niedziela, 25 listopada 2018

Rozdział 117 - I

Valeria klęczała przed postawnym śmierciożercom, mającym opuszczone spodnie do połowy ud. Wokół nich, w kręgu znajdowało sie jeszcze siedmiu innych mężczyzn ze sterczącymi kutasami na wierzchu. Każdy z nich wydawał z siebie sapnięcia pełne zadowolenia, zaś Drummer była przepełniona strachem i rosnącą pogardą do siebie.

Postawny szatyn wpychał się z całych sił w wargi dziewczyny, a kiedy poczuł, że jest bliski spełnienia, chwycił ją za głowę i wbił się w nią mocniej, podduszając. Po gardle dziewczyny rozlała się cierpka ciecz, wywołująca w niej odruch wymiotny.

Kiedy śmierciożerca skończył, wyszedł z jej ust i uderzył ją w twarz, przez co dziewczyna upadła na podłogę, plując z ust krwią zmieszaną ze spermą.

Czuła się niczym brudna szmata - nic więcej. Margines społeczny, którego z każdym dniem zaznajamiano na nowo z wieścią, że ma wyrzec się człowieczeństwa. Traktowany gorzej od psa.

Przez jej członki rozchodził się palący ból połączony z obezwładniejącym wstydem.

Śmierciożercy powoli opuszczali pomieszczenie. Po kilku chwilach została sam na sam z brunetem, który ją tu przyprowadził. Siedział niezwruszony na tapczanie w rogu pomieszczenia.

Nigdy nie uczestniczył w gwałcie. Zawsze trzymał się z boku, trzymając dłonie na podłokietnikach, z morskimi oczami utwkionymi w jej twarz. Zawsze czuła na sobie jego lodowaty wzrok, chociaż czasami zdawał się wręcz współczujący. Jak na ironię losu. Jego oczy były tak pozbawione wszystkiego, że czasami zdawały się ukazywać więzionego człowieka. Zawsze w takich chwilach oddalała od siebie te myśli. Zapewne w jego czarnych źrenicach widziała tylko obraz zużytej, bezbronnej dziwki. Jej samej.

Damon Silent podniósł się z miejsca, kiedy załzawione spojrzenie dziewczyny zaczęło go męczyć. Rzucił w jej stronę zaklęcie Cruciatus, co by on też odczuł z tej zbrodni jakąś przyjemność.

...

Lupin obserwowała młodego szczura, który przypałętał się do ich klatki tak naprawdę niewiadomo skąd. Węszył zapewne za jedzeniem, jednak obecne tu realia musiały go ostro rozczarować. Nie znajdzie tu nic biologicznie nadającego się do przyjęcia poza jakąś śmiertelną chorobą. Suzanne nie miała wątpliwości, że w takich warunkach prędzej czy później rozwinie się jakaś zaraza.

Ciekawe ile będą mnie tu trzymać - przemknęło jej przez głowę, gdzie z każdą kolejną chwilą było coraz mniej myśli związanych ze wszystkim. Były one najzwyczajniej w świecie męczące. Wywoływały łzy, które stanowiły słabość, wbrew pamiętnym słowom wypowiedzianym przez Maureen.

Po raz kolejny zaburczało jej w brzuchu. Parsknęła śmiechem, tym samym komentując swoją głupotę. Ale słowo się rzekło, a ona była ponoć uparta. Wolała zdechnąć w tym lochu, niż żyć na łasce Voldemorta!

Wtem mur ustąpił, a oczom blondynki ukazały się dwie postaci, z czego jedną z nich była jej współwięźniarka.

Valeria miała posiniaczoną twarz i zakrwawione ubranie. Czerwona ciecz spływała jej po pachwinach aż do kostek, gdzie zdążyła już zaskrzepnąć.

Śmierciożerca pchnął dziewczynę w głąb celi, tak, że ta osunęła się na podłogę, starając się nie wybuchnąć płaczem. Za każdym razem wmawiała sobie, że to nic takiego i za każdym razem miała ochotę się zabić.

Szczur korzystając z okazji, uciekł z celi, w której czekałaby go tylko śmierć.

Przynajmniej jemu się udało - pocieszyła się Lupin, słysząc nadchodzącą Avadę i układając dłonie w pięści.

- Nawet gryzonie nie mają prawa tu żyć? - rzuciła grobowym tonem, przypominając śmierciożercy, że nie jest on sam z Valerią w pomieszczeniu.

Jego lodowaty wzrok utkwił w niej, lecz ona zacisnęła zęby, przymykając lekko powieki.

- Nie chcemy, żeby było tu więcej takich jak Pettigrew - odparł, a wtedy ściana ponownie się zamknęła.

- Podły sukinsyn - mruknęła Valeria, podczołgując się pod swój mur. Wzięła do rąk kawałek mocno zużytego materiału. - Jedzenia nie dostaniemy przez następny tydzień - dodała szeptem, zmywając zastygłą krew z ud brudną szmatką. - Chociaż tobie to i tak bez różnicy. - Spojrzała w stronę ściany, do której przykuta była Suzanne. Jednak nie patrzyła bezpośrednio na nią.

Suzanne milczała. Czuła, że to nieodpowiednia chwila do zgryźliwych komentarzy względem dziewczyny. Miała jednak nadzieję, że dowie się prędzej czy później, co tam zaszło, na co jednak nie musiała długo czekać.

Kiedy Valeria oczyściła całe pachwiny, wytarła dłonią krew z policzka i podniosła się ciężko z kamieniem w ręce.

Dorysowała na ścianie siedemnastą kreskę.

Suzanne przełknęła ślinę, wpatrując się w ten punkt, jakby zobaczyła samą Śmierć. Myślała, że dziewcyna w ten sposób oznacza może sen, głód czy posiłki. Jednak powód tych linii był o wiele makabryczniejszy.

Czy ja też będę musiała sporządzić takie zestawienia? - zakotłowała jej się myśl w głowie. To zdawało się tak bardzo nierealne.

- Ciebie to nie spotka - rzuciła Valeria, siadając z powrotem na ziemi i zakrywając się kocem aż po szyję.

Suzanne westchnęła ciężko, przymykając oczy.

- Dlaczego? - wydała z siebie, wzdrygając się.

- Damon mówi, że Czarny Pan zabronił cię na razie wyprowadzać. Że ma dla ciebie zadanie specjalne i... masz pozostać przez nich nietknięta.

Lupin wydostała z płuc chłodne powietrze. Tak bardzo brakowało jej teraz papierosa.

- Do czego niby mogłabym się im przydać? Jestem nicnieznaczącym członkiem Zakonu. Nie znam postanowień Dumbledore'a.

- Nie wiem. Ale ja bym się cieszyła na twoim miejscu. Śmierciożercy mają dość sadystyczne upodobania. Dobrze, że przynajmniej to ci nie grozi.

W uszach Suzanne zakotłowały się spadające krople wody. Stykały się one boleśnie z podłożem i rozchodziły się echem po lochu. Nieprzerwanie, zawsze w tym samym tempie.

- Naprawdę chciałabym teraz zapalić - mruknęła pod nosem, układając palce jakby przygotowując je do zapalenia fajki.

- Na początku to wszystko też było nie na moją głową.

- Chcesz mi powiedzieć, że zaakceptowałaś to, co ci robią? - warknęła Suzanne, tracąc cierpliwość. Była zła na siebie, ale oczywiście nie potrafiła zapanować nad rosnącym w sobie gniewem.

- Nie zaakceptuję nigdy - Reakcja Valerii była bardzo spokojna. Jakby gwałt nagle przestał być dla niej czymś istotnym. Było, minęło. Problem polegał na tym, że miało to spotkać ją jeszcze nie raz. - Ale przyzwyczaić się to inna rzecz.

- Ale...

- Jakbym się stawiała, byłoby jeszcze gorzej. A tak przynajmniej mam spokój na kilka posiłków. - Drummer oparła głowę o chłodny mur.

Czuła się jak dziwka. Ale żyła, co było przecież najważniejsze.

...

- Dzisiaj dwudziesty trzeci września - powiedziała Valeria rozpromienionym głosem, sprowadzając Suzanne ze snu, który był torturą, do rzeczywistości, która była piekłem.

- Szczególna data? - rzuciła Suzanne, momentalnie rozbudzając się do znienawidzonego koszmaru.

- Pierwszy dzień jesieni - Na twarzy Valerii wykwitł uśmiech. - Piąte urodziny mojej córki - Spojrzała na ścianę Suzanne, mając w oczach radosne iskierki. Jeszcze nigdy ich Lupin nie zauważyła.

- Wyjątkowa okazja do świętowania - odparła Suzanne, jak na nią, oficjalnym tonem.

Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie zna tej kobiety. Że żyją obok siebie w więzieniu, z którego być może nigdy nie uciekną i ledwo rozpoznają swoje imiona.

- Jak się nazywa? - spytała niepewnie, uważnie obserwując reakcje Valerii, aby w odpowiedniej chwili przerwać.

- Ann. Niezbyt oryginalnie, ale dla mnie to imię jedyne na świecie.

- Ojcem nie jest Jack, prawda? - rzuciła Suzanne.

- Nie, wpadłam na siódmym roku. Zabawne, ale nazwiska ojca nawet nie pamiętam. To tylko dowodzi temu, że Hogwardzkie dyskoteki czasem wymykają się spod kontroli. - Suzanne także uśmiechnęła się pod nosem. - A ty...? Zrobiłaś kiedyś coś podobnie szalonego?

- Przespałam się z gościem, żeby inny był o to zazdrosny - rzuciła bez zastanowienia. - Ale ciąży po tym nie było. Na szczęście.

- Niech się już skończy ta wojna - Drummer nagle straciła humor. - Niech wszystko będzie po staremu - poprosiła.

- Ona się jeszcze na dobre nie zaczęła. - Suzanne zagryzła wargę, a szyb otworzył się i ze środka wyskoczyło jedzenie.

Tym razem postanowiła się jednak posilić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz