piątek, 30 listopada 2018

Rozdział 117 - II

Przedmieścia Leeds o północy były jednym z bardziej opuszczonych miejsc na świecie. Nawet Hogwart o tej porze zdawał się bardziej tętnić życiem. Tam przynajmniej pałętał się po korytarzach Filch wraz z Panią Norris. Trójka byłych gryfonów miała ochotę choć na chwilę cofnąć się do dawnych czasów szkolnych.

Ulica Greenvine, jak brzmiał napis na białym znaku, była oświetlana przez dwie latarnie. Jedna z nich stała przy kamienicy z numerem 1; druga natomiast oświetlała tę z 29. Ich obowiązek szedł im dosyć opornie. Żarówki były na tyle słabe, że przeganiały mrok tylko na kilka stóp od siebie, tak więc całą ulicę spowijał mrok.

- Upiorne miejsce - parsknął Jordan, wytężając starannie wzrok. Nie widział nic prócz drobnego punktu przed sobą: drugiej latarni.

- Nie musisz tego komentować - upomniała go idąca obok Angelina.

- Shhh - szepnął George, skręcając i kierując się w stronę budynku z numerem 19.

Jego przyjaciele posłusznie zamilki, nie odstępując rudzielca na krok.

Chłopak wszedł na ganek i zaglądając przez szybkę w wejściowych drzwiach, rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności.

Angelina i Lee uczynili to samo.

"Od teraz porozumiewamy się TYLKO w myślach" - usłyszeli w głowach ciemnoskórzy. Jordan instynktownie skinął głową. Wtedy Weasley otworzył drzwi zaklęciem, więc szybko wtargnęli do środka.

I momentalnie zostali przywitani ostrym zapachem rozkładającego się mięsa. George wyciągnął z kieszeni różdżkę i zakrywając usta dłonią, ruszył za silnym odorem dobiegającym z kuchni.

Usłyszał za sobą myśli Lee, że należy szybko się stąd ewakuować. Nie było takiej opcji.

Minął próg pomieszczenia, gdzie wszystko było otoczone ciemnością. To było nierozważne, ale zapalił światło swojej różdżki, która oświetliła część podłogi.

George poczuł jak treść żołądka zbliża się mu do gardła. Na kafelkach rozciągała się czerwona ciecz, która już dawno zastygła. Kilka kroków od najdalej wysuniętego strumienia krwi, znajdowało się ciało małego dziecka. Blondwłosy chłopiec leżał twarzą do ziemi, a jego kończyny zostały wykręcone w nienaturalny sposób. Z drobnych pleców wystawała rączka noża.

George zaklął w myślach, identyfikując dziecko jako Kaya Oxyga. Najmłodsze dziecko zamieszkującego ten dom małżeństwa.

Weasley wycofał się z kuchni, rzucając na cały dom barierę ochronną. Teraz nikt z zewnątrz nie mógł zobaczyć, co się dzieje w środku. Zapalił światło i dostrzegając schody na górę, wbiegł pospiesznie po nich, chcąc zlokalizować resztę ofiar.

"Znaleźliście kogoś?" - spytał, a wtedy Lee wychylił się z jednego z pomieszczeń.

"Tu są rodzice" - odparł, wykrzywiając usta w grymasie smutku.

"A reszta?" - George zaczął otwierać kolejne pokoje w poszukiwaniu innych ciał. Niczego nie zastał.

Po chwili Johnson dotarła do nich z dołu.

- Dom jest pusty - rzekła śmiertelnym tonem.

- A gdzie pozostałe dzieci? - spytał George, czując rosnącą złość. W zasadzie czego się spodziewał po tym, jak przeczytał akta. Oczywistym było, że ta sprawa była popaprana.

- Zapewne śmierciożercy ich zabrali. Dwaj szesnastoletni chłopcy i piętnastoletnia dziewczyna - mruknął Jordan.

- Nie ma szans, że uciekli? - spierał się George.

- To mugole. Nie poradziliby sobie.

- Rodzice i ten mały zginęli bez użycia magii.

- Bezsprzecznie, ale chyba nie mamy wątpliwości, kto to zrobił.

- Myślicie, że Suzanne i Julię też... - Angelinie załamał się głos.

- Myślę że one tutaj nawet nie dotarły - odparł Jordan, a przyjaciele posłali mu zaskoczone spojrzenia. - Gdyby dotarły, ci ludzie zginęliby od czarów. To wszystko jest upozorowane. W razie, jakby policja znalazła ciała, to zbrodnia musiała być popełniona w zrozumiały dla nich sposób.

- Czyli co mamy napisać Dumbledore'owi? Że śmierciożercy porwali Suzanne i Julię już wcześniej, przez co nawet tu nie dotarły? A rodzina została uciszona w mugolski sposób.

- A co z sąsiadami? Nie zauważyliby niczego? Że wielodzietna rodzina nagle się nie pokazuje?

- Może zmodyfikowano im pamięć?

- Właśnie dlatego musimy to zbadać. Nie informujemy dyrektora, póki nie dowiemy się, o co tutaj chodzi - polecił George, wchodząc do sypialni.

Na łóżku leżało zakrwawione ciało krzepkiego mężczyzny. Cała pościel była umazana w czerwonej cieczy. Tak samo prezentowała się toaletka, na której opierała się pani Oxyg.

Ciała musiały się znajdować w takim ułożeniu już od kilku miesięcy.

...

Mantle zakasał rękawy swojej koszuli i poruszył szyją, gdzie strzyknęły kręgi, przyczyniając się do odczucia ulgi. Mężczyzna wskoczył na upozorowany ring i stanął w jednym z jego końców. Wykrzywił usta w sposób zachłanny, przepełniała go pewność siebie i przekonanie o zwycięstwie. Na przeciw niego znajdował się Snake.

W tej walce to on był jego przeciwnikiem.

Stawka dla obu mężczyzn była cholernie wysoka. Czaszka dzięki której dało się ukryć wielkie rzeczy stanowiła nagrodę główną.

Fred chwycił za swoją różdżkę, muskając ją opuszkami palców. Jej przyjemna drewniana faktura wywołała w nim dreszcze.

Snake także czuł się bardzo pewnie. Nie miał przy sobie różdżki, dysponował za to czymś lepszym. Jad ogra powodował na tyle silne urazy, że wystarczało kilka kropel, by ktoś padł martwy. Bardzo często posiłkował się tą bronią. Nie raz pokonywał nią wielu naiwniaków.

Fred przełknął ślinę, posyłając sędziemy szybkie spojrzenie. Za chwilę zaczynali. Rudzielec zdawał sobie sprawę z tego, że wynik tej walki zadecyduje o dalszych losach Zakonu. Jego mięśnie spięły się jeszcze bardziej.

Zacisnął lewą dłoń na różdżce i odwrócił się plecami od Snake'a. Przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się panującym w pomieszczeniu harmidrem. Za pomocą kilku zaklęć udałoby mu się rozgromić Andrew.

Ogr nie używał różdżki, o czym szczęśliwie dowiedział się George zeszłego wieczora. Myrmidon okazał się w tej kwestii niezwykle pomocny. To Snake wywołał w mieszańcu tak rozległe obrażenia.

- Na trzy, panowie - rozległ się głos sędziego. Fred wykrzywił usta w smutnym uśmiechu. W pubie przebuwało kilku śmierciożerców. Nie mógł pokonać Snake'a od tak. Musiał pozwolić mu się zranić. Dopiero w odwecie poszczuje go zaklęciem niewybaczalnym. - Dwa. - Chłopak zrobił jeden krok do tyłu, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę. Kiedy się odwróci, poczuje na swojej szyi kły i bagienny jad. A następnie rzuci zaklęcie niewybaczalne. - Trzy!

Odwrócił się na pięcie, wyciągając przed siebie różdżkę i obrywając silnym zaklęciem. Jego ciało uderzyło w pobliski blat i osunęło się na podłogę. Fred zawył z bólu, nie spodziewając się magiczneho ataku.

Andrew skoczył ku niemu, chcąc teraz poczęstować go jadem.

"Ty sukinkocie" - przeleciało Fredowi przez myśl. Rudzielec odwrócił się na plecy i wymierzył w ogra Drętwotę. Snake upadł na ziemię.

Fred natychmiastowo stanął na własne nogi. Posyłał w strnę przeciwnika kolejne zaklęcia, które ten wszystkie zdolny był bronić. Rudzielec zmrużył oczy.

- Crucio - Usłyszał za sobą i wtedy znów upadł na podłogę. Teraz jednak nie poczuł upadku, a ból prze hodzący przez tkanki.

Nie darł się jednak. Zagryzł wargi, obserwując bezsilnie Andrew, który mściwie się uśmiecha. Po chwili nachylił się nad jego ciałem. Crucio powoli przestawało działać.

Gdy pazury Snake'a wbiły się w szyję rudzielca, ten odgiął się do tyłu i aportował za barek knajpy. Snake spojrzał na niego z osłupieniem.

Wtedy Fred zerwał ze ściany kryształową czaszkę i ponownie użył teleportacji.

Znalazł się na Grimmauld Place, gdzie czekał już na niego Black z Jayem.

- Udało się. - Wysapał, po chwili tracąc przytomność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz