powietrza. W radosnych oczach krążyła ta chęć adrenaliny, jednak czoło marszczyło się co jakiś czas.
Nagle zdałam sobie sprawę, że stoimy niezwykle blisko siebie. Klatka piersiowa chłopaka prawie na mnie napierała i stykała się z moją tylko wtedy, gdy ja brałam głębszy wdech powietrza. Przez palenie miałam fatalną formę. Odczuwałam to bardzo mocno zwłaszcza podczas pełni, gdy musiałam gonić Remusa.
Pora rzucić to cholerstwo!
Nagle twarz George'a zaczęła zbliżać się do mojej. Jego powieki opadły, tym samym zasłaniając mi widok jego piękny... zwyczajnych oczu i gdy zdawało mi się, że zaraz nasze wargi się spotkają, a ja wydam z siebie jęk zachwytu, usłyszałam kroki woźnego - tak charakterystyczne przez te odpadające podeszwy.
Momentalnie George uniósł powieki i przyparł mnie do muru całym swoim ciałem. Kiedy miałam głośno zaprotestować, położył mi na ustach rękę, przez co zacisnęłam je (w miarę możliwości) w cienką linię.
Nasze serca znów zaczęły bić szybciej. Czułam to wyraźnie przez cienką warstwę ubrań jaka nas od siebie oddzielała. Nagle chłopak naparł na mnie jeszcze brutalniej, a ja miałam wrażenie, że zaraz wgniecie mnie w mur. Usta chłopaka znalazły się tuż nad moim uchem, a dłoń mocniej przyciskała usta.
- Cicho sza - wyszeptał, a jego wargi przez sekundę musnęły lekko płatek mojego ucha. Gdyby nie silny uścisk chłopaka, zapewne upadłabym na podłogę przez nagłe ugięcie się pode mną kolan.
Przełknęłam ślinę, wiedząc, że chłopak świetnie to wyczuł.
- Dobrze ci idzie - mruknął znowu, a kroki woźnego stały się coraz wyraźniejsze.
Zaraz miał nas nakryć na tej... nieco dwuznacznie wyglądającej sytuacji.
Miał, jednak w ostatniej chwili nawiedziła mnie genialna myśl! Jesteśmy przecież cholernymi czarodziejami! Magia przydawała się szczególnie w takich sytuacjach.
Odepchnęłam George'a od siebie tak gwałtownie, czemu chłopak nie mógł zapobiec, więc cofnął się, a przez to jego kroki poniosły się echem po korytarzu.
Filch ruszył pędem w naszą stronę.
Zdecydowanie sięgnęłam po różdżkę do tylnej kieszeni, jednak, kiedy moje palce dotknęły materiału spodni, nagle zrozumiałam, że zostawiłam ją w dormitorium.
Momentalnie przeszła mnie fala gorąca. W takiej chwili nie miałam ze sobą różdżki!
Zajebisty pomysł, Suzanne! Po prostu powinszować!
Wręcz czułam oddech Filcha na swoim karku.
Posłałam George'owi przepraszające spojrzenie, na co chłopak przygryzł lekko dolną wargę. To była moja wina. Gdybym siedziała cicho i dała się przypierać do tej cholernej ściany, to nie doszłoby do tego.
Kątem oka ujrzałam sylwetkę Filcha, patrzącą wprost na nas, jednak w tej samej chwili uderzyło mnie zaklęcie.
- Colovaria! - warknął George w moim kierunku, a wtedy dostrzegłam, że moje ciało nagle znika. Niekoniecznie! Przyjęło kolor bezbarwny.
Jednak George cały czas był widoczny.
Zaklęłam pod nosem.
- Colovaria! - rzuciłam w chwili, gdy Filch zaczął podchodzić w stronę rudzielca.
Jednak go zauważył! Widziałam to w jego oczach. Tę satysfakcję na jego starej twarzy.
Podeszłam do George'a i złapałam go za dłoń, tym samym splatając razem nasz palce.
Mogłam się założyć o wszystko, że George w tym właśnie momencie podnosi wyzywająco prawą brew.
- Mówiłem ci, Olivio, że to będzie głupi pomysł pałętać się po korytarzach - powiedziałam do chłopaka, a mój głos brzmiał jakby należał do jednego z dobrych znajomych Yaxley. - Ale sądziłam, że się uda! Filch jest przecież taki głupi - dodałam po chwili, przybierając brzmienie ślizgonki.
Przeniosłam wzrok na Filcha, na którym malowała się ogromna satysfakcja.
- Ślizgoni! - wysapał, opluwając sobie przy tym włosy na twarzy. - Już nie mogę się doczekać, kiedy przekażę Snape'owi, że pałętacie się po szkole. Pani Norris, pilnuj ich. - Wskazał w naszym kierunku. - Niedługo zjawię się tutaj z Severusem. - Odszedł, a zielone ślepia pani Norris wpatrywały się w nas zacięcie. Była kotem: doskonale wiedziała, gdzie jesteśmy.
W tej samej chwili George wyrwał dłoń z mojej i odszedł ode mnie o kilka kroków. Kompletnie ignorując kota, warknął Finitate, przez co znów był dla mnie widoczny. Zrobiłam to samo i posłałam mu lekki uśmiech.
- Zwariowałaś - stwierdził szeptem. - Wiesz, że gdybyś nie umiała tych swoich sztuczek, właśnie teraz szlibyśmy na szlaban do Filcha?
Zadowolenie momentalnie spełzło z mojej twarzy.
- Twoim planem było przyduszanie mnie do ściany. Nie powiesz mi chyba, że tak wygląda dobry plan?
- Nie był tak bardzo ryzykowany jak twój! - jęknął i nawet nie dając mi dojść do słowa, spojrzał na Panią Norris. W jego dłoniach pojawiła się zielona farba.
Kotka momentalnie prychnęła i uciekła, jakby się czegoś przestraszyła.
- Co ty jej zrobiłeś? - spytałam niechętnie.
- Ma fobię - mruknął. - Ten żart, co przefarbowaliśmy ją w pierwszej klasie na zielono, odbija się na niej do dziś - dodał i wykrzywiając usta w jakiś dziwny grymas, skierował się w jakimś kierunku.
- Idziesz do Wieży Gryffindoru? - spytałam z nadzieją.
- A gdzie indziej miałbym iść? - prychnął, chowając dłonie do kieszeni. - Co to w ogóle za głupie pytanie?
- Wiesz... - Podrapałam się nerwowo po karku, przez co chłopak odwrócił głowę na mnie. - Nie wiem jak wrócić do dormitorium. - Poczułam, jak moja twarz oblewa się rumieńcem.
Widziałam w oczach George'a zrozumienie. Po chwili jednak zastąpiła je obojętność.
- Chodź, Lupin - warknął, przez co przeszedł mnie dreszcz niepokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz