piątek, 22 czerwca 2018

Rozdział 95 - II


...
George "Feorge" Weasley
...
Kiedy dziewczyna jest zła, to krzyczy na wszystkich, a wtedy zostaje jej to wybaczone. Ba, znajomi nawet pogłaskają po główce, dadzą czekolady i powiedzą, że jest najwspanialszą księżniczką na świecie. Faceci mają lekko inną sytuację. Chociaż lekko to złe słowo i powinienem zamienić go na: horrendalnie diametralnie inną sytuację!
Po pierwsze: faceci się nie złoszczą, bo tak im nie wypada - oni się wkurwiają. Po drugie: kiedy mężczyzna jest zły (pardon, chciałem użyć stwierdzenia horrendalnie wkurwiony), wtedy dostaje po łbie od wszystkich, bo ich księżniczka musi mieć teraz spokój, ponieważ, cytując taką jedną, ma okres! Po trzecie: facet nie może sobie ulżyć krzyczeniem na innych i płaczem. On nie może robić takich rzeczy.
Dlatego nie rozumiałem, o co czepiał się Fred, który, wychodząc z łazienki, zobaczył mnie z butelką ognistej w ręce i mnie opieprzył. Spokojnie wpatrywałem się w brązowe oczy brata i zastanawiałem się, czy ja także wyglądam tak fatalnie, kiedy się na kogoś wnerwiam. Zapewne tak - skoro byliśmy identyczni.
- George, co ty mi tutaj z tym alkoholem! - Po pomieszczeniu rozniósł się anielski głos mojego brata. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Chociaż mutacja do Freda przyszła wcześniej, to u mnie rozwinęła się dosyć ciekawiej, przez co ja miałem seksowniejszy głos niż on. Było się, kurwa, czym chwalić.
- Leczę nerwy, Freddie - mruknąłem, upijając z butelki znaczną część złotego płynu. Na Merlina, jakie to było ohydne! No tak, tego facetowi także nie wypada już mówić.
- Oddawaj to, idioto! - warknął Fred, irytując się jeszcze bardziej przez to zdrobnienie. Ach, przepraszam! Tylko Johnson mogła do niego tak mówić. A właśnie... już nie mogła.
- Nie widzisz, że chcę po męsku zatopić smutki w alkoholu. - Mój język zaczął się odrobinę plątać. Kurwa, jednak przegiąłem z tą whisky.
- A pamiętasz, co się ostatnio stało, jak piłeś? - warknął mój cholerny klon. Czasem tak bardzo mnie denerwował.
- Pamiętam - mruknąłem, wykrzywiając usta w uśmiech. Ale mój brat gówno wiedział. Nie mogłem mu przecież wygadać, że całowałem się z tą pieprzoną Lupin. Dostałbym wtedy opierdziel stulecia. - Już nie będę. - Rzuciłem w jego kierunku pustą flaszką, ale niestety mój brat się uchylił. Butelka uderzyła z hukiem o ścianę i rozbiła się w drobny mak. Albo przynajmniej tak widziałem.
- Grzeczny chłopiec - jęknął Fred, chociaż wcale nie pochwalał mojego czynu. Ruchem dłoni zasłoniłem firanki wokół swojego łóżka.
Opadłem plecami na materac, który ugiął się pod moim ciężarem. Tak, mięśnie muszą coś ważyć. Dotknąłem ręką brzucha, uśmiechając się z zadowoleniem. Te pompki robione rankiem jednak coś dawały. Jeszcze kilka miesięcy i żadna dziewczyna mi się nie oprze.
Nie to co teraz!
Prychnąłem pogardliwie, wywracając oczami.
- Kurwa - mruknąłem na głos, przez co Fred mruknął coś do mnie o pójściu spać.
Położyłem się na boku, starając uspokoić. Nawet gdy nie chciałem o niej myśleć, myślałem o niej. Za takie gadanie powinni mnie gdzieś wsadzić. Psychiatryk, Azkaban - gdziekolwiek, aby tylko jak najdalej od tej dziewuchy.
Wszystko było ze mną normalnie, dopóki nie stanąłem w progu tej cholernej kuchni na Grimmauld Place. Widząc ją po roku, poczułem, że żołądek wiąże się w ciasny supeł. Aż się zdziwiłem, że odważyłem się powiedzieć tak rozbudowane dwa zdania do swojej matki. Widziałem w jej szafirowych oczach te iskierki czegoś, czego nie można tak po prostu opisać.
Cholera jasna!
Starałem się ją ignorować, unikać, zasłaniać się Bell - swoją drogą ta zaczęła mnie ostatnio wnerwiać.
Bogin Suzanne kompletnie namieszał mi w głowie. Wpadłem do tego pokoju, słysząc, że dziewczyna mnie woła, a kiedy stanąłem w przejściu, zobaczyłem przed sobą martwego siebie! Martwego Freda! Kurwa, to były najdłuższe chwile mojego życia, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że był to tylko bogin. A potem Suzanne powiedziała coś, co po raz kolejny zwaliło mnie z nóg.
"Ty... żyjesz! George, ja... ja cię zabiłam!"
Pomyślałem wtedy, że to jakaś mugolska ukryta kamera. Suzanne kuliła się w moich ramionach i wypłakiwała się w mój T-shirt, szepcząc, że nie chciała mnie zabić. Szepcząc i dając mi do zrozumienia, że jej największym lękiem jest moja śmierć. A raczej to, że będę ją atakował, a ona będzie zmuszona się bronić.
W moje nozdrza dostał się jej słodki zapach. Kokos i ten intensywny aromat jej różanych perfum. Miałem wtedy ochotę ją przytulić jeszcze mocniej - wtedy też pojawiła się pierwsza myśl o jej pocałowaniu, a potem... Mój debilny brat wpadł do pokoju.
Wróciliśmy do Hogwartu, a ja naiwny myślałem, że wybiję sobie ją z głowy. Poszedłem do Bell, ale gdy usłyszałem pierwsze słowo wypowiedziane tym flegmatycznym głosem, od razu mi się odechciało. Czułem taką satysfakcję, kiedy odesłałem ją z kwitkiem do jej psiapsiółek, a Suz patrzyła na mnie z tymi swoimi charakterystycznymi iskierkami w oczach.
Wmawiałem sobie, że zdołam się jej oprzeć, jednak kiedy Fred (kompletny idiota) tego samego dnia zaproponował mi najazd na dormitorium dziewczyn, zgodziłem się jak najgorszy naiwniak.  Wchodząc do ich pokoju i widząc Suzanne odwróconą do mnie tyłem bez koszulki po prostu nie mogłem się oprzeć. Jak zaklęty podszedłem do niej, a kiedy pochyliłem się nad nią, momentalnie otulił mnie ten słodki posmak. Nie wiem, co mnie napadło, ale jakoś tak samo wyrwało się z moich ust.
"Po prostu powiedz, że jesteśmy niebezpiecznie przystojni" - oczywiście nawet tutaj musiał ujawnić się mój syndrom bliźniaka i wspomniałem przy okazji o Fredzie.
Już miałem skarcić się wtedy w myślach, jednak zauważając na jej jasnej twarzy czerwone wykwity, poczułem się królem świata! I oczywiście nie mogłem się powstrzymać przed zlustrowaniem jej wzrokiem. Gdyby nie obecność Freda, Angeliny i Maureen, nie wiem, czy mógłbym tak po prostu nad sobą zapanować. Chciałem jej dotknąć, przytulić. Pocałować! A nawet patrzeć się nie mogłem, bo widziałem na twarzy brata ten dwuznaczny uśmiech.
- Kurwa - szepnąłem w poduszkę, karcąc się za swoje myśli. Mój braciszek i nieobecny Jordan tego nie usłyszeli.
Ciekawe, gdzie jest Jordan?
Ale później czułem się jeszcze gorzej. Ta podła, wredna czarownica zdawała się świetnie zdawać sprawę ze swojej przewagi nade mną. Podczas treningu Quidditcha musiałem na nią patrzeć. Dodatkowo tryb samca wziął nade mną górę i zacząłem wszystkich zrzucać z mioteł tym pieprzonym kijem! Ale ona się uśmiechała, więc czy mogłem tego tak po prostu zaprzestać?
I w końcu musiałem. Jak ostatni idiota skierowałem tłuczka w stronę tej cholernej manipulatorki, która tak zaangażowała się w grę, że nie mogła zauważyć piłki, która leci wprost na nią. I oczywiście musiała przyprawić mnie o zawał, gdy złapała tłuczka w dłonie. W te drobne, szczupłe dłonie, które na ostatniej imprezie...
- Kurwa! - warknąłem odrobinę głośniej niż powinienem i nagle usłyszałem stłumiony pomruk Freda.
- No nie wytrzymam! - jęknął, a po chwili moja kotarka rozsunęła się i zostałem oblany wodą ze szklanki Jordana.
- Co ty wyrabiasz? - spytałem, momentalnie się prostując.
- Co TY wyrabiasz? - odbił piłeczkę Fred, a mi zachciało się z tego śmiać. Byliśmy prawie dorośli, a zachowywaliśmy się jak dzieci. I tak było z nami lepiej niż we wcześniejszych latach. - Rozumiem, że Suzanne w twoich fantazjach to zapewne jeszcze gorsze ziółko niż normalnie, ale na litość! Nie podniecaj się tak. - Odwrócił się na pięcie i zaczął kierować do łóżka.
Przełknąłem ślinę, kolejno zaciskając a następnie luzując dłonie w pięści.
- Co ma z tym wspólnego Lupin? - rzuciłem, starając się o obojętny ton.
- Nie udawaj głupszego niż jesteś. Wszędzie bym to po tobie poznał, George. - Stałem jak sparaliżowany. - To się nazywa bliźnięca telepatia.
- Że niby czytasz mi w myślach? - fuknąłem, przypominając sobie, że Suz opanowała tą sztuczkę.
- Widzę, co się z tobą dzieje, George.
- Niby co takiego? - zapytałem, czując, że będę tego żałował.
- Suzanne jest bardzo ładna i zgrabna, nie sądzisz? Gdybym tylko mógł... - Nagle urwał, ponieważ poruszyłem się niespokojnie. - od razu wysłałbym was na randkę - dokończył, uśmiechając się chytrze. - Chociaż patrząc, jak bardzo hormony ci buzują, to po prostu wyszedłbym z tego pokoju i rzucił na nie skuteczne zaklęcie wyciszające i zamykające. - Poruszył sugestywnie brwiami, na co wręcz zamarłem.
- Jeżeli myślisz, że chciałbym...
- Tak, tak uważam - potaknął, ponownie kładąc się do łóżka. Przez tlącą się świeczkę, widziałem jedynie zarys jego twarzy. - Oddałbyś duszę diabłu za to, by Suzanne mogła teraz stać obok ciebie.
Przymknąłem oczy, aby w spokoju policzyć do dziesięciu.
- Mylisz się bracie - odparłem, osuszając się w końcu zaklęciem i kładąc się z powrotem do łóżka.
- Wmawiaj sobie, ale mnie nie oszukasz... - Zdążyłem usłyszeć, zanim zaciągnąłem zasłonki.
Gdy tylko przymknąłem powieki, zobaczyłem jej arogancką twarz. Na tej imprezie puściły mi wszelkie hamulce. Najpierw pojawiła się w sukience, która tak bardzo podkreślała jej świetne nogi, że tylko cudem trzymałem ręce przy sobie. Potem oczywiście musiała się potknąć (niezdara jedna), a ja po prostu musiałem ją złapać. Jeszcze nigdy nie byłem tak blisko jej różanych ust jak w tamtej chwili. Ale powstrzymałem się.
Tańczyłem z nią i żartowałem, a potem zaproponowałem ten pieprzony spacer! Jedną z najgorszych decyzji mojego życia.
Kiedy stała przy tym oknie, a księżyc tak bardzo podkreślał jej... wszystko, po prostu w pewnym momencie musiałem to zrobić. Wyglądała zbyt cudownie, żebym mógł się powstrzymać, a fakt, że widziałem ją w sukience, tylko wzmagał ten efekt. Chciałem tego i widziałem w jej oczach, że ona też tego chce.
A alkohol nie był argumentem, mającym nas przed tym powstrzymać.
Pocałunek okazał się lepszy niż sobie wyobrażałem. Czułem się, jakbym latał i jakby w moich ramionach znajdowało się najwspanialsze zjawisko na świecie. Moje dłonie spoczęły na jej talii i były wręcz wniebowzięte tym, że nareszcie mogą dotknąć jej bez skrępowania. Każde kolejne złączenie naszych warg sprawiało, że pragnąłem więcej.
W pewnym momencie ona się ode mnie oderwała. Wyglądała na przerażoną i zdezorientowaną. Zrozumiałem, że zrobiłem źle. Uciekła, na prawdę okazując się tylko widmem.
Budząc się następnego dnia, miałem potwornego kaca. Nie po alkoholu! Kaca moralnego, a on jest wyjątkowo złośliwy. Zwlokłem się na śniadanie i przysięgałem sobie, że już nigdy nie spojrzę na tę dziewczynę. I wtedy jak na złość ona pojawiła się obok.
Nie podniosłem wzroku, ale czułem, że ona zachowuje się normalnie. Nie pamiętała o incydencie, więc w duchu ucieszyłem się, a jednocześnie rozwrzeszczałem jak dziecko. Mruknąłem jakąś wredną uwagę do brata, bo jego gadanie zaczęło mnie wnerwiać, a później po prostu nie mogłem się oprzeć. Zerknąłem na Suz i poczułem się jak debil, który goni za czymś, czego nigdy nie zdobędzie.
Nie oczekiwałem od niej związku. Nawet wyznania, że też coś do mnie czuje. Chciałem tylko, aby pamiętała o wczorajszym. Ale zdawała się nie pamiętać.
Wiedziałem, że gdybym patrzył na nią chociaż odrobinę dłużej, to po prostu rzuciłbym się na nią. Więc odwróciłem wzrok - jak ostatni tchórz i gapiłem się w rozmoknięte płatki. A potem chyba mi przeszło. Poczęstowaliśmy ją z Fredem Żujką: wtedy z jej ręki zaczęła lecieć krew, a Suzanne zaczęła się dusić i zemdlała. Przypomniał mi się incydent z piątego roku, kiedy była z Diggorym na imprezie. Miała ranne ramię, ale teraz było o wiele gorzej.
Po nieprzespanej nocy oczywiście musiałem otrzymać od niej opieprz za to, że pomyślałem, że się tnie. Każdy by tak pomyślał! Każdy, komu zależy na drugiej osobie. Kiedy wychodziłem, planując zemstę na Umbridge, prychnąłem "najlepiej na czole, Suzanne", a ona odparła: "na dupie".
Robię się cholernie sentymentalny, ale te dwa słowa nieznacznie poprawiły mi nastrój. Suzanne w spodniach miała znakomity tyłek i w sumie cieszyłem się, że nosiła te swoje jeansy.
Dzisiaj jednak to wszystko było jedną wielką olbrzymią porażką.
Przyparłem ją do tego cholernego muru, wiedząc, że jestem obdarty ze wszystkiego: godności, godności, godności! Chciałem tylko jednego. Znów poczuć jej miękkie wargi na swoich. Zatopić się w ich smaku i ruchach. Zapamiętać to wszystko, aby wracać do nich i wspominać z rozmarzeniem - nie z goryczą jak teraz.
Już przymykałem oczy, aby to zrobić, jednak wtedy usłyszałem tego cholernego Filcha. Instynktownie przyszpiliłem Suzanne do ściany, w głębi duszy bojąc się, że mogę jej coś zrobić. Pomimo, że udawała twardą, wcale taka nie była. Traktowałem ją jak jakiś pieprzony płatek róży. Róży z Małego Księcia. Suzanne była taka sama jak ona!
Rozkapryszona, myśląca, że wszystko się jej należy. Mająca w dupie tego małego chłopca, poświęcającego się dla niej - w tym przypadku to byłem ja.
Kiedy Filch odszedł, zrozumiałem coś.
Nie mam nerwów na tą dziewczynę. Wrócę do tego, co było między nami dawniej - nic, tylko poprawne stosunku kolega: koleżanka - choćbym musiał przypłacić to wszystkim. Nie chciałem w niej widzieć tych oczu, dłoni, nóg. Tej pieprzonej osobowości, która chce zbawić cały świat swoją arogancją.
Dam jej spokój - tak, jak tego chciała.
I oczywiście pod koniec i tak musiała stwierdzić, że nie wie jak dojść do dormitorium.
Nienawidzę jej całym sercem za to, że tak cholernie jej obecność na mnie działa.
Dlatego od tej chwili będę robił wszystko, aby to w sobie zdusić. Zdusić w sobie to uczucie do niej. Uczucie, też coś. Raczej pociąg fizyczny, którego nie powinno być. Suzanne powinna być dla mnie jak cholerna siostra. Dla Freda była drugą siostrą, jednak ja nigdy nie traktowałem jej jak kogoś takiego. Wiedziała o mnie prawie tak wiele jak mój szanowny brat bliźniak. Za to właśnie jej nienawidziłem. Siebie z resztą też
Muszę się wydostać z tego czegoś. Znaleźć pocieszenie u innej. Nie pocieszenie! Raczej odrobinę doznać, bo w takim stanie to ja długo nie wytrzymam.
Westchnąłem ciężko, dochodząc do pewnego wniosku. Rozumiałem już, co zrobił Fred. Chcąc zapomnieć o Angelinie, podrywał wszystko co się ruszało. Jego stan z każdym dniem był coraz lepszy, więc dlaczego mnie miało się to nie udać?
Nagle usłyszałem głośny trzask, a następnie czyjeś kroki w pokoju.
- Jordan, coś ty wymyślił tym razem? - warknąłem, rozsuwając zasłony. - Wiesz, która jest godzina... - Urwałem wpół zdania.
Kilka metrów ode mnie stała ona! Miała na sobie to samo ubranie co kilka godzin temu, gdy przypierałem ją do muru. Nogi jak zwykle świetnie wyglądały w jeansach, a sweter był zsunięty z jej lewego ramienia, ukazując tym samym jedną bliznę, przez którą dostałem chwilowych zawrotów głowy. Dłonie układała w piąstki, a włosy sterczały we wszystkich możliwych kierunkach. Jednak najgorsze były te oczy. Cholerne, niebieskie oczy, które patrzyły to na mnie, to na mojego brata z rosnącą ekscytacją, a jednocześnie z tą pieprzoną arogancją.
- Chłopaki - zaczęła z zachwytem, a jej głos sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Kurwa! - Wiem, dlaczego Berta Jorkins została zamordowana.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz