czwartek, 22 listopada 2018

Rozdział 116 - II


***

Rudzielec przetarł dłonią spocone czoło, krzywiąc się na wilgotną substancję na skórze. Bycie detektywem miało swoje wady i zalety. Pisanie sprawozdań zaliczało się zapewne do tych pierwszych.

Westchnął ciężko, wyostrzając wzrok na białą kartkę. Od przeszło godziny nie zapełniła się o choćby jednego kleksa. Fred nie był dobrym pisarzem - jeśli można to tak nazwać. A bynajmniej nie pomagała mu w tym trzecia kawa i wybijana przez zegar czwarta w nocy.

Jeden odgłos kukułki.
Drugi odgłos kukułki.
Trzeci odgłos...

Fred rzucił w kierunku sztucznego ptaka czar, którego ogień zajął ogon zwierzęcia. Znów w pomieszczeniu nastał spokój.

Jego kawa wystygła. I poczuł lekki kurcz w żołądku - zrobił się głodny.

Pomimo niechęci resztek racjonalnych myśli, podniósł się z ulgą z krzesła i podszedł do chlebaka, z którego wyjął wczorajszego bajgla. Ugryzł soczysty kęs ciasta.

Jeśli będzie się tak ociągał w tej robocie, Dumbledore prędzej niż później zastąpi go kimś innym. Może Georgem, aby zająć jego myśli?

Odłożył bułkę na blat i wrócił do stołu. Upił łyk kawy, a gorzka ciecz podrażniła jego kubki smakowe. Nie lubił tego napoju. Ale nic innego nie rozbudzało go tak skutecznie.
Wziął długopis do ręki i nieświadomie przygryzł jego rysik zębami, rozprowadzając na wargach niebieski tusz.

Lucjusz Malfoy jest w posiadaniu czaszki w celach osobistych. Jego pośrednik - Andrew Snake - jest skory sprzedać ten artefakt za pewną sumę Adamowi Mantle'owi. Adam Mantle wyraża chęć nabycia czaszki pod warunkiem zbicia ceny. Ta cena wynosi kilku cyfrową sumkę - istnieje cień szansy, iż informacje mogą być formą płatności.

Czy te kilka zdań wystarczą jako dwumiesięczny raport?

Fred znajdował się teraz w przestępczym środowisku, a tam przecież nie liczył się czas a autentyczność nabywcy.

Adam Mantle jest wg Andrew Snake'a dobrym nabywcą i jest w stanie mu zaufać.
...

George oparł się znużony o regał pełen kolorowych towarów swojego sklepu. Właśnie wybiła godzina osiemnasta, a Myrmidon żegnał ostatniego klienta.

Ostatnie dni były dla mężczyzn spokojne. Zajęli się produkcją gadżetów na halloween, które było oddzielane od nich przez dwa i pół tygodnia. Dość czasu, aby dostatecznie przygotować ofertę.

- George. - Usłyszał głos przyjaciela z dołu. Rudzielec niechętnie podniósł się z posadzki i wyjrzał przez barierkę.

Zmrużył oczy, aby lepiej zidentyfikować przedmiot, znajdujący się w palcach Jaya.

- Nie widzę. - Pokręcił głową, a po chwili zaczął schodzić po schodach. Kiedy stanął obok mieszańca, dostrzegł na jego twarzy przerażenie. Ku jego niechęci, jego mina chwilę później nabrała podobnego kształtu.

W dłoni mężczyzny znajdowało się czarodziejskie urządzenie szpiegowskie.

W tym momencie George ucieszył się, że nigdy nie rozmawiał o wojnie w czasie pracy. Wziął od mężczyzny pluskwę i zaczął przyglądać się jej drobnemu mechanizmowi. Nie było w niej wbudowanej kamery. Dostrzegł zaś mały głośniczek.

- Off - rzucił zaklęcie, przez które urządzenie wyłączyło się. Jego budowa nie była wielce skomplikowana.

- Należy powiadomić Dumbledore'a? - spytał Jay.

George przełknął ślinę.

- Dumbledore już wie. - Myrmidon zrobił zaskoczoną minę. - Ostatnio wezwał mnie do siebie wraz z Lee i Johnson. Powiedział, że jeśli w naszym otoczeniu pojawią się takie oznaki, będzie zmuszony wysłać nas w to samo miejsce, gdzie panią Julię i Suz.

- Wyruszycie do Leeds?

- Teleportujemy się tam. Zapewne jeszcze dziś w nocy. Tam znajduje się główna siedziba śmierciożerców.

- Och, a więc są już wiadomości od nich? Myślałem, że zajmie im dłużej lokalizacja...

- Nie wiemy tego od Suzanne i Julii. Pewna mieszkanka tamtych okolic to dobra znajoma Dumblesore'a. Poinformowała go krótko po tym, gdy wyjechały dziewczyny. Swoją drogą one nie dały o sobie jeszcze żadnego odzewu od czasu, gdy wyjechały.

- W takim razie dobrze że jedziecie. Zobaczycie, czy u nich wszystko w porządku.



- Idziesz na to? - warknął w jego kierunku karzeł o ciemnych włosach.

Fred dopił swoje whisky do końca.

- To brzmi jak obraza - odparł, podnosząc się z barowego stołka i ściągając płaszcz. Postura wyimaginowanego Adama Mantle'a była masywniejsza od rzeczywistej Weasleya. Meżczyzna miał silnie zarysowane bary i siłę w rękach. W porównaniu do niskiego faceta przed nim był wręcz olbrzymem.

Fred otarł twarz Adama wierzchem dłoni, a po chwili skierował palce w kierunku karła, ustawiając się naprzeciw niego.

- Na trzy! - krzyknął z ekscytacją sędzia; jeden z bliższych znajomych Snake'a, który gorąco kibicował striptizerce, wyginającej się w drugiej stronie baru i tylko kąem oka obserwował nadchodzącą walkę. - Raz. - Fred uniósł w górę lewy kącik ust. - Dwa. - Publiczność jeszcze mocniej ścieśniła się do tyłu i nagle ucichła. - Trzy!

W tym samym momencie dwa zaklęcia uderzyły w siebie, powodując spięcie.

Stawka była wysoka, więc Fred nie mógł lekceważyć przeciwnika. Dzięki drobnemu ciału, był giętrzy i szybszy. Mógł zaatakować celniej. Miał przewagę też w tym, że to było JEGO ciało.

Weasley zacisnął szczękę.

Kierował w przeciwnika zaklęciami, za które w Hogwarcie już dawno zostałby wydalony.

Czuł na swoim czole intensywne strużki potu - podobnie sytuacja miała się na jego plecach. Poczuł, że materiał koszuli zaczyna przylepiać się do jego ciała.

- Dacenescet! - ryknął, uderzając w karła tak bolesnym zaklęciem, że nawet Freda przeszedł dreszcz bólu.

Niski facet upadł na posadzkę, zostawiając na niej smugi krwi.

- Mamy zwycięzcę! - Prowadzący chwycił Adama za nadgarstek i uniósł go w górze.

Wokół rozniosły się głośne owacje.

- Mantle, Mantle! - krzyczano dookoła. Osoby, które postawiły na karła, rzucały niewybrednymi komentarzami i niechętnie opuszcały pub.

- To jest mój człowiek! - Fred na swoich plecah poczuł serdeczne uderzenie.

Andrew potrzedł go od tyłu i pogratulował mu w swoim stylu.

- Jak tak dalej pójdzie, Adam, wystawię cię na mojego głównego walczącego. A tym czasem... - Sięgnął dłonią do swojej kieszeni. - Część nagrody. - Przekazał mu czek na konkretną sumkę. - Jeśli zechcesz wziąć udział w głównych rozgrywkach, dostaniesz o wiele więcej. - Puścił mu oko.

- Zastanowię się. - Zbył go z nonszalanckim uśmiechem, podnosząc rachunek z czterocyfrową liczbą. - Alkohol dla wszystkich.

Krzyk radosnych mafiozów czarodziejskiego świata poniósł się echem po całym nokturnie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz